4 Dni Nezumiego KONIEC

Dni Nezumiego: Część 1



Rozdział 4

Dni Nezumiego



Chmury przysłaniały słońce, a ziemia chłodziła się w ich cieniu. Ciepło gwałtownie uciekało, a dzień zdawał się być iluzją. Pusta ziemia przypominała bardzo rzadki las z niskimi krzewami i karłowatymi drzewkami zamiast wysokich sosen i dębów. Gdyby stanąć na wzniesieniu, można by zobaczyć na nich horyzont.

Czerwona gleba ukazywała się wędrowcom tu i tam, pomiędzy kanciastymi głazami. Krajobraz był prawdziwą ruiną, bezowocną pustką. Ilość krzewów jednak świadczyła o czystości wody w okolicznych źródełkach. Pomiędzy bujnymi, zielonymi liśćmi, zazwyczaj kryły się czerwone owoce. Kule wielkości dziecięcej piąstki były zbyt twarde do zjedzenia, jednak swym wyrazistym kolorem doskonale pasowały do bordowo—brązowej ziemi i zieleni krzewów.

Nezumi przyklęknął przy źródle, by nabrać odrobinę wody w dłonie.

Smakowała wspaniale. Dla kogoś, kto wędrował przez suchą pustynię, zwykła woda zdawała się być przywracającym do życia nektarem.

 — Hej, co powiecie na przerwę? — Dwie małe myszki wystawiły główki z kieszeni jego kurtki. Zbiegły po nodze Nezumiego, a gdy dotarły na ziemię, nie zwróciwszy nawet uwagi na źródło, popędziły ku czerwonym owocom.

Skóra, zbyt twarda dla ludzkich zębów, nie miała szans w starciu z gryzoniami. Myszy z radością pochłonęły posiłek w krótką chwilę.

Jasnobrązowa mysz — Shion nazwał ją Hamlet — spojrzała w górę, z pytaniem w oczach.

 — Nie, w porządku — odpowiedział Nezumi. — Wątpię, że poradzę sobie z tym owocem. Nie martw się o mnie, mam pełno jedzenia.

Najwyraźniej zadowolony ze słów pana, Hamlet powrócił do pałaszowania. Nezumi zaś pociągnął kolejny łyk wody, po czym obmył twarz. Zdjął ubrania, by zanurzyć się w źródle.

Choć kąpiel daleka była od ciepłego prysznica, działała jednak odświeżająco. Źródło sięgało głębiej, niż się spodziewał — gdy zanurkował, widział miejsce w piaszczystym dnie, z którego wydostaje się woda.

Kilka niewielkich rybek pływało wśród cieni bujających się leniwie wraz z prądem alg, zupełnie jakby tańczyły.

Znajdował się w zupełnie innym świecie.

 — Pod wodą zawsze jest tak spokojnie?

Ile czasu już minęło, odkąd Shion wypowiedział te słowa, zawieszając wzrok w powietrzu?

Byli wtedy w tamtym pokoju w Zachodnim Bloku. Świtało. Pamiętał, że po trzech dniach wreszcie zakończył się ulewny deszcz, a noc otuliła mroźnym kocem całą okolicę. Wtedy dopiero zaczynało się rozjaśniać.

Dzień wcześniej, niedługo po zmierzchu, Rikiga pojawił się w rezydencji Nezumiego, choć nieczęsto mu się to zdarzało.

 — Shion, przyniosłem to dla ciebie. — Pokonawszy chłód i wiatr, z mocnym akcentem „dla ciebie”, Rikiga podał Shionowi papierową torbę.

Ten zajrzał do środka, by wydać krzyk radości.

 — Łał, niesamowite! Biały chleb i mięso!

 — Są jeszcze świeże warzywa i wino. Ach, i ser. Zapowiada się uczta, nie sądzisz?

 — Wystarczy na spory bankiet! — Odpowiedział Shion z wdzięcznością. — Rikiga-san, naprawdę nam to wszystko dajesz?

Rikiga zacisnął wargi i pokręcił głową. 

 — Nie „nam”. Daję to tobie. Nie zrozum mnie źle. Jasne, Shion? Ty masz to zjeść. Absolutnie nie wolno ci się podzielić z pewnym przebiegłym aktorzyną o niewyparzonej gębie.

 — Zjem razem ze wszystkimi — wypalił Shion. — Obiecałem poczytać jutro dzieciakom. Zrobimy z tego dobrą, cieplutką zupę i się nią podzielimy. To będzie wspaniały obiad.

Twarz Rikigi przybrała zabawny wyraz. Wyglądał jak ktoś, kogo swędzi skóra w miejscu, którego nie może dosięgnąć. Nezumi zdławił śmiech za swoją książką.

 — Co? Co w tym takiego śmiesznego, Eve?

 — Och, nic. Nie chciałem się śmiać. Ale musisz mnie zrozumieć, staruszku, wyglądałeś tak słodko, że tylko uśmiechnąć się można.

Nezumi podniósł się, zamknąwszy książkę. Zajrzał do papierowej torby, podanej mu przez Shiona, po czym zagwizdał.

 — Proszę, proszę. To o wiele więcej niż twoje zwyczajowe prezenty. Szukaj, a znajdziesz, hę? Tylko handlarz z czarnego rynku, jak ty, mógłby się dokopać do czegoś takiego, panie Rikiga.

 — Kogo nazywasz handlarzem z czarnego rynku? Jestem po prostu hojnym biznesmenem. 

 — Biznesmen, który wypożycza kobiety urzędnikom No.6 i zarabia na tym lepiej niż ktokolwiek inny? Co za dobroduszny filantrop. Aż się wzruszyłem.

Rikiga obnażył zęby w kwaśnej minie.

 — Shion, spójrz na mnie. Możesz sobie ugotować z tego zupę czy nawet dom tym udekorować, ale cokolwiek zrobisz, jemu nie dawaj ani gryza. Nie pozwól mu nawet tego powąchać.

Shion nie słuchał. Jego oczy błyszczały, gdy wykładał na stół zawartość torby. 

 — Zupa Nezumiego jest najlepsza — powiedział.

Ziemniaki, cebula, kapusta, marchew. Wszystko świeże. Myszy piszczały zawzięcie, siedząc na stosie książek.

 — Prawie nie używa przypraw, ale i tak jest dobra — kontynuował Shion. — Z tyloma składnikami to będzie naprawdę niesamowita. Wszyscy się ucieszą. Dziękuję, Rikiga—san.

 — Ach.. ale, cóż, Shion. Mówię właśnie, że musiałem się namęczyć, żeby...

 — Podczas jedzena każdy cię wspomni i jeszcze raz z całego serca podziękuje, Rikiga-san. Z całego serca. Jestem pewien, że wszyscy będą naprawdę szczęśliwi. Prawda, Nezumi?

 — Oczywiście. „Jesteśmy wdzięczni i życzymy wszystkiego, co najwspanialsze, tej życzliwej, wspaniałej osobie, która zapewniła nam nasz posiłek. Modlimy się, by wiecznie wolna była od krzywd i bólu”; tak właśnie będziemy mówić — oświadczył głosem niewinnej panienki. Rikiga miękł od czystych, niewinnych i nieskazitelnych rzeczy. Może przez jego własne zepsucie, a może przez zwykłe upodobanie; jakikolwiek był powód, rzeczy te przyciągały go i sprawiały, że był im przychylny.

Niewinna panna czy prostytutka zza rogu; szlachcianka czy lojalny młodzieniec; sprytny sprzedawca czy stary filozof, Nezumi mógł stać się każdym, gdy tylko ludzie chcieli go widzieć. Przez krótki moment potrafił samym tylko głosem uderzyć w najskrytsze pragnienia.

Teraz zaś pewien był, że jego maska czystego dziewczęcia kupiła oczy Rikigi. W końcu serce staruszka widziało tylko to, co chciało widzieć, nawet jeśli było to zwykłym kłamstwem. Odrzucał to, w co nie chciał uwierzyć.

 — Niech by to! Trzeciorzędny aktorzyna i te jego sztuczki. Nie myśl sobie, że możesz tak po prostu mnie nabierać, Eve.

 — Nigdy nie przyszłoby mi do głowy nic tak okropnego jak manipulowanie tobą, gdy tylko mam taki kaprys. — Wzruszył ramionami Nezumi.

Ten podstępny lis. Naprawdę okropny. Shion, dlaczego się do mnie nie wprowadzisz, zanim i za ciebie się zabierze? Eve, jeśli się nie zmienisz, któregoś dnia tego pożałujesz. Wiem, następnym razem przyniosę ci trochę masła. Znaczy tobie, Shion. I jakieś owoce. Upewnij się, że ta chytra bestia ci ich nie zabierze”.

Rikiga ucichł, po czym odszedł do domu.

 — On się nigdy nie zamknie — mruknął pod nosem Nezumi. — Powinien był po prostu przynieść prezent i wrócić do domu. Nie ma za grosz manier, tak się wpraszać.

 — Cóż, to, co zrobił, było całkiem miłe — odezwał się Shion. — Przyniósł nam całe to drogie jedzenie. Nie powinieneś tak mówić, to niewdzięczne.

 — Hah — zaśmiał się Nezumi. — Jakiemuś dziadowi z No.6 musiała się spodobać dziewczyna, którą dla niego wybrał. Staruszek musiał dostać od niego niezłą górę prezentów w podziękowaniu, chociaż i tak w No.6 o takie jedzenie nietrudno.

 — Przecież się z nami podzielił, zamiast zachować wszystko dla siebie. Nie chciał niczego w zamian. Wydaje mi się, że to dość szlachetne z jego strony.

 — Szlachetne? Żartujesz sobie?

 — Mylę się?

Nezumi uniósł kącik ust w połowicznym uśmiechu. Ufność Shiona denerwowała go, a jednocześnie bawiła. Jego szczerość i uczynność były mu obce i równie pozbawione znaczenia, co błyszczące naszywki na ubraniach.

Rikiga zrobił to z poczucia winy.

Wstydził się, że zarabiał na sprzedawaniu kobiet z Zachodniego Bloku ludziom z No.6, a całe pieniądze zachowywał dla siebie. Z jednej strony, stanowiło to sygnał, że serce Rikigi nie zostało jeszcze całkiem przegnite, z drugiej natomiast, oznaczało słabość.

Rikiga chciał uciszyć sumienie, pozbyć się owej słabości, poprzez dzielenie się swoimi zyskami z Shionem. Chciał zobaczyć jego beztroski uśmiech, poczuć jego radość, ulżyć sobie. Tylko o to mu chodziło. Shion zaś nie potrafił go przejrzeć. 

Dlaczego tak łatwo wierzy w ludzi? Jak może? Jak mu się to udaje? Kompletna zagadka”.

 — Nezumi? — Shion zamrugał niepewnie. — Nad czym się zastanawiasz?

 — Nad niczym... a, wina lepiej nie dawać dzieciakom. Zostaw je dla nas. 

 — Pewnie. Zjedzmy do tego trochę chleba z serem. A może jeszcze ziemniaki ugotuję?

 — Brzmi świetnie. To będzie wspaniała noc. Cofam to, co mówiłem wcześniej — doprawdy wdzięczny jestem za niezwykle hojny podarek pana Rikigi.

 — Materialista z ciebie.

 — Wolę określenie człowiek wyzwolony. Pozwól, że ja zajmę się ziemniakami.

 — Nezumi, mamy tylko kubki.

 — I dobrze.

 — Chcesz pić wino z kubka? 

 — Hej, nie musisz się zmuszać. Mogę wypić całe.

 — Chyba śnisz — uciął Shion. — Podzielimy się na pół.

Nalali sobie wina, rozdzieliwszy wcześniej chleb, ser i ziemniaki. Etykietka na butelce nosiła napis, świadczący o pochodzeniu trunku z No.3 — miasta najbardziej wysuniętego na zachód, i jego dość wysokiej cenie. Delikatna słodycz wybijała się spod kwaśnego posmaku. Wino było wyśmienite.

Niedługo później butelka stała już pusta.

 — Masz twardą głowę — stwierdził Nezumi.

 — Pod wrażeniem? — Na czerwonej twarzy Shiona pojawił się szeroki, zarozumiały uśmiech.

 — Nie do końca, bardziej zaskoczony. Nie wiedziałem, że potrafisz pić.

 — To mój pierwszy raz.

 — ...Słucham?

 — Dziś piłem po raz pierwszy. Nie spodziewałem się, że wino smakuje tak dobrze — stwierdził Shion w głębokim zamyśleniu.

 — Co? Zaraz, Shion, nic ci nie jest? Właśnie wlałeś w siebie pół butelki wina. Musisz być już dość pijany.

 — Hmm, nie, niezupełnie — odpowiedział z zadowoleniem. — To po prostu miłe uczucie. I trochę głupio się czuję, że przejmowałem się tymi wszystkimi małymi rzeczami.

 — Jakimi rzeczami się przejmowałeś?

 — Hm, pomyślmy... — mruknął Shion, po czym wybuchł śmiechem. — Nie pamiętam. Skoro już zapomniałem, naprawdę musiały być nieważne. Ha ha, niech żyje brak trosk! Niech żyje wino!

 — Shion... jesteś całkiem pijany.

 — No przecież, że jestem. Wypiłem wino, nie? Każdy by się upił. A może jest jakieś prawo, zakazujące mi się upijać? — Shion przysunął się tak blisko, że ich nosy praktycznie stykały się czubkami.

 — Shion... proszę, powiedz mi, że nie jesteś typem, który szuka guza, kiedy jest pijany.

 — Szuka guza? U kogo? Ciebie?

 — Poza nami dwoma są tu tylko myszy.

Shion podniósł się nagle i oparł dłoń na biodrze.

 — „Poza nami dwoma są tu tylko myszy”. Ha ha ha, jak ci się spodobało? Musiałem brzmieć identycznie.

 — Identycznie jak kto?

 — Ty.

 — Ani trochę.

 — Kłamca! Brzmiałem dokładnie jak ty. — Shion wbił palec w Nezumiego, po czym zakreślił nim koło. — Wiesz, myślę, że obudziłem właśnie mój talent do naśladowania ludzi. Może jestem geniuszem wśród mimów. Tak, muszę być geniuszem. Niebiosa zesłały mi ten wspaniały talent. „Poza nami dwoma są tu tylko myszy”. Ha ha, widzisz?Naprawdę brzmię jak ty!

 — ...Bawi cię naśladowanie mnie? — zapytał z rozdrażnieniem Nezumi.

 — Tak. — Shion znów nachylił się do niego, zbliżając nos jak poprzednio. — To niesamowicie zabawne. Wszystko jest taką radością, kiedy jesteś obok. Czasem się zastanawiam, dlaczego bycie z tobą tak mnie cieszy. 

Nezumi przechylił głowę na bok, cofając podbródek i spróbował uśmiechnąć się delikatnie jak cierpliwa matka. Mięśnie jego twarzy były jednak zbyt napięte i odmawiały współpracy.

 — Ach tak. To chyba dobrze, nie sądzisz? Po prostu świetnie. Ale chyba trochę za bardzo upodabniasz się teraz do psów Inukashi. Jesteśmy ludźmi. Umiemy się porozumiewać bez ocierania się nosami.

 — „Jesteśmy ludźmi. Umiemy się porozumiewać bez ocierania się nosami”. Heh heh, a to jak wyszło? Brzmiało jak ty? Ale wiesz, Nezumi, ludzie nie umieją się porozumiewać aż tak łatwo. W porównaniu z tym, co rozumiemy, nie roumiemy znasznie więsej. Sto razy — tysiąs razy więsej. Tah już porostu est.

 — Shion... zaczynasz bełkotać.

 — Ale psom to śwetnie wychozi, nie? Tylko nosami sie zetchną i wąch wąch i już sie rozumieą. I liżą sie nawzaem też.

 — Ani się waż lizać mojej twarzy.

 — Nie będę. Ale mogę ugryźć — powiedział Shion, przeciągając ostatnie słowo jakby śpiewał.

 — Przestań, jesteś pijany. Pospiesz się i idź spać. Tylko mnie nie obwiniaj, jeśli obudzisz się z porannym kacem. Poza tym zapomniałeś, ile masz lat? Szesnastka na karku i jeszcze się pić nie nauczyłeś... Shion? Hej, Shion, co jest?

Shion opierał się na nim ciężko. Słychać było jego ciche mamrotanie pod oddechem.

 — Chyba sobie jaja robisz — mruknął Nezumi. — Hej, nie zasypiaj mi tu! Nie mam zamiaru nieść cię do łóżka!

Nezumi spróbował się przesunąć. Shion przesunął się razem z nim i obaj padli na podłogę. Nawet nie otworzył oczu, wciąż oddychał spokojnie przez sen.

 — Rany — burknął Nezumi. — Najpierw bełkoczesz co ci ślina przyniesie na język, a potem padasz nieprzytomny. Już bardziej typowo chyba się nie da.

Pii pii pii! Cravat spojrzał na nich znad pochłanianego właśnie kawałka sera, kręcąc wąsikami.

Jest beznadziejny” — zdawał się mówić. Niemal wyglądało to jakby i on wzdychał.

Nezumi nie mógł się dłużej powstrzymywać. Wybuchnął śmiechem.

Śmiał się wciąż z Shionem leżącym tuż obok.

Obudził się.

Wiedział, że było już po świcie, bo powietrze w pokoju stało się jeszcze zimniejsze. Chłód nasilał się zazwyczaj wraz ze wstaniem słońca. Godzina, która zbierała najczęściej największe żniwo dusz chorych, starych, młodych, głodujących i ludzi o słabych ciałach.

Śmierć zdawała się prześlizgiwać przez szparę pomiędzy odchodzącą nocą a nadchodzącym porankiem, zabierając ze sobą tylu, ilu mogła udźwignąć. „A jednak — pomyślał Nezumi, — mroźne powietrze i głód są jednymi z mniej bezlitosnych sług śmierci. Ludzkie ręce są znacznie, znacznie gorsze”.

Zapiekła go blizna na plecach.

Bezlitosne — inaczej nie potrafił określić płomieni, które ją wypaliły. Pożarły całą jego rodzinę i obróciły wszystko w popiół.

Bezustanny ból wyginał jego plecy. Nezumi podniósł się, by przywrócić oddech do normy. Wypełnił płuca mroźnym, wzywającym śmierć powietrzem. Wędrujący przez jego gardło chłód przypominał mu, że wciąż żył. Że ciepło jeszcze z niego nie uciekło i że tylko dlatego, potrafił odczuwać jego brak.

Żywi ludzie są ciepli”. Shion go tego nauczył. Shion nauczył go, że życie polega na odczuwaniu cudzego ciepła i oddawaniu innym własnego.

Nezumi przebiegł palcami po włosach, po czym wziął kolejny wdech. Dla niego, w życiu zawsze liczyła się zemsta i nic innego. Przetrwanie, fakt, że wciąż żył, stanowiło jego część. A któregoś dnia, już nie tak odległego, miał zadać ostateczny cios swojemu wrogowi, No.6 — wypełnić cel całego swojego dotychczasowego życia. Nic innego go nie obchodziło. Jego nienawiść i obrzydzenie miastem wciąż rosły. A jednak się wahał. 

Zemsta nie była już wszystkim, co miał w sercu. Pojawiło się też coś zupełnie innego — w ogóle nie związanego z No.6. 

Nezumi sam nie wiedział, co to.

Dlatego się waham?”. Nie wiedział co pocznie, kiedy zemsta już się wypełni — będzie pełen dumy, czy zupełnie pusty? Nienawiść będzie się go uparcie trzymać? Wahał się.

A gdy się wahał, włóczył się gdzie popadło. Wędrówki oznaczały pojawienie się u niego słabego punktu.

Nezumi dotknął pleców. Ból powoli odchodził. W krótkim czasie powinien był całkiem zniknąć.

 — Mm...

Shion przewrócił się na bok. Zeszłej nocy Nezumi zaciągnął go do łóżka, a on nawet nie zwrócił na to uwagi.

 — Jesteś tak... — mruknął do śpiącego Shiona. — Tyle wymagasz uwagi, tak trudno sobie z tobą poradzić, tak... po prostu beznadziejny.

Shion znów się przewrócił. Jego powieki poruszały się przez kilka sekund, po czym podniosły się leniwie. Niedopałki w piecu nie dawały już prawie żadnego światła. W niemal atramentowym mroku, Nezumi wciąż mógł dojrzeć słaby zarys twarzy i włosów Shiona.

 — Nezumi... coś mówiłeś?

Pomimo panujących ciemności i faktu, że dopiero się obudził, Shion bez problemu zorientował się, gdzie jest Nezumi i usłyszał jego słowa.

 — Witałem cię. Dzień dobry, Wasza Wysokość. Jak się dziś Wasza Wysokość czuje? — Coś w tym rodzaju.

 — Czuję się... właściwie nie najgorzej.

 — O. Żadnego kaca? Wygląda na to, że ty i alkohol całkiem do siebie pasujecie. Tylko uważaj, żebyś nie skończył jak staruszek. Byś potem nie gadał, że cię nie ostrzegałem.

 — Nie można dostać kaca od wina. Jest z owoców, więc nie wpływa źle na ciało.

 — Naprawdę?

 — No. Chyba kiedyś to od kogoś usłyszałem... a może to tylko ja.

 — Polegać to na tobie raczej nie można.

 — Dokładnie. Wręcz się nie powinno — wreszcie sobie to uświadomiłem.

 — Nareszcie odkryłeś o sobie prawdę. Brawo — dogryzł mu niechcący Nezumi.

Shion zawsze dokładnie, wytrwale i z niemałym wysiłkiem odkrywał samego siebie. Starał się zmierzyć ze wszystkim, co na niego czyhało.

A to warte było pochwały, prawda?

Nezumi wiedział aż nazbyt dobrze, jak trudnym było nie uciekanie przed samym sobą. Czuł nawet coś w rodzaju szacunku pomieszanego ze strachem wobec tego potrzebującego opieki, beznadziejnego chłopca.

Shion usiadł, a jego spojrzenie błądziło w powietrzu. 

 — Nezumi.

 — Hm?

 — Jak myślisz, pod wodą zawsze jest tak spokojnie?

 — Co?

 — Pod wodą. W morzu albo w rzece, albo w jeziorze... w wodzie zawsze jest spokojnie?

 — O czym ty mówisz? Śniło ci się coś, czy co?

 — Tak. Dawno nie miałem takiego wyraźnego snu. Zastanawiam się, czy wino nie miało z tym nic wspólnego...

 — Śniło ci się morze wina?

 — Nie... Pływałem pod wodą, tuż przy dnie. Ale mogłem oddychać. Po prostu tak sobie pływałem. — Shion poruszył się nieznacznie, wzdychając.

 — A potem?

 — To tyle. Tylko pływałem. Było tak cicho i pięknie, a ja tak się cieszyłem. Wszystko wyglądało tak spokojnie, żadnych walk i krzywd...

 — Niemożliwe. — Nezumi uśmiechnął się blado w ciemnościach. „Jesteś taki naiwny”. — Oczywiście, że są. Więksi żywią się mniejszymi, zupełnie jak na lądzie. Myślałem, że specjalizujesz się w ekologii.

 — Miałem się specjalizować.

 — Nieważne. W każdym razie myślałem, że w ekologii chodzi o związki organizmów ze środowiskiem. Nie uczyłeś się niczego o zbiornikach wodnych?

Shion pokręcił głową.

Wiem o tym. Nie mówię, że pod wodą jest jakiś raj. Miałem tylko na myśli, że skoro nie ma tam ludzi...

 — To co?

 — To nie powinno być bezsensownej walki. Nie ma morderstw dla morderstw, ani nikt nie zabija ot tak po prostu.

 — I o tym myślałeś, pływając?

 — Tak. Bo było tak... pięknie. Piaszczyste dno nie miało końca. A gdzieniegdzie błyszczały kolorowe kamienie, chociaż nie wiedziałem, jak. Wyciągnąłem po jeden rękę, ale potem zmieniłem zdanie.

 — Czemu?

 — Był taki piękny, że bałem się go dotknąć. Zdawało mi się, że gdybym go podniósł, świat by się rozpadł.

 — Nie wiedziałem, że taki z ciebie romantyk — skomentował Nezumi. — Brzmisz jak zarumieniona dziewczyna.

Shion skrzywił się. — Tak, jak o tym wspominasz, odrobinę się wstydzę. Chociaż nic na to nie poradzę, prawda? Po prostu tak myślałem. Ale teraz trochę żałuję. Skoro i tak miałem się obudzić, mogłem jednak go podnieść.

Nezumi niemal znów wybuchnął śmiechem. Zastanawiał się, czy przypadkiem nie przestawał kontrolować swoich emocji.

 — Powinieneś wrócić do spania — powiedział. — Może dalej będziesz miał ten sen. Mógłbyś wtedy nazbierać tyle kamieni czy monet, ile byś tylko chciał.

 — Może. Hej, Nezumi.

 — Hm?

 — Pływaliśmy, uciekając z No.6, prawda? Ale wtedy nie skupiałem się za bardzo na samym pływaniu i nie mogłem się zatrzymać, ani rozejrzeć.

 — Pływaliśmy w ściekach. Śniłeś o czymś zupełnie innym.

 — Ale... i tak widziałem... tyle pięknych rzeczy... tutaj, w Zachodnim Bloku...

Nezumi słyszał jego cichy oddech, gdy Shion zapadał w sen. Czuł jego ciepło. Zdawało mu się, że tylko to wystarczyłoby mu do przebrnięcia przez te zimne dni.

O czym ja myślę? Absurd”. Ci, którzy nie potrafili żyć sami, którzy nie mogli zmierzyć się z przeznaczeniem bez niczyjej pomocy, szybko umierali. Tak rzeczy się miały w Zachodnim Bloku.

Nie potrzebuję żadnego ciepła”.

Nezumi wstał, by nalać sobie wody. Wypił ją duszkiem. Chłód spłynął w dół jego ciała. Shion mruknął pod nosem coś niezrozumiałego.

 — No i jak, podniosłeś jakiś w końcu? — odezwał się Nezumi. Nie było odpowiedzi. Jedynie ciężki jęk wiatru rozległ się w jego uszach.



==koniec części pierwszej==


Kontynuacja 
części 1.





Algi poderwały się nagle. Gwałtownie, niczym młode drzewko rzucane na silnym wietrze.

Niespokojny ruch.

Srebrna ryba wypłynęła nagle z kępy glonów, tnąc wodę przed sobą. Przez krótki moment Nezumi widział dokładnie jak połyka połowę mniejszej rybki. Drapieżnik i ofiara. Jedzący i zjadany.

Wszystko to trwało zaledwie moment. Algi szybko powróciły do poprzedniego stanu, a ryba zmierzała spokojnie naprzód, jakby nic się nie stało.

Nezumi znalazł na dnie błękitny kamień. Podniósł go bez wahania. Kamień ten nie był ani specjalnie piękny, ani błyszczący. Ot szorstki i pozbawiony kształtu.

Oddech uwięziony w gromadzie bąbelków uciekł spomiędzy jego warg. Nagle nie mógł już oddychać. Wiedział, że tylko we śnie człowiek, taki jak on, mógłby pozostać pod powierzchnią na dłużej.

Nezumi wyciągnął ręce, płynąc ku górze.

Słońce wyjrzało zza chmur, a powierzchnia lśniła bielą. Czarny cień przecinał lustro wody. Rzucało je powalone drzewo. Pień zwisał w połowie nad źródłem, a korzenie wystawały znad ziemi. Nezumi złapał jedną z gałęzi i podciągnął się na niej. Woda spłynęła po jego uszach, a włosy przylepiły się do szyi i ramion. Wypuścił resztki powietrza i napełnił płuca nowym.

Część korzeni drzewa nadal tkwiła w ziemi i dzięki temu konary wciąż chronił gąszcz liści oraz wystających na wszystkie strony gałązek. Nezumi, przerzuciwszy nogę przez pień, wziął kolejny oddech. Nie spodziewał się w tym miejscu drzewa takich rozmiarów. Ta niezwykła oaza rzeczywiście kryła w sobie niezliczone skarby.

Nagle kątem oka dostrzegł ruch. Dokładnie tam, gdzie zostawił swoje rzeczy. Ruchomy cień wyglądał na człowieka.

Pii, pii!

Pii, pii, pii!

Myszy piszczały zacięcie. Obnażały kiełki na podejrzany ludzki cień tuż przed nimi.

 — Ał! Przestań! Ała! — krzyczał głos. Należał do mężczyzny. — Boże, skąd tu te cholerstwa? Spadać! No już! Przestańcie mnie gryźć! Cholera, usmażę każde z was i zjem. Ał, moje ucho!

Najwyraźniej myszy zdążyły przypuścić atak. Mężczyzna jęczał coraz głośniej.

 — Ał, ał, ał! Cholera, wy małe...!

Próbował uciec, pozostawiając za sobą jedynie przekleństwa. Zamachnął ramieniem, próbując pozbyć się myszy. W dłoni ściskał rzeczy Nezumiego.

Nezumi stanął na powalonym pniu z kamieniem w ręku.

 — Hej, panie złodzieju!

Mężczyzna podskoczył, odwracając się w jego stronę. Nezumi zamachnął się i rzucił kamień prosto w jego twarz, zrzucając się tym samym z drzewa do wody. Podpłynął do brzegu.

Niedoszły rabuś klęczał na trawie, ukrywając twarz w dłoniach. Spomiędzy jego palców wypływała krew. Hamlet i Cravat wskoczyli na ramię ubierającego się w pośpiechu Nezumiego.

Myszy przekrzykiwały się nawzajem, jakby próbowały wszystko mu opowiedzieć.

 — Wiem przecież, widzę, widzę. Odwaliliście kawał dobrej roboty — Nezumi pogłaskał palcem ich maleńkie główki. Cravat zanurkował do jego kieszeni, a Hamlet usadowił się na głowie swojego pana.

 — Uh... boli! Moje oczy... Oślepłem! Pomocy! — Mężczyzna zamachał w powietrzu zakrwawioną dłonią.

 — Celowałem w środek czoła, a cel mam dobry. Jeszcze nigdy nie spudłowałem. Powiem nawet, że zupełnie nic ci nie zrobiłem.

Klęczący człowiek spojrzał na Nezumiego, nie odrywając dłoni od czoła.

 — To ma być nic?! — zapytał z niedowierzaniem.

 — No raczej. Mogłem wbić ci ten kamień głębiej. Widzisz, okazałem złodziejowi litość. Powinieneś być wdzięczny.

Mężczyzna zdjął rękę z twarzy. Krew wypływała z rany na środku czoła, spływając w dół po skórze.

 — Ty to nazywasz „nic”?

 — Oczywiście. Mózg i czaszka cała. Tylko małe skaleczenie. Powiedziałbym nawet, że to dość pobłażliwa kara dla złodzieja.

 — Och, dziękuję — usłyszał przesiąkniętą sarkazmem odpowiedź. — Na pewno sprawdzę jeszcze w szpitalu czy z tym mózgiem w porządku. O boże, jak boli! Kłuje jak cholera! — Jęczał mężczyzna, obmywając twarz. Wyciągnął z bawełnianej torby, którą niósł na plecach, szereg butelek wypełnionych różnokolorowymi płynami. Umiejętnie zmieszał ze sobą kilka z nich, tworząc liliową miksturę, którą nałożywszy na szmatkę i przycisnął do rany.

 — Hmm, to powinno wystarczyć. Przestanie krwawić do jutrzejszego poranka. — Człowiek uśmiechnął się, zawinąwszy materiał wokół czoła. Był opalony, a wokół jego ust i oczu widniały głębokie zmarszczki. Wśród poczochranych włosów przebijały się siwe kosmyki. A jednak głos i spojrzenie miał żywe, można nawet powiedzieć — młodzieńcze.

Jego wiek pozostawał więc zagadką. Nezumi nie potrafił stwierdzić, czy ma do czynienia z młodym, czy starym człowiekiem, ale złodziej wciąż pozostawał złodziejem.

 — Powiem ci coś, chłopcze... — Gdy mężczyzna włożył już butelki z powrotem do torby, odwrócił się do Nezumiego i zaczął mówić z uśmiechem. Jego ton przywodził na myśl nauczyciela, opowiadającego uczniom o nauce, jaka jeszcze ich czeka.

 — Teraz jak ci się przyglądam, widzę, że niezła z ciebie piękność. A taka piękność nie powinna pływać nago w miejscu jak to. Niebezpiecznie tu — pełno włóczęg i innych typów spod ciemnej gwiazdy. Pływać sobie tak bez ani kawałka szmaty, pod którą można się ukryć — jesteś jak słodka owieczka, która zaplątała się pomiędzy wilki. Trzeba uważać, chłopcze, uważać.

 — Dziękuję, nie spodziewałem się wykładu od złodzieja. Dobrze wiedzieć, że nawet nie wiesz, co to skrucha, staruszku.

 — Staruszek? Nazywasz mnie staruszkiem?

 — No chyba nie siebie, prawda? Ani ze mnie starzec, ani złodziej.

Mężczyzna zamrugał. Dwa razy. Trzy. Cztery. Gdy przestał, wybuchnął śmiechem.

 — Ha ha ha! To dopiero! Ha ha ha ha! To było dobre! Ostry masz język jak na taką ładną buźkę. Ha ha ha! Ciekawy przypadek! — rechotał. — Ha...

Śmiech mężczyzny ucichł. Nezumi przycisnął nóż do jego gardła.

 — Masz naprawdę wnerwiający głos — syknął Nezumi. — Nie mógłbyś się uciszyć na mome... albo może lepiej na stałe... — wyszeptał do jego ucha, nachylając się zza niego. Nezumi wiedział doskonale, jak wielki strach siał w ludziach jego szept, gdy mieli nóż na gardle. Wiedział też jak wielką rolę odgrywał ten strach w unieruchamianiu ofiary.

Mężczyznę przeszedł dreszcz.

 — Och... nie no, czekaj chwilę. Nie musisz uciszać mnie nożem. Naprawdę, przykro mi. Przeproszę, jeśli cię obraziłem. Przepraszam.

Nezumi opuścił nóż. Człowiek przejechał dłonią po swoim gardle, poruszając ustami. Uciekło z nich długie westchnienie.

 — Boże, niecierpliwy jesteś, a nie wyglądasz. Myślałem, że będziesz miał bardziej powabne maniery.

 — Maniery zachowuję dla innych ludzi, powabniejszych od ciebie. Jesteś złodziejem. Próbowałeś się zakraść i zwędzić cudze rzeczy. Chyba bardziej zasługujesz na poderżnięcie gardła niż na moje maniery.

 — Zabiłeś w ogóle kiedyś człowieka? — Mężczyzna spojrzał na Nezumiego spod krzaczastych brwi. — Zabiłeś już kogoś tym nożem, młody?

 — Nie muszę odpowiadać złodziejowi.

 — Nie, nie zrozum mnie źle. Nie próbowałem ukraść twoich rzeczy.

Nezumi spojrzał na niego bez wyrazu.

 — Naprawdę — nalegał obcy. — Uwierz mi. Tutaj, tu masz dowód.

Włożywszy rękę do swojej torby i zaczął z niej wyjmować przeróżne przedmioty. Kilka fiolek leków, torebkę wędlin, bukłak z wodą, zawinięty w papier bochenek chleba, kostkę sera, sól kamienną i niewielką sakwę. Otworzył ją, ukazując Nezumiemu stosik złotych monet.

 — Widzisz? Wybacz, ale wiedzie mi się trochę lepiej niż tobie. Nie potrzebuję cię okradać. Mam nadzieję, że teraz już rozumiesz.

 — Ani odrobinę. — Nezumi wzruszył tylko prawym ramieniem.  — Mam gdzieś jak ci się wiedzie. Próbowałeś gdzieś odmaszerować z moimi rzeczami. Nic więcej się nie liczy. Jesteś złodziejem i nie dam ci się z tego wyłgać.

 — Chyba już nic na to nie poradzę. W takim razie ta rana... — Delikatnie dotknął swojego czoła. — ...Jest moim znamieniem Kaina. Kara już mnie spotkała, krew mi z głowy cieknie i pogryzły mnie myszy. Nie możesz po prostu uznać, że swoje wycierpiałem?

 — Wygodne te twoje założenia, nie sądzisz? — Nezumi przerzucił swój bagaż przez ramię, uśmiechając się nieznacznie. Nagle wszystko zdało się być takie głupie. Słońce skłaniało się już ku zachodowi. Musiał poszukać sobie miejsca do spania. Nie miał już czasu na rozmowy z niedoszłym złodziejaszkiem.

 — O, już idziesz? — Mężczyzna podniósł się. Był wysoki i chudy. Od góry do dołu okrywała go biała, znoszona tkanina, a nogi chroniły brudne, skórzane sandały.

 — Naturalnie. Wolałbym już skończyć te pogaduszki ze złodziejem.

 — Przecież mówię, że nie jestem złodziejem. Chciałem tylko coś sprawdzić.

 — Sprawdzić?

 — Tak, sprawdzić skąd jesteś.

 — I co byś zrobił z tą wiedzą?

Mężczyzna wyprostował się.

Nie, myślałem... że może jesteś z No.6. Tak tylko mi się zdawało.

No.6.

Nie spodziewał się usłyszeć tej nazwy w takim miejscu.

No.6.

Sztuczne miasto, nazywane przez niektórych utopią, mające być urzeczywistnieniem ludzkiego intelektu i nadziei na przyszłość, a które szybko stało się zwykłym potworem. Miasto, które zawaliło się pod ciężarem własnego obrzydlistwa.

Nezumi, zaczekam tu na ciebie. Będę czekał”.

Głos Shiona odbijał się w jego uszach.

 — Aha, rozumiem. Czyli jednak jesteś z tego miasta. — Wędrowiec doskoczył do Nezumiego, próbując złapać jego rękę.

 — Nie dotykaj mnie! — Nezumi odepchnął zbliżającą się do niego dłoń. Nie chciał użyć do tego aż tyle siły, jednak mężczyzna zachwiał się i, cofając, wstawił stopę do wody.

 — Nie musisz być taki wrogi — powiedział. — Po prostu skoro jesteś z No.6, jest sporo rzeczy, o które chciałbym cię zapytać.

 — Nie mam ci nic do powiedzenia. Nie jestem z No.6

 — Ale coś o nim wiesz. Czy to prawda, że miasto zostało zniszczone? — Na twarzy człowieka widać było napięcie. Kąciki jego oczu drgały nieznacznie, uniesione w górę. 

 — Wszędzie słyszę plotki, ale nikt nie zna prawdy. A ty chyba znasz. Widziałem u ciebie próżniowo pakowane jedzenie i LEDową latarkę. To z No.6, nie? Nie znam żadnego innego miejsca, w którym można dostać coś takiego.

Przed odejściem Nezumiego, Karan i Shion spakowali mu do torby przeróżne rzeczy, Karan z twarzą matki żegnającej syna, a Shion w grobowej ciszy. 

Naprawdę się żegnamy”.

Nezumi dopiero wtedy faktycznie poczuł, że się rozstają. Obserwując niemal gderliwy wyraz na twarzy Shiona, jego usta zaciśnięte sztywno w cienkiej linii.

Jutro odejdę. Shion zostanie, a ja odejdę”. 

