Życie jest krótkie
Nauki o medytacji, Kuchary 27-30.07.00, CZĘŚĆ"DRUGA
Autor:
Lama
Ole Nydahl
Tlumaczenie,
opracowanie:
Wojtek
Tracewski
Zrobimy
teraz kolejną pożyteczną medytację. Pracuje ona z oddechem i jest
dobra również dla tych, którzy chcą medytować, ale nie chcą być
buddystami. By ją wykonywać nie trzeba również mieć
Schronienia.
W odległości połowy ramienia przed naszym nosem
pojawia się jasne światło. Kiedy wdychamy powietrze, wpływa ono
do nas przez nos. Następnie opada w dół w naszym ciele. Światło
to, poruszając się w dół, staje się coraz bardziej czerwone.
Kiedy zatrzymujemy oddech na wysokości czterech palców poniżej
pępka, światło staje się intensywnie czerwone. Kiedy je
wydychamy, staje się coraz bardziej niebieski i w odległości
połowy ramienia przed naszym nosem, znowu staje się jasne.
Następnie znowu je wdychamy.
Teraz indywidualnie będziemy
medytować w ten sposób. Utrzymujemy w umyśle obraz tego co się
właśnie wydarza, jeżeli przychodzi nam to z łatwością, a jeżeli
mamy z tym trudności, to po prostu wiemy, że tak to wszystko
przebiega. Wdychamy jasne światło, utrzymujemy czerwone i wydychamy
niebieskie.
Teraz wraz z oddechami słyszymy poszczególne
wibracje. Kiedy wdychamy jasne światło, słyszymy wibrację sylaby
OM. Kiedy w naturalny sposób utrzymujemy oddech na wysokości
czterech palców poniżej pępka, słyszymy wibrację sylaby
AH.
Kiedy wydychamy powietrze znowu, słyszymy wibrację sylaby
HUNG.
Teraz oddychamy znowu normalnie. Pragniemy aby wszystkie
dobre wrażenia, które właśnie powstały, stały się
nieograniczone i dotarły do wszystkich istot, by rozpuściły ich
cierpienie i dały im jedyną trwałą radość, radość rozpoznania
natury umysłu.
Ponieważ robimy teraz medytacje Wielkiej Drogi,
chciałbym powiedzieć coś więcej na jej temat. Podobnie jak w
Małej Drodze, w Mahajanie istnieją również trzy filary:
informacja, medytacja i utrzymanie raz osiągniętego poziomu. Jeżeli
chodzi o informację, to obejmuje ona tutaj nauki dotyczące bogatego
wewnętrznego życia. Chodzi o to, byśmy odkryli, jak wieloma
możliwościami dysponujemy, jak bogaty jest nasz potencjał. Bardzo
ważne dla naszego rozwoju jest podjęcie decyzji, czy chcemy być
pożyteczni jedynie dla samych siebie, czy też rzeczywiście
pragniemy również zrobić coś dla innych. Istotne jest również
to, czy jesteśmy w stanie z jednej strony unikać
sentymentalizmu,
a z drugiej biurokratycznego sposobu myślenia. Potrzebujemy obu
rzeczy - zarówno mądrości, jak też współczucia.
Istnieją
różne sposoby, dzięki którym można rozwinąć obie z tych
właściwości. Możemy zacząć od strony mądrości - rzeczywiście
zrozumieć najpierw, że wszystko jest jak sen, iż zjawiska
pojawiają się, rozgrywają i z powrotem się rozpuszczają. Możemy
również zauważyć, że mniej więcej to samo przydarza się
wszystkim z nas i dzięki temu stopniowo rozwinąć zdolność do
ponadosobistego doświadczania rzeczy. W ten sposób dwie zasłony,
które okrywają nasz umysł, opadną. Znikną przeszkadzające
uczucia, które każą nam na przemian patrzeć na świat to przez
różowe, to przez czarne okulary i rozpuszczą się sztywne poglądy,
na skutek których nie jesteśmy w stanie zobaczyć, co naprawdę się
wydarza.
Jeżeli przestaniemy chwytać się nieustannie
koncepcji i zamiast tego po prostu się rozluźnimy, wówczas
staniemy się bardzo intuicyjni. Przestrzeń będzie dla nas naprawdę
informacją i będziemy wiedzieli, jakimi rzeczy są - nie dlatego,
że je powąchaliśmy, usłyszeliśmy lub zobaczyliśmy, lecz
dlatego, iż nie będziemy już od nich oddzieleni. To drugie
osiągnięcie to oświecenie. Kiedy osiągniemy ten poziom,
rzeczywiście głęboko poczujemy pragnienie osiągnięcia szczęścia,
które żywią wszystkie istoty i będziemy im spontanicznie
przynosić pożytek.
Istnieje również inna droga, którą
można pójść - droga współczucia. Jeżeli ciągle robimy coś
dobrego dla innych, nasza miłość rozwinie się poprzez trzy
poziomy.
Zwykle najpierw lubimy ludzi przede wszystkim wtedy,
kiedy zachowują się tak, jak tego od nich oczekujemy. Później
będziemy w stanie ich lubić nawet wtedy, kiedy będą trudni,
ponieważ rzeczywiście zrozumiemy, że zachowują się dziwacznie
nie dlatego, iż są źli, tylko ponieważ są pomieszani - myślą
że to co robią przyniesie im szczęście. Tymczasem efekt ich
wysiłków jest zupełnie odwrotny.
