Gdzie się podziało moje dzieciństwo (problemy alkoholizmu)

background image

Gdzie się podziało moje dzieciństwo

Redakcja Piotr Żak

Projekt okładki i opracowanie graficzne Maja Witecka

Korekta Joanna Kudła

Redakcja techniczna Adam Cedro

© Copyright by Charaktery Sp. z o.o.

Kielce 2003

ISBN 83 916092 4 3

Jest to piąta publikacja Wydawnictwa Charaktery

25 512 Kielce ul Warszawska 6

tel/faks (041)344 43 21

e mail: charaktery@charaktery.com.pl

background image

http://charaktery.onet.pl

background image

Spis treści

Agnieszka Widera-Wysoczańska

Pijany dom czyli co dzieje się z dzieckiem alkoholika

Marzenna Kucińska

DDA czyli Dorosłe Dzieci Alkoholików

1 Kim są

2 Gdy rodzic pije

3 Dom bez ścian dzieci bez rodziców

4 Bohater maskotka niewidzialne dziecko

5 Zamrożeni ludzie

6 Dziecko w dżungli

6 Samotni z lęku

7 Pozwolić zagoić się ranie

Dariusz Doliński

Pokusa silniejsza niż rozum czyli dlaczego ludzie nie radzą sobie z nałogami

Alicja Senejko

Szczypta optymizmu czyli rożne wyjścia z sytuacji bez wyjścia

Zofia Milska-Wrzesińska

Sam sobie na przekór czyli dlaczego sobie szkodzimy

Wiktor Osiatyński

Silna wola i inne bajki czyli mity o piciu alkoholu

Leszek A.Kapler, Beata Krzak

Kwestionariusz Kontroli Zachowań

Przydatne adresy

background image

Dom pijany czyli co dzieje się

z dzieckiem alkoholika

Agnieszka Widera-Wysoczańska

W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych powoli stawało się jasne, że osoby mieszkające

z

alkoholikiem zapadają na chorobę zwaną współuzależnieniem. W

1983 roku w

Stanach

Zjednoczonych powstało Narodowe Stowarzyszenie Dzieci Alkoholików, którego celem było i jest

wskazywanie i uznanie ich problemów oraz potrzeb. Ponieważ większość dzieci alkoholików

zachowuje się w sposób społecznie akceptowany, ich problemy bywają niezauważane i ignorowane,

także przez nich samych. Na ogół wyglądają tak dobrze, ubierają się tak elegancko i odnoszą takie

sukcesy, iż nie wydaje się, aby potrzebowali jakiejkolwiek pomocy. Skutecznie działa u nich przymus

samodzielnego radzenia sobie z różnymi sytuacjami życiowymi i lęk przed ujawnieniem własnych

problemów. Tak naprawdę żyją uwięzieni w dramatycznej przeszłości i, czując smutek, zadają sobie

pytanie: Co stało się z moim dzieciństwem?

Dorosłe Dziecko Alkoholika to człowiek pochodzący z rodziny, w której alkohol był problemem

centralnym. Zbyt zajęty w dzieciństwie walką o przetrwanie, w życiu dorosłym ma poczucie, że nigdy

nie był dzieckiem. Pijani rodzice wymagali od niego zaspokajania potrzeb matki

;

ojca i rodzeństwa,

dbania o nich i ochraniania ich. Gdy pijany rodzic tracił nad sobą kontrolę, dziecko stawało się coraz

bardziej odpowiedzialne za niego, za siebie i sprawy domowe.

W takiej sytuacji niebezpiecznie jest czuć się dzieckiem. Aby się ochronić, dziecko alkoholika

buduje siłę pozwalającą zachowywać się jak dorosły. W jednej rodzinie ochrania matkę bitą przez ojca,

w innej wspiera rodzeństwo i pomaga mu przetrwać kolejną awanturę. Tam, gdzie alkoholizm jest

ukrywany, dziecko dba o rodzica, który całą noc wymiotuje, bo znowu „zachorował na nerki”, lub

psychicznie walczy z wulgarnym, agresywnym albo ciągle nieobecnym rodzicem, nie odzywając się

do niego bądź kłócąc się z nim. Dzieciństwo mija na walce, ochranianiu i udawaniu.

Jak wygląda dom, w którym żyje aktywny alkoholik?

Coraz częściej dziecko zastanawia się, czy jego rodzice mają problemy z alkoholem, i namawia ich

do zaprzestania picia. Zdarza mu się nie spać w nocy, całymi dniami przesiadywać w zamkniętym

pokoju, chce uciec z domu. Butelki z alkoholem znajduje w różnych kątach mieszkania i w rozpaczy

chowa je lub wylewa alkohol do zlewu. Rodzic coraz częściej wraca pijany z przyjęcia albo ze

spotkania z kolegami. Chodzi po mieszkaniu rozebrany i niechlujny. Dziecko, czując wstyd

i zakłopotanie, rezygnuje z zabawy na podwórku lub zaproszenia znajomych do domu. Coraz częściej

background image

martwi się, że rodzice rozwiodą się z powodu picia, a jednocześnie marzy, żeby pijany rodzic

wyprowadził się albo żeby dom był tak normalny, jak domy innych dzieci.

Życie rodzinne dziecka alkoholika jest niespójne, niestabilne, nieprzewidywalne: coś, co jest

prawdą jednego dnia, nie jest nią dnia następnego. Pijany rodzic obiecuje coś synowi czy córce,

a potem zupełnie o tym nie pamięta. Gdy jest trzeźwy, może być kochającym rodzicem, gdy jest pijany

- gwałtownym, brutalnym lub nieobecnym. Dziecko nigdy nie wie, którą „osobę” spotka po powrocie

ze szkoły.

Czy tym domem rządzą jakieś reguły?

Podstawowym celem życia takiej rodziny jest ukrycie, że przyczyną problemów są alkohol

i alkoholik, i wskazanie innego winnego. Jeden zestaw reguł, stworzony przez rodziców, sprowadza

się do: „Nie mów”, „Nie czuj”, „Nie ufaj”. Przeznaczony jest dla dzieci i innych członków rodziny.

Rodzice tworzą go po to, by osiągnąć dominującą pozycję, wzbudzić lęk, wywołać poczucie winy

i wstydu, by móc pić i utrzymać ten dysfunkcyjny stan rzeczy. Drugą grupę reguł tworzy dziecko.

Reaguje w ten sposób na reguły matki i ojca. Jego zestaw sprowadza się mniej więcej do takich

przekonań: „Jeżeli nie będę mówił, nikt nie będzie wiedział, co czuję, i nie zostanę zraniony”, „Jeżeli

nie będę pytał, nie będę odrzucony”, „Jeżeli świetnie będę sobie radził sam, pozostawią mnie

w spokoju”, „Jeżeli będę niewidoczny, nic mi się nie stanie”, „Jeżeli będę uważny, nikt się na mnie nie

wścieknie”, „Gdy przestanę czuć, nie odczuję bólu”. Podstawowa zasada brzmi: „Muszę zrobić

wszystko, by być tak bezpiecznym, jak to tylko możliwe”. Jednak za to bezpieczeństwo płaci się

wielką cenę, i to przez całe życie.

Problemy Małego Dziecka Alkoholika (MDA)

Już w wieku przedszkolnym u dziecka z rodziny alkoholowej występują objawy, po których

można rozpoznać, że przeżywa ono kryzysy związane z sytuacją w domu. Podświadome próby

poradzenia sobie z brakiem rodzicielstwa i próby ochrony siebie widoczne są w przyjmowanych przez

dziecko rolach: bohatera, kozła ofiarnego, dziecka niewidzialnego i maskotki. Jak na ironię, role te

służą przeciwstawnym celom. Dają narzędzia, dzięki którym dziecko może przetrwać alkoholizm

rodzica, ale jednocześnie maskują tę chorobę przed tymi, którzy mogliby pomóc. Dzieci alkoholików

mistrzowsko kamuflują ból swojego serca.

U małych dzieci z takich rodzin można zaobserwować ciągłe zmęczenie lub ospałość. U ponad

rocznego dziecka objawy te mogą być sygnałem problemów psychicznych, w tym depresji.

Powtarzające się koszmarne sny, sen przerywany, odmowa spania albo lęk przed nim w porze

poobiedniej drzemki - mogą wskazywać na potencjalne problemy rodzinne związane z alkoholem.

background image

Może pojawić się regresja w treningu czystości, ssanie palca czy obgryzanie paznokci. Zachowania te

związane są z pobudzeniem, chorobą, załamaniem lub zalęknieniem.

Ciągły brak apetytu, wybrzydzanie w jedzeniu czy niedożywienie to też oznaki problemów. Także

dzieci wychudzone, które jedzą tak, jakby ich żołądki były studniami bez dna, mogą cierpieć z powodu

zaniedbania alkoholowego. Kompulsywne jedzenie może mieć swój początek w nawykach nabytych

już w pierwszym roku życia. Nadopiekuńcze lub nerwowe matki karmią swoje dzieci za każdym razem,

gdy te płaczą. Przekarmianiem starają się zastąpić niemowlętom miłość, której nie potrafią dać.

Czasami żywność staje się dla dzieci substytutem miłości, której nigdy nie zaznały od rodziców

alkoholików.

Dzieci alkoholików mają problemy z dostosowaniem się do zmian w codziennych obowiązkach.

Kiedy jedno zajęcie się kończy i przechodzi w drugie, mogą mieć trudności z przestawieniem się.

Nieoczekiwane wydarzenie powodujące zmianę normalnego rozkładu codziennych zajęć może być

także nadmiernie denerwujące i dezorganizujące.

Dzieci alkoholików zazwyczaj bawią się w izolacji. W zabawach powtarzają to, co widziały

w domach rodzinnych: tematy alkoholowe, brutalne sceny agresji, bijatyki rodziców, winę i strach

przed opuszczeniem. Daje to przedszkolakom poczucie kontroli nad własnymi lękami.

Nadmierna aktywność wśród przedszkolaków jest głównym objawem alkoholizmu rodziców

i częstym objawem syndromu płodu alkoholowego. Dzieci takie mają kłopoty z utrzymaniem uwagi

i koncentracją na jednej czynności. Są nadruchliwe, nerwowe, wybuchowe, mają częste napady złego

humoru i mogą nagle zmieniać zachowania na nietypowe. Nie mogą usiedzieć podczas opowiadania

krótkiej historyjki albo słuchania utworu muzycznego. Nie potrafią planować i dokończyć zajęć, które

rozpoczęły, nie mają cierpliwości i entuzjazmu do pracy w grupie nad jednym projektem,

wymagającym poświęcenia uwagi przez kilka dni. Boją się nieznanych ludzi lub nowych sytuacji. A z

drugiej strony nadmiernie lgną do innych i przesadnie lękają się separacji.

Także nagłe zmiany zachowania u małych dzieci mogą wskazywać na alkoholizm w ich rodzinach.

Na przykład dziecko śmiałe nagle wycofuje się z kontaktu albo dziecko zalęknione nagle zaczyna

odgrywać znaczącą rolę w grupie społecznej.

Niestety Małe Dzieci Alkoholików, przeżywające takie problemy w

życiu codziennym,

w większości przypadków pozostają niezauważone, chyba, że narozrabiają. Jednakże nawet wtedy

dorośli z reguły koncentrują się na objawach, a nie na problemach leżących u ich podłoża, i nie

udzielają dzieciom właściwej pomocy. W takiej sytuacji warto pamiętać, że lata przedszkolne są

fundamentem dorosłego życia.

background image

Co dzieje się z dzieckiem alkoholika, gdy dorasta?

Dzieci z rodzin z problemem alkoholowym mają wielkie trudności w okresie dorastania.

Alkoholik wpływa destrukcyjnie na umysły i emocje członków rodziny. Lekcje z dzieciństwa „dobrze

pamiętamy” w `````````życiu dorosłym. Jeżeli dziecko zostaje zranione przez rodzica, od którego zależy

i którego kocha najbardziej, sądzi, że jest złe, niegodne miłości i szacunku. W ten sposób uczy się nie

ufać sobie i innym. Rozpoczyna samotne życie. Odcina się od swoich uczuć, wypiera potrzeby. Uczy

się udawać i kłamać nawet wtedy, gdy może mówić prawdę. Miłość oznacza dla niego dbanie o kogoś

i zapominanie o własnych potrzebach. Spontaniczność jest nieracjonalna, złość równa się agresji.

Dorosłe Dzieci Alkoholików, gdy mają ciepłego i kochającego partnera, z którym mogą czuć się

bezpiecznie, toczą w sobie „wojnę” z wrogami z przeszłości i na aktualne domowe sprawy reagują tak

jak w dzieciństwie. Nadal czują pustkę, nie ufają, izolują się. DDA nie wierzy, aby dobra relacja mogła

trwać dłuższy czas, dlatego podświadomie dąży do jej zakończenia, ale bez ludzi czuje się pusty

i zalękniony. Dlatego zrobi wszystko, by kontrolować sytuację. Życie ma toczyć się zgodnie

z ustalonym przez niego planem. Sytuacje przeżywane w domu rodzinnym wykształciły w nim

zaradność i nadmierną odpowiedzialność, nauczył się „czytać ludzi”. Dzięki tym cechom osiąga

wielkie sukcesy w pracy zawodowej i buduje swoją karierę. Jednak te same zdolności nie pozwalają

mu budować szczęśliwej rodziny.

Jeżeli spotyka się dwoje ludzi pochodzących z rodziny alkoholowej, wtedy problem narasta ze

zdwojoną siłą, ponieważ oni nie wiedzą, co czują, nie ufają i nie mówią wprost, podświadomie walczą

ze sobą, czują pustkę i są nieszczęśliwi, chociaż odnoszą sukcesy. Te cechy przekazują swoim

dzieciom i następnym pokoleniom.

Jakie są typowe problemy Dorosłych Dzieci Alkoholików?

W rodzinie alkoholowej dorasta się z poczuciem niejasności, winy, złości, wstydu i strachu. Jest to

całkowicie normalna reakcja na nienormalną sytuację. Osoby, które wstydziły się za swoich rodziców,

w życiu dorosłym wstydzą się za swojego partnera. Czują się winne za sytuację w domu. Mają

skłonność do śmiertelnej powagi, są trudne we współpracy. Raczej rzadko przeżywają radość i relaks.

Ludzie, którzy będąc dziećmi, nie mieli poczucia własnej wartości, są tacy sami w życiu dorosłym,

oceniają siebie i innych bezlitośnie. Szukają potwierdzenia siebie na zewnątrz. Nie przyjmują pomocy

innych i ze wszystkim chcą radzić sobie samodzielnie. Muszą być najlepsi. Trudno im jest być ela-

stycznymi. Gdy coś idzie nie po ich myśli, czują lęk i często nie kończą rozpoczętych spraw. Z trudem

przychodzi im mówienie o sobie, ponieważ dotychczas musieli być niewidoczni. Są lojalni wobec

ludzi, którym się to nie należy. Życie nie ma dla nich większego sensu. Widzą świat albo w czarnych,

background image

albo w białych barwach. Mając poczucie nieadekwatności, muszą domyślać się, co jest normalne, a co

nie. Gdy zaczynają pić, jest to dla nich szokiem. Badania pokazują, że od 40 do 60 proc. dzieci

dorastających w rodzinie alkoholowej staje się alkoholikami w życiu dorosłym. Mogą też cierpieć

z powodu współuzależnienia od małżonka alkoholika. Jeżeli oboje rodzice pili, dziecko nie

doświadczyło bezpiecznej i stabilnej opieki. W dorosłym życiu taka osoba jest znacznie bardziej

podatna na uzależnienia. Zazwyczaj wcześniej upija się po raz pierwszy i ma więcej problemów

z kontrolowaniem swojego zachowania. Trzeba podkreślić, że nie wszystkie dzieci alkoholików

doświadczają identycznych, emocjonalnych i fizycznych, konsekwencji.

Wielki wpływ na zachowania DDA ma również to, czy w dzieciństwie doznali przemocy

seksualnej lub fizycznej. Jeśli tak się stało, później cierpią z powodu zaburzeń pamięci, deficytów

w koncentracji uwagi, zaburzeń jedzenia, problemów seksualnych, lęków, koszmarów nocnych,

nagłych i niezrozumiałych wspomnień, poważnych trudności w nawiązywaniu bliskich kontaktów

z ludźmi, prób samobójczych, także z powodu nawracającej i narastającej depresji.

Zdrowie dzieci alkoholików

Stres kumulowany wewnątrz ciała dziecka alkoholika w istotny sposób wpływa na jego zdrowie.

Obok problemów emocjonalnych i poznawczych oraz trudności w funkcjonowaniu społecznym,

pojawiają się poważne problemy zdrowotne. Dzieci alkoholików - częściej niż dzieci z innych rodzin -

narzekają na bóle głowy i brzucha, nudności, rozstrój żołądka, zmęczenie i znużenie. Zazwyczaj

lekarze nie znajdują fizycznych uzasadnień tych dolegliwości. Dzieci z rodzin alkoholowych częściej

chorują na astmę i anemię, częściej się przeziębiają i cierpią na alergie, mają też zaburzenia jedzenia.

Te ostatnie, pojawiające się już we wczesnym dzieciństwie, nasilają się w życiu dorosłym. Jedzenie

jest sposobem radzenia sobie z niskim poczuciem własnej wartości. Kompulsywne jedzenie może być

także związane z ukrywaną złością do osoby, która wyrządziła krzywdę. Uczęszczanie na różne

programy odchudzające jest nieskuteczne albo daje krótkotrwałe efekty.

U dzieci alkoholików zwiększa się ryzyko wystąpienia chorób sercowo-naczyniowych, nagłych

zmian w ciśnieniu krwi i tempie akcji serca. Wśród tych dzieci częściej też występuje osobowość typu

A. Ludzie dorośli z osobowością typu A, pochodzący z rodzin alkoholowych, są niecierpliwi, działają

pospiesznie, agresywnie i z wrogością wobec innych, bez przerwy z kimś współzawodniczą. Angażują

się w karierę zawodową i mniej interesują się innymi ludźmi. Mają niskie poczucie własnej wartości,

małe poczucie bezpieczeństwa, zbyt nisko, wręcz nierealistycznie oceniają swoje osiągnięcia.

Osobowość typu A badacze zaobserwowali już u pięcioletnich dzieci alkoholików, chcących pozyskać

uwagę i uczucie rodzica niecierpliwego, ignorującego kontakt emocjonalny, wrogo nastawionego,

nadkontrolującego i karzącego. Takie dzieci próbują sobie poradzić z dysfunkcyjną i chaotyczną

background image

sytuacją rodzinną, przyjmując rolę bohatera, czyli dziecka, które musi być dobre we wszystkim.

Dzieci poddane działaniu alkoholu w życiu płodowym

Przeprowadzone przez mnie badania wskazują, że znacznie więcej i znacznie poważniejsze

zdrowotne konsekwencje pojawiają się u DDA, gdy osobą uzależnioną była matka. Jeżeli podczas

ciąży piła dużo alkoholu, mogła doprowadzić do nieodwracalnych zaburzeń emocjonalnych

i intelektualnych spowodowanych trwałym uszkodzeniem układu nerwowego, czyli Alkoholowym

Syndromem Płodowym (Fetal Alcohol Syndrome). Do poważnego uszkodzenia mózgu, spowolnienia

rozwoju fizycznego i umysłowego może dojść nawet wtedy, jeśli matka w czasie ciąży tylko raz

pozwoliła sobie na wypicie dużej ilości alkoholu. Dzieci z FAS mają poważne problemy z zabu-

rzeniami koncentracji, samokontroli, samoświadomości, osobowości, emocjonalności, zdolności

poznawczych, mowy, abstrakcyjnego myślenia, procesów wyobraźni i pamięci. Są nadpobudliwe,

impulsywne i drażliwe, wrogo nastawione do świata. Mają zniekształcenia twarzy, mało ważą. Często

zapadają na choroby serca i defekty nerek, miewają problemy z oczami i ze słuchem, a także ataki

padaczki.

Nie u wszystkich dzieci poddanych działaniu alkoholu w życiu płodowym rozwija się pełny FAS.

U niektórych mamy do czynienia z tzw. Płodowymi Skutkami Alkoholowymi (Fetal Alcohol Effects).

Chociaż nie widać u nich zewnętrznych nieprawidłowości, bardzo poważne są pierwotne uszkodzenia

mózgu. Ponieważ wyglądają normalnie, otoczenie oczekuje od nich takiego samego zachowania. To

natomiast prowadzi do wtórnych uszkodzeń psychicznych, będących rezultatem nieprawidłowego

radzenia sobie z podstawowymi zaburzeniami.

Między 12 a 51 rokiem życia osoby z FAE mają problemy ze zdrowiem psychicznym, przerywają

szkołę, popadają w konflikty z prawem, trafiają do więzienia, przejawiają nieprawidłowe zachowania

seksualne, mają problemy z alkoholem (ponad 50 proc. kobiet i 70 proc. mężczyzn z FAE), nie potrafią

samodzielnie żyć (gotować, robić zakupów, prać), nie umieją znaleźć sobie pracy czy jej utrzymać.

Dzieci z FAS i FAE nigdy w pełni nie zdrowieją. Jednak wczesna interwencja medyczna może

pomóc ludziom z FAS w rozwijaniu funkcjonowania motorycznego, zdolności intelektualnych,

koncentracji uwagi i relacji z rówieśnikami; a ludziom z FAE w problemach ze zdrowiem

psychicznym, w problemach szkolnych, z prawem i w uzależnieniach. Leczenie należy jednak

rozpocząć przed upływem 10, czy 12 roku życia dziecka. Potem jest już za późno.

Od czego zależą konsekwencje psychologiczne ponoszone przez DDA?

Od indywidualnej historii dzieciństwa każdej osoby, od tego, kto pił w rodzinie i jak zachowywał

się wobec dziecka i innych domowników. Pojawiające się u dzieci szkodliwe skutki alkoholizmu

background image

rodzica związane są ze sposobem picia, z finansową niestabilnością rodziny, kłopotami z prawem,

brakiem bliskości, wsparcia i rozmów, z mniejszą zdolnością do rozwiązywania konfliktów, przemocą

pojawiającą się w rodzinie, karami zbyt okrutnymi w stosunku do przewinień, z zaburzoną kulturą

i rytuałami rodzinnymi, które pozbawiają dziecko regularnych posiłków, wspólnych udanych wakacji,

niedzielnych wyjazdów, wspólnych wieczorów czy odwiedzin u znajomych i rodziny. Istotną rolę

odgrywa zły model rodzicielstwa, zaburzający role przyjmowane przez dziecko w

rodzinie

i środowisku, niejasny system wartości i nieprawidłowa edukacja życiowa.

Ważna jest również liczba dzieci i kolejność urodzenia. Im dziecko młodsze i im dłużej żyje

z rodzicami uzależnionymi, tym poważniejsze konsekwencje dorastania w rodzinie alkoholowej

ponosi. Dziecko starsze może widzieć wyraźnie alkoholizm rodzica, młodsze absolutnie się z tym nie

zgadza. Jedno może pamiętać same horrory, drugie głównie przyjemne rzeczy. Znaczenie ma także

status ekonomiczny rodziny i to, czy miała miejsce przemoc fizyczna i seksualna.

Istotne jest też, czy partner osoby uzależnionej leczy się ze swego współuzależnienia, czy dba

o swoje zdrowie i czy dziecko spotkało osoby wspierające. Wielkie znaczenie mają również

temperament i odporność psychiczna, umiejętności społeczne i przekonanie o możliwości wpływania

na własny los.

Jaki jest najlepszy sposób dbania o siebie, gdy pojawiają się problemy?

Aby dziecko alkoholika rozpoczęło proces zdrowienia, najpierw musi sobie uświadomić, że ma

specyficzną podatność psychologiczną i genetyczną na problemy emocjonalne i uzależnienia. Musi

połączyć przeszłość z aktualnymi kłopotami życiowymi. Taka świadomość często rodzi się

przypadkowo, na przykład pod wpływem artykułu w gazecie, wykładu czy podczas uczestnictwa

w warsztacie („To przecież jestem ja!”). Zdrowienie wymaga ujawnienia dramatów przeszłości, odre-

agowania uczuć związanych z doznanymi krzywdami i zaplanowania na nowo aktualnego życia. Daje

możliwość zbudowania wewnętrznego świata niezależnego od dysfunkcyjnej rodziny. Dorosłe

Dziecko Alkoholika nigdy nie będzie do końca wyleczone, ale ma wielką szansę na rozwój dający

spokój i radość w życiu. Aby je uzyskać, trzeba wziąć udział w terapii indywidualnej i grupowej,

a potem w sytuacjach kryzysowych korzystać z pomocy innych ludzi i profesjonalistów. Trzeba

wierzyć, że zmiana jest możliwa.

Zagrożenia w procesie zdrowienia

W procesie zdrowienia pojawiają się kryzysy wynikające z reguł stworzonych w dzieciństwie.

Dzieci w różny sposób reagują na urazy emocjonalne, fizyczne czy seksualne. Jedne wyraźnie

dostrzegają alkoholizm rodziców, inne go nie zauważają lub nie chcą widzieć. Poważniejsze kłopoty

w życiu mają ludzie wychowywani w rodzinach alkoholowych, w których udawano, że nic się nie

background image

dzieje, albo zabraniano mówić o chorobie. W związku z tym przestali oni wierzyć własnym oczom

i uszom, własnej intuicji i rozsądkowi, stracili też zaufanie do ludzi.

W każdym z tych przypadków zarówno rodzic alkoholik, jak i rodzic współuzależniony zachowuje

się w sposób podważający w dziecku wiarę w bezpieczeństwo, sens i dobroć tego świata. Kłopoty

pojawiają się, gdy dorosły niewiele pamięta z przeszłości i dlatego nie chce sięgać do wspomnień.

Energię wykorzystuje do blokowania uczuć i przez to ogranicza zmiany w swoim życiu. W takim

przypadku pierwszym wyzwalającym doświadczeniem w procesie zdrowienia będzie uzyskanie

wglądu we własną przeszłość oraz w problemy wynikające z dzieciństwa. Uwalnia się wtedy siłę

i odzyskuje wolność. Demony przeszłości zostają zdetronizowane.

Zdrowienie łączy się też z rezygnacją z ochraniania alkoholika i osoby współuzależnionej. Jednak

wtedy pojawia się ryzyko oskarżeń o zachowania zimne, zdystansowane, okrutne i egoistyczne.

Wzmaga to poczucie nielojalności wobec rodziców i związane z nim poczucie winy wobec nich.