Ich życia, cudownie połączone cztery lata temu, rozchodziły się teraz, idąc osobnymi ścieżkami. Nezumi i Shion mieszkali razem przez mniej niż pół roku. Tak krótko w porównaniu z dniami, które spędził wcześniej sam, i tymi, które miały jeszcze nadejść. Krótki, a zarazem intensywny okres.

A jeśli w przyszłości nadejdzie i taki czas, który znacznie silniej zakorzeni się w pamięci niż ten, który z nim spędziłem?” 

Nezumi pokręcił głową. No.6 upadło. Wypełnił swój cel.

Więc jest w porządku”.

Shion należał do przeszłości. Choć na zawsze miał pozostać we wspomnieniach Nezumiego, nie miał nic wspólnego z teraźniejszością. 

Musiał określić granicę. Inaczej nie mógłby ruszyć naprzód. Uwięziony w przeszłości, nie potrafiłby żyć dalej.

Miał już dosyć. Dosyć ciągnięcia wszystkiego za sobą, noszenia na swoich barkach tego, co powinno było minąć. Nie chciał już tego.

 — No dalej, nie odpowiesz mi? — Błagalny ton zawładnął głosem mężczyzny. — Słyszałem plotki. Pełno plotek. Słyszałem, że No.6 upadło, ale inni mówią, że to tylko kłamstwo i miasto nadal tam jest, że ma się dobrze. Sam nie wiem, co o tym myśleć.

 — Zawsze możesz sprawdzić.

Wędrowiec odsunął podbródek, a z jego gardła wydostał się burczący odgłos.

 — ...Ale No.6 jest tak daleko. 

 — Tylko jakieś pół roku marszu. To dość blisko.

 — Pół roku... na samą myśl kręci mi się w głowie. — Mężczyzna wypuścił tak długie westchnienie, że całe jego ciało zdawało się zmaleć.

 — Co z ciebie za podróżnik, staruszku? A może osiedliłeś się gdzieś na tym pustkowiu?

Włóczęga uniósł wargę, ukazując część zaskakująco białych zębów. W jego głosie nie było już ani śladu żałości sprzed kilku sekund.

 — Och, nie byłbym taki pewien, że to niemożliwe. Lepiej się tu mieszka niż myślisz.

Ziemia w większości nie nadawała się do zaludnienia, oczywiście za wyjątkiem sześciu miast i ich okolic — wiadomo to było od lat.

Ludzie zbudowali miasta w poszukiwaniu za dobrym miejscem, glebą i warunkami do życia. Ci, którzy nie mogli dostać się do środka, musieli albo umrzeć, albo kurczowo trzymać się swoich miejsc w pobliżu miast.

Jednak wędrując poprzez pustkowia, Nezumi zauważył, że nie wszędzie dominowały nieużytki, pozbawiające szans na życie. Widział więcej zieleni i oaz niż gdy wędrował z babką; co chwila pojawiały się źródełka, trawiaste zbocza i bagna.

Zdawało się, że środowisko nagle i szybko powraca do poprzedniego stanu, choć Nezumi nie mógł stwierdzić, czy to ziemia się odradza, czy po prostu nastąpiła chwilowa poprawa. Był przekonany, że nikt nie miał pewności.

Wiedział jednak jedno: zarówno ziemia jak i ludzie potrafili się zaadaptować.

Ludzie zbierali się wokół źródeł wody, tworząc niewielkie społeczności. Nawadniali pola, sadzili nasiona, zajmowali się bydłem, rozmnażali się, wychowywali dzieci. Pomimo okropnych warunków dawali sobie radę z daleka od sześciu wielkich miast.

Shion, świat wciąż się zmienia. Bez przerwy się porusza i przekształca. Zauważyłeś? Usłyszałeś dźwięki zmian, ruchy w twoim gnieździe?”

Przemówił w myślach do Shiona, walczącego teraz pewnie w nowonarodzonym mieście.

 — O, już wiem. Co ty na to: może zostaniesz dzisiaj u mnie, młody? W ramach zadośćuczynienia zapewnię ci nocleg. Usiadłbyś ze mną i opowiedział swoją historię? To mała chatka, ale mam łóżko i wannę. To całkiem niezła kwatera jak na tę okolicę.

 — Podziękuję.

 — Dlaczego? To ciepłe łóżko i gorąca kąpiel. 

 — Mógłbyś mi zaoferować kąpiel w diamentach, a i tak bym odmówił. Nie mam zamiaru postawić stopy w domu złodzieja.

 — Jak mówiłem, nie jestem złodziejem. Pochodzę z No.6... — Mężczyzna urwał nagle. Nezumi słyszał rżenie koni i odgłosy kopyt. Głosy grupy jeźdźców. Złe przeczucia były tak namacalne, jakby wisiały w powietrzu.

 — O nie. Przyszli po nas. — Kolor zniknął z twarzy wędrowca. W swojej próbie ucieczki potknął się, lądując na ziemi.

 — Tam, widzę go! Tam jest! — Trzech mężczyzn wyłoniło się spomiędzy krzewów. Wszyscy ogromnych rozmiarów. Jeden o śniadej skórze, pozostałych dwóch o jasnej.

 — Znaleźliśmy cię, oszuście! Nie myśl, że wywiniesz się nam żywy. — Śniady człowiek uniósł masywne ramię. Jego zwierzęca wściekłość była przytłaczająca. — Co to miał być za eliksir? — ryknął. — To tylko kolorowa woda! Nie wciskaj nam takich gówien.

 — Dorwij go!

 — Zarżnij!

Dwóch bladych ludzi krzyczało przez siebie. Jeden z nich miał szare włosy związane w koński ogon, a drugi był kompletnie łysy.

 — Naciągnąłeś nas. Chyba nikt nie ma nic przeciwko zatłuczeniu cię na śmierć.

 — C—czekaj! Czekaj chwilę! Źle mnie zrozumieliście. To naprawdę dobry eliksir. M—musieliście się gdzieś pomylić przy przygotowywaniu...

 — Zamknij się! Nadal masz jaja, żeby kłamać? — wrzasnął jeden.

 — Rozerwij mu usta i wyrwij ten parszywy język! A przy okazji pozbaw go paru zębów!

 — Eee! — pisnął. — P—proszę, uspokójmy się i porozmawiajmy bez uciekania się do przemocy. O—oddam wam wasze pieniądze!

 — Pieniądze? — uśmiechnął się śniady człowiek. Wyglądał zupełnie jak teatralny złoczyńca. — Oczywiście, że je oddasz. Zajmę się nimi jak z tobą skończę.

 — P—Pomocy! N—no dalej, młody! Pomóż mi! — Mężczyzna spojrzał na niego z błaganiem w oczach.

 — Hm? A ty kto? Jakiś koleżka tego oszusta? — Oczy człowieka z kucykiem niemal wyszły z orbit gdy spoglądał na Nezumiego ze złością.

 — Nigdy. Tylko przechodziłem. Pa pa. — Nezumi odwrócił się od nich. Ostatnią rzeczą, jakiej by chciał, byłaby bójka, co więcej w obronie złodzieja.

 — C—czekaj! Proszę, nie zostawiaj mnie!

 — Zamknij się!

Słyszał za sobą głuchy odgłos uderzanego ciała. Słyszał jak ktoś pada na ziemię.

 — P—przestań... pomóż, proszę.

 — Oszust jak ty powinien wiedzieć, co go czeka, Shion.

Nezumi stanął w miejscu.

 — Powiedziałeś Shion? — odwrócił się.

Mężczyzna przyczołgał się do niego, krwawiąc z kącika ust. Uczepił się Nezumiego, bez przerwy błagając o pomoc.

 — Masz na imię... Shion?

 — T—tak na siebie mówię, ale...

 — To nie jest twoje prawdziwe imię.

 — To imię mojego syna. J—jest kochanym maluszkiem, jak maleńki aster.

 — Twój syn?

Nie ma mowy. Niemożliwe”. 

 — Hej, dzieciaku. — Mężczyzna z kucykiem zbliżył się do niego. — Jeśli tylko przechodziłeś, lepiej go nam oddaj. Albo...

 — Albo co?