Wreszcie na najwyższym
poziomie będziemy promieniować na wszystkich - nie będziemy się
czuli w żaden sposób od czegokolwiek i od kogokolwiek oddzieleni.
Intuicyjnie będziemy czynili wszystko to, co przynosi korzyści
innym. Wszystko co zrobimy, będzie pożyteczne.
By tego
doświadczyć, powinniśmy wykonywać medytacje, które właśnie
robiliśmy - np. praktyka "tonglen", mimo iż nie jest tak
silna, jak medytacje Diamentowej Drogi, jest bardzo
pożyteczna.
Zauważyliście na pewno, że nasze medytacje
zaczynają się zawsze od rozwinięcia życzenia przyniesienia
pożytku wszystkim istotom i kończą się podzieleniem się z nimi
dobrą energią, która powstała w czasie sesji. Mają one głębokie
znaczenie, ponieważ dotyczą wszystkich.
W końcowej fazie
medytacji staramy się zabezpieczyć to, co już osiągnęliśmy -
nasze wewnętrzne bogactwo. Jeżeli nie rozwinęliśmy oświeconej
postawy, jeśli nie mamy głębokiej motywacji ukierunkowanej na
innych, wówczas wszystko to, co zrobimy na zewnętrznym i
wewnętrznym poziomie, przyniesie pożytek jedynie nam samym. Jeżeli
natomiast posiadamy oświeconą postawę, wówczas nasze działania
będą rzeczywiście pomagać wszystkim istotom. Rozwijanie postawy
bodhisattwy bardzo silnie wpływa na nasz rozwój - sprawia, iż
rzeczywiście posuwamy się naprzód. Jest ona również niezbędna
przy wykonywaniu medytacji Diamentowej Drogi - trudno jest je
praktykować po prostu dla siebie.
Zanim przejdę do dalszych
wyjaśnień, powinniśmy znowu przez chwilę pomedytować.
Najpierw
myślimy o tym, że możemy teraz medytować i dzięki temu przynieść
pożytek wielu istotom.
Następnie medytujemy, że cały deszcz,
który teraz pada, jest naszym współczuciem. Myślimy, że spływa
on w dół i obmywa cały świat - spłukuje z niego całe cierpienie
i daje wszystkim istotom pokój i szczęście.
Teraz staramy się
rzeczywiście poczuć świat. Możemy wyobrazić sobie, że jest duży
albo mały. Powinna to być taka wielkość, jaką będziemy w stanie
poczuć i ogarnąć umysłem. Teraz uświadamiamy sobie panujące
wszędzie cierpienie - to jak zwierzęta polują na siebie nawzajem w
wodzie, na ziemi i w powietrzu. Przypominamy sobie wszystko, co
spotyka nieustannie ludzi - starość, chorobę i śmierć. Myślimy
o więzieniach, szpitalach i zakładach psychiatrycznych.
Teraz
wyobrażamy sobie, że całe to cierpienie znajduje się na ziemi pod
nami - w formie czarnych obłoków otaczających miasto.
Kiedy
wdychamy powietrze wszystkie te chmury z całego świata wpływają
do naszych nozdrzy, a następnie docierają do serca. Dzięki naszemu
zrozumieniu tego, iż wszystko jest puste i doskonałe w swojej
naturze, mamy wystarczającą ilość siły, żeby całkowicie
przekształcić te negatywności.
Teraz ciemne chmury cierpienia
stają się jasnym światłem. Wypływa ono przez nasze nozdrza,
przenika świat i daje szczęście wszystkim istotom.
Następnie
będziemy przez jakiś czas koncentrować się na tym tak dobrze, jak
tylko potrafimy. Cokolwiek jest dla nas najbardziej bolesne -
więzienia czy też szpitale - właśnie te cierpienia przede
wszystkim przyjmujemy. Przekształcamy czarne obłoki w jasne światło
i wysyłamy je z powrotem, by przyniosło wszystkim pożytek. Teraz
znowu zaczynamy odczuwać miejsce, w którym się znajdujemy.
Pragniemy aby całe dobro, które właśnie powstało stało się
nieograniczone, by dotarło do wszystkich istot wszędzie, rozpuściło
całe ich cierpienie i dało im jedyną trwałą radość -
rozpoznanie natury umysłu.
Głębokie znaczenie tej medytacji
nie polega na tym, że nagle rzeczywiście przejmiemy teraz na siebie
cierpienia wszystkich istot. Nie o to chodzi. Ta praktyka ma nadać
naszemu umysłowi pewien wyraźny kierunek - kiedy już
urzeczywistnimy moc, będziemy w stanie uniknąć dzięki niej
egoizmu i myśleć o innych, zamiast o sobie. To bardzo ważny punkt
- medytacja ta zasiewa w umyśle nasiona, które wyrosną w dalekiej
przyszłości. Na tym polega jej prawdziwe znaczenie.
Jak już
mówiłem, każda z trzech dróg, których nauczał Budda, składała
się z trzech filarów. Niezