Herbert Zbigniew Dramaty



Zbigniew

Herbert





DRAMAT

Y

Jaskinia filozofów

Osoby:

SOKRATES

STRAŻNIK

WYSŁANNIK RADY

PLATON

KSENOFONT

FEDON

FAJDROS

LACHES

KSANTYPA

KRITON

OPIEKUN ZWŁOK

CHÓR
UCZNIOWIE


Prolog

Muzyka. Na tle hałasu bębna i miedzi przeszywający
głos piszczałki. Scena pusta, bez żadnych dekoracji.
Wchodzą osoby chóru ubrane w krótkie jasne sukien-
ki, na głowach papierowe spiczaste czapeczki. Twarze
mocno upudrowane.

CHÓRZYSTA I z głębokim ukłonem

Rzecz o Sokratesie, synu akuszerki i kamieniarza.
CHÓRZYSTA II

Opowieść z pestką.
CHÓRZYSTA III

Pełna słów, aluzji i pauz,
CHÓRZYSTA IV

Niestety, bez akcji.
CHÓRZYSTA V

Kto nie zabrał z domu jedzenia, może się jeszcze

wycofać.
CHÓRZYSTA VI

Cena biletu zostanie zwrócona.
CHÓRZYSTA I

Sztuka, jako się rzekło, o filozofie.
CHÓRZYSTA II

Który żył długo.
CHÓRZYSTA III

Działał na niwie oświaty.

CHÓRZYSTA IV

Ale nie umarł śmiercią naturalną.
CHÓRZYSTA V

Co daje postaci posmak sensacji.

CHÓRZYSTA VI

A także szczyptę heroizmu.
CHÓRZYSTA I

Przez trzy akty trzeba wysilać dociekliwość.

CHÓRZYSTA II

Aby rozwiązać ten węzeł.
CHÓRZYSTA III

Wzniosłych kłamstw i płytkich hipotez.
CHÓRZYSTA IV

Dlatego będziemy musieli posługiwać się cudzymi

oczyma.
CHÓRZYSTA V

Znajdzie się tu zatem coś dla krótkowidzów i coś

dla dalekowidzów.
CHÓRZYSTA VI

Najmniej dla tych, którzy widzą dobrze.

CHÓRZYSTA I

Autor kazał przeprosić i powiedzieć, że odpowie-
dzi nie da.

CHÓRZYSTA II

Mówi, że sam nie wie.

CHÓRZYSTA III

Powiada, że jakby wiedział, toby napisał dzieło
po niemiecku.

CHÓRZYSTA IV

A nie zwoływałby aktorów i nie szarpałby za

sznurek.
CHÓRZYSTA V

No cóż, ale nie wie.
CHÓRZYSTA VI

I my, którzy sztukę godzenia się na wszystko


doprowadziliśmy do szczytu, także z tym musimy
się pogodzić.

CHÓRZYSTA I

Okolicznością łagodzącą jest fakt, że sztuka po-
chodzi z czasów zamierzchłych.

CHÓRZYSTA II

Wtedy technika przesłuchań stała na niskim po-
ziomie.

CHÓRZYSTA III

Sokrates dopiero wynalazł dialektykę.

CHÓRZYSTA IV

Praktyczny podręcznik dla sędziów śledczych zo-
stał opracowany znacznie później.

CHÓRZYSTA V

Dlatego oskarżony tak długo broił.

CHÓRZYSTA VI

A głowa jego, wyrzucona na wysoki brzeg naszych
czasów, ma zamazane rysy.

CHÓRZYSTA I

My nie zrobimy potomnym takiego kawału.

CHÓRZYSTA II

Wszyscy wysłani na tamtą stronę będą mieli do
szyi przytwierdzony kamień z paragrafem, na
który umarli.

CHÓRZYSTA III

Wszystkie inne materiały zostaną zniszczone, aby
nie stanowiły pokusy dla psychologów.

CHÓRZYSTA IV

Paru niewinnych i nieomylnych zabalsamujemy.
Dzieła ich też zabalsamujemy i będziemy poka-
zywać motłochowi. Całkiem bezpłatnie.

CHÓRZYSTA V

W ten sposób ludzkość wyzwolona będzie od
dramatów i od sztuki, która rodzi się z wątpie-
nia.

CHÓRZYSTA VI

I zostanie tylko historia dowiedziona sposobem

geometrycznym.

Odgłos przypominający świst bata.

CHÓR

Zaczynamy.


AKT PIERWSZY

Scena pierwsza

Więzienie kamienne. Mrok. Na pryczy człowiek okryty
płaszczem. Schody po lewej stronie. Małe okno. Wcho-
dzi Wysłannik Rady i Strażnik.

WYSŁANNIK
Śpi?

STRAŻNIK

Śpi. Wciąż śpi. Śpi w południe i w nocy.

WYSŁANNIK
Chory?

STRAŻNIK

Nie. Mówi, że przyzwyczaja się do śmierci. Ory-
ginał.

WYSŁANNIK
Zbudź go.

STRAŻNIK

Prosił mnie wczoraj, aby mu dać spokój. Przy-
chodzą tu wciąż ludzie i męczą go. Ty jesteś jego
uczniem?

WYSŁANNIK

Nie. Urzędowa sprawa.

STRAŻNIK

A, to co innego, (potrząsa ramieniem śpiącego i wo-
ła) Człowieku! Z mrocznej krainy marzeń wróć na
ziemię jałową i kamienną! Przyzywam cię!
Leżący budzi się, spuszcza nogi z pryczy, przykłada
ręce do oczu. Strażnik śmieje się.

WYSŁANNIK

Ja do ciebie, Sokratesie.

SOKRATES
Aaa.

WYSŁANNIK

Przerwałem ci sen?

SOKRATES
Tak.

WYSŁANNIK

Co ci się śniło?

SOKRATES

Nicość - żywioł łagodny i kołyszący.

WYSŁANNIK

Rozumiem, coś jak morze. Poznajesz mnie?
SOKRATES
Nie

WYSŁANNIK

Jestem wysłannikiem Rady. Przychodzę tu z misją.

Do Strażnika gest, aby zostawił ich samych.

Scena druga

WYSŁANNIK

Pojutrze, jak ci wiadomo, przypływa statek z Delos.
To znaczy, pojutrze wypijesz truciznę. Sam chyba
rozumiesz, że wygrzebaliśmy ten stary przepis re-
ligijny po to tylko, aby ułatwić ci ucieczkę.

SOKRATES
Tak.

WYSŁANNIK

Więc Rada jest zaniepokojona twoją opieszałoś-
cią. Co ty właściwie sobie wyobrażasz?

SOKRATES

Po prostu jestem zadowolony z lokalu. Przedtem
chodziłem po ulicy i moje wykłady miały charak-
ter przypadkowy. Był to właściwie zbiór mniej
lub więcej dowcipnych aforyzmów. Teraz mam
szkołę jak szanujący się sofista. Dzięki wam stwo-
rzę rzecz godną podziwu - system.

WYSŁANNIK

Nie żartuj. Po mieście krąży plotka o twoim
ostatnim wykładzie na temat prawa. Mówią, że
był świetny, chociaż bardzo reakcyjny.

SOKRATES
No, no.

WYSŁANNIK

Postawiłeś tam tezę, że praw trzeba słuchać.

SOKRATES

Tak.
WYSŁANNIK

Nawet gdy są dla nas okrutne.
SOKRATES

Nawet wtedy.
WYSŁANNIK

Ja, Sokratesie, jestem zwykłym urzędnikiem

i chciałbym to dobrze zrozumieć. Bo rzecz wydaje

się ważna.
SOKRATES

I tak jest bez wątpienia.

WYSŁANNIK

Tylko ty mi nie przeszkadzaj, jak będę mówił.
Odpowiadaj: tak lub nie. Kupcy feniccy podają,

że w głębi Afryki żyją plemiona, które składają
ofiary z ludzi. Takie jest ich prawo. Prawo la-
kedemońskie nakazuje uśmiercać słabe dzieci.
Cóż ty na to, Sokratesie?

Sokrates milczy.

Gdyby u nas zjawił się tyran i wydał ustawę, że
wszystkim dorosłym Ateńczykom należy obciąć
prawą dłoń - co byś powiedział o Ateńczykach,
którzy poddaliby się temu prawu? Zapewne, źe
spadli do rzędu niewolników.
Sokrates milczy.

Oczywiście, możesz powiedzieć, że za naszym
prawem stoi mądrość ludu, a za tamtymi sza-
leństwo tyranów. Ale chyba w gruncie rzeczy to
wszystko jedno, kto jest autorem, jeden głupiec
czy pięciuset. Chodzi o to, czy się wszyscy na to
godzą. Czy nie jest tak, jak mówię?

Sokrates milczy.

A to, czy się godzą, po czym się poznaje? Czy
po minach zadowolonych, czy po procesjach chłop-
ców z pochodniami? Sam wiesz dobrze, że to
zawsze można zrobić. Więc po czym? Po tym, że
wszyscy słuchają praw, choćby się wewnętrznie
buntowali. Tak więc, Sokratesie, twoja obrona
praw jest w gruncie rzeczy obroną władzy. I to
władzy absolutnej. Jesteś totalistą.

SOKRATES
Mów dalej.

WYSŁANNIK

Od kilku lat żaden wyrok w Atenach nie był wy-
konany. Skazani wychodzą z więzienia w biały
dzień, idą do Pireusu, wsiadają na okręt, a po-
tem piszą z Krety lub Miletu obelżywe listy.
Czasem przysyłają parę oboli „za niezapomnia-
ny pobyt w uroczym hotelu u stóp Akropolu".

My wiemy, co cię najbardziej boli. Nie brak kul-
tury filozoficznej ateńskich szewców i rzeźników,
ale - miękkość Hellady. Młodzież powtarza twój
aforyzm: - „Nic tak nie wzmacnia duszy i ciała,
jak ranne wstawanie i alternatywa".

SOKRATES

Czy to wszystko, co masz do powiedzenia?

WYSŁANNIK

Nie, jeszcze wniosek. Nie udało się uleczyć logiką,
chcesz nas ratować zbrodnią. Chcesz, abyśmy
poczuli twoją krew. Chcesz nowej siły, a choćby
tyranii i okrucieństwa. Bo dopiero po tym, jak
sądzisz, może przyjść nowa wolność i Perykles,
i symetria, dobra architektura i poezja. A także
całe dostojeństwo życia, dostępne teraz tylko
w teatrze. W gruncie rzeczy jesteś politykiem
z tendencjami do zamachu stanu. Dlaczego nic
nie mówisz?

SOKRATES

Myślę o czymś z żalem.

WYSŁANNIK
O czym?

SOKRATES

Że mam niewiele czasu i że wyzwoliłem potwo-
ra.

WYSŁANNIK

Spróbój go znowu usidlić.

SOKRATES
Za późno.

WYSŁANNIK

Nigdy nie jest za późno. Żyjesz jeszcze. Jutro
znów tu będę. Wolałbym zastać pustą celę.

Scena trzecia

STRAŻNIK

Nie podobał mi się ten twój nowy znajomy.
Uczeń?

SOKRATES

Nie. Urzędnik.

STRAŻNIK

To znaczy też goły. Czas, Sokratesie, przyjmować
ludzi bogatych. Nie masz jakiegoś znajomego ban-
kiera?

SOKRATES
Nie.

STRAŻNIK

Szkoda. Bo widzisz, w pierwszych dniach taksa za
zwolnienie jest bardzo niska. Potem dochodzą kosz-
ta utrzymania. Ja tam o sobie nie mówię. U mnie
cena stała: pięć oboli. Przestępstwo też nie gra
roli. Wszystko mi jedno, czy „zakłócenie porządku
w stanie nietrzeźwym", czy „matkobójstwo". Ale
naprzód musisz z tymi na górze załatwić. A ci na
górze mówią, że trzeba stosować progresję. Bo ina-
czej doszlibyśmy do zupełnej anarchii.

SOKRATES

Wszędzie ta hierarchia wartości.

STRAŻNIK

Niby tak. A ciebie to, muszę powiedzieć, żal mi.

SOKRATES
Dlaczego?

STRAŻNIK

Że przyjaciół nie masz. Tylu się koło ciebie kręci,
a żaden nie wyłoży.

SOKRATES

Może by nawet który wyłożył. Tylko widzisz,
stary jestem. Ryzyko.

STRAŻNIK

Takich rzeczy to ty mi nie mów. Jakbyś miał kogo
bliskiego, toby za ciebie wyłożył. I mógłbyś uciec.
A tak to co - zginiesz. Czy masz coś do sprzedania?

SOKRATES
Nic.

STRAŻNIK

Tak. Widziałem twoją żonę i synów - biednie
wyglądają. Ty też nie najlepiej. Żeby ci przynaj-
mniej pojutrze jakiś lepszy płaszcz przynieśli. Ja
bym ci pożyczył, ale się boję, że mi z nim uciek-
niesz na drugi brzeg, (śmieje się) Ja to nawet
ciebie lubię. Ale ludzie ciebie nie lubią. Mówią,
że jesteś zarozumiały i że bogów nie uznajesz.

SOKRATES

Kto tak mówi?

STRAŻNIK
Ludzie.

SOKRATES

A ty co mówisz?

STRAŻNIK

Ja ciebie mało znam. Ale myślę, że ludzi trzeba
szanować nawet wtedy, gdy wierzą w bogów.
Religia to piękna rzecz. Łatwo kochać żonę, która
śpi przy tobie, ale Afrodytę...

SOKRATES

A ty wierzysz w bogów?

STRAŻNIK

Wierzę, jak grzmi. Ale nawet kiedy jest pogoda,
modlę się.

SOKRATES
Do kogo?

STRAŻNIK

Do nieba. Wznosi się serce do góry i zaraz na
piersi spływa ciepło.

Na schodach ukazuje się Platon.

PLATON

Już jesteśmy, mistrzu. Czy można ich zawo-
łać?

SOKRATES

Wchodźcie, (do Strażnika) Przerwali nam. Nawet
nie wyobrażasz sobie, jak mnie te lekcje nudzą.
Z tobą to co innego. Od razu do zagadnień naj-
ważniejszych.

STRAŻNIK

Słuchaj, Sokratesie. Pomów z nimi. Może któryś
z nich za ciebie wyłoży. Mówią, że Platon ma
dużo pieniędzy.

SOKRATES

Dobrze, dobrze. Idź już.

Scena czwarta

Wchodzą uczniowie.

UCZNIOWIE

Witaj, mistrzu!

SOKRATES

Dzień dobry. Może Ksenofont powie, o czym mó-
wiliśmy ostatnio.

KSENOFONT

Ostatnio rozważaliśmy prawdziwość równania:
rozum = dobro = szczęście. Podaliśmy definicję
tych pojęć. Szereg przykładów z życia. Potem
była dyskusja.

SOKRATES

Kto zabierał głos?

KSANTIASZ
Ja.

SOKRATES

Słuchamy, Ksantiaszu.

KSANTIASZ

U nas w Tebach żył bardzo mądry człowiek imie-
niem Sofron. Kiedy umarła mu córka - powiesił
się.

FAJDROS

Tak było. I nikt nie mówił: „Sofron przed śmiercią
zgłupiał", tylko: „To była jego jedyna córka".

PLATON

Ja cię pytałem, Sokratesie, dlaczego Edyp, który
niewątpliwie był mądry i dobry, nie był szczęśli-
wy. Mądrość jest jednym z warunków szczęścia,
ale jest jeszcze przeznaczenie.

FEDON

Kiedy budzę się w nocy i uświadamiam sobie
nagle, że jestem, odczuwam ból. Wtedy powta-
rzam twój katechizm. „Kim jesteś? Człowiekiem.
Kim jest człowiek? Zwierzę śmiejące się i rozum-
ne. Co trzeba człowiekowi? Wiedzieć. A szczęście?
Szczęście jest dzieckiem wiedzy." Wtedy zamiast
lęku czuję w sobie pustkę. Dotykam twarzy. Znów
wraca lęk.

SOKRATES

Sądziłem, że dorośliście do abstrakcji, tymczasem
wy naprawdę rozumiecie tylko obrazy. No cóż,
za mało czasu na nauczanie mądrości, więc może
parę uwag z zakresu higieny.
Laches! Ty zdaje się nie jesteś niedoszłym poetą.

LACHES

Nie, Sokratesie. Uczyłem się rzeźby.

SOKRATES

Masz zatem kwalifikacje na filozofa. Wyobraź
sobie, Lachesie, że masz w piaskowcu wyrzeźbić
głowę Apollina. Czego ci do tego potrzeba?

LACHES

Narzędzi i bloku.

SOKRATES

Czy możesz sobie wyobrazić blok piaskowca?

LACHES

Zanim to powiedziałeś, wyobraziłem sobie.

SOKRATES

Widzisz, doskonale się rozumiemy. Będzie to za-
tem biały sześcian. Załóżmy, że będzie to sześcian
o gładkich ścianach i stosunek szerokości do dłu-
gości będzie budził w nas uczucie zadowolenia.
Teraz uderzasz dłutem...

LACHES

Zanim uderzę, myślę że kamień ginie i nie wia-
domo, czy to, co się z niego wyłoni, będzie dos-
konalsze od prostego sześcianu o jego pięknych
proporcjach.

SOKRATES

Tak, ale teraz już wiesz, że wszystkie rzeczy
tego świata rodzą się z prostych kształtów i do
nich kiedyś powrócą. Spójrz chłodno na linie za-
mykające przedmioty: widzisz stożki, kule, sześ-
ciany. Są bez barwy. Leżą w przestrzeni, jakby
je ułożyła ręka szukająca ładu. Spośród wszys-
tkich zmysłów najmądrzejsze są oczy. Oczy chro-
nią duszę od zamętu. Uleczy was spokój, jaki
zsyła linia gałęzi położona na tło zimowego nieba.
Ty, Fedonie, jeśli budzisz się w nocy, zapalaj
światło. Nie leż w ciemności, bo wtedy zatopią
ciebie mętne muzyki. Zapalaj światło i obserwuj
przedmioty swego pokoju. Wszystko jedno co: mo-
że to być sandał albo krawędź stołu. Nauczcie
się skorupy świata, zanim wyruszycie szukać jego
serca. Koniec na dzisiaj. Odejdźcie.
Wychodzą. Ściemnia się.

Scena piąta

SOKRATES mówi do nadchodzących cieni
Kiedy po ostatnim pytaniu
następuje milczenie
kiedy biały kamyk spokoju
poczyna kruszyć się w palcach
słyszę -

przez ciszę puszystą jak sierść
widzę -

przez czarne i białe pasma
falującego powietrza
dwa flety
dwa rogi

wynurzone nad krawędź
rzeczywistości.

Przychodzisz Dionizosie

po stokroć zabijany

i po stokroć wstający z martwych

który trzepotałeś jak ryba

w sieci sylogizmów

któremu ranę śmiertelną

zadał mój mechaniczny

potwór dialektyki

którego wlokłem za włosy

przez ulice Aten

przychodzisz i mówisz:

Ja i moi centaurowie

odmówimy nad twoimi zwłokami - czcigodny

Sokratesie
solenną litanię
śmiechu."

I dalej:

Natrudziłeś się mizeroto

chciałeś wyzwolić człowieka

od niepokoju od męki wcieleń

dlatego złapałeś dwa najdalsze wyrazy

i zszyłeś śmieszną formułę

rozum równa się szczęściu.

Czy słyszysz rechot

czy widzisz jak trzęsie się

przenajświętszy brzuch

matki Natury?"

A oto moja odpowiedź:

Zaprawdę to przykra rzecz

być bogoburcą i walczyć z diabłem

i w końcu być pokonanym przez diabła

bo wedle wszelkiego prawdopodobieństwa

zwycięstwo należy się tobie

Dionizosie.

Być może rozum - jak twierdzisz -

jest instynktem śmierci

echem nicości.

Zapędziłeś mnie do tej pieczary

i otoczyłeś tłumem postaci

noszących moje imię

to jest ostatnia twoja pokusa

0 Kusicielu.
Przychodzą i pytają

kto jest prowdziwy Sokrates?
Chcesz abym doznał zawrotu głowy
na widok moich podobizn

1 abym ratując się od szaleństwa
ukląkł przed boską lekkomyślnością
i świętą grą pozorów.

Masz dwie noce Dionizosie
abyś mnie uwodził

ja mam dwa dni
abym się uczył trwania
i może w końcu
zrywając maskę po masce
odczytam martwiejącymi palcami
własną twarz.

Kurtyna

Pierwsze intermedium chóru

Scena jak w prologu. Trzech chórzystów siedzi

na ziemi i gra w kości.
CHÓRZYSTA I

Co słychać w mieście?
CHÓRZYSTA II

Nic.
CHÓRZYSTA III

Cebula podrożała.

Cisza, stuk kości.
CHÓRZYSTA I

Mówią, że będzie wojna.
CHÓRZYSTA II

Kto mówi?
CHÓRZYSTA I

Bankierzy.
CHÓRZYSTA III

Et, oni zawsze.
CHÓRZYSTA I

Ale Spartanie urządzają raz po raz manewry na

granicy. Będzie wojna najdalej w jesieni.
CHÓRZYSTA III

Będzie albo nie będzie.

Cisza, stuk kości.

CHÓRZYSTA I

W porcie zastój.
CHÓRZYSTA II

Mieli przyjechać Fenicjanie po ceramikę i tka-
niny.
CHÓRZYSTA III

Nie przyjechali. Jedno jest pewne: pojutrze statek

z Delos przyjedzie.
CHÓRZYSTA I

A propos, co z Sokratesem?
CHÓRZYSTA II

Siedzi. Wszyscy namawiają go do ucieczki. Ale

on się uparł. Demon mu odradza.
CHÓRZYSTA III

Dziwak.

Cisza, stuk kości.
CHÓRZYSTA I

Ja wam powiem, dlaczego Sokrates nie ucieka.
CHÓRZYSTA III

No?
CHÓRZYSTA I

On nie znosi morza. Na sam widok wymiotuje.
CHÓRZYSTA II

Jeszcze jeden dowód, że nie jest Grekiem. Nie

lubi morza, nie lubi chłopców. Wina też nie lubi.

Odmieniec.
CHÓRZYSTA III

Mówią, że jego pradziad po stronie matki był

niewolnikiem trackim.
CHÓRZYSTA I

Bardzo możliwe.

Cisza, stuk kości.
CHÓRZYSTA I

Kto wygrał?

CHÓRZYSTA IV

Ja.
CHÓRZYSTA I

Gracie dalej?
CHÓRZYSTA IV

Gramy do końca. A potem jeszcze raz.