Człowiek z kucykiem pstryknął palcami, gdy na jego twarzy pojawiał się szeroki uśmiech.

 — Albo pochowamy cię tu razem z nim.

 — O, myślę, że odmówię, jeśli ci to nie przeszkadza. Nie przepadam za leżeniem w piachu.

 — Hej, młody. — Śniady miał taki sam wulgarny uśmieszek. — Z bliska nie wyglądasz tak źle. Szkoda by było cię zakopywać. Chodź z nami. Będzie niezła zabawa.

 — Ej, czyli nie zauważyłeś, jaki jestem piękny, dopóki się nie przyjrzałeś? Dobrego wzroku i wyglądu to wam los poskąpił. 

 — Coś ty powiedział?!

Nezumi odłożył na ziemię swoje rzeczy, wzdychając. „No i kończy się jak zwykle. Shion, przez ciebie cały czas się w coś plączę. Mam nadzieję, że o tym wiesz”.

 — I ty przeciwko nam, co, bachorze?!

 — Wolałbym nie musieć.

 — Hah, nie szkodzi. Po prostu będziemy cię tłuc aż się uspokoisz. Kiedy już pozbędziemy się tego oszusta, będziemy mieć czas na ciebie.

 — Tylko z daleka od twarzy, jest warta fortunę.

 — Wiem. Heh heh, znaleźliśmy sobie diamencik. — Śniady człowiek oblizał usta. Zacisnął pięść i popędził naprzód. Jego ruchy wyglądały na wyćwiczone i płynne, jak przystało na kogoś przywykłego do przemocy i walki.

Nezumi wycofał się o krok i zagwizdał. Hamlet wyskoczył z jego włosów, by wbić się w twarz napastnika.

 — Argh! Co to?! 

Zanim zdążył złapać Hamleta, Nezumi wbił kolano w brzuch mężczyzny. Jego ogromne ciało bezgłośnie padło na ziemię. Nezumi przeskoczył nad nim, by znaleźć się tuż przy jego towarzyszu z kucykiem. 

 — T-ty mały...

Rzucił się na niego, wytrzeszczając oczy. Nezumi wyczuł, kiedy uderzy. Uchylił się przed ciosem, przysunął do mężczyzny i wbił mu pięść w gardło. Człowiek wychylił się do tyłu zanim padł na ziemię. On również nie mógł się już podnieść i jęczał jedynie skulony.

 — No to teraz po tobie.... — łysy, ostatni z napastników, wyciągnął sztylet. — Roztrzaskam cię.

Łysy poruszał się odrobinę mniej zwinnie niż jego towarzysze. Nezumi prześlizgnął się za niego, owinął ramię wokół jego szyi i zacisnął uścisk.

Sztylet padł u jego stóp. Nezumi kopnął go w stronę wody. Chwilę później usłyszał jak wpada do bajorka.

 — Nóż nie służy jedynie do wymachiwania nim. Sugerowałbym odrobinę treningu. — Nezumi jeszcze bardziej zacieśnił uścisk. Siła opuściła ciało mężczyzny. Gdy Nezumi go puścił, ten upadł na kolana, nabierając powietrza.

Hamlet wspiął się na ramię Nezumiego i zapiszczał cicho.

Usłyszał aplauz.

 — Genialne. Zupełnie jakbym oglądał sztukę w teatrze. Niesamowite. Po prostu wspaniałe. Doskonała robota. Hej, co ty...

Nezumi wyciągnął sakwę z pieniędzmi z torby niedoszłego złodzieja i zamknął ją w dłoni śniadego mężczyzny. Ten ze stłumionym jękiem uniósł nieznacznie głowę.

 — Przepraszam za to. Możecie wziąć to, jako zadośćuczynienie za to, co zrobił tamten gość i mu odpuścić? Proszę.

Śniady człowiek zamrugał. Zdał się kiwnąć lekko głową.

 — H-hej! To za dużo. To moje pieniądze!

 — W ten sposób cię zostawią. Czy może wolisz, żeby wszędzie za tobą łazili? Uwierz mi, takie typy nie odpuszczają.

Mężczyzna wzruszył ramionami i wrócił do klaskania.

 — Rozumiem. W każdym razie doskonała robota. Jestem pod wrażeniem.

 — Mieszkałeś kiedyś w No.6?

Klaszczące dłonie zamarły. Bez gadaniny i aplauzu, cisza zdawała się dzwonić w uszach Nezumiego.

 — Odpowiedz mi. Mieszkałeś w tym mieście?

 — ...Tak, mieszkałem. Ale pożegnałem się już dawno, dawno temu.

 — Dlaczego?

 — Dlaczego? Hmm, zobaczmy. Bo miasto było fałszywe, młody. A w takich przypadkach zawsze prędzej czy później wyjdzie szydło z worka. Wiedziałem, że No.6 spróbuje kontrolować wszystko dookoła, dominować, próbując się nie rozlecieć. Nie mógłbym znieść duszenia się w tym wszystkim.

Ach tak. A więc przejrzał No.6. Widział czym jest i czym się stanie”.

 — I uciekłeś sam, zostawiając za sobą swojego ukochanego małego?

 — Nie mogłem przekonać żony, żeby poszła ze mną. Nie chciała opuścić No.6. Wydaje mi się, że nie ufała mi do końca.

 — Dobry osąd. Gdyby poszła z kimś tak nieodpowiedzialnym jak ty, byłaby już kupką kości.

 — Uprzejmy to ty nie jesteś. W każdym razie, to prawda? No.6 naprawdę zostało zniszczone? Zostało, co nie? Taki sztuczny świat nie mógłby za długo wytrzymać w naszej rzeczywistości. Fundamenty w końcu musiały pęknąć... prawda?

 — Jeśli tak, co masz zamiar zrobić?

 — Wrócę do domu.

 — Do domu? Do No.6? To trochę daleko.

 — Och, tylko sześć miesięcy marszu. To niedużo. Sam tak powiedziałeś.

 — Zobaczyłoby się żonę i syna, co? Nawet jeśli już raz ich porzuciłeś? Niezły z ciebie egoista.

 — Nie... to nie to. — Mężczyzna ucichł na moment, po czym podniósł głowę ze zdeterminowaniem. — Mam u ciebie dług. Uratowałeś mi życie. Więc coś ci powiem. Podejdź.

Wyprowadził Nezumiego z zagajnika. Trzy konie pasły się na uwięzi. Wszystkie ciemnobrązowej maści.

 — Nikt nas tu nie podsłucha. Weź to. — Mężczyzna wyciągnął spod koszuli niewielką torebeczkę. Najwyraźniej przez większość czasu nosił ją na szyi. Zarówno materiał jak i sznurek, na którym się trzymał, były wysłużone i wyblakłe.

 — To...

Wewnątrz znajdował się kamyk mniejszy od owoców na krzewach. Nezumi nie przyjrzał się nawet dla pewności. To było...

 — To jest... złoto?

 — Tak. Słuchaj teraz: wokół No.6 są złoża złota. Nie mam pojęcia o jak wielkim terenie mówimy, ale jest tam tego dużo.

 — Nie ma mowy.

 — To prawda. Odkryłem je kiedyś, jak byłem młodszy. Teraz wyglądam jak wyglądam, ale kiedyś byłem geologiem. Sprawdzaliśmy ziemię wokół No.6 i odkryliśmy między innymi właśnie to.

 — Ale ty to przemilczałeś, a w raporcie nie napisałeś ani słowa.

 — Oczywiście. Po co w ogóle miałbym to robić? Złoto nie przyniosłoby No.6 nic dobrego. Tylko masę problemów.

 — Domyślam się. — Nezumi poczuł przechodzący go słaby dreszcz.

 — Z tego co wiem, nikt jeszcze nie odkrył złóż. Nie słyszałem żadnych plotek. Poza tym No.6 zostało zniszczone, więc musi być tam niezłe zamieszanie. Co oznacza, że mogę spokojnie wejść i wyjść z miasta. Mogę nawet wydobywać złoto w biały dzień i nikt nic by mi nie zrobił.

 — Chwila. Gdzie dokładnie jest to twoje złoto?