Spotykając się z zimną reakcją lub gwałtownym zaprzeczeniem, DDA dokonuje bolesnego odkrycia,

że najbliżsi nie chcą go słuchać, oskarżają o kłamstwo i zdradę. Słyszy komentarze podważające sens

terapii. Stąd już tylko krok, by przestał dbać o własne zdrowie. Zagrażająca w procesie zdrowienia

dzieci alkoholików jest też ich chęć do zajmowania się rodziną, a nie sobą. „Wyzwalanie” rodziców

może być ucieczką od zajmowania się swoimi trudnościami. Tymczasem trzeba sobie uświadomić, że

nie zmieni się rodziców i że własne wyzdrowienie nie zależy od stanu zdrowia rodziny.

Innym sygnałem ostrzegającym, że pojawia się zniechęcenie, jest tendencja do przypisywania

rodzinie alkoholowej wszystkich kłopotów życiowych lub nie przypisywanie żadnego. Po prostu

trzeba zrozumieć, że żadne ekstremum nie pomaga i że z dzieciństwa wyniosło się nie tylko krzywdę

i ból, ale i ogromną siłę do budowania własnego życia.

Gdy dominującymi przeżyciami towarzyszącymi zdrowieniu są lęk i

ból, spowodowane

wzrastającą świadomością sytuacji życiowej, wówczas pojawia się niepokój, że nastąpiło pogorszenie

i należy szybko zakończyć pracę nad sobą. W rzeczywistości ten lęk powinien być drogowskazem

w procesie zdrowienia, wskazującym na problemy do rozwiązania.

Podczas procesu zdrowienia pojawiają się momenty złego samopoczucia. Leczonego przytłaczają

zarówno nowe, świeżo odkryte rzeczy, jak i te, które jeszcze pozostały do odkrycia. Ma ochotę

powiedzieć: „Dosyć, nie poczuję się już lepiej, kończę to”. Czuje się izolowany, nagle przekonuje się,

że nie ma przyjaciela, z którym może porozmawiać. Ciągłe krytykuje siebie i innych. Dręczy go

powracające silne uczucie depresji i niepokoju lub brak bezpieczeństwa. Nie może spać. Nadużywa

alkoholu albo innych środków zmieniających świadomość. Ogarnia go uczucie beznadziejności.

W procesie zdrowienia wyraźnie ujawnia się jego lęk przed zaufaniem drugiemu człowiekowi, przed

bliskością i intymnością. Użyteczne są tu zasady uczenia się nowych relacji poprzez podejmowanie ry-

background image

zyka i poznawanie innych ludzi „krok po kroku”.

„Spoczęcie na laurach” po dokonaniu w sobie zasadniczych zmian i wytyczeniu celów na

przyszłość jest ostatnim zagrożeniem dla rozwoju. Aby zdrowieć, trzeba być stale zaangażowanym

w utrwalanie przemian. Obserwowanie siebie staje się częścią życia, pomaga odpowiednio wcześnie

zauważyć „czerwone światło”, które sygnalizuje, że dziecko alkoholika powinno intensywniej niż

zwykle zadbać o siebie, często z pomocą wykwalifikowanego specjalisty.

Czy można rozwijać się bez przeżywania wewnętrznych kryzysów? Raczej nie. Na proces rozwoju

człowieka zazwyczaj składają się dwa kroki do przodu i jeden do tylu. Ten ostatni dostarcza informacji

zwrotnych ważnych dla dalszego rozwoju i wzmacniania efektów uczenia się. Ponadto codzienne ży-

cie często jest nieprzewidywalne i pojawiają się w nim kryzysy, z których chcemy wychodzić tak, by

maksymalizować swoje wewnętrzne możliwości.

Agnieszka Widera-Wysoczańska

Agnieszka Widera-Wysoczańska jest doktorem psychologii, adiunktem Zakładu Psychologii

Klinicznej w Instytucie Psychologu Uniwersytetu Wrocławskiego. Od 16 lat prowadzi terapię dla osób,

które doznały urazu chronicznego w dzieciństwie, a także szkoli profesjonalistów w zakresie diagnozy

i terapii. Jej pasją są podróże.

background image

DDA

czyli Dorosłe Dzieci Alkoholików

Marzenna Kucińska

1. Kim są

Dorosłe Dzieci Alkoholików (DDA) to ludzie, którzy wychowywali się w rodzinach naduży-

wających alkoholu. Gdy byli dziećmi, musieli zbyt wcześnie dorosnąć. Są dorośli, a nadal w głębi

siebie pozostają dziećmi. Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych (i nie tylko)

szacuje, że w Polsce żyje prawie 4 miliony dzieci, których rodzice nadużywają alkoholu, i około 1,5

miliona dzieci alkoholików. Kiedy dorosną, część z nich zacznie pić, część zwiąże się z osobami

uzależnionymi, a pozostałe będą starannie unikać myślenia o tym, co wydarzyło się w ich dzieciństwie.

Z moich szacunków wynika, iż Dorosłe Dzieci Alkoholików stanowią około 40 proc. dorosłej

populacji Polaków.

Doświadczenia wyniesione z rodziny alkoholowej mocno rzutują na bliskie kontakty w życiu

dorosłym. Prawie połowa z tych DDA, którzy zgłaszają się po poradę psychologiczną, nie decyduje się

na zalegalizowany związek, a jedna trzecia zawieranych przez nich małżeństw kończy się rozwodem.

To znacznie więcej niż wśród ogółu Polaków. Dorosłe Dzieci Alkoholików boją się przede wszystkim

powtórzenia we własnym związku tego, co działo się w ich domu rodzinnym. Duża część jest głęboko

przekonana, że w małżeństwie można się tylko krzywdzić.

Bliskie związki to także relacje z własnymi dziećmi. DDA często mają kłopoty z odnalezieniem

się w roli rodzica. Wielu z nich rozpoczyna terapię właśnie z powodu problemów ze swoimi dziećmi.

Obawiają się, że je skrzywdzą, wnosząc do wychowania doświadczenia z domu. Czasem nie potrafią

z nimi rozmawiać. Mają kłopot z właściwą oceną tego, czy problemy ich syna albo córki są

„normalne”, czy też powinny być niepokojącym sygnałem. W niektórych DDA własne dzieci budzą

agresję. Trudno im się powstrzymać przed krzykiem, groźbami czy uderzeniem. Jednocześnie mają

świadomość, że to nie dziecko zawiniło, że agresja bierze się gdzieś z głębi ich samych. Szukają

pomocy dla siebie, aby nie krzywdzić własnych dzieci.

Wielu DDA nie decyduje się na to, żeby mieć dzieci (ponad połowa uczestniczących w terapii),

albo podejmuje taką decyzję późno, po trzydziestym roku życia. Gdzieś głęboko tkwi w nich lęk, że dla

ich syna czy córki życie okaże się równie okrutne, jak dla nich samych.

Część DDA rezygnuje z własnego życia osobistego, ponieważ przyjmują, że ich podstawowym

zadaniem życiowym jest opiekowanie się mamą albo tatą, a często nawet czuwanie, by nawzajem nie

zrobili sobie krzywdy. Niekoniecznie mieszkają z rodzicami, a rodzice wcale nie są ludźmi

background image

schorowanymi ani bardzo starymi. Spotkać można i takich DDA, którzy mają własne rodziny, ale

każdy weekend, święta i wakacje spędzają z rodzicami. Zdarzają się także rodziny, w których

wszystkie dorosłe, trzydziesto- czy czterdziestoletnie, „dzieci” mieszkają z rodzicami.

W trakcie terapii okazuje się, że część DDA ma mocno zakodowane, choć rzadko uświadamiane

poczucie, że ich podstawową rolą życiową jest „być dobrym dzieckiem”: „mąż (żona) to nie rodzina;

rodzina to rodzice, dziecko, brat”. Odkrycie, że być dobrą córką czy dobrym synem” jest znacznie

ważniejsze niż być dobrą żoną albo dobrym mężem”, zazwyczaj zmienia zupełnie porządek świata.

Szczególnie dotyczy to kobiet. Są zaskoczone, jak łatwo zaprzepaścić dom i rodzinę, kiedy

podstawowa odpowiedź na pytanie: „kim jestem?”, brzmi: „córką”.

Zwykle więź Dorosłych Dzieci Alkoholików z rodzicami o jest bardzo silna, choć kontakty nie

zawsze układają się dobrze. Najczęściej DDA skarżą się, że tak naprawdę nie potrafią rozmawiać

z matką czy z ojcem. Niechętnie jeżdżą do domu rodzinnego, bo czują tam napięcie, niepokój

i bezradność. Czasami mówią wręcz o nienawiści do któregoś z rodziców. Przerażeniem napawa je

myśl, że będą musiały z nimi zamieszkać, kiedy staną się oni niedołężni.

Możemy wyróżnić kilka typów Dorosłych Dzieci Alkoholików: wyobcowani, smutni,

skrzywdzeni, uzależnieni, współuzależnieni, odnoszący sukcesy, z poczuciem niższości.

Wyobcowani najczęściej nie zdają sobie sprawy, że to, co przeżyli w domu rodzinnym, ma nadal

wpływ na ich życie i samopoczucie. Po prostu uważają się za innych, bardziej skomplikowanych lub

poplątanych wewnętrznie. Zazdroszczą innym słabszych napięć wewnętrznych, mniejszej liczby

dylematów i konfliktów, mniejszych wewnętrznych obciążeń, o wiele rzadziej pojawiającego się

poczucia smutku i osamotnienia. W sytuacjach społecznych bardzo silnie kontrolują się. Mają po-

czucie, że ludzie z pewnością ich oceniają, i to niekorzystnie.

Wielu DDA leczy się z powodu depresji. To smutni. Biorą kolejne specyfiki, które nie przynoszą

ulgi ani nie zmniejszają przygnębienia. Czasem przychodzą do psychologa, szukając zrozumienia

siebie i rozwiązania problemów, a także potwierdzenia, że z nimi wszystko w porządku. Zwykle

kończą na pierwszej wizycie. Boją się ruszyć to, co jakoś przyschło, przycichło. Po co znów ma boleć?

Ich wspomnienia pełne są doświadczeń utraty czegoś lub kogoś. Mówią o braku uwagi i braku

fizycznego bezpieczeństwa, o głodzie czy opuszczeniu. Dramaty i koszmary z okresu dzieciństwa

stają się w życiu dorosłym źródłem niewypowiedzianego bólu i smutku, których nie ukoi tabletka.

Ale są również DDA uświadamiający sobie, jak bardzo zostali skrzywdzeni tym, co działo się

w domu, gdy byli dziećmi. Noszą w sobie żal, rozgoryczenie, złość, a nawet nienawiść: najczęściej

w stosunku do tego z rodziców, który pił, ale czasem również wobec tego, który choć nie pił, także

krzywdził. Pozostają w pozycji ofiary nawet wtedy, gdy sprawcy już nie ma, lub też nie jest już

w stanie nic złego zrobić. Czują się pokrzywdzeni i przez pryzmat swojej krzywdy postrzegają świat

background image

i ludzi.

Istnieje także grupa takich DDA, którzy sami zaczęli pić nałogowo. Sięgnęli po alkohol, bo na

przykład próbowali poradzić sobie z

trudnościami. Choć boleśnie pamiętają dzieciństwo

podporządkowane rytmom picia i niepicia, dorosłe życie układają tak samo. Teraz to oni są

najważniejsi, a życie rodzinne toczy się wokół ich picia i niepicia.

Niektóre Dorosłe Dzieci Alkoholików, przyzwyczajone w dzieciństwie do zajmowania się innymi

i pomagania najbliższym (matce, bo ma za dużo obowiązków; ojcu, bo sam nie jest w stanie czegoś

zrobić; rodzeństwu, bo jest mniejsze lub bardziej nieporadne), wikłają się w związki z osobami,

którymi trzeba się opiekować (np. z osobami uzależnionymi, z głębokimi problemami). Życie

z partnerem, który nie wymaga opieki czy poświęcenia, uważają za nudne, zbyt poukładane.

Wielu DDA pracuje na odpowiedzialnych, dobrze wynagradzanych stanowiskach i odnosi sukcesy

zawodowe. Potrafią jednak pracować równie efektywnie w zamian za przysłowiowe dobre słowo.

Zaskakująco dobrze rozwiązują trudne zadania w sytuacji stresu i pod presją. Zwykle nie mają

problemów z wywiązywaniem się ze swoich obowiązków. Nie boją się trudnych zadań ani ryzyka. Są

odpowiedzialni i nie rezygnują łatwo. Dbają o potwierdzanie swoich kompetencji, ucząc się

i podejmując nowe wyzwania. W efekcie są zwykle bardzo dobrymi i mało wymagającymi

pracownikami. Świetnie też potrafią radzić sobie z publicznymi prezentacjami - nikt nie widzi ich

silnego napięcia czy lęku przed oceną. Ludzie podziwiają często ich opanowanie i spokój zewnętrzny,

nie zdając sobie sprawy z tego, jak sprzeczne jest to, co widzą, z tym, co dzieje się „w środku” tych

ludzi.

Poczucie niższości i niekompetencji towarzyszące Dorosłym Dzieciom Alkoholików zazwyczaj

odzywa się w kontakcie z innymi osobami. Składa się na nie kilka czynników: kiepski obraz siebie

wyniesiony z wczesnego dzieciństwa, brak dobrych doświadczeń w bliskich relacjach z ludźmi i brak

podstawowych umiejętności interpersonalnych (rozmawianie, nawiązywanie bliskich kontaktów,

rozwiązywanie konfliktów czy nieporozumień). Rzadko za poczuciem niższości u DDA stoi brak

wykształcenia czy nie radzenie sobie w życiu. Ponad połowa osób zgłaszających się na terapię ma

wykształcenie średnie, a

40 proc. wyższe. Otoczenie najczęściej postrzega Dorosłe Dzieci

Alkoholików jako ludzi dobrze radzących sobie w życiu, bez większych problemów.

Można z tym żyć

Być DDA to rzeczywiście niezbyt przyjemne. Nie jestem chyba w najgorszej sytuacji - przecież nie

piję. I co z tego? Te wieczne konflikty wewnętrzne, niepokoje i wahania. To jest rzeczywiście koszmar.

Moja matka uciekła od ojca, gdy miałam 10 lat, a mój brat 4. Uciekła, bo się nad nią fizycznie

znęcał. Nie wiem dlaczego, ale matka zrobiła sobie wtedy ze mnie koleżankę. Nie powinno się obarczać

background image

dzieci takimi problemami. Wystarczyło mi już to, że pod jej nieobecność zajmowałam się bratem

i całym domem. Jednocześnie chodziłam przecież do szkoły. Miałam być tym „dobrym dzieckiem”.

Gdy miałam 25 lat, wyszłam za mąż. Teraz już wiem, dlaczego za alkoholika. Scenariusz się

powtórzył. Teraz to nie moja matka obrywała, ale ja. Znalazłam jednak siłę, żeby odejść od męża.

Byłam wtedy wrakiem człowieka. Pomógł mi znajomy psychiatra. Wytłumaczył, że to nie moja wina -

bo oczywiście obwiniałam za wszystko siebie. Zmieniłam pracę. Pracowałam po W godzin dziennie.

Pojawiły się większe pieniądze, inni ludzie; niedawno uzyskałam pierwszy certyfikat z angielskiego.

Dorosłe Dzieci Alkoholików często odnoszą sukcesy, bo ciężką pracą rekompensują sobie

nieudane życie i kompleksy. Nie widzę w tym nic złego - tylko trzeba to robić z umiarem. Na poczucie

niższości i niekompetencji znalazłam sposób - czytać. Dużo i wszystko. Im więcej, tym lepiej. Uczyć się

i rozwijać.

Niestety, nie mam dobrego kontaktu z matką. Wyczuwam, że wciąż ma do mnie o coś pretensje. Ale

to ona boi się porozmawiać. Zachowuje się, jakby była zazdrosna. Nie wiem, o co. Nie czuję nienawiści

do ojca - to biedny, słaby człowiek.

Wiem jedno - nie dam się skrzywdzić po raz trzeci. Choćbym miała zostać sama do końca życia. Ból

i lęk zostały. Tego nic nie zmieni. Można z tym żyć. Najważniejszy dla mnie jest fakt, że w końcu

uświadomiłam to sobie. Myślę, że dam sobie radę bez psychoterapii. Boję się jej. O DDA powinno się

dużo mówić i pisać. Bo to bardzo ważne. Ważne nie tylko dla DDA, lecz również dla osób, które z nimi

żyją - pozwoli im lepiej zrozumieć tych ludzi.

Elżbieta z Warszawy

Moje paradoksy

Wydaje mi się to swego rodzaju paradoksem, że ja, dorosły człowiek, nie potrafię pokierować

swoim życiem, lecz żyję według schematu, który wyrył się w mojej psychice, a który nie daje mi

satysfakcji. Patrząc z boku, ktoś może pomyśleć, że mam fajne życie. Mieszkam z mamą i siostrą, które

są w porządku. Gdy wracam z pracy, obiad mam już gotowy, podany. Żadnych kłopotów, żadnych

obowiązków. W pracy słyszę same pochwały: młoda, ładna, inteligentna. Czegóż można więcej chcieć?

No właśnie - czego? Szkoda, że to wszystko to tylko pozory, ze nie jest to takie proste, jak by się

wydawało. Nikt nie wie, jak bardzo rozdarta wewnętrznie jest ta dziewczyna z ładnym uśmiechem (czyli

ja), jak niepewna siebie i swojej wartości. Prawie nigdy się nie skarży, ze wszystkim sobie poradzi, to,

co na zewnątrz i wewnątrz, to dwa różne światy, ale wiem o tym tylko ja i staram się o tym nie myśleć,

bo boję się, że faktycznie zwariuję. Dobra mina do złej gry - to wiośnie moja gra, moje życie.

Ola z Bydgoszczy

background image

Pobożne życzenia, realne lęki

Tata, alkoholik, nie pije od dwóch lat, ale to nie znaczy, że życie z nim jawi się w różowych

barwach. Sądziłam zawsze, że gdy on przestanie pić, moje problemy znikną. Jednak tak się nie stało.

Moje problemy emocjonalne najbardziej ujawniły się w kontaktach z moim chłopakiem. Nie mogę

sobie poradzić z moim często wybuchowym i nieprzewidywalnym zachowaniem, które najbardziej

odczuwa właśnie mój partner.

Nie opuszcza mnie myśl, że powielę historię naszej rodziny, że w przyszłości to ja będę osobą

współuzależnioną, tak jak moja mama. Choć nie mam powodów, by tak myśleć, to jednak ta myśl mnie

nie opuszcza.

Chciałabym życzyć wszystkim DDA, aby nauczyli się odizolować swoje problemy od problemów

alkoholika. Niech nasze życie będzie kierowane przez nas samych, bez ciągłego odwracania się

w przeszłość, która przecież nie była kolorowa. Niech problemy alkoholika będą jego problemami. My

mamy swoje życie i swoje problemy.

Kaśka

2. Gdy rodzic pije

Przed trzydziestu laty w Stanach Zjednoczonych pojawił się ruch osób, które odkryły wiele

wspólnego w swoim życiu. Te wspólne cechy wiązały się nie tyle z tym, jacy byli, ile z ich rodzinami

pochodzenia. Źródłem wielu cech Dorosłych Dzieci Alkoholików są doświadczenia związane

z wychowywaniem się w specyficznym systemie, jakim jest rodzina z problemem alkoholowym.

Wayne Kritsberg uważa, że niezależnie od tego, czy w rodzinie jest czynny alkoholik, czy leczy się,

czy też został z niej usunięty - rodzina alkoholowa to rodzina dysfunkcyjna. Jak taka rodzina wpływa

na rozwijające się w niej dziecko?

Dzieciństwo jest okresem kluczowym dla rozwoju naszej tożsamości. Doświadczając własnej

bezradności, dziecko musi przejść od symbiotycznej do niezależnej relacji z rodzicami, ucząc się po

drodze wielu umiejętności niezbędnych do przetrwania i do ułożenia sobie życia tak, by czuć się

szczęśliwym i spełnionym. W rodzinie zaspokajającej emocjonalne potrzeby dziecka i innych

członków oraz mającej jasne zasady i reguły, dzieci rozwijają spójną, silną tożsamość, a także umiejęt-

ność takiego współżycia z ludźmi, które pozwoli im realizować siebie.

Inaczej jest w rodzinie alkoholowej. W sytuacji permanentnego kryzysu związanego z ciągłym

nadużywaniem alkoholu przez matkę czy ojca, przetrwanie systemu rodzinnego staje pod znakiem

zapytania. Cała rodzina musi przystosować się do sytuacji, gdy co najmniej jedno z rodziców bywa

wyłączone z zaspokajania potrzeb rodziny, na przykład przez swoją nieobecność fizyczną - ponieważ

gdzieś pije, lub psychiczną - kiedy jest w domu, ale pijane. Tego typu kryzys trwa zazwyczaj wiele lat.

background image

Niepijący członkowie rodziny żyją w chronicznym stresie. Wymusza on zwykle zachowania, które -

choć trudne lub raniące - pozwalają przetrwać kryzys.

Atmosfera domu alkoholowego pełna jest swoistego napięcia. Wiąże się ono

z nieprzewidywalnością tego, co się zdarzy, z oczekiwaniem na wybuch i na to, w jakim stanie wróci

pijący rodzic. Rodzina funkcjonuje inaczej, kiedy jest on pijany, a inaczej, kiedy jest trzeźwy: „Gdy

był trzeźwy, zabierał mnie w różne miejsca. Dzięki niemu obejrzałam najlepsze sztuki. Ale gdy wracał

pijany, strasznie się go wstydziłam. Był wulgarny i chamski, zawsze wtedy dochodziło do awantur”.

Czasem to napięcie i oczekiwanie na wybuch związane jest paradoksalnie, z zachowaniem rodzica,

który nie pije: Ojciec, pijany, kładł się spać i po prostu go nie było. Za to tej kobiety nie rozumiem:

wieczne pretensje o wszystko. Gdy wracała z pracy i słyszałem trzask furtki, żołądek podchodził mi do

gardła. Wiedziałem, że zaraz będzie o coś zła i że mi się oberwie, choć nie sposób przewidzieć za co”.

Partner osoby pijącej staje się czasem wulkanem złości tryskającej na wszystkich, także na dzieci.

Dzieje się tak, ponieważ nie radzi on sobie z negatywnymi uczuciami i kosztami, które wiążą się

z piciem partnera. Dzieci nierzadko wręcz prowokują wybuch w nadziei, że jeśli matka wyładuje się na

nich, to nie będzie awantury z ojcem.

Z czasem w rodzinie narastają złość, żal i pretensje. Coraz częściej zdarzają się kłótnie. Dziecko

doświadcza wtedy głębokiego niepokoju - poprzez empatyczne przejmowanie nastroju osoby, z którą

jest związane. Doświadcza także silnego lęku, gdy słyszy podniesione, agresywne głosy swoich

bliskich, nawet jeżeli jeszcze nie rozumie tego, co mówią. Kiedy już rozumie i słyszy pełne nienawiści

słowa - rodzą się w nim trudne uczucia związane z poczuciem własnej niemocy, skrzywdzenia

i zagrożenia.

Dzieci są świadkami kłótni. Widzą, jak rodzice robią krzywdę sobie. Często same doświadczają

ich agresji. Doświadczenia te wpływają na ich obraz świata i siebie: świat zapisuje się im jako

zagrażający i nieprzewidywalny, najbliższe osoby, które powinny być wsparciem i obrońcami, stają

się agresorami, a siebie dziecko widzi jako kogoś bezsilnego. Z badań Witolda Skrzypczyka („Dzieci

alkoholików - zdarzenia traumatyczne”, Łódź 2000) przeprowadzonych w latach

???

wynika, że

świadkami przemocy w rodzinie alkoholowej było dwoje z trojga badanych dzieci. Zdarza się, że

dziecko w rodzinie alkoholowej staje się obiektem przemocy. Sprawcą najczęściej jest ktoś bliski.

Wszystkie dzieci w rodzinach alkoholowych doświadczają zaniedbania emocjonalnego. Czują się

opuszczone, pomimo że rodzice są obecni i zaspokajają fizyczne potrzeby dziecka. Rodzice bowiem

zawsze koncentrują się na czymś innym: na alkoholu, na tym, że partner pije, na utrzymaniu rodziny.

Jednak w odczuciu dziecka nigdy nie bywa tak, że ono jest na tyle ważne, by rodzice skupili się jedynie

na nim. Czuje, że nie powinno zawracać głowy sobą ani swoimi potrzebami, że nie może sprawiać

kłopotów. Sądzi, że musi zachowywać się tak, jakby było osobą dojrzałą do wspierania rodziców

background image

w życiowych problemach, a nie dzieckiem, które ich potrzebuje.

Bezpośrednią konsekwencją emocjonalnego opuszczenia jest niskie poczucie własnej wartości,

czy wręcz bezwartościowości. Dziecko czuje, że rodzice potrzebują nie dziecka, lecz kogoś, kto będzie

im pomagać w tym, z czym sobie nie radzą. Spycha zatem w głąb swoje potrzeby i emocje, ucząc się,

jak ich nie okazywać, a w efekcie, jak nie pokazywać siebie. Stara się stać kimś takim, kogo potrzebuje

rodzina.

A skutki? Dzieci wychowywane w domach alkoholowych przeżywają niemal zawsze (80 proc.)

złość lub nienawiść do rodzica. Ponad połowa z nich mówi o poczuciu osamotnienia, aż 40 proc.

przyznaje się do strachu przed rodzicem i do poczucia wstydu za niego. Co czwarte nosi w sobie

poczucie winy, czując się odpowiedzialne za złą sytuację w domu. Po latach dorosłe już dzieci

alkoholików, pytane o uczucia związane z dzieciństwem, mówią o złości, gniewie, agresji lub buncie,

a także o lęku, wewnętrznym bólu, niekiedy tez o wewnętrznej pustce. W dzieciństwie kształtują się

ich negatywne przekonania na swój temat - „jestem bezwartościowy”, „jestem głupi”, „jestem słaby” -

adekwatne nie do realnych cech, ale do tego, jak czuli się w dzieciństwie. Postanawiają oni wtedy:

„Nigdy nie będę mieć dzieci, żeby nie przeżywały tego co ja” albo „Nigdy się nie ożenię”. A to po

latach skutkuje trudnościami w znalezieniu partnera lub problemami z zajściem w ciążę.

Przeszłość jak kulawy pies

Najpierw nie miałam dzieciństwa... Wychowywałam się w domu, w którym awantury były na

porządku dziennym. Słowa wypluwane z nienawiścią, ze złością, z krzykiem... Nieprzespane noce,

ściskanie koło serca, strach i wściekłość narastająca z każdą awanturą. Obelgi, poniżanie, nawet bójki.

Wstyd przed koleżankami za własnego ojca, który wygląda jak najgorszy łachmyta, od którego cuchnie,

i który leży na trawniku przed blokiem. Bezsilne łkanie w poduszkę, szczelne zamknięcie w swoim

własnym świecie marzeń i fantazji.