AKT DRUGI

Scena pierwsza

Następny dzień rano. Ta sama sceneria.
WYSŁANNIK

Śpi?
STRAŻNIK

Śpi. Wciąż śpi. Dziś w nocy krzyczał przez sen.
WYSŁANNIK

Co krzyczał?
STRAŻNIK

Nie wiem. Wołał kogoś, a potem go odpędzał.
WYSŁANNIK

Imienia nie słyszałeś?
STRAŻNIK

Nie.
WYSŁANNIK

Słuchaj, czy wy się tu dobrze z nim obchodzicie?
STRAŻNIK

Pewnie, że dobrze. Cóż ty myślisz? On tak sam

z siebie krzyczał.
WYSŁANNIK

A jak tu z wiktem?
STRAŻNIK

Nie najlepiej. Mówi, że jest głodny. Czasem nawet

wypija oliwę z kaganków.

WYSŁANNIK
Zbudź go.

STRAŻNIK

Sokratesie! Ten pan z Rady. Wstawaj. Już dość

tego spania.

Sokrates budzi się. Przeciera twarz.

WYSŁANNIK

Dzień dobry, Sokratesie.

SOKRATES

Dzień dobry. Czy nie rozumiesz, że nie można
budować dramatu na takiej monotonii?

WYSŁANNIK

Przychodzę po raz ostatni.

SOKRATES

A więc zaczynaj.

WYSŁANNIK

Zaczynam. Długą chwilę stałem nad tobą, gdy
spałeś. Twoja twarz we śnie zwierza się.
Wklęsłe skronie, zapadnięte usta i głębokie
bruzdy przez środek policzka mówią jedno:
jesteś u kresu sił. Spisz dużo, ale sen nie
przynosi ci odpoczynku. Budzisz się pełny nie-
smaku i zamętu. Czujesz, jak ciało twoje ucie-
ka od ciebie. Ręce i nogi cierpną, serce nie
nadąża za oddechem. Zostaje tylko imię, które
łączy luźne części. I tęsknisz do chwili, gdy
obce ręce zanurzą imię w kamieniu. Jesteś,
Sokratesie, śmiertelnie zmęczony i marzysz
o odpoczynku głębszym niż sen. Jeśli to nie
jest prawda, zaprzecz.

Sokrates milczy.

To jest normalne. Ale nienormalna jest w tobie
pokusa teatralności. Wiemy dobrze, jak drobiaz-
gowo opracowałeś z uczniami wszystkie twoje
„przypadkowe" spotkania na ulicy, w lesie czy

na rynku. Cudzoziemcom to się podobało, ale my
patrzymy na to jak na ograną farsę. Więc czując
teraz, że zbliża się śmierć, sięgnąłeś po maskę
tragiczną. Sokrates, który przeziębił się wracając
z uczty i umarł na zapalenie płuc, czy Sokrates
ginący w więzieniu, skazany przez lud, który nie
potrafi udźwignąć jego mądrości? Nie ma wąt-
pliwości, co wybrać. A więc wybrałeś to, co łat-
wiejsze. Prawda?

Sokrates milczy.

A z tą twoją szkołą. Za rok, dwa rozpadłaby się
ostatecznie. Młodzi chłopcy, którzy przychodzą
do ciebie z daleka, nie chcą uczyć się w nieskoń-
czoność logiki. Chcą wiedzieć, ilu jest bogów, na
czym opiera się ziemia i co dzieje się z człowie-
kiem po śmierci. Z tych trzech pytań tylko na
jedno będziesz znał odpowiedź, i to dopiero jutro.
Tak więc uciekasz w śmierć przed samotnością
i opuszczeniem. To jest twój czyn bohaterski.
Wiesz, co robi wódz po klęsce?

SOKRATES
Wiem.

WYSŁANNIK

No więc. Na górze wszystko załatwione. Możesz
wybrać sposób, jaki ci się podoba. Jeśli chcesz,
przyślemy ci felczera, który bezboleśnie otwiera

SOKRATES

Dziękuję. W tym wszystkim, co mówisz, widzę
wielkie udręczenie.

WYSŁANNIK

Dręczy mnie sposób, w jaki uwikłałeś nas w swo-
ją śmierć. Myśmy naprawdę ciebie nie chcieli
skazać. Teraz nie możemy się wycofywać. Ape-
lujemy przeto do twojej lojalności. Do jutra mu-

sisz zniknąć. Jeśli ucieczka z ciałem wyda ci się
zbyt ciężka - zostaw je tutaj.
Wychodzi.

Scena druga

STRAŻNIK
No?

SOKRATES
Nic.

STRAŻNIK

Źle z tobą.

SOKRATES

Tak sądzisz?

STRAŻNIK

Na górze wszystko przygotowane. Mówią, że jak-
byś chciał dzisiaj, to możesz dzisiaj. Wszystko
gotowe.

SOKRATES

Wiesz, mój drogi, Sokratesa też trzeba przygo-
tować.

STRAŻNIK

E, tobie to wszystko jedno - twardy jesteś. Mó-
wili, żebym cię namawiał. Jutro napcha się tu
pełno ludzi, przyjdą kobiety, będzie krzyk. A dzi-
siaj można spokojnie, po cichutku.

SOKRATES

Wczoraj namawiałeś mnie do ucieczki i dziś znów
namawiasz mnie do ucieczki.
STRAŻNIK

Nie, dzisiaj już nie. Teraz już wszystko przygo-
towane.

SOKRATES

Myślę, że jeszcze nie wszystko. O, choćby - ucz-
niowie. Zaczepiłem płaszcz o krzak i teraz boję
się ruszyć - żal mi płaszcza.

STRAŻNIK

Widzę, że przygadujesz się o ten płaszcz. No
dobrze, dobrze. Jeśli jutro nie przyniosą ci go
z domu - pożyczę tobie. Nie możesz pić trucizny
w takim łachu.

Wychodzi.

Scena trzecia

Platon ukazuje się na górze schodów.
PLATON

Witaj, mistrzu.
SOKRATES

Jak się masz.
PLATON

Wracamy z próby chóru. Będziemy śpiewali na

twoim pogrzebie fragment Eurypidesa:

O zacny ojców płodzie ty,

O płodzie zacnych matek.

Jutro wszystko tak, jak ustaliliśmy?
SOKRATES

Tak.
PLATON

Przyjdziemy tu przed zachodem słońca.

Ostatnie promienie

padają na głowę mędrca

uczniowie

z płaszczami zarzuconymi na głowę

stopień po stopniu

wchodzą
w noc.

SOKRATES

Napisałeś elegię?

PLATON

Ty nie rozumiesz tego. Czego się dotknę, muszę
nazywać.

SOKRATES

Ucz się geometrii, Platonie.

PLATON

Może do tego w końcu dojdzie. Pośród słów nie
jestem szczęśliwy.

SOKRATES

Wiem o tym.

PLATON

Widzę świat jak w rozbitym lustrze - załamany
i postrzępiony. Nie ma związku między przed-
miotem a jego wyglądem, między istotą a myślą.
Pragnąłbym poznać choćby najdrobniejszą rzecz
dokładnie z wszystkich stron, od środka, od tego,
co czuje i czym jest w oczach gwiazdy. Gdybym
to wiedział o najnędzniejszym kamieniu - zbu-
dowałbym wiedzę o sprawach ludzkich i boskich.

SOKRATES

Cierpisz od pozorów.

PLATON

Tak. Świat składa się z pozorów. Wszędzie cienie,
tylko cienie. Ale gdzie jest rzecz, która rzuca cień?

SOKRATES

Mówiłem o tym, Platonie.

PLATON

Ty wciąż mówiłeś o człowieku, jaki ma być, co
to jest dzielność, co to jest dobro. To nie jest
najważniejsze. Najważniejszy jest świat. Tajem-
nice skał, powietrza, światła i wody. Na człowieka

też trzeba patrzeć jak na rzecz. To pozwala łat-
wiej znosić miłość i śmierć.

SOKRATES

Osobliwy przypadek. Dwa potwory walczą o cie-
bie: potwór poezji i potwór rzeczywistości.

PLATON

Powiem ci coś jeszcze. Niedawno umarł mój
przyjaciel. Na wieść o jego śmierci poczułem
natchnienie. Napisałem poemat. Potem dopie-
ro ogarnął mnie prawdziwy żal. Zacząłem cier-
pieć.

SOKRATES

Pisz, Platonie, wiersze. Trzeba świat pokrzepić
fałszywymi Izami.

PLATON

To wszystko, co mi zostawisz?

SOKRATES
Wszystko.

PLATON

Trochę kpin.

SOKRATES

Coś więcej, Platonie. Trochę ironii.

Scena czwarta

Wchodzą uczniowie.

UCZNIOWIE

Witaj, mistrzu!

SOKRATES

Witajcie. O czym była mowa na ostatnim wykła-
dzie?

UCZEŃ I

Jak zwykle, że rozum równa się szczęściu. I dyg-

resja o sposobach patrzenia. O tym, aby dostrze-
gać ostre krawędzie rzeczy.
SOKRATES

Musicie wybaczyć. Dzisiejszy wykład będzie tro-
chę niesystematyczny. Jestem bowiem pod wra-
żeniem snu. Śniło mi się, że usnąłem na dnie
kamiennego wąwozu. Była noc. Cisza. Nagle usły-
szałem zbliżający się tętent. Rósł. Ktoś pędził,
aby mnie stratować. Naraz wszystko ucichło, jak-
by się oddaliło. Cisza. I znów ten ohydny, zbli-
żający się hałas.

UCZEŃ II

To Dionizos nawiedza cię w nocy, Sokratesie.

UCZEŃ III

On lubi przychodzić nocą.

UCZEŃ IV

U nas we wsi opętał trzy dziewczęta. Poszły
w góry. Teraz żyją z dzikimi kozłami.

SOKRATES

Nie ma Dionizosa. Dwa wieki temu dopadli go
na skalnym pustkowiu i obdarli ze skóry. Skła-
dacie ofiary gnijącemu bogu. To, o czym mówię,
to sprawa krwi. Jest w nas krew jasna i ciemna.
Jasna obmywa nasze ciało i krzepi je. Określa
kształt człowieka. Gromadzi się pod czaszką.
Ciemna bije głęboko w piersi. Jest to źródło męt-
nych obrazów wróżbiarzy i poetów. Jeśli usłyszcie
w sobie tętent, jest to głos ciemnego źródła. Kiedy
dotrze do serca, nie ma ucieczki przed lękiem.

UCZEŃ I

Mnie się zdaje, Sokratesie, że nie tylko w nas
bije ciemne źródło. Jest ono w środku wszystkich
rzeczy: w drgającym powietrzu nocy, na dnie
świetlistych wód, a nawet w żółtej pięści słońca.
Dla ciebie świat jest wykuty z kamienia. Ale

wiedz, serce kamieni drży czasem jak serce ma-
łych zwierząt.

UCZEŃ II

Lęk łączy się z lękiem, wszystko co żyje i prze-
mija, pociesza się w lęku. My cząstki rozgrzanego
powietrza, my kwiaty, my ludzie jednoczymy się
przeciw nieodwracalnej katastrofie.

SOKRATES

Jeśli nawet jest tak, jak mówicie, naszą rzeczą
jest przebić się ku temu, co ponad chaosem źródeł
trwa jak gwiazda.

UCZEŃ II

Ale czy wolno zdradzić ziemię?

SOKRATES

Nie ma ciebie i cienia drzew i ptaków, ziemi
i nieba. Jest tylko nieruchoma jedność.

UCZEŃ II

Tylko cyfra.

SOKRATES

Bez początku, bez końca, nieruchoma, niepodzielna.

UCZEŃ II

Ciało i dusza schodzą w głąb. W ciemnym wnę-
trzu ziemi usychają i rodzą się nowe istoty. Ty-
siące nowych stworów niepodobnych do niczego,
co było przedtem, różnych od tego, co będzie
potem.

SOKRATES

Cóż. Nie przekonam was. Zbyt młodzi jesteście.
Ogłuszeni kłótnią życia i śmierci. Ale kiedyś po-
rzucicie dom pełen hałasów. I zacznie się wasza
podróż w górę. Ku nieruchomej, białej, niepo-
dzielnej liczbie. Późno już, wracajcie do domu.

Scena piąta

SOKRATES sam

I. Naprzód do Ciebie. Prośba, abyś mnie nie
opuścił. Abym do końca czuł Twoją chłodną rękę
na czole. I nieruchome oczy w moich oczach.
I blask.

II. Daj jeszcze trochę sił. Wiesz, jak kocham
kształt i określoność. Zawsze byłem przywiązany
do ciała i jego tylko pewny. Więc kiedy zaczną
mi odbierać wszystko, od władzy w nogach do
ostatniej myśli - spraw, abym nie krzyczał.

III. Nie wiem, czy zechcesz coś ocalić. Mówią,
że spośród rozrzuconych kości wyjmujesz płomyk,
który krąży po mokrych łąkach świata. Nie chcę
takiej nieśmiertelności. Jeśli mam istnieć dalej
pod jakąkolwiek postacią, spraw, abym był istotą
kochającą definicję.

IV. Dziękuję Ci za życie, które upłynęło tak, że
nigdy nie zaparłem się trzeźwości. Nie wstydzi-
łem się także zawrotów głowy, jakie zsyła pełna
świadomość.

V. Nie głosiłem Twego imienia. Nie składałem
Tobie ofiar. Nie zachęcałem uczniów do kultu,
wiedząc, że jest Ci to doskonale obojętne. Chwa-
liłem Cię w koniunkcji i dysjunkcji, a także w ma-
łej świątyni zbudowanej z sylogizmów.

VI. Więc na koniec zwracam się do Ciebie z proś-
bą, abyś mnie opuścił. Abym do końca czuł Twoją
chłodną rękę na czole. I nieruchome oczy w moich
oczach. I światłość.

Podchodzi do okna.

Sokrates pozdrawia drzewo za oknem. Teraz wie-
my oboje, że wszystko, co ma się zdarzyć, przy-
chodzi do nas. Losu nie należy szukać - mówiłeś.

Trzeba dojrzewać, rosnąć w górę, rzucać nasiona
i cień — czekać. Aż kiedy przyjdzie to, co ma
przyjść - przyjąć. Cokolwiek to będzie: wiatr
wiosenny czy topór. Mam głowę pełną siwych
włosów i ładu. Ty masz głowę pełną zielonego
szumu. A jednak od ciebie nauczyłem się mądro-
ści trwania. Korzeniom twoim kłania się Sokra-
tes.

Kurtyna

Drugie intermedium chóru

Trzech chórzystów gra jak poprzednio.
CHÓRZYSTA I

Co słychać?
CHÓRZYSTA II

Nic.
CHÓRZYSTA III

Mówią, że się zacznie.
CHÓRZYSTA I

Co?
CHÓRZYSTA III

Tego nie mówią.
CHÓRZYSTA II

Bzdury.

Cisza, stuk kości.
CHÓRZYSTA I

W mieście słyszałem, że w Sparcie zanosi się na

rewolucję.
CHÓRZYSTA II

Jak sobie krwi upuszczą, może nie będzie wojny.
CHÓRZYSTA III

Wojny zawsze będą.

CHÓRZYSTA I

Dopóki lud nie ujmie władzy w swoje ręce.
CHÓRZYSTA III

Wtedy...
CHÓRZYSTA II

Tak, tak. Wiecznie to samo.

Cisza, stuk kości.
CHÓRZYSTA I

A propos. Co z Sokratesem?
CHÓRZYSTA II

Siedzi. Jutro egzekucja.
CHÓRZYSTA III

Wszystko to jest dość zagadkowe.
CHÓRZYSTA II

A ja w tym widzę polityczną robotę. Dostał od

kogoś złoto, aby skompromitować nasz wymiar

sprawiedliwości.
CHÓRZYSTA I

Dla mnie sprawa jest prostsza. Sokrates jest dla

Ateńczyków człowiekiem niepokojącym, nikt wła-
ściwie nie wie, co w nim siedzi. Chcą go roztłuc

i zobaczyć, co jest w środku.

Cisza, stuk kości.
CHÓRZYSTA I

Kto wygrał?
CHÓRZYSTA IV

Ja.
CHÓRZYSTA I

Gracie dalej?
CHÓRZYSTA IV

Gramy do końca. A potem jeszcze raz.

AKT TRZECI

Scena pierwsza

STRAŻNIK

Jak się masz, Sokratesie?

SOKRATES

Dzień dobry.

STRAŻNIK

Dla mnie dobry, ale ty, nieboraku, nie będziesz
dzisiaj oglądał gwiazd. Nie chciałbym być w two-
jej skórze.

SOKRATES

To nie jest takie straszne, tylko te ostatnie go-
dziny się dłużą.

STRAŻNIK

Widzisz, trzeba było wczoraj, tak jak radziłem.

SOKRATES

Słuchaj, widziałeś tu jakieś egzekucje?

STRAŻNIK

Parę widziałem.

SOKRATES

Czy wiesz, co się wtedy czuje?

STRAŻNIK

Przy cykucie to jest tak: naprzód szpilki po całym
ciele. Potem drętwienie nóg, jakbyś spił się cięż-
kim winem. Głowa najdłużej działa. Można także
mówić. Wreszcie przychodzi czkawka i dreszcze.
No i koniec. Co potem, to już ty sam powinieneś
wiedzieć.

SOKRATES
Ba!

STRAŻNIK

Żeby trucizna szybciej działała, trzeba po wypiciu
chodzić.

SOKRATES

O widzisz! To jest cenna rada. Prawdziwie przy-
jacielska rada.

STRAŻNIK

Na młodych działa szybciej niż na starych. Wszys-
tko zależy od tego, jak krew płynie. Więc trzeba
się rozruszać. Masz dzisiaj prawo do dłuższej
przechadzaki po podwórzu.

SOKRATES

Chętnie z tego skorzystam.

STRAŻNIK

No to chodźmy!

Scena druga

Scena pusta. Po chwili wchodzi Ksantypa. Siada na

pryczy. W jakiś czas potem Platon.
PLATON

Witaj!
KSANTYPA

Witaj!
PLATON

Czekasz na niego?
KSANTYPA

Czekam. Myślałam, że to już po wszystkim.
PLATON

Czekamy na statek.
KSANTYPA

Czy na pewno dzisiaj przyjedzie?
PLATON

Tak, powinien już być.
KSANTYPA

Powinien już być. Jestem niespokojna. Wczoraj

oparł głowę na moich piersiach i plecy zaczęły

mu dziwnie drżeć.
PLATON

Boisz się o niego?
KSANTYPA

Nie, boję się o siebie. Jestem stara. Nie ma we

mnie już miejsca na uczucie. Chcę, aby odszedł

ode mnie taki, jakim był - nieznany.
PLATON

Zastanawiam się, co was połączyło!
KSANTYPA

Spotkałam go na ulicy, potem zaczął chodzić za
mną jak cień. Czułam jego oczy we włosach, na
twarzy, na skórze. Argus.
PLATON

Inni nazywają to miłością od pierwszego wejrzenia.

KSANTYPA

To był strach. W tym czasie Sokrates był młodym,
tęgim chłopcem. Był lubiany - to znaczy prze-
ciętny. Oczy, które na niego patrzyły, były to
oczy przyjazne, niczego nie oczekujące.

PLATON

Chcesz powiedzieć, że w w twoich oczach znalazł
pytanie.

KSANTYPA

Nie, lęk. Bałam się go jak zwierzę. I myślę, że
Sokrates na tej podstawie wywnioskował, że jest
w nim nieznana siła, i zaczął szukać tej siły.

PLATON

Siłą Sokratesa jest jego mądrość.

KSANTYPA

Mylisz się. Siłą Sokratesa była jego tajemnica.
Zobaczył ją w moich oczach. Człowiek sam jest
ślepy. Musi mieć wokół siebie lustra albo inne
oczy. Kocha - to znaczy przygląda się sobie.

PLATON

I ty odkryłaś jego tajemnicę?

KSANTYPA

Nie, Platonie. Tajemnic się nie odkrywa. To był
błąd Sokratesa, który zabrał się do tego jak do roz-
wiązywania sandałów. Zresztą dla mnie najważ-
niejsze było uwolnić się od strachu. Myślałam, że
najlepszy sposób to będzie wyjść za niego za mąż.

PLATON

Wybacz, ale to nie jest bardzo logiczne.

KSANTYPA

Tak, to była pomyłka. Pamiętam tę pierwszą noc.
Był ciężki jak kamień i milczał. Pierwsze słowo
chciał usłyszeć ode mnie. Gdybym wtedy powie-
działa: „Sokratesie, będziesz królem" - zostałby
królem.

PLATON

A ty powiedziałaś, że będzie filozofem.

KSANTYPA

Nie, ja milczałam. Czułam okrutny wstyd, więc
zacisnęłam oczy i pięści. Powinien był zapytać, tak
jak pytają wszyscy mężczyźni: „Kochanie, czy jesteś
szczęśliwa?" Skłamałabym, że tak, i odtąd byłabym
szczęśliwa. Może nawet pokochałabym go.

PLATON

A tak zjawiła się nienawiść.

KSANTYPA

No widzisz - bardzo proste rzeczy można wyro-
zumować. Tak, to była nienawiść. Szła za nim
jak ogromny cień. I znów Sokrates pomyślał, że
jest wielki. Po raz drugi jego wielkość zamknęła
się we mnie, w mojej nienawiści.
PLATON

Można by pomyśleć, że poza tobą nie było So-
kratesa.

KSANTYPA

A jednak był. Kiedy spostrzegł, że nic ze mnie
nie wydobędzie, przestał mnie zauważać. Gdy
mówił do mnie, unikał mego imienia, bał się
nawet zaimków wskazujących. Stwierdzał: „mat-
ka powinna troszczyć się o wychowanie dzieci"
lub „bałagan w kuchni dowodzi nieporządku
w duszy". Nie mogąc mówić wprost, zaczął my-
śleć abstrakcyjnie.

PLATON

To już naprawdę za dużo. Przeceniasz, Ksantypo,
swój wkład. Prawdziwy Sokrates, Sokrates, że
tak powiem, publiczny jest dziełem swoich ucz-
niów. Kiedy kilkanaście lat temu odkryli go, był
jak śpiewak uliczny, niewątpliwy talent, ale bez
żadnej kultury. Homera nie znał, dialektykę miał
amatorską i żadnych zainteresowań metafizycz-
nych - słowem, prymityw. Obmyślono cały sys-
tem dokształcania, podsuwając mu niby przypad-
kowych rozmówców, od szewca do sofisty. Ogrom-
na praca.

KSANTYPA

Spieramy się o prawdziwego Sokratesa, jakbyśmy
grali w kości o jego płaszcz. Możemy zgodzić się
na tymczasową definicję: prawdziwy Sokrates to
ten, który musi umrzeć.

PLATON

Tak, musi umrzeć ze względu na swoją szkołę
filozoficzną. Zabłysnął na intelektualnym firma-
mencie Aten i musi zgasnąć, zanim zaczną ana-
lizować ten blask, zanim zapytają Sokratesa
o system. Tylko my wiemy, że nie ma żadnego
systemu. Aby tę tajemnicę zachować, trzeba po-
święcić Sokratesa. Reszta należy do komentato-
rów.

KSANTYPA

Sokrates musi umrzeć, aby Ksantypa nie zako-
chała się w nim. Kiedy parę dni temu oparł
głowę na moich piersiach, uczułam nieznany
przypływ czułości. Był mały i bezradny. Jak myś-
lisz, czy on się boi śmierci?

PLATON

Ach nie, skądże znowu. Od czasu, kiedy rozwiązał
problem nieśmiertelności duszy.

KSANTYPA

Ja nie pytam, co Sokrates sądzi o duszy, tylko
czy się boi śmierci.

PLATON

Będziesz go mogła o to sama zapytać.

KSANTYPA

Zakładasz szczerość?

PLATON

Szczerość to ostatnia maska człowieka żywego.
Następną nakłada śmierć.

KSANTYPA

A ona jak się nazywa?

PLATON
Spokój.

Scena trzecia

Wchodzi Sokrates.
SOKRATES

Witajcie! Przyszliście pożegnać się?
KSANTYPA

Tak.
SOKRATES

No więc żegnaj, Ksantypo.

KSANTYPA

Żegnaj, Sokratesie. Nie mam do ciebie żalu.
SOKRATES

Dziękuję.
KSANTYPA

To wszystko, co nas różniło, wydaje się teraz

nieważne. Czy nie trzeba ci czego jeszcze?
SOKRATES

Bardzo wielu rzeczy, Ksantypo. Ale o nie sam

muszę się postarać.
KSANTYPA

Co mam powiedzieć synom?
SOKRATES

Że ojciec myślał o nich w ostatnim dniu i prosił

bogów, aby wyrośli na uczciwych obywateli.

Jak myślisz, Platonie, czy będą mieli do mnie

pretensję, że umarłem w więzieniu?
PLATON

Nie ma obawy.
SOKRATES

Ja też tak myślę. Nie ma faktu, co do którego

Ateńczycy byliby jednomyślni. Więc żegnaj, Ksan-
typo, dziękuję ci za wszystko.
Ksantypa wychodzi.

A teraz z tobą, Platonie. Czego ci życzyć?
PLATON

Ostatnią prośbę mamy do ciebie, Sokratesie.
SOKRATES

Jaką?
PLATON

Czy możemy być przy twojej śmierci?
SOKRATES

Czy to konieczne?
PLATON

Obiecywałeś.

SOKRATES

No tak, ale zostało mi jeszcze dużo do pogadania
z samym sobą.

PLATON

Nie będziemy tobie teraz przeszkadzali. Przy-
jdziemy przed samą egzekucją. Będziesz jak bo-
hater umierający na tle chóru.

SOKRATES

No dobrze, dobrze. Chociaż wolałbym, aby ten
chór wystawił kto inny.

PLATON

A czy powiesz nam coś o nieśmiertelności duszy?
Myślę, że to byłoby najstosowniejsze zakończenie.

SOKRATES

Idź już, Platonie. Nie przychodźcie wcześniej niż
przed samą egzekucją.

Sokrates cofa się w kąt. Teraz reflektor rzuca na nie-
go ogromny cień pajęczyny, którym Sokrates spętany

jest jak mucha.

Długo dziś ciebie wołałem, musiałeś być zajęty.
Pewnie obserwowałeś. Przyznam się, że najbar-
dziej lubię cię w tej roli. Dwa pilne koraliki oczu
i to doskonałe opanowanie współczucia. Ludzie
mówią, że także pewien rys sadyzmu. Nie wiem.
Wiem tyle, że bystra obserwacja to połowa filo-
zofii. Druga połowa to mocna sieć. Ważne jest,
aby w pierwszej chwili była niezauważalna. Ofia-
ra czuje się spętana przez powietrze. Wierzy, że
walczy z żywiołem, i dlatego ulegnie. Potem do-
piero widzi cienkie nici oplątujące jej ciało. Wtedy
można zacząć udowadniać jej za pomocą rozu-
mowania opartego na racjonalnych przesłankach,
że umrze. Ja to robiłem zupełnie inaczej. Zało-
żyłem, że moje ofiary są to zwierzęta rozumne,
dlatego zacząłem od definicji, sylogizmów, a do-

piero potem, i to bardzo dyskretnie, ukazywałem
im perspektywy metafizyki. Ty okazałeś się lep-
szym psychologiem: naprzód obezwładnić, rzucić
w otchłań, a potem dać egzegezę lęku, cierpiena
i tych tam innych rzeczy. No cóż, masz lepszą
metodę. Wobec niesprawdzalności wyników zna-
czy to, że masz lepszą filozofię. Miałeś zresztą
łatwiejsze zadanie. Twoje ofiary były na ogół
słabsze od ciebie. Natomiast między mną a oka-
zami, na które polowałem, nie było żadnej różnicy
gatunkowej. Moja sieć musiała być mocna, mu-
siała budzić zaufanie. Gdy się w końcu sam wplą-
tałem, nie mogę im pokazać, że potrafię ją zerwać
jak pajęczynę i przejść na drugą stronę wolności.
To jest sprawa, pojmujesz, szacunku do własnej
sieci. Zagadnienie moralne.

Scena czwarta

Kriton zostaje wprowadzony przez Strażnika.

KRITON

Wzywałeś mnie, Sokratesie.

SOKRATES

Ach, Kritonie! Proszę cię, siadaj. Bardzo mi jesteś
potrzebny.

KRITON

Pewnie coś w rodzaju testamentu.

SOKRATES

Nic podobnego. Ja się tutaj samymi głupstwami
zajmuję. Czy nie przypominasz sobie, jak się
nazywał nasz wspólny kolega? Taki mały, rudy
chłopak. Mieszkał koło nas na rogu ulicy San-
dalników. Bawiliśmy się zawsze razem.

KRITON

Chyba Menajchmos. Wyjechał potem z rodzicami
do Miletu. Miał zajęczą wargę.

SOKRATES

Tak, to ten.

KRITON

Menajchmos... rudy... z zajęczą wargą... Bardzo
silny. Na rękę wszystkich kładł. Ale w zapasach
ty byłeś lepszy. Jak już kogoś wziąłeś w pod-
wójną klamrę - ani zipnął.

Obaj śmieją się.

SOKRATES

A pamiętasz wyścigi naszych okrętów?

KRITON

Oczywiście. Najlepsze okręty były z kory. Nigdy
nie tonęły. Żeby szybciej płynęły, przytwierdzało
się do dna kawałek żelaza. Sezon zaczynał się
na północnym potoku w połowie kwietnia. Meta
była koło mostku. Kto wygrywał, zabierał okręty
przeciwnika. Raz wygrałeś z Menajchmosem. Nie
mógł przeboleć straty, zaczaił się na ciebie i ude-
rzył kamieniem. Rozciął ci czoło. Myśleliśmy, że
cię zabił.

SOKRATES

Kiedy przyszedłem do domu, miałem twarz za-
laną krwią. Ale mimo to dostałem od mamy
lanie. A wszystkie okręty poszły do pieca. Tak,
tak, Kritonie, każde zwycięstwo zaprawione jest
klęską.

Śmieją się.

KRITON

Tak, tak, Sokratesie. W szkole nie mogli sobie
z tobą dać rady. Potem, jak coś zbrojono i nie
było sprawcy, mówiono: „To pewnie ten diabeł
Sokrates".

SOKRATES

A z chrabąszczami ten kawał, pamiętasz?
KRITON

A jak pożar zrobiłeś na korytarzu? O mały włos

nie spaliła się buda. Antyfon wrzeszczał, jakby

go obdzierano ze skóry.
SOKRATES

Antyfon to ten gramatyk?
KRITON

Nie, ten od geometrii. Strasznie nudny. Mówił

przez nos: „Słuchajcie, matołki! Czemu równa się

tangens alfa? Tangens alfa równa się..."
SOKRATES

Czy to ten, który nie lubił znajdować zaskrońców

w swojej kieszeni?
KRITON

On. Wiesz, czasem śnią mi się egzaminy. Pytają,

a ja nic. Nawet nie wiem, czemu równa się suma

kątów w trójkącie.
SOKRATES

Ach, stare to były czasy.
KRITON

Piękne, mimo że mieliśmy ręce i pośladki czer-
wone od dyscyplin.
SOKRATES

Ilu nas zostało?
KRITON

W Atenach tylko dwóch. Reszta wyemigrowała,

pomarła.
SOKRATES

Dlaczego tak patrzysz na mnie?
KRITON

Szukam w twojej twarzy...
SOKRATES

Czego?

KRITON

Blizny od kamienia Menajchmosa.

SOKRATES

Zarosła pewnie. To było dawno.

KRITON

Przysuń się bliżej, to było tuż nad łukiem brwio-
wym. Jest. Mała jak obol, ale jest. Tak, nie ma
wątpliwości.

SOKRATES

Dziękuję ci, stary. Mieć koło siebie w takiej chwili
człowieka, który pamięta nasze dzieciństwo, to
jednak pomaga.

KRITON

Zamknę ci oczy. Cóż więcej mogę zrobić?

SOKRATES

No, pogadaliśmy sobie.

KRITON

Tylko myślę, że te wspomnienia rozmiękczają
człowieka.

SOKRATES

Ani trochę. Teraz mogę powiedzieć zupełnie
spokojnie; „Był sobie człowiek imieniem Sokra-
tes".

Scena piąta

Wchodzą uczniowie.
PLATON

Sokratesie, statek przyjechał.
SOKRATES

Dobra wiadomość.
UCZEŃ I

Przyszliśmy się pożegnać.

SOKRATES

Zegnam was. Nie miejcie do mnie żalu, że nie-
wiele was nauczyłem. Uczenie to w ogóle trudna
rzecz. Przekonacie się, gdy będziecie ojcami.

Uczniowie stoją w pozycji wyczekującej.
Widzę, że czekacie na pożegnalny wykład. Coś

0 nieśmiertelności duszy - mówił Platon. A może
lepiej o pogodzie? O tym, że nocą przymrozki

1 winnice mogą zmarnieć? Ale mówią owczarze,
że już niedługo spadnie ciepły deszcz i wszystko
pokryje zieleń. Wszystkich pokryje zieleń.

KRITON

Słuchajcie, moi drodzy. Nie męczcie go teraz.
Będziemy tu z nim do końca, zamkniemy mu
oczy, pomodlimy się i pójdziemy do domu. Ale
teraz dajmy mu spokój.

Milczą wszyscy długą chwilę.

SOKRATES
Idą!

KRITON

Nie, zdawało się tobie.

SOKRATES

Wolę teraz mówić.

Godzinę przed moją śmiercią przychodzi mój
przyjaciel. A propos, powiedziałem: „moją" śmier-
cią. Ten zaimek jest bardzo charakterystyczny.
O czym on świadczy? Świadczy o tym, że staramy
się z tym zjawiskiem oswoić, zaadaptować nie-
jako. Jest to, jak się zdaje, jedyna słuszna droga.
Druga możliwość: uznać to za gwałt i buntować
się. To prowadzi do religii albo do szaleństwa.
Filozof powinien oswajać konieczność. A teraz
sam termin nie wydaje mi się właściwy. Jest to
abstrakcja, i to abstrakcja zbudowana niepopra-
wnie. Zawiera ona w sobie długi odcinek czasu

zwany umieraniem. Te wszystkie wytrzeszczania
oczu, duszności, podnoszenie się na łokciu i wa-
lenie serca, dalej jęk zmieszany z ostatnim od-
dechem, a w końcu ta sztywna obcość i zacięte
milczenie ciała. Te różne stany ochrzczone jed-
nym terminem. Takie krótkie słowo, jakby nożem
ciął.

Otóż chcę wam zwrócić uwagę na ciągłość i wie-
lofazowość tego zjawiska. Jest również rzeczą
zastanawiającą niemożność znalezienia punktu,
od którego zaczyna się ten proces, oraz punktu,
w którym można go uznać za definitywnie skoń-
czony. To prowadzi do wniosku, że życie jest
pełne śmierci, a śmierć pełna skurczów życia.
Inaczej mówiąc, od urodzenia umieramy i wy
w kwiecie wieku jesteście do kolan martwi.
Przyzywając na pomoc geometrię można to sobie
przedstawić jako wektor albo odcinek AB, po
którym posuwa się punkt X. Sytuacja komplikuje
się, jeżeli chcemy wyobrazić to sobie w postaci
koła. Po przebiegnięciu całego obwodu, X znajduje
się w punkcie wyjścia. Znaczyłoby to możliwość
podjęcia jeszcze raz tej drogi, co w dalszej kon-
sekwencji prowadzi do pojęcia nieskończoności
i nieśmiertelności. Jest to koncepcja niewątpliwie
ciekawsza, gdy pierwsza - nie powiązanych, ury-
wających się nagle odcinków - prowadzi do chao-
su, choćbyśmy nad tym postawili mechaniczną
konieczność czy inne pojęcie jednoczące te strzępy
w racjonalny obraz świata. Za czym opowiedzieć
się... ale zdaje się, że tym razem idą.

PLATON

Tak, już idą.

Wchodzi dwóch strażników i chłopak z pucharem. So-
krates wypija. Przechadza się. Po chwili staje.

Chwieje się. Uczniowie ujmują go pod ramiona - za-
noszą na pryczę.
STRAŻNIK

Odjęło ci już nogi, biedaku.
SOKRATES

Tak.

Po chwili wolno, każde stówo osobno.

Nie zapomnijcie ofiarować koguta Esklepiosowi.
Po chwili gorączkowo i bez związku.

Tak, Połosie... sprawiedliwość... ofiarować... cale

życie... Apollo. Polosie... pamiętaj... całe życie...

dlaczego... nie ma...

Cisza.
PLATON

Zanim zdejmiemy mu maskę, ustalmy ostatnie

słowa: „Nie zapomnijcie ofiarować koguta Eskle-
piosowi". Potem to był już bełkot. Zapisujemy

ostatnie słowa, żeby potem nie było sporów.
UCZEŃ I

Jak je rozumiesz?
UCZEŃ II

Po prostu, jakaś zaległa ofiara, którą sobie nagle

przypomniał.
UCZEŃ III

Ee, to byłoby banalne.
UCZEŃ IV

Zresztą nigdy nie chorował.
PLATON

Ja to rozumiem jako wyrażenie przenośne, coś

w rodzaju wielkiej metafory.
UCZEŃ III

Wielkiej metafory?
PLATON

Tak.

Kurtyna

Epilog chóru

CHÓRZYSTA I

Co słychać?
CHÓRZYSTA II

Brzęczenie komarów.
CHÓRZYSTA III

To już jest plaga.
CHÓRZYSTA IV

Małe Erynie.
CHÓRZYSTA V

Wszystko teraz mniejsze.
CHÓRZYSTA VI

Także bogowie ze swoimi epidemiami.
CHÓRZYSTA I

A poza tym ta cisza.
CHÓRZYSTA II

Cisza i malaria.
CHÓRZYSTA III

Malaria oznacza kres cywilizacji, a cisza wyrzuty

sumienia.
CHÓRZYSTA IV

O nikim się teraz nie milczy, tylko o nim.
CHÓRZYSTA V

O kim?
CHÓRZYSTA IV

O Sokratesie.
CHÓRZYSTA I

Tak, to nie było w porządku.
CHÓRZYSTA II

Przelano krew niewinnego.
CHÓRZYSTA III

Trzeba to będzie odrobić.
CHÓRZYSTA IV

Został spalony na koszt państwa.

CHÓRZYSTA V

Niektórzy przebąkują o pomniku.

CHÓRZYSTA VI

Może nawet beatyfikacja.

CHÓRZYSTA I

O, idzie opiekun zwłok.

CHÓRZYSTA II

On zawsze ma zdrowy sąd o rzeczach.

CHÓRZYSTA III

I świeże wiadomości.

OPIEKUN ZWŁOK

Witajcie, o czym to tak, szanowni obywatele?

CHÓRZYSTA IV
O Sokratesie.

OPIEKUN ZWŁOK

W tonie podniośle-mistycznym czy krwisto-pa-
triotycznym?

CHÓRZYSTA V

Raczej to pierwsze.

OPIEKUN ZWŁOK

Bzdury, moi drodzy. To jest prosta sprawa. So-
krates pochodził z proletariatu. Jego ojciec utrzy-
mywał się jeszcze z warsztatu, ale on już nie
mógł. Konkurencja, wielkie warsztaty, manufa-
ktury, rozumiecie. On musiał wyjść na ulicę i za-
rabiać gadaniem — warunki ekonomiczne zrobiły
z niego filozofa.

CHÓRZYSTA IV

A kto zrobił z niego męczennika?

OPIEKUN ZWŁOK

On sam - ściślej: niezrozumienie mechanizmu
historii. Jako proletariusz powinien być wyrazi-
cielem dążeń proletariatu. Zostałby trybunem lu-
dowym, agitatorem. Program miał gotowy: walka
z reakcyjną górą burżuazji, a szukanie kontaktu

z jej dołami postępowymi. To jasne. Ale on wolał
arystokrację i ulubione jej dysputy - o tym, co
dobre, a co złe, o abstrakcyjnej sprawiedliwości
z księżyca. No i spadł z księżyca prosto do wię-
zienia. Tak się płaci za zdradę swojej klasy. No,
żegnam. Tępcie komary i idealizm.
Wychodzi.

CHÓRZYSTA I

Wiecie co? Zagrajmy w kości.

CHÓRZYSTA II
Dobra myśl.

CHÓRZYSTA III
Gramy.

CHÓRZYSTA I

Gramy do końca, a potem jeszcze raz.


Rekonstrukcja poety

Głosy:

PROFESOR
HOMER
ELPENOR
GŁOS KOBIECY



PROFESOR zaczyna zawsze tak samo, jak płyta pu-
szczona nie od początku

...ecji. Wykopano fragmenty... W części dolnej...
Artemidy w Milecie.

Odkryta na początku XX wieku przez Evensa,
nie została przebadana do końca. Odkrywcę zmy-
liła spora warstwa gruzu stwardniałego jak ska-
ła, pod którą Evens nie spodziewał się znaleźć
już niczego. Wzięliśmy pod uwagę źródła, co
prawda dość późne, bo z okresu wojen perskich,
mam na myśli Apolloroda z Dioros, a zwłaszcza
Eutyfrona Starszego, historyka drugorzędnego,
ale dość wiarogodnego, który...
Woda kapie z kranu.

... oczekiwania i stanowi wydarzenie przełomo-
we dla nauki. W części nazwanej przez nas
Trzecim Miastem odkryliśmy najstarsze znane
zapisy homerydów, które stanowią niewątpliwie
fragmenty Iliady co najmniej na dwa wieki
przed ostateczną urzędową redakcją, w jakiej
dotarł ten poemat do naszych czasów. Pracująca
równoległa z nami ekspedycja na wyspie Milo
odkryła również źródła pisane, ale bezwartoś-
ciowe pod względem artystycznym (wspomnę
o nich nawiasem na końcu), ważne tylko jako
potwierdzenie naszej tezy, że żywotny ośrodek

artystyczny znajdował się w Azji Mniejszej,
a nie na półwyspie, który...

Woda kapie z kranu.

... kimże był ów Anonim? To tylko wiemy, że
Grekiem, ale z fragmentów, jakie pozostawił, mo-
żemy sobie odtworzyć jego portret.
Więc przede wszystkim człowiek u szczytu kariery
i szczęśliwy (cenne uwagi o sztuce złotniczej), oso-
bowość mocna, uderzająca przede wszystkim
ogromnym opanowaniem i spokojem. Żadnej ner-
wowości, zupełny brak przesady w używaniu środ-
ków ekspresji, która niestety stanowi tak wielką
skazę sztuki współczesnej. A nade wszystko -
chciałoby się zawołać - żadnego podnoszenia głosu,
ład w uczuciach - ład w mowie. Nawet na okru-
cieństwa wojny patrzy chłodnym okiem prawdzi-
wego epika. Szlachetny umiar i dostojna powaga
przyoblekają te ułomki w szaty proste i wzniosłe.
Głębokie znawstwo życia pozwala mu poruszać
szeroki wachlarz tematów, które podzielić może-
my na siedem grup:
1° tematy wojenne

2° tematy mitologiczn o-genealogiczne
3° tematy miłosne
4° tematy pasterskie (cenna wzmianka o wypasie

owiec)
5° tematy dotyczące metalurgii (brąz, miedź,

żelazo)

6° tematy związane z życiem codziennym
7° i inne.

Woda kapie z kranu.

... a taki na przykład fragment świadczy o sile
poetyckiej wyobraźni Anonima:
Hermes o stopach cichych spieszy do łoża

Gorgiasza,

który chrapaniem podpiera płócienny strop

namiotu,

do ucha uśpionego szepcze, by stanął po stronie
Gymeda, którego ojciec dzierżył Lemnos bogatą
w pszenicę; a brat jego starszy, mocarny w pięści

Atarchos,

przez Hellespont żeglując ściągnął gniew Apollina
za przemocą zabraną Bryzejdę, z której zrodzony
jest Kastor, przyczyna złego, zbyt dufny poniechał

ojca,
białobrodego Nikosa...

Brzęk tłuczonego szkła.
HOMER krzyczy

Dość! Nie mogę słuchać tej parodii. Naprzód Wer-
giliusz, potem tłumacze, filolodzy, archeolodzy...
Został ze mnie podręcznik mitologii i model, na
którym uczą się rozbiorów stylistycznych.
Mam czterdzieści pięć lat. Mieszkam w Milecie.
Żona, syn, dom z ogrodem.

Bardzo lubię Milet. Ruchliwe miasto. W sam raz
tyle hałasu, ile potrzeba do życia. Klimat zdrowy.
Publiczność chętna i bogata.

Z początku pracowałem na statku. Ale miałem
wypadek, upadłem na pokład i straciłem wzrok,
lekarze mówili, że to wstrząs, że przejdzie. Ale
nie jest z tym całkiem dobrze. Nie nadawałem
się już do pracy na morzu, więc pracowałem
w porcie jako dozorca. Głos zawsze miałem dob-
ry. Mocny jak sztorm. Koledzy namawiali, że-
bym urządził koncert. Zrobiłem - chwyciło. Był-
bym właściwie szczęśliwy, gdyby nie te oczy.
Lekarze każą mi jak najdłużej przebywać
w ciemności i unikać słońca. Żona zamyka
mnie w domu. Muszę wymykać się. To trochę
ośmieszające.

Nie mogę teraz przerywać, gdy mam największe
powodzenie. Za parę lat będę mógł pójść na eme-
ryturę. Kupię duży hotel w środku miasta. Pełen
życia i hałasu - od piwnic, gdzie toczą beczki,
do szeptu kochanków w najtańszych pokoikach
pod strychem. Wtedy będę szanował oczy. Będę
patrzył przez przymrużone powieki na świat, któ-
ry do mnie przychodzi. Chciałbym także popra-
cować nad teorią epopei. Myślę, że w tej dzie-
dzinie zrobiłem coś niecoś.

Dla moich poprzedników epopeja to była równina.
Bębnili monotonnym głosem bitwy, pochody, zbu-
rzone miasta i ogień. Wszystko widoczne z daleka
i dlatego bardzo płaskie. Ja wszedłem w środek.
Zrobiłem z eposu górę, ciężką materię, która się
dźwiga z ziemi do nieba i sięga bogów.
Moi poprzednicy opanowywali uczucie opanowując
głos. Śmieszny zabieg i kłamstwo wobec natury.
Ja odkryłem ludzką potrzebę krzyku. Dopóki
strach mieszka w człowieku, trzeba krzyczeć.
Teraz jest południe. Miasto jest białe od upału.
Wszystko pokryte cichym kurzem, ale pod spo-
dem jest krzyk.

GŁOS KOBIECY

Dokąd, Homerze?

HOMER

Idę się przejść.

GŁOS KOBIECY
Wiesz przecież...

HOMER

Wiem, wiem.

GŁOS KOBIECY

Wczoraj znów cię bolały.

HOMER

Ale dzisiaj jest lepiej.

GŁOS KOBIECY

Nie chodź na rynek. Obiecaj.

HOMER

Obiecuję.

GŁOS KOBIECY

I unikaj słońca. Elpenorze, pilnuj ojca.

ELPENOR

Znów jesteśmy nieposłuszni.

HOMER

Trudno, mój mały. Nie mngę w domu wysiedzieć.

ELPENOR
Dlaczego?

HOMER

Gdy się zbliża południe, cisza jest nie do wytrzy-
mania. Słychać, jak na strychu roją się osy. Skóra
cierpnie.

ELPENOR

Masz spokój. Możesz układać wiersze.

HOMER

Wtedy nie myślę o wierszach.

ELPENOR

A o czym?

HOMER

O rynku. Jak o morzu; żeby wejść po szyję.

ELPENOR

Tak bardzo lubisz rynek?

HOMER

Nic piękniejszego, synku. Podpłomyki z cebulą
pachną lepiej od marmurów. I oddam głowicę
jońską za główkę kapusty.

ELPENOR

Co w tym ładnego?

HOMER

Wszystko, głuptasie. Kolor, zapach, hałas. Wszy-
stkie głosy życia: mamrotania żebraków, pisk

dziewcząt przyciskanych w tłumie, bęben straż-
nika, krzyk warzywników i ryk zwierząt uwią-
zanych za rogi. Na to przychodzi poeta i zaczyna
się walka.

ELPENOR
Walka?

HOMER

Tak. Muszę ich przekrzyczeć, zagłuszyć, odebrać
im głos, połknąć go i potem wydobyć z siebie.

ELPENOR

To wielka męka.

HOMER

I radość. Jestem wtedy pełny jak świat.

ELPENOR

Tego właśnie najbardziej nie lubię, kiedy pod
koniec... głos ci się podnosi i zaczynasz krzyczeć.

HOMER

Dlaczego?

ELPENOR

To tak, jakbyś się bał i wołał o ratunek. Czy ty
się boisz wtedy?

HOMER

Nie. Wtedy walczę.

ELPENOR
Z kim?

HOMER

Ze strachem.

Głosy rynku.

HOMER

No, ale jesteśmy na miejscu. Zaczynamy praco-
wać.

ELPENOR

Obywatele! Znany na kontynencie i na wyspach
poeta Homer, ulegając waszym namowom, mimo
nawału pracy postanowił dać koncert. Po raz

pierwszy wykonany zostanie opis siódmej bitwy
pod Troją. Rzecz skończona dziś o świcie i nigdzie
nie publikowana. Część dochodu przeznaczona
zostanie na cele religijne: zakup szklanych oczu
dla posągu Hery.
HOMER na tle wzbierającej muzyki

Właśnie świt. Deszcz różowy pada na blachę

nieba.

Pierwszy szelest w zatoce. Ptak uduszony we śnie.
Z bagien wstają mgły blade, nieznośnie ciche,

jak zmarli.

Już w namiotach skórzanych, o które czochra się

wiatr,

Słychać metal na metal padający i głosy
Dzień przynoszą, dzień pełny, dzień odwinięty

z nocy
Jak z pieluch krzyczące niemowlę, pijące

wspaniałe powietrze.
Agamemnon pierwszy jest gotów, dogląda

szyków, przynagla,
Piramed jest z Archimedem, Kastor, Euryloch

i Pandar.

Kopyta, trzaskanie biczów, wołania, skrzypienie

wozów,

Budzę Trojan, więc bramy otwierają się z trzaskiem,
Dwa pułki pieszych i konnych, zwinięte teraz

jak pięści,
Stoją jeszcze w mgle mlecznej, widni z daleka

jak las.
Agamemnon miecza dobywa. Studzi go na

powietrzu,
A potem ogromnym zamachem rozgrzewa,

zawadza o słońce,

Aż słychać syczenie żelaza — na to stłumiony

okrzyk.

Ruszają. Szum jest potężny, jakby sandał olbrzyma
Po kamieniach się sunął, a już kamień o kamień,
Metal o metal i rzemień, wspaniały hałas rzeczy,
Lecz ludzie są jeszcze niemi, spętani pędem

i myślą

O martwych wodach Erebu -
Euryloch tuż przy Ajaksie. Napomina go Ajaks
(pomny na sen i wróżbę, złamaną kolumnę dymu):
- Bacz, miły, abyś unikał łucznika Trojan

Demetra -

Oszczep rozdziera rozmowę. Pada woźnica Ajaksa,
Krzyk jego krótki, jak gdyby urwane wodze

ciągnione

Przez oszalałe konie. Strach wspólny zwierzętom

i ludziom,

Włosy się jeżą pod hełmem, pot i trzęsienie kolan.
Więc aby zmóc przerażenie, olbrzymią tarczę

krzyku
Podnoszą nad sobą Grecy. Bitwa jest wielka

i piękna.

Wrzawa, tak miła bogom jak tłuste mięso ofiar,
Rośnie w górę i w górę dochodzi do boskich uszu
Różowych od snu i szczęścia, więc schodzą

bogowie na ziemię.
Tak się zaczyna poemat. Czymże bowiem jest

epos,

Jeśli nie węzłem grubym ludzi, żelastwa i bogów,
Sczepionych z sobą w konwulsjach, z czerwonym

kogutem na szczycie.
Opiewa przerażenie ten kogut, ten kogut, ten...

Nagła pauza.
HOMER

Elpenor!
ELPENOR

Jestem przy tobie, ojcze.

HOMER

Idziemy do domu.
ELPENOR

Co się stało, ojcze?
HOMER

Prowadź do domu.
ELPENOR

Ale musisz dokończyć. Wszyscy czekają na to.
HOMER

Do domu.

Wychodzą z gwaru, pauza.
HOMER

Idź wolno, mój mały. Coś z oczami moimi się

stało.
ELPENOR

Bolą?
HOMER

Nie.

Pauza.
HOMER

Zbliż się, synku, i popatrz mi w oczy. Co widzisz?
ELPENOR

Siebie w środku. I drzewa. I miasto.
HOMER

A ja tego nie widzę. Nic. Nic.
ELPENOR

Widzisz tylko mgłę? Tak jak przedtem, kiedy ci

się to zdarzało.
HOMER

Nawet mgły nie widzę. Nic.

Pauza.
ELPENOR

Zmęczony jesteś, ojcze. Biały blask idzie od kamieni.
HOMER

Biały, mówisz.

ELPENOR

Tak. Czy to dziwne?

HOMER

Nie, to normalne. Dziwne jest to, co ja mam
teraz w oczach. To nie jest nawet czerń. To kolor
pustki.

Pauza.

HOMER

Zupełnie nie rozumiem, co się stało. Jak myślisz?

ELPENOR

Wrócisz do domu i wypoczniesz.

HOMER

Przecież nie oślepłem.

Pauza.

HOMER

Kiedy śpiewałem o śmierci woźnicy, widziałem
jeszcze zupełnie dobrze. Zauważyłem, jak Sefar
zostawił poderżniętego barana, wytarł ręce
z krwi o fartuch i ruszył ku nam. W tym mo-
mencie miałem ich wszystkich w ręku. Byłem
szczęśliwy.

ELPENOR

Wiesz co, ojcze. Zamknij oczy. Ja cię poprowadzę.
Jak będziesz miał oczy zamknięte, wypoczniesz
lepiej.

HOMER

Tak. Masz rację. To uspokaja.

ELPENOR

A widzisz.

HOMER

Okropnie głupio mieć otwarte oczy i nie widzieć
niczego.

Pauza.

HOMER

Czy myślisz, że jak otworzę oczy, to będę widział?

ELPENOR

Na pewno. Ale na razie tego nie rób. Nie ma

pośpiechu.
HOMER

Tak. Nie ma pośpiechu.
ELPENOR

Może chciałbyś usiąść?
HOMER

Chętnie, ale wyjdźmy naprzód z miasta. Mury

zamykają się teraz nade mną jak woda.

Pauza.
ELPENOR

Pięknie śpiewałeś.
HOMER

To ze strachu. Od rana prześladował mnie strach.

Chciałem go zabić krzykiem.
ELPENOR

Zabiłeś go poezją.
HOMER

Poezja to krzyk. Wiesz, co zostaje z poematu,

kiedy usuniesz wrzawę?
ELPENOR

Nie wiem.
HOMER

Nic.

Pauza.
HOMER

Jak myślisz, to nie może tak zostać?
ELPENOR

Na pewno przejdzie. Czy nie czujesz się lepiej?
HOMER

Lepiej. Ale wolałbym na razie nie otwierać

oczu.
ELPENOR

Pewnie.

HOMER

Usiądźmy tutaj. Gdzie jesteśmy?
ELPENOR

Koło fontanny Pana.
HOMER

No oczywiście, słyszę przecież. To już tylko dwa

kroki od domu.
ELPENOR

Nie mamy się po co spieszyć.
HOMER

Masz rację, synku. Nie spieszmy się.

Pauza.
HOMER

Kiedy mam oczy zamknięte, uspokajam się. Ale

trzeba je będzie w końcu otworzyć.
ELPENOR

Zróbmy próbę przed samym domem.
HOMER

Dobrze.
ELPENOR

Co robisz, ojcze?
HOMER

Badam twarz. Wszystko jest na miejscu. Oczy

też są na miejscu. Obrzydliwe uczucie, gdy cię

nagle opuszcza coś najbardziej twego.
ELPENOR

Dobrze tu.
HOMER

Tak, dobrze. Spokój, cień.
ELPENOR

Połóż się na ławce. Nakryję ci twarz płaszczem.
HOMER

Opiekujesz się mną jak Antygona Edypem.

Tylko że Edyp oślepł naprawdę. Mów coś, syn-
ku.

ELPENOR

Kiedy kupimy hotel, nie będziesz musiał wycho-
dzić z domu. Słońce ci szkodzi.
HOMER

Tak. Bardzo szkodzi.
ELPENOR

Hotel będzie wśród drzew. W cieniu.
HOMER

Trzeba go będzie jakoś nazwać.
ELPENOR

Pod Chrapiącym Kupcem". To przyciąga kupców

i złodziei.
HOMER

Albo „Pod Okiem Zeusa". To przyciąga pielgrzy-
mów i umiarkowanych ateistów.
ELPENOR

Będziemy mieli dużo służby.
HOMER

I dobre wina. Tylko my obaj będziemy nosili

klucz od piwnicy.

Pauza.
ELPENOR

Ojcze. Chodźmy.
HOMER

Dobrze. Idźmy. To już niedaleko, prawda?
ELPENOR

Jeszcze ten zakręt.
HOMER

Poznaję po żwirze: widzę teraz stopami.
ELPENOR

No i już dom. Nasz dom, ojcze. Popatrz.

Homer krzyczy.
PROFESOR

...ecji. Jak już zaznaczyłem, to drugie odkrycie

nie ma właściwie wielkiego znaczenia. Anonim

z Milo w porównaniu z Anonimem z Miletu to
karzeł przy olbrzymie.

Kapie woda z kranu.

...tematy nieważne i pospolite. Anonim nie waha
się poświęcić wiersza tamaryszkowi, roślinie wul-
garnej, płodnej i bez żadnego pożytku.
HOMER

opowiadałem bitwy
baszty i okręty
bohaterów zarzynanych
i bohaterów zarzynających
a zapomniałem o tym jednym

opowiadałem burzę morską

walenie się murów

zboże płonące

i przewrócone pagórki

a zapomniałem o tamaryszku

kiedy leży

przebity włócznią

a usta jego rany

domykają się

nie widzi

ani morza

ani miasta

ani przyjaciela

widzi

tuż przy twarzy

tamaryszek

wstępuje

na najwyższą

suchą gałązkę tamaryszku

i omijając

liście brunatne i zielone

stara się

ulecieć w niebo

bez skrzydeł

bez krwi

bez myśli

bez -
PROFESOR

Nieważność tematu idzie w parze z uwiądem

formy, która...

Woda kapie z kranu.
HOMER

No cóż, muszę się przyznać. To ja napisałem

0 tamaryszku. Jak do tego doszło?

Na trzeci dzień po wypadku na rynku wyjechałem
z Miletu. Sam. Rodzaj pielgrzymki do świętego
miejsca. Święte miejsce to była wyspa Milo.
Źródło i świątynia Zeusa Cudotwórcy.
Przy źródle był ogromny tłok. Zgodnie z instrukcją
kapłanów trzeba się było ochlapać święconą wodą

1 głośno wypowiedzieć prośbę. Wrzask był nieopi-
sany. „Hipiasz prosi, aby odrosła mu ucięta noga."
„Antykiea błaga, aby znów mogła rodzić i żeby
mąż do niej wrócił." Ja krzyczałem najgłośniej,
głosem ciemnym i ciężkim od łez: „Homer domaga
się zwrotu oczu!" Trzy dni, i cudu nie było.

W nocy poszedłem do świątyni i powtórzyłem
prośbę. Głos się owinął wokół kolumn, odbił się
od pułapu i płasko upadł pod nogi. Wdrapałem
się na ołtarz i dotknąłem twarzy boga. Usta miał
zamknięte jak muszla. Był ślepy jak ja.
Zrobiło mi się żal i aby go pocieszyć, ułożyłem
małą odę.

Rzucałem długo w górę
gruby sznur mego krzyku

aby cię ściągnąć na ziemię
wracała pusta pętla

teraz wiem
ani z krwi
ani z kości
ani nawet
z ciała myśli

tylko w wielkiej ciszy
można wyczuć
puls twego istnienia
nieustanny i znikliwy
jak fala światła

pociągający

jak wszystko czego nie ma

składam ci hołd

dotykając ciała

twej nieobecności.

Nie miałem wiele czasu, żeby zajmować się bo-
giem. Działy się rzeczy ważniejsze. W ciemności
i milczeniu dojrzewało moje ciało. Było jak ziemia
na wiosnę, pełna nieprzeczutych możliwości. Mo-
ja skóra porastała nowym dotykiem. Zacząłem
się odkrywać, badać i opisywać.

Naprzód opiszę siebie
zaczynając od głowy
albo lepiej od nogi
ściślej od lewej nogi
albo od ręki
od małego palca lewej ręki

mój mały palec
jest ciepły

lekko zagięty do środka
zakończony paznokciem,
składa się z trzech członów
wyrasta wprost z dłoni
gdyby był od niej oddzielony
byłby sporym robakiem

jest to osobliwy palec

jedyny na świecie mały palec lewej ręki

dany mi bezpośrednio

inne małe palce lewej ręki
są zimną abstrakcją

z moim

mamy wspólną datę urodzin

wspólną datę śmierci

i wspólną samotność.

tylko krew

skandująca ciemne tautologie

spina dalekie brzegi

nicią porozumienia

Bardzo ostrożnie zacząłem badać świat. Wszystko,
co dotychczas o nim wiedziałem, było nieprzydatne.
Jak dekoracje z innej sztuki. Trzeba było pozna-
wać na nowo, zaczynając nie od Troi, nie od
Achillesa, ale od sandału, od sprzączki przy san-
dale, od kamyka potrąconego niedbale na drodze.

Kamyk jest stworzeniem

doskonałym

równy samemu sobie
pilnujący swych granic
wypełniony dokładnie
kamiennym sensem

0 zapachu który niczego nie przypomina
niczego nie płoszy nie budzi pożądania

jego zapał i chłód

są słuszne i pełne godności

czuję ciężki wyrzut

kiedy go trzymam w dłoni

1 ciało jego szlachetne
przenika fałszywe ciepło

kamyki nie dają się oswoić
do końca będą na nas patrzeć
okiem spokojnym bardzo jasnym.

Do Miletu nie wrócę nigdy. Tam został mój krzyk.
Mógłby mnie dopaść w jakimś zaułku i zabić.

Między krzykiem narodzin

a krzykiem śmierci

obserwujcie swoje paznokcie

zachód słońca

ogon ryby

a tego co zobaczycie

nie wynoście na rynek

nie sprzedawajcie po cenach okazyjnych

nie krzyczcie

między wrzaskiem początku
a wrzaskiem końca
bądźcie jak nie dotknięta lira
która nie ma głosu

ma wszystkie

To jest dopiero początek. Początek zawsze jest
śmieszny. Siedzę na najniższym stopniu świątyni
Zeusa Cudotwórcy i zachwalam mały palec, ta-
maryszek, kamyki.

Nie mam ani uczniów, ani słuchaczy. Wszyscy
stoją zapatrzeni jeszcze w wielki pożar epopei.
Ale to już dogasa. Niedługo zostaną tylko osma-
lone ruiny, które zdobędzie trawa. Ja jestem
trawa.

Czasem myślę, że może uda mi się z nowych
wierszy wyprowadzić nowych ludzi, którzy nie
będą dodawali żelaza do żelaza, krzyku do krzy-
ku, przerażenia do przerażenia.
Można przecież ziarno do ziarna, liść do liścia,
wzruszenie do wzruszenia.
I słowo do milczenia.
PROFESOR

...ecji. Ubóstwo świata poetyckiego Anonima
z Milo pozwala przypuszczać, że nie miał on na-
stępców i że...

bogowie tak jak zakochani
lubią ogromne milczenie


Drugi pokuj

Osoby:

ON

ONA

TO, CO JEST ZA ŚCIANĄ

1

ONA

Nie mogę na nią patrzeć.

ON

Odwracaj się.

ONA

Tak zrobiłam.

ON

Dzisiaj?

ONA

Tak. Wchodzi do kuchni: „Czy mogę zagrzać wo-
dę?" Zdejmuje garnek. Ona stawia czajnik: „Zim-
no". Ja nic. „Co pani ma mi za złe?" Odwróciłam
się do okna. Bierze czajnik i wychodzi. Teraz
będzie spokój.

ON

Myślisz?

ONA

Ona jest ambitna. Tylko ty nie mów do niej. Ani
słowa. Powietrze.

ON

Co to pomoże? Nie wyprowadzi się.

ONA

Ale będzie spokój.

ON

Masz rację. Przestanie skrzeczeć historię o swojej
córce, co się zgrzała na balu, napiła wody i umarła.

ONA

Ciebie oszczędzała. Mnie opowiadała wszystko:

porody, wesela, romanse ciotek, awanse wujów.

Jakie lubili grzybki i jak wyglądali w trumnie.
ON

Jest sama.
ONA

No to co?
ON

Na początku mówiła, że będzie dla nas jak matka.
ONA

Dziękuję. Zwykły egoizm. Dlaczego nie chciała

zgodzić się na przytułek?
ON

Starzy boją się przytułku jak chłopi szpitala.

Tam się idzie umrzeć.
ONA

Gdzieś trzeba.
ON

Lepiej w domu. Człowiek wstydzi się śmierci.

Wie, że będzie leżał na wznak z otwartymi ustami

i wszystko będzie można z nim zrobić. Lepiej

w domu.
ONA

Wszystko jedno.
ON

Trzeba coś mieć własnego. Prześcieradło, podusz-

kę.

ONA

Za życia. Ale potem?
ON

Potem także. Kawałek ziemi, deski na krzyż.
ONA

Po co? Żeby oznaczyć miejsce, gdzie się zlatują

krewni.

ON

Nie to. Chce się coś mieć. To chroni. Kiedy czło-
wiek jest nagi - umiera. Ona też się broni: trzema

garnkami, parawanem, kluczem do drzwi.
ONA

Śmierć wchodzi przez komin.
ON

I zastaje nas przy stole z ustami pełnymi chleba.

Pauza.
ONA

Nie ma co się roztkliwiać. Trzeba radzić. Po

cośmy tu wleźli?
ON

Kto mógł wiedzieć, że to potrwa trzy lata. Wy-
dawało się, że lada chwila.
ONA

Ja wiedziałam.
ON

Ty wszystko wiesz, tylko nic nie mówisz.
ONA

Pytałeś?
ON

Skończmy.
ONA

No właśnie, skończmy.
ON

Co chcesz?
ONA

Żebyś znalazł wyjście.
ON

Mam ją zarąbać siekierą?
ONA

Nie krzycz. Nie jesteś straszny. Jesteś śmieszny.
ON

Mam tego dosyć.

ONA

To był twój pomysł.
ON

No i co?
ONA

Teraz ja się męczę. Ciebie nie ma pół dnia.
ON

Pomów ze starą. Powiedz, że się spodziewamy

dziecka.
ONA

Ucieszy się. Ona lubi dzieci.
ON

Zaproponuj odstępne. Starzy lubią pieniądze.
ONA

Nie będę z nią mówić.
ON

No to zgnijemy tu.
ONA

Długo ona może żyć?
ON

Długo. Nic nie robi.
ONA

Ale je nędznie. Mleko, kasza.
ON

To jej wystarczy.
ONA

Ile właściwie ma lat?
ON

Siedemdziesiąt albo osiemdziesiąt.
ONA

Jeżeli siedemdziesiąt, pożyje jeszcze dziesięć

lat.
ON

To nie da się przewidzieć. Zawsze może przyjść

choroba.

ONA

Pocieszmy się.

ON

Tak, jesteśmy bezsilni. Możemy tylko czekać.

ONA

Napiszmy list do niej.

ON

Jaki list?

ONA

Niby urzędowy. "Na podstawie uchwały z dnia...
wzywa się do opuszczenia bezprawnie zajmowa-
nego lokalu." Podpis nieczytelny. I wysłać pocztą.

ON

Można spróbować. Nie mamy nic do stracenia.

2

ON

Dostała już?
ONA

Wczoraj w południe.
ON

No i co?
ONA

No widzisz co? Nic.
ON

Musiała się przerazić?
ONA

Pewnie.
ON

Czy nie domyśla się, kto pisał?
ONA

Chyba nie.

ON

A nie sprawdzi tego?

ONA

Jak? Przecież nie wychodzi.

ON

Prawda. Ale to musiało na niej zrobić wrażenie.

ONA

Na pewno. Od wczoraj zamyka się na klucz.

ON

To znów nie jest dobrze. Zanadto się wycofała.

ONA

Może umrzeć i nawet nie będziemy wiedzieli.

ON

Trzeba nasłuchiwać. Cicho.
Pauza.

ONA

Nic nie słychać. Pewnie leży w łóżku. Ostatnio źle
wyglądała. Nie ubierała się. Cały dzień w szlafro-
ku. Skórę miała żółtą i suchą. Ona już się pewnie
nie poci i nie płacze. Śmierć - to wysychanie.

ON

Nawet zaschły jej oczy. Czasem bałem się, że
wypadną jak szklane paciorki.

ONA

Ostatnio bardzo wyłysiała. Przedtem wiązała so-
bie na karku mały koczek. Niedawno stanęła
tyłem do mnie. Zobaczyłam, że środek głowy ma
łysy. Widać było po prostu różową, piegowatą
skórę.

ON

I chodzi tak, jakby związana była sznureczkami.
Pociągnąć mocniej, a wszystko się rozsypie.

ONA

Trzeba teraz uważać. Wciąż trzeba słuchać. Ci-
szej.

Pauza.

ON

Nic nie słychać.

ONA

Ona jest za lekka. Podłoga pod nią nie skrzypi.
Tylko rano i w południe słychać, jak sobie go-
tuje.

ON

Kiedy byłem mały, złapałem jeża. Wsadziłem go
do pudła od butów i związałem sznurkiem. Roz-
mawiałem z nim. Stukałem palcem, a on się
ruszał. Potem przestał.

ONA

Do czego zmierzasz?

ON

Do niczego. To wspomnienie.

3

ONA

Daj spokój.
ON

No.
ONA

Przestań.
ON

Dlaczego?
ONA

Nie mogę teraz.
ON

Znów wariujesz.
ONA

Jak będziemy sami.

ON

Jesteśmy sami.
ONA

Ona...
ON

Co ona?
ONA

Złazi z łóżka, idzie do ściany i słucha.

ON

Bzdura.
ONA

Poczekajmy, aż zaśnie. W lecie mieliśmy nad
morzem mały pokoik. Osobny, na stryszku. Za
ścianą tylko nietoperze. Byliśmy szczęśliwi.

ON

Czternaście dni.

ONA

Niedługo już nie będziemy mogli na siebie pa-
trzeć. Znam już ciebie na pamięć. Czasem mam
ochotę odejść.

ON

Trzeba się gubić i znajdować. To jest potrzebne

dla miłości.
ONA

Moglibyśmy razem wyjechać.

ON

Dokąd?
ONA

Do innego miasta.
ON

W innym mieście to samo.
ONA

Wszędzie to samo.
ON

Czasem chcę mi się biec i krzyczeć.

ONA

Co krzyczeć?
ON

Aaaooo! Tak.
ONA

Ciasno, aż w gardle ściska.
ON

Za dużo ludzi na ziemi.
ONA

Włażą sobie na plecy.
ON

W końcu będziemy stać ciasno stłoczeni od oce-
anu do oceanu. Na brzegach będzie się topiło

starców.
ONA

Cicho. Rusza się. Posłuchaj.

Pauza.
ON

Nic nie słyszę.
ONA

Tak jakby łóżko skrzypiało.
ON

Złudzenie.
ONA

Ciszej. Teraz.

Pauza.

Tak. Nic. Ostatni raz słyszałam ją wczoraj wie-
czór. Było to zupełnie wyraźne. Coś upadło na

ziemię.
ON

Może to ona upadła.
ONA

Nie, to była pokrywka.
ON

A potem nic.

ONA

Nic.
ON

To już dwadzieścia godzin.
ONA

Jak myślisz, co się tam dzieje?
ON

Nie wiem.
ONA

Ja też nie wiem.
ON

Warto zajrzeć.
ONA

Oszalałeś!
ON

Nie mówię, żeby wchodzić. Ale zobaczyć.

ONA

Próbowałam przez dziurkę od klucza. Nic nie

widać. Na klamce wisi coś białego.
ON

Ciszej. Coś się poruszyło.
Pauza.
ONA

To zegar.
ON

Jeśli chodzi, musiała go wczoraj nakręcić.
ONA

Niekoniecznie. Stare zegary nakręca się raz na

tydzień.
ON

Racja. Chciałbym jednak wiedzieć.
ONA

Prędzej czy później to się wyjaśni.
ON

Nie ma powodu do alarmu.

ONA

Najważniejsze, żebyśmy byli spokojni.
ON

Wiesz, mam pomysł.
ONA

No?
ON

Zróbmy doświadczenie. Udawajmy, że przybijamy

obraz. To tak, jakbyśmy do niej pukali. Jeśli się

odezwie, to będzie dowód.
ONA

Dobry pomysł. Tylko po co się spieszyć. Można

to zrobić jutro, jeśli się nic nie zmieni.
ON

Tak. Nie ma pośpiechu. Pośpiech może wszystko

popsuć.

4

ON

No jak?
ONA

Nic. Rano też nic.
ON

Jak to rozumiesz?
ONA

Coś się stało.
ON

Ale co?
ONA

Nie wiem. Czasem lepiej nie wiedzieć.
ON

Na razie. Ale to się musi rozstrzygnąć. Albo tak,

albo tak.

ONA

Wczoraj mówiłeś, że zastukasz.
ON

Mogę zastukać. Minęło już czterdzieści godzin.
Stuka, nadsłuchują.

Nic.
ONA

Nawet się nie poruszyło. Jeszcze raz zastukaj.
Stuka, nadsłuchują.

Dlaczego teraz stukałeś ciszej?
ON

Wcale nie stukałem ciszej. Stukałem tak samo,

a nawet trochę mocniej.
ONA

Nieprawda. Stukałeś ciszej.
ON

To nie ma znaczenia. Nie odpowiada. Może śpi?
ONA

Jeśli śpi mocno, nie zbudzi się.
ON

Swoją drogą wolałbym wiedzieć.
ONA

Wczoraj było cicho, ale dzisiaj jest ciszej.
ON

Nie rozumiem.
ONA

Wczoraj było cicho, ale dzisiaj jest ciszej.
ON

Co to znaczy?
ONA

Nie ciszej, ale bardziej głucho. Wczoraj było tak,

jakby tam ktoś był, ale cicho siedział. Dzisiaj

jest tak, jakby nie było nikogo.
ON

Myślisz, że wyszła?

ONA

Wcale tego nie myślę.
ON

Czy na korytarzu nic nie czułaś?
ONA

Co miałam czuć?
ON

No, zapach jakiś.
ONA

Nic nie czułam.
ON

Nic? Może zapach lekarstwa? To by znaczyło, że

jest chora. Jakby było czuć, tobyśmy wiedzieli.
ONA

Tak. To byłaby wiadomość.
ON

Może jeszcze raz zastukać?
ONA

To nie ma sensu. Lepiej zobaczyć.
On

Ale jak?
ONA

Jej okna widać z kamienicy naprzeciw.
ON

No to co?
ONA

Można wejść na klatkę schodową i zobaczyć.
ON

Myślisz, że będzie widać?
ONA

Można spróbować.
ON

Czy ona nie ma zasłon na oknach?
ONA

Nie. Ma białe firanki do połowy okna.

ON

To dobrze. Teraz jest wieczór, będzie widać.

ONA

Idziesz?
ON

Tak.
ONA

Pójdę z tobą.
ON

To nie jest konieczne.
ONA

Mam dobry wzrok.
ON

Ale trzeba, żeby ktoś tutaj został i nasłuchiwał.

ONA

Nic przecież nie słychać.
ON

W każdej chwili może się coś stać.
ONA

Szybko wrócisz?
ON

Zobaczę i wrócę.

5

ONA

Dlaczego tak długo?
ON

Bałaś się?
ONA

Mówiłeś, że zaraz wrócisz.
ON

Chciałem coś zobaczyć.

ONA

No i co?
ON

Niewiele.
ONA

Ciemno?
ON

Nie, ale okno klatki schodowej jest trochę z bo-
ku. Widać róg szafy. Na środku pokoju krzesło.

Na krześle bielizna.
ONA

To znaczy, że jest w łóżku.
ON

Prawdopodobnie.
ONA

Szkoda, że łóżka nie widać.
ON

Wychylałem się, ale nie widać.
ONA

To by posunęło sprawę.
ON

Jak to: posunęło?
ONA

Co poza tym widziałeś?
ON

Nic.
ONA

Żadnego ruchu?
ON

Raz jakby coś przemknęło. Ale to była skaza na

szybie.

ONA

To wszystko?

ON

Wszystko.
ONA

Niewiele.
ON

Ważne jest, że światło się pali. Tam jest bardzo

jasno. Pali się górne światło i pewnie jeszcze

nocna lampka.

ONA

Ona nigdy tak długo nie pali światła.

ON

Tak. Chyba że jest sama. W ciemności człowiek
jest samotny. Nawet sprzęty nie mogą go pocie-
szyć. Kiedy wychodziliśmy, paliła wszystkie
światła. Ona bała się ciemności.

ONA

Dlaczego powiedziałeś „bała się"? Myślisz, że te-
raz już się nie boi?

ON

To nie ma znaczenia. Czy słyszałaś coś?

ONA

Zdawało mi się, że ktoś krzyknął. Ale to pewnie

na ulicy.
ON

Pewnie na ulicy.
ONA

To był wysoki krzyk. Tak nawołują się młodzi.

Może mi się w ogóle przesłyszało.
ON

Prawdopodobnie. Zresztą tam się już nic nie dzie-
je.
ONA

Myślisz, że to koniec?
ON

Koniec czego?

ONA

Sam powiedziałeś, że już się nic nie dzieje.
ON

To znaczy, jest spokój.
ONA

Raczej cisza. Jeszcze inna niż wczoraj. Jak prze-
paść.
ON

To nerwy.
ONA

Na pewno.
ON

Najważniejszy jest spokój. Mamy spokój. Jest

cisza.
ONA

Można jeszcze coś spróbować?
ON

Co?
ONA

Nastawić na głos radio i otworzyć drzwi od ko-
rytarza. Jeśli śpi, to powinna się zbudzić.
ON

Spróbujmy.
ONA

Wyjdź na korytarz i słuchaj.

Hałaśliwa muzyka.
ON

Zamknij, do diabła!
ONA

Co się stało?
ON

To świństwo. To nie ma sensu. Teraz powinien

być spokój.
ONA

Jak długo będzie to trwało?

ON

Nie wiem.

ONA

Trzeba się w końcu na coś zdecydować.

ON

Robimy wszystko, co można zrobić.

ONA

Trzeba tam wejść.

ON

Lepiej trochę później.

ONA

To już chyba dojrzało.

ON

Poczekajmy do rana. Jest noc. Rano wszystko

inaczej wygląda.

6

ON

Nie śpisz?

ONA

> Nie.

ON

Dlaczego?
ONA

Nie mogę.

ON

Ja też nie mogę.

ONA

Boję się zasnąć, żeby się nie śniło.

ON

Mnie się nigdy nic nie śni.

ONA

To lepiej.
ON

Może lepiej. Gdy zasypiam, czuję, że umieram.
ONA

To nieprzyjemnie.
ON

Nic nie boli. Coś się od nas oddziela i potem nie

może wrócić. Krąży nad zamkniętym ciałem i

nie ma którędy wejść.
ONA

Mówmy o czymś weselszym.
ON

Co kupimy, kiedy wygramy na loterii?
ONA

Samochód.
ON

Albo domek. Samochód i domek.
ONA

Jakiej marki będzie nasz samochód?
ON

Nie wiadomo, na co dostaniemy talon. No i nie

wiadomo, czy wygramy.
ONA

Nie umiesz marzyć.
ON

Spij lepiej. Już późno.

ONA

Nie mogę. Lepiej rozmawiajmy. Dokąd pojedzie-
my w lecie?

ON

Jak zwykle. Nad morze.

ONA

A może w góry.

ON

Jak pada w górach deszcz, to się można po-
wiesić.

ONA

Jak pada nad morzem deszcz, też się można

powiesić.

ON

Można pojechać na dwa tygodnie w góry i na

dwa tygodnie nad morze.

ONA

Właśnie.

ON

Tylko wtedy dużo wydamy na kolej.

ONA

Przecież tylko tak mówimy.

ON

No to w porządku.

ONA

Która godzina?

ON

Niedługo świt.

ONA

Nie lubię świtu. To tak, jakby do gardła lali eter.

ON

Staraj się zasnąć.

ONA

Nie mogę.

ON

Jest tak, jakbyśmy całą noc czuwali nad nią.

ONA

Nie mów o niej teraz.
ON

Za parę godzin będziemy to już mieli poza sobą.
ONA

Uwolnimy się.

ON

Jestem piekielnie zmęczony. Nic nie robiłem,

a jestem piekielnie zmęczony.
ONA

To nerwy. Zamknij oczy.
ON

Chciałbym, żeby już było po wszystkim.

7

ON

Jak myślisz, czy to jest teraz pewne?
ONA

Chyba tak. Całą noc paliło się tam światło. Teraz

też się pali. Kto pali w dzień światło?
ON

Może tylko osłabła.
ONA

Za długo to trwa.
ON

Co robimy?
ONA

Nie ma na co czekać. Trzeba wejść.
ON

A jeśli zamknięte?
ONA

Wszystko jedno, trzeba wejść.
ON

Może to jeszcze trwa.
ONA

Dłużej nie można czekać. Mam iść z tobą?
ON

Zostań tutaj.

ONA

Wracaj zaraz.
ON

Zobaczę i wrócę.

Pauza. On wraca.

ON

Koniec.
ONA

Trzeba zaraz otworzyć okno.
ON

I posłać po lekarza.
ONA

Blady jesteś.
ON

Muszę trochę posiedzieć.
ONA

Jak wygląda?
ON

Dobrze. To musiało się stać niedawno.
ONA

Leży?
ON

Tak.
• ONA

Trzeba ją ułożyć, zanim zesztywnieje.

ON

Może poprosimy stróżkę?

ONA

Lepiej wszystko załatwić samemu. Musimy wy-
stępować jako rodzina. Inaczej na pokój położą
łapę.

ON

To będzie nas trochę kosztowało.

ONA

Trudno.

ON

I dużo chodzenia.
ONA

Weź zwolnienie.
ON

Trzeba posłać po lekarza. Musi być świadectwo.

Nie można długo zwlekać.
ONA

Myślisz, że oni badają. Dotkną tylko i wypełnią

druczek.
ON

Wszystko jedno, ale to trzeba mieć poza sobą.
ONA

Najlepiej zatelefonuj.
ON

Tak. Chwilę jeszcze posiedzę.
ONA

Chcesz wody?
ON

Nic nie robiłem, a jestem piekielnie zmęczony.
ONA

To nerwy. Musimy zaraz wziąć się do roboty.
ON

Nie będziemy mieli czasu rozpamiętywać.
ONA

Trzeba jej rzeczy zapakować i znieść do piwnicy.

Zostawimy tylko łóżko. Do czasu aż ją zabiorą.
ON

Trzeba wywietrzyć. Trzeba dużo wietrzyć.
ONA

Podłogę najlepiej wywiórkować. Czy tam jest ta-
peta?
ON

Tapeta.

ONA

Trzeba ją zedrzeć. I pomalować. ON

Najlepiej na jasny kolor. ONA

Żółty. ON

Tak, żółty. Żeby było zawsze jasno.

Lalek

(Sztuka na głosy)

Głosy:

REPORTER, BABKA, radio, glosy, BARAŃSKI, MA-
RYSIA, CHŁOPIEC, dzieci, POETA, KIEROWNIK,
LISTONOSZ, REFERENT, LALEK, RYBAK I, RY-
BAK II, JADZIA, MANIA, A., B., C, D., E., F., G.,
H., HELA, ŻUK, LODZIA


I. OPIS

REPORTER

Okolica ukształtowana przez lodowiec w epoce
dyluwium. Morena denna. Zandry. Torf. Margłe.
Glina i piasek. Piasek. Piaski neogenu. Piasek.
Na tym puszcza, a w niej małe jeziorka-suchary.

BABKA

Ja ślepa, panie, ale pamiętam, wszystko pamiętam.
Nic, ino stek i ślozy. Wojny i wojny bez końca.

REPORTER

Początkowe osady Jadźwingów. Wytępieni przez
Krzyżaków. Osadnictwo ruskie, litewskie i pol-
skie. W XV wieku miasto należało do bogatego
zgromadzenia kapucynów bosych. Czarna zaraza
dziesiątkuje ludność w XVI wieku. Prawa miej-
skie nadane przez Jana Sobieskiego. Wielki pożar
niszczy je w 1761 roku. Po rozbiorach przypadło
Rosji. Ożywiona działalność powstańców. Liczne
groby w lasach. Miejsce zimowej ofensywy Hin-
denburga. Dwadzieścia tysięcy zabitych. W latach
1944/45 trzy razy przechodziło z rąk do rąk.
Osiemdziesiąt procent zniszczeń.

BABKA

Ja ślepa, panie, ale pamiętam, wszystko pamię-
tam. Strach taki padł na ludzi, że drzwi zawarli.
Tylko przez szpary patrzyli, jak oni przez miasto
pędzą. Strzelali do wszystkiego, co żywe.

REPORTER

Siedem tysięcy mieszkańców. Fabryka obuwia.
Przetwórnia tytoniu. Tartak.
BABKA

Potem armaty zaczęły bić po chałupach. Kazali
wszystkim wyjść i pędzili przed siebie. Wójcik
sąsiad schował się na stryszku. Wyciągnęli i ubili.
Trzy dni leżał przed chałupą jak wilk.
REPORTER

Jesteśmy na rynku. Rynek, jak wiadomo, serce
miasta. Przyjeżdża tutaj autobus z Warszawy.
GŁOS

Tylko w lecie.
REPORTER

Ratusza jakoś nie widzę.
GŁOS

Spalony.
REPORTER

Na rynku ruch. Mnóstwo wozów. Czy tu zawsze
tyle furmanek?
GŁOS

Dzisiaj targ.
REPORTER

Nad rynkiem unosi się gęsty zapach mleka, ja-
rzyn i końskiego nawozu.
RADIO (fragment koncertu f-moll Chopina)
GŁOSY

Taniej nie kupi. Para trzy złote. Świeżutkie, pani.
Dzisiejsze. Chuda nie jest, mięsna jest, nie chuda.
Ziarnem karmiona. Para dwa osiemdziesiąt.
Świeżutkie. Jeszcze ciepłe. Niemałe. Takie jak
kurze. Ziarnem karmiona. Chuda nie jest. Leży
tak, bo upał. Gdzie tam, nie zdycha. Mięsna jest,
nie chuda. Suchy rok.

REPORTER

Granica między wsią i miastem jest płynna. Ob-
serwujemy tu zjawisko struktur przejściowych,
wzajemnego przenikania i nieuniknionych anta-
gonizmów. Można obrazowo powiedzieć, że mamy
tu ciągłą walkę między owsem a brukowcem.

RADIO (jw. koncert Chopina f-moll)

REPORTER

Domki parterowe, jednopiętrowe. Jedyny budynek
dwupiętrowy to sąd. Skupione są wzdłuż dwu, jeśli
tak można powiedzieć, arterii. Na zachód ulica
Warszawska, ta, którą przejeżdża autobus, łączy
miasteczko z resztą kraju. Na końcu jej "Hotel pod
Różą". Do drzwi przybita kartka: 'Właściciel hotelu,
gdy konieczny, proszę pukać w okno domku drew-
nianego". Na wschód aleja Lipowa przechodzi w
drogę leśną. Niedaleko granica. Na końcu alei Li-
powej dom Barańskiego. Emeryt. Odnajmuje pokoje
letnikom. W zimie nie wychodzi z domu. Mówi, że
wilki podchodzą aż pod okna.

BARAŃSKI

Idzie panna Marysia do lasu, niech uważa na
wilki.

MARYSIA

Takie na dwu nogach?

BARAŃSKI

Nu, nie ma śmiechu. Są wilki w lesie.

MARYSIA
E tam.

BARAŃSKI

Ja tu mieszkam, to wiem. Jak panna Marysia
spotka wilka, to nie uciekać, nie krzyczeć, a śpie-
wać. Stać w miejscu i śpiewać. To wilk nie ruszy.

REPORTER

Na lewo od alei Lipowej, nad jeziorem - Rybaki,

najuboższa, że tak powiem, dzielnica. Bardzo ma-
lownicza zresztą. W piasku jak wróble bawią się

dzieci. Chodzicie do szkoły?
DZIECI

Nie. My za małe.
REPORTER

A ty chodzisz?
CHŁOPIEC

Do trzeciej klasy.
REPORTER

A co robisz?
DZIECI

On, proszę pana, jest gołębiarz.
REPORTER

Hodujesz gołębie? To bardzo ładnie.
DZIECI

On wczoraj jedną parkę ukradł.
CHŁOPIEC

Nieprawda
REPORTER

A co robisz ze swoimi gołębiami? Sprzedajesz?
CHŁOPIEC

Nie.
REPORTER

A co?
CHŁOPIEC

Zamieniam.
REPORTER

To znaczy, jesteś amatorem. Lubisz ptaki?
CHŁOPIEC

Ptaki nie za bardzo. Gołębie lubię.
REPORTER

Żegnamy naszego rezolutnego gołębiarza...
POETA

Dzień dobry, redaktorze.

REPORTER

Cóż za miłe spotkanie. Zupełnie niespodziewa-
ne. Poeta Teodor, którego chyba nie muszę na-
szym widzom przedstawiać. Czy spędza pan tu
urlop?

POETA

Tak. Jak co roku. Tu i nigdzie indziej. Jestem
bardzo związany z terenem. Od lat zakochany
w tych stronach, i to nie bez wzajemności. Wczo-
raj kierowca autobusu zobaczył mnie na szosie
i zatrzymał pojazd.

REPORTER

To bardzo miło, bardzo miło. Czy moglibyśmy
prosić?

POETA

No, jeśli to konieczne. Wiersz pod tytułem Mia-
steczko. Napisałem go dziś w nocy.

Na cztery spusty
miasteczko zamknięte
błękitnym kluczem
jeziora i lasów

pióra zachodu
pisały historię
ale milczały
pióra kronikarzy

jeno historyk-
-fotograf opiewa
tłuste bobasy
wesela pogrzeby

jedyny pomnik
który tu ocalał

stoicka koza

w samym środku rynku

mógłbym tu mieszkać
jak na dnie pudełka
w gnieździe po osach
w zepsutym zegarze

- miasteczko moje
miasteczko

samo się toczy
nikt go nie nakręca
od piania świtu
aż do piania śmierci

REPORTER

Poeta Teodor oddala się poruszając kształtną gło-
wą. Na chwilę przystaje, jakby nasłuchiwał szu-
mu skrzydeł nad sobą. No i znów jesteśmy na
rynku. Odjechały konie, wozy, ludzie. Teraz wy-
chodzą głodne psy.

