D Sikorski MIESZKO I TAJEMNICZY I JESZCZE BARDZIEJ TAJEMNICZA METODA HISTORIOGRAFICZNA (rec książki P Urbańczyka Mieszko Pierwszy Tajemniczy)

background image

ROCZNIKI HISTORYCZNE

Rocznik LXXIX — 2013

ARTYKUŁY RECENZYJNE I RECENZJE

DARIUSZ ANDRZEJ SIKORSKI (Poznań)

MIESZKO PIERWSZY TAJEMNICZY I JESZCZE BARDZIEJ TAJEMNICZA

METODA HISTORIOGRAFICZNA

[Przemysław U r b a ń c z y k, Mieszko Pierwszy Tajemniczy (Monografi e Fundacji na

Rzecz Nauki Polskiej), Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń

2012, ss. 502 + 44 il.]

I. UWAGI WSTĘPNE

Trudno podejmować polemikę z Autorem, który już we wstępie – zapewne po doświadcze-

niach z krytycznie przyjętą poprzednią publikacją

1

– ma gotową odpowiedź dla potencjalnych

krytyków: „Zapewne różni specjaliści od wąskich zagadnień znów będą mnie boleśnie smagać
zarzutami nieznajomości »całej« literatury, braku orientacji w »bardzo ważnych« szczegółach
czy też »błędnego« odczytania klasycznych źródeł. Wszystkim im już teraz odpowiadam: na-
piszcie lepszą książkę o Mieszku I” (s. 16). Czy naprawdę ma być to jedyna forma krytyki dla
czytelnika zorientowanego w przedmiocie książki, który widzi, że Autor rzeczywiście nie opa-
nował nawet podstawowej literatury, nie wykazuje często orientacji w zasadniczych problemach
oraz ma kłopoty nie tylko z interpretacją zapisów źródłowych, ale wręcz z ich odczytaniem,
imputuje zaś cytowanym badaczom poglądy przez nich nie wypowiadane, które służą mu za
podbudowę własnych hipotez? Oczywiście – nie! Nie można nie zauważyć, że jest to ze strony
Autora próba takiego ustawienia pola ewentualnej krytyki jego książki, która w praktyce jest nie
do zrealizowania. Temu samemu celowi ma też służyć deklaracja Autora, który zapowiada: „nie
będę polemizował ze wszystkimi autorami rozmaitych koncepcji”, chociaż – jak sam zauważa
– w ostatnich latach ukazało się kilka rozpraw, które „zasługiwałyby na szczegółową analizę”
(s. 10). Zwolniwszy się zatem z obowiązku uzasadnienia odrzucenia przez siebie większości
jak najściślej związanych z tematem książki najświeższych propozycji, Autor poczuł niczym
nieskrępowaną swobodę pomijania zwłaszcza niewygodnych dla siebie ustaleń, co – i tu trzeba
zrozumieć jego intencje – zdecydowanie ułatwiło mu snucie własnych koncepcji. Jak wiadomo,
nieznajomość literatury przedmiotu albo jej świadome ignorowanie sprzyja „odkryciom” na-
ukowym, a przynajmniej pomaga wywrzeć wrażenie dokonywania takowych. Nie trzeba pisać
kolejnej biografi i Mieszka I tylko po to, żeby wykazać, że większość poglądów wyrażanych
przez P. Urbańczyka jest w oczywisty sposób błędna albo nieuzasadniona. Wystarczy – jak sądzę
– pokazanie na przykładach, jak Autor swoje rozważania konstruuje i uzasadnia, aby czytelnik
mógł wyrobić sobie opinię o całości.

P. Urbańczyk we wstępie deklaruje: „nie przyłączam się do modnego dziś w polskiej historio-

grafi i trendu »dziennikarskiego«, którego zwolennicy programowo odżegnują się od zajmowania
własnego stanowiska wobec przeszłej rzeczywistości” (s. 13). Dalej zostałem – obok Pawła

1

P. U r b a ń c z y k, Trudne początki Polski, Wrocław 2008; zob. recenzje: G. L a b u d a, Początki

państwa polskiego w trudnym oświetleniu, Roczniki Historyczne 74, 2008, s. 209-230; W. D u c z k o,

Kwartalnik Historyczny 117, 2010, nr 4, s. 115-121.

background image

184

Artykuły recenzyjne i recenzje

Żmudzkiego – przedstawiony jako przykład tego właśnie stylu, który prowadzi nas rzekomo
do „unikania jakichkolwiek uogólnień historycznych” (s. 13). Widocznie Autor przynajmniej
moich prac nie czytał, bo nie stronię w nich od uogólnień tam, gdzie są ku temu przesłanki

2

.

Jeśli zatem dociekliwość, branie pod uwagę różnych głosów i opinii, staranność w kwerendach,
unikanie pisania pod z góry założone tezy oraz unikanie formułowania jednoznacznych wnio-
sków tam, gdzie dostępne dane na to nie pozwalają – tak, jak sam oceniam swoją „metodę”,
stosowaną przez wielu innych historyków – nazywa Autor stylem „dziennikarskim”, to przeczy
to powszechnemu odczuciu, że niewielu reprezentantów tego zawodu postępuje zgodnie z tymi
zasadami. Jeśli natomiast powierzchowność, skupianie się na sprawach błahych, ale sensacyjnych,
dobieranie faktów do z góry przyjętej tezy, z pomijaniem tych niepasujących, oraz niezwykłą
śmiałość w formułowaniu ostatecznych wniosków, bez względu na ich uzasadnienie, uznamy
za styl rzeczywiście dominujący w polskim dziennikarstwie, to coś w tej metaforze jest na
rzeczy – mianowicie omawiana książka nosi właśnie wszystkie te cechy, które można uznać za
tak pojmowane historiografi czne „dziennikarstwo”.

Zadanie swe Autor wyznaczył bardzo ambitnie: „nie było moim celem napisanie kolejnej

biografi i”, „skupiłem się natomiast na wybranych problemach”, „podjąłem próbę »zrozumienia«
kwestii najtrudniejszych” (s. 13). Oczywistością jest, że biografi e większości postaci z wczesnego
średniowiecza są tylko z nazwy biografi ami i siłą rzeczy ich autorzy zajmują się daną postacią na
tle wycinka dziejów, w którym ich bohaterowie działali. Wybór podjętych przez P. Urbańczyka
problemów jest dyskusyjny, ale nie można oprzeć się wrażeniu, że w pewnej części podyktowany
został względami praktycznymi. Autor włączył do książki teksty już wcześniej publikowane,
z których tylko część (po przysposobieniu ich na użytek książki) wiąże się z Mieszkiem i jego
czasami. Stąd pojawiają się zagadnienia, które z najwyższą trudnością można uznać za ważne
nawet dla problemowej biografi i Mieszka I, jak: Wisła jako identyfi kator „polskiej” części Euro-
py, etniczny obraz Europy Środkowej według źródeł arabskich (dlaczego nie według wszelkich
źródeł?) czy obszerny wywód o współpracy archeologii z historią.

Dla ułatwienia śledzenia wywodu zachowuję w poniższej dyskusji kolejność rozdziałów

recenzowanej książki.

II. PAŃSTWO PIASTOWSKIE

Problem początków państwa pojawia się w pracach P. Urbańczyka przynajmniej od kilku-

nastu lat

3

. Tym bardziej musi dziwić dość powierzchowne potraktowanie i niestety tak samo

powierzchowna, jak w poprzednich publikacjach, znajomość literatury przedmiotu, także w spra-
wach odnoszących się do kwestii teoretycznych wokół koncepcji państwowości we wczesnym
średniowieczu. Wprawdzie większość badaczy uznaje Mieszka I za budowniczego państwa
i konsekwentnie jego władztwo traktuje jako państwo, ale nie znaczy to, że czynią tak – jak
błędnie twierdzi P. Urbańczyk – wszyscy historycy. Sam miałem okazję zasadność takiego ujęcia
kwestionować

4

, ale moje argumenty nie są Autorowi znane. Nie tylko zresztą moje. Znajomość

problematyki koncepcji państwa we wczesnym średniowieczu ogranicza się u P. Urbańczyka
do kilku lektur. Ewidentnie widać, że żywej na ten temat ostatnio dyskusji nie prześledził

5

.

2

Obu nas Autor potraktował jako przykład postmodernistycznego trendu historiografi cznego, co

w przypadku mojej osoby, już określanej przez innych jako „zatwardziały pozytywista” lub „historyk

konserwatywny”, jest szczególnie zabawne, ale fakt ten pokazuje, jak metodologiczna świadomość

współczesnych badaczy jest nacechowana stereotypami i daleko idącymi uproszczeniami.

3

P. U r b a ń c z y k, Władza i polityka we wczesnym średniowieczu, Wrocław 2000; t e n ż e, Trudne

początki.

4

D. A. S i k o r s k i, O stosunkach polsko-niemieckich w X i XI wieku, Studia Historica Slavo-

Germanica 26, 2004-2005, s. 254 n.; t e n ż e, Powstanie państwa Piastów w świetle najnowszych badań

archeologii średniowiecznej, Roczniki Historyczne 77, 2011, s. 210 n.; w ujęciu popularnym: t e n ż e,

Powstanie państwa, w: Dynastie Europy. Piastowie, Warszawa 2010, s. 60-65.

5

Stan dyskusji dokumentują dwa monumentalne tomy: Staat im frühen Mittelalter, red. S. Airlie,

W. Pohl, H. Reimitz, Wien 2006; Der frühmittelalterliche Staat – europäische Perspektiven, red. W. Pohl,

W. Wieser, Wien 2009. Wprawdzie Autorowi musiały one być znane, gdyż powołuje się na dwa teksty

background image

Artykuły recenzyjne i recenzje

185

Ledwie sygnalizując, że w literaturze światowej od dawna część badaczy kwestionuje zasadność
rozpatrywania struktur politycznych wczesnego średniowiecza w kategoriach państwa, stara się
wypracować własne stanowisko, ale właściwie ogranicza się do kilku luźnych uwag (s. 31-38),
które kończy nadzwyczaj banalną konkluzją, że „państwo było organizacją trwałą w czasie
i wyznaczoną przestrzennie, scentralizowaną wokół władcy, który nadzorował populację za-
mieszkującą jego terytorium. W tych ramach egzekwował on swój zwierzchni autorytet u podda-
nych, wykorzystując wsparty użyciem przemocy potencjał negocjacyjny do narzucenia własnej
wizji porządku społecznego oraz do systematycznego eksploatowania zasobów naturalnych,
demografi cznych i gospodarczych” (s. 39). Łatwo dowieść, że użyteczność takiej defi nicji jest
niewielka, skoro równie dobrze opisuje ona systemy wodzowskie, jak i to, co w dawnej histo-
riografi i uznawano za struktury plemienne, na czele których stali „plemienni książęta”, a nawet
nowożytne monarchie. Autor, próbując skonkretyzować swoją propozycję, wybrał prostą drogę
wyznaczenia „pewnych wymagań progowych, który wyostrzyłyby bynajmniej nie oczywistą
granicę między rozwiniętym wodzostwem a wczesnym państwem” (s. 41) oraz wykorzystywany
od dawna chwyt, polegający na posługiwaniu się terminem „wczesne państwo”, który w ujęciu
wielu badaczy w praktyce jest jedynie maską ukrywającą realne problemy związane z pojęciem
państwowości we wczesnym średniowieczu.

Autor wyróżnił aż 15 kryteriów państwowości (s. 42 n.), ale nie ujawnił, na jakiej podstawie;

nie dowiemy się również, do jakiej koncepcji państwa się odwołuje. Ze znanych mi licznych
propozycji żadna nie nawiązuje do tego, co się ma kryć za „państwem” pojmowanym wedle
kryteriów P. Urbańczyka. Niewiele wyjaśnia tu fakt, że 10 spośród 15 punktów zostało przejętych
z pracy Waltera Pohla

6

. Ten ostatni badacz skupił się na stanie badań nad „państwem” wczesnego

średniowiecza, a jego lista cech dystynktywnych nie wynika z analizy, lecz ma charakter czysto
spekulatywnych propozycji, pomyślanych jako dyspozycje do dalszych badań. P. Urbańczyk
wzbogacił listę W. Pohla o dalsze 5 cech wybranych w drodze podobnej spekulacji. O wartości
poznawczej tej propozycji niech świadczy fakt, że zastosowanie wyróżnionych kryteriów do pań-
stwa litewskiego w końcu XIV w. skutkowałoby tym, że nie spełniałoby ono większości z nich.

Sądzę, że dobór tych cech – zwłaszcza owych pięciu dodanych – podyktowany był wcze-

śniej przyjętym przez Autora rozstrzygnięciem kwestii „państwa” piastowskiego: za czasów
Mieszka I państwa miało jeszcze nie być, natomiast za Bolesława Chrobrego już było. Tylko
przy założeniu takiego celu nabierają sensu takie kryteria, jak (s. 42-56): (4) zewnętrzne uznanie
geopolityczne; (7) egzekwowanie lojalności ideologicznej; (8) uniezależnienie lokalnego Koś-
cioła od obcej zwierzchności; (9) wprowadzenie ponadetnicznej nomenklatury; własna moneta
z jednoznaczną deklaracją zwierzchnictwa politycznego nad konkretnym ludem; (11) pisemna
rejestracja wydarzeń politycznych; (15) rozdzielenie instytucji politycznych i kościelnych,
czyli przerwanie wzajemnego przenikania się monarchii i Kościoła. Wszystkie one „pasują” do
czasów Chrobrego, natomiast nie zachodzą w czasach Mieszka I. Jak należało oczekiwać, Autor
doszedł w podsumowaniu (s. 57 n.) do wniosku, że większość z tych kryteriów spełnił dopiero
Bolesław Chrobry, chociaż fundamenty pod państwo położył Mieszko I

7

.

w nich zamieszczone, ale bez śladów refl eksji. Nie chodzi o to, żeby Autor zreferował jej całość, co

przekracza granice tematyczne biografi i Mieszka I, ale, żeby ta dyskusja była mu znana i uwzględniana

przy wypracowaniu własnej, autorskiej koncepcji problemu. P. Urbańczyk nie wykorzystuje nawet tych

głosów, które wspierają jego własne propozycje (np. I. H. G a r i p z a n o v, Coins as Symbols of Early

Medieval „Staatlichkeit”, w: Der frühmittelalterliche Staat, s. 411-422).

6

W. P o h l, Staat und Herrschaft im Frühmittelalter. Überlegungen zum Forschungsstand, w: Staat

im frühen Mittelalter, s. 9-38.

7

Przy okazji warto zwrócić uwagę na pewien fakt. Przed 13 laty P. U r b a ń c z y k (Władza i polityka

we wczesnym średniowieczu, Wrocław 2000) polecał wszystkim historykom jako teoretyczny przewodnik

po problemach związanych z powstaniem państw książkę Michaela Manna, która jest próbą spekulatywnego

wypracowania ogólniejszych reguł powstawania różnych systemów władzy (M. M a n n, The Source

of Social Power, t. I: A History of Power from the Beginnings to A.D. 1760, Cambridge 1986; potem

ukazały się jeszcze dwa kolejne tomy obejmujące czasy nowożytne i najnowsze). Nawołując wówczas do

szukania gotowych konceptów teoretycznych wskazywał badaczom: macie Manna! W kolejnej publikacji

P. Urbańczyka (Trudne początki Polski) M. Mann jest zaledwie wzmiankowany, w tej najnowszej nazwisko

background image

186

Artykuły recenzyjne i recenzje

III. MIESZKO NIE BYŁ PIERWSZY

Już w poprzedniej książce Autor próbował wykazać, że nie istniało żadne plemię Polan

w Wielkopolsce, a nazwa Polonia powstała ok. 1000 r. niejako na zamówienie i jest sztucznie
urobiona. Co więcej, Autor stara się wykazać, że w ogóle nie istniały jakieś podziały plemienne.
Jego zdaniem „w przypadku Polski przedmieszkowej mamy do czynienia z wielkim, względnie
jednorodnym językowo i kulturowo regionem etnohistorycznym, charakteryzującym się dość
jednolitym stylem życia ukształtowanym w drodze podobnych doświadczeń uwarunkowanego
geografi cznie rozwoju gospodarczego, z pewnością zróżnicowanym etnicznie i dynamicznym
politycznie, ale nie w stopniu umożliwiającym zewnętrzną (archeologiczną, lingwistyczną czy
historyczną) identyfi kację trwałych stref etnopolitycznych” (s. 108). W konsekwencji dochodzi
do wniosku, że „to nie akceptacja starych podziałów »plemiennych«, lecz narzucenie nowych
podziałów administracyjnych spowodowało pojawienie się w źródłach takich choronimów jak
Pomorze, Kujawy, czy Mazowsze”, a zatem „żadnych stabilnych podziałów etnoterytorialnych
po prostu nie było” (s. 109).

Autor, świadom, że w przekazach źródłowych z epoki (np. saskich) znajdujemy posługiwanie

się przez ówczesnych ludzi konkretnymi nazwami dla określonych grup, poczuł się zobowiązany
do zakwestionowania poglądu, iż za nimi kryją się realne jednostki etniczne zamieszkujące kon-
kretne terytoria. Posługiwania się tymi nazwami tłumaczy „naturalną potrzebą opisu barbarzyń-
ców w kategoriach ulokowanych przestrzennie etnosów, co pozwalało uporządkować niepokojący
chaos polityczny za północnymi i wschodnimi granicami cesarstwa” (s. 110). Nazwy te zatem
według Autora wymyślali Sasi czy inni zewnętrzni obserwatorzy (np. tzw. Geograf bawarski) po
to, żeby bezładnej masie ludzi zamieszkujących tereny „barbarzyńców” nadać jakiś porządek.
Dziwić musi, że zapewne nieznający słowiańskiego języka autorzy tak akuratnie wymyślali owe
nazwy w języku Słowian. Jeszcze bardziej musi dziwić trwałość tych nazw, skoro np. Dziadosza-
nie pojawiają się zarówno u Geografa bawarskiego, jak i po 150 latach u nieznającego tego dziełka
Thietmara. P. Urbańczyk chce czytelnika przekonać, że gdy Widukind (I 36) napisał:

gentes

a

rege

Heinrico factae

essent tributariae,

Apodriti, Wilti

,

Hevelli

, D

alaman

c

i,

Boemi,

Redarii, to opisał

zmyślone nazwy i nieistniejące plemiona. Gdyby tak było, to dlaczego podobne nazwy pojawiają
się w innych, niezależnych źródłach? Podobnie, gdy Widukind wymienia grupę zwaną mianem
Licicaviki, to je sobie wymyślił; podobnie margrabia Gero, preses

Sc

l

avos

qui dicuntur

Lusiki,

rządził wymyślonymi Łużyczanami, a w rzeczywistości – jak zakłada Autor – była to część bez-
kształtnej pod względem etnicznym i politycznym masy Słowian, których dopiero Sasi postrze-
gali z powodu własnych porządkująco-administracyjnych celów jako pewną „łużycką” całość.

Autor ma rację, gdy stwierdza, że pojęcie plemienia w historiografi i jest używane intuicyj-

nie, ale intuicje nie muszą być błędne. Propozycja, rzekomo odzwierciedlająca „współczesne
koncepcje antropologiczne” (s. 109), iż plemię to „pozbawiona scentralizowanej struktury wła-
dzy wspólnota odwołująca się przede wszystkim do więzów krwi” (s. 109), a w konsekwencji
uwarunkowana osobistymi kontaktami jej członków, a tym samym „ograniczona liczebnie”
(s. 109), jest, krótko mówiąc, niezgodna ze znanymi faktami. Po pierwsze dlatego, że antropo-
logiczne zakorzenienie owej defi nicji nie jest poparte analizą dyskusji nad tym pojęciem wśród
antropologów. Spośród wielu propozycji P. Urbańczyk wybrał tę, która wydaje mu się najmniej
pasująca do stosunków wczesnośredniowiecznej Słowiańszczyzny. Po drugie dlatego, że opinia
Autora przeczy temu, co wiemy o plemionach barbarzyńskiej Europy pierwszego tysiąclecia,
kiedy strefa ta została opisana przez Rzymian; widzimy plemiona liczące ponad 100 tysięcy ludzi,

to już w ogóle nie pada. Muszą się mocno zdziwić ci z badaczy, którzy przed laty podążyli za wskazówkami

Autora, widząc dziś, że główny propagator koncepcji Manna sam z tego chyłkiem zrezygnował. Przypadek

ten ilustruje naturalny proces eliminacji w historiografi i spekulatywnych koncepcji, które zazwyczaj

wyjątkowo szybko poddają się negatywnej weryfi kacji, o ile czytelnik podda je krytycznej ocenie.

Autorowi zajęło to 13 lat, innym wystarczyła pierwsza lektura działa Manna. Zestaw „czytanek”, na

których Mann oparł swe spekulacje na temat wczesnego średniowiecza, jest bowiem nadzwyczaj skromny

i bardzo przypadkowy. Sam M. Mann dobitnie podkreślił spekulatywny charakter swych propozycji (The

Source, s. 538): „my repeated claim that I have written a historical account is a s h a m. I have written

a developmental account of an a b s t r a c t i o n, p o w e r” [podkreślenie – DAS].

background image

Artykuły recenzyjne i recenzje

187

posiadające scentralizowaną władzę, nawet ze złożonymi strukturami, chociaż jednomyślnie nie
traktowanymi jako państwowe.

Najwcześniejszym i najobszerniejszym źródłem pod względem liczby podawanych nazw

plemiennych, lokalizowanych na terenie późniejszej Polski, jest krótki tekst pochodzący z oko-
ło połowy IX w. tzw. Geograf bawarski. Każdy, kto zaprzecza istnieniu plemion na ziemiach
Słowian i Polski, musi przekonująco wykazać, że źródło to nie odnosi się w jakimkolwiek
stopniu do stanu rzeczywistego. Nic zatem dziwnego, że i Autor stara się wartość informacyjną
Geografa podważyć. Jego zdaniem twórca źródła nie miał żadnej wiedzy na temat zamieszku-
jących opisywane terytorium ludów i jedynie oddał swe wyobrażenia o świecie pogan, który
musiał być jakoś uporządkowany (s. 110 n.). Zatem z przekonania o istnieniu jakichś gentes
na północy, Geograf bawarski wymyślił ich nazwy i wielkość wyrażoną liczbą przynależnych
grodów. Dowodem niewiedzy Geografa bawarskiego ma być fakt, że nie uwzględnił Morawian,
którzy stanowili największe zagrożenie (a raczej partnera politycznego) państwa wschodnio-
frankijskiego. Jednak sam P. Urbańczyk zauważa, że w tekście znajdują się dwie nazwy, które
można identyfi kować z Morawianami. Przeciw identyfi kacji którejś z nich z Morawianami
ma wszakże – zdaniem Autora – świadczyć fakt, że przypisana im liczba civitates (11 lub
30) wydaje się zbyt mała. Jeśli jednak założylibyśmy, że informacje te oddają wielkość nie
całego „państwa” wielkomorawskiego, ale samego plemienia Morawian, to uzyskujemy obraz
zgodny ze stanem wiedzy archeologicznej o ich terytorium, na którym rzeczywiście występuje
niewielka liczba grodów. Być może z tego samego powodu nazwy ludów bardziej odległych,
o których informacje mogły być niezbyt dokładne, oddają stan odwrotny, tzn. ujmowany jest
cały obszar podporządkowany wyróżniającym się plemionom (wraz z terytoriami zależnymi),
lub też rzeczywiście opis Geografa przerysowuje ich wielkość odwrotnie proporcjonalnie do
rzeczywistego stanu wiedzy w swoim środowisku. Kwestionując wartość geografi i plemiennej
Geografa bawarskiego, P. Urbańczyk musiałby jeszcze wyjaśnić, skąd wzięły się tam pewne
nazwy, zwłaszcza te, które znamy z innych źródeł.

Autor zdążył już w poprzedniej książce „obalić” – przynajmniej w swoim mniemaniu –

pogląd o istnieniu w Wielkopolsce plemienia Polan, teraz się zrefl ektował, że istnienie innych,
naddnieprzańskich Polan, może tę konstrukcję podważyć, zatem stara się wymowę faktów
zdecydowanie osłabić. Zdaniem Autora ruscy Polanie to nazwa, która została „przejęta przez
ruską tradycję dynastyczną. Zawarta w niej deklaracja podporządkowania sobie Polan, choćby
okołokijowskich, automatycznie wzmacniała autorytet Rurykowiczów i sytuowała genezę pań-
stwa ruskiego na tym samym poziomie, co początki państwa piastowskiego” (s. 112). To jednak
sprzeczność. Przecież według P. Urbańczyka nazwa Polonia nie ma oparcia o jakąkolwiek nazwę
plemienną i miała być nazwą dla całego państwa, nazwą ponadetniczną. Tutaj z kolei propo-
nuje się, że Rusowie na początku XI w. przejęli ją (choć fi kcyjnie) jako nazwę etniczną. Autor
odsyła przy tym do prac Władysława Duczki i Oleksieja P. Tołoczki, gdzie kwestia Polan jest
przedstawiona w całkowicie odmienny sposób. Niezorientowany czytelnik może jednak sądzić,
że za wywodami Autora stoją dwa autorytety w kwestii wczesnych dziejów Rusi.

Doszukiwanie się przez polską historiografi ę i archeologię wczesnego średniowiecza

stabilnych plemion jest uzasadnione licznymi analogiami z pierwszego tysiąclecia n.e. Oczy-
wiście nie uzasadniają one każdej propozycji badaczy i takie plemiona jak „Lublinianie”,
„Staropodlasianie” etc. są konstruktami opartymi wyłącznie na przestrzennej analizie materiału
archeologicznego, którego koncentracja dała asumpt historykom, a częściej archeologom, do
wysuwania wniosku o istnieniu osobnego, nieznanego źródłom historycznym plemienia, które
próbowano jakoś – przynajmniej roboczo – nazwać. Należy przypomnieć Autorowi, że to właś-
nie archeolodzy, niezależnie od wizji historyków, rysując plemienną mapę Polski na podstawie
stanu osadnictwa, utrwalili przekonanie o strukturze plemiennej we wczesnym średniowieczu.
Zgadzam się, że kwestia „plemiennej Polski” wymaga poważnej i pogłębionej dyskusji, natomiast
nie zgadzam się z bardzo powierzchowną krytyką, jaką proponuje Autor w tej i poprzednich
swoich publikacjach.

Konkluzja Autora jest jednoznaczna: dotychczasowa geografi a plemienna ziem polskich jest

„dziedziną raczej fantastyki naukowej niż polem badań historycznych” (s. 113). Dążenia badaczy

background image

188

Artykuły recenzyjne i recenzje

do wyznaczenia szczegółowych granic plemiennych rzeczywiście najczęściej nie mają podstaw
źródłowych, ale krytyka Autora prowadzona jest wbrew świadectwom źródłowym – i w tym
sensie sama z pewnością staje się fantastyką.

Dendrochronologiczne datowanie grodów wielkopolskich doprowadziło do znacznych

przewartościowań poglądów o początkach państwa polskiego. Zamiast wcześniejszej wizji
stopniowej ewolucji i w miarę jednostajnego tempa rozwoju społeczeństw i władzy, dzisiaj
chętniej widzimy w nagłym pojawieniu się wielkich inwestycji grodowych w Wielkopolsce
w pierwszej połowie X w. ślad gwałtownych przemian, które interpretowane są jako tzw. prze-
łom państwowy. Autor dał własną propozycję wyjaśnienia przyczyn tych gwałtownych zmian.
Uznał mianowicie, że najbardziej trafne jest upatrywanie w budowniczych państwa nad Wartą
obcych przybyszów, którzy przenieśli ze sobą wiedzę, jak państwo należy zorganizować oraz
mieli środki niezbędne do jego sfi nansowania.

Nie bacząc na brak podstawy źródłowej, P. Urbańczyk znalazł ojczyznę tych ludzi – Mora-

wy. Inspiracją dla tej koncepcji była hipoteza Z. Kurnatowskiej i M. Kary, którzy u początków
państwa piastowskiego upatrywali imigrantów morawskich, jednego z nich dostrzegając w eponi-
micznym założycielu Poznania, który kojarzył im się z rodem Poznana poświadczonym w XI w.
w regionie nitrzańskim. Nie przeszkadzał im fakt, że imię Poznan jest poświadczone także na
ziemiach polskich i było produktywne w całej Słowiańszczyźnie. P. Urbańczyk poszedł o kilka
kroków dalej, przyjmując, że grupa założycielska państwa piastowskiego składała się z człon-
ków panującego na Morawach rodu Mojmirowiców, a sami Piastowie są ich nadwarciańskim
odgałęzieniem. Jedynym argumentem źródłowym jest pojawienie się imienia Świętopełk wśród
synów Mieszka

8

. Fakt, że poza tym jednym przypadkiem żadne inne imię występujące u Mojmi-

rowiców nie pojawia się później w dynastii piastowskiej, a imię Świętopełk pojawia się również
u Rurykowiczów (Świętopełk I, zm. 1019), którzy z pewnością nie wywodzili się od morawskich
Mojmirowiców, nie przeszkadzają Autorowi w stwierdzeniu, że jest to wyraźny ślad powiązań
dynastycznych. Sam P. Urbańczyk przyznaje co prawda, że „nie istnieją mocne argumenty na
potwierdzenie obcości Mieszka I” (s. 139). Przesłanką pośrednią ma być „historyczna skłonność
wczesnośredniowiecznych Słowian do akceptacji obcego przywództwa” (s. 155). Za późny przy-
kład owej „etnicznej” skłonności podaje Wichmana przyjętego przez Wolinian (s. 155). Jest to
argument całkowicie chybiony, gdyż to, co ze źródeł da się odczytać o roli Wichmana, absolutnie
nie pozwala traktować go jako czasowego nawet przywódcę jakiejś choćby niewielkiej formacji
terytorialnej Słowian. Wichman był banitą z Saksonii, który znalazł jedynie schronienie u Słowian
połabskich. Odwdzięczał się za nie, biorąc udział w walkach przez nich prowadzonych. Równie
chybiony jest przykład opisanego przez Thietmara (IV 22) saskiego rycerza Kizo, który uciekł
do Luciców, za wierną u nich służbę dostał gród Brandenburg i zdradziecko wydał go Sasom.
W obu przypadkach nie ma mowy o przywódczej roli Sasów u Słowian. Bardziej do wyobraźni
przemawia przykład Michała I księcia Słowian zachlumskich nad Adriatykiem, który według
Konstantego Porfi rogenety wywodził swój pogański ród znad Wisły. Nie było jednak tak, jak
twierdzi Autor – nieznający zresztą obszernej rozprawy T. Wasilewskiego na ten temat

9

– że dziad

Michała przybył i zdobył władzę u Zachlumian. W rzeczywistości uzyskał ją z nadania cesarza
Bazylego. Być może o wyborze jego osoby decydował fakt, że Michał jako potomek obcych
był mniej uwikłany w lokalne związki rodowe i mógł lepiej reprezentować interesy cesarskie.
Przykład ten pokazuje jedynie, że tradycja długo pamiętała o obcym pochodzeniu władców.
U rzekomo „mojmirowskich” Piastów uderzający byłby zatem brak tej pamięci. Także inne
przykłady obejmowania przywództwa nad Słowianami przez obcych (kupiec Samo, Bułgarzy,
Rusowie) zawsze pozostawiały jakieś ślady.

8

Warto przypomnieć, że słusznie krytykowana przez Autora teza o pochodzeniu normańskim Mieszka

także oparta jest na formie jego imienia w regeście Dagome iudex.

9

T. W a s i l e w s k i, Wiślańska dynastia i jej zachlumskie państwo w IX-X w., Pamiętnik Słowiański

15, 1965, s. 23-61. Niestety również korzystanie z kiepskiego (a w tym miejscu błędnego) tłumaczenia

w Monumenta Poloniae Historica, t. I, Lwów 1864, s. 37, utwierdziło Autora w jego pomysłach. Takie

są skutki ignorowania lepszych edycji krytycznych (por. Constantine Porphyrogenitus, De administrando

imperio, wyd. G. Moravcsik, Budapest 1949, s. 163 n.).

background image

Artykuły recenzyjne i recenzje

189

Próbując uzasadnić swoją propozycję, Autor czepia się wszelkich wzmianek archeologów,

jak i historyków, mówiących o koneksjach południowych, nie gardząc nawet pomysłami tak
spekulatywnymi, jak np. próba „wykazania” przez Stanisława Zakrzewskiego, że żona pradziada
Mieszka I, Lestka, była córką Świętopełka I (zm. 894)

10

. Rzeczywiście archeolodzy i historycy

często posługują się terminami „wpływ”, „inspiracje”, „oddziaływania” w kontekście jakichś
widocznych w kulturze materialnej nawiązań do zjawisk znanych z bardziej zaawansowanych
ośrodków. Terminy te używane są najczęściej jako słowa-wytrychy, bez sprecyzowania i bez
opisu konkretnych mechanizmów, które miały odpowiadać za wędrówkę owych idei czy inspi-
racji. Autor w swoich wywodach sugeruje, że chodzi o kontakty bezpośrednie, a wręcz o ślady
fi zycznego pobytu obcych (Morawian) na ziemiach polskich. Dokonując takiej interpretacji
źródeł, nie przeciera nowego szlaku, wręcz przeciwnie, ożywia sposób interpretacji, stosowany
w archeologii już w odległych czasach, a przekonująco skrytykowany w literaturze. Okazuje
się jednak, że gdy koniecznie potrzebujemy „wsparcia” dla słabych hipotez, to uciekamy się do
tej argumentacji nawet dzisiaj

11

.

Zupełnie nieprzekonująco przedstawia się obraz mechanizmu, który miał doprowadzić do

objęcia (narzucenia?) przez domniemanych Mojmirowiców władzy nad nadwarciańskimi Sło-
wianami. Autor snuje wizje „standardowych mechanizmów negocjacyjnych” (s. 155): perswazji
militarnej, darów, innych obietnic oraz korzystnych mariaży. Za łatwością narzucenia nowej
władzy ma przemawiać szybkość dokonywanych zmian. W tej sytuacji nasuwa się pytanie, które
nie jest nawet przez Autora postawione: kto miałby być nad Wartą „negocjacyjnym” partnerem
dla obcych przybyszów? Lokalna oligarchia? Zgromadzenie na wiecu? Dlaczego miano by dać
sobie narzucić władzę grupki, która nawet w wizji P. Urbańczyka nie reprezentowała znaczącej
siły militarnej? Dlaczego miano by zawierzyć ich obietnicom, bo nie sądzę, żeby sława Moj-
mirowiców (trzeba dodać: rozgromionych właśnie przez Węgrów) sięgała aż nad Wartę? Autor
skrupulatnie te problemy pomija. Jeśli jednak za punkt odniesienia weźmiemy rekonstrukcję
funkcjonowania strefy barbarzyńskiej w I tysiącleciu n.e., przedstawioną przez Karola Modze-
lewskiego, to z trudnością znajdziemy miejsce na tak proste, jak sobie to wyobraża P. Urbańczyk,
narzucenie władzy przez garstkę przybyszów.

Autor dokonuje analizy porównawczej państwa morawskiego z polskim w X w., wskazując

(s. 158) podobieństwa w pięciu punktach: (1) Morawianie, podobnie jak Piastowie, lokowali
najważniejsze ośrodki państwa „przy szlakach wodnych jednego dorzecza – dopływu wielkiej
rzeki prowadzącej do morza”. Argument to dość zabawny, bo P. Urbańczyk jakby nie zdawał
sobie sprawy, że wszystkie, nawet najmniejsze rzeki prowadzą do morza. Wszystkie państwa
leżą w zlewisku rzek płynących ku morzu. (2) Grody wielkopolskie, tak jak morawskie, nie był
miastami, ale rezydencjami. Gdyby ten argument brać poważnie, to wpływy morawskie sięgać
musiały na większość Słowiańszczyzny, gdzie wszędzie grody w IX i X w. nie pełniły funkcji
miast. (4) Mojmirowice i Piastowie nie bili monet we wczesnym okresie, ale dotyczy to przecież
nie tylko ich, ale także dynastii czeskiej i ruskiej, a poza Słowiańszczyzną również wielu władców
ze Skandynawii. (5) Autor odwołuje się dalej do podobieństw w strukturze organizacyjnej, ale są
one tak ogólne, że bezwartościowe. Domniemany układ: silnie scentralizowane centrum i luźno
związane z nim prowincje, a także struktura gospodarcza oparta na stałej ekspansji, są charakte-
rystyczne dla wielu tworów politycznych wczesnego średniowiecza, także w Europie Środkowej.

Autor zauważa też dwie ważne różnice między Polską a Morawami. Pierwszą ma być brak

na Morawach śladów organizacji służebnej czytelnej w toponimii, drugim, brak we władztwie
Piastów ośrodków produkcyjno-handlowych. Trzeba jednak pamiętać, że istnienie organizacji
służebnej w Polsce w X w. nie jest wykazane źródłowo i nie wiemy, kiedy się ona wykształciła

12

.

10

S. Z a k r z e w s k i, Mieszko jako budowniczy państwa polskiego, Warszawa 1921, s. 41.

11

Por. uwagi dotyczące możliwości wnioskowania o obecności obcych grup na podstawie „obcej”

ceramiki u A. P a n k i e w i c z, Relacje kulturowe południowego Śląska i północnych Moraw i Czech

w IX-X wieku w świetle źródeł ceramicznych, Wrocław 2012, zwł. s. 257 n.

12

Warto zwrócić uwagę na wstępną krytykę koncepcji osad służebnych: F. C u r t y, The Archaeology

of Early Medieval Service Settlements in Eastern Europe, w: Europe in the Middle Ages. A Cultural

History, New York 2009, s. 30-41.

background image

190

Artykuły recenzyjne i recenzje

Druga różnica jest chyba wynikiem niezrozumienia tekstu J. Macháčka, na który P. Urbańczyk
się powołuje

13

. Podważając argumenty Autora na temat różnic, nie mam zamiaru wzmocnić

generalnej tezy o zasadniczych podobieństwach, ale tylko pokazać, że cała ta teza opiera się na
bardzo powierzchownych obserwacjach. Są natomiast przecież inne różnice. Najbardziej rzuca
się w oczy całkowity brak u nas budownictwa murowanego przed połową X w., które na Mo-
rawach było bardzo rozwinięte. Nie ma też w Wielkopolsce śladu chrześcijańskiego obrządku
pogrzebowego, znanego nam z Moraw, który – jak mamy prawo się domyślać – powinien być
kontynuowany.

Zwróciłem niedawno uwagę, że linearne widzenie rozwoju dynastii piastowskiej w naj-

wcześniejszym okresie jest wynikiem poddania się sugestywnemu opisowi Galla Anonima

14

.

Interpretacja taka nie jest jedyną możliwą, zaś w oparciu o analogie późniejszych podziałów
dynastycznych przyjąć należałoby raczej, że również Mieszko I początkowo miał pod swoją
władzą tylko część schedy po swoim ojcu, skoro wiemy, że w latach sześćdziesiątych i sie-
demdziesiątych X w. czynni byli jego dorośli bracia. P. Urbańczyk podjął ten pomysł (nie
podając źródła inspiracji) i „wzbogacił” go o kilka szczegółów. „Ustalił” zatem starszeństwo
w rodzie Piastów, uznając, że zabity podczas walk z Wichmanem w 963 r. nieznany z imienia
brat Mieszka był „pierwszym” w rodzeństwie (s. 137). Widukind, uwypuklając postać Mieszka,
miał przypisać mu główną rolę z perspektywy kilku lat. Trzeciemu bratu, Czciborowi, Autor nie
przypisuje samodzielnej roli, skoro „brak innych wzmianek o jego losach” (s. 137) – tak jakby
informacji o tym pierwszym bracie było więcej

15

. W każdym razie nie mamy podstaw, sądząc po

późniejszych przykładach, aby w braciach Mieszka I widzieć jedynie jego młodszych pomoc-
ników, a nie samodzielnych władców, współdziałających z nim, kiedy wymagały okoliczności.
Konsekwencje takiej policentrycznej wizji układu politycznego około połowy X w. są znaczne;
nie mielibyśmy zatem do czynienia z jednym, centralnym ośrodkiem budowy „państwa”, ale
z kilkoma (trzema?), które dopiero przez Mieszka zostały zjednoczone po śmierci obu braci.

Przedstawiona przez Autora wizja nadwarciańskich Słowian, którzy w czasach przedpiastow-

skich mieliby być bezkształtną masą, kłóci się z danymi archeologicznymi, które potwierdzają
przecież istnienie grodów (Giecz, Nowa Górka, Moraczewo, Ląd) już przed tzw. przełomem
państwowym i przybyciem domniemanych Mojmirowiców. Musiały być zatem w tych lokalnych
społecznościach jakieś wewnętrzne siły, które umożliwiły społeczną mobilizację, pozwalającą
na spore wysiłki ekonomiczno-organizacyjne. Musiały być jakieś powody, dla których te tzw.
„przedpaństwowe” grody wznoszono, oraz organizatorzy tych przedsięwzięć.

IV. „PIERWSZE” IMIĘ MIESZKA

Rozdział pod tym tytułem (s. 167-190) przynosi podsumowanie poglądów Autora w kwestii

imienia Mieszka. Problem ten już wcześniej został przez P. Urbańczyka nagłośniony i z jego
inicjatyw stał się tematem jednodniowej sesji odbytej w Poznaniu w 2012 r., która nie tylko, że
nie przyniosła rozstrzygnięcia, ale nie wniosła też do dyskusji nowych argumentów.

Na czym polega problem imienia Mieszka? Zdaniem P. Urbańczyka, „nie wiemy nawet, jak

się naprawdę nazywał – – »Mieszko« to przecież uczona konstrukcja historiografi czna” (s. 167).
W konkluzji zaś Autor stwierdził: „w tradycji starotestamentowej trzeba szukać wyjaśnienia
»milczącej akceptacji« takiego brzmienia imienia Mieszka, jakie po raz pierwszy dotarło do inte-
lektualnych elit Europy za pośrednictwem żydowskiego podróżnika i saskiego kronikarza. W obu

13

J. M a c h á č e k, Great Moravian State – A Controversy in Central European Medieval Studies,

Studia Slavica and Balcanica Petropolitana 11, 2012, nr 1, s. 5-25. Autor nie przejmuje się, że J. Macháček

konsekwentnie odmawia Morawom w IX w. cech państwa, por. t e n ż e, Disputes over Great Moravia:

Chiefdom or State? The Morava or the Tisza River, Early Medieval Europe 17, 2009, s. 248-267.

14

D. A. S i k o r s k i, Kościół w Polsce za Mieszka i Bolesława Chrobrego. Rozważania nad granicami

poznania historycznego, Poznań 2011, s. 204 n.

15

K. J a s i ń s k i, Rodowód pierwszych Piastów, wyd. 2, Poznań 2004, s. 71, również sugerował

kolejność wieku między braćmi, ale pod tym względem był sterowany przekonaniem, że Mieszko musiał

być najstarszy, skoro to jego dotyczą najstarsze wzmianki.

background image

Artykuły recenzyjne i recenzje

191

przypadkach inspiracji należy zapewne szukać w skojarzeniach biblijnych”. I dalej: „Lingwistom
należy powierzyć zadanie ustalenia – –, jaki słowiański rzeczownik posłużył za punkt wyjścia
takiej »biblijnej« racjonalizacji imienia władcy – – późniejsi polscy kronikarze i dyktatorzy
ofi cjalnych dokumentów tworzyli z formy wyjściowej różne kombinacje, starając się ponow-
nie »spolszczyć« imię nadawane w piastowskiej dynastii pierworodnym [!] synom” (s. 189).

Imię Mieszka zostało zapisane w X w. aż w pięciu niezależnych od siebie źródłach (Widukind,

Żywot św. Udalryka z Augsburga, dwie noty nekrologiczne oraz Dagome iudex, gdzie wymie-
niony jest Mieszko, syn Mieszka I). Jeśli uwzględnimy przekazy z początku XI w., to mamy do
dyspozycji zapisy Thietmara, Brunona z Kwerfurtu oraz autora anonimowej Pasji św. Wojciecha.
We wszystkich tych tekstach zapisy imienia Mieszko są praktycznie jednobrzmiące – różnią
się tylko samogłoskami, ale to zrozumiałe, gdyż zachodniosłowiańskie samogłoski a, o, oraz i
nie brzmiały jednoznacznie w uszach nie tylko Sasów. Jedynym rzeczywistym problemem dla
badaczy jest ustalenie etymologii imienia. Tu opinie językoznawców się znacznie różnią, a żadna
propozycja nie spotkała się z powszechną akceptacją. Inaczej mówiąc – wiemy, jak brzmiało imię
Mieszka w formie, którą się posługiwał, natomiast nie wiemy, co ono oznaczało. Fakt ten nie
oznacza jednak, że nie znamy imienia Mieszka I. Wbrew zresztą lamentom Autora, etymologia
nie jest tu problemem zasadniczym. Bo cóż nam z tego, że wiemy, jaka jest etymologia imienia
Bolesław czy Kazimierz albo Otto czy Heinrich etc. (nawiasem mówiąc, wszystkie te formy są
konstrukcjami historiografi cznymi). Jaki mamy zaś pożytek ze znajomości etymologii imienia
Czcibora (czczący walkę)? Czy fakt ten wpływa na zrozumienie działań tych postaci? Jeśli ety-
mologia imienia jest dla P. Urbańczyka tak ważna, to dlaczego nie rozwija tego wątku odnośnie
imienia pierwszej żony Mieszka I, imię której jest równie tajemnicze (Dobrawa czy Dąbrówka?)

16

.

Jednak P. Urbańczyk postanowił problem „zgłębić”. Stan dotychczasowej dyskusji nad

imieniem Mieszka jest mu niestety znany bardzo powierzchownie. Pominął nawet klasyczną
rozprawę J. Hertla

17

, której (jak widać z tego, co pisze) po prostu nie czytał. Rozwija natomiast

koncepcję W. Semkowicza, który widział w imieniu Mieszka nawiązanie do biblijnego Ma-
sacho. Ciekawe, do jakich konkluzji by doszedł, gdyby wiedział, że polskie słowo „pas” i tak
samo wymawiane po hebrajsku słowo פס nie tylko brzmią tak samo, ale i oznaczają to samo.
Misterna konstrukcja P. Urbańczyka ma wykazać, że zapis imienia Mieszka przez Ibrahima
ibn Jakuba nawiązuje do biblijnego ludu Mešekh lub tak samo zwanej postaci biblijnej. Jak
ujął Autor, któraś z tych nazw (lub obie) stała u podstaw racjonalizacji obcego, słowiańskiego
słowa przez Ibrahima ibn Jakuba. W konkluzji stwierdza, że „slawistom pozostaje ustalenie,
jakie zasłyszane słowo Ibrahim sobie zracjonalizował” (s. 182). Także i dzisiaj jest zjawiskiem
powszechnym, że obce nazwy wyrównujemy (fonetycznie i w zapisie) do podobnych nazw
w języku rodzimym, zatem zakładana „racjonalizacja” jest jak najbardziej uzasadnionym domy-
słem. Konkluzja Autora byłaby do przyjęcia

18

, gdybyśmy dysponowali jedynie zapisami imienia

Mieszka znajdującymi się w dziele Ibrahima przekazanym przez al-Bakriego. Są jednak inne,
łacińskojęzyczne świadectwa, zapisane przez ludzi lepiej obytych z językami indoeuropejskimi,
a autor jednego z nich (Thietmar) znał język słowiański i kilkakrotnie wyjaśniał nawet znaczenie
słów słowiańskich (czy w tych przypadkach również miało oddziaływać skojarzenie biblijne?).
Mamy zatem solidny punkt odniesienia dla formy przekazanej w tekście al-Bakriego i jest ona
możliwa do uzgodnienia z formą niewokalizowaną w zapisie arabskim Mškh. Domniemania
Autora, że Ibrahim, widząc podobieństwo imienia Mieszka, władcy Słowian, do nazwy ludu
Mešekh, nawiązywał do żydowskich i arabskich wyobrażeń o geografi i Północy (s. 176 n., zwł.
s. 181), są niestety wyłącznie spekulacjami.

16

Przegląd badań dał P. N o w a k, Z antroponimii słowiańskiej. Dobrawa czy Dąbrówka żoną

Mieszka I, Przegląd Historyczny 103, 2012, s. 537-542.

17

J. H e r t e l, Imiennictwo dynastii piastowskiej we wcześniejszym średniowieczu, Warszawa 1980.

18

Nie zapominajmy o opinii T. K o w a l s k i e g o (Monumenta Poloniae Historica, series nova,

t. I, Kraków 1946, s. 63), który stwierdził, że „sama forma arabska imienia u Ibrahima nie może jednak

przechylić szali na korzyść żadnego z dwóch poglądów, dopatrujących się w brzmieniu Mieszka imienia

rdzennie słowiańskiego (St. Urbańczyk) czy też biblijnego (W. Semkowicz)”. W uzgodnieniu z przekazem

źródeł łacińskich widać, że imię to było słowiańskie.

background image

192

Artykuły recenzyjne i recenzje

Źródła arabskie wykorzystuje Autor nie tylko w kwestii imienia Mieszka. Wszędzie jednak

widać niestety skutki pobieżnej znajomości literatury i samych źródeł, co skutkuje mnogością
ewidentnych błędów, opatrywanych, co gorsza, przypisami do cudzych prac, sugerującymi, że
błędy te złożyć należy na karb cytowanych badaczy. Nie mamy „późnych kopii” tekstu Ibrahima
(s. 172), a jedynie teksty, których autorzy korzystali z jego relacji, w różnym stopniu ją zmieniając.
Nieprawdą jest, że w przekazie al-Udriego mamy cztery formy zapisu daty spotkania Ibrahima
z Ottonem I (s. 172), gdyż nie znamy tekstu al-Udriego, w którym ta data byłaby przekazana,
a jedna z dat pojawia się tylko w hipotetycznych rozważaniach Marzeny Matli, które ilustrowały
pewien problem paleografi czny

19

. W przekazie al-Kazwiniego nie ma mowy o poleceniu przez

Ottona I przygotowania poselstwa w celu sprowadzenia relikwii (s. 172, z błędnym powołaniem
na G. Labudę). Nie ma dowodów, że Ibrahim był w Meklemburgu, a w tekście nie ma w ogóle
mowy o tym grodzie

20

. Nie ma mowy o miejscowości Most, a źródło mówi o długim pomoście

jako drodze przez bagna (s. 173). Autor słusznie podejrzewa, że część tekstu przypisywanego
Ibrahimowi nie pochodzi od niego, ale naddatków nie można po prostu przypisać al-Bakriemu,
gdyż ten mieszał ze sobą różne źródła, także nam dziś nieznane, niekoniecznie dodając coś od
siebie

21

. To przykłady zaledwie z dwóch stron tekstu. Pokazują, że orientacja Autora w sprawach

dotyczących źródeł arabskich jest dość wątpliwa.

V. MIESZKO I – CHRYSTIANIZATOR

Wywody Autora odnoszące się do problematyki kościelnej są pełne błędów wynikających

z elementarnych braków w wiedzy o Kościele powszechnym X i XI w. Jako autor trzech to-
mów poświęconych początkom Kościoła w Polsce (łącznie 1000 stron) z pokorą przyjmuję
opinię (s. 236), że „nie istnieje też dobre objaśnienie jego [Kościoła] początków”, ale muszę
też zauważyć, że P. Urbańczyk nie cytuje tych prac, chociaż z drugiej strony w kilku miejscach
podchwytuje jednak wprowadzone przeze mnie nowe ustalenia, nie wskazując wszakże źródła
zapożyczenia. W swojej ostatniej książce poświęciłem jeden z rozdziałów problemowi, kiedyś
podniesionemu przez P. Urbańczyka, który zakwestionował prawne podstawy funkcjonowania
arcybiskupa Gaudentego i metropolii gnieźnieńskiej, z powodu rzekomego nieotrzymania przezeń
paliusza. Starałem się wykazać, że sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana niż sobie Autor
wyobrażał oraz że poruszanie kwestii prawno-kanonicznych bez przygotowania musi wieść
na manowce. Autor nadal jednak śmiało formułuje fantastyczne tezy, nie próbując nawet ich
zweryfi kować w oparciu o łatwo dostępną literaturę. Ograniczę się tylko do wskazania kilku
przykładów tej „fantastyki”. Czytamy np. (s. 238), że gdyby „święceń biskupich udzielił mu
[Jordanowi] sam papież, to skutkiem prawnym byłoby utworzenie biskupstwa egzymowane-
go”. Nie wiadomo, na jakiej podstawie Autor stwierdza, że pierwszy arcybiskup Magdeburga
Adalbert konsekrował nie tylko znanych nam sufraganów, ale również Jordana, chociaż nie
miało to oznaczać jego zdaniem podporządkowania kanonicznego. Wprawdzie sam uznaję, że
przyjęcie tezy, iż konsekracja Jordana została dokonana przez arcybiskupa Magdeburga, po-
mogłaby wiele kwestii z wczesnych dziejów polskiego Kościoła lepiej zrozumieć, ale niestety
nie posiadamy w tej sprawie żadnej wiedzy. Cytowany tu przez P. Urbańczyka Thietmar pisał
jedynie, że Jordan został dołączony do grona sufraganów arcybiskupa Magdeburga. Z drugiej
strony całkowicie absurdalne jest przypuszczenie, że arcybiskup Adalbert miałby w Rzymie
konsekrować biskupa, który nie miał być jego sufraganem. Inwestytura biskupów nie miała
„mocy uruchomienia procesu nominacyjnego” (s. 239), bo przecież go kończyła. Przy całej
naszej niewiedzy dotyczącej losów Jordana przed 968 r. nazwanie jego nominacji i konsekracji
„niecodziennymi” (s. 240) są całkowicie nieuzasadnione. Stwierdzenie, że „niestandardową (do
dzisiaj niejasną kanonicznie) decyzję o szybkim wysłaniu biskupa na terytorium Mieszka można
zrozumieć jako działanie prewencyjne, mające zapobiec rozprzestrzenieniu się tam »odstępstwa

19

Por. D. A. S i k o r s k i, Początki Kościoła w Polsce. Wybrane problemy, Poznań 2012, s. 20 n.

20

Por. Monumenta Poloniae Historica, series nova, t. I, s. 68 n.

21

Szerzej D. A. S i k o r s k i, Początki Kościoła, s. 20 n.; Autor najwyraźniej opiera się na moim

omówieniu stanu badań, ale go nie zrozumiał.

background image

Artykuły recenzyjne i recenzje

193

metodiańskiego«” (s. 243) zapewne pasuje do wyobrażeń Autora o tym okresie, ale nijak się ma
do naszej wiedzy.

Zdaniem Autora „dostępne źródła nie potwierdzają bezwzględnie, że Unger został konsekro-

wany właśnie w związku z planami wysłania go do Polski” (s. 249). To racja, gdyż nie znamy
żadnego źródła, które pozwalało by na snucie takich domysłów. Nie przeszkadza to Autorowi
w deklaracji, że „takie przypuszczenie wydaje się najbardziej logiczne” (s. 249 n.), chociaż
owego zawiązku nie jest w stanie wykazać. Żeby uzgodnić datę konsekracji Ungera, wyliczoną
na podstawie danych Thietmara na czas ok. 981-982 r., z końcem pontyfi katu Jordana, Autor
datuje śmierć tego ostatniego właśnie na lata 981-982, nie podając powodów zignorowania
wzmianki rocznikarskiej o jego zgonie w 984 r. Autor pomija moją rekonstrukcję, zakładającą
na podstawie bardzo dobrze znanej analogii z pierwszym arcybiskupem Magdeburga, że Unger
jako opat Memleben, posiadający święcenia biskupie uzyskane w nieznanych nam okoliczno-
ściach, mógł zaraz po śmierci Jordana objąć biskupstwo w Polsce, zachowując przez kilka lat
stanowisko opata w Memleben

22

. Ma Autor prawo mieć inne zdanie, ale powinien uzasadnić

odrzucenie mojego pomysłu (nie mówiąc już o tym, że w ogóle powinno się swoje propozycje
uzasadniać). Odrzucenie to nie jest zresztą przypadkowe: zwłoka między śmiercią Jordana
(jakoby 981/982) a przybyciem Ungera do Polski (jakoby 992) pozwala snuć dramatyczną
wizję Mieszka I ukaranego przez Ottona II i Teofano pozbawieniem biskupa, który w osobie
Ungera, konsekrowanego już wcześniej (982), miał czekać w Memleben aż 10 lat na możliwość
przyjazdu do Polski

23

. Chodziło o karę za poparcie przez Mieszka starań Henryka Kłótnika ba-

warskiego o tron niemiecki. Nie można jednak traktować tego w kategoriach zdrady, gdyż tron
w Niemczech był elekcyjny i w ówczesnych warunkach trudno było wyobrazić sobie oddanie
go dziecku (Ottonowi III). Skłoniło to cały szereg możnych saskich (w tym także arcybiskupa
Magdeburga) do opowiedzenia się za kandydaturą księcia Bawarii

24

. Mieszko zresztą szybko

porzucił Henryka Kłótnika na rzecz regentki i Ottona III, m. in. wspierając Sasów w walce ze
Słowianami połabskimi w latach 985 i 986, za co właściwie powinien oczekiwać „wynagro-
dzenia”. Fakty te Autor podaje w innym miejscu, ale „zapomina” o nich, gdy mu to wygodne.

Można się zgodzić z opinią Autora, że źródła pisane nie potwierdzają istnienia w państwie

Mieszka katedry z czasów Jordana (s. 245), ale nie można z tego milczenia wyciągać wniosku,
że Jordan nie miał stałej siedziby. Natomiast sytuacja jego następcy, Ungera, który najpraw-
dopodobniej już przed 1000 r. był biskupem Poznania, pozwala sądzić, że i jego poprzednik
miał podobny status

25

. Jeśli zaś chodzi o źródła archeologiczne, to sytuacja architektoniczna

poprzedzająca pierwszą bazylikę poznańską nie jest jasna. Z. Kurnatowska i M. Kara widzą ślady
wcześniejszego budynku na planie kwadratu, który interpretują jako baptysterium. Być może –
przyszłe badania powinny kwestię tę wyjaśnić – mamy tu właśnie pierwszą, niewielką katedrę
z czasów Jordana

26

. To, że Piastowie nie mieli wielofunkcyjnej stolicy ani precyzyjnie wyzna-

czonych granic, nie stało na przeszkodzie w ustanowieniu regularnego biskupstwa, gdyż w nie-
wiele zmienionej sytuacji w 1000 r. mamy już pięć biskupstw i regularną prowincję kościelną.

VI. MIESZKO PIERWSZY – BUDOWNICZY

Zdaniem Autora „nie zachowały się ślady podjętych przez Mieszka I prób zbudowania wielu

siedzib książęcych na miarę cesarskich pfalzów czy praskiego Hradu” (s. 297). Takie ujęcie

22

Szerzej D. A. S i k o r s k i, Kościół w Polsce, s. 186 n.

23

P. Urbańczyk twierdzi (s. 252), że Unger był konsekrowany, ale ostatecznie nie otrzymał inwestytury,

co jest całkowicie nieprawdopodobne, ponieważ konsekracja biskupia bez królewskiej inwestytury była

w Kościele Rzeszy nie do pomyślenia.

24

Jak trafnie stwierdził C. L ü b k e, Regesten zur Geschichte der Slaven an Elbe und Oder (vom Jahr

900 an), cz. 3, Berlin 1986, s. 28, uczestnictwa w koalicji z Henrykiem Kłótnikiem nie należy interpretować

jako opowiedzenia się przeciw linii ottońskiej. Wykorzystanie tego wydawnictwa uchroniłoby Autora

przed popełnieniem wielu błędów.

25

Szerzej D. A. S i k o r s k i, Kościół w Polsce, s. 194 n.

26

T e n ż e, Wczesnopiastowska architektura sakralna jako źródło historyczne do dziejów Kościoła

w Polsce, Poznań 2012, s. 52 n.

background image

194

Artykuły recenzyjne i recenzje

sugeruje, że Autor jednak tego oczekiwałby, choć nie wyjaśnia, dlaczego – skoro na terenie
całej Słowiańszczyzny nie znamy takiego naśladownictwa. Z pewnością wzorem nie mógł być
praski Hrad, gdyż pod koniec życia Mieszka I – z tego, co wiemy na podstawie wykopalisk – to
właśnie Poznań, jako siedziba władcy, mógł być przykładem dla Pragi, a nie odwrotnie. Z Pragi
nie znamy jak dotąd kamiennego palatium, są zaś takowe w Poznaniu, a później na Ostrowie
Lednickim i w Gieczu; poznańska katedra z X w. znacznie przekracza rozmiarami ówczesną
rotundę praską, pełniącą do połowy XI w. funkcję kościoła katedralnego; praskie obwarowania
jawią się przy poznańskich wyjątkowo skromnie. Piastowie mogli zadowalać się budynkami
drewnianymi. Zdaniem Autora zaniechanie inwestycji w architekturę murowaną było „świa-
domym lekceważeniem entourage’u chrześcijańskich monarchów” (s. 299). Autor nie ujawnia
źródeł swojej wiedzy na temat owego „entourage’u”. W każdym razie Mieszko I znajdował
się w doskonałym towarzystwie innych władców Rusi, Czech czy Węgier, którzy również nie
wykazywali się jako budowniczowie świeckiej architektury murowanej

27

.

P. Urbańczyk stara się wykazać, że jedyne pewnie datowane na czasy Mieszka palatium

poznańskie może być nawet starsze i domniemywa, iż budowniczym mógł być jego ojciec.
Koncepcję tę buduje na błędnej interpretacji jedynej pewnej wskazówki chronologicznej, mia-
nowicie datowanej dendrochronologicznie dranicy znalezionej w miejscu uważanym za wspólne
wejście do palatium i przyległej kaplicy, ale od strony palatium; dranicę tę interpretuje się jako
belkę progową. Podawana w literaturze data „po 941” odnosi się do ostatniego datowanego słoja
i oznacza, że drzewo, z którego dranica pochodzi, ścięto po tym roku. Ponieważ nie znaleziono
warstwy bielastej, czyli kilku-kilkunastu najmłodszych słojów, które strukturalnie różnią się
od tych całkowicie zdrewniałych w głębi drewna, należy do tej daty dodać przyjęty dla dębów
wielkopolskich minimalny średni okres około 13 lat

28

. Zatem dranica ta powstała z drewna

ściętego po ok. 954 r. – ale nie wiemy, czy chodzi o parę lat, czy całą dekadę lub nawet kilka
dekad. Wnioskowanie na tej podstawie o dużo wcześniejszej genezie palatium jest nieuzasad-
nione. Choć nie możemy wykluczyć jego powstania (wraz z kaplicą) kilka lat przed przyjętą
datą chrztu, równie dobrze może chodzić o czas kilka lub kilkanaście lat po tej dacie. Sądzę,
że Autor wybrał wersję wcześniejszą ze względu na sensacyjną wymowę konkluzji: palatium
z kaplicą wybudowano przed chrztem!

O braku opanowania przez Autora nawet podstawowej terminologii w zakresie architektury

murowanej świadczy m. in. wygłoszenie poglądu, że formy architektury sakralnej były „regla-
mentowane” już w czasach starożytnych i mogły być wówczas – zdaniem Autora – tylko bazy-
liką (tu, s. 299, błędnie defi niowaną jako „prostokątny budynek z wnęką/absydą ołtarzową”

29

)

albo rotundą, a dopiero od IV stulecia wzbogacano „oba wymienione typy”

30

. Zdaniem Autora

„w średniowieczu mały budynek określano by raczej jako capella, gdyby w pobliżu znajdowała
się jakaś duża świątynia” (s. 301). Autor sugeruje, że rozmiar jest wprost proporcjonalny do
rangi kościoła, co jest oczywistym nonsensem, tym bardziej, że rzeczywista różnica ma charakter
wyłącznie prawny, a nie odnosi się do wielkości budynku

31

.

Znając główny obszar zainteresowań naukowych Autora, należałoby oczekiwać, że ciężar

jego dociekań będzie spoczywał właśnie na archeologii. Sam wielokrotnie zaznaczał: historycy
od lat ciągle „przeżuwają” te same źródła, a jedynie archeologia dostarcza nowe. Rzeczywisty
wkład Autora jako archeologa jest jednak zaskakująco skromny, co widać szczególnie w części
poświęconej archeologii grodziskowej. Poza przypomnieniem ustaleń co do datacji grodów
(dość dokładnej dzięki dendrochronologii) nie widać w wywodach Autora poważniejszej próby

27

W innym miejscu (s. 303) Autor przyznaje, że i Praga nie obfi towała w budynki murowane.

28

Liczba ta ma charakter statystyczny i odzwierciedla zmienność liczby bielu w dębach wielkopolskich

w przedziale od 6 do 21 lat. Najstarsza z możliwych dat ścięcia rozciąga się w przedziale od 947 do 962 r.

29

Zachowana w Trewirze jednoprzestrzenna sala z absydą (Aula palatina) jest niekiedy błędnie

określana jako „bazylika” (G. B r o w n - M a n r i q u e, Konstantinplatz in Trier: Between Memory and

Place, Places 3, 1986, nr 1, s. 31-42).

30

Ciekawe, gdzie Autor znalazł kościół w postaci bazyliki starszy niż IV w.?

31

Por. A. B u k o w s k a, Najstarsza katedra w Poznaniu. Problem formy i jej genezy w kontekście

architektury około roku 1000, Kraków 2011 (maszynopis rozprawy doktorskiej udostępniony przez Autorkę).

background image

Artykuły recenzyjne i recenzje

195

interpretacji tych danych i przełożenia ich rezultatów na jakąś ogólniejszą wizję kształtowania
się państwa (s. 310-314). P. Urbańczyk po prostu utożsamia gwałtowny wzrost budownictwa
grodowego na początku X w. z powstaniem państwa (s. 314). A przecież nie mamy nawet dowo-
dów na to, by wszystkie grody, uznane na podstawie chronologii za wczesnopiastowskie, zostały
rzeczywiście wzniesione z inicjatywy Piastów. Autor sądzi, że dokładna stratygrafi a grodzisk
pozwala na „zinterpretowanie [ich losów – DAS] w kategoriach historycznych” (s. 309). Ob-
serwowane zmiany nic nie mówią jednak o ich przyczynach. To dopiero archeolog czy historyk
nadają „sekwencjom stratygrafi cznym” jakieś znaczenie, np. interpretując spaleniznę jako ślad po
przypadkowym pożarze, po podboju albo też po celowym zniszczeniu przez użytkowników itd.

Podkreślana w polskiej archeologii, również przez Autora, rzekoma piastowska zdobycz

techniczna w postaci techniki hakowej nie jest w rzeczywistości niczym skomplikowanym ani
wyrafi nowanym. Po prostu zachowywane przy pniach wystające fragmenty konarów zaczepiały
pnie ułożone poprzecznie, co zapobiegało rozsuwaniu się konstrukcji wałów. Z tego czasu znamy
(np. na Łużycach) o wiele bardziej zaawansowane sposoby konstrukcji zabezpieczających przez
rozsuwaniem. Pod względem konstrukcyjnym grody piastowskie różniły się jednak między sobą
(nawet te nieliczne, których stan zachowania pozwala na określenie konstrukcji), a owa technika
hakowa pojawia się po raz pierwszy dopiero ok. 940 r. w Gnieźnie, później w Poznaniu, nie
występuje zaś powszechnie. Uczynienie z niej „stempla” piastowskiego budownictwa jest nie do
utrzymania

32

. Rozwiązanie to należy zaliczyć do regionalizmów w różnorodnych na zachodniej

Słowiańszczyźnie technikach wznoszenia wałów drewniano-ziemnych

33

. Nikt np. na podstawie

zasięgu występowania charakterystycznych grodów typu Tornow nie będzie odtwarzał zasięgu
jakiegoś kształtującego się tworu protopaństwowego ani przypisywał tej techniki jednemu
ośrodkowi politycznemu. Jednolitość techniki wznoszenia wałów na jakimś szerszym terytorium
jest uwarunkowana innymi, nieznanymi nam czynnikami. Analogię znajdujemy w architekturze
murowanej, której pojawienie się na ziemiach polskich nie jest związane z ekspansją terytorialną
ośrodków, z których została zapożyczona.

Autor przedstawił za M. Karą cztery fazy budownictwa grodowego w Wielkopolsce

34

. Pierw-

sza obejmuje trzecią dekadę X w., następna – z grubsza piątą dekadę, trzecia – zasadniczo końców-
kę szóstej i siódmą dekadę, a w końcu faza czwarta to lata po ok. 970 r. Zdaniem P. Urbańczyka
„informacje te dowodzą, jak wielką rolę odgrywa archeologia »grodziskowa« w badaniach nad
okresem wyłaniania się w Wielkopolsce państwa wczesnopiastowskiego” (s. 314). Nie zauwa-
ża jednak analogii z Połabia, istotnych tym bardziej, że archeologia słowiańska w Niemczech
również przeszła przez rewolucję dendrochronologiczną. Dysponujemy z tego terenu znaczną
serią precyzyjnych dat dendrologicznych tamtejszego budownictwa grodowego, które, podobnie
jak w Polsce, znacznie odmłodziły większość obiektów i przesunęły nasilenie budowy grodów
dopiero na X w. Zestawienie danych pozwala zauważyć na Połabiu i Wielkopolsce podobne
tempo rozwoju budownictwa grodowego, łącznie ze wskazanymi fazami (poza fazą IV), które
na Połabiu wypadają jednak około dekadę wcześniej

35

. Fazy budownictwa grodowego na Łu-

życach wyglądają następująco: pierwsze, nieliczne grody powstają w ostatniej ćwierci IX w.,
największa fala przypada na lata ok. 910-930, dwie stopniowo mniejsze na lata ok. 940-950
i ok. 955-965. Warto zwrócić uwagę, że największy boom wypada na dekadę poprzedzającą
ekspansję saską zapoczątkowaną wyprawami z lat 928-929. Grody te w swojej masie powstają
bez związku z jakimikolwiek procesami państwowotwórczymi i nie łączą się z żadnym znanym
nam jednym scentralizowanym tworem politycznym, a źródła pisane potwierdzają silne na tym

32

Por. hak w konstrukcji wału w Langengrassau (J. H e n n i n g,

Archäologische

Fors

chun

ge

n

a

n

Ringwällen

in Niederungslage: die Niederlausitz als Burgenlandschaft des östlichen Mitteleuropas im

frühen Mittelalter, w: Frühmittelalterlicher Burgenbau in Mittel- und Osteuropa, Bonn 1998, s. 9-29, tu

s. 17, rys. 7).

33

Podobnie S. B r a t h e r, Archäologie der westlichen Slawen. Siedlung, Wirtschaft und Gesellschaft

im früh- und hochmittelalterlichen Ostmitteleuropa, wyd. 2, Berlin 2008, s. 133.

34

M. K a r a, Najstarsze państwo Piastów – rezultat przełomu czy kontynuacji? Studium

archeologiczne, Poznań 2009, s. 253-316.

35

J. H e n n i n g, Archäologische Forschungen, s. 24.

background image

196

Artykuły recenzyjne i recenzje

obszarze rozdrobnienie polityczne. Gdyby nie ta wiedza, na podstawie analogicznych do Wiel-
kopolski obserwacji budownictwa grodowego można by wnioskować o tworzeniu na Łużycach
struktur „państwa łużyckiego”, co z jakichś powodów uległo zastopowaniu. Co więcej, technika
wznoszenia grodów u Połabian była przejęta również przez Sasów. Podobne obserwacje możemy
czynić w Czechach. Tam już w IX w. wiele grodów zanika i powstają nowe, a jednocześnie sły-
szymy w 845 r. o przynajmniej 14 „książętach”

36

. Dopiero w późniejszym okresie Przemyślidzi,

być może wywodzący się od jednego z owych książąt, potrafi li zdominować i podporządkować
sobie pozostałe rody. Nie można w każdym razie zakładać, jak czynią to polscy archeolodzy, że
budownictwo grodowe dokumentuje koncentrację władzy piastowskiej.

VII. MIESZKO I – POLITYK

W sprawach związanych z polityką archeologia nie ma samodzielnego głosu. Jest to dziedzina,

która wymaga przede wszystkim znajomości warsztatu historyka, jak i orientacji w literaturze
przedmiotu. Wyraźnie braki w umiejętnościach Autor ujawnił już w poprzedniej pracy (Trudne
początki Polski), ale dziwi z pewnością, że podniesione wtedy głosy krytyczne, dotyczące tych
właśnie spraw, nie skłoniły go do nadrobienia braków albo przynajmniej zaprzestania zajmowania
się sprawami przerastającymi jego kompetencje. Nie ma sensu dokonywanie szczegółowego
rozbioru tego rozdziału, wystarczy kilka przykładów.

Zupełnie fantastyczny jest domysł, że to dopiero Ibrahim ibn Jakub uświadomił cesarzowi

i Sasom istnienie potężnego sąsiada na wschód od Odry (s. 318). Kłóci się to z itinerarium Ibrahi-
ma, który wpierw przybywał do Magdeburga, a potem udał się do Pragi i wracał chyba drogą po-
łudniową. Przed przybyciem do Magdeburga (z północy) nie mógł zatem posiąść wiedzy o Miesz-
ku, która byłaby niedostępna Sasom. Informacje mógł uzyskać w Saksonii albo w Czechach.

Wichman, zdaniem P. Urbańczyka, chociaż był banitą, to działał w interesie cesarstwa.

Margrabia Gero miał nawet koordynować swoją politykę z jego aktywnością (s. 319). Wszystko,
co wiemy o Wichmanie, świadczy jednak, że działał wyłącznie w interesie własnym. W 955 r.
powiódł nawet jakiś Słowian przeciw Sasom. Autor nie dostrzegł jednak (bo nie zna literatury!)
problemu fundamentalnego: o wydarzeniach z 963 r. mamy relacje Widukinda i Thietmara, które
się różnią. Kluczowa dla ich interpretacji jest kwestia, kto jest w tych relacjach podmiotem,
pokonującym Mieszka: Wichman (jak można odczytać tekst Widukinda) czy Gero (jak też można
interpretować Widukinda, a jak jednoznacznie napisał Thietmar)

37

. Polska historiografi a (poza

wyjątkami), idąc tu za autorytatywnymi głosami Kazimierza Tymienieckiego i Gerarda Labudy,
opowiedziała się przeciw świadectwu Thietmara, widząc w przeciwniku Mieszka wyłącznie
Wichmana. Oprócz przesłanek źródłowych działały i działają tu na historyków i inne motywy.
Pogląd taki odsuwa czas podporządkowania Mieszka władzy cesarskiej, którą na wschodzie
reprezentował Gero, dopiero na 972 r., dając więcej przestrzeni na „samodzielny” rozwój pań-
stwa polskiego. Nawet jednak przyjmując taką wykładnię, za nieprawdopodobną uznać trzeba
interpretację Autora (przejętą od Christiana Lübkego) o skoordynowanej jakoby akcji Wichmana
i Gerona. W tym czasie Redarzy nie byli sojusznikami Sasów czy Gerona, a ich interesy były
sprzeczne (i dlatego właśnie do nich uciekł Wichman), wobec czego nie życzyli sobie wzajemnie
sukcesów

38

. P. Urbańczyk twierdzi jednak, że „zwycięstwa Gerona i Wichmana były potrzebne

cesarzowi” (s. 320) w obliczu jawnego buntu papieża (w tym przypadku nie chodziło zresztą
o spisek z maja 963 r., jak pisze Autor, ale sojusz papieża z królem Italii Adalbertem), a Gero
miał jakoby nawet wspierać cesarza w Rzymie w 963 r. w detronizacji papieża. Po zdobyciu
Rzymu przez Ottona depozycja papieża zależała wyłącznie od woli cesarza, chociaż formalnie
podejmowana była przez synod. Cesarz nie potrzebował żadnego wsparcia sukcesami w walce

36

P. C h a r v a t, Emergence of the Bohemian State. East Central and Eastern Europe in the Middle

Ages 450-1450, Leiden 2010, s. 105 n.

37

Szerzej D. A. S i k o r s k i, O stosunkach polsko-niemieckich, s. 263 n., gdzie zreferowane też

poglądy na temat redakcji dzieła Widukinda (P. Urbańczyk, s. 321, zna tylko jedną, powstałą po 968 r.).

38

W innym miejscu (s. 320 n.) Autor snuje domysły o motywach przemilczenia przez Thietmara

zwycięstw Wichmana, nie zdając sobie sprawy, że merseburski kronikarz uznaje je za dzieło Gerona.

background image

Artykuły recenzyjne i recenzje

197

ze Słowianami, a Gero nie mógłby go nawet udzielić osobiście, jak sugeruje Autor, gdyż ostatni
raz był w Rzymie w 961 r.

Dywagacje wokół tytułu rex, użytego wobec Mieszka I przez Widukinda, są całkowicie

chybione (s. 325), gdyż w czasach saskiego kronikarza terminem tym dowodnie określano
każdego znaczniejszego władcę

39

. Używanie przez różne źródła różnej terminologii (rex, dux)

wobec władców słowiańskich nie wynikało z jakiejś ewolucji stosunku do nich, jak sugeruje
P. Urbańczyk, ale z nieustabilizowanej terminologii. Nie można też identyfi kować arabskiego
słowa malik, użytego odnośnie Mieszka przez Ibrahima ibn Jakuba, jako równoważnego termi-
nowi rex, bowiem oznacza po prostu władcę. Pisarze arabscy nie zachowywali hierarchii tytułów
świata łacińskiego: cesarz Otto był królem (malik) Rzymu.

Zdaniem P. Urbańczyka kontrakt ślubny nakazał Mieszkowi nadać synowi imię po teściu

(Bolesław), co naruszało ówczesne zwyczaje. Pogląd na zasady nadawania imion wyrobił sobie
Autor wyłącznie na podstawie publikacji Fiodora Uspienskiego (który analizował tylko tradycję
skandynawską)

40

, a wnioski te bezpodstawnie przeniósł na Piastów, nie weryfi kując ich nawet

tablicą genealogiczną Piastów. Nawet pobieżny przegląd pokazuje niezgodność postulowanej
zasady z faktami. Mieszko I nadał tylko jednemu synowi z drugiego małżeństwa imię dynastyczne
(Mieszko, pomijam bowiem Świętopełka), a spośród pięciorga znanych dzieci Bolesława Chro-
brego tylko jedno (Mieszko II) nosiło imię słowiańskie i rzeczywiście dynastyczne. Popularność
imion obcych widać w kolejnych pokoleniach (Kazimierz-Karol, Władysław-Herman). Autor
sugeruje, że imię Bolesław miało znaczenie dla czeskich możnych, gdy decydowali się uznać
Chrobrego za swego władcę. Nie ma to oparcia ani w źródłach, ani w jakiejkolwiek analogii.

To uwagi do zaledwie paru stron tego rozdziału.

VIII. TERYTORIUM MIESZKA I

W pracy o Mieszku I musi pojawić się regest Dagome iudex. Choć Autor pisze, że „nie

wiemy niestety, czy kardynał Deusdedit przepisał cały dokument, czy też dokonał skrótu, albo
wręcz przeróbki” (s. 369), problem ten jest dawno rozstrzygnięty: chodzi o regest, czyli skrót,
poddany przeróbce redakcyjnej. Tekst został przez Autora ponownie zinterpretowany przez lek-
turę „czysto geografi czną, pozbawioną emocji”. Bez najmniejszych wątpliwości – i dodajmy, że
bez znajomości literatury – Autor rozstrzygnął, że nazwa Schinesghe/Schniesghee/Schignesne/
Schniesche/Schinesne oznacza Szczecin, który „bardziej zasługuj[e] w tym czasie na miano
civitas niż Gniezno” (s. 370). Metody, jaką zmierzył zasługi czy rangę obu ośrodków, Autor
niestety nie ujawnił. Tylko takie odczytanie nie budzi jakoby żadnych wątpliwości geografi cz-
nych. P. Urbańczyk zapomniał jednak, że rozstrzygające dla identyfi kacji są przede wszystkim
argumenty językoznawcze, do których się nie odwołuje, gdyż albo ich nie zna, albo ustalenia
te nie są dla niego wygodne. Językoznawcy już dawno odrzucili tę właśnie identyfi kację: tak
jak da się uzasadnić zastaną w tekście formę dla nazwy Gniezno, tak absolutnie nie da się wy-
jaśnić drogi, jaką miałaby ulec zniekształceniu pierwotna nazwa Szczecina

41

. Autor wyjaśnia,

że o rozpoczęciu opisu od Schinesghe-Szczecina „może po prostu zadecydowało europejskie
przyzwyczajenie do rozpoczynania lektury tekstu od lewego górnego rogu” (s. 377). Zapomi-
na, że w tym czasie mapy (w kraju Mieszka chyba i tak nieznane) były zazwyczaj odwrotnie

39

Przypomina o tym P. B o r o ń, Kniaziowie, królowie, carowie. Tytuły i nazwy władców słowiańskich

we wczesnym średniowieczu, Katowice 2010, s. 135-140, z obszerną dokumentacją; cenne uwagi dał

W. M i s c h k e, w rec. tej pracy, Studia Źródłoznawcze 51, 2013, s. 202 n.

40

Autor korzystał wyłącznie z jego pracy: The Advent of Christianity and Dynastic Name-giving in

Scandinavia and Rus, w: Early Christianity on the Way from the Varangians to the Greeks, Kiev 2011,

s. 108-119, pomijając obszerną monografi ę: Name und Macht. Die Wahl des Namens als dynastisches

Kampfi nstrument im mittelalterlichen Skandinavien, Frankfurt am Main 2004.

41

Identyfi kację ze Szczecinem wprowadził S. R o s p o n d, Pierwotna nazwa Szczecina, Slavia

Occidentalis 18, 1939-1947, s. 290-304. Pogląd ten podważyli G. L a b u d a, Schinesghe: Gniezno czy

Szczecin?, Przegląd Zachodni 7, 1951, nr 7-8, s. 588-592, a także już w latach pięćdziesiątych XX w.

językoznawcy (por. F. G r u c z a, Szczecin, w: Słownik starożytności słowiańskich, t. V, Wrocław 1975,

s. 518 n.).

background image

198

Artykuły recenzyjne i recenzje

orientowane niż dzisiaj, a ewentualny lewy górny róg wypadłby między Krakowem a Rusią.
P. Urbańczyk łaja więc historyków za to, że wymyślili sobie nieistniejące państwo gnieźnieńskie
(civitas Schinesghe), ale sam wymyśla „państwo szczecińskie”.

Zakwestionowana została także stołeczność Gniezna we władztwie Mieszkowym. Autor

słusznie co prawda uznał (s. 372), że dowodem owej stołeczności nie może być znana moneta
z napisem GNEZDUN CIVITAS. Nieprawdą jest jednak, że przekonanie o stołecznej roli Gnie-
zna – stołeczność rozumiana tu adekwatnie do czasów – nie ma podstaw źródłowych. Podstawy
takie są, nie tylko w postaci Dagome iudex (którego wymowę Autor podważa), ale także tradycji
przekazanej przez Galla Anonima. W jego opowieści o początkach dynastii pozycja Gniezna jest
szczególnie uwypuklona. Mają zatem niektórzy historycy prawo przypuszczać, że to Gniezno
stanowiło przynajmniej ideologiczne centrum Piastów. Istnienie tam potężnego, wieloczłonowego
grodu dodaje tym domysłom dodatkowy argument.

Odczytanie przez Autora zasięgu władztwa Mieszka I na podstawie Dagome iudex wpro-

wadza – oprócz uwypuklenia Szczecina – jeszcze jedną poważniejszą modyfi kację wobec
dotychczasowych ustaleń. Granica z Rusią miała mianowicie przebiegać wzdłuż Wisły. Autor
znalazł kilka grodów nadwiślańskich, które na podstawie dość dowolnych przesłanek uznał za
wyznaczające wschodni zasięg władzy Mieszka. Musi w takim razie dziwić niejednoznaczny
opis w Dagome iudex, skoro wystarczyłoby wskazać Wisłę jako najbardziej precyzyjną linię
graniczną, podobnie jak uczyniono to z Odrą. Obecność w opisie granic wschodnich dużych
jednostek etniczno-politycznych Autor wyjaśnia chęcią podkreślenia faktu, że „państwo piastow-
skie było »przedmurzem« chrześcijaństwa łacińskiego”, wprowadzając tym samym pojęcie dla
X w. absolutnie ahistoryczne (s. 381). P. Urbańczyk nie zdaje sobie sprawy (a wątek ten pojawia
się częściej), że w tym czasie nie można traktować chrześcijaństwa łacińskiego i wschodniego
jako oczywistej opozycji.

Zdaniem Autora „opis granic nie jest bynajmniej ogólnikowy – wręcz przeciwnie – wydaje

się bardzo logiczny i skonstruowany według prostych zasad, zgodnie z ówczesnym standardem
operowania liniami i punktami” (s. 380). Próbowałem już wskazać, że kwestia ta jest o wiele
bardziej skomplikowana, co widać przy porównaniu innych opisów w Księdze kanonów kardy-
nała Deusdedita

42

. Gdyby P. Urbańczyk sprawę tę nieco zgłębił, byłby z pewnością ostrożniejszy

w swych sądach. Pozostaje jedynie pozazdrościć śmiałości wobec przekazu źródłowego (Księga
kanonów), którego Autor (poza samym regestem Dagome iudex) po prostu nie zna, a więc nie
zna kontekstu, w którym ten krótki fragment funkcjonował.

W konkluzji Autor stwierdza, że dokument był przeznaczony dla odbiorcy zewnętrznego,

którego interesował wyłącznie zasięg państwa Mieszka I (s. 386). Nie można tego oczywiście
stwierdzić na podstawie regestu, bez znajomości tekstu całego dokumentu. Jako autor obszernego
podsumowania dyskusji nad Dagome iudex widzę z pewnym rozczarowaniem, że ciągle można
traktować ten przekaz w oderwaniu od stanu badań, wybierając sobie te wątki, które pasują do
preferowanej koncepcji, zmilczając zaś inne. Rozczarowanie jest tym większe, że nawet gdy
P. Urbańczyk powołuje się na mój tekst, to przypisuje mi poglądy, których tam nie wyrażałem
(por. odnośnik na s. 376). Regest Deusdedita nie musi, jak pokazują przykłady innych streszczeń
z jego zbioru, dobrze oddawać treści dokumentu.

IX. ŚMIERĆ I PIERWSZY POCHÓWEK MIESZKA I

O dokonanym przez Mieszka I podziale państwa między synów dowiadujemy się nie z Da-

gome iudex, jak twierdzi Autor (s. 387), ale od Thietmara (IV 58). Przywołane przez Autora
świadectwo Saxo Gramatyka (zm. 1220) jest źródłem całkowicie wtórnym wobec Thietmara
i nie ma samodzielnej wartości. Thietmar zaś jednoznacznie stwierdził, że Bolesław doszedł
do jedynowładztwa, wygnawszy trzech braci

43

. Dywagacje na ten temat są więc niepotrzebne.

Z faktu, że Mieszko podzielił pomiędzy synów terytorium, na którym sprawował władzę, nie

42

D. A. S i k o r s k i, Kościół w Polsce, s. 236 n.

43

Tamże, s. 258 n.

background image

Artykuły recenzyjne i recenzje

199

wynika, że traktował je jako swoją własność

44

– podobnie, jak nie można tego powiedzieć

o współczesnym mafi oso dzielącym między synów sfery wpływów na terytorium swego dzia-
łania. Trudno zrozumieć, dlaczego ewentualne działania Ody na rzecz synów po śmierci męża,
według świadectwa Thietmara zgodne z wolą Mieszka, Autor traktuje w kategoriach buntu. Było
wręcz przeciwnie: to Bolesław był buntownikiem, gdyż wystąpił przeciw woli ojca, ale to on
zwyciężył i nadał ton późniejszym ocenom tych wypadków.

Pozostanie tajemnicą Autora, na podstawie jakiego fragmentu Dagome iudex doszedł do

przekonania, że dokument ten był sterowaną przez polską arystokrację próbą zalegalizowania
papieskim autorytetem korzystnej jakoby dla możnych wielowładzy małoletnich synów Mieszka
(s. 389). Podobnie tajemnicze – bo niczym nie uzasadnione – są dywagacje wokół rzekomego
głębokiego kryzysu po śmierci Mieszka, kiedy to „możliwe, że doszło do arystokratycznej re-
belii, zmierzającej do uzurpacji, a więc pozbawienia Piastów monarszego monopolu – a może
oligarchia arystokratyczna próbowała jedynie poddać monarchów większej kontroli” (s. 393).
Wprawdzie fantazje te są poprzedzone słówkami „może”, ale nawet dla przypuszczeń musimy
mieć jakieś podstawy źródłowe. Równie dobrze można by domniemywać, że całe możnowładz-
two w jednej chwili i bez wahania opowiedziało się za Bolesławem Chrobrym i oczekiwało od
niego silnej władzy – gdyby akurat potrzebna była taka teza.

Nie można się zgodzić z Autorem, że szybkie przejęcie sukcesji przez Bolesława może świad-

czyć o tym, że „wtedy państwo wczesnopiastowskie funkcjonowało w zbiorowej świadomości
jako instytucja ponadpersonalna” – dla tego okresu jest to pojęcie po prostu ahistoryczne. Fakt
ten może świadczyć jedynie o skuteczności Bolesława jako polityka i wodza, a pamiętać też
trzeba, że wśród synów Mieszka był on po prostu najstarszy i najbardziej doświadczony. Gdyby
było tak, jak sugeruje Autor, to Piastowie wyprzedziliby współczesnych sobie Ottonów, gdyż
w Niemczech władza – albo, jak chce P. Urbańczyk, „państwo” – była ciągle silnie spersonali-
zowana i nie wytworzono jeszcze instytucji ponadpersonalnych

45

.

P. Urbańczyk szczególnie dużo uwagi poświęcił miejscu pochówku Mieszka I. Bez żadnej

argumentacji źródłowej uznał, że pogrzebem zajął się Bolesław Chrobry. Słusznie natomiast
podkreślił, że przeznaczenie grobów w katedrze poznańskim, uznanych przez większość badaczy
za groby Mieszka I i Bolesława Chrobrego, jest dyskusyjne. Choć pochowano tu osoby o szcze-
gólnie wysokim statusie, nie mamy jednak (poza późnośredniowieczną tradycją o pochówku
Bolesława Chrobrego) pozytywnych przesłanek źródłowych pozwalających na ich identyfi kację
z pierwszymi Piastami. Autor stara się wypracować własną hipotezę. Uprzedzając dalsze moje
wywody, można powiedzieć, że jest to koncepcja jeszcze mniej uzasadniona niż ta krytykowa-
na

46

. Wywód ten doskonale ilustruje „metodę” – tym razem archeologiczną – konstruowania

przez Autora sensacyjnych hipotez.

Podczas wykopalisk w poznańskiej katedrze odkryto w okolicach grobowca dwa fragmen-

ty płytek: jedna ciemnoszara, dwustronnie polerowana o grubości 8 cm nosi ślady zaprawy
przymocowującej ją do podłoża oraz rdzawe plamy będące śladem po mocującym żelaznym
haku. Druga, zielonkawa, jednostronnie polerowana ma grubość 2,5 cm. Dotąd oba fragmenty
uznawano za pozostałości okładzin grobowca lub innego elementu z najbliższego ich otoczenia,
tym bardziej, że były wykonane z tego samego rodzaju kamienia gabro, który nie jest spotykany
w Wielkopolsce i został przywieziony na specjalne zamówienie. Argumentacja Autora mająca
uzasadnić przyjętą hipotezę składa się z kilku elementów składowych. Przyjrzyjmy się im bliżej.

Wobec jednoznacznych śladów (resztki zaprawy, rdzawe przebarwienia pozostawione przez

hak) wskazujących, iż jedna z płytek jest fragmentem większej płyty kamiennej wykorzystanej
jako okładzina, P. Urbańczyk musiał „rozdzielić” oba fragmenty. Zakwestionował więc atrybucję
materiału na podstawie (jak wynika z kontekstu) jego barwy. Autor uznał, że gabro ma tylko
barwę zielonkawą, zatem drugi fragment (ciemnoszary) musi być innym minerałem (acz nie

44

Do krytyki koncepcji „państwa patrymonialnego” zob. t e n ż e, Powstanie państwa Piastów, s. 219 n.

45

Por. H. K e l l e r, Zum Charakter der „Staatlichkeit” zwischen karolingischem Reichsreform und

hochmittelalterlichem Herrschaftsaufbau, Frühmittelalterliche Studien 23, 1989, s. 248-264.

46

Autor proponuje podjęcie badań nad grobowcami przy użyciu metod współczesnej kryminalistyki,

ale nie wyjaśnia, na czym miałyby polegać.

background image

200

Artykuły recenzyjne i recenzje

określił, jakim). Jest to oczywiście nieścisłe, gdyż gabro występuje w wielu odcieniach, najpow-
szechniejsza jest zaś właśnie ciemnoszara. Kwestię tę może rozstrzygnąć ponowna ekspertyza
petrografi czna, która podważyłaby poprzednią, ale dopóki jej nie ma, argumenty Autora w tej
sprawie są całkowicie niewystarczające.

Kolejny etap polega na przekonaniu czytelnika, że kamienie w przenośnych ołtarzach miały

„zawsze” (s. 403) kolor czerwony bądź zielony oraz że wybór tych kolorów był podyktowany
ich znaczeniem symbolicznym (s. 407). Jedynie właściwym materiałem miał być porfi r, a jeśli
musiano go zastąpić, zachowywano kolor: czerwień bądź zieleń (s. 412). Zdaniem P. Urbańczyka
czerwień/purpura kamienia ołtarzowego miała nawiązywać do imperialnej symboliki czerwonych
porfi rów przydawanej Chrystusowi, jak i do Krwi Pańskiej, a porfi ry zielone miały odnosić się
do „wiosennej zieleni, jako starożytnego symbolu powtórnych narodzin i płodności” (s. 407).
Ta „symbolika” zarówno porfi ru czerwonego jak i zielonego jest wyłącznie pomysłem Autora
niepopartym odpowiednią literaturą

47

.

W 30 znanych przykładach przenośnych ołtarzy z VII-XI w. (z czego 25 datowanych jest

na XI w.) w 7 są użyte kamienie czerwone, w 9 zielone (wszystkie porfi rowe), reszta natomiast,
wykonana z innych materiałów (szkło typu millefi ori, szary łupek, białe, szarobiałe i pstrokate
marmury, kryształ górski, brązowy jaspis, drewno), ma inne kolory. Zależność jest więc odwrot-
na od sugerowanej przez Autora: to wybór rodzaju kamienia decydował pośrednio o kolorze.
Nic o doborze kolorystycznym nie wiedzą podstawowe monografi e na temat ołtarzy

48

. Żaden

ze znanych nam tekstów średniowiecznych odnoszących się do przenośnych (a także stałych)
ołtarzy nie wskazuje, jakiego koloru ma być użyty kamień. Zakazywano wprawdzie święcenia
ołtarzy, które byłyby w całości z kamienia i nie posiadały drewnianego tabletu, ale kolor kamienia
ołtarzowego nie odgrywał żadnej roli

49

.

Wskazanie (s. 406), że Saksonia i północna Nadrenia były centrami produkcji ołtarzy

przenośnych, ma zapewne sprawić wrażenie, że używał ich również polski Kościół, będący
w orbicie wpływów Rzeszy (w rzeczywistości tylko 1/3 pochodzi z Saksonii). P. Urbańczyk
wskazuje nawet na resztki saskiego warsztatu mającego produkować ołtarze w Paderborn.
Powołana w tym miejscu literatura mówi jednak zupełnie co innego, wiążąc odkryte fragmenty
porfi ru z pracami przy przebudowie katedry w początku XI w.

50

„Reinterpretacji” dokonał sam

P. Urbańczyk, prawdopodobnie sugerując się faktem, że fragmenty są dwustronnie szlifowane.
Nic jednak nie wiadomo o szlifowaniu kamieni w ołtarzach przenośnych, bo w zachowanych
egzemplarzach widoczna jest tylko jedna strona (w jednym, uszkodzonym, widać wprawdzie
szlif obustronny, ale to zbyt mała próbka)

51

.

Żeby wzbogacić przesłanki forsowanej hipotezy, P. Urbańczyk stwierdza: „jak wskazują

przytoczone przykłady angielskie, składanie ołtarzyków w grobach ich właścicieli było starą
tradycją” (s. 412). Ma jednak tylko dwa przykłady z VII i VIII w. Jaka to „tradycja”? Jeśli już
chcemy ją widzieć, to ograniczoną do wąskiego okresu i Wysp Brytyjskich. Generalną zasadą
było natomiast właśnie niechowanie przenośnych ołtarzy wraz z użytkownikami. Argumentem

47

Pomijam tu uwagi Autora dotyczące historii wykorzystania porfi ru (nie mające zresztą dla

problemu żadnego znaczenie), które podane są bez specjalistycznej literatury, ale porównanie z danymi

R. D e l b r ü c k a, Antike Porphyrwerke, Leipzig 1932, zwł. s. 1-32, pokazuje znaczne rozbieżności.

48

J. B r a u n, Der christliche Altar in seiner geschichtlichen Entwicklung, t. I-II, München 1924

(łącznie 1750 stron), tu zwł. t. I, s. 430-433; M. B u d d e, Altare portatile. Kompendium der Tragaltä re des

Mittelalters 600-1600, Münster 1998 (wydane wyłącznie na dwóch płytach CD). P. Urbańczyk twierdzi

(z powołaniem na Buddego), że zachowało się „kilkaset podobnych zabytków”, ale Budde wylicza ich

dla badanego okresu zaledwie 150. Nie jest to pewnie zestawienie kompletne (ostatnio M. S a c z y ń s k a,

Prywatna przestrzeń sakralna. Przykłady wykorzystywania ołtarzy przenośnych w późnośredniowiecznej

Polsce, w: Dom, majątek, klient, sługa. Manifestacja pozycji elit w przestrzeni materialnej i społecznej

(XIII-XIX wiek), Warszawa 2010, s. 112, wskazała na dwa nieuwzględnione późnośredniowieczne zabytki

polskie), ale ewentualne różnice nie są raczej znaczące.

49

Por. J. B r a u n, Der christliche Altar, t. I, s. 425 n.

50

G. S v e v a, Katalog, nr 111 a-c, w: Für Königtum und Himmelreich. 1000 Jahre Bischof Meinwerk

von Paderborn, Regensburg 2009, s. 375.

51

M. B u d d e, Altare, Katalogband 1, s. 21 n.

background image

Artykuły recenzyjne i recenzje

201

dodatkowym w przypadku Jordana ma być fakt, że „nie miał on następcy, który mógłby bez-
pośrednio przejąć jego duszpasterskie obowiązki” (s. 413). Biskupi jednak z zasady umierali
nie znając swego następcy, a desygnacja za życia poprzednika była w prawie kościelnym od
początku surowo potępiana. Normalną sytuacją było też, że nowy biskup obejmował urząd jakiś
czas po śmierci i pogrzebie poprzednika.

P. Urbańczyk snuje dalej niepoparte żadnym dowodem źródłowym przypuszczenia o wkłada-

niu do grobów innych hierarchów drewnianych substytutów przenośnych ołtarzy, które miały się
po prostu nie zachować (s. 414). Jedyną przesłanka jest tu kilka znanych przykładów wkładania
miniaturowych kielichów i paten – do kompletu brakuje tu przenośnych ołtarzy, ale Autorowi
to nie przeszkadza. Zastanawia jednak, że o ile zwyczaj składania do grobu kielichów i paten
jest bardzo dobrze poświadczony, o tyle ołtarze znamy tylko dwa.

Dalszemu uwiarygodnieniu hipotezy służy próba wykazania, że „w X wieku nie panował

jeszcze zwyczaj chowania chrześcijańskich władców pośrodku głównej nawy” (s. 415); „kogo
w tym czasie demonstracyjnie chowano pośrodku nawy głównej, bo na pewno nie władców,
jak wcześniej sugerowało wielu badaczy” (s. 418). Autor zarzuca Krystynie Józefowiczównie,
że odkryte przez siebie groby przypisała Piastom, kierując się takim właśnie przekonaniem.
W rzeczywistości poznańska badaczka stwierdziła – mając przy tym sporo racji – że „środki
naw głównych kościołów X i XI wieku budowanych w zasięgu wpływów cesarstwa ottońskiego
[służyły] jako kompletne nekropolie panujących, fundatorów lub kościelnych przełożonych
tych świątyń”

52

. Autor dostrzegł wprawdzie, że po środku nawy głównej w Gandersheim został

pochowany Henryk Kłótnik (995), ale pominął inne analogie. Król Henryk I został pochowany
w 936 r. w przed ołtarzem w nawie głównej w założonym przez siebie kościele w Kwedlinburgu

53

.

Podwójny grób (męsko-żeński) odkryty w jednonawowym kościele NMP w Pradze i datowany
na pierwszą połowę X w. zawiera najprawdopodobniej szczątki czeskiego księcia Spitygniewa
i jego małżonki

54

. Władcy Danii od drugiej połowy X w. regularnie chowani są w kościołach:

Harald Sinozęby (zm. ok. 985) i Swen Widłobrody (zm. 1014) w katedrze w Roskilde, ich
następcy w innych świątyniach (Winchester, Trondheim)

55

.

Z drugiej strony Autor podkreśla, że w Rzeszy w X w. w katedrach chowano głównie bisku-

pów. To prawda, ale analogia nie jest jednak trafna, gdyż w Rzeszy było około 40 biskupstw,
a władcy ottońscy wybierali na miejsce swoich pochówków głównie kościoły przez nich samych
fundowane, np. przyklasztorne. Pochówek Henryka II (zm. 1024) w katedrze bamberskiej nie
jest tu wyjątkiem, gdyż kościół ten (jak i biskupstwo) był przez niego ufundowany

56

. Sięgając

po najbliższe nam analogie połabskie, Autor stwierdza, że „na takie pochówki [w nawach głów-
nych] zasłużyli też pierwsi biskupi Brandenburga, Miśni, Merseburga i Żytyc” (s. 418), ale to
nieprawda, bo nie wszyscy oni byli chowani we własnych katedrach. W katedrze miśnieńskiej
został pochowany dopiero biskup Eid w 1015 r. Pierwszy biskup Merseburga został pochowany
w kościele Św. Jana, a dopiero później przeniesiono go do katedry. Biskupi byli zresztą często
chowani np. w należących do biskupstwa klasztorach lub we własnych fundacjach. Nie było co
do tego w X-XI w. żadnej reguły. I ta część argumentacji, zbudowana na rzekomej wyjątkowości
domniemanych pochówków pierwszych Piastów w katedrze poznańskiej, jest zatem chybiona.
Reinterpretacja „piastowskich” pochówków oparta jest zatem na założeniach, które nie znajdują
potwierdzenia. Autor mógł je z łatwością sam zweryfi kować, gdyby wobec własnych pomysłów

52

K. J ó z e f o w i c z ó w n a, Z badań nad architekturą przedromańską i romańską w Poznaniu,

Wrocław 1963, s. 57.

53

Widukind (I 41), s. 61:

sepu

l

tum

in

basili

ca

sancti

Petri

ante

altare. Por. U. H a l l e,

936 Begräbnis

Heinrichs I. – 1936 die archäologische Suche nach den Gebeinen in Quedlinburg und die NS-Propaganda,

Mitteilungen der Deutschen Gesellschaft für Archäologie des Mittelalters und der Neuzeit 16, 2005, s. 15 n.

54

I. B o r k o v s k ý, Kostel Panny Marie na pražském hradě, Památky archeologické 44, 1953,

s. 129-200, tu s. 147 n.

55

M. M ü l l e r - W i l l e, Königsgrab und Königsgrabkirche. Funde und Befunde im frühgeschichtlichen

und mittelalterlichen Nordeuropa, Bericht der Römisch-Germanischen Kommission 63, 1982, s. 349-413,

tu s. 400 n.

56

Dopiero wraz z pochówkiem Konrada II stworzono własną nekropolię dynastii salickiej w katedrze

w Spirze.

background image

202

Artykuły recenzyjne i recenzje

wykazał chociaż część swego zmysłu krytycznego, jaki potrafi – najczęściej słusznie – wykazać
wobec cudzych konfabulacji.

Osobnym problemem w książce P. Urbańczyka jest specyfi czny sposób cytowania poglądów

innych badaczy, którzy mają wspierać prezentowane poglądy. Autor wycina pasujące mu sfor-
mułowania z kontekstu, w którym dany cytat się pierwotnie znajdował (i znaczył co innego), po
czym włącza go w swą narrację, ale już w nadanym przez siebie kontekście, tak by potwierdzał
jego wnioski. Jest to praktyka nazbyt często stosowana, aby można ją uznać za przypadkowe
przekłamania. Pokazuje to kilka przykładów. Autor przyjmuje, że Jordan został mianowany przez
Ottona I biskupem w Polsce na mocy plenipotencji udzielonych cesarzowi przez papieża Agapeta.
Na poparcie cytuje Gerda Althoffa: „Najważniejszy przywilej papież Agapit [recte: Agapet –
DAS] przyznał Ottonowi osobiście: miało nim być pozwolenie na zakładanie biskupstw, gdzie
sobie władca zażyczy” (s. 239). W cytacie dokonano małej zmiany, opuszczając słowo „ponoć”
(„miało nim ponoć być pozwolenie”) i zmieniając tym samym sens. Dalej Althoff stwierdza, że
czy „niezwykłe i z punktu widzenia prawa kanonicznego bardzo problematyczne upoważnienie
papieskie dla Ottona faktycznie istniało, nie jest bynajmniej pewne”

57

. Ponieważ jednak P. Urbań-

czykowi potrzebne było owo pełnomocnictwo, bez żadnych wątpliwości wskazuje je jako fakt
bezsporny, poparty autorytetem niemieckiego historyka. W innym miejscu Autor przypisuje mi
podejrzenia, że „Mieszko I z potomstwem i małżonką wcześniej uzyskali gwarancje cesarskie
w kwestii dziedziczenia władzy w Polsce” (s. 391). W rzeczywistości nie wypowiadałem takich
podejrzeń, a cytowany fragment pochodzi z wypowiedzi, w której wskazuję, jakie byłyby skutki
przyjęcia pewnej hipotezy, z którą się nie zgadzam.

X. ZAKOŃCZENIE

Przemysław Urbańczyk starał się wykazać, że nowe spojrzenie na najstarsze dzieje Polski

jest utrudnione ze względu na brak współpracy między archeologami a historykami. Jego
prace – zarówno ta, jak i poprzednie – mają nadrobić ten brak i pokazać właśnie to nowe podej-
ście, w którym obie dyscypliny będą się nie tylko wzajemnie uzupełniać, ale będą traktowane
równorzędnie. Czytelnik spodziewałby się od archeologa P. Urbańczyka położenia nacisku na
interpretację źródeł archeologicznych, ale (podobnie jak w książce poprzedniej) znajdziemy tu
wyjątkowo mało archeologii

58

. Historyk śledzący te wątki podejmowane przez Autora, które

wymagają przede wszystkim kompetencji (i erudycji!) historyka, stwierdzi, że ma niejednokrotnie
do czynienia z (nie bójmy się tego słowa) amatorszczyzną, archeolog zaś zauważy, że sposób
interpretowania materiału archeologicznego jest w pewnych punktach więcej niż kontrower-
syjny (grób Jordana), w innych zaś (archeologia grodziskowa) – zaskakująco powierzchowny.
Natomiast w sprawie postulowanego przez Autora łączenia historii i archeologii, z książki nie
wynika nic ponad to, co było do tej pory znane. Doprawdy nie widzę nowej jakości, chociaż
jestem, podobnie jak P. Urbańczyk, od dawna przekonany, że tę nową jakość uzyskamy głównie
dzięki źródłom archeologicznym.

Historyk/archeolog, jak każdy naukowiec, nie może się obejść bez wyobraźni. Są jednak

granice, mniej lub bardziej wyraźnie, oddzielające refl eksję naukową od nienaukowej – P. Urbań-
czyk co rusz je przekracza, zapuszczając się w sferę całkowitej fantazji. Z pewnością nie wy-
nika to z braku umiejętności krytycznej analizy cudzych poglądów, gdyż w tym zakresie Autor
wielokroć dał poznać swoje umiejętności. Okazuje się niestety całkowicie bezbronny wobec
własnych pomysłów, z którymi najwidoczniej bardzo trudno mu się rozstać nawet wówczas,
kiedy wystarczyło by odwołać się do całkowicie zdroworozsądkowej analizy, aby stwierdzić,
że pozbawione są one dostatecznego wsparcia.

Jedyną zaletą książki jest jej niezamierzony walor dydaktyczny. Na jej przykładzie można

uczyć studentów, jak pośpiech, wynikająca z tego powierzchowność, forsowanie na siłę tez

57

G. A l t h o f f, Ottonowie. Władza królewska bez państwa, Warszawa 2009, s. 84.

58

Zwrócił na to uwagę już W. D u c z k o, rec. z Trudnych początków Polski, Kwartalnik Historyczny

117, 2010, nr 4, s. 115.

background image

Artykuły recenzyjne i recenzje

203

kontrowersyjnych (w tym gorszym znaczeniu tego słowa), a tym samym nośnych medialnie, musi
się odbić na naukowej jakości wyników badań. Może niektórzy z młodych adeptów wyciągną
wniosek odwrotny i uznają, że jest to właśnie najlepsza droga do promocji własnej pozycji w na-
uce, gdyż produkty rzetelnych i skrupulatnych badań nie zawsze są przez środowisko właściwie
doceniane. Dlatego – jak sądzę – tego rodzaju produkty historiografi czne, jak omawiana książ-
ka, należy poddawać drobiazgowej analizie, a tym samym ukazywać ich rzeczywistą wartość
poznawczą, zwłaszcza, gdy ich autorzy przedstawiają się lub są postrzegani jako reprezentanci
badań „postępowych” czy bardziej „zaawansowanych” teoretycznie bądź warsztatowo.

Podczas lektury nieustająco powracało pytanie: jak książka, która swoim poziomem nauko-

wym tak znacznie odbiega (in minus) od przeciętnej dla innych naukowych prac historycznych,
przeszła wszystkie procedury kwalifi kujące ją do wydania w serii, pragnącej uchodzić za presti-
żową ze względu na szczególnie wysoki poziom naukowy? Jakie merytoryczne rekomendacje
stały za wyróżnieniem jej przez ministra MNiSW jako książki akademickiej roku 2013? To są
dopiero prawdziwe tajemnice związane z „Mieszkiem Pierwszym Tajemniczym”.

ANTONI GĄSIOROWSKI (Puszczykowo)

NAD EDYCJĄ „FONTES IURIS POLONICI”

[Księga kryminalna miasta Krakowa z lat 1554-1625, opracowali i wydali Wacław

U r u s z c z a k, Maciej M i k u ł a, Anna K a r a b o w i c z (Fontes Iuris Polonici, seria: Prawo

Miejskie, t. I), Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2013, ss. XLII + 614.]

I. KSIĘGA

Foliant opatrzony w kancelarii rady miejskiej Krakowa tytułem Acta damnatorum seu male-

fi ciorum alias smola jest najstarszą zachowaną księgą sądownictwa kryminalnego tejże rady

1

.

Rejestruje ponad 260 spraw karnych toczonych przed sądem rady w latach 1554-1625, przy
bardzo nierównomiernym „nasyceniu” sprawami poszczególnych lat (w ogóle brak spraw – nie
wiemy, dlaczego – z lat 1578 i 1579, 1589-1596, 1601, 1608, 1616-1621, 1623-1624). Wydawcy
podnoszą, że Księga jest też „jednym z cenniejszych zabytków kultury prawnej dawnej Polski”
(s. XIII). Dodajmy, że jeszcze w postaci rękopiśmiennej wykorzystywana była przez badaczy
marginesu społecznego w nowożytnej Polsce

2

. Teraz otrzymujemy ją w postaci drukowanej.

To cieszy. Wydawcy publikują Księgę jako pierwsze wydawnictwo w nowej, powołanej przez
siebie serii wydawniczej (o niej niżej), zapowiadając jednocześnie kolejne edycje. Można
uznać, że wydanie niniejsze jest więc edycją wzorcową dla pozycji następnych, stąd potrzeba
bliższego się jej przyjrzenia.

Publikację tekstu Księgi poprzedzają dwa autorskie wstępy

3

: Wacław Uruszczak pisze o kra-

kowskiej radzie miejskiej, uwypuklając jej funkcje sądowe, omawia rękopis Księgi, wreszcie
dokonuje „charakterystyki zawartości” Księgi i ocenia jej „wartość badawczą” (s. XI-XX).
Maciej Mikuła przedstawia „Zasady wydania rękopisu” (s. XXI-XXIV). W pierwszym wstępie
próżno szukać informacji o miejscu przechowywania Księgi. W opisie rękopisu (s. XIII) czytamy
tylko, iż znajduje się on „w zbiorach Archiwum Miasta Krakowa”. Gdzie owo archiwum się dziś

1

Najstarsza zachowana księga sądownictwa kryminalnego sprawowanego przez władze miasta

Krakowa rozpoczyna się w 1360 r. i sięga 1422 r. Zwana jest księga proskrypcji (liber proscriptionum).

Wydał ją częściowo Franciszek Piekosiński, ostatnio, w całości Bożena Wyrozumska – pt. Księga

proskrypcji i skarg miasta Krakowa 1360-1422, Towarzystwo Miłośników Historii i Zabytków Krakowa

(Fontes Cracovienses 9), Kraków 2001; tam też dzieje wcześniejszych edycji. Wydaje się, że księga ta

powstawała w kancelarii wójta.

2

Por. np. M. K a m l e r, Świat przestępczy w Polsce XVI i XVII stulecia, Warszawa 1991. Wydawcy

nie piszą o wcześniejszym wykorzystywaniu Księgi przez badaczy.

3

Tylko wstępy sygnowane są autorsko, opracowanie tekstu źródła i indeksy – nie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sikorski Mieszko Pierwszy Tajemniczy i jeszcze bardziej tajemnicza metoda historiograficzna libre
Sikorski Mieszko I mniej juz tajemniczy odpowiedz Przemyslawowi Urbanczykowi libre
D Sikorski Mieszko I mniej już tajemniczy (odpowiedź Przemysławowi Urbańczykowi ostro )
Tematy jeszcze bardziej niebezpieczne, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANE
jeszcze bardziej obowiazkowe szczepienia, ► Ojczyzna, Dokumenty
Ukorzmy się jeszcze bardziej - ROSJA rozpoczyna nowa wojne w europie, SMOLENSKN 10 04 2010 MORDERST
25.10.2010 METODA HISTORYCZNA, INIB rok II, TiM
Biblia w rok metoda historyczna
Aparaty cyfrowe jeszcze bardziej naga prawda [d 2005]
Solarium W promieniach sztucznego słońca Opalanie w solarium może być jeszcze bardziej niebezpieczne
Jeszcze bardziej na pewno
jeszcze bardziej obowiazkowe szczepienia(1)
Dariusz Ratajczak Tematy jeszcze bardziej niebezpieczne Nowy Jork 2000 ISBN 83 87714 12 7

więcej podobnych podstron