Tata, alkoholik, doprowadził do ruiny wszystkich nas - mamę, mnie i brata. W domu nigdy nie było

ciepła, normalnych świąt, spokoju. Bez względu na stan ojca zawsze, w najgłębszych zakamarkach

czaił się niepokój. Niepokój, który na drobne kawałki rozszarpywał pojedyncze, rzadkie chwile radości

i szczęścia.

Potem było trudne dojrzewanie. Znerwicowana mama, która zaczęła leczyć depresję, wybrała

sobie córkę na powiernicę. Obarczała mnie swoimi troskami, bo uważała, ze jestem genialnym dziec-

kiem - taka zrównoważona, inteligentna. I ja też częściej stawałam się rozjemcą podczas awantur. Tato,

sięgając coraz bardziej dna, jedynie mnie słuchał, więc ja go uspokajałam i prowadziłam do łóżka, by

zasnął.

Nigdy nie zaznałam prawdziwej miłości. Nie wiem, co to znaczy normalny dom, z gorącym

background image

obiadem na czas, z drugim śniadaniem szykowanym przez mamę do szkoły. Od kiedy pamiętam, byłam

pozostawiona sama sobie, wymagano ode mnie dojrzałości ponad mój wiek.

Teraz wreszcie wyjechałam. Studiuję w Krakowie. Powoli spełniam swoje marzenia, ale wiem, że

nie odetnę się od swojej przeszłości. Ciągnie się za mną jak pies z kulawą nogą. Taka ucieczka niczego

przecież nie rozwiązuje. Mam mocno nadszarpnięte nerwy, poturbowaną osobowość. Nie potrafię

zaufać ludziom, nie wierzę w przyjaźń, uciekam od mężczyzn. Mam wrażenie, że ludzie potrafią tylko

krzywdzić.

Marta z Krakowa

Pijany ideał

Alkohol piją w nadmiarze także ludzie na tzw. poziomie. Forma tego „alkoholizmu” może być

okresowa. Nigdy nie wiadomo, kiedy „to” może nastąpić i jak długo potrwa. Jak w tym wszystkim czuje

się dziecko, dla którego pijący rodzic jest jednocześnie wielkim autorytetem, osobą ważną, cenioną

przez innych, osobą mądrą, od której inni czerpią wiedzę, doświadczenie, wzorce? A z drugiej strony...

pijane „coś”, co zostaje z tego wielkiego człowieka po kolejnym niepotrzebnym kieliszku. Jak trudno

jest wytworzyć sobie obraz najważniejszego w życiu człowieka, który ma dwa jakże różne oblicza. Nie

wiadomo, czy po przyjściu do domu spotka się osobę, do której można iść z każdym problemem czy

zmartwieniem, od której otrzyma się dobre słowo i mądrą radę - ojca trzeźwego, czy też spotka się

chodzącą od okna do okna mamę, która stara się nie pokazać dzieciom, że coś jest nie tak, której trzęsą

się ręce, gdy podaje obiad, ale pyta z uśmiechem: „Co było dzisiaj w szkole?”. A my, starając się nie

poruszać tematu tabu, także udajemy, że nic się nie dzieje. A tak naprawdę czekamy, czy nie zadzwoni

telefon (wypadek) albo czyjaś zniecierpliwiona żona („weźcie tego pijaka”), a może do drzwi zapuka

kolega i powie: „Twój tata leży w parku pod krzakiem, niech go ktoś podniesie”.

Jaki bałagan tworzy się w umyśle takiego dziecka? Niby wszystko jest dobrze, ale tylko czasami.

Jak odpowiadać na pytania koleżanek: „Dlaczego twój ojciec pije, przecież to taki mądry człowiek?”?

Ojciec ma być wzorem do naśladowania, a pije w pracy. A kiedy wypije za dużo, nabiera odwagi

i występuje publicznie, wygłasza mądre kwestie, tak żeby na pewno wszyscy go zobaczyli. A dziecko

szuka kąta, w którym nikt go nie będzie widział, i myśli, jakie cuda mogą sprawić, by nikt o tym jutro

nie pamiętał.

Danuta

3. Dom bez ścian, dzieci bez rodziców

Kiedy w rodzinie alkoholowej pojawia się dziecko, zwykle pojawia się również nadzieja na

zmianę. Niestety partner osoby pijącej szybko przekonuje się, że spoczywa na nim nie tylko obowiązek

background image

wychowania dziecka, ale i wszelkie inne obowiązki domowe, a nierzadko również finansowe

utrzymanie powiększonej rodziny. W takich okolicznościach musi skoncentrować swoje wysiłki na

wszystkich tych sprawach, którymi w innych rodzinach zazwyczaj zajmują się dwie osoby.

Powszechnie wiadomo, iż rozwijające się dziecko potrzebuje częstego kontaktu z rodzicami.

Jednak niewielu z nas uświadamia sobie, że dziecko, którego rodzic pije, ma go o połowę mniej: mniej

czasu spędzanego w kontakcie fizycznym, na zabawie, czytaniu książek czy spacerze; mniej czasu na

obserwację bliskiej dorosłej osoby, kiedy tak wiele dzieci się uczą; mniej rozmów i bliskości. Jest to

rodzaj zaniedbania emocjonalnego, które pojawia się niezależnie od tego, że matka i ojciec mogą

bardzo kochać dziecko. Gdy taki siedmiolatek idzie do szkoły, może mieć mniej umiejętności

interpersonalnych niż jego rówieśnicy, bo znacznie mniej czasu niż oni spędzał w bezpośrednim

kontakcie ze swoimi rodzicami.

Niektórzy nie mają doświadczeń w kontaktach z rodzicami w ogóle albo prawie w ogóle. Mówią

na przykład: „Ojca prawie nie pamiętam. Zwykle pił z kolegami poza domem lub spał pijany. Mama

pracowała w sklepie od świtu do zmroku i też jej nie było”. Inni opowiadają o dzieciństwie u babci czy

cioci, a nawet w domu dziecka. Wiele osób spędzało czas w szkole lub na podwórku, ucząc się praw

rządzących światem społecznym od sąsiadów, nauczycieli bądź kolegów.

Ale ważny jest nie tylko wspólnie spędzany czas, lecz również jakość tego kontaktu, czyli stosunek

rodziców do dziecka. Zależność między naszym myśleniem o sobie a stosunkiem matki i ojca do nas,

gdy byliśmy dziećmi, opisał Carl Rogers. Jego zdaniem dla kształtowania się poczucia wewnętrznego

„ja” istotny jest właśnie stosunek rodziców do dziecka, a zwłaszcza okazywanie przez nich aprobaty

i wsparcia. Dzięki temu dziecko uczy się aprobować to, jakie jest, i włączać nowe doświadczenia

siebie w obręb „ja”. Pochwały ze strony matki i ojca stają się podstawą jego poczucia własnej wartości.

Gdy rodzice chwalą dziecko za to, co robi, pojawia się zgodność doświadczenia z ”ja” i poczucie

wewnętrznej spójności. A poczucie wewnętrznej spójności i posiadanie pozytywnego wizerunku

siebie to - według Rogersa - dwie składowe silnej tożsamości.

Co się dzieje z dzieckiem wychowywanym w rodzinie alkoholowej, które często nie doświadcza

aprobaty i wsparcia ze strony rodziców? Jego potrzeby są zazwyczaj niezauważane lub ograniczane do

podstawowych, ponieważ innych nikt nie ma czasu zauważyć. Dziecko słyszy, że musi być

samodzielne, musi pomagać mamusi i tatusiowi, którym jest ciężko. Dobrze byłoby również, gdyby

zbyt wiele nie potrzebowało, gdyż inne sprawy i potrzeby rodziny są ważniejsze. I najlepiej niech nie

mówi o swoich potrzebach, bo przecież mama zadba o nie na tyle, na ile zdoła. A jeśli usłyszy, że syn

albo córka potrzebuje więcej, niż ona może dać, będzie jej przykro. Dziecko wychowujące się

w rodzinie alkoholowej uczy się zatem ignorowania własnych potrzeb, nie nabywa umiejętności ich

rozpoznawania i zaspokajania - zwykle przechodzi subtelny trening w rozpoznawaniu i zaspokajaniu

background image

potrzeb swoich rodziców. Wysłuchuje ich zwierzeń i problemów, pomaga w obowiązkach domowych,

rozwiązuje sytuacje kryzysowe: „Tylko ja potrafiłam go uspokoić. Mówiłam mamie, by zabrała

dzieciaki i zamknęła drzwi. Bałam się strasznie, bo bywał bardzo agresywny, ale potrafiłam z nim

rozmawiać jakoś tak, że pomarudził i kładł się spać”.

Pierwotne treści zawarte w naszym wewnętrznym obrazie siebie są wynikiem tego, jak

doświadczamy siebie i

jak jesteśmy traktowani przez rodziców. Dziecko nieakceptowane,

niezauważane czy krzywdzone doświadcza siebie jako człowieka cierpiącego z powodu zaniedbań

i krzywd, opuszczonego i bezwartościowego. W taki też sposób zaczyna myśleć o sobie i tak się czuje,

gdy pozostaje samo z sobą (np. jestem bezradny, głupi, bezwartościowy, niczego nie potrafię).

Ponieważ żadne dziecko nie jest w rzeczywistości głupie, bezwartościowe i pozbawione możliwości

rozwoju, pojawia się niespójność pomiędzy „ja” a doświadczeniami, które dowodzą jego zaradności,

posiadanych umiejętności czy wrodzonych zdolności. Jednakże ta część „ja” w obliczu wewnętrznego

konfliktu (Jaki jestem naprawdę: taki, jak mówią rodzice, czy taki, jak się zachowuję?) pozostaje

ukryta w nieświadomości.

Utrwaleniu takiego fałszywego obrazu „ja” sprzyja również reguła zaprzeczania,

charakterystyczna dla systemu rodziny alkoholowej. Alkoholik zaprzecza swojemu uzależnieniu,

a jego partner nie przyznaje się, że nie radzi sobie z sytuacją picia małżonka - więc dziecko otrzymuje

przekaz: „To nieprawda, co widzisz, myślisz i czujesz”. Wielokrotnie widzi pijanego ojca i słyszy, jak

matka mówi na przykład: „On jest chory”, „Jest zmęczony” albo „Dobrze się bawi”. Dostrzega, że

matka jest zła, ale ona uparcie twierdzi, że to tylko zmęczenie: „Ja zła?! Jakbyś ty cały dzień przestał na

nogach, a potem musiał się użerać z pijakiem, też byłbyś zmęczony!”. Dziecko przestaje zatem dawać

wiarę swoim zmysłom, bo wielokrotnie mówiono mu, że było inaczej, niż słyszało, widziało i czuło.

Brak zaufania do własnego postrzegania może po łatach sprawiać, że DDA jako jedyni nie będą pewni,

czy od kogoś czuć alkohol, czy prawidłowo rozpoznają stan emocjonalny drugiej osoby.

Reguła zaprzeczania znajduje również zastosowanie w świecie wewnętrznym: myśli i uczuć.

Kiedy dziecko z rodziny alkoholowej pozwoli sobie na wyrażenie swoich gwałtownych uczuć, mówiąc

na przykład: „Nienawidzę go” - zwykle słyszy:

„Nie wolno ci tak mówić. To twój ojciec. Ojca należy kochać”. A kiedy rozpacza, bo zostało skarcone

„za nic”, matka wspiera je słowami: „Tak naprawdę tatuś cię kocha, chce żebyś wyrósł na dobrego

człowieka”.

Jeśli dziecko nauczy się nie ufać sobie, czyli temu, co postrzega, odczuwa i myśli - traci

wewnętrzne punkty orientacyjne i zaczyna kierować się czymś lub kimś zewnętrznym. Będzie to

niepijący rodzic, religia, inni ludzie albo cokolwiek, od czego można się uzależnić.

Wytworzenie więzi z matką i ojcem, przeżycie pierwotnej zależności, w której zostaną

background image

zaspokojone potrzeby dziecka, a która go nie zniewoli, lecz pozwoli się rozwinąć - jest bardzo silną

potrzebą. Zwykle dziecko związuje się silniej z jednym z rodziców. W rodzinach alkoholowych

w naturalny sposób spędza ono więcej czasu z niepijącym rodzicem. To on lepiej rozumie i zaspokaja

jego potrzeby. Zdarza się jednak dość często, że dziecko związuje się mocniej z rodzicem pijącym,

jako bardziej przewidywalnym i mniej raniącym. Niepijący może reagować na kryzys rodzinny ciągłą

złością, przelewaną na domowników. A usiłując utrzymać pod kontrolą sytuację rodzinną, nierzadko

odwoływać się będzie do manipulacji emocjami i zachowaniami dzieci: „Jak możesz mi to robić?!

Chcesz mnie do grobu wpędzić! Lekarz powiedział, że nie mogę się denerwować”.

Czasem zdarza się tak, że dziecko nie może wytworzyć realnej więzi z żadnym z rodziców, gdyż

oboje są zbyt nieobecni lub raniący. Wówczas idealizuje sobie jedno z nich i wytwarza taką

wyobrażoną więź z wyidealizowanym obiektem. Oto opisy pijących rodziców, zaniedbujących swe

dzieci, do późnej starości domagających się, by życie dzieci kręciło się wokół nich: „Moja matka jest

wspaniałą osobą. Zawsze nas kochała i chciała dla nas jak najlepiej. Właściwie poświęciła dla nas

swoje życie. Jej było trudniej niż nam”; „Ojciec był cudowny, zabierał mnie do teatru i uczył słuchać

muzyki. Dzięki niemu poznałam wiele sławnych osób. Czytał mi książki, bawiliśmy się razem”.

Więzi, które udaje się stworzyć z rodzicami w rodzinie alkoholowej, przypominają huśtawkę:

bardzo blisko - bardzo daleko. Rodzic, gdy sam potrzebuje bliskości, powierza dziecku swoje

problemy i tajemnice, nie zawsze adekwatne do jego wieku. Gdy nie potrzebuje bliskości, wyznacza

granicę - „Dzieci i ryby głosu nie mają”, „Nie pyskuj” - nie licząc się z potrzebami syna czy córki.

A takie sytuacje uczą dziecko o nieprzewidywalności w relacji z rodzicami i tego, że w bliskości

łatwiej zranić. Otwartość, zaufanie i bliskość stają się jedynie instrumentami do zaspokojenia cudzych

potrzeb, nie są zaś sposobem na zbudowanie bliskiego związku.

Zgodnie z koncepcją Rogersa, dziecko w rodzinie alkoholowej - pozbawione aprobaty, wsparcia

i realnych informacji na temat tego, jakie jest - musi wykształcić strukturę „ja” będącą źródłem

zaburzeń i dysfunkcji. Po pierwsze dlatego, że brak jest podstaw kształtujących poczucie własnej

wartości lub tworzone są podstawy do negatywnej samooceny, niezgodnej z rzeczywistym obrazem

dziecka. Po drugie, pojawia się rozbieżność pomiędzy „ja” a doświadczeniem, a istotna część realnego

doświadczania „ja” pozostaje w nieświadomości. Po trzecie, następuje zniekształcenie i niespójność

obrazu siebie, będąca źródłem ciągłego niepokoju i dysonansu. I wreszcie po czwarte, następuje

zablokowanie lub utrudnienie rozwoju „ja”, ze względu na niedopuszczanie do świadomości ważnych

doświadczeń tegoż „ja” (np. przeżywania złości, zazdrości czy lęku).

Dziecko wzrastające w chaotycznych regułach rodziny alkoholowej uczy się nie mówić o sobie,

o swoich potrzebach i o tym, co dzieje się w domu. A po doświadczeniach w pierwotnych relacjach,

Dorosłe Dzieci Alkoholików starają się nie ufać nikomu. Ich wewnętrzna tożsamość zbudowana jest

background image

wokół tego, jacy powinni być, gdyż jacy są - nie wiedzą. Czasem spotykają kogoś, kto wydaje się

dawać szansę na prawdziwie bliski związek, w

którym możliwe będą pełna akceptacja

i bezwarunkowa miłość. Ponieważ DDA nie potrafi budować bliskości i związku, zatraca się w nim

bezgranicznie, ujawniając dziecięce - wyparte wcześniej - emocje i pragnienia.

Andrzej ma 30 lat, dobrą pracę i własne mieszkanie. Przełożeni go cenią, a podwładni lubią, gdyż

jest sprawiedliwy, kompetentny i pracowity. Jedynym jego problemem są związki z kobietami.

Chciałby założyć rodzinę, ale wciąż wybiera niewłaściwe kobiety: pijące, bez pracy albo zdradzające

swych partnerów. Tak naprawdę pogardza nimi, ale mimo to „pakuje się” w romans za romansem. Jest

miło, póki ma poczucie, że nie zależy mu na kobiecie. Sytuacja zmienia się po mniej więcej trzech

miesiącach. Ku swemu zaskoczeniu, Andrzej zawsze angażuje się mocno. Kiedy nie ma przy nim ko-

biety, którą darzy uczuciem, czuje się opuszczony, zaniedbany i zdradzany. Zaczyna robić jej

wymówki. Potem codziennością są prowokowane przez niego kłótnie. W końcu kobieta odchodzi, a on

powoli - cierpiąc, ale i czując ulgę - wraca do równowagi emocjonalnej.

Andrzej dorastał w rodzinie, w której ojciec nadużywał alkoholu. Ktoś zapyta: „A co to ma

wspólnego z jego perypetiami miłosnymi?”. Otóż w swojej rodzinie Andrzej czuł się podobnie. Kiedy

ojciec pił, matka czyniła z syna swojego powiernika i sojusznika. Buntowała go przeciwko

zaniedbującemu ją mężowi. Ale ojciec przestawał pić, a wówczas matka nie potrzebowała już syna.

W rozmowach z mężem zdradzała tajemnice powierzone jej przez chłopca. Wyjeżdżali - jak zgodne

małżeństwo - na romantyczne weekendy. Ciągle gdzieś wychodzili. Andrzej czuł się oszukany

i opuszczony. A matka wciąż nadskakiwała ojcu i zachowywała się tak, jakby nic się nie stało - syn nie

znosił jej takiej. Gdy ojciec pił, Andrzej czuł, że ma matkę, choć ona była nieszczęśliwa.

Mój słownik wyrazów codziennych

Dom? Ale ja nie rozumiem tego słowa, tak samo jak słów: rodzina, miłość, dziękuję, proszę,

przepraszam. Nie ma ich w moim słowniku, ale doskonale znam znaczenie wyrażeń: spier..., wynocha

z domu, nie chcę oglądać waszych mord.

Mam 21 lat. To jest mało, ale jednocześnie dużo. Bardzo wcześnie musiałam dorosnąć.

Dzieciństwo? O tak, było - i to jakie! Wybuchowe! Codzienne czekanie na pijanego ojca, który nie

potrafi sam rozwiązać sobie butów. Czekanie na awantury, na wyzwiska: szmato, darmozjadzie jeden,

wypier... mi z domu, zamorduję was.

Nie mogłam mieć przyjaciół. Nie wolno, zabroniono. Co noc modliłam się o śmierć, nie chciałam

takiego życia. Życia, w którym zastanawiałam się, o co dzisiaj będzie awantura: o nieumyty talerz,

o sukienkę, czy może tak po prostu, bo jest za cicho.

background image

DDA z Krasnegostawu

Nie chcę nienawiści

Kiedy byłam dzieckiem, miałam dwa życia. Ich rytm i długość określał Tata. To On dawał im

początek i koniec. Gdy pił, byliśmy rodziną alkoholową, a ja byłam dzieckiem alkoholika. Gdy nie pił,

byliśmy standardową polską rodziną: 2+2, a ja - córką tatusia. Gdy pił - nienawidziłam Go, gdy nie pił

- kochałam, wierząc całym sercem, że już nigdy pić nie będzie. Bo każdy ciąg picia kończył się

przyrzeczeniem, że to był ostatni raz. Ostatnich razów było kilkaset.

Gdy Tata nie pił, świat był piękny. Chodziliśmy na basen i do kina, przynosił mamie kwiaty, całymi

nocami stał w peerelowskich kolejkach po czekolady dla nas. I nie rozumiałam, dlaczego jednym

kieliszkiem wódki odbierał nam to wszystko.

Potem Tata odszedł. Miałam 15 lat. I nadal nic nie rozumiałam. Teraz mam 25 lat. Własną rodzinę

i własne życie. I zaczęłam rozumieć. Już teraz wiem, że były problemy, z którymi Tata nie mógł sobie

poradzić, sprawy, które Go przerosły. Teraz pamiętam tylko te dobre chwile. Z perspektywy czasu

oceniam, że moje dzieciństwo nie było złe, było na swój sposób szczęśliwe. Wyparłam to wszystko, co

mnie raniło. Bo jaki sens ma pielęgnowanie w sobie nienawiści?

Ewa

Przeglądałam się w butelkach

Nigdy nie usłyszałam pochwały z ust ojca, zawsze rozkazywał. Stawiał mi wysoko poprzeczkę, więc

myślałam, że jestem leniwa, słaba i głupia. Gdy zaczynał pić, nie mogłam wyjść na podwórko, bo

dzieciaki śmiały się ze mnie. Było mi wstyd, że mój tata pije.

Z biegiem czasu, gdy rozumiałam więcej, mama zaczęła mi się zwierzać. Pytała, co ma zrobić,

i oczekiwała odpowiedzi. Przez ojca alkoholika zostałam pozbawiona tego, co dla dziecka

najważniejsze, beztroskiego dzieciństwa - gdyż zawsze dawały o sobie znać niepewność i strach, że

wróci do domu nietrzeźwy. Zamiast przeglądać się w oczach taty, przeglądałam się w jego butelkach

po wódce.

Zdaję sobie sprawę, ze powinnam się zwrócić do specjalisty. A co będzie, jeśli osoba, która ma mi

pomóc, zawiedzie mnie? Nie chcę zostać zraniona kolejny raz.

Nastolatka z Rzeszowa

4. Bohater, maskotka, niewidzialne dziecko

Rodzina to system, którego podstawowym celem jest rozwój wszystkich jego członków. Gdy

prawidłowo funkcjonuje, poszczególni członkowie w sposób elastyczny wypełniają określone role

background image

służące zaspokojeniu jej potrzeb. Ale ten sprawny mechanizm przestaje takim być, jeśli ktoś

z dorosłych nadużywa alkoholu. Wraz z nasileniem kryzysu rodzinnego staje się on coraz bardziej

chaotyczny i niestabilny, między innymi dlatego, że jedno lub oboje rodzice przestają wypełniać swoje

role. Aby rodzina przetrwała, konieczne jest znalezienie takiej struktury, której jednym z elementów są

sztywno określone role. Wtedy zachowania członków rodziny stają się przewidywalne i bezpieczne.

Im bardziej system rodzinny zdominowany jest przez nadmierne picie jednego z dorosłych, tym jego

reguły są sztywniejsze i bardziej rygorystyczne.

Wymienianie jedynie kilku ról to nadmierne uproszczenie. Opiszę je jednak, gdyż pozwalają

zrozumieć istotę oraz konsekwencje funkcjonowania w roli służącej systemowi rodzinnemu, a nie

jednostce.

„Bohater rodzinny” to dziecko, które dostarcza rodzinie poczucia wartości, dumy i sukcesu.

Zwykle bierze na siebie różne obowiązki i świetnie sobie z nimi radzi. Ponieważ znaczna ich część to

sprawy dorosłych (np. gotowanie, sprzątanie, wychowywanie młodszego rodzeństwa), bohater staje

się „małym dorosłym”: dzielny, opanowany, pełen poświęcenia i gotowości do rezygnacji z siebie dla

innych. Dalsza rodzina, znajomi i sąsiedzi często z zazdrością patrzą na takie dziecko, chwalą je

i podziwiają. Dzięki bohaterowi rodzina może poczuć się dobrze, bo przecież wychowała tak

odpowiedzialnego i odnoszącego sukcesy młodego człowieka.

Tylko czasem ktoś zauważy, że bohater to bardzo skryte dziecko, wiecznie niezadowolone z siebie

i z tego, co osiągnęło. „Bohater rodzinny” wciąż bywa napięty, ponieważ obawia się, że ktoś wreszcie

odkryje, iż wcale nie jest takim, jak widać na zewnątrz. Towarzyszy mu przy tym poczucie

bezwartościowości. Czuje się nieszczęśliwy, zaniedbany i osamotniony. Jego rola w rodzinie to być

odpowiedzialnym dorosłym. Ale dziecko, które nie przeszło pełnego cyklu dorastania i dojrzewania,

nie jest w stanie sprostać takiemu wyzwaniu. Dzieci jednak bardzo szybko uczą się poprzez

modelowanie i naśladownictwo, co pozwala im przekonująco odgrywać daną rolę, choć wewnętrznie

nie są do niej przygotowane.

„Kozłem ofiarnym” też zazwyczaj jest dziecko. Dzięki niemu rodzina może odwrócić uwagę od

swoich rzeczywistych problemów. Traktuje bowiem dziecko jako swoisty obiekt zastępczy, na którym

można się skoncentrować i wyładować negatywne uczucia. „Kozioł ofiarny” jest z pozoru

przeciwieństwem „bohatera rodzinnego”. Dorośli postrzegają takie dziecko jako nieodpowiedzialne

i trudne, przynoszące swoim zachowaniem kłopoty i problemy. Często kiepsko się uczy, wcześnie

sięga po używki, wpada w tzw. złe towarzystwo. Wobec rodziców jest zwykle bezczelne i aroganckie.

W ten sposób wyraża bowiem negatywne emocje, jakie członkowie rodziny odreagowują na nim.

„Kozioł ofiarny” może być jednak zadziwiająco podobny do „bohatera rodzinnego”: tak jak on

potrafi wziąć odpowiedzialność za to, co dzieje się w rodzinie. Ale bohater bierze na siebie

background image

odpowiedzialność za pozytywny wizerunek rodziny, zaś kozioł - za negatywny. Dzieci w obu rolach

przeżywają lęk, poczucie odrzucenia, osamotnienia i skrzywdzenia. U „kozła ofiarnego” czasem

pojawia się również uczucie nienawiści do świata i ludzi, którzy nie dają mu żadnej szansy na bycie

dobrym, a także uczucie zazdrości i niedoceniania.

„Kozioł ofiarny” ma zapewnić dobre samopoczucie rodzinie, która może zrzucić na niego

odpowiedzialność za wszystko: to nie my jesteśmy źli, to on jest trudnym dzieckiem, łobuzem, wpadł

w złe towarzystwo itd. Za każdym razem, gdy trafiają do mnie pacjenci funkcjonujący kiedyś w tej roli

w swoich rodzinach, zadziwia mnie, jak niewielki wpływ na takie zachowanie miał ich temperament

czy osobowość. Co prawda zdarza się

;

że kozłami zostają dzieci, które temperamentalnie mają większą

łatwość wyrażania złości bądź buntu, ale nie jest to wcale regułą.

Za poprawianie nastroju i humoru rodziny odpowiada „dziecko-maskotka”. Na jego widok

pojawiają się uśmiechy na twarzach, domownicy rozluźniają się i uspokajają. Często staje się ono

domowym antidotum na kryzysowe chwile: „Uspokój ojca, ciebie posłucha”. Rodzice lubią popisywać

się maskotką przed innymi. Jednocześnie - bez względu na wiek - traktują ją jak osobę niedojrzałą,

niewiele rozumiejącą z tego, co się wokół niej dzieje.

Kiedy maskotka musi poradzić sobie z czyjąś złością czy wściekłością, wobec których bezsilni są

dorośli domownicy - tak naprawdę jest przestraszona i napięta. Ma poczucie, że jeśli nie może

poprawić komuś nastroju, staje się niepotrzebna jak porzucona przytulanka.

Dziecko „niewidzialne” (zwane także dzieckiem we mgle lub dzieckiem zagubionym) zachowuje

się tak, jakby go nie było. Godzinami potrafi zajmować się sobą. Nie sprawia kłopotów

wychowawczych, zwykle niczego nie chce. W kontaktach społecznych jest wycofane, czasem

uznawane za nieśmiałe. Robi wszystko, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Czasem udaje mu się to na

tyle dobrze, że wychowuje się w swoistej izolacji społecznej, pomimo ludzi wokół. Takiemu dziecku

brakuje podstawowych umiejętności interpersonalnych: nawiązywania kontaktu, wyrażania swoich

potrzeb czy współpracy z innymi. W szkole wyraźnie odbiega od swoich rówieśników poziomem

umiejętności społecznych.

„Niewidzialne” dziecko czuje się bezwartościowe, niegodne uwagi innych i osamotnione. Ale

równocześnie jest zagniewane, iż nikt nie zwraca na nie uwagi. Jego zachowaniem kieruje poczucie, że

najlepiej by się stało, gdyby go nie było.

Kiedy w trakcie terapii pacjenci pracują nad identyfikacją własnych ról w ich rodzinach, często

pytają, czy możliwe jest połączenie kilku ról. Odpowiedź brzmi: tak. John Bradshaw pisze, że jeśli

jeden z rodziców nie wypełnia swojej roli z jakiegokolwiek powodu (jest pijany, nieobecny, chory itd.),

zwykle któreś z dzieci wchodzi w jego rolę. Gdy rodzina potrzebuje sukcesu, dziecko będzie

bohaterem. Jeżeli potrzeba kogoś, kto weźmie na siebie odpowiedzialność za dziejące się w niej zło -

background image

stanie się kozłem. W rodzinie wielodzietnej każde z dzieci może wypełniać inną rolę. Ale kiedy na

przykład najstarsze odchodzi z domu, zwykle kolejne przejmuje jego rolę, porzucając dotychczasową.

To pokazuje, jak ważną potrzebę rodziny zaspokaja dana rola i jak silnie związana jest ona z systemem

rodzinnym, a nie z cechami dziecka.

Przyjmując określoną rolę, młody człowiek uczy się, jakie uczucia ma wyrażać, a jakich nie.

„Bohater rodzinny” ma prezentować swoją kompetencję i odpowiedzialność, „kozioł ofiarny” - złość,

„dziecko-maskotka” powinno mieć zawsze dobry nastrój, a „niewidzialne” musi być samowy-

starczalne. Oznacza to, że dzieci muszą rozwijać cechy w jakiś sposób potrzebne rodzinie, zaś ukryć te,

które są w niej niepożądane. I tak bohater może skrywać wewnątrz strach i osamotnienie, kozioł -

swoje mocne strony, maskotka - smutek, a niewidzialne - wściekłość. W ten sposób przyjęta przez

dziecko rola staje się jego zewnętrznym „ja”, pod którym skrywa, jakie jest naprawdę. Zewnętrzne „ja”

to forma obrony, sposób na przetrwanie w dysfunkcyjnym systemie rodzinnym, sposób na bycie

kochanym, na przyciągnięcie uwagi, nadzieja na zaspokojenie podstawowych dziecięcych potrzeb.

Inną konsekwencją poświęcenia własnego „ja” na rzecz stabilności rodziny bywa częste u DDA

przeświadczenie: „Nie ja jestem ważny - ważniejsza jest grupa (rodzina, klasa, zespół w pracy itp.)”.

Towarzyszy temu nawyk dbania o potrzeby innych, o grupę, z którą taki człowiek się identyfikuje.

Kim naprawdę jestem? Jakie są moje mocne strony, a jakie słabe? To najczęstsze pytania, z jakimi

DDA przychodzą na terapię. Zadają je z dużym niepokojem. Obawiają się, że może prawdą jest to, co

słyszeli od bliskich w chwilach złości: że są bezwartościowi, niegodni zainteresowania i pokochania.

W mojej praktyce klinicznej nie zdarzyło się, by prawda o osobie była tak okrutna, jak jej lęki

i wewnętrzne przekonania. Aby jednak znaleźć odpowiedzi na powyższe pytania, trzeba uświadomić

sobie, w jakiej roli byłem lub nadal jestem - i przestać w niej funkcjonować.

Moje prawo do życia

Wychowałam się w rodzinie alkoholika - tkwiłam w koszmarze przez 30 lat. Czułam się opuszczona

przez cały świat. W tym wszystkim sama, wspierająca mamusię, wysłuchująca jej cierpiętniczych

lamentów, wywodów o jej ciężkim życiu, przyjmująca całe jej cierpienie na siebie; cały jej ból

i nieudane życie.

Wybaczyłam ojcu - był chory, był alkoholikiem. Czuję żal do mamy; pewnie nieświadomie, ale

ciągnęła mnie za sobą w to piekło, zrobiła sobie ze mnie powiernicę, choć miałam niewiele lat.

Próbowałam z mamą rozmawiać na ten temat. Nic z tego nie wychodzi, bo ona uważa, że to ona

miała ciężkie życie, a ja przecież byłam tylko (!) dzieckiem, więc nie mogłam tego wszystkiego

odczuwać. Uważa, że starała się, bym miała szczęśliwe dzieciństwo. Nie wiem, jak poradzić sobie

z uczuciami do mamy. Wiem, że to moja matka - ale dlaczego mnie pogrąża, nie widzi mojego bólu.

background image

Liczy się tylko jej cierpienie. A gdzie jestem ja?! Zawsze byłam cichą, potulną córunią. Czy ja nie mam

prawa żyć po swojemu? Mam.

Elżbieta z Radomska

Tata wracał pijany

Mam 18 lat. Wracając myślami do dzieciństwa, widzę ojca, który wracał z pracy pijany. Czasem

potulnie szedł spać, ale częściej robił awantury: krzyczał, wyzywał mamę i wszystkich naokoło. Nie

używał przemocy fizycznej, chociaż często tym groził. Ojca uspokajałam ja albo mój młodszy brat,

tymczasem mama, siedząc w moim pokoju, płakała. Ją także musieliśmy pocieszać. Czasami

dochodziło do tego, że ojciec chciał mamie „coś” zrobić, na przykład uderzyć ją w twarz - wtedy

stawaliśmy pomiędzy nimi, trzymając im ręce. Wręcz prosiliśmy, aby się uspokoili.

Dwoje małych, bezbronnych dzieci, potrzebujących miłości, wsparcia, poczucia bezpieczeństwa,

odpowiedzialnych za swoich rodziców. Czy taka jest rola dziecka?

Dla mnie najgorsze było napięcie przed przyjściem ojca. Ja i brat wiedzieliśmy, że skoro

dotychczas nie wrócił, pewnie wróci pod wpływem alkoholu, ale nie mówiliśmy o tym. Uważam, że

tylko pogłębialiśmy w sobie uczucie strachu, krzywdy, cierpienia i bezradności. Ja, jako starsza,

czułam się odpowiedzialna także za brata. Próbowałam go jakoś pocieszyć.

Czuwałam nawet w nocy, ponieważ zdarzało się, że ojciec budził się i krzyki zaczynały się od nowa

A rano musiałam przecież wstać, iść do szkoły i oczywiście udawać, że wszystko jest w porządku, że

żyję w szczęśliwej rodzinie.

Ojciec nie pije od czterech lat, ponieważ jest chory. Leczy się u psychiatry. W domu da się wyczuć

ogromne napięcie, żal, złość i poczucie krzywdy. Nadal o tym nie rozmawiamy. W ogóle mało ze sobą

rozmawiamy.

Przechodzę teraz ciężki okres przeżywania swoich uczuć, od których nie można uciec.

Uświadomiłam sobie także, że przeżycia z dzieciństwa mają bardzo duży wpływ na moje kontakty

z ludźmi, jednak teraz mogę to zmienić. Nie miałam wpływu na zdarzenia w moim domu, ale mam

wpływ na moje teraźniejsze życie. To ja nadaję mu sens.

Dziewczyna z Oławy

5. Zamrożeni ludzie

Większość Dorosłych Dzieci Alkoholików doświadcza problemów emocjonalnych. Jedni leczą się

z

powodu nawracającej depresji, inni z

powodu nerwicy. Są tacy, którzy przychodzą do

psychoterapeuty i mówią: „Nic nie czuję” lub „Mam kochającą rodzinę i wszystko mi się dobrze

układa, ale wciąż wraca do mnie to, co czułem w domu: lęk, że to wszystko stracę, złość bez powodu.

background image

Nie rozumiem tego”. Timmen L. Cer-mak i Jacques Rutzky piszą („Czas uzdrowić swoje życie”, 1996):

„Uczucia same w sobie rzadko bywają źródłem problemów. Jest nim natomiast niewłaściwy stosunek

do uczuć, który powoduje, że traumatyczne przeżycia nie przestają prześladować ludzi w ich dalszym

życiu”.

Dzieci, które wychowywały się w rodzinach, gdzie nadużywano alkoholu, przechodzą swoisty

trening w sposobach radzenia sobie z emocjami. Zdarza się, że już we wczesnym okresie swojego

życia narażone są na bardzo silne doświadczenia emocjonalne, pomimo że ich mechanizmy obronne

nie są jeszcze zbyt dojrzale. Do tych doświadczeń wywołujących ekstremalne emocje można zaliczyć

między innymi kłótnie (krzyki, bójki najbliższych i wyzwiska), zaniedbanie podstawowych potrzeb

fizycznych (np. głód, zimno, nie zmieniane pieluszki) czy poczucie zagrożenia. Dziecko w takich

sytuacjach przeżywa mieszankę trudnych uczuć, takich jak lęk, gniew i bezradność. Zwykle pozostaje

z nimi samo, gdyż najbliższych nie ma lub są sprawcami sytuacji wywołującej ten nieprzyjemny stan.

Doświadcza poczucia krzywdy, choć najczęściej nie uświadamia sobie tego. Dziecko radzi sobie

z

przeżywanym stanem różnie, w

zależności od temperamentu i

stopnia dojrzałości jego

mechanizmów obronnych.

Zdaniem Jerzego Mellibrudy („Pułapka nie wybaczonej krzywdy”, 1997), im wcześniej wżyciu

dziecka miały miejsce takie doświadczenia, tym wyraźniejsze jest ukształtowanie się jednego z dwóch

sposobów obchodzenia się z emocjami: zamrożenia lub nadwrażliwości emocjonalnej. Niektóre dzieci

na silny krzyk czy nagłe zagrożenie reagują zastygnięciem. Inne potrafią zamrozić reakcję

emocjonalną, jakby jej nie było. W każdym razie na zewnątrz nie widać przeżywanego stanu. Takie

dzieci szybko uczą się, że lepiej nic nie czuć, gdyż uczucia są bolesne i przeszkadzają w działaniu.

Odcięcie emocji, zamrożenie ciała tak, by nie pojawiły się w zachowaniu żadne czytelne reakcje,

ułatwia dziecku poradzenie sobie w sytuacji zagrażającej.

Inne dzieci, czując napięcie (a sytuacji wywołujących je jest w rodzinach alkoholowych wiele),

natychmiast wyrażają je na zewnątrz płaczem albo krzykiem. Często są postrzegane jako

nadpobudliwe lub nadwrażliwe emocjonalnie. Silne napięcie może znajdować ujście w czynnościach

kompulsywnych czy w innych objawach nerwicowych. Czasem dzieci takie trafiają wcześnie do

psychologa i mogą być leczone z powodu silnej nerwicy.

Niektóre dzieci radzą sobie z trudnymi emocjami, zamieniając je na łatwiejsze do przeżywania.

Adam jest na przykład chronicznym złośnikiem - gdy czuje się niepewnie, gdy bywa wystraszony albo

zmęczony, natychmiast popada w złość. Bogdana natomiast wszyscy postrzegają jako zalęknionego

i niepewnego, ponieważ strach to jedyna reakcja, jaką ujawnia. Dopiero na terapii każdy z nich

odkrywa bogactwo przeżywanych stanów. Manipulowanie doznawanymi uczuciami chroni ich od

przeżywania tego, czego nie chcą doświadczać.

background image

Typowymi sposobami radzenia sobie przez dzieci z rodzin alkoholowych z trudnymi emocjami są:

zepchnięcie uczuć do podświadomości, pomniejszanie ich lub zaprzeczanie, nie rozpoznawanie ich

(nie nazywanie) i mylenie z myślami (np. „Czuję, że nie chcecie ze mną rozmawiać i mnie nie

lubicie”). A owe trudne emocje to najczęściej wstyd, poczucie winy, gniew, smutek i strach.

Uczucia wstydu najsilniej doświadczają ludzie, którzy wychowywali się w rodzinach zaburzonych

w sposób widoczny dla otoczenia - kiedy wszyscy widzieli pijanego ojca i wiedzieli, z jakiej rodziny

się pochodzi. Czasem takie osoby czują się napiętnowane, skażone faktem, że ich rodzic pił. Dlatego

tak trudno im, mimo oczywistych faktów, nazwać swojego ojca alkoholikiem. Zastanawiają się: „Bo

w jakim świetle to mnie stawia?”.

Często dziecko alkoholików przeżywa także swoiste poczucie odpowiedzialności za nałóg rodzica.

Myśli, że ojciec pije, gdyż ono jest niegrzeczne, źle się uczy lub coś robi nie tak. Zdarza się, że tego

typu zarzuty słyszy od bliskich, co wzmacnia poczucie winy.

Kiedy DDA zaczynają przyglądać się swoim doświadczeniom z dzieciństwa, zwykle pojawia się

lęk: lęk przed wspomnieniami, lęk zapamiętany z groźnych sytuacji, lęk przed tym, co odkryją o sobie.

Ludzie różnią się poziomem lęku,

a

le dorośli, którzy wychowywali się w rodzinach alkoholowych,

noszą go w sobie dużo. Nie zawsze jest on widoczny. Często bywa starannie ukrywany i pojawia się

jedynie w bliskich związkach. Może też być zamieniany na inne uczucie, na przykład złość, która daje

więcej energii i siły, pomaga radzić sobie z bezradnością. W dzieciństwie lęk był niejednokrotnie

podstawową informacją o zagrożeniu, pozwalającą go uniknąć. Niestety w życiu dorosłym częściej

pojawia się w postaci fobii, lęków przed autorytetami i przełożonymi, co znacznie utrudnia dojrzałe

funkcjonowanie.

Gniew jest naturalną reakcją na krzywdę naszych bliskich. Zatem kiedy DDA uświadamia sobie

własne krzywdy i zaniedbania, pojawiają się poczucie niesprawiedliwości, bunt przeciwko temu, co

kiedyś się stało, i różne odmiany gniewu. Praca z uczuciem gniewu jest trudna. Ludzie, którzy wiedzą,

co się dzieje, gdy ktoś przeżywa negatywne emocje w sposób niekontrolowany, zwykle unikają

wszelkiej złości. Kojarzą ją z agresją i przemocą. Trudno im uwierzyć, że złość czy gniew mogą

wnosić cokolwiek konstruktywnego. I rzadko łączą swoją melancholię z uczuciem, którego - jak

twierdzą - nie czują.

Chyba wszystkie Dorosłe Dzieci Alkoholików znają uczucie zalegającego smutku. Niewiele z nich

leczy się jednak z powodu depresji. Smutek bezpowrotnej straty, dziecięce rozżalenie, kiedy

najchętniej schowałoby się pod kołdrą przed całym światem, i poczucie osamotnienia - związane są

z jakąś formą opuszczenia, której się doznało. Dziecko czuje się opuszczone, gdy ma niepełną rodzinę,

ale także gdy długo jest samo w domu albo gdy permanentnie nie ma nikogo, kto poświęciłby mu czas

i uwagę. Każdy z nas nosi wspomnienia, które wywołują w nim głęboki smutek. DDA mają takich

background image

wspomnień dużo.

Wiele Dorosłych Dzieci Alkoholików wyraża przekonanie, że uczucia można w pełni kontrolować.

Przeświadczenie: wszystko albo nic (albo mam całkowitą kontrolę, czyli to

;

co czuję, zależy jedynie od

mojej woli, albo nie mam żadnej kontroli nad swoimi emocjami) - jest jednak złudzeniem. Pełna

samokontrola i brak samokontroli w sferze uczuć to bieguny braku tych samych umiejętności:

adekwatnego korzystania z

własnej sfery emocjonalnej. Możliwa jest oczywiście kontrola

świadomości i wyrażania uczuć. Ale nie można kontrolować pojawiania się uczuć. Zwiększając

świadomość tego, co się przeżywa, można to wyrazić albo nie - zgodnie ze swoją wolą.

Efektem zmian w reakcjach emocjonalnych u dzieci z rodzin alkoholowych bywa postawa

obronna wobec życia i ludzi. Człowiek taki żyje w ciągłym napięciu, które wiąże się z przekonaniem,

że świat i ludzie są do niego wrogo nastawieni, a on nie ma na to wpływu. Może tylko trwać w ciągłym

oczekiwaniu na coś nieprzyjemnego, co na pewno się wydarzy (np. atak, nieszczęście, agresja). Celem

takiej osoby jest przetrwanie. Trudno jej być otwartą i ufną. To oznacza dla niej bezradność

i wystawienie się na atak.

DDA nie mają złudzeń

Oboje z mężem jesteśmy DDA Mamy ponad 40 lat i tamte problemy nie powinny już mieć wpływu

na nasze życie. Zastanawiam się, co - pomimo starań - pozostało. Pozostał łęk przed bliskością, aby

znowu nie zostać zranionym, oszukanym.

Ja, choć jestem osobą z natury otwartą i towarzyską, mam bardzo wielu znajomych, wiele

koleżanek, ale nie przyjaciół. Słowa „przyjaciel” używam bardzo rzadko, obawiam się go. Nadałam

mu takie znaczenie, że nikt, łącznie ze mną, nie byłby mu w stanie sprostać. Mąż, który jest typem

samotnika, choć osobą bardzo uczuciową, ma jednego bliskiego kolegę. Mam wrażenie, ze woli rzeczy

od ludzi, ponieważ one są przewidywalne.

Jest coś, co moim zdaniem szczególnie wyróżnia DDA - to brak złudzeń. Zbyt wcześnie zostaliśmy

odarci z niewinności. Zobaczyliśmy ciemną stronę natury ludzkiej, gdy nie byliśmy do tego zupełnie

przygotowani, nie wykształciliśmy żadnych mechanizmów

OBRONNYCH

.

DDA z Tych

Próbuję radzić sobie sama

Myślałam, że przeszłość mam już za sobą. Jednak gdy mój mąż zaczął nadużywać alkoholu,

zaczęłam mieć koszmary, bałam się, że scenariusz życia mojej mamy zostanie powtórzony. Po roku

udałam się do poradni dla osób uzależnionych. Tam dowiedziałam się, że jestem DDA. W ośrodku

przeszłam terapię dla współuzależnionych i drugą dla osób nie radzących sobie ze złością. Chciałam

background image

pójść na terapię DDA, jednak termin kolidował z moimi zajęciami. Próbuję radzić sobie sama, ale

mam problemy ze swoją osobowością. Nie wiem, czego chcę. Chcę mieć dziecko, a gdy zbliża się

jajeczkowanie, już nie chcę; chcę być sama, a za chwilę nie wyobrażam sobie samotności; itd.

Co robić, by to zmienić? Jak pogodzić człowieka, którym jestem na zewnątrz, z tym w środku? Jak

w takim stanie żyć, jak zachować normalność? Jak pozbyć się tego smutku, napięcia i strachu? Nie

chcę, by wszyscy wiedzieli, że jestem DDA. Boję się, że ludzie zaczną mnie traktować i oceniać inaczej.

Nie potrzebuję litości czy wyrozumiałości. Potrzebuję pomocy. Jak sobie z tym radzić? Dziura

bezradności pożera mnie coraz bardziej.

Wioletta ze Szczecina

Historie się powtarzają

Mam 36 lat. Jestem DDA. Pięcioro mojego rodzeństwa też. Ojciec zmarł trzy lata temu. Powód -

nadużywanie alkoholu Matka bardzo cierpiała, ale tkwiła w tym chorym związku. W naszym życiu

przeplatały się: nauka, ciężka praca, opiekowanie się rodzeństwem i oczekiwanie, w jakim stanie

przyjdzie do domu „kochany tatuś”. Najczęściej wracał pijany. Ciągle awantury, bicie matki i tego

z nas, które się nawinęło pod rękę, rozbijanie mebli. Molestowanie nas dziewcząt. Matka wiedziała

o tym, lecz była bierna. Zimą ucieczki w mróz, śnieg - boso. Wiele razy wchodziłam na strych i przez

okienko w dachu wypatrywałam, w jakim stanie ojciec wraca z pracy. Kiedy widziałam, jakim krokiem

idzie, trzęsłam się ze strachu: co będzie? co dzisiaj zrobi?

Jak na ironię, mimo wcześniejszych przyrzeczeń mojego rodzeństwa, że nie podzielimy losu matki,

historie się powtarzają. Obydwie siostry mają mężów alkoholików. Brat jest alkoholikiem. Cierpi jego

rodzina, on też, jednak nie przyjmuje tego do wiadomości. Moim młodszym braciom i mnie się udało.

Ale problemy moich sióstr są moimi problemami. Próby rozmów na temat pomocy kończą się złością.

Przez moje chore ambicje chcę robić wszystko najlepiej. Nienawidzę kłótni, agresji i wszelkiego zła.

Chcę przed tym uciec. Ale dokąd?

Irena z Torunia

6. Dziecko w dżungli

Myślenie Dorosłych Dzieci Alkoholików w zasadzie nie odbiega od normy, trudno mówić

o patologii czy trwałych zmianach. Czasami można nawet powiedzieć, iż DDA cechuje wyjątkowa

trzeźwość myślenia w sytuacjach stresowych i ekstremalnych. Potrafią podejmować dobre decyzje

i trafnie analizować sytuację, podczas gdy innym przeszkadzają w tym silne napięcie lub emocje. Ta

cecha myślenia DDA ujawnia się zwłaszcza w sytuacjach konkretnych zadań i wyzwań życiowych, na

przykład w życiu zawodowym. Inaczej jest w sytuacjach społecznych, w myśleniu o sobie albo

background image

o

swojej relacji ze światem. W

tych obszarach myślenie DDA cechuje schematyczność

i kompulsywność: przekonania i myśli ukształtowane na bazie doświadczeń z dzieciństwa wracają

w formie natrętnych myśli, kierując zachowaniem dorosłego człowieka.

Sposoby postrzegania świata i siebie z trudem poddają się zmianie w wyniku nabywania nowych

doświadczeń - podobnie jak u osób po traumie, których myśli dotyczące urazowego doświadczenia

i przekonania ukształtowane pod jego wpływem są bardzo odporne na zmianę. Prawdopodobnie ma to

związek z pamięcią autobiograficzną, leżącą u podstaw naszego myślenia o sobie, o innych i o świecie.

W niej znajdują się pewne skrypty, czyli przekonania. Tworzą się one w wyniku wielokrotnego

zetknięcia się z taką samą sekwencją wydarzeń, co sprawia, że sytuacja ta ulega uogólnieniu i myślimy,

że jest typowa. Aby zrozumieć myślenie charakterystyczne dla DDA, musimy poszukać odpowiedzi na

pytanie, z jakimi sekwencjami wydarzeń, sytuacji i relacji spotyka się dziecko w rodzinie, w której

nadużywa się alkoholu, co w wyniku tych doświadczeń staje się dla niego typowe.

Świat widziany oczami dziecka alkoholika jest niebezpieczny, bo nieprzewidywalny. To, co

wydarzy się w najbliższym otoczeniu, w dużym stopniu zależy od tego, czy rodzic będzie pijany, czy

też trzeźwy, i w jakim nastroju będzie drugi z opiekunów. Nieprzewidywalność otoczenia najczęściej

wiąże się dla dziecka z tzw. obiektami społecznymi, czyli z ludźmi. Obiekty nieożywione, na przykład

dom, meble, zabawki bądź podwórko, mogą stać się symbolem stałości i trwania. Niestety, ta stałość

czasem również bywa niszczona. Podeptane w ferworze awantury zabawki, zniszczone meble,

konieczność kolejnej przeprowadzki lub brak swojego miejsca - to często normalność dla dziecka

z rodziny alkoholowej.

Nieprzewidywalności świata doświadczają nie tylko dzieci z rodzin alkoholowych, w których

występowała przemoc. Pojawia się ona także wtedy, gdy mamy do czynienia z różnego rodzaju

zaniedbaniami. Pamiętam rodzeństwo, które miało jedne długie spodnie i parę ciepłych butów. Nosili

je na zmianę. Często któreś z tych dzieci nie pojawiało się w szkole, ponieważ drugie wyszło wcześniej

i nie wróciło

;

gdy nadeszła pora wyjścia drugiego. Koledzy śmiali się z rodzeństwa. Pewnie niektórzy

czytelnicy uznają ten przykład za ekstremalny. Ale dla mnie bulwersujące było to

;

że u progu XXI

wieku w ogóle zdarzyła się ta historia. Za to większość DDA zna z własnego doświadczenia historie

zawiedzionych nadziei i zburzenia porządku dnia codziennego czy świąt, podobne do tej: „Niedzielny

poranek. Leżę w łóżku i myślę o tym, co dziś się wydarzy: zjemy śniadanie wspólnie, co zdarza się

jedynie w niedzielę, pójdziemy razem do kościoła - może spotkam tam kogoś znajomego i umówię się

na popołudnie. I nagle słyszę zza drzwi podniesiony głos matki; ojciec jest jeszcze pijany po

wczorajszym, a ona przywołuje go do porządku. Epitety: »ty skur.. choć w niedzielę mógłbyś...«, »a co

ty kur... sobie myślisz« - wciskają mnie pod poduszkę. Pewnie słyszą je sąsiedzi. Nie pójdziemy do

kościoła, chyba że ja sama. Nie będzie wspólnego śniadania ani obiadu. Będzie całodzienna awantura

background image

albo nabrzmiała cisza”.

Nieprzewidywalność świata powtarzająca się w doświadczeniu dziecka owocuje ukształtowaniem

się w jego wewnętrznych przekonaniach myśli typu: świat jest wrogi; świat jest dżunglą, w której

trudno przetrwać; świat jest tak urządzony, że nie ma sensu nic planować, bo wszystkie plany zostają

zburzone; muszę coś zrobić, by on (ona) czuł się dobrze; muszę coś zrobić, by oni nie zrobili sobie

krzywdy.

Dziecko, obserwując na co dzień relacje między rodzicami, a także ich relacje z innymi, tworzy

swoje podstawowe przekonania i skrypty życiowe dotyczące tego, jak wyglądają relacje między

ludźmi. Najczęściej rodziny alkoholowe są dość zamknięte i rzadko utrzymują kontakty z kimkolwiek.

Sąsiadów, kolegów z pracy i dalszą rodzinę traktują jak obcych, obawiając się, że bliższe relacje z nimi

ujawnią, iż w rodzinie jest problem alkoholowy. Często dzieci są pouczane, by trzymały się z daleka

od obcych. Słyszą, jak rodzice mówią na przykład: „Ludzie krzywdzą”; „Lepiej, żeby inni nie

wiedzieli o nas zbyt dużo”. A przekazy i nastawienia tego typu wyniesione z domu sprawiają, że dzieci

alkoholików zachowują dystans wobec osób spoza rodziny. Jeżeli żyją w małym środowisku i sąsiedzi

czy znajomi mogą zobaczyć pijanego rodzica albo usłyszeć awanturę, kontakty z nimi stają się

dodatkowym źródłem stresu: „Co odpowiem, jeśli zapyta mnie, czy to mój ojciec?”. Dzieci

alkoholików podczas spotkań z innymi często czują zażenowanie, zawstydzenie bądź nieśmiałość.

Uczucia te również oddalają je od innych ludzi, podobnie jak braki w

umiejętnościach

interpersonalnych. Kiedy w dorosłości wchodzą w nowe środowisko lub kogoś poznają, w głowie

pojawiają im się myśli w rodzaju: na pewno źle mnie ocenią; lepiej się zbytnio nie spoufalać; trzeba się

mieć na baczności, bo ludzie manipulują i wykorzystują.

Rodzajem bliskich relacji są na przykład relacje między mężem i żoną, dzieckiem i rodzicem czy

rodzeństwem. Schematy tego, jak mają one wyglądać i jak je budować, tworzymy na bazie dwóch

źródeł związanych z rodziną pochodzenia: naszych osobistych relacji z najbliższymi i obserwując ich

wzajemne relacje. Dziecko wychowujące się w rodzinie, w której alkohol jest codziennością, widzi, iż

bliskości między rodzicami nie ma lub pojawia się ona w sposób zaskakujący. Obserwując matkę

i ojca, zastanawia się: „Po co oni są ze sobą. Przecież męczą się razem”. Często w związkach

alkoholowych nie istnieją pozytywne wzajemne uczucia, czułość czy przyjemność z bycia razem.

Zamiast tego dużo jest wzajemnych pretensji, poczucia skrzywdzenia i różnych odmian złości. Jednak

są także chwile, kiedy ku zaskoczeniu otoczenia pojawia się jakiś kształt bliskości. Na przykład wtedy,

gdy matka mówi: „Nie mogę się z nim rozwieść, bo go kocham”; gdy mąż przynosi jej kwiaty i prze-

prasza za to, co się zdarzyło; gdy tworzą wspólny front: „My jesteśmy rodzicami i masz robić tak, jak

my każemy”. Bliskość w związkach z osobą uzależnioną zwykle oznacza wzajemne krzywdzenie się

oraz oscylowanie między bardzo dużą bliskością i jej brakiem: nierozmawianie ze sobą tygodniami lub

background image

wielogodzinna kłótnia, mówienie o miłości lub o nienawiści.

Często doświadczenie DDA mówi, że być blisko to być komuś potrzebnym. Bliskość nie oznacza

wówczas wzajemnej otwartości i zaufania, odpowiedzi na potrzeby obu stron: „Ważna jest jedynie ta

druga osoba, ja jestem ważny o tyle, o ile jestem jej potrzebny”. Wiele Dorosłych Dzieci Alkoholików

czerpie zadowolenie z pracy i z rodziny, gdyż czują się tam potrzebne. Nie ma w tym oczywiście nic

złego, ale warto sobie czasem zadać pytanie: „Co ja mam z tych relacji poza tym, że czuję się

potrzebna?”. DDA nierzadko również myślą o bliskich relacjach na przykład tak: „Bliskość nie jest

czymś, co można zbudować. Jest czymś, co się zdarza. A to, czy się zdarzy, nie zależy ode mnie”;

„Bliskość oznacza ranienie się i przekraczanie granic. Jest zatem niebezpieczna”; „Kiedy się kocha,

należy wszystko wybaczyć. Miłość wszystko usprawiedliwia”.

Dziecko w rodzinie alkoholowej, próbując swoich sił, szybko przekonuje się, że jest bezradne

i słabe - zarówno wobec świata zewnętrznego, jak i wobec tego, co dzieje się w domu. Doświadczenie

bezradności może sprawić, iż będzie starało się udowodnić wszystkim, jakie jest zaradne. Może

również zaowocować syndromem wyuczonej bezradności, gdy dziecko nawet nie próbuje

podejmować wysiłków adekwatnych do jego możliwości, ponieważ głęboko w nim tkwi przekonanie:

„I tak mi nie wyjdzie, nie jestem wstanie tego zrobić”. Na terapii często proszę Dorosłe Dzieci

Alkoholików o zebranie zdań na swój temat, które słyszeli w dzieciństwie. Otrzymujemy wówczas

niepokrywające się obrazy, odzwierciedlające raczej to, jakimi ktoś chciał ich widzieć, a nie to, jacy

byli. Obraz siebie DDA jest swoistym kolażem: tekstów ważnych osób, roli, w jakiej funkcjonowało

w rodzinie, i tego, jak doświadczało siebie, będąc dzieckiem. Doświadczanie siebie to istotne spoiwo

tego kolażu, gdyż zawiera skrypty typu: jestem słaby; jestem samotny; jestem nieważny; jestem

bezsilny.

Na szczęście nie wszystkie głęboko ukryte, podświadome przekonania Dorosłych Dzieci

Alkoholików na swój temat są negatywne. Gdyby tak było, nie byliby w stanie normalnie żyć. Jednak

negatywna jest duża część owych przekonań, co sprawia, że DDA opisują siebie raczej negatywnie,

koncentrując się na swoich wadach, nie wierząc w swoje siły i przymioty. Taki rodzaj myślenia o sobie

wywołuje smutek, przygnębienie, poczucie beznadziejności i zwątpienie we własne możliwości.

W różnych odmianach konstelację tych cech odnajduję u większości DDA zgłaszających się na terapię.

Nie zawsze jest ona widoczna na pierwszy rzut oka, gdyż wielu z nich pokazuje światu maskę

pewności siebie, zaradności i niezależności.

Podsumowując schematy poznawcze, jakie wytwarzają się w dziecku pod wpływem różnorodnych

doświadczeń związanych z dzieciństwem spędzonym w rodzinie alkoholowej, można nakreślić obraz

świata widziany oczami bezradnego, osamotnionego i zaniedbanego dziecka: Świat jest groźny,

nieprzyjazny, lub wręcz wrogi. Ludzie są w nim nieobliczalni. Pod wpływem alkoholu bądź nie-

background image

opanowanych emocji krzywdzą i wykorzystują. Albo będąc słabymi, stają się ofiarami innych.

Bliskość z nimi jawi się jako coś pożądanego, ale także zagrażającego, gdyż zawsze ktoś jest

skrzywdzonym, a ktoś inny krzywdzącym. Przed ludźmi i światem należy się zatem bronić. Jeśli nie

potrafię obejść się bez świata i ludzi, to znaczy, że jestem słaby, bezradny i podatny na skrzywdzenie.

Aż korci mnie, by przeciwstawiając się tej trudnej wizji, stworzyć inny obraz świata - widziany

oczami dziecka, przy którym stoi silny i zaradny rodzic. Ten świat jest przyjazny, a dziecko czuje się

bezpieczne. Ludzie zachowują się zawsze tak, jak powinni. Żyją w zgodzie ze sobą i z innymi, szanują

się wzajemnie i są gotowi nieść pomoc. Wiele dzieci alkoholików marzy o takim świecie. Wyobrażają

sobie kochającą rodzinę, jaką mieliby, gdyby rodzic nie pił...

Zmiana schematów poznawczych i przekonań ukształtowanych przez dzieciństwo w rodzinie

alkoholowej jest niezbędna, gdyż nie są one adekwatne do doświadczania świata w dorosłości. Zwykle

bywają również źródłem głębokiego smutku i leżą u podstaw strategii życiowych dopasowanych do

nakreślonej wyżej wizji, która nie przystaje do aktualnej rzeczywistości. Aby odnaleźć swoje własne

skrypty w tej sprawie, trzeba przeanalizować osobiste doświadczenia, relacje i wspomnienia. Należy

o tym pamiętać, ponieważ każdy z nas jest inny. A ja, pisząc o pewnych wspólnych cechach myślenia

DDA, dokonuję uogólnień, i co za tym idzie - wielu uproszczeń. Ważne, by tej analizy nie dokonywać

w samotności, jak kiedyś, gdy byliśmy dziećmi...

Walczę z przeszłością

Moja babcia wyszła za mąż za człowieka, który stał się alkoholikiem. Przeżyła z nim ponad 60 lat.

Żadna z trzech córek z tego związku nie ułożyła sobie życia. Dzisiaj te trzy niemłode już kobiety są

zamknięte w sobie, wrogo nastawione do świata. Moja mama wyszła za alkoholika. Ojciec pływał na

statkach dalekomorskich. Rejsy trwały kilka miesięcy. Gdy wracał - pił. Teraz mam z nim sporadyczny

kontakt, raczej mu współczuję. Z mamą też nie miałam dobrego kontaktu, ale uważałam ją za świętą.

Nawet gdy powodowana swoją złością bardzo mnie raniła.

Swoje życie zaczęłam układać tuż przed trzydziestką. Mogę powiedzieć, że mi się udało. Mój mąż to

dobry, mądry mężczyzna. Ale nawet on nie potrafi zrozumieć tej mieszanki lęku, nieprzystosowania

i niedowartościowania, jaka mną targa - to na pewno wpływa na jakość naszego życia. Mamy dwoje

dzieci, życie koncentruje się wokół nich. Tamte problemy zostały odsunięte, jakoś przysypane.

A przecież wiem, że to wszystko we mnie jest. Teraz najbardziej mnie bolą kontakty z mamą. Jest zimna,

a mnie to boli. Czuję, jak mnie to ogranicza, zabiera energię. Radzę sobie lepiej niż kilka lat temu, ale

ciągle walczę z demonami przeszłości. I wiem, że muszę się zmierzyć z nimi do końca.

Marzanna

background image

Jestem szczęśliwy

Jestem studentem prawa na Uniwersytecie Warszawskim. W tym roku rozpoczynam także studia na

filozofii. Jestem szczęśliwym człowiekiem. Od ponad trzech lat mieszkam z moimi dziadkami.

Wyprowadziłem się z domu rodziców na stałe, bo życie z ojcem było dla mnie nie do wytrzymania.

Już w liceum bardzo bałem się ludzi, także tych zwyczajnych, spacerujących po chodniku. Lękałem

się, że mogą mnie skrzywdzić. Nie byłem w stanie zaprezentować publicznie swojego zdania z powodu

ogromnego zdenerwowania, które przychodziło już na samą myśl, że będę musiał coś powiedzieć,

chociażby na forum klasy. Moje poczucie własnej wartości było bardzo niskie. Zacząłem uciekać

w swój świat. Gdy byłem młodszy, był to świat książek. Później wewnątrz siebie byłem tak rozdygotany,

że nie mogłem skupić się nawet na tyle, aby czytać. Gdy książki zastąpiłem komputerem i grami

komputerowymi, skończyło się to uzależnieniem od nich. Choć wewnątrz mnie panował kompletny

chaos, to na zewnątrz właściwie tego nie okazywałem. Wszak nauczono mnie, że mężczyźni nie płaczą

(niestety zapomniałem, jak to się robi, a szkoda...).

Pewnego dnia, a miałem wtedy chyba 16 lat, coś we mnie pękło. Poczułem, że nie mam już sił dalej

tak żyć. Najpierw zdobyłem się na to, by porozmawiać o swoich problemach z koleżanką z klasy. Po tej

rozmowie zrozumiałem, że potrzebuję pomocy. W tym czasie mój ojciec podjął nieskuteczne leczenie

w AA, a ja dołączyłem do grupki dzieci alkoholików, które spotkały się z psychologiem. Z jakichś

powodów po pól roku zrezygnowałem z terapii, choć na pewno przynosiła dobre rezultaty. Wkrótce

trafiłem do młodzieżowej wspólnoty chrześcijańskiej. Myślę, że to działający przez nią dobry Pan Bóg

tak naprawdę pomógł mi powrócić do normalnego życia.

Istniało jeszcze wiele innych pozytywnych czynników. Po pierwsze, przeprowadziłem się do

dziadków, gdzie miałem coś, czego wcześniej nie doświadczyłem - spokój. Po drugie, jestem z natury

ogromnym optymistą. Pamiętam, że w najtrudniejszych dla mnie chwilach myślałem o tym, że za kilka

lat będzie lepiej, ze kiedyś będę mógł sam decydować o swoim, życiu, ze założę szczęśliwą rodzinę. Po

trzecie, miałem (i mam) to ogromne szczęście, że spotkałem na swej drodze wspaniałych ludzi, od

których nauczyłem się, jak wielkim darem jest rozmowa z drugim człowiekiem. Po czwarte, chyba

jestem trochę uparty. Opowieść moja ma optymistyczne zakończenie, choć tak naprawdę jest to koniec

rozdziału, a nie książki. Cieszę się, że moje życie jest, jakie jest. Cieszę się z rzeczy, które mam i których

nie mam. Jestem całkowitym alkoholowo-nikotynowym abstynentem. Nie gram już w gry komputerowe.

Moje relacje z ojcem, który nie pije od ponad dwóch lat, kształtują się poprawnie. Kilka lat temu, kiedy

leżał w szpitalu, wybaczyłem mu wszystko, choć on sam nigdy o wybaczenie nie prosił. Uświadamiam

sobie teraz, ze moje bolesne doświadczenia zahartowały mnie od zewnątrz, ale od wewnątrz

uwrażliwiły. Może były potrzebne?

Jakub z Warszawy

background image

7. Samotni z lęku

Wśród Dorosłych Dzieci Alkoholików pragnienie bycia kochanym idzie często w parze z lękiem

przed odrzuceniem. Przeżywają oni dużo wewnętrznych obaw przed zbliżeniem się do kogoś i przed

założeniem rodziny. Jedna z osób sformułowała to tak: „Spotykałam się z mężczyzną. Nie chciałam się

zakochać, a jednocześnie pragnęłam mieć kogoś na całe życie. Bałam się. Byłam rozbita, rozdwojona.

Nie pamiętam, co myślałam o sobie, ale chyba nie najlepiej. Nie wiedziałam, co robić. W końcu po

paru spotkaniach zerwałam. To było ponad moje siły”.

Moi pacjenci często boją się powtórzenia we własnym związku tego, co działo się w ich domach

rodzinnych, w których niepijący partner miał obowiązków za dwoje, a w zamian otrzymywał awantury

i wyzwiska. W efekcie takich doświadczeń DDA pełni są wątpliwości, czy warto ryzykować zawarcie

małżeństwa: „Mój partner daje mi oparcie, w dodatku chce, abym za niego wyszła. A ja nie wiem,

czego chcę: boję się, że go stracę, i boję się za niego wyjść. Skąd mogę wiedzieć, że wszystko będzie

dobrze? Najgorsze jest to, że nie potrafię podjąć żadnej decyzji - ani o skończeniu tego związku, ani

o małżeństwie”.

Niemal wszystkie Dorosłe Dzieci Alkoholików noszą w sobie głęboko ukryte przekonanie, że

w małżeństwie można się tylko krzywdzić. Trudno im się zbliżyć do innych osób, gdyż w ich

doświadczeniu bliskość jest zagrażająca. Z kolei jej brak i uporczywe utrzymywanie dystansu

sprawiają, że małżeństwo często nie daje im satysfakcji.

Niektórzy DDA są przekonani, że związek rodziców nie był udany, bo „matka nie umiała sobie

z nim radzić”. Jeśli wierzą również, że sami lepiej potrafiliby ułożyć sobie życie z alkoholikiem, to

stąd prosta droga do wchodzenia w tzw. trudne związki, zwykle z partnerami uzależnionymi. Wielu

DDA trwa w związkach, które są dla nich źródłem cierpienia. Ich partnerami bywają alkoholicy,

nałogowi hazardziści, ludzie notorycznie niewierni itd. Zdarzyło mi się na przykład spotkać osoby,

które żyły od lat w związku heteroseksualnym z homoseksualistami i nie zdawały sobie z tego sprawy.

Siebie winiły za to, że „coś się między nami nie układa”.

Niektórzy z moich pacjentów zdają sobie sprawę, że rozpoczęcie terapii prawdopodobnie zmieni

ich spojrzenie na własne małżeństwo. Ci, którym zależy na związku, zwykle otwarcie mówią o swoich

obawach, a później potrafią wykorzystać to nowe spojrzenie do uzdrowienia relacji. Gorzej z tymi,

którzy tkwią w przekonaniu, że ich małżeństwa są bardzo dobre i że nic nie jest w stanie im zaszkodzić.

Niemal za każdym razem po kilku tygodniach terapii zauważają, jak fałszywy był to obraz. Zaczynają

dostrzegać to, co się wokół nich dzieje. Przekonują się na przykład, że partnerzy od dawna mają kogoś

innego albo w jakiś sposób (np. finansowo lub emocjonalnie) wykorzystują ich.

Dorosłe Dzieci Alkoholików chyba nieco częściej niż inni nieadekwatnie postrzegają swoich

background image

partnerów. Jeśli ich idealizują, wówczas nie widzą wad albo usprawiedliwiają je (podobnie jak niegdyś

ich matki usprawiedliwiały ojców: „Pije, ale przecież kocha mnie i dzieci”). Natomiast gdy

deprecjonują partnerów, widzą w nich same wady. Ku temu skłaniają się osoby, które od dłuższego

czasu doznają od towarzyszy życia krzywdy lub zaniedbania i straciły nadzieję na zmianę tych relacji,

ale nie potrafią bądź nie chcą zrezygnować ze związku.

DDA często nie potrafią (to wpływ sytuacji w domach rodzinnych) nawiązywać pierwszego

kontaktu z innymi, mówić o sobie i o swoich potrzebach, znaleźć kompromisu między tym, czego chcą

oni, a tym, czego pragną ich partnerzy. Nie potrafią także słuchać i mówić tak, by się porozumieć,

rozwiązywać trudnych sytuacji, radzić sobie z emocjami itd. Nieumiejętność wyrażenia tego, co się

czuje, może doprowadzić do niedomówień, z których wyrastają wzajemne urazy, żale i pretensje.

Ożywa wówczas dobrze znane z dzieciństwa poczucie krzywdy: „Ludzie są podli, skrzywdzą mnie,

jeśli tylko pozwolę im być zbyt blisko”, a także przekonanie, że za wszelką cenę nie wolno ulec.

Aby uniknąć takich sytuacji, DDA muszą nauczyć się tego wszystkiego, czego zwykle uczą się

dzieci: wyrażania potrzeb, nazywania uczuć, rozmawiania i słuchania, nawiązywania pierwszego

kontaktu. Zwykle z takimi umiejętnościami wchodzimy w pierwsze nastoletnie związki. Wtedy przy-

chodzi czas na rozwijanie tych doświadczeń w relacjach z inną płcią. Gdy stworzymy pierwszy stały

związek, wówczas odkrywamy i uczymy się umiejętności ważnych dla utrzymania i pogłębiania

związku. Myślę tutaj o okazywaniu wzajemnej czułości i akceptacji, trosce o partnera, empatycznym

rozumieniu go i wzajemnym wspieraniu się. Czy jestem w stanie stworzyć zdrowy związek, mimo iż

jestem DDA? - to jedno z częstych pytań, jakie słyszę, gdy w czasie terapii zaczynają się rozmowy

o związkach. Kryje się za nim obawa przed brakiem zdolności do kochania i bycia kochanym.

Przyczynami trudności Dorosłych Dzieci Alkoholików w związkach nie są jednak ograniczenia ich

potencjału, ale brak pewnego rodzaju ważnych doświadczeń, niezbędnych do nauczenia się, co to

znaczy bliskość, na czym polega budowanie związku i jak go utrzymać. Oznacza to, że DDA są w peł-

ni zdolni do miłości, lecz muszą w sobie tę zdolność dostrzec i rozwinąć ją. Droga do tego wiedzie

poprzez nauczenie się, jak akceptować siebie.

Przed laty Zofia Milska-Wrzosińska zwróciła uwagę, że stworzenie dobrego związku jest jednym

z kilku najważniejszych, ale i najtrudniejszych zadań życiowych człowieka. Z pewnością łatwiej je

zrealizować tym, którzy wychowywali się, patrząc na dobre związki swoich rodziców - ale zawsze jest

to trudne. DDA nie są tutaj wyjątkiem.

Jest już za późno

Mam 24 lata i jestem DDA. Wiem o tym od kilku lat. Ale niewiele wynika dla mnie z tej wiedzy.

Świadomość, że jestem DDA, wcale nie pozwala mi uporać się z problemami, wcale w tym nie pomaga;

background image

kusi tylko, żeby wszelkie zło „zwalić” na pochodzenie z rodziny alkoholowej. Czy mam do tego prawo?

Wydaje mi się, że nie. I rodzi to ogromne poczucie winy (towarzyszy mi ono chyba od zawsze), a także

ogromny, paraliżujący wstyd, który nie znika nawet wtedy, gdy jestem daleko od „domu”, gdzie nikt

mnie nie zna i o niczym nie wie. I jeszcze ta bezsilność - taka obezwładniająca: że nie mam nad niczym

kontroli, że mogę tylko z bólem patrzeć, jak czas przecieka mi przez palce, jak życie przechodzi gdzieś

obok.

Jestem sama. Zupełnie sama. Czy to ich wina? Czy może moja, tylko i wyłącznie moja? Może nie

zasługuję na nic dobrego. Tak po prostu. Na miłość, na przyjaźń, na uwagę i troskę. Może to za dużo.

Po prostu.

Nigdy i nigdzie nie szukałam pomocy. Nie sądziłam, ze ktoś może mi ją dać, że to cokolwiek zmieni.

I dalej tak sądzę, a poza tym już za późno, już nie warto. I nawet nie wiem, czy mam siłę do kogoś się

zwrócić o pomoc. Wstydzę się, boję? Może.

„Żyję” dalej z rodzicami, w milczeniu, w nienawiści. Zaczynam pić. Schemat? Może. Tylko nie

wiem, jak długo tak jeszcze można. Brakuje mi już sił, wszystko jest takie trudne, zbyt bolesne. Czuję się

winna, że nienawidzę wszystkich, którzy według mnie żyją normalnie - mają domy, rodziny, przyjaciół

i po prostu żyją.

Właściwie nie wiem, po co to piszę. Może tylko po to, by ktoś to przeczytał. Nawet jeżeli nigdy mi

nie pomoże.

I. z Żywca

Zwykłe życie DDA

Jak wygląda moje życie? Myślę, że jak standardowe życie DDA. Mam 20 lat, ale czuję się jakbym

miała 40. Na zewnątrz przykładna rodzina: mama, tata, brat, pies, samochód, no i ja. Szybko dorosłam.

Nie mogę darować sobie dzieciństwa, które widzę jak przez mgłę. Ojciec uczynił moje dzieciństwo

piekłem. Wieczne awantury, sceny, których nie chcę pamiętać. Nie umiem przestać nienawidzić, nie

umiem zrozumieć, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Ciekawy jest fakt, że z dzieciństwa mało pamiętam.

Pamiętam podwórko, koleżanki, przedszkole, dom (?): awantury, krzyki, strach...

Matka wprowadziła mnie, małe dziecko, bardzo szybko w świat dorosłych, niezrozumiałych zasad

i problemów. Uczyniła mnie spowiednikiem, powiernikiem swoich problemów i tajemnic. Pytała, co

ma zrobić, jak zareagować.

Z bratem nie mam w ogóle kontaktu: żyje własnym życiem, z boku od tego wszystkiego. Może to

jego sposób na przetrwanie.

Tak wygląda moja rodzina, a ja czuję się jak klocek nie pasujący do całej układanki.

Aga z Radomia

background image

Samotny wśród ludzi

Kiedy się to zaczęło, nie wiem. Coraz częściej widziałem pijanego ojca. Matka nie rozmawiała ze

mną o tym. Czasami myślę, że może chciała mnie w jakiś sposób chronić, ale zaraz przypominam sobie,

jak wysłała mnie razem z ojcem do człowieka, dla którego robił formę do odlewania zabawki - żebym

go pilnował. Pamiętam tylko, że wszyscy mężczyźni, którzy tam byli, częstowali ojca wódką, a mnie

było tak strasznie wstyd.

Wreszcie ojciec przestał pić. Poszedł do lekarza, brał jakieś proszki. A ja? Nikt ze mną nie

rozmawiał, nie pytał, co czuję, czy w ogóle coś czuję. Jakby to zupełnie nie dotyczyło mnie, jakby mnie

nie było. Przyzwyczaiłem się, że zainteresowanie ojca ograniczało się do pytania: Jak tam w szkole?

A gdy studiowałem: Jak tam na zajęciach? Pamiętam strach, że mogę zrobić coś, co nie spodoba się

rodzicom. Szczególnie matce. Wtedy myślałem, że to ja jestem zły. Teraz widzę, że byłem akceptowany

i kochany, gdy robiłem to, co chciała matka.

I tak mijały lata. Zacząłem pracować. Potem zacząłem pić. Ożeniłem się i piłem dalej. Potem picie

przeszkadzało mi w pracy, więc tylko piłem. W pracy mieli mnie już dość. Kazali mi się zwolnić.

Poszedłem do lekarza. Brałem antikol, wszywałem sobie esperal kilka lat z rzędu. Żaden z lekarzy,

u których byłem, nie spytał, czy może spróbowałbym jakiejś formy terapii, czy chciałbym porozmawiać.

Znowu nikt ze mną nie rozmawiał. Dalej nic tak naprawdę nie wiedziałem o chorobie alkoholowej.

Żona właśnie kupiła nowy numer „Charakterów”, w którym jest artykuł z cyklu o DDA. Czytając

te teksty, w wielu miejscach odnajduję siebie, czuję, że to o mnie. Tak będzie z wieloma osobami, które

je przeczytają: zobaczą, że nie są sami, że są ludzie, którzy chcą i umieją pomóc w walce z chorobą

alkoholową.

Jacek z Warszawy

Mój największy błąd

Największym błędem, jaki popełniłam, była wiara, że jestem wolna od przeszłości. Przekonywałam

samą siebie, ze moja siła i pewna dojrzałość pokonają bariery. Sądziłam, ze moje doświadczenie tylko

mnie wzmocni i pozwoli realnie patrzeć na rzeczywistość Niestety nie wzięłam pod uwagę

najważniejszej rzeczy, a mianowicie tego, ze jestem dzieckiem alkoholika. Wspaniała mama, przyja-

ciele, spełnienie w pracy zawodowej - to nie wymaże negatywnych doznań z dzieciństwa. Alkoholik

dokonuje spustoszenia w życiu emocjonalnym każdego członka rodziny. Uderza w podstawowy skład-

nik ludzkiej osobowości - w uczucia. W efekcie następuje zaburzenie poczucia własnej wartości,

bezpieczeństwa, zaufania, wiary w normalny związek.

Mam za sobą nieudany związek. Przyczyną był oczywiście alkohol. Zarówno mój partner, jak i ja

background image

doskonale znaliśmy ten problem, ale zignorowaliśmy fakt, że wpłynął on na nasze życie. Zniszczyliśmy

miłość, bo jedno chciało być silniejsze, bardziej niezależne od drugiego. Tak naprawdę wcale nie o to

chodziło. Pogubiliśmy się, nie pytając nikogo, a przede wszystkim siebie, o drogę.

Marta z Tucholi

8. Pozwolić zagoić się ranie

Pierwszy krok do zmiany to uświadomienie sobie, kim jestem i w jaki sposób sytuacja rodzinna

związana z nadużywaniem alkoholu przez rodzica wpłynęła na mnie i moje życie. Wiele Dorosłych

Dzieci Alkoholików przez lata boryka się na przykład z depresją czy lękami, myśląc: „Coś ze mną jest

nie tak” - i nie widzą związku tych stanów z nadużywaniem alkoholu przez bliską osobę, kiedy byli

dziećmi. Póki tak się dzieje, zmiana jest trudna.

Czasem lektura artykułu o Dorosłych Dzieciach Alkoholików lub film w telewizji może kogoś

skłonić do odkrycia, że jest DDA. Gdy oglądamy historię skrzywdzonego dziecka albo czytamy o tym,

co dzieje się w rodzinie alkoholowej, łatwiej nam dostrzec, że doświadczaliśmy czegoś podobnego.

Jeśli pojawiają się myśli tego typu, to wchodzimy w etap kontemplacji, czyli zastanawiania się, na ile

w moich problemach odzwierciedla się to, co charakterystyczne dla Dorosłych Dzieci Alkoholików. Ci,

którzy zaczynają identyfikować siebie jako DDA, dostrzegają nadzieję na to, że możliwa jest zmiana

ich samopoczucia i sposobu życia.

Zanim jednak przystąpimy do zmiany, potrzebujemy się do niej przygotować. Zwykle na początku

sprawdzamy, jak można to zrobić, na przykład rozmawiamy ze znajomymi, którzy odbyli już terapię

DDA, albo sięgamy po poradniki dla DDA. Wiele osób udaje się wówczas do psychologa, żeby poroz-

mawiać, czy w ich przypadku psychoterapia jest konieczna. Wszystkie te sposoby są dobre, by

wstępnie rozeznać się, ile wysiłku kosztować nas będzie zmiana i czy warta jest tego wysiłku.

Niektórzy odkrywają, że choć są DDA, wcale nie chcą się zmieniać, ponieważ żyje im się całkiem

dobrze. Inni są zadziwieni bólem pojawiającym się w nich, gdy tylko zaczynają rozmawiać o swoich

dawnych relacjach z rodzicami.

Jeśli w wyniku lektury lub rozmów o DDA zaczynasz myśleć: „To możliwe, abym czuł się

radosny, abym czuł się dobrze z ludźmi, żebym założył rodzinę i cieszył się z bycia z moimi bliskimi,

żebym czuł wewnętrzny spokój i pewność siebie” - to znaczy, że rozpoczynasz swój wewnętrzny

proces zmiany.

Do prowadzonych przeze mnie grup terapeutycznych trafiają zwykle osoby w tej fazie: już

świadome bycia DDA, z nadzieją na zmianę. Często jeszcze nie do końca wiedzą, co chcą zmienić,

i dlatego we wstępnym etapie terapii ważne jest pogłębienie zrozumienia, w jaki sposób konkretne

doświadczenia z przeszłości wpłynęły na ich przekonania, zachowania i sposoby radzenia sobie

background image

z życiem i ludźmi. Przydatne są tutaj różne formy pogłębionej psychoedukacji, pozwalające zrozumieć,

jak funkcjonowała nasza rodzina, gdy byliśmy dziećmi, i jak to wpłynęło na nasz rozwój oraz to, kim

jesteśmy dziś. Psychoedukacja musi mieć element autodiagnozy i dawać możliwość podzielenia się

osobistymi odkryciami uczestników. Tematy pracy psychoterapeutycznej w tej fazie mogą być

wprowadzane przez prowadzącego lub spontanicznie wyłaniać się z procesu grupowego. Obie

strategie pracy wymagają od prowadzącego dużej wrażliwości na potrzeby, których grupa i uczestnicy

na tym etapie często nie potrafią wyrazić.

Ważne są również nowe pozytywne doświadczenia związane z ludźmi. Grupa pozwala poczuć się

podobnym do innych, zrozumianym, wysłuchanym, zaakceptowanym. Te doświadczenia najłatwiej

zdobyć w grupie terapeutycznej, choć podobną rolę może odegrać grupa samopomocowa. W grupie

osoby uczą się takiego bycia razem, które służy ich rozwojowi. Spełnia to rolę treningu umiejętności

interpersonalnych, których nabywanie jest możliwe, gdy przebywamy w grupie o jasnych i zdrowych

regułach, dającej wsparcie, akceptującej odmienność i potrzeby uczestników. W takiej grupie łatwo

o otwartość i pojawianie się silnych uczuć związanych z trudnymi wspomnieniami czy wydarzeniami

z życia. Ważne jest nie tylko ich przypomnienie i zwierzenie się z nich innym ludziom, ale także

zmiana sposobu, w jaki wydarzenie zapisało się w nas. Często nasze wspomnienie jest źródłem

trudnych emocji, nie zagojoną raną. Terapia ma pozwolić jej zagoić się tak, by nie wpływała już na

nasze codzienne życie. Na tym etapie ważne jest znalezienie nowych rozwiązań tych sytuacji relacji,

z którymi sobie nie radziliśmy (lub radziliśmy sobie w sposób, który nam samym się nie podobał),

adekwatnych do naszego wieku, poziomu naszego rozwoju i możliwości.

Istotą tej fazy psychoterapii DDA jest zmiana obrazu siebie zmierzająca w kierunku bardziej

realnego i pozytywnego postrzegania własnej osoby - jako bardziej dorosłej, niezależnej, posiadającej

znacznie więcej zasobów niż w okresie dzieciństwa. Trzeba skoncentrować się na tych doświadcze-

niach z przeszłości, które utrudniają lub uniemożliwiają korzystanie z aktualnego potencjału. Zmianie

ulegają schematy myślenia i przeżywania. Wśród osób, które już założyły własne rodziny, wzrasta

także świadomość tego, jak dotychczasowe zachowania i uwikłanie w rodzinę pierwotną wpływa na

ich bliskich. Pojawia się poczucie, że mogą zmienić siebie i swoje życie. Wzrasta też świadomość tego,

co konkretnie chcą zmienić.

Przychodzi czas na planowanie i przeprowadzanie realnych, a drobnych zmian w życiu.

Zaczynamy od drobnych zmian, ponieważ jest to dobry sposób, aby przekonać się, na ile wymyślona

przez nas zmiana sprawdzi się w rzeczywistości. Jeśli się sprawdzi - to wykonujemy kolejne kroki.

Jeśli nie - musimy weryfikować swoje plany.

Rolą terapeuty i grupy na tym etapie pracy jest wspieranie osobistych planów poszczególnych

osób. Optymalne interwencje służą nagradzaniu zmian, które się udały, wnikliwej analizie trudności

background image

i zaplanowaniu nowej zmiany tam, gdzie poprzednia się nie powiodła.

Osiągnięcie stabilnej zmiany osobistej, jak wy mika z badań i obserwacji klinicznych, trwa około

dwóch lat. Czas pracy grupy psychoterapeutycznej to zwykle okres od 6 do 12 miesięcy. Oznacza to, że

w tym czasie możliwe jest przeprowadzenie zmiany wewnętrznej, czyli uświadomienie sobie, co

potrzebujmy zmienić, jak możemy to zrobić, i rozpoczęcie planowania zmiany, na której nam zależy.

Od tego, na ile głęboko uda się przeprowadzić ten etap zmiany, zależą dalsze efekty terapii.

Bezpośrednio po terapii uczestnicy wprowadzają drobne zmiany. Potem decydują się na kolejne.

Zwykle rok lub dwa po terapii pojawiają się sygnały wskazujące na zmianę nastawienia do świata, do

życia i do siebie.

Z badań, które prowadzimy, sprawdzając efekty psychoterapii w ośrodku, wynika, że osoby po

terapii obserwują u siebie pozytywne zmiany w wielu obszarach. Przede wszystkim zmienia się ich

postrzeganie siebie w relacjach z innymi: czują się pewniejsi, spokojniejsi, bardziej świadomi swojej

wartości i swoich kompetencji. Jest to związane ze wzrostem poczucia emocjonalnej stabilności, które

osoby te czasem opisują jako wewnętrzny spokój. Zaczynają częściej mówić o sobie pozytywnie i z

dbałością odnosić się do siebie. Po terapii zwiększa się u nich również gotowość do wzięcia

odpowiedzialności za swoje życie i poczucie, że mogą żyć tak, jak potrzebują i jak chcą. Oznacza to

zwykle istotne zmiany życiowe, na przykład ograniczenie relacji z tymi, którzy krzywdzą, zbliżenie się

do osób, które wspierają, zakładanie stałych związków, a także inne „inwestycje” osobiste.

DDA po terapii doceniają swoją umiejętność dystansowania się od wielu spraw, w tym także od

swoich słabości. Dobrze czują się także ze swoją gotowością do wprowadzania zmian w życiu -

napełnia ich to energią i entuzjazmem. Czerpią również zadowolenie ze wspierających kontaktów

z innymi - inaczej niż na początku, kiedy poszukiwanie pomocy u innych postrzegali jako coś

negatywnego. DDA po terapii częściej też czują, że radzą sobie ze swoimi emocjami. Istotnie

zmniejszają się także występujące u nich wcześniej objawy psychopatologiczne. Wzrasta zaś poczucie,

że są w stanie dobrze radzić sobie w życiu i mają siły, aby to robić - aby żyć szczęśliwie.

Marzenna Kucińska

Marzenna Kucińska kieruje Ośrodkiem Psychoterapeutycznym Instytutu Psychologu Zdrowia

PTP w Warszawie. Zajmuje się psychoterapią DDA.

Ma

46

lat, męża i 10-letnią córkę.

Sam nie dasz rady

Problem DDA dotyczy również mnie. Mam tę świadomość i próbuję coś z tym robić. Ale

przerażające jest to, ilu DDA żyje wokół nas. Oni cierpią, nie wiedząc nawet, dlaczego tak się dzieje.

background image

Wielu ludzi uważa, że psychoterapia, grupy wsparcia itp. to coś nienormalnego. Spotykam się z takimi

opiniami. Na szczęście jest ich coraz mniej, a będzie jeszcze mniej, gdy problem będzie nagłaśniany.

Jeżeli już do kogoś dotarło, że jest DDA, i uważa, że sam poradzi sobie z problemem - to nic

bardziej mylącego. Nie poradzi sobie sam, żeby nie wiem co To na terapii odkopuje się to, co zakopane,

opłakuje się to, czego się nie dostało w dzieciństwie, i przeżywa się smutek. Po dłuższym czasie może

przyjdzie przebaczenie dla naszych rodziców. Przyjdzie ukojenie, radość, normalne życie. Wiem, bo

sama przeszłam O terapię DDA - przeszłam ją, żeby nie zwariować, żeby wiedzieć, co 8. jest czarne,

a co białe, żeby się dowiedzieć, kim jestem i jaka jestem. Dziś spokojniej i pewniej stąpam po ziemi.

Wiem, czego chcę od O życia. Wiem, czego oczekują ode mnie moje dzieci. To tak, jakby mi

Q

ktoś

podarował „nowe oczy” i ”nowe uszy”. Jestem szczęśliwa.

Halina z Tomaszowa

Tak bardzo chcę pójść na spacer

Mam 23 lata i jestem DDA. Zrozumiałam to dopiero rok temu, kiedy trafiłam do psychologa, który

stwierdził u mnie agorafobię z napadami lęku. Kiedy usłyszałam, co mi jest, nie miałam pojęcia o tej

chorobie i o tym, skąd się wzięła. Dopiero z czasem, kiedy zaczęłam regularnie spotykać się z moim

terapeutą, uświadomiłam sobie, co się ze mną dzieje. Zaczęłam dostrzegać rzeczy, o których wcześniej

nie wiedziałam albo nie chciałam wiedzieć. To dzięki psychologowi odkryłam, kim tak naprawdę są

moi rodzice i jaką krzywdę mi wyrządzili. Uważam, że to tylko dzięki nim mam tę fobię i od ponad roku

siedzę w domu. To przez nich jestem dzisiaj sama jak palec, zamknięta w czterech ścianach, i nie mogę

pójść do pracy, nie mogę kontynuować nauki.

Czasami zastanawiam się, czy ten koszmar kiedyś się skończy. Tak bardzo bym chciała pójść gdzieś

z przyjaciółmi, zdać maturę, którą stale odkładam na później, pójść na studia, które są moim

marzeniem...

Jedyną osobą, która mnie wspiera, jest psycholog. Wiem, że na tym właśnie polega jego praca, ale

i tak się cieszę, że do niego trafiłam. Bardzo go polubiłam. Dziękuję mu za to, że jest.

Cały czas wierzę, że nadejdzie kiedyś taki dzień, kiedy będę na tyle silna psychicznie, aby

zrealizować swoje marzenia, ze będę mogła w końcu cieszyć się życiem.

M. z Bydgoszczy

Smutek w szczęściu

Mam 30 lat. Jestem DDA. Mam wspaniałego, kochającego męża i cudownego, mądrego syna.

Jestem nieszczęśliwa. Dlaczego? Bo każdy mój dzień to walka. Budzę się i zasypiam z waleniem serca,

czasem myślę, że słyszą je sąsiedzi za ścianą. Moje serce - pełne lęków, strachu, bólu, bezsilności.

background image

Gdyby kula ziemska była płaska, biegłabym tak długo, aż by mnie pochłonął wszechświat. I byłoby

cudownie. Bez poczucia, że wszyscy na mnie patrzą i śmieją się, tak jakbym nosiła koszulkę z napisem:

„Moi rodzice są alkoholikami i dlatego jestem nikim”. Bez uczucia żalu i pytań: „Dlaczego tobie się to

przytrafiło?”.

Nadzieja. Od dwóch miesięcy leczę depresję, za kilka dni po raz czwarty pójdę na spotkanie grupy

wsparcia DDA. Spotkam tam „swoich” ludzi, oni się ze mnie nie śmieją. Nadzieja - że zrzucę kiedyś

z siebie tę „koszulkę”. Chciałabym wierzyć, że wygram tę walkę, zacznę się uśmiechać do syna i kiedyś

będę w stanie powiedzieć: „Życie jest piękne”. Może...

Sylwia ze Szczecina

Chcę zrozumieć i pomóc

Od kilku lat w ramach praktyk wakacyjnych uczestniczę w tzw. Oazach - piętnastodniowych

rekolekcjach. W każdej grupie oazowej pojawiają się problemy związane z sytuacją w domu. Duża

część dzieci doświadcza różnych form patologii, wśród których króluje problem alkoholowy. W ciągu

piętnastu dni nikt nie jest w stanie zmienić życia człowieka, czy też naprawić tego, co przez wiele lat

było „psute” w domu. Jednak można spróbować zasiać dobre ziarno. Interesuję się psychologią, mam

pewną wiedzę z tej dziedziny. Ale w dziedzinie „problemu alkoholowego” nie jest to wiedza pełna i do

końca ułożona. Cykl artykułów w ”Charakterach” pomógł mi lepiej przygotować się na spotkanie

z ludźmi, którzy w jakiś sposób związani są z nadużywaniem alkoholu. Aczkolwiek wiem, iż sam

przeprowadzać terapii nigdy nie będę.

Ryszard z Paradyża

background image

Pokusa silniejsza niż rozum,

czyli dlaczego ludzie nie radzą sobie z nałogami

Dariusz Soliński

Ronald Reagan, były prezydent Stanów Zjednoczonych, nie cieszył się opinią wybitnego

intelektualisty. Amerykańscy studenci mawiali o nim nawet, że nie jest w stanie równocześnie iść i żuć

gumy. Czynności te, każda z osobna, wymagają bowiem od niego pełnej koncentracji. W istocie

umiejętność równoczesnego wykonywania różnych działań jest koniecznością każdego żywego

organizmu. Organizm najbardziej złożony - człowiek - wykonuje w każdej chwili wiele działań

jednocześnie. Na przykład oddycha, poci się, myśli, spogląda na zegarek i idzie. Czasami zdarza się

jednak, że człowiek musi wybierać między dwoma różnymi działaniami: nie może równocześnie napić

się wódki i nie pić alkoholu, powstrzymać się od palenia i rozkoszować się wdychanym dymem,

zjadać wielkiego ciastka z górą bitej śmietany i utrzymywać surowej diety. We właściwych wyborach

pomagają nam podmiotowe mechanizmy samoregulacyjne.

Prawidłowa samoregulacja to proces, w którym to, co sam podmiot uznaje za „obiektywnie”

ważniejsze, bierze górę nad tym, co uznaje za mniej ważne. Oczywiście nie zawsze człowiek sięgający

po kieliszek alkoholu, po papierosa czy wysokokaloryczne ciastko musi odczuwać jakikolwiek

konflikt decyzyjny.

Zdarza się jednak, że robi to niejako wbrew sobie, ma świadomość, że postępuje niewłaściwie,

a potem żałuje swego czynu. W takim właśnie przypadku mamy do czynienia z procesem zaburzenia

podmiotowej samoregulacji. Nałóg jest klasycznym przykładem takiego zaburzenia: osoba czuje, że

górę w jej działaniach biorą impulsy, pokusy, chwilowe chęci, a przegrywają prawdziwe wartości

i cenione przez nią standardy.

Dlaczego ludzie nie potrafią poradzić sobie z własnymi nałogami? Powodów jest oczywiście wiele.

Tak wiele, że nawet nie podejmuję się tu wymienienia wszystkich. Skoncentruję się tylko na tych,

które mają związek z zaburzeniami samoregulacji.

Samoregulacja wiąże się z

posiadaniem przez działający podmiot (człowieka) pewnych

standardów - wizji tego, „jak powinno być”. W grę wchodzą wizje zarówno na temat tego, jaki stan

byłby najlepszy (optymalny), jak i tego, jaki stan uznać można za „jeszcze dopuszczalny”. Aby owe

standardy mogły efektywnie wpływać na podejmowane przez podmiot decyzje, musi on ukierunkować

na nie swoją uwagę, zdawać sobie sprawę, że podjęcie określonego działania oznaczać będzie

wystąpienie rozbieżności między tymi standardami a stanem faktycznym. Jeśli zaś rozbieżność taka

już wystąpi, koncentracja na niej powinna motywować podmiot do jej usunięcia. Tak więc

background image

odchudzająca się osoba, zanim sięgnie po ciasteczko, powinna pomyśleć, że działanie takie jest

w konflikcie z akceptowanymi przez nią standardami własnej sylwetki. Jeśli natomiast już ciasteczko

zjadła, to myślenie o oddaleniu się od standardów powinno zmotywować ją do spalenia kalorii, na

przykład do intensywnej przebieżki wokół domu. Problemem, jaki często dosięga osoby pozostające

pod wpływem nałogów, jest jednak tak zwane niedostateczne monitorowanie. Po papierosa, ciasteczko,

piwo czy żeton w kasynie sięgają one bowiem zazwyczaj mechanicznie i bezrefleksyjnie. Nie

zastanawiają się nad tym, w jakiej relacji do akceptowanych przez nie standardów pozostają takie

działania. Standardy zaś przybierają w takim przypadku formę utajoną i nie spełniają swoich funkcji.

Sprawowanie efektywnej samoregulacji wymaga pewnego wysiłku. Roy Baumeister udowodnił

w serii pomysłowych eksperymentów, że właściwie każda forma podmiotowej samoregulacji wiąże

się z utratą energii. W jednym z nich osoby badane proszone były o przybycie do laboratorium na

czczo. W laboratorium unosił się wspaniały zapach dopiero co upieczonych ciasteczek czekoladowych.

Na stole stała misa z tymi ciasteczkami i druga, wypełniona rzodkiewkami. W zależności od

warunków eksperymentalnych, badanych zachęcano do zjedzenia kilku ciasteczek, prosząc

o niesięganie po rzodkiewki, lub do zjedzenia kilku rzodkiewek, prosząc o nie sięganie po ciasteczka.

Po przedstawieniu tej instrukcji eksperymentator wychodził, pozostawiając badanego samego w la-

boratorium. O

ile rezygnacja z

rzodkiewek była dla osób badanych bardzo łatwa, o

tyle

powstrzymywanie się od sięgnięcia po wspaniale pachnące ciasteczka było mało przyjemnym i - jak

zakładał Baumeister - wyczerpującym energetycznie przezwyciężeniem pokusy. Następnie obie grupy

uczestników eksperymentu poproszono o rozwiązywanie anagramów. Mniej wysiłku w to zadanie

włożyły osoby, które wcześniej zwalczały w sobie pokusę sięgnięcia po zakazane ciasteczko. Zdaniem

Baumeistera brakowało im już na to energii.

Wyczerpanie energii nierzadko towarzyszy nałogowcom. Niezwykle często muszą oni bowiem

zwalczać pokusy sięgania po „zakazane owoce”. Męczyć mogą ich również niepowodzenia zawodowe,

zawody miłosne, kłopoty finansowe, a także hałas czy kłopoty ze snem. Wszystko to sprawia, że

w kluczowym momencie często po prostu brakuje im energii, by powiedzieć „nie”.

Wspomniane zmęczenie wiąże się też zwykle ze złym nastrojem. Ulegnięcie pokusie oznacza

wprawdzie w bardziej odległej przyszłości przeżywanie silnych negatywnych emocji (poczucia winy,

wstydu, własnej niskiej wartości itp.), ale w krótkiej perspektywie czasowej wiąże się z dostarczeniem

sobie emocjonalnej przyjemności wynikającej z zapalenia papierosa, wypicia piwa czy sięgnięcia po

wielki krem sułtański. W artykule opublikowanym w ”Journal of Personality and Social Psychology”

Dianne Tice i jej współpracownicy udowadniają, że ludzie bardzo często ulegają różnym pokusom,

ponieważ sądzą, że dzięki temu poprawią sobie nastrój. Grupie badanych Tice przekazywała

(nieprawdziwą) informację, że ich zły nastrój jest niezmienny - będzie się przez jakiś czas utrzymywał

background image

bez względu na to, jakie działania podejmą. Okazało się, że osoby, które otrzymywały taką właśnie

informację, zdecydowanie rzadziej ulegały różnym pokusom.

Standardy, jakimi kierują się ludzie w swoim codziennym funkcjonowaniu, nie dotyczą, rzecz

jasna, tylko kwestii związanych z powstrzymywaniem się od pokus kojarzonych z nałogami.

Większość osób chce mieć dobre zdanie o swoich kompetencjach i pragnie, aby korzystnie oceniali je

inni. Paradoksalnie takie potrzeby mogą w pewnych warunkach narażać ludzi na popadniecie w nałóg.

Edward Jones i Steven Berglas mówią, że ludzie skłonni są czasem do przejawiania działań, które

zmniejszają ich szansę na osiągnięcie sukcesu, ale zarazem pozwalają im tak wyjaśnić ewentualną

porażkę, by mogli zachować dobre mniemanie o sobie i pozytywny image w oczach innych. Pójście na

egzamin na tak zwanym kacu czy pod wpływem narkotyku w oczywisty sposób zmniejsza szansę na

sukces. Zarazem jednak dostarcza takiego wytłumaczenia ewentualnego niepowodzenia, które nie

obciąża samooceny. Egzaminowany nie musi mówić sobie: „Nie zdałem, bo jestem mało inteligentny”.

Nie pomyślą tak też o nim inni. Wszyscy przecież wiedzą, że nie zdał, bo był skacowany, lub też

znajdował się pod wpływem narkotyku. Badania pokazują, że do takich działań - Jones i Berglas

nazywają je samoutrudnieniowymi skłonni są przede wszystkim ludzie, których samoocena jest

niepewna. Działania takie nie muszą wprawdzie polegać na sięganiu po alkohol czy narkotyki (często

przybierają po prostu formę niewkładania wysiłku w przygotowanie się do zadania), ale jeśli tak

właśnie się dzieje, mogą niepostrzeżenie przerodzić się w nałóg. Zdaniem Berglasa wielu starzejących

się sportowców i aktorów sięga po alkohol najpierw wybiórczo, by bronić swej samooceny, a potem

niepostrzeżenie piją przy każdej bez mała okazji.

W większości terapii uzależnień przyjmuje się tak zwaną opcję zerową. Alkoholikowi nie wolno

sięgnąć po choćby jedną szklankę piwa, narkoman nie ma prawa do ani jednego skręta, hazardzista

powinien zapomnieć nawet o totolotku. Pozornie taka opcja zerowa jest rozwiązaniem ze wszech miar

słusznym. Każdy, komu na sercu leży własna szczupła sylwetka, wie z doświadczenia, że jeśli ma się

przed sobą talerz pełen ciasteczek, to jedynym sposobem, aby ich nie zjeść, jest powstrzymanie się od

sięgnięcia po pierwsze. Zjedzenie owego pierwszego ciasteczka sprawia bowiem, że sięgamy

bezwiednie po drugie, trzecie, czwarte... by w końcu stwierdzić, że nie ma sensu zostawiać na talerzu

tych kilku ostatnich. Choć więc zjedzenie jednego tylko ciastka samo w sobie nie jest przecież naganne,

lepiej jest nie sięgać po nie. Alkoholik też by nie cierpiał, gdyby wypił jedno piwo czy kieliszek

koniaku. Problem w tym, że i tu uruchamia się efekt śnieżnej kuli. Nie kończy się na jednym kuflu czy

kieliszku. Co gorsza, nie kończy się na dwóch, czy też trzech... Opcja zerowa, skuteczna jako standard

samoregulacji, okazuje się mieć jednak swoje poważne minusy wtedy, gdy jest podstawą terapii.

Praktycy leczenia alkoholizmu bądź narkomanii wiedzą doskonale, jak zatrważająco mało skuteczna

jest większość programów terapeutycznych. Większość alkoholików i narkomanów wraca do nałogu.

background image

Jedną z przyczyn może być właśnie przeświadczenie o bezwzględnym zakazie sięgania po zakazany

owoc. Taki standard jest bardzo trudny do osiągnięcia. Tak trudny, że w wielu przypadkach

nałogowiec dochodzi do wniosku, że nie ma szans na wyzdrowienie. Co gorsza, jakiekolwiek

niepowodzenie powoduje poczucie totalnej klęski, beznadziei i braku perspektyw. Alkoholik, któremu

zdarzyło się sięgnięcie po kieliszek, dochodzi do wniosku, że wszystko zostało stracone} Wypił,

przegrał. Nie ma więc znaczenia, czy teraz będzie pił do wieczora, do rana, czy też przez kilka

następnych dni. Narkoman, który nie wytrzymał i zapalił „marychę”, może dojść do wniosku, że znów

przekroczył granicę i znalazł się po ciemnej stronie. Teraz już nie ma znaczenia, czy napełni on lufkę

kawałkiem „ziela”, czy też przerzuci się na heroinę.

Terapeuci coraz częściej zdają sobie sprawę z pułapek tkwiących w opcji zerowej. Dlatego też

coraz większe zainteresowanie budzą programy odchodzące od tej idei. Alkoholicy uczeni są między

innymi kontrolowanego picia - by na przykład nauczyć się wypijać jedno piwo i na tym poprzestawać.

Jeśli zaś zdarzy im się „pójść w cug”, to oczywiście nie można przejść nad tym do porządku dziennego,

ale nie należy też dochodzić do wniosku, że wszystko (to jest cały dotychczasowy trud walki

z nałogiem) zostało stracone. Choć programy tego typu nie są jeszcze powszechne, wiele wskazuje na

to, że są znacznie bardziej skuteczne od tradycyjnych.

Dariusz Doliński

Dariusz Doliński jest profesorem Uniwersytetu Opolskiego i Szkoły Wyższej Psychologii

Społecznej. Specjalizuje się w psychologii zachowań społecznych, psychologii emocji i motywacji.

Przewodniczy Komitetowi Nauk Psychologicznych PAN. Lubi literaturę piękną i rocka

Ma 44 lata, żonę i córkę.

background image

Szczypta optymizmu,

czyli różne wyjścia z sytuacji bez wyjścia.

Alicja Senejko

Przy rozmaitych okazjach sobie i znajomym ludziom (przynajmniej tym najbliższym) życzymy

szczęśliwego życia, bez trosk i zagrożeń. Niektórzy wierzą, że to możliwe. Psychologia nazywa ich

nierealistycznymi optymistami. Ten nierealistyczny optymizm traktuje się jako atrybucję obronną,

będącą przejawem ucieczki od problemów zagrażających spokojowi ducha, jako brak przygotowania

do przyjęcia życia takim, jakie jest obiektywnie, z jego blaskami i cieniami, ze śmiercią w tle czy - jak

powiedziałby Viktor Franki, austriacki psychoterapeuta i filozof, więzień obozu koncentracyjnego -

z określoną dawką cierpienia, którą każdy z nas ma przypisaną.

Jednak pesymistyczna postawa wobec życia nie jest ani bardziej realistyczna niż nierealistyczny

optymizm, ani też nie przygotowuje lepiej do zmagania się z trudem istnienia. Zwracają na to uwagę

psychologowie społeczni (m.in. Dariusz Doliński w książce „Orientacja defensywna”). Pesymiści są

wprawdzie lepiej przygotowani na ewentualność jakiegoś nieszczęścia, ale umyka im wiele okazji

życiowych, które optymiści bez trudu wykorzystują. Pesymista ma bowiem za mało wiary w sukces,

jest zbyt sceptyczny i nieufny, żeby włączyć się w realizację szansy podsuwanej przez okoliczności.

Natomiast optymistyczna postawa wobec życia, wyrażająca się w przekonaniu, że teraźniejszość

i przyszłość należą do nas, działa jak samosprawdzające się proroctwo - prowokuje rzeczywistość do

spełnienia zamierzeń. Ale nawet najbardziej nierealistyczny z nierealistycznych optymistów nie jest

w stanie zakląć losu, by ustrzec się zagrożeń. On również musi zmagać się z życiem, zetknąć

z niechcianą stroną egzystencji. Nie jest ona zarezerwowana wyłącznie dla pesymistów - byłoby to

rzeczywiście wysoce niesprawiedliwe.

W psychologii, czyli tam, gdzie subiektywność odgrywa tak wielką rolę, na pełną sprawiedliwość

nie ma jednak miejsca. Nie cierpimy po równo, cierpienie nie jest każdemu z nas przydzielone w tym

samym wymiarze - między innymi dlatego, że różnie postrzegamy i interpretujemy sytuacje, nawet te

trudne, czy wręcz zagrażające. Różnimy się więc oceną sytuacji, na co już dwadzieścia, trzydzieści lat

temu zwróciło uwagę wielu psychologów, na przykład prof. Richard S. Lazarus i prof. Wiesław

Łukaszewski. Tę samą sytuację jedni z nas ocenią jako całkiem naturalną, a inni jako zagrażającą,

utrudniającą, czy wręcz uniemożliwiającą realizację tego, co dla nich najważniejsze. Różnice

w ocenach wynikają oczywiście z wielu czynników podmiotowych i sytuacyjnych. Na przykład im

więcej mamy celów i wartości dla nas istotnych, których osiągnięcie jest zagrożone, im bardziej

jesteśmy wrażliwi, lękliwi, pesymistyczni, mamy zaniżone poczucie własnej wartości itp. - tym łatwiej

background image

zaliczymy daną sytuację w poczet zagrażających. Dlatego też rozwód dla jednej osoby to wielkie

nieszczęście, zaś dla innej wygodny i naturalny sposób regulowania stosunków międzyludzkich

w sytuacji, gdy kobieta i mężczyzna nie widzą możliwości dalszego wspólnego życia.

A zatem nie wszystkie sytuacje potocznie uznawane za zagrażające są nimi w subiektywnym

odczuciu konkretnych osób. Jednak zdaniem niektórych psychologów, między innymi Lennarta

Leviego i

Mariannę Frankenhauser z

Uniwersytetu Sztokholmskiego, istnieją obiektywne,

uniwersalne zagrożenia i stresory, które oceniane są tak samo, niezależnie od specyfiki oceniających je

ludzi. Do takich uniwersalnych zagrożeń zaliczają na przykład kataklizmy.

Prowadziłam badania dotyczące ustosunkowania się do powodzi jako zagrożenia oraz reakcji na

ten kataklizm, w których uczestniczyła młodzież mieszkająca we wrocławskiej dzielnicy Kozanów.

W 1997 roku powódź na prawie trzy tygodnie uwięziła tych młodych ludzi w mieszkaniach. Wyniki

pokazały, że wszyscy oni traktowali kataklizm jako silne zagrożenie, ale część młodzieży postrzegała

go równocześnie jako wyzwanie. Tak więc subiektywne oceny sytuacji, mimo jej jednoznaczności,

różnią się.

Różnice w ocenach dotyczą także treściowej charakterystyki zagrożeń, czyli tego, jakie konkretne

zagrożenia skłonni jesteśmy dostrzegać i co wpływa na to szczególne uwrażliwienie na określone

zagrożenia. Z badań (również moich) wynika, że wiek może determinować wyczulenie na pewne

kategorie zagrożeń. Na przykład czternasto- czy piętnastolatki najwięcej niebezpieczeństw dostrzegają

w sferze incydentów społecznych (zaczepianie na ulicy przez nieznajomych, wymuszanie pieniędzy,

kradzieże itp.). Z kolei dla dziewiętnasto- i dwudziestolatków najczęstszymi zagrożeniami są trudności

szkolne, zaś incydentów społecznych w ogóle nie oceniają oni w kategoriach zagrożeń. Badana

młodzież różniła się także w postrzeganiu problemów egzystencjalnych (kłopotów z samookreśleniem,

lęku przed śmiercią, trudności w odnalezieniu sensu życia itp.). Dla czternasto- i piętnastolatków ten

obszar zagadnień nie jest jeszcze tak istotny jak dla starszej młodzieży i dla dorosłych. Problemy

egzystencjalne nie stanowiły więc dla nich żadnego zagrożenia. Młodzież najstarsza wskazywała na

nie znacznie częściej, choć i w tej grupie dominowały zagrożenia doświadczane w szkole, w rodzinie,

w kontaktach z sympatią czy z kolegami.

Na to, jakie zagrożenia skłonni jesteśmy dostrzegać, wpływają również nasze doświadczenia,

głównie te z wczesnego dzieciństwa. Podkreślają to psychoanalitycy, z Zygmuntem Freudem na czele.

Istotna jest częstość doświadczanych zagrożeń, ich rodzaj oraz stopień traumatyczności. Wielu z nas -

zdaniem austriackiego psychoterapeuty Erwina Ringela, zajmującego się problemem samobójstw - ma

swój słaby punkt, czyli rodzaj zagrożeń analogiczny do tych, których najczęściej doświadczaliśmy

w dzieciństwie, lub do tych, które przez szczególną traumatyczność wycisnęły piętno na naszym życiu,

gdy byliśmy dziećmi. Właśnie ten rodzaj zagrożeń najszybciej identyfikujemy, a ci najbardziej

background image

przewrażliwieni potrafią dostrzec je nawet tam, gdzie ich nie ma.

Również aktualnie doświadczane kłopoty przyczyniają się do swoistej fiksacji i do szybkiego

interpretowania ich w kategoriach zagrożenia. Zależności te ilustrują wyniki kierowanych przeze mnie

badań. Diagnozowaliśmy percepcję zagrożeń i reakcję na nie u młodzieży z rodzin z problemem

alkoholowym i u zdeprawowanych dziewcząt z ośrodka wychowawczego. Okazało się, ze młodzi

ludzie z rodzin alkoholowych doświadczali zdecydowanie więcej zagrożeń związanych z kłopotami

rodzinnymi, a dziewczęta z ośrodka - z incydentami społecznymi i problemami towarzyskimi.

A zatem badani dostrzegali zagrożenia najczęściej w tych obszarach życia, które były ich piętą

achillesową.

Jak reagujemy na nieszczęścia, które nam się przytrafiają? Zależy to od oceny zagrożenia. Jeżeli

wydarzenie jest dla nas równocześnie zagrożeniem i wyzwaniem, jesteśmy w stanie uruchomić więcej

naszych konstruktywnych reakcji niż osoby, dla których to samo wydarzenie jest jedynie zagrożeniem.

Tak wskazują wyniki wspominanych już badań przeprowadzonych wśród wrocławskich powodzian.

Badani postrzegający powódź jako silne zagrożenie i wyzwanie częściej niż pozostali stosowali

konstruktywne formy obrony, tzn. wykonywali czynności, które (moim zdaniem) dzięki swoim

rezultatom mają moc wspierania procesów rozwojowych. Na przykład rozważali z bliskimi, w jaki

sposób przezwyciężyć zagrożenie, albo próbowali różnych sposobów radzenia sobie dostosowanych

do sytuacji. Młodzież, którą powódź nie tylko przerażała, ale i mobilizowała, stosowała więcej obron

konstruktywnych (w porównaniu ze swoimi jedynie przerażonymi rówieśnikami) i

więcej

niekonstruktywnych obron psychologicznych. W myśl mojego, funkcjonalno-czynnościowego ujęcia

obrony psychologicznej, niekonstruktywne obrony to takie, które swoimi rezultatami nie wspierają

rozwoju, a jedynie pomagają przystosować się do zaistniałej sytuacji. Można do nich zaliczyć

wyparcie, czyli umotywowane zapominanie o zagrożeniu, celowe unikanie sytuacji i osób kojarzących

się z zagrożeniem, czy też intensywne wykonywanie jakiejkolwiek czynności „odrywającej” choćby

czasowo od zmartwienia.

Wyniki te przeczą dosyć silnie zakorzenionemu w psychologii przekonaniu, że albo stosujemy

racjonalne, czyli zaradcze sposoby przezwyciężania trudnych sytuacji, albo nieracjonalne, czyli

obronne. Nie tylko moje badania dowodzą (podobne przekonanie na temat skuteczności obron wyraża

ostatnio np. amerykańska psycholog Julie K. Norem), że najlepiej wychodzą z sytuacji zagrożenia

ludzie stosujący jednocześnie obrony zarówno racjonalne, jak i nieracjonalne, konstruktywne, jak

i niekonstruktywne.

Ciekawą postawę wobec doświadczanych cierpień i zagrożeń zaproponował Franki w swojej

logoterapii: trzeba obdarzać cierpienie sensem, ażeby w

ten sposób uniknąć rozpaczy jako

bezsensownego cierpienia. Twierdził, że nadamy sens cierpieniu, jeżeli je poświęcimy czemuś lub

background image

komuś poza nami - gdy na przykład będziemy przekonani, że nasze cierpienie uchroni naszych

najbliższych (tak może myśleć żona kochająca męża alkoholika, lecz separująca się od niego dla dobra

dzieci). W ten sposób cierpienie stanie się bardziej znośne, łatwiejsze do zaakceptowania.

W niektórych sytuacjach zagrożenia, na przykład w poważnej chorobie, możemy wykorzystać

nieco inne techniki radzenia sobie z nimi. Z badań Shelley E. Taylor z Uniwersytetu Kalifornijskiego

(rozwijającej teorię porównań społecznych Leona Festingera w zastosowaniu do stresujących

wydarzeń życiowych) wynika, że często stosujemy wtedy porównania społeczne. W tych sytuacjach

pełnią one funkcje obronne. Mogą to być porównania „w górę”, tzn. z lepszymi od nas, lub „w dół”,

czyli z tymi, którzy są w gorszej od nas sytuacji - choć jedni i drudzy chorują równie poważnie jak my.

Porównania „w górę” pomagają nam odzyskać nadzieję na wyzdrowienie (skoro osoba, z którą się

porównujemy, wyzdrowiała, to i my mamy tę szansę), stanowią drogowskaz, w jaki sposób działać,

aby znaleźć się w podobnej, uprzywilejowanej sytuacji. Z kolei porównania z osobami będącymi

w gorszym niż my położeniu (bardziej chorymi) pomagają nam stwierdzić, że nie jest jeszcze z nami

tak źle, że możemy z tej sytuacji wyjść obronną ręką.

Inną techniką radzenia sobie w zagrażających sytuacjach, zwłaszcza w takich, które wiążą się

z weryfikacją naszych kompetencji i niepewnym sukcesem (np. przed trudnym egzaminem), jest tzw.

strategia samoutrudniania (określili ją tak amerykańscy psychologowie Edward E. Jones i Steven C.

Berglas). Pozorna nieracjonalność polega tu na tym, ze zamiast ułatwiać sobie radzenie w zaistniałej

sytuacji, jeszcze bardziej ją komplikujemy, co w efekcie czasami przekształca niepewny sukces

w

prawdopodobną porażkę. Jeżeli bowiem przed trudnym i

ważnym dla nas egzaminem

uczestniczymy w

całonocnej imprezie, to rezultaty mogą być opłakane. Jednak czasami,

z psychologicznego punktu widzenia, samoutrudnianie może okazać się dla nas korzystne. W sytuacji

porażki zawsze przecież można zrzucić winę na niedyspozycję spowodowaną nocną imprezą.

Natomiast w sytuacji sukcesu przypadnie nam chwała, bo mimo niedyspozycji wyszliśmy z opresji

zwycięsko, a to dowodzi, jacy jesteśmy wspaniali, wielcy intelektem i duchem.

Wiele badań wskazuje, że styl naszego mocowania się z uciążliwościami życia zależy również od

cech osobowości, między innymi od samooceny i rodzaju motywacji. Im bardziej nasza motywacja jest

egoistyczna (im bardziej w naszym systemie motywacyjnym przeważają motywy osobiste), tym

bardziej za poniesione porażki skłonni jesteśmy winić czynniki zewnętrzne, zwłaszcza najbliższe

otoczenie. Zawyżona samoocena w powiązaniu z tego rodzaju osobistą motywacją przyczynia się

dodatkowo do swoistego uporu, niebrania pod uwagę faktu, że sytuacja nas przerasta, że nie ma szans

na jej przezwyciężenie. L. J. Bożowicz i M. S. Nejmark, rosyjskie badaczki zajmujące się w latach 60.

ukierunkowaniem osobowości, powiedziałyby, że cechuje nas wtedy „afekt nieadekwatności”.

Z uporem i bez efektu mocujemy się z tą wyraźnie nie na naszą miarę sytuacją, podczas, gdy

background image

najrozsądniej byłoby uznać własną słabość i zrezygnować z bezowocnych prób, oszczędzając energię

na działania i sytuacje bardziej dostosowane do naszych możliwości.

Niestety istnieją sytuacje, które w psychologii nazywa się krytycznymi i do których nie przygotują

nas nawet najlepsze treningi czy warsztaty ani własna inteligencja. Chodzi tu na przykład

o nieuleczalną chorobę albo o śmierć bliskiej osoby. Niektórzy badacze (np. amerykański psycholog

kliniczny F. C. Shontz, badający sytuacje krytyczne) twierdzą, że można wyróżnić swoiste etapy

doświadczania sytuacji krytycznych, rozpoczynające się fazą wstępną, tj. bagatelizowaniem,

ignorowaniem pierwszych zwiastunów nieszczęścia. Szok, gniew i depresja to kolejne etapy

przeżywania sytuacji krytycznych. Pogodzenie się z sytuacją jest etapem ostatnim. W przebrnięciu

przez nie najlepiej pomogą osoby bliskie, które wspierać nas będą fizycznie i duchowo. Często właśnie

dzięki nim wychodzimy bezpiecznie z zakrętu życiowego, powracamy do równowagi. A zatem nasza

dbałość o najbliższych w sytuacjach normalnych, pielęgnowanie związków intymnych, rodzinnych

czy przyjacielskich to nie tylko przejaw zdrowia psychicznego, ale również sposób na budowanie

bezpieczeństwa życiowego, przygotowywanie najpewniejszego muru obronnego na wypadek

najgorszych nieszczęść. Strategia liczenia wyłącznie na siebie może się bowiem w sytuacjach

krytycznych okazać katastrofalna.

Głębokie poczucie osamotnienia w połączeniu z ciężarem doświadczanej sytuacji krytycznej bywa

dla niejednego z nas nie do zniesienia, przekracza naszą wytrzymałość. Konsekwencją jest zazwyczaj

poczucie bezradności i bezsensu życia, brak siły i ochoty, by dalej mocować się z życiem.

Alicja Senejko

Alicja Senejko jest doktorem psychologu, adiunktem Instytutu Psychologu Uniwersytetu

Wrocławskiego. Bada przede wszystkim psychologiczne strategie obronne człowieka oraz zagadnienia

z pogranicza psychologu rozwoju i psychologii społecznej. Opublikowała wiele prac z tego zakresu.

Za najważniejsze uważa: Aktywność obronna dzieci (1995), Theoretical issues connected with

psychological defence (w Psychology m a Changing Europę, BEEPG, London 1996) Lubi przyrodę

zwłaszcza kwiaty.

background image

Sam sobie na przekór,

czyli dlaczego sobie szkodzimy.

Zofia Milska-Wrzosińska

Zdarzyło mi się niedawno rozmawiać z panem, który skarżył się, że jego trzy kolejne partnerki

życiowe (w tym dwie żony) były - jak mówił - dziecinne, bierne i nieskłonne do samodzielności. Mój

rozmówca przeżył z tego powodu trzykrotne rozczarowanie, bo zawsze chciał związać się z kobietą

niezależną, która dzieliłaby z nim odpowiedzialność za los związku. Spytałam nietaktownie, jak to się

stało, że trzykrotnie wybrał sobie partnerki zupełnie niezgodnie z własnymi oczekiwaniami. Takie

postawienie sprawy zirytowało mężczyznę: „Sugeruje pani, że ja celowo miałbym wybierać sobie

jakieś trujące bluszcze? A niby dlaczego? Nie jestem żadnym masochistą i zawsze szukałem kobiety,

która będzie mnie akceptować, ale nie uwiesi się na szyi. Nie wiem, dlaczego to się nie udaje. Może

między mężczyzną a kobietą jest za duża różnica płci? Albo może ze wszystkimi kobietami po ślubie

coś się robi takiego?”. Pod koniec imprezy, na której rozmawialiśmy, dostrzegłam go zatopionego

w pogawędce z młodszą od niego o jakieś 15 lat dziewczyną. Ona, z oczyma pełnymi zachwytu,

chłonęła relację o jego ostatnich sukcesach. On, niesiony falą jej podziwu, coraz bardziej wchodził

w rolę wszechmocnego autorytetu. Prawdopodobnie za kilka lat - a może miesięcy - opowie mi, że

kolejna kobieta okazała się nastawionym konsumpcyjnie, niedojrzałym stworzonkiem, z którym nie

sposób stworzyć partnerskiej relacji.

Widzimy wokół ludzi, którzy utrudniają sobie życie, powtarzając wciąż te same zachowania,

wchodząc w kolejne niszczące związki, a przy tym trwają w przekonaniu, że przyczyny leżą poza nimi,

że nie mają oni żadnego wpływu na koleje swojego losu. Z dogodnej pozycji obserwatora zadajemy

sobie pytanie, dlaczego uporczywie powtarzają te same błędy i ponownie wracają do punktu, w którym

byli już wielokrotnie i obiecywali sobie, że nigdy więcej. Wydaje się to niepojęte. Bo przecież o ile

związek z ostro pijącym narzeczonym można uznać za skutek młodzieńczego niedoświadczenia, to

trudniej zrozumieć, że ratunkiem z opresji, jaką są te niefortunne zaręczyny, jest szybki ślub

z damskim bokserem, a kolejne wyzwolenie niesie użalający się nad sobą i ciągle zaćpany kochanek.

Pierwsza w życiu zawodowym pyskówka z przełożonym może wynikać z niezrozumienia reguł gry.

Ale jeśli powtarza się na kolejnych posadach, z których ambitny specjalista notorycznie wylatuje

z hukiem, to jego tłumaczenie, że po prostu nie ma szczęścia do szefów, nie wydaje się wiarygodne.

Ciągłe odtwarzanie własnych niepowodzeń jest od dawna obszarem zainteresowania psychoterapii,

która proponuje rozmaite koncepcje zrozumienia pozornie bezsensownego zjawiska, polegającego na

background image

tym, że ludzie robią wciąż od nowa to samo, a następnie cierpią w wyniku skutków swoich działań.

Niektórzy powtarzają niszczące dla siebie zachowania, bo nie potrafią się wyrzec towarzyszących

im przyjemności czy ulgi w napięciu. To model uzależnienia typowy dla alkoholika bądź narkomana,

ale nieograniczający się do więzi z substancją chemiczną. Czasem przyjemnością jest ulga związana

z rozładowaniem emocji. Ktoś może przeżywać tak wiele złości, że nie powstrzymuje się przed jej

brutalnym wyrażeniem, chociaż wie, że spotka go za to kara: wyrzucenie z pracy, definitywne odejście

żony i dzieci, czy wręcz odwieszenie wyroku skazującego. Przyjemność związana z rozładowaniem

agresji jest tu większa niż obawa przed konsekwencjami. Nie należy jednak sądzić, że agresor nie

kontroluje swojego zachowania. Przeciwnie, na ogół starannie dobiera obiekty, na których może

bezkarnie wyładować złość. Kiedy konsultowałam kobietę robiącą od czasu do czasu dramatyczne

sceny swojemu znękanemu mężowi, dowodziła ona, że absolutnie nie może powstrzymać ataku

brutalnej furii, gdy ktoś jej się sprzeciwia. Zauważyłam, że jednak nie wybuchła złością chwilę

wcześniej w recepcji ośrodka, gdy twierdzono, że jest zapisana na zupełnie inną godzinę, niż sądzi.

Spojrzała na mnie jak na osobę niespełna rozumu i odrzekła: „Przecież państwo wezwaliby karetkę,

gdybym tutaj zachowała się tak jak w domu!”.

Dla niektórych najprostszym sposobem rozładowania napięcia jest seks. Tacy ludzie są wciąż od

nowa ofiarami własnych, nagłych impulsów erotycznych. Niemożność oparcia się im spowodowała

w znanym mi z konsultacji przypadku, że kochający, oddany mąż, którego poprzednie małżeństwo

rozpadło się z powodu ustawicznych zdrad, wdał się w przelotną przygodę z ogólnie dostępną

koleżanką z pracy, a czasami także (jak mówił: „Gdy miałem ciężki czas w firmie”) odwiedzał agencje

towarzyskie. Kiedy sprawa wyszła na jaw, mężczyzna był zaskoczony, że żona poważnie myśli

o rozwodzie. „Przecież to było bez znaczenia, jak wejście do toalety. Ja po prostu czasem jestem taki

wk..., że muszę się rozładować, nawet chyba wolałbym, żeby gdzieś niedaleko była strzelnica sportowa.

No ale nie ma, to co mam robić...” - tłumaczył.

Wciąż ponawiane destrukcyjne zachowania seksualne lub agresywne jako sposób rozładowania

trudnego do zniesienia napięcia są typowe dla osób o strukturze osobowości typu borderline. Ale

bywają nałogowe przyjemności bardziej wyrafinowane psychologicznie niż seks i agresja. Na

przykład niektóre kobiety mogą uporczywie wybierać sobie na partnerów mężczyzn z marginesu, źle

funkcjonujących społecznie, ponieważ daje im to poczucie szczególnej misji, a notoryczne porażki

w nawracaniu „złych chłopców” potęgują tylko poczucie własnej wyższości moralnej.

Przymus powtarzania destrukcyjnych działań i

związków może łączyć się z

trudnością

w przeprowadzeniu zmiany. Jeżeli od lat funkcjonujemy w układach, w których traktowani jesteśmy

jak przedmiot, to może nam być bardzo trudno zdecydować się na przekształcenie swoich relacji,

choćbyśmy czuli, że trochę nam w nich ciasno. Z kolei ci, którzy zawsze są gotowi brać na siebie

background image

wszelkie obowiązki, nie wyobrażają sobie, jak żyliby bez tego obciążenia. I na wszelki wypadek wolą

nie próbować. Przyczyną niszczenia siebie jest tu lęk przed czymś nowym, co zakłóciłoby naszą

odwieczną równowagę psychiczną. Takie osoby w odpowiedzi na wszelkie próby perswazji

demonstrują nieograniczone możliwości gry w „Tak, ale”. Mówią na przykład: „Próbowałam

powiedzieć mężowi, dokąd chcę jechać na wakacje, ale on tylko mnie wyśmiał. To co mogę więcej

zrobić, gdy on i tak mnie nie traktuje poważnie?”, „Łatwo ci radzić, żebym nie wyręczał całego działu

i nie siedział po godzinach. Ale jak nie będzie zrobione na czas, to na kogo spadnie odpowiedzialność?

Jasne, że na mnie. Myślisz, że przy takiej sytuacji na rynku pracy mogę sobie na to pozwolić?”.

Tu pojawiają się dalsze pytania:

Dlaczego powtarzamy akurat takie, a nie inne zachowania? Dlaczego właśnie realizacja

destrukcyjnych wzorców daje nam ulgę, przyjemność czy poczucie bezpieczeństwa? Wciąż aktualna

pozostaje odpowiedź Ronalda Fairbairna, wybitnego psychoterapeuty z kręgu tzw. relacji z obiektem.

Twierdził on, że to, czego doświadczamy w trakcie naszych relacji wczesnodziecięcych, traktujemy

jak wszechobowiązujące prawa, które sobie przyswajamy na zawsze. Jeśli zatem sukcesy są jedynym

sposobem, w jaki mały chłopczyk może zdobyć uwagę matki, to chłopczyk ten jako dorosły

mężczyzna będzie starał się imponować kobietom swoimi osiągnięciami w nadziei, że w nagrodę

otoczą go one wytęsknioną matczyną troską. Najmłodsza córka, która nauczyła się, że jej rolą

w rodzinie jest bycie rozładowującą napięcia maskotką, może grać rolę głupiutkiej trzpiotki przez

wiele lat, nie bacząc, jak bardzo jej to szkodzi.

Oczywiście obrazy rodzinnych postaci, utrwalone na taśmach dziecięcej pamięci, nie zawsze są

obiektywne. Jeśli kilkuletni chłopiec podsłuchiwał nocne awantury swoich krewkich rodziców, dla

których nie było dobrego seksu bez kłótni, to może mylnie czuć, że mama i tata nienawidzą się i chcą

sobie zrobić coś złego. W latach 80. ubiegłego wieku wielu mężczyzn wyjeżdżało na kilka lat za

granicę, by pracować na utrzymanie rodziny. Ich dzieci mogły emocjonalnie przeżywać to jako

opuszczenie i uznawać tatę za kogoś, na kim nie można polegać, choć w rzeczywistości był on

odpowiedzialnym i kochającym ojcem rodziny. Ale nawet niezgodna z prawdą utrwalona wizja jest

emocjonalnie silna i wpływa na nasze życie.

Uwewnętrznione w dzieciństwie wyobrażenie o świecie ma czarodziejską moc sprawczą - świat

staje się taki, jaki myślimy, że jest. Kobieta - córka agresywnego, nieprzewidywalnego ojca, który

znęcał się nad nią i jej matką - zachowuje w sobie jego wewnętrzny obraz, a siebie przeżywa jako

bezradną dziewczynkę, zdaną na łaskę i niełaskę wszechmocnego pana i władcy. W rezultacie jej

kolejni partnerzy to szczególna galeria drani, lub też zwykłych mężczyzn, których do draństwa

nieświadomie prowokowała.

Jesteśmy w dramatyczny sposób wierni naszym złym postaciom z dzieciństwa - i to jedno ze

background image

źródeł błędnego koła naszych nieszczęść. Nie chcemy, by kochał nas i akceptował byle kto, ale

koniecznie taki brutalny sukinsyn jak kochany tatuś albo wyniosła Królowa Śniegu, podobna do

idealizowanej mamusi. Dokonujemy cudów, by uszczęśliwić smutną, wycofaną dziewczynę,

wzbudzającą w nas wspomnienie depresyjnej, niedostępnej emocjonalnie matki, którą niegdyś na

próżno próbowaliśmy zadowolić. Marzymy, że nasza miłość i troska zrobi supermana z wystraszonego

chłopaka, jota w jotę podobnego do terroryzowanego przez matkę ojca, który nigdy nie potrafił stanąć

w naszej obronie. Bo dopiero wtedy, gdy właśnie ktoś taki (a nie ci wszyscy dzielni, mili chłopcy

i dobre, otwarte dziewczyny, trafiający się nam w życiu} nas pokocha, zły czar zostanie odwrócony.

A jeśli przez niedopatrzenie zwiążemy się z osobą, z którą możliwy jest dobry, spokojny związek, to

nasze niespełnienie skłoni nas do szukania alternatywnych, niewłaściwych i frustrujących obiektów.

Oczywiście dorobimy do tego romantyczną ideologię o spotkaniu wyczekiwanej bratniej duszy czy

jedynej prawdziwej miłości, dla której trzeba wszystko poświęcić.

Mamy też inne sposoby niszczenia satysfakcjonujących relacji. Jeśli pojawi się w dorosłym życiu

ktoś bardziej obiecujący niż zapamiętane przez nas zawodne obiekty z dzieciństwa, to z całym

impetem możemy zacząć od niego żądać tego, co nie było nam niegdyś dane. Osierocona przez ojca

w dzieciństwie młoda kobieta może od kochającego męża wymagać tak wiele zewnętrznych, często

drugorzędnych przejawów miłości („Nie popatrzyłeś mi w oczy, jak się ze mną żegnałeś przed

wyjściem do pracy! Już mnie nie kochasz!”), że on - znękany jej roszczeniowym nienasyceniem -

zacznie się od niej odsuwać, co ona przeżyje jako dramat ponownego opuszczenia. W ten sposób ktoś,

kto na początku wcale nie miał cech uwewnętrznionego, złego wczesnodziecięcego obiektu, stopniowo

przybierze jego postać i odegra tę niewdzięczną rolę.

Codzienna autodestrukcja to odgrywanie wciąż od nowa dziecięcych dramatów i niezdolność

dostrzeżenia, że świat nie jest taki sam, jaki był w naszym domu rodzinnym, a my jesteśmy już dorośli

i nie musimy wiecznie powtarzać tej samej roli. Robimy to, co kiedyś było optymalnym sposobem

przetrwania w specyficznych okolicznościach naszego dzieciństwa.

Dziewczynka wykorzystywana seksualnie przez ojca nauczyła się, że potulność jest jedynym

sposobem uniknięcia przemocy, a nawet zyskania pewnych łask. W dorosłym życiu będzie godziła się

na niszczące układy z mężczyznami, bo to da jej nadzieję na przetrwanie, a być może na jakąś formę

kontro-li nad męską agresją. Najstarszy syn, od którego rodzice oczekiwali przedwczesnej

odpowiedzialności i dojrzałości, będzie wciąż brał na siebie nie swoje zobowiązania i wszystkich

wyręczał - aż trafi do szpitala z wy padniętym dyskiem.

Dobre dzieciństwo daje wolność budowania różnorodnych związków, bez przymusu dosłownego

powtórzenia znanego z dzieciństwa modelu relacji. Złe dzieciństwo trzyma w kleszczach wyuczonych

automatycznych zachowań, które są powtarzane znowu i znowu. Przeszłość trzyma nas na uwięzi.

background image

Czasem nie tylko odtwarzamy w dorosłym życiu destrukcyjne minione więzi, ale nawet przeżywamy

je wciąż od nowa w relacji z rodzicami czy rodzeństwem. Tak zwana rodzina pierwotna pozostaje

podstawowym układem odniesienia. Na przykład dla czterdziestoletniego mężczyzny, który nigdy nie

został zaakceptowany przez swojego surowego ojca, wciąż najważniejszą - lecz nieosiągalną - łaską

jest aprobata siedemdziesięcioletniego taty, a nie miłość żony czy uznanie zawodowe. Dorosła kobieta

może przeżywać pretensje matki o błahe zapomnienie znacznie boleśniej niż na przykład to, że

córeczka jest przedszkolnym kozłem ofiarnym i codziennie ma koszmary senne. Takie osoby całe

życie pragną miłości rodzica i wciąż się przekonują, że jej nie dostaną. Im bardziej nie dostają, tym

bardziej o nią walczą.

Psychoterapeuta wypowiadający się na temat ludzkiego cierpienia nieuchronnie, prędzej czy

później, jest konfrontowany z punktującym pytaniem: „No dobrze, takie są mechanizmy i przyczyny,

ale w końcu co nam z teorii? Czy coś się da na to poradzić?”. Odpowiedź nie jest łatwa. Bo jeśli

powtarzanie tego samego dramatu stanowi wyraz nigdy niespełnionej, ale wciąż żywej nadziei opartej

na już nieadekwatnej wizji świata

;

to aby dramat się skończył, musimy zrezygnować zarówno z owej

nadziei, jak i z dotychczasowego rozumienia życia Jest to bolesny, trudny proces pożegnania się

z nieziszczalną ułudą.

Zofia Milska-Wrzosińska

Zofia Milska-Wrzosińska jest psychologiem i

psychoterapeutą Kieruje Laboratorium

Psychoedukacji w Warszawie.

Napisała książkę o relacjach między kobietami i mężczyznami „Bezradnik”.

Ma męża i czworo dzieci.

background image

Silna wola i inne bajki, czyli mity o piciu alkoholu.

Wiktor Osiatyński

Czy częstotliwość picia jest dowodem uzależnienia?

Tak i nie. Codzienne picie kieliszka wina do obiadu nie jest uzależnieniem. Ale częste picie

większej ilości alkoholu to dość poważny sygnał uzależnienia. Zwłaszcza częste upijanie się może być

objawem tej choroby. Pamiętajmy: każdy alkoholik może przerwać picie na jakiś czas. Trudno mu

jednak wytrzymać bez picia, toteż wcześniej czy później znowu sięga po alkohol. A wówczas

nieuchronnie, chociaż nie zawsze od razu - znów zacznie się upijać.

Alkoholicy często mają przerwy w piciu. Są im one „potrzebne”, gdyż organizm nie wytrzymuje

ciągłego picia. Przerwy te nie świadczą jednak o tym, że ktoś nie jest alkoholikiem. Jeśli kończą się one

powrotem do destrukcyjnego i niekontrolowanego picia, stanowią stuprocentowy dowód uzależnienia.

Czy można pić w sposób kontrolowany i czy to oznacza, że nie ma uzależnienia?

Można. Większość ludzi pije alkohol właśnie w sposób kontrolowany i nie popada w uzależnienie.

Uzależnia się jedynie 10-15 proc. spożywających go. Istotą uzależnienia jest właśnie utrata kontroli

nad częstotliwością i ilością wypijanego alkoholu. Dlatego alkoholizm nazywa się niekiedy „chorobą

kontroli”.

Utrata kontroli przybiera dwie formy. Po pierwsze, człowiek uzależniony sięga po alkohol, choć

obiecał sobie i innym, że tego nie zrobi. Po drugie, uzależniony traci kontrolę nad ilością wypijanego

alkoholu, gdy tylko zacznie pić. Ktoś na przykład umówił się, że pójdzie wieczorem z żoną do teściów,

i postanowił być trzeźwy. Po południu wstąpił jednak na piwo, „bo przecież jedno nie zaszkodzi”. Ale

wypiwszy je, poczuł nieodpartą chęć dalszego picia, wypił więc drugie, trzecie - i w końcu się upił.

Kiedy indziej poszedł na przyjęcie, obiecując sobie (lub komuś), że tym razem się nie upije. Postanowił

wypić tylko jeden kieliszek, ale gdy go wypił, nie mógł się powstrzymać przed następnymi i znów

przebrał miarę.

Alkoholik dramatycznie walczy o przywrócenie kontroli, a także o to, by dowieść innym i sobie,

że jej nie utracił. W tym celu czasem rzuca picie na dłuższy czas. Na przykład w sierpniu w polskich

kościołach wielu ludzi ślubuje, że nie będą spożywać alkoholu. We wrześniu podejmują picie w naj-

lepsze, uznając, że skoro wytrzymali cały miesiąc, to znaczy, że nie mają problemu. W istocie niemal

każdy alkoholik może przez długi czas nie pić w ogóle. Nie może jednak przez długi czas pić

ograniczonych dawek alkoholu. Toteż prawdziwy test na alkoholizm nie polega na tym, by w ogóle nie

pić, lecz na tym, by pić przez długi czas na przykład tylko jeden kieliszek wina. Człowiek

nieuzależniony nie będzie miał z tym większych trudności. Uzależniony nie podoła takiemu ogranicze-

niu; wcześniej czy później po jednym kieliszku wypije drugi, potem trzeci i następny, aż do upicia się.

background image

To właśnie jest niezaprzeczalny dowód uzależnienia i braku kontroli nad piciem alkoholu.

Czy silna wola i mocna głowa chronią przed chorobą?

Tak zwana mocna głowa jest jednym z głównych ostrzeżeń przed możliwością uzależnienia.

Alkohol jest trucizną, przed którą normalny zdrowy organizm broni się. Wpływa on również na

rozregulowanie kontroli w centralnym układzie nerwowym, więc zdrowy człowiek po jego wypiciu

ma zawroty głowy, trudniej mu mówić, robi głupstwa. Człowiek z ”mocną głową” toleruje większe

ilości alkoholu. Oznacza to najczęściej, że jego organizm jest bardziej odporny na truciznę, jaką jest

alkohol. Taki człowiek może wypić dużo więcej niż inni, ale alkohol w jego organizmie działa

identycznie: pozostaje trucizną. Spożywanie większej ilości trucizny musi więc powodować większe

spustoszenie.

Najczęściej bywa tak, że posiadacz „mocnej głowy” przez jakiś czas będzie całkiem nieźle

funkcjonował po alkoholu, ale - jeśli nie zginie w bójce, w wypadku albo nie umrze na zawał bądź inną

chorobę spowodowaną nadużywaniem alkoholu - po latach głowa mu osłabnie. Wtedy będzie upijał się

coraz mniejszą ilością trunku, a ponieważ głód alkoholu i objawy odstawienia nasilą się nie do

wytrzymania - będzie upijać się coraz częściej, czasem nawet po kilka razy dziennie.

Silna wola jest w przypadku alkoholizmu raczej zdradliwym pojęciem. Alkoholicy na ogół

wykazują bardzo silną wolę w działaniach, które służą piciu: potrafią w środku nocy w nieznanym

mieście wytrwale szukać piwa czy wina aż do skutku. Nie mają natomiast woli - ani silnej, ani słabej -

wobec samego alkoholu lub innego środka, od którego są uzależnieni. Na tym właśnie polega

uzależnienie. A jednocześnie alkoholik walczy uporczywie, choć beznadziejnie, o udowodnienie sobie

i światu, że jednak tę wolę posiada. Stąd bezskutecznie ponawiane obietnice i próby kontrolowanego

picia. Stąd wymyślny niekiedy system zaprzeczeń, który pomaga wyszukiwać inne przyczyny picia niż

po prostu alkoholizm. Nieprzypadkowo Pierwszy Krok Anonimowych Alkoholików mówi o uznaniu

bezsilności (czyli braku siły i woli] wobec alkoholu. Gdy zrobi się ten „pierwszy krok”, trzeba wciąż

wyrabiać w sobie silną wolę, żeby wytrwale realizować program zmian osobistych niezbędnych do

tego, by najpierw w ogóle wytrwać w trzeźwości, a później żyć normalnie bez alkoholu.

Piwo jest czy nie jest alkoholem?

Jest. Bez żadnej dyskusji. Nikt nie upija się wódką, winem czy piwem, ale alkoholem zawartym

w wódce, winie, piwie i w innych napojach alkoholowych. Nikt nie uzależnia się od wódki, likieru,

koniaku lub piwa, lecz od alkoholu w nich zawartego. Mit, że piwo to nie alkohol, jest zgubny. To on

sprawia, że coraz więcej młodych ludzi pije coraz więcej piwa.

Wiktor Osiatyński

Wiktor Osiatyński jest prawnikiem i socjologiem profesorem porównawczego konstytucjonalizmu

background image

i praw człowieka na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Budapeszcie i w Warszawie oraz na

Uniwersytecie w Chicago. W roku 1989 założył Komisję Edukacji w Dziedzinie Alkoholizmu

i Innych

Uzależnień Fundacji im Stefana Batorego Kierował nią do 1999 roku. Napisał książkę na temat

alkoholizmu - „Grzech czy choroba?„

background image

Wiele zachowań, które sprawiają przyjemność, może uzyskać cechy uzależnienia. Trudno jest

dokładnie określić TEN moment, ale można w przybliżeniu zbadać, jaki jest stopień zagrożenia

uzależnieniem.

Kwestionariusz Kontroli Zachowań

Wybierz takie zachowanie, o którym wiesz, że trudno jest (byłoby) Ci się od niego powstrzymać,

mimo że są ku temu powody. Nazwij to zachowanie i zakreśl jedną z pięciu możliwości:

0 - nie zdarza się nigdy lub zdarza się tylko sporadycznie, w pojedynczych przypadkach

1 - zdarza się rzadko (znacznie mniej niż połowa przypadków)

2 - zdarza się często (około połowa przypadków)

3 - zdarza się bardzo często (znacznie więcej niż połowa przypadków)

4 - zdarza się zawsze lub sporadyczne są przypadki, gdy się nie zdarza

1. Próby przerwania lub zaprzestania tego zachowania przeze mnie kończą się porażką. 0 12 3 4

2. Niepowodzenie w powstrzymaniu się od tego zachowania wywołuje moją rezygnację ze

stawiania sobie dalszych granic w kontrolowaniu jego częstotliwości. 0 12 3 4

3. Mam trudności w rozstrzygnięciu, czy moje zachowanie jest „raczej korzystne”, czy „raczej

szkodliwe”. 0 12 3 4

4. Niektóre znaczące osoby w moim życiu oceniały to zachowanie jako szkodliwe, a inne jako

korzystne. 0 12 3 4

5. Zastanawiam się nad tym, czy powinienem to zachowanie akceptować, czy nie. 0 12 3 4

6. Podejmuję to zachowanie bez zastanowienia. 0 12 3 4

7. Nie mam siły, aby powstrzymać się od tego zachowania.0 12 3 4

8. Chęć angażowania się w to zachowanie rośnie w miarę jego kontynuowania. 0 12 3 4

9. Łatwiej jest mi powstrzymać się od tego zachowania, niż przerwać je w toku. 0 12 3 4

10. Podejmuję to zachowanie, by zatracić się lub odpuścić sobie. 0 12 3 4

11. Miałem powody do powstrzymania się od tego zachowania i mogłem to zrobić, ale

świadomie z tego zrezygnowałem. 0 12 3 4

12. Podejmowałem to zachowanie wyłącznie dla doraźnej przyjemności, nie zastanawiając się, co

będzie jutro. 0 12 3 4

13. To zachowanie okazało się dla mnie pomocne w pewnej sytuacji i wiem, że nadal będzie

pomocne w innych sytuacjach. 0 12 3 4

background image

14. Jestem w

stanie wyeliminować wszelkie niepowodzenia w

zapanowaniu nad tym

zachowaniem, mimo powtarzających się porażek. 0 12 3 4

15. Nawet najsilniejsza pokusa podjęcia tego zachowania nie będzie miała na mnie żadnego

wpływu, jeżeli nie będę tego chciał. 0 12 3 4

16. Myślę, że „wszystko zależy od mojej woli”. 0 12 3 4

17. Myślę, że „zdecydowanie radzę sobie lepiej niż inni ludzie”.0 12 3 4

18. Nie mogę doczekać się końca pracy lub ważnych zajęć, by podjąć to zachowanie. 0 12 3 4

19. Jestem niespokojny, rozdrażniony i zły, kiedy nie mogę zrealizować tego zachowania. 0 12 3 4

20. Kiedy jestem zmęczony lub odczuwam silny stres i napięcie, trudniej jest mi kontrolować to

zachowanie. 0 12 3 4

21. Ponieważ wiele osób wokół mnie to robi, trudno jest mi powstrzymać się od tego zachowania.

0 12 3 4

22. Podejmuję to zachowanie, ponieważ pokusa, by to robić, jest naprawdę duża. 0 12 3 4

23. Nie widzę w tym zachowaniu absolutnie nic złego. 0 12 3 4

24. Nawet głód i zmęczenie nie powstrzymują mnie od tego zachowania. 0 12 3 4

25. Uważam, że to zachowanie daje mi dużo korzyści, więc mogę je kontynuować, nawet jeśli źle

się czuję fizycznie. 0 12 3 4

26. Trudno jest mi zrezygnować z tego zachowania na rzecz jakichś innych, bardziej odległych

korzyści. 0 12 3 4

27. Jeśli dłużej nie korzystam z tego zachowania, to moje samopoczucie się pogarsza. 0 12 3 4

28. Najlepiej czuję się wtedy, kiedy to robię. 0 12 3 4

29. Podejmuję to zachowanie, aby rozładować napięcie. 0 12 3 4

30. Tuż przed podjęciem tego zachowania odczuwam silne specyficzne podniecenie. 0 12 3 4

31. Moment rozpoczęcia tego zachowania przynosi mi ulgę lub szczególne zadowolenie. 0 12 3 4

32. Kiedy myślę o tym zachowaniu, pojawia się przymus podjęcia go jak najszybciej. 0 12 3 4

33. Gdy podejmuję to zachowanie, okazuje się, że aby osiągnąć pełne zadowolenie, potrzebuję go

w większej dawce niż poprzednio. 0 12 3 4

34. Świadomość tego, że zachowanie mi szkodzi, nie powstrzymuje mnie od jego powtarzania. 0

12 3 4

Interpretacja wyników:

Jeżeli w stwierdzeniach 1, 5, 6, 7, 10, 11, 18, 19, 20, 23, 27, 29, 32, 33, 34 (w co najmniej kilku

z nich) uzyskałeś wyniki 1 i więcej, to znaczy, że wybrane przez Ciebie zachowanie ma pewne cechy

nałogowości. Pozostałe stwierdzenia odnoszą się do różnych czynników skłaniających do

background image

nadużywania tego zachowania. Jeżeli uzyskałeś w nich wynik 3 i więcej - przy wynikach 0

w stwierdzeniach dotyczących nałogowości (to te wyżej wymienione) - oznacza to, że może znajdujesz

się na drodze do uzależnienia.

Leszek A Kapler, Beata Krzak

Leszek A Kapler i Beata Krzak są psychoterapeutami. Pracują w Instytucie Psychologii Zdrowia

w Warszawie.

Pomoc DDA obejmuje dwa nurty. Po pierwsze, można włączyć się w grupę samopomocową,

w której nie ma terapeuty. Takie grupy powstają przy poradniach dla AA, czasem przy poradniach

odwykowych. Po drugie, można zgłosić się na profesjonalną psychoterapię, ale nie jest ona dostępna

we wszystkich województwach.

Najlepszym źródłem informacji na ten temat będą Wojewódzkie Ośrodki Terapii Uzależnień

i Współuzależnień, których adresy znajdują się w lokalnych książkach telefonicznych. Terapia

prowadzona „pod skrzydłami” WOTUW jest bezpłatna.

Informacji udziela także Instytut Psychologii Zdrowia (Warszawa-Włochy, ul. Gęślarska 3; tel.:

022 863 90 97, 022 863 87 38; www.ipz.edu.pl). Większość świadczeń IPZ również jest bezpłatna.

Instytut Psychologii Zdrowia prowadzi też specjalistyczne szkolenia dla terapeutów, którzy chcieliby

pracować z Dorosłymi Dziećmi Alkoholików.

DDA szukający pomocy mogą również skorzystać z terapii w prywatnych gabinetach. Muszą je

znaleźć na własną rękę.

W Internecie istnieje nieoficjalna strona Dorosłych Dzieci Alkoholików. Oto jej adres:

dda.w.interia.pl

background image

Nota bibliograficzna

Wszystkie teksty z książki „Gdzie się podziało moje dzieciństwo” są poprawionymi przedrukami

artykułów opublikowanych w ”Charakterach” w łatach 1999-2003 (tytuły zostały zmienione).

Agnieszka Widera-Wysoczańska, Gdzie się podziało moje dzieciństwo, „Charaktery” nr 3/2001

Marzenna Kucińska - cykl tekstów poświęconych DDA, które ukazywały się w ”Charakterach” od nr

8/2002 do nr 3/2003 Dariusz Doliński, Pokusa silniejsza niż rozum, „Charaktery” nr 9/2001 Alicja

Senejko, Różne wyjścia z sytuacji bez wyjścia, „Charaktery” nr 6/2001 Zofia Milska-Wrzosińska, Sam

sobie na przekór, „Charaktery” nr 9/2003 Wiktor Osiatyński, Silna wola i inne bajki, „Charaktery” nr

9/2001 Kwestionariusz Kontroli Zachowań, „Charaktery” nr 9/2001.

background image

Kim są Dorosłe Dzieci Alkoholików?

Co dzieje się w rodzinach alkoholików?

Jakie role pełnią w nich dzieci?

Co dzieje się z dzieckiem alkoholika, gdy dorasta?

Jakie są typowe problemy Dorosłych Dzieci Alkoholików?

Gdzie i jakiej pomocy szukać powinni DDA?

Na te i

wiele innych pytań odpowiada najnowsza książka Wydawnictwa „Charaktery”.

Zgromadzone w niej teksty wybitnych specjalistów pomogą Dorosłym Dzieciom Alkoholików

zrozumieć źródło ich problemów, a dzięki temu zrozumieć również siebie.

moja Nadzieja


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gdzie się podziało moje dzieciństwo (problemy alkoholizmu)
Gdzie się podziało moje dzieciństwo
Gdzie sie podzialo moje dziecinstwo
Gdzie sie podzialo moje dziecinstwo
Gdzie się podziało moje dzieciństwo DDA
Gdzie sie podzialo moje dziecinstwo
Gdzie sie podzialo moje dziecinstwo
Gdzie sie podzialo moje dziecinstwo
Gdzie sie podzialo moje dziecinstwo
Gdzie sie podzialo moje dziecinstwo
Gdzie sie podziało moje dzieciństwo
żak Piotr Gdzie się podziało moje dzieciństwo

więcej podobnych podstron