BABKA

Pamiętam, wszystko pamiętam. Oczu nie mam,
ale pamiętam. Oczy mi teraz niepotrzebne.

REPORTER

Z czterech czarnych megafonów, ustawionych na
rogach rynku, na brązowe kałuże końskiego mo-
czu, na źdźbła słomy i grzbiety głodnych psów
spływa dojrzały fragment prozy.

RADIO

...Czasami miałem już tylko krótkie chwile, tyle,
aby usłyszeć trzeszczenie wyschłej boazerii, aby
otworzyć oczy, wlepić je w kalejdoskop mroku
i - dzięki chwilowemu błyskowi świadomości -

kosztować snu, w którym pogrążone są meble,
pokój, wszystko, czego ja byłem tylko cząstką
i z czym niebawem znów się łączyłem w bezczu-
ciu: lub też śpiąc cofałem się bez wysiłku w mi-
niony na zawsze wiek...

REPORTER

Sąd powiatowy. Brązowa sala. Zapach mokrego
pierza, machorki, potu.

GŁOSY

No więc jak z tym było? Łaciasta była. Mleczna.
Nie o to idzie. Kto ją dostał w spadku? Ojciec
umarli w tysiąc dziewięćset dwudziestym pierw-
szym. Matka w trzy lata, jakoś tak na Wielkanoc.
To wiemy. Chodzi o krowę. Kto ją dostał? We-
ronka. Nijakiej krowy, proszę Wysokiego Sądu,
nie dostałam. Proszę Wysokiego Sądu, jest rze-
czą jasną, że moja klientka jako niepełnoletnia
nie mogła wejść w posiadanie krowy. Nabyła
tylko prawo własności. Zgłaszam wniosek, aby
wobec trudności w ustaleniu stanu faktycznego...
Matka przed śmiercią mówi: „Tekla, uważaj na
Józka, wiesz, jaki on lichy chłop". Wysoki Sąd
zechce uwzględnić zasiedzenie. A kto za pochó-
wek zapłacił? Jaki tam pochówek. Trumna nawet
nie pomalowana. Proszę Wysokiego Sądu nie
zapominać, że z działu trzeba wydzielić majątek
wniesiony przez Natalię z Bućków. Goła przy-
szła, Wysoki Sądzie. Gębę tylko miała niena-
żartą.

REPORTER

Naprawdę atmosfera tu jest nie do zniesienia.
Wychodzę na rynek.

BABKA

Dziękuję, panie, Bóg zapłać. Stara niedołężna,
ale pamięta. Pożar był wtedy taki wielki. Jasno

jak w dzień. Ona krzyczała: „Puście mnie! Tam
są moje dzieci!" Porwała wszystko na sobie.
RADIO

...Ciało samego Gola, z materii równie nadprzy-
rodzonej co materia jego konia, dawało sobie radę
z wszelką rzeczową przeszkodą, z wszelkim spot-
kanym w drodze przedmiotem, czyniąc zeń sobie
kościec i wchłaniając go, choćby to była klamka
u drzwi, na której oblepiała się natychmiast
i wpływała niezwyciężenie jego czerwona szata
albo jej blada twarz, zawsze jednako szlachetna
i melancholijna, ale nie zdradzająca żadnego
wzruszenia tą transwertebracją...

REPORTER

Północną stronę rynku zajmuje spółdzielnia wie-
lobranżowa: smoła, Brandys, perfumy, łańcuchy,
buty, perkal, kosy, pierścionki, zgrzebła, zegarki,
lusterka...

KIEROWNIK

Z zaopatrzeniem nie mamy teraz trudności, brak
nam jeszcze tylko niektórych części.

REPORTER

Dwa zakłady zbiorowego żywienia. Restauracja
„Pojezierze" i jadłodajnia: barszcz ukraiński, kot-
let, kaszanka.

KIEROWNIK

Jeśli chodzi o spożycie wódki, to staramy się
je zastąpić przez spożycie wina. Prowadzimy
nowy gatunek pod nazwą „Północne", które cie-
szy się dużą popularnością wśród konsumen-
tów,

REPORTER

Myślę, że warto też zajrzeć do któregoś z zakła-
dów pracy. Zbliża się już czwarta. Przepraszam,
jak dojść do fabryki obuwia?

LISTONOSZ
Idę tam.

REPORTER

Pan tutejszy?

LISTONOSZ
Listonosz.

REPORTER

Stale pan tu mieszka?

LISTONOSZ

Stale tu nawet kamieniem nie siedzę. Ja za
Mikołaja w wojsku był. Nie to, co teraz, twarda
służba. Co się człowiek nacierpiał biedoty i tru-
doty. A tych aeroplanów nie znali jak teraz;
wszystko piechotą chodziło. Będzie tak, przej-
dziesz trzydzieści kilometrów, nóg nie czujesz,
a oficery każą kłaść się na ziemi, w mundurze,
z karabinem, z patronami. Nie na plecach, bo
wtedy trudniej na alarm wstać. Na brzuchu le-
żysz. W Piotrogrodzie, dwa tygodnie, dobrze było
jak u Boga za drzwiami. Ale różne zarazy zaczęły
po ludziach chodzić. My spali z jednym z naszych
stron koło siebie na pryczy. Budzę się raz w no-
cy, on gorący jak piec. Patrzę, czerwone paciorki
ma na czoło nałożone. To był brzuszny tif. Za-
raziłem się, dwa tygodnie leżałem bez duszy.
Wychodzę pierwszy raz po chorobie, a staliśmy
naprzeciw stacji. Idę ja i widzę: dwa wagony
trupów, i to w kalesonach jak drewka poukła-
dane.
REPORTER

Pracownicy tego zakładu to przeważnie młodzi
ludzie.
KIEROWNIK

W pierwszym kwartale mieliśmy trudności ma-
teriałowe, toteż zakreślonych planów nie wyko-

naliśmy. Siłą rzeczy premii na zakładzie nie wy-
płacono. W drugim kwartale pokonaliśmy braki
w zaopatrzeniu. Także jeśli chodzi o rytmiczność,
jest w chwili obecnej lepiej.

REPORTER

Czy kierownictwo zakładu stara się zorganizować
rozrywki dla swoich młodych pracowników?

KIEROWNIK

Jeśli chodzi o zagadnienia kulturalno-oświatowe,
to mamy specjalnego referenta, który ukończył
kurs.

REFERENT

Maciąg Jan, referent KO. Więc mamy świetlicę,
gdzie można przeczytać czasopisma. Stoły ping-
pongowe. Radio, i chcemy kupić telewizor.

REPORTER

A czy pracownicy z tego korzystają?

REFERENT

Chwilowo nie, bo jeszcze trzeba okna wstawić.

Zresztą wielu jest takich, co to wolą pójść do

Stodoły".
REPORTER

Do „Stodoły"?
REFERENT

Taka buda nad jeziorem. W soboty i niedziele

zabawy. I popić można.
REPORTER

A pan? Co pan robi po pracy?
KIEROWNIK

No, Lalek. Odpowiedz panu redaktorowi. Czego

się wstydzisz?
LALEK

Ja przeważnie spotykam się z kolegami.
REPORTER

No i pewnie dokądś idziecie.

LALEK

Jak jest gdzie.
REPORTER

A kino?
LALEK

Nie zawsze się dostanie. No i jak pójdzie się

w sobotę, to w niedzielę nie ma się co robić.
REPORTER

Można do Domu Kultury.
LALEK

Niby można. Niedawno byłem na odczycie. Przy-
jechał autor z Warszawy. Jakoś na „W" się na-
zywał. Taki duży, gruby. Może go pan zna? Czer-
wony na twarzy. Swoją taksówką przyjechał.
Wańkiewicz, zdaje się. Jak jest pogoda, idziemy
nad jezioro. Także do „Stodoły" czasami.
REPORTER

Często zaglądacie do „Stodoły"?
LALEK

Tak. Tam właściwie wszystkich można spotkać.

Całe koleżeństwo.
REPORTER

Warto chyba zajrzeć do tej „Stodoły", o której

tyle się mówi. Trzeba przejść przez całe miaste-

czko - przez rynek oczywiście.
RADIO

...Aliści siostra hrabiego de Fromentier, piękna
Adela, wzbudza gorące uczucia w sercu don Se-
bastiana, na poły awanturnika, na poły zdobywcy
serc niewieścich. Wśród szalejącej burzy don Se-
bastian przebiera się za mniszkę. Następuje sze-
reg zabawnych scen i komicznych nieporozumień.
REPORTER

Stodoła" jest to duży barak, położony kilometr
za domem Barańskiego, na skraju lasu, nad je-

ziorem. Podmokła ścieżka nad brzegiem. Koło
trzcin nieruchome sylwetki rybaków.

RYBAK I

Nic nie ciągnie.

RYBAK II

Nie bój się. Jezioro gładkie.

RYBAK I
To co?

RYBAK II

Gorąco. Upał dusi wodę. Ryby będą podpływały
do brzegu.

RYBAK I

Dużo złowiłeś?

RYBAK II

Same kiełbie i dwa okonie.

RYBAK I
Niedużo.

RYBAK II

Jak słońce będzie zachodzić, popłyniemy przez
Anacha za trzcinę, pod Olchami, do Głębokiej
Buchty. Ty zasadzisz się na Kuciej Fai, ja popłynę
na Generalski Róg. Tam można szczupaka na
błyszczkę upolować.

RYBAK I

Można spróbować.

BABKA

...Ludzie żyli po lasach jak dziki. Kto mógł, jamę
sobie wygrzebał, gałęziami nakrył...

REPORTER

Poeta Teodor łowi wieczór w sieć swego natchnie-
nia.

POETA

Taka chwila"

trzy poziomy

spodem łąki woda

i szuwary to już chyba wszystko

wyżej dom pośród sadów i stoków
dach czerwienią odpiera niebiosa
sygnaturka dla pobożnych obłoków

to ostatnie to już trzeci wymiar
młyn słoneczny albo szarfy wieczoru
czarna trawa bardzo dużo gwiazd

jednym okiem można to objąć

i na korze serca wypisać

lecz by wygrać trzeba trudnych nut

na

na tę chwilę, która właśnie się spełnia
bowiem potem już tego nie będzie
jeden głos jeden kolor ubędzie

teraz jaskółki ostrzą powietrze
młodzi spotykają się przy grobli
będzie pewnie jeszcze jeden wieczór


II. STODOŁA

KIEROWNIK

Jadzia! Kufle przygotowane?
JADZIA

Przygotowane, panie kierowniku.
KIEROWNIK

Pokaż! Co ty, Jadzia? Chora?
JADZIA

Dlaczego?

KIEROWNIK

Na sobotę tyle kufli.
JADZIA

Jak jest za dużo, to się tymi kuflami biją.
KIEROWNIK

Od tego jesteś, Jadzia, żeby uważać.
JADZIA

Co ja mogę, kierowniku?
KIEROWNIK

Jak się chcą bić, wyrzucaj za drzwi. Mało tam

kamieni?

Kufle muszą stać na stoliku.
JADZIA

Może je przywiązać sznurkiem.
KIEROWNIK

Pomyślimy o tym. A teraz leć, Jadzia, do maga-
zynu po kufle.

Szklanki masz?
JADZIA

Po co szklanki?
KIEROWNIK

Na wódkę.
JADZIA

I tak wolą w kuflach.
KIEROWNIK

Nie mają prawa.
JADZIA

Strasznie tłuką szklanki.
KIEROWNIK

Od tego jesteś. Uważaj. Leć do magazynu. Zaraz

zaczną przychodzić. Maniu!
MANIA

Co jest?
KIEROWNIK

Odłóż gazetę!

MANIA

Tak jest - panie kierowniku.
KIEROWNIK

Mania, mówi się do ciebie.
MANIA

No?
KIEROWNIK

Uważaj więcej.
MANIA

Ty jesteś od uważania.
KIEROWNIK

Mam dzisiaj zebranie.
MANIA ironicznie

Aha.
KIEROWNIK

Patrz dobrze, co się dzieje. Nie czytaj gazety pod

bufetem.
MANIA

Kiedy wrócisz?
KIEROWNIK

Nie wiem. Uważaj, Mania, jak Jadzia resztę wy-
daje.
MANIA

Ja się do niej nie mieszam.
KIEROWNIK

I trzeba pilnować, żeby nie tłoczyli się koło bufetu.
MANIA

Zawsze się tłoczą.
KIEROWNIK

Nie mają prawa. Zamówić. Zapłacić i wynosić się.
MANIA

Tak się mówi.
KIEROWNIK

I żeby awantur nie było. Jak się awanturują, za
drzwi wyrzucić. Niech się w lesie awanturują.

MANIA

W lesie ciemno. Niebezpiecznie. Wolą tutaj.
KIEROWNIK

Masz kufle, Jadzia?
JADZIA

Mam.
KIEROWNIK

Mania, odłóż gazetę. Uważaj na wszystko.
Wychodzi.

1

A.

Gdzie siadamy?
B.

Pan jesteś nasz gość. Niech pan wybiera.
A.

Może tutaj. Panno Helu, pani będzie łaskawa.
B.

Hela, nie bój się. Nie zjemy ciebie. Lecę po szkło.
A.

Śliczna laleczka z panny Heli.

2

C.

Najlepiej pod radiem.
D.

Po co pod radiem.
C.

Muzyka pod śledzika.

D.

Ja ciebie lubię jak brata.
C.

Ja też cię szanuję. I to od początku, jak pierwszy

raz cię zobaczyłem.
D.

Ty! Nie śpij!
E.

Gorąco.
C.

Napij się lemoniady. Niedobrze ci?
E.

Dobrze.

3

LALEK

Tutaj pod oknem.
F.

Siadajcie.
LALEK

Ale upał, koszula się klei. Otwórz okno.
G.

Teraz lepiej.
LALEK

Idziesz po nią?
H.

Idę, zajmijcie miejsce.
F.

Przyprowadź ją. Pamiętaj.
H.

Przyprowadzę, jak będzie chciała.
F.

Co znaczy, nie będzie chciała?

H.

No wiesz, jak jest.
F.

Nie łam się, chcesz, żebym z tobą poszedł?
H.

Sam załatwię.

4

A.

No co? Dlaczego się Hela rumieni?
B.

Pijesz pierwszy raz z mężczyznami?
HELA

Nie pierwszy.
A.

A tata nie przylecą z kijem?
HELA

Chyba nie.
A.

No, zaczynajmy. Zdrowie naszej jedynaczki.

B.

Żeby urodziła czworaczki.
Piją-

5

C.

Słuchaj mnie, Józik. Ja cię lubię jak brata.
D.

Ja też cię szanuję. Ty wiesz. Znamy się nie od

dzisiaj.

C.

Trzeba zjeść beczkę soli.
D.

Nie bądź głupi. Nie jedz soli, weź śledzia.
C.

Mówię przysłowiowo. Że z człowiekiem trzeba

zjeść beczkę.
D.

Jaką beczkę?
C.

Żeby go poznać.
D.

A ty kiedy mi oddasz tę beczkę, co mi z magazynu

wziąłeś w miesiącu marcu?
C.

Józik, ty pijany chyba jesteś. Dawno ci zwró-
ciłem.
D.

Nie rób ze mnie jelenia.
C.

0 szczeniaku. Tego to ja nie lubię.
D.

Ty szmaciarzu.
C.

Zabierz ręce, bo cię skrzywdzę.
RADIO

Le francais par la radio. Nasi przyjaciele Denise

1 Renę wybrali się do restauracji. Wita ich kelner
- garcon. „Le garcon" to w tym przypadku nie
chłopak, ale kelner. Garcon: Entrez messieurs
dames. Voici le menu. Denise i Renę studiują
kartę - le menu, le menu, wybierają sałatkę
z pomidorów i pasztet wiejski - une salade de
tomate, une salade de tomate et le pate de cam-
pagne, le pate de campagne.

Na drugie nasi przyjaciele wybierają chateau-
briand aux pommes. Potrawa nazwę swą za-
wdzięcza pisarzowi i dyplomacie Francois Renę
de Chateaubriand 1768-1848...

6.

LALEK

No co?
H.

Flaki.
LALEK

Kozak to ty nie jesteś.
H.

Co, miałem za włosy ją ciągnąć?
LALEK

Wystarczyło za rękę.
H.

Powiedziała, że może przyjdzie potem.
G.

Po czym?
H.

Co mnie osrebrzacie. Zlatałem się jak głupi. Cały

mokry jestem.
LALEK

Napij się.
H.

Lemoniadę dajesz.
G.

Mleka chcesz?
H.

Od wściekłej krowy.

LALEK

Panie Niedźwiecki. Zamknij pan tego Fransa. Puściłby pan muzykę jaką.

7

A.

Zaraz rumieńców panna Hela dostała. B.

Nie ma się czego wstydzić, Hela. HELA

Nie wstydzę się, tylko gorąco. A.

To niech panna Helia bluzeczkę zrzuci. HELA

Panie Władziu! Pan - starszy człowiek! A.

A co, starszym nic się nie należy? B.

Hela nie lubi starszych. HELA

Jak będziecie dokuczać, to sobie pójdę. A.

Pożartować można.

8

LALEK

Rozmawiałeś z nią czy z matką? H.

Z nią.

LALEK

I co powiedziała?
H.

Ale nudny jesteś, Lalek.
LALEK

No powiedz?
H.

Powiedziałem: „Ubieraj się, Lodzia. Idziemy do

«Stodoły» Lalek czeka".
LALEK

A co ona?
H.

Powiedziała, że sukienki nie ma.
G.

Gorąco jest. Mogła przyjść goła.
LALEK

Ty schowaj swoje kawały do kieszeni.
G.

Nie obrażaj się, Lalek.
H.

No to chlup, panowie.

Piją.
LALEK

Ciepła. Nie smakuje mi dzisiaj.

9

C.

Daj gęby, Józik. Nie gniewaj się.
D.

Co ty? Porozmawiać zawsze można.
C.

Ty! Nie śpij.

E.

Bardzo gorąco.
C.

Napij się lemoniady.
D.

Spił się jak świnia.
C.

Ja ciebie za to lubię, Józik, zawsze jesteś w po-
rządku.
D.

Człowiek jest człowiekiem.
C.

Przez ludzi do ludzi. No, Józik, twoje zdrowie!

Piją.
D.

A ta świnia śpi.
C.

Nie bój się. Żona go zbudzi.

10

A.

Zdrowie panny Heli.
B.

I niech nas zaprosi na swoje wesele.
A.

Zaprosi panna Hela?
HELA

Zaproszę, ale tylko pana Władzia.
A.

Widzisz, naraziłeś się. Przeproś.
HELA

Daj spokój, ludzie patrzą.

A.

No, dzieci! Chlup do środka, bo karzełki nam

wypiją.

Piją.
Ale upał, zupełnie jak w trzydziestym dziewiątym.

B.

Dlaczego w trzydziestym dziewiątym?

A.

Jeszcze was wtedy na świecie nie było. Wojna

była.
HELA

To wiemy.

A.

Wy wiecie z książek, a ja to mam na skórze

wypisane.
HELA

Jak to na skórze, panie Władziu?

A.

Chce panna Hela zobaczyć?

B.

Panie Władzio, niech się pan całkiem nie rozbiera.

A.

Spokojnie. O tu, cała seria z czołgu. Ręka na

jednym włosku wisiała.
HELA

Mój Boże!

11

LALEK

Powiedziała, że nie ma sukienki...
G.

Mogła przyjść bez.

LALEK

S cichnij.
G.

Nerwowy jesteś.
LALEK

Jak ona to powiedziała?
H.

Powiedziała: „Powiedz Lalkowi, że nawet nj^

mam w co się ubrać".
LALEK

Tak powiedziała?
H.

Tak.
G.

No, Lalek. Pod to ciało, żeby chciało.

12

Wchodzi Żuk. Rozgląda się po sali.
C.

Żuk!
ŻUK

Szanowanie.
D.

Siadaj, Żuk. Oszczędzaj nogi-
ŻUK

Nie mogę. Szukam.
D.

Siadaj, jak szef mówi. Siadaj!
ŻUK

Chyba na chwilę. Szukam Lalka.
C.

Siedzi tam pod oknem.

ŻUK

To ja przepraszam. Muszę mu coś bardzo waż-
nego powiedzieć.
C.

Wypij jeden kieliszek i idź w diabły.
D.

No, Żuk. Daj ci Boże rozum.

Piją.
ŻUK

Dziękuję. A teraz bardzo przepraszam.
C.

Nie ma za co, Żuk.
D.

Miody jesteś. Głupi. Życia nie znasz.
ŻUK

Dziękuję za poczęstunek, ale teraz to naprawdę

muszę pójść do Lalka.
C.

A tu ci źle. Jak ci źle, to napij się jeszcze.
ŻUK

Nie mogę. Mam bardzo ważną sprawę.
D.

Pij, szczeniaku. Ja z twoim ojcem nieboszczykiem

do szkoły chodziłem.

Piją.

13

A.

Tak, tak...
HELA

Straszna gorączka.
A.

Tak jak wtedy w trzydziestym dziewiątym.

B.

Dlaczego w trzydziestym dziewiątym?

A.

Na wojnie.

B.

Aha.

A.

Pamiętam, było to siódmego września. Upał
straszny. Dochodzimy do Wisły. Rozkaz: spieszyć
szwadron.

B.

Panie Władzio, przed przeprawą może się po-
krzepimy.

A.

Można.

HELA

Ja już nie mogę.

A.

W wojsku nie ma nie mogę. Rozkaz i już. (piją)
Dowódca nasz, rotmistrz Jaworski...

B.

Znalem jednego Jaworskiego. Był gajowym
w Drohiczynie.

HELA

Nie przerywaj.

A.

Rotmistrz Jaworski. Wysoki, piękny mężczyzna.
Śliczne zęby miał. Wszystkie złote. Przyjechał do
nas na koniu: okopać się! Koniowodni odprowa-
dzają konie w las. Dochodzi do nas batalion pie-
choty. Teren dobry do obrony. Krzaki, wzgórza
rzeka. Artylerię posłali do tyłu. Ryjemy w ziemi.
Aż tu nagle trzy samoloty nisko nad nami i wu,
wu, wu: bomby. Ziemia chodzi. Istne piekło, panno
Helusiu. Leżę na ziemi i tylko słyszę, jak kamyki
tłuką po moim hełmie kawaleryjskim.

B.

No to, panie Wladzio, za zwycięstwo!
A.

Cześć.

Piją.

14

C.

Pamiętaj, Żuk, jak starszego człowieka nie usza-
nujesz, nie będziesz miał szczęścia w życiu.

D.

Wiesz, jak jest w katechizmie: Pamiętaj, abyś
dzień święty święcił.

ŻUK

Musowo, panie Józiu.

D.

Jak musowo, to się jeszcze napij.

ŻUK

Przepraszam bardzo, panie Józiu...

D.

Nie ma za co. No.

Piją.
ŻUK

Ale teraz to ja już naprawdę muszę...
C.

Siedź. Nie ruszaj się. Głupi jesteś.
D.

Czego ty chcesz od Lalka?
ŻUK

Chcę mu powiedzieć, żeby uważał.
D.

Na co ma uważać?

ŻUK

Chcą go bić.

C.

I ty mu chcesz pomóc?

ŻUK

Chcę powiedzieć, żeby uważał.

C.

Nie mieszaj się.

ŻUK

To mój brat.

C.

Da sobie radę. Napij się, Żuk.

ŻUK

Ja naprawdę bardzo przepraszam. Ja mu tylko
powiem dwa słowa na ucho i zaraz wrócę.

D.

Siedź! Starszych trzeba szanować. Mógłbyś być
moim synem. Mój Stasiek był starszy od ciebie
o trzy lata. A ja już nie mam syna. Stasiek...Sta-
siek...

Pijacka rozpacz.

C.

Nie płacz, Józik. Ludzie patrzą.

D. \

Zabili go na moich oczach.

15

G.

No, Lalek, nie łam się. Nie będzie ta, to będzie

inna. Cyk!
LALEK

Cyk! Ale tu łaźnia.

Piją.
H.

Powietrze stoi. Coś w nocy będzie.
LALEK

Co ma być?
H.

Burza albo...
LALEK

Nie smakuje mi wódka. Ciepła.
G.

Nie gryź się, chłopie.
H.

Powiem ci coś, Lalek.
LALEK

No?
H.

To, co ja ci powiedziałem, to nieprawda.
LALEK

Co nieprawda?
H.

Ona tak nie powiedziała.
LALEK

Lodzia?
H.

Tak, Lodzia.
LALEK

To ty taki?
H.

Wiesz, jaki jestem.
LALEK

Nie piję z tobą.
H.

Słuchaj jak człowiek.
LALEK

Odwal się.

kiego wsparcia z tyłu. Czekamy, kiedy wrócą
samoloty. Nie wracają. Alarm bojowy. Stanowisko
dobrze zamaskowane. Nie wolno palić.
Słychać tylko, jak muchy bzykają. Ja leżałem na
drugiej linii. Zdrzemnąłem się chwilkę. Aż tu
nagle słyszę: rrrrr.

B.

Samoloty?

A.

Nie, czołgi; myślę sobie: będzie bal. Widoczność
dobra. Pchają się naprzód. Czarne jak te wszy
na prześcieradle.

HELA

Dużo ich było?

A.

Dwanaście. Rotmistrz mówi: „Damy im podejść
na odległość strzału". A potem po krzyżach. Cisza.
Skóra cierpnie. Tylko to „rrrrr" coraz bliżej.

17

G.

Patrz, kto idzie, Lalek?
H.

Prosto na ciebie.
G.

Masz, chłopie, wzięcie.
LALEK

Lodzia! Niech mnie.
LODZIA

Dobry wieczór!
LALEK

Jak się masz. Morowo, że jesteś, żeś przyszła.

LODZIA

Co wy tak sami?
LALEK

Czekamy na ciebie.
LODZIA

Nie mów!
LALEK

Fakt. No, Lodzia, jesteś. Zjesz coś?
LODZIA

W zasadzie jestem po kolacji. Ale tort może być.
H.

Jaki?
LODZIA

Czekoladowy. Albo orzechowy.
G.

Pijemy wasze zdrowie!
LALEK

Lodzia. Zdrowie. Czekałem na ciebie.
Piją.

18

C.

Siadaj, głupi. Dokąd się wydzierasz.

ŻUK

Muszę do brata. Muszę mu powiedzieć.

D.

Widzisz, kobieta tam przyszła. Nie przeszkadzaj,
Żuk. Trzeba być delikatnym. Napij się!

ŻUK

Nie mogę, panie Józiu. Ja tylko dwa słowa po-
wiem Lalkowi i zaraz przyjdę.

C.

Uszanuj starszych, Żuk.

A.

LODZIA

Co wiem?
LALEK

To, co ty wiesz.
G.

Zdrowie młodocianej pary!
LODZIA

Lalek, puść mi ręce. Cała spocona jestem.

21

D.

Pamiętaj, Żuk. Życie trzeba uszanować.
ŻUK

Ja, panie Józiu, muszę pójść do brata, bo oni się

na niego czają.
D.

Dobrze, pójdziesz.
C.

Słuchaj, co starsi mówią.

D.

Co tylko istnieje, ma prawo do życia. Widzisz,

Żuk, tę muchę?
ŻUK

Widzę.
D.

Ja jej nie zabijam. Niech żyje. Każdy chce żyć.
C.

I to dobrze żyć.
D.

Widzisz, Żuk. Ja jej nic nie robię. Ja nie cenię

muchy jako stworzenia. Ja cenię muchę jako życie.

22

HELA

Niech się pan nie smuci, panie Władzio.

A.

Ot, wspomnienia...

B.

Jak to się skończyło?

A.

Był po lewej stronie taki pagórek, ot tam, gdzie
popielniczka. Za pagórkiem most. Czołgi jadą na
ten pagórek. Jasne, chcą się przeprawić na drugi
brzeg i odciąć nas. Trzeba wysadzić most. Zgłosiło
się czterech na ochotnika:

Kośmider, Wandzel, Chorążak i ja. Biegniemy
steczką. Teren odkryty, walą po nas, tylko kurz
idzie. Biegniemy, padamy, biegniemy, padamy...

23

LALEK, G., H. i LODZIA śpiewają

...Do zielonego, do zielonego. Tralalala tralalala

tra la la la.
LALEK

Ale wyciągasz, Lodzia.
LODZIA

Może źle?
LALEK

Kto mówi, że źle? Bardzo dobrze.
OBCY

Przepraszam. Czy pan Lalek?
LALEK

Tak. O co chodzi?

24

A.

Nagle seria z prawej strony: ta-ta-ta-ta-ta. Rzu-
ciło mnie o ziemię. Chcę się podnieść, nie mogę.
Ciemno w oczach. Chorążak podczołgał się do
mnie; co ci, Wladek?, pyta.

25

OBCY

Mam do pana sprawę.
LALEK

Teraz?
OBCY

Tak. Bardzo pilna.
LALEK

O co chodzi?
OBCY

Osobista sprawa. Chciałbym na osobności.
Lalek wstaje od stolika.

26

C.

Co ty, Żuk? Siadaj!

27

LALEK

Zaraz wracani.

Lalek i Obcy idą do wyjścia.

28

A.

Co ci, pyta Chorążak. A ja już mówić nie mogę.

29

ŻUK

Lalek, nie wychodź sam! Lalek, oni się na ciebie
zasadzili!

30

A.

Kto się tak drze?
B.

Żuk, brat Lalka. Pewnie się upił.

31

C.

Siadaj! Napij się, Żuk. Czego się trzęsiesz, głupi?

32

G.

Po co on wyszedł?
H.

Znasz tego gościa, z którym wyszedł?
LODZIA

Ja go nie znam.
G.

Czy to kolega Leona?
F.

Nie wiem.
LODZIA

Bardzo duszno.
G.

No, zdrowie Lalka.


III. UBIERANIE DO SNU

G.

Był prokurator?
H.

Był.
G.

I co?
H.

Nie wiadomo. Spisał wszystko.
G.

Co z Leonem?
H.

Siedział, ale go wypuścili. Mówią, że to nie on.
G.

A kto''

H.

Nie wiem.
G.

Trzeba słuchać, co ludzie mówią.
H.

On z nikim nic nie miał.
G.

Może to jakieś stare sprawy.
H.

Mówią, że to nie z nienawiści.
G.

A z czego? Przez głupotę. I że to nie jego chcieli,

tylko kogo innego.
G.

Masz klucz?
H.

Nie. Powiedzieli, że za chwilę otworzą.
G.

Co oni się tak bawią?
H.

No wiesz... Daj papierosa.
A.

Dzień dobry!
H. i G.

Dzień dobry.
A.

Czy to prawda?
H.

Tak.
A.

Nie mogę uwierzyć. Przecież jeszcze wczoraj. Ot,

życie ludzkie...
POSŁUGACZ

Kto jest z rodziny?

G.

My koledzy.

POSŁUGACZ

Możecie wejść.

H.

Jakeśmy tam weszli, Lalek leżał na stole bez
niczego. Miał krwawą pręgę od brzucha aż do
szyi. Brodę przywiązaną bandażem.

POSŁUGACZ

Kto z was ma ubranie?

G. do H.

Żuk. Idź po Żuka. On stoi jeszcze pod szpitalem.
Poszedł po Żuka. Ja zostałem sam. Patrzyłem
na niego. Zapach był zły. Chciało mi się palić,
ale zaraz przyszli i przynieśli ubranie w papierze,
buty, skarpetki, wszystko, co trzeba.

H.

Powiedziałeś matce?

ŻUK

Powiedziałem: „Mama, Lalek miał ciężki wypa-
dek. Jest w szpitalu, przyszedłem po ubranie".

H.

Uwierzyła?

ŻUK

Zbladła bardzo. Idzie do szafy. Wyjmuje grana-
towy tenis, najlepsze wyjściowe, i mówi: „Długo
się nim nie nacieszył". Ja mówię: „Może mama
chce go zobaczyć". „Nie, powiada. Ubierzcie go
ładnie, ułóżcie jak trzeba. Potem przyjdę."

MATKA

Dobrym był dzieckiem - tylko tyle, że młody -
do „Stodoły" poszedł od czasu do czasu - ale
lubili go - nie wiem, jak to możliwe - żeby to
zrobić - zabrać życie młode - za co - kto miał
taką nienawiść, żeby to zrobić - to nie człowiek

był - byli jego koledzy - nikt mu nie pomógł -

on nawet nie krzyczał.
POSŁUGACZ

Teraz włóżcie buty.
H.

Nie wchodzą.
POSŁUGACZ

Trzeba całe rozsznurować. Spuchły mu nogi.
H.

Było ciężko włożyć, ale się udało. Żuk powiedział

do tego, co nam pomagał.
ŻUK

Niech pan patrzy, te nogi są zbyt osobno.
POSŁUGACZ

Można je związać troczkami od gaci.
ŻUK

To nie będzie elegancko.
G.

Nałożyliśmy koszulę. Nie dało się zapiąć pod

szyję. Czarny krawat na gumce pękł. Trzeba było

gumkę sztukować.
POSŁUGACZ

Podnieście go teraz za ręce; włożymy marynarkę.
MATKA

Dobrym był dzieckiem - oni podeszli do stolika

- grzecznie przeprosili - wyciągnęli w noc - bili

- po głowie - wszędzie - ludzie byli parę metrów

- jego koledzy byli - nikt nie ratował - radio
grało, pili - a on leżał parę metrów - ani nie
wiedzieli - bili po głowie - wszędzie - kto bił -
nawet nie krzyknął - tego nie wiedzą.

POSŁUGACZ

Teraz go przeniesiemy do trumny. Weźcie go
z tyłu. Trzeba nieść równo, bo może jeszcze zbru-
dzić koszulę.

H.

Za nogi to było łatwo nieść, ale tułów był bardzo
ciężki. Daliśmy mu w rękę obrazek. Żuk zaczął
go czesać. Włosy miał najeżone i jakby spocone.
Ktoś wszedł do kostnicy. Nie kolega. Nietutejszy.

POETA

Moje nieustanne zdumienie, kiedy stykam się
z fenomenem śmierci, a jako artysta żyję w jej
dusznym klimacie, potęguje się jeszcze bardziej,
gdy dotykam dramatu takiego jak ten. Nagłe
dotknięcie losu, który nobilituje pospolitą egzy-
stencję.

Nigdy nic nie miał
do ukrycia
na wierzchu nosił
twarz odkrytą

szyję łagodną

i bezbronną

i palce

do chwytania mięsa

kiedy mu stary

ojciec umarł

łzy na policzku - białe myszy

dowcip o zimnej
lubił nodze
objawiał światu
zdrowe zęby

więc czemu teraz

kiedy mieszka

w skrzyni na węgiel

w ciemnym łóżku

gdzie zimny strumień jego ciała

płynąc rozgarnia

mroki świec

więc czemu teraz

kiedy leży

w pochmurny sufit

twarz zwróciwszy

jest taki mądry i wyniosły

nigdy nic nie miał do ukrycia

na wierzchu nosił nagą skórę,

MATKA

Dobrym był dzieckiem - do końca naszego życia pamiętać - chodzić po domu - szukać — szuflady otwierać — czekać, że przyjdzie, jak schody za­skrzypią, że to on powie: „Koledzy zatrzymali -nie gniewaj się, mama" - a ja czuję, że pił - ale nic nie mówię - tylko: „Idź spać - Lalek".

G.

Więc Żuk czesze zlepione włosy Lalka. Jest pra­wie wszystko gotowe. Za chwilę można drzwi otworzyć i wejdą ludzie. Żuk czesze Lalka i mówi. ŻUK

Lalek, powiedz, kto ci to zrobił. Powiedz, Lalek. Czemu nie mówisz? Bratu możesz wszystko po­wiedzieć.

H.

Potem odwraca się do nas i mówi:

ŻUK

On wszystko ze sobą zabrał.

G.

Jest już prawie wszystko gotowe.

ŻUK

Niech pan przysypie tę krew piaskiem.

POSŁUGACZ

Nie trzeba. Tam postawi się kwiaty.

H.

Przyszli koledzy, koleżanki. Przynieśli cale gałę­zie, całe kule. Na nim leżały. Na ziemi. Wszędzie.

*

Na trzeci dzień przyszło nas sześciu najbliższych kolegów. Wszyscy na granatowo. Wzięliśmy trumnę na ramiona. Nie żeby karawanu nie było. Karawan był, ale jechał osobno. A myśmy go nieśli, bo był dobry kolega. Ludzi było dużo i kwiatów. Od nas miał wieńce jak należy - blaszane. Jeden winogron, drugi dąb i kwiaty biało-czerwone rzucone.

Kurtyna

Listy naszych czytelników

(Słuchowisko)

Osoby:

DZIENNIKARZ

ON

GŁOS W TELEFONIE

DYREKTOR

KIEROWNIK

PIOTRUŚ

LEKARZ


Nie, dziękuję Panie Redaktorze, nie palę.

Pan się pyta, czy Rada Zakładowa interwenio-
wała w mojej sprawie. Nie wiem. Ale nich Pan mi
da powiedzieć, Panie Redaktorze, o tym, jak się to
zaczęło. Ja wiem, Pana obchodzą tylko fakty dotyczące
mego zwolnienia i Pan im już powiedział, że może
o mnie napisać tylko 100 wierszy, to znaczy po 2 wier-
sze na rok mego życia.

Może Pan o mnie nic nie pisać.

Ale niech mi Pan pozwoli powiedzieć, jak do tego
doszło. Będę mówił krótko. Same fakty. Ja nie mam
komu powiedzieć.

Moja żona umarła na początku stycznia.

Ja nic nie będę mówił o uczuciach. Nic tylko
i fakty.

Kiedy wróciłem z pogrzebu, zadzwonił telefon.
1 Myślałem, że to przyjaciel lub znajomy. To był obcy

glos. Ten ludzki głos mówił.

i

! GŁOS W TELEFONIE: Proszę Pana, czy Pan jest

mąż tej Pani, co to dzisiaj miała pogrzeb? Ja właśnie w
tej sprawie. Proszę Pana, jakby Pan miał jakieś buty,
albo suknie, bielizna też może być, albo płaszczyk, albo

i futerko, to ja bym się zgłosił i zabrał. Panu to niepo-

trzebne, proszę Pana. Nieboszczka też tego nie użyje.

i Ach tak, proszę Pana, żyjemy, żyjemy aż nagle trach...

Odłożyłem słuchawkę, ale nie miałem siły powie-
sić. On jeszcze mówił i mówił jakby z daleka, jakby
z piekła.

Pan Redaktor patrzy na zegarek. Ja już nic o żo-
nie nie powiem.

Ja wiem, że Pan jest od świata pracy, a nie od
świata umarłych. Ale ja się czułem bardzo źle, jak
wróciłem do pracy.

Ja zanim wróciłem, to wziąłem urlop, jeszcze
miałem 17 dni z lata, to wziąłem, żeby zrobić porzą-
dek. Jakoś dojść do ładu z samym sobą. Żeby jak
wrócę do pracy, to żebym wyglądał normalnie.

Wróciłem. Wchodzę do mego pokoju. Koledzy
uścisnęli mi rękę. Jeden nawet powiedział coś o współ-
czuciu, że niby rozumie moją tragedię. Ja nie chciałem
o tym mówić. Chciałem szybko zacząć coś robić, żeby
już na nic nie patrzyli, tak jak to się ludzie patrzą
na człowieka, który leży na ulicy, bo go tramwaj
potrącił.

Więc ich zapytałem, który z nich ma kluczyk od
mojego biurka, bo jak do mnie zadzwonili z pogotowia,
jak żona zasłabła nagle, a ja poleciałem i zostawiłem
wszystko, poleciałem na to pogotowie, gdzie ona już
była na noszach i wieźli ją do szpitala. Więc pytam
ich, kto z nich ma kluczyk.

A oni zrobili głupią minę i mówią, że dyrektor
chce ze mną rozmawiać.

Poszedłem, miał właśnie odprawę, ale ja nie wró-
ciłem do pokoju, tylko czekałem w sekretariacie.

W końcu przyjął mnie.

DYREKTOR: Proszę siadać kolego. Przyjmijcie
od dyrekcji naszego zakładu serdeczne wyrazy współ-
czucia. Spotkał Was cios. Cios ciężki. Cios. Nie myślcie
jednak, że jesteście samotni. Straciliście osobę bliską.

Bardzo bliską. Najbliższą. Nie myślcie jednak - jak
już powiedziałem - że jesteście samotni. Zakład pracy,
w którym spędziliście 15 lat nienagannej pracy, chce
Warn zastąpić rodzinę. Chce i może. Jesteście wartoś-
ciowym członkiem kolektywu. Nie wstydzicie się pracy
i praca Was się nie wstydzi. Są chwile w życiu czło-
wieka ciężkie. Bardzo ciężkie. Ale świadomość przy-
datności społecznej uratowała już niejednego i Was
uratuje.

Pan Redaktor sięgnął po ołówek i zaraz pewnie
zapyta mnie o nazwisko Dyrektora. Czy to ważne?
Czy on jeden? I co to da? Ja nie chcę tutaj nikogo
oskarżać. Nikogo personalnie.

Dyrektor mówił jeszcze bardzo długo. Wyglądało
to tak, jakby trenował przemówienie, bo nie patrzył
na mnie, tylko na przeciwległą ścianę, gdzie było na
czerwonym płótnie, papierowymi literami wypisane
długie hasło, takie długie, że nigdy nie mogłem za-
pamiętać; wiem tylko, że zaczynało się od słów: „Hu-
manizm socjalistyczny..." a kończyło się na słowach
„wydajność pracy".

Dyrektor cały czas mówił.

DYREKTOR: Nasz zakład - wiecie - przeżywa
trudności. Z jednej strony - wiecie - mamy, że tak
powiem, zawyżone plany, z drugiej strony - niedobory
kadrowe. Odszedł - wiecie — główny magazynier. Nie
mamy nikogo na jego miejsce. Ja - wiecie - mam do
Was zaufanie, więc proszę Was, żebyście wyszli, że
tak powiem, naprzeciw naszym trudnościom. Krótko
mówiąc, chcę Warn zaproponować objęcie stanowiska
głównego magazyniera. Na krótki okres. Miesiąc, do
trzech - powiedzmy. Nie musicie mi dawać zaraz
odpowiedzi. Zastanówcie się.

- Ja nie mam co się zastanawiać. Przyjmuję
propozycję. Na krótki okres. Potem chciałbym wrócić
do księgowości.

- Oczywiście, że wrócicie. Dziękuję Warn za spo-
łeczne, wiecie, podejście.

I nareszcie popatrzył na mnie. Wróciłem do me-
go pokoju. Kluczyk od biurka jakoś nie mógł się
znaleźć. Pan Redaktor może jest zniecierpliwiony, że
mówię o szczegółach. Ale zobaczy Pan, że wszystko
jest ważne. Będę się streszczał. Będę mówił o fak-
tach.

Tego samego dnia objąłem posadę głównego ma-
gazyniera. Na okres przejściowy. Bałagan był tam
potworny. Nie mogłem się doprosić protokołu zdaw-
czo-odbiorczego. Ale byłem w gruncie rzeczy zadowo-
lony. Nowi ludzie, nowe twarze. Nawet problemy.

Nie, dziękuję, Panie Redaktorze, ja nie palę.

W domu czułem się źle. Wie Pan, Panie Redak-
torze, ciągle natrafiałem na różne rzeczy, które mi
ją przypominały. Mówię - żonę. Na przykład pantofle.
Najgorsze są pantofle. Pan nawet nie wie, Panie Re-
daktorze, ile takie pantofle mogą opowiedzieć.

Nie, nie, ja jestem spokojny. Ja się potrafię opa-
nować. Niech się pan nie boi.

Kiedy dostałem nakaz zamiany mieszkania, bo
metraż niby był za duży, zacząłem bronić się jak lew.
To mieszkanie, w którym spędziłem tyle szczęśliwych
lat z moją żoną, to było jak ziemia dla chłopa. Pisałem
odwołania, podania, zaskarżałem decyzje. Nic nie po-
mogło. Przenieśli.

A wie Pan, kto mi się przysłużył, Panie Redak-
torze? Mój sąsiad i przyjaciel. Był nawet na pogrzebie
i udawał, że jest zmartwiony. Potem pomagał mi się
wynieść i też był zmartwiony. „Co ty chłopie sam

zrobisz" - mówił. On był wdowcem jak ja, ale wtedy
właśnie ożenił się drugi raz, więc potrzebował więk-
szego mieszkania.

Zacząłem nowe życie na nowym metrażu i było
mi jeszcze gorzej.

Dziękuję, Panie Redaktorze, ja nie palę. Nigdy
nie paliłem.

Parę lat temu ogłosił Pan cykl artykułów. Pa-
miętam jak dzisiaj, nazywały się Skradzione dzie-
ciństwo. Pan nie może nikomu pomóc - proszę się
nie gniewać, jeśli to mówię - ale umie Pan bardzo
ładnie pisać. W Pana artykułach było o dzieciach
bez rodziców, które wychowują się w domu dziecka.
Pisał Pan, że państwo nie może zastąpić rodziny.
To święta prawda. I żeby zgłaszać się jako rodziny
zastępcze.

Zgłosiłem się. Napisałem list. Odpowiedzieli grze-
cznie. Pojechałem do dużego Domu Dziecka, jakieś
sto kilometrów stąd. To, co powiem, powinno Pana
zainteresować. Przecież pisał Pan o tym.

Dom był ładnie położony. Jeziora, lasy itd. Je-
chałem autobusem i podsłuchałem rozmowę, rozma-
wiały dwie starsze kobiety, i z tej rozmowy wynikało,
że ten Dom Dziecka to jest „Szkoła Bandziorów". Tak
ich w okolicy nazywano. Że niby kradną, rabują, piją,
a dziewczyny to prostytutki.

Ale nie zawróciłem. Ja, wie Pan, Redaktorze,
wtedy miałem jeszcze energię. Wierzyłem, że można
coś zrobić dobrego.

Przyjął mnie kierownik.

- Tak, pamiętam, pamiętam pana list. Proszę
siadać. Mam mało czasu, więc zaraz przystępuję do
rzeczy. Dziwi mnie tylko, że nie przyjechała Pana
żona. Bo normalnie to kobiety załatwiają te sprawy.

- Moja żona umarła.

- A to bardzo źle. Bo my samotnym dzieci nie
oddajemy. Wie pan, nie ma gwarancji. Mieliśmy już
przykre doświadczenia. Jaki jest pana zawód?

- Jestem starszym księgowym. Ale teraz pracuję
jako magazynier.

- No więc jak: księgowy czy magazynier?

- Dyrektor mnie prosił, żebym na pewien czas...

- Nas nie interesują pana sprawy z dyrektorem.
Chcemy wiedzieć, jaki jest właściwie pana zawód.

- Niech już będzie magazynier, żeby nie kom-
plikować.

- Czy miał pan dzieci?

- Miałem córeczkę. Umarła.

- Na co?

- Urodziła się na początku wojny. Ja byłem w nie-
woli. Kiedy wróciłem, dziecka już nie było.

- Hm. To znaczy, że nie ma pan doświadczenia
pedagogicznego. Widzi Pan, będę szczery, może nawet
brutalny. Nasi wychowankowie to element trudny.
Trzeba im okazać serce, a z drugiej strony: żelazna
dyscyplina. Działać raczej na świadomość niż na uczu-
cie. Nie spuszczać z nich oka, ale jednocześnie stwa-
rzać pozory, że mają nieograniczoną wolność. Ponie-
waż posiadają oni w 90% ograniczony osąd moralny
swoich postępków, cały nacisk położyć na wyrobienie
nawyków. Nawyk czystości. Nawyk odpowiedzialności.
Nawyk dyscypliny. Na tym etapie kary są konieczne.
Trzeba stosować progresję kar. Zawsze jednak uza-
sadniać. Żadnych schematów. I bezwzględnie egzek-
wować. Ich profil intelektualny w 90% jest zamazany.
Dlatego trzeba bazować na wyrobieniu odruchów wo-
litywnych. Świadomie użyłem słowa odruchy. Żadnych
schematów. Czytał pan Pawłowa?

Mówił jeszcze długo. Niewiele z tego zrozumiałem
i on zapewne też niewiele.

Pana, Panie Redaktorze, nawet o to nie pytam.

W końcu zdecydował, że oddadzą mi na okres
próbny chłopca. Byłem już prowizorycznym magazy-
nierem. Teraz miałem zostać prowizorycznym ojcem.
No dobrze.

I wtedy zdarzyła się rzecz, nie umiem znaleźć
słowa, ale to nie powinno się zdarzyć. Kierownik
zostawił mnie na chwilę samego. A potem wrócił,
a z nim kilkunastu chłopaków. Ustawił ich pod ścia-
ną, a ja miałem wybierać. Myślałem, że się zapadnę
pod ziemię. Chłopcy patrzyli na mnie wrogo, a właś-
ciwie zupełnie na mnie nie patrzyli.

Zrozumiałem wówczas, jakim podłym stworze-
niem jest człowiek. Bo ja zamiast przerwać tę okropną
scenę, zacząłem naprawdę wybierać. Jeden mi się nie
podobał, bo był rudy, inny, bo za gruby, jeszcze inny,
bo miał siniec pod okiem.

Ja naprawdę nie jestem sentymentalny. Widzia-
łem wojnę, widziałem śmierć. Ale dzieci, przynajmniej
dzieci, u diabła, powinny być równe. Wszystkie dzieci
są takie same. Przepraszam Pana, Panie Redaktorze,
może ja za głośno mówię.

Dziękuję, Panie Redaktorze, ja nie palę. Ja po-
trafię uspokoić się bez papierosa. Ale Pan pali stra-
sznie dużo.

No, więc wybrałem. Nazywał się Piotruś. Piotruś
miał do mnie przyjeżdżać w sobotę, a w niedzielę
wieczorem miałem go odwozić. Dwa razy w miesiącu.
Na próbę.

To był bardzo dziwny chłopiec. Początkowo myś-
lałem, że jest niemy. Zupełnie do mnie nie mówił.
Patrzył tylko uważnie i nieufnie. Raz, kiedy mu coś
opowiadałem i nagle podniosłem rękę, on się cofnął
i zasłonił twarz, jakbym go chciał uderzyć. Ale to
było na początku.

Zaczął się oswajać. Wie Pan, Panie Redaktorze,
po czym to poznałem? Zaraz Panu powiem.

Chodziliśmy na długie spacery. A ja mu opowia-
dałem wszystkie historie, które pamiętałem z dzie-
ciństwa. Nie wiem, kto komu był bardziej potrzebny,
ja jemu, czy on mnie.

Kiedy przechodziliśmy przez jezdnię - zauważy-
łem, że lubi, kiedy go trzymam za rękę. Miał małą
rękę, pełną jakichś skurczów i ciepłą jak serce.

Zaczął się przywiązywać. Kupiłem mu W pustyni
i w puszczy i przed jego wyjazdem w niedzielę czy-
tałem mu.

- No Piotruś. Musimy się zbierać. Jutro szkoła.
I wtedy spostrzegłem, że książkę, którą mu dałem,

chowa pod poduszkę w łóżku, na którym spał u mnie.

- Cóż ty robisz? Przecież to jest twoja książka.
Zabierz ją z sobą. Jak będziesz miał wolny czas,
poczytasz sobie i opowiesz mi za dwa tygodnie.

- Nie, wujku.

- Dlaczego nie?

- Ja wolę, żeby moje rzeczy były tutaj.

- Jak chcesz. Ale powiedz mi jedną rzecz: dla-
czego ty chowasz wszystkie papierki od cukierków
i czekolad; muszę je potem wyrzucać. Zaśmiecasz
mieszkanie.

- To są moje pamiątki.

- Ładne pamiątki.

- Chłopcy nie wierzą, że ja tyle dostaję.

- Więc chcesz, żeby ci zazdrościli. No, ale zbie-
rajmy się teraz szybko, bo spóźnimy się na pociąg.

- Wujku...

- Co?

- Ja piszę pamiętniki.

- Bardzo ładnie. Wszyscy wielcy ludzie pisali
pamiętniki. Napoleon...

- Ja bym chciał, żeby moje pamiętniki zostały
tutaj. W Domu Dziecka nie jest bezpiecznie.

- Jak to, nie jest bezpiecznie?

Proszę zauważyć, Panie Redaktorze, że użył dwa
razy określenia „tutaj". On nie rozumiał, co to znaczy
dom. Na moje imieniny namalował obrazek, który
zatytułował Dom Piotra i Wujka. Przez „u" z kreską.
(śmiech) Był to koszmarny wieżowiec o stu oknach,
nieforemny jak strucla, ale nad nim było wielkie
słońce,

No i ten nasz dom się zawalił.

Dziękuję, Panie Redaktorze, ja już mówiłem, że
nie palę. Tego się jeszcze nie nauczyłem.

Jakoś tak, późną jesienią, rozpętało się to, czego
ja doprawdy nie rozumiem. Czy człowiek może być
tak traktowany? Zupełnie niewinny człowiek. Ale
mam mówić tylko o faktach, jak sobie Pan życzył na
początku naszej rozmowy.

Rok pracowałem jako magazynier. Poszła plotka,
że zostałem przeniesiony dyscyplinarnie, za jakieś
machlojki, których rzekomo narobiłem jako księgowy.

Koledzy zaczęli mnie unikać. Za moimi plecami
opowiadano niestworzone historie, że fałszowałem
kwity, słowem, że jestem złodziejem.

Zwróciłem się do Dyrekcji, żeby na zebraniu pra-
cowników wyjaśnili moją sprawę. Przecież to oni mnie
prosili. Rok harowałem jak głupi. Nie skarżyłem się,
bo trzeba pomóc - więc pomogłem. Ale złodziejem nie
pozwolę się nazywać. Dyrekcja milczała, więc się zwró-
ciłem do Rady Zakładowej. I Rada Zakładowa powołała
komisję, żeby zbadać moją sprawę.

Czy Pan, Panie Redaktorze, rozumie, co to jest
komisja, która bada sprawę? To jest tak jak proku-
rator. Więc wszyscy mówili, że skoro powołano spe-
cjalną komisję - to musiałem coś nabroić.

A komisja jakoś nie mogła się zebrać, więc pi-
sałem listy i wyjaśnienia; coraz dłuższe listy i wyjaś-
nienia, do wszystkich, którzy mogli mi pomóc, bo
byłem sam i nikt mnie nie bronił. Może to były trochę
nieprzytomne listy, może nie do wszystkich należało
się zwracać, bo co miał do mojej sprawy Minister,
tylko do Pana Boga nie napisałem, bo nie zdążyłem.

Pan pamięta, że byłem u Pana, Panie Redaktorze.
I Pan mi wtedy powiedział, żebym był spokojny, że
wszystko się wyjaśni, że Pan nie może się mieszać,
że Pan nie ma wyrobionego zdania.

Więc powiem Panu, jak to się wyjaśniło.

Którejś soboty, było to już zimą, Piotruś do mnie
nie przyjechał, więc ja pojechałem do Domu Dziecka.
Pomyślałem, że jest chory, bo wtedy szalała grypa.

Poszedłem do tego mądrala od psychologii, do
kierownika, i on mi powiedział, że Piotruś nie chce
do mnie przychodzić. Ledwo się opanowałem. Zażą-
dałem widzenia się z chłopcem. Bardzo długo to trwa-
ło, wreszcie przyprowadzili go do gabinetu kierowni-
ka w asyście dwóch wychowawców. Ci wychowawcy
stwierdzili, że mam zły wpływ na chłopca. Piotruś
stał pod ścianą czerwony i milczał. Próbowałem do
niego przemówić, ale nie patrzył nawet na mnie. To
wszystko było jak koszmar. Wyprowadzili Piotrusia
i wtedy kierownik powiedział, że nie można powierzać
opieki nad nieletnimi osobnikowi, przeciwko któremu
toczy się postępowanie karne.

Panie Redaktorze, Panie Redaktorze, czy tak moż-
na postępować z człowiekiem? Przecież mnie wszyscy
znali. Byłem spokojny, pracowałem zawsze, w ankie-
cie pisali - społecznie aktywny. Pracowałem w komi-
tecie blokowym, w samorządzie, w kasie koleżeńskiej,
na święta, jak szło o dekorowanie domów. Przecież
ludzie wiedzą. Dlaczego mi tego chłopca odebrali?

Nie, dziękuję, nie palę.

Wróciłem. Czułem, jakbym tonął. Wiedziałem, że
przygotowują mi wymówienie. Więc postawiłem wszys-
tko na jedną kartę. Akuratnie było zebranie aktywu.
Mnie oczywiście nie zaproszono. Traktowali mnie jak
czarną owcę. Za co, pytam, ale poszedłem na zebranie,
potem napisali, że wdarłem się i zacząłem mówić.

Ja wiem, że trzeba było poczekać na punkt w po-
rządku dziennym, który nazywa się wolne wnioski.
Spokojnie zreferować swoją sprawę. Mówiłem Panu

0 tym. Ja już nie mogłem spokojnie, więc zacząłem
krzyczeć.

Potem mnie wzięli dwaj w białych kitlach pod
ręce i wyprowadzili z sali do karetki pogotowia. To
nieprawda, że się opierałem, że gryzłem, że wołałem
„zabiję was wszystkich". To kłamstwo. Szedłem spo-
kojnie jak na ścięcie. Ja już do niczego nie byłem
zdolny. Wrak.

Na pogotowiu dali mi zastrzyk. Zasnąłem mocno.
Obudziłem się w szpitalu. Pytałem, gdzie jestem -
w klinice dla nerwowo chorych.

Pan, Panie Redaktorze, nie może sobie wyobrazić,
co człowiek wtedy czuje. To jest gorsze niż śmierć.
Dużo gorsze.

Zabierają panu przeszłość, nazwisko, zasługi

1 jest pan w oczach wszystkich wariat. Wszystko, co
pan robi, jest objawem choroby. Jest pan spokojny,
mówią, głęboka depresja. Podniesie pan głos, bo na
śniadanie dali zimną herbatę - mówią furiat i grożą
elektrowstrząsem.

Najgorsze było to, że teraz mogli o mnie powie-
dzieć wszystko: że zabiłem żonę, że znęcałem się nad
Piotrusiem, że kradłem pieniądze, że planowałem za-
mach stanu. Mogli powiedzieć wszystko, a ja nie
mogłem się bronić. Zresztą w normalnym życiu - no,

niech Pan powie, Panie Redaktorze - czyja potrafiłem,
czy ja miałem możliwość skutecznej obrony?

Zaczęły się badania. Naprzód jakieś testy: rysu-
neczki, które przypominały rozduszone owady na ścia-
nie, ustawianie kolorowych klocków, zupełnie jakbym
znalazł się w przedszkolu, proste zadania rachunkowe,
dla mnie, który od pierwszej klasy mocnym był w ra-
chunkach. Wszystko to było jak jakaś potworna, bo
metodyczna, degradacja. W ich oczach raz miałem
osiemnaście lat, innym razem dziesięć albo cztery.

Szpital, do którego trafiłem, albo ściślej, na który
mnie skazali, był zakładem nowoczesnym. Mieliśmy
swego psychoanalityka - a jakże. Chudy drągal, któ-
remu było czuć z ust, więc może dlatego mówił prze-
jmującym półszeptem. Acha, miał jeszcze nerwowe
tiki i zwracał się do pacjentów per ty. Nie dawał nam
spokoju. Potem dowiedziałem się, że pisał pracę habi-
litacyjną.

- Jak się masz , kochaneczku? Nie bój się, podejdź
bliżej. Pan Doktor nic ci złego nie zrobi. Pan Doktor
chce pomóc. Porozmawiajmy sobie jak starzy przyja-
ciele. Pogadamy, poplotkujemy, nikt nas nie słyszy.
Powiedz, złotko, kogo bardziej kochałeś w dzieciń-
stwie: tatusia czy mamusię?

- Tatusia i mamusię. .

- Ale kogo więcej?

- Tatusia.

- A nie mamusię?

- Czasem mamusię.

- A widzisz. Przypomnij sobie malutki, czy nie
chciałeś czasem zabić tatusia?

- Nie, nie chciałem.

- Albo żeby tatuś umarł, i ty byś został sam
z mamusią.

- Mój ojciec umarł, kiedy miałem siedem lat.

- Nic nie szkodzi. Ale mogłeś marzyć o tym,
żeby tatuś zniknął, aby tatuś rozpłynął się, aby nic
nie stało na przeszkodzie między tobą i mamusią.

- Nie marzyłem. Ja w ogóle nie potrafię marzyć,
panie Doktorze.

- Potrafisz, potrafisz. Tylko musisz mieć do mnie
zaufanie.

- Panie Doktorze, niech mi pan pomoże. Potem
porozmawiamy o rodzicach, o rodzeństwie, ale mnie
się stała krzywda. Teraz. Teraz mi się stała krzywda.
Nie jestem ani oskarżony, ani winny i cierpię nie
wiadomo za co. Pan może powiedzieć, żeby mnie stąd
wypuścili. Ja muszę się bronić.

- Jesteś bardzo tępy, kochaneczku. Ale mamy
czas. Mamy jeszcze dużo czasu.

I mieliśmy dużo czasu.

Dziękuję, Panie Redaktorze, ja naprawdę nie pa-
lę. Nawet żona śmiała się ze mnie, że jestem bez
nałogów, prawie nie-mężczyzna.

Pan się na pewno spieszy, ja już kończę.

Więc mieliśmy dużo czasu. Co robiłem? Łykałem
tofranil. Diagnoza: psychoza maniakalno-depresyjna.
Bałem się. Wciąż się bałem. Intensywny strach może
wypełnić całe życie, Ranie Redaktorze. Nie tylko cho-
rzy o tym wiedzą.

Strach przed czymś nieokreślonym, strach na
trzy zmiany, we dnie i w nocy, w każdej sekundzie
i bez wytchnienia.

Moi koledzy płynęli tym samym kursem, na wie-
trze strachu, pod wydętymi żaglami.

W naszym pokoju był jeden, który powtarzał bez
przerwy: „Oni przyjdą, oni przyjdą lada chwila, oni
już idą" - i właził pod łóżko. Trudno go było stamtąd
wyciągnąć. Wszyscy mówili na niego Mazurkiewicz.
Dlaczego Mazurkiewicz - nie wiem.

Zupełnie inny był „profesor". Wysoki, siwy, opa-
nowany. Świetnie umiał się maskować. Podobno wsa-
dziła go do szpitala jego własna żona, bez powodu.
Bez medycznego powodu. Profesor kupował od nas
lekarstwa, w szczególności lekarstwa na sen. Truł się
co parę tygodni. Ale nieszczęśliwie; zawsze go rato-
wano.

Mieliśmy także autentycznego chłopa. Przezywa-
liśmy go Ciul; nie obraźliwie, raczej pieszczotliwie.
Siadywał najczęściej w gaciach na brzegu łóżka (to
było wbrew regulaminowi) i wiódł jakieś nieskończone
spory z urzędami. Zaczynał zawsze od słów: „Moja
ziemia jest kategorii piątej, a nie szóstej". Potem
następowały długie wyliczenia inwentarza i wielka
skarga na sołtysa Zaułkę Zbigniewa za to, że złodziej
i psubrat. Ciul wyrażał się fachowo, więc niewiele
z tego rozumiałem - ja mieszczuch, który nie rozróż-
nia owsa od koniczyny.

Był także kolega, którego nazywaliśmy „Płaczka".
On potrafił płakać, proszę Rana Redaktora, dzień
i noc. Skąd w człowieku bierze się tyle wody, nie
wiem.

W tym całym towarzystwie byłem, Panie Redak-
torze, jak w życiu — uczciwy, skromny i bez wyrazu.
Nawet nie dali mi pseudonimu jak innym znaczniej-
szym kolegom.

Po miesiącu czułem się lepiej. Nie fizycznie czy
psychicznie. Bałem się w dalszym ciągu. To było stra-
szne, bo bałem się czegoś i bałem się strachu. I chcia-
łem zabić ten strach. To znaczy zabić siebie. Bałem
się, po prostu bałem się — ja - żołnierz odznaczony
za odwagę.

Panie Redaktorze.

To nie było tak, jak Panu teraz mówię. Były
także okropne chwile, straszne fakty, zdarzały się

rzeczy, o których teraz nie chcę wspominać. Ale z per-
spektywy czasu widzę, że ten okres był lepszy dla
mnie niż na wolności. Ja mówię zupełnie szczerze
i każdy może mnie potępić. Chcę Panu to wytłuma-
czyć: po prostu zwolnili mnie od obowiązku, od walki
o moją pracę i prawdę.

Dokładnie kiedy odzyskałem równowagę między
tym światem wariatów i sobą - zwolnili mnie.

Pamiętam dobrze ten moment pożegnania z Pro-
fesorem, Płaksą, Ciulem i Mazurkiewiczem. To byli
prawdziwi przyjaciele. Nawet nie zazdrościli mi, że
wychodzę na wolność.

Zmieniłem pracę. To znaczy mnie ją zmieniono.

Lepiej, bo nie idzie za mną ta fama, że byłem
w zakładzie. Pracę mam gorzej płatną, głupią, ale
bez odpowiedzialności.

A Pan Redaktor wciąż z tymi papierosami. Ja
nie palę. Każdy, Panie Redaktorze, ma swoją truciznę.
Pan ma tytoń. Ja mam inną.

Ja nie mogę żyć bez czegoś, co jest poza moją
pracą. W szkole, przed wojną, byłem harcerzem... Nie
chcę mówić za dużo...

Zawsze podejmowałem się. Zawsze byłem gotów.
Moja żona mówiła: „Zdzisiek, Zdzisiek, a kiedy ty
o mnie pomyślisz".

Myślę teraz o wielu ludziach. Ja Panu, Panie
Redaktorze, opowiedziałem tylko cząstkę mego życia.
Powiedziałem troszeczkę o żonie, o Piotrusiu i o moich
kolegach w zakładzie.

Powiedzmy na dwadzieścia pięć linijek. Pół linijki
na rok życia.

Ja nie mogę żyć bez czegoś poza moją pracą.
Długo zastanawiałem się, gdzie mam wstąpić i zapi-
sałem się do Polskiego Związku Filatelistów. Zbieram
długie serie. Specjalizuję się w tematyce sportowej.

Pan się uśmiecha, Panie Redaktorze, Pan uważa,
że to nie jest poważne.

Widzi Pan, ja zbieram długie serie, mam wiele
ciekawostek i może wyjadę za granicę. Na wystawę
Verso Monaco. Dużo czytam. Dostaję takie pisma, jak
„Le Monde des Philatelistes". Może wyjadę za granicę.

Filatelistyka kształci. Nie wiem, czy Pan wie,
Panie Redaktorze, co znaczy Magyar Belyeggyujtok
Orszagos Szovetsege. Pan nie wie, a ja wiem. To
znaczy Związek Filatelistów Węgierskich. Filatelisty-
ka to piękna rzecz. Czysta i wymienna.

Zająłem Panu tyle czasu, Panie Redaktorze. I nie
wiem, czy Pan coś o mnie i o takich jak ja napisze.
Bo to ani sensacja, ani wielka sprawa. Więc niech
Pan nie pisze. Może lepiej nie pisać.

Dziękuję Panu za cierpliwość.

Pan był bardzo cierpliwy.

Pan mógł powiedzieć, że ma Pan konferencję
i odejść.

Ale Pan został. Może Pan nie słuchał dokładnie,
ale Pan został. Dla takiego człowieka jak ja, to bardzo
dużo. Pan był bardzo cierpliwy.

Ja też byłem cierpliwy.
Koniec



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Herbert Zbigniew Dramaty
Herbert Zbigniew Dramaty
Herbert, Zbigniew Dramaty
Herbert Zbigniew Dramaty
Herbert Zbigniew Dramaty
Herbert Zbigniew
Herbert Zbigniew
Herbert Zbigniew Barbarzyńca w ogrodzie
Herbert Zbigniew Obrona Templariuszy
Herbert Zbigniew Pan od przyrody
Herbert Zbigniew Barbarzyńca w ogrodzie
Herbert Zbigniew Elegia Na Odejście
Herbert Zbigniew Poezja
Herbert Zbigniew

więcej podobnych podstron