 — Tereny od północy na południe. Część dociera nawet do niziny zwanej kiedyś Ziemią Mao. Ponad glebą nic nie widać. Złoto jest głęboko pod powierzchnią. Poza tym...

Mężczyzna zniżył głos, niemal mrucząc, jakby próbował zbudować napięcie.

 — Nie wiem tego na pewno, ale... jest możliwość, że pod No.6 znajdują się ogromne złoża rzadkich metali. Nikiel, gal, cyrkon, niob, ind... Więcej nie mogę powiedzieć, ale co o tym myślisz? Świetna wiadomość, co?

Dreszcze Nezumiego nieznacznie przybrały na sile.

 — ...Brzmi jak bajka. Tak właśnie oszukiwałeś ludzi przez cały ten czas, prawda? Jak na oszusta przystało.

 — Nie jestem oszustem. Jestem tym, który czeka.

 — Tym, który czeka?

 — Tak. Czekałem — na upadek No.6. I wygląda na to, że w końcu nadszedł czas. Muszę zacząć się przygotowywać do powrotu. Hej, może się przyłączysz? Nie mógłbym marzyć o lepszym partnerze. Chodźmy razem do No.6 i zagarnijmy dla siebie całą tę fortunę. 

Jego oczy błysnęły obrzydliwym, odrzucającym światłem. Nie tym żywym, które oświetlało drogę naprzód. Mroczny, mglisty blask jak z głębin zdawał się rozrzucać przynętę jak najbliżej.

Ten człowiek...” — Nezumi zauważył, że zaciska zęby. — „Ten człowiek nie oszalał, ani nie próbuje mnie oszukać. Mówi prawdę — a przynajmniej wierzy w to, co mówi”.

 — I co masz zamiar zrobić z tymi pieniędzmi? Cieszyć się luksusową emeryturą? — „Nie. Nie tego on chce”.

 — Mam zamiar je kupić.

 — Co kupić?

 — No.6.

Przez krótki moment Nezumi nie był w stanie wyksztusić słowa, ani nawet odetchnąć. Wpatrywał się jedynie oszołomiony w mężczyznę.

 — Kupić No.6? O czym ty mówisz?

Mężczyzna włożył ciemny kamyk do torebeczki i uśmiechnął się uprzejmie.

 — Posłuchaj, młody człowieku. Jeśli masz zamiar zawładnąć światem, nie będziesz potrzebował armii, podwładnych, ani systemów monitoringu czy kontroli nad ludźmi. Potrzebne ci pieniądze. Pieniądze to największa i najbardziej znacząca broń tego świata. No.6 akurat tej części nie załapało. No i mieli pecha co do przywódcy.

 — Masz zamiar pieniędzmi zdobyć władcą No.6?

 — Och, nie wiem. — Mężczyzna przechylał głowę z boku na bok. — Kto wie, co przyniesie fatum? Nie jestem jakoś specjalnie ambitny. Nie muszę być władcą ani nikim takim.

 — Więc dlaczego?

 — Dla zabawy. Mogę zrobić ludziom w życiu spory bałagan i to własnymi rękami. To by była rozrywka. Po prostu wspaniała. Żadna gra nie mogłaby się z tym równać.

 — C... — Nezumi wciąż się w niego wpatrywał. W ogóle nie przypominał Shiona. Shion nigdy nie spojrzałby na ludzi jak na zabawki. Nigdy nie manipulowałby nimi dla rozrywki.

 — No.6 — to miasto się odbudowuje. Próbują stworzyć je od nowa, a ty chcesz wszystko zniszczyć, bo masz taki kaprys?

 — Odbudować? Nowe? Nie da rady. Nieważne, kto się tym zajmie ani jakie będzie mieć ideały. Koniec końców i tak zbuduje własny rząd i zacznie kontrolować ludzi. Takie są państwa—miasta, historia swoje już udowodniła. No.6 może się przebierać w nieskończoność, ale ani trochę się nie zmieni. Jeśli już nastąpi jakaś zmiana, to tylko w tym, czy osoba w centrum tego wszystkiego będzie głupia, czy inteligentna. Będzie mieć własny pomysł na utrzymanie ludzi w ryzach — jeśli jest głupi, nawet nie spróbuje się z tym ukryć; jeśli inteligentny, będzie sprytny i dyskretny. Głupiec w końcu doprowadzi do własnego zniszczenia, ale człowiek intelektu powoli zdobędzie władzę nad całym No.6. Takich typów najbardziej powinno się bać. Więc?

 — ...Co?

 — Jaka osoba odbudowuje No.6? Z twojego punktu widzenia, to ktoś głupi? A może inteligentny?

Nezumi pokręcił powoli głową. Czuł tępy ból w karku.

 — Jest naprawdę bystry, to geniusz. Nie mógłbym sobie go wyobrazić jako władcy, o którym mówisz.

 — Ach, musisz mieć o nim wysokie mniemanie, rozumiem. I musisz go znać — to on, nie ona, prawda? — musisz znać go dobrze, tak?

W pewnym sensie znam go lepiej, niż ktokolwiek inny. A z drugiej strony, zupełnie nic o nim nie wiem”.

 — I wyjątkowo mocno w niego wierzysz.

Wierzę w niego. Nic na tym świecie nie jest warte mojej wiary, jeśli nie mogę uwierzyć w Shiona. Wierzę w niego. Ale czy przypadkiem jednocześnie się go nie bałem?”

Nezumi zamilkł. Mężczyzna postąpił naprzód, przyglądając się mu uważnie.

 — Co ty na to? Chodź ze mną. Nie jestem pewien, co do metali, ale złoto na pewno tam jest.

Nezumi cofnął się pewnie o krok.

 — Nie, dziękuję. Wolę się przejść gdzie mnie nogi poniosą.

 — Ach tak... szkoda. — Mężczyzna wyglądał na naprawdę zawiedzionego. — Ale chyba nic z tym nie zrobię. To ja już pójdę. Chyba pożyczę sobie jednego konia. Biorąc pod uwagę, ile im zapłaciłem, chyba nie będą źli.

Mężczyzna złapał wodze konia z szarym ogonem, wsiadł na niego i odwrócił się.

 — Jeszcze jedno. Ludzie się zmieniają, chłopcze. Ten, w którego wierzysz, też się zmieni. Jak każdy, kto stoi na szczycie. A jeśli nie, zostanie zniszczony. Zapamiętaj to sobie lepiej.

Nezumi dotknął noża przyczepionego do pasa. „Może jeśli teraz się go pozbędę... jeśli go wykończę, mógłbym pozbyć się problemu, który mógłby potem zranić Shiona”.

Palce go świerzbiły. Nezumi złożył dłonie.

Nigdy nie wybaczyłbym ci skrzywdzenia, a tym bardziej zabicia kogoś dla mnie”. 

Nezumi, nie zabijaj go. Nie popełniaj dla mnie zbrodni”.

Shion trzymał go za rękę, błagając desperacko.

Nezumi, nie zabijaj go”.

Dokładnie. Właśnie to byś powiedział. Wiem, że byś tak powiedział i mnie zatrzymał. Zawsze byłeś i zawsze będziesz naiwnym, miłym gościem”.

Shion...”

 — Cóż, jeśli przeznaczenie tak sobie zażyczy, znowu się spotkamy. — Mężczyzna pogonił konia lejcami i wbił w niego pięty. Zwierzę zarżało, po czym popędziło przed siebie. Mężczyzna i koń zniknęli w tumanach kurzu.

Wiatr dął, bujając krzewami.

Chmury zasłaniały niebo coraz bardziej w miarę jak ziemia pogrążała się w ciemnościach nocy.

Shion”. 

Pomiędzy chmurami pojawiła się niewielka szpara, odsłaniająca ciemnofioletowe niebo. 

Błyszczała na nim samotna gwiazda.

Daleko pod tym niebem znajdowało się No.6.

Nezumi szedł z wiatrem, wciąż wpatrując się w tę gwiazdę.



==koniec rozdziału==

== Koniec No.6 Beyond ==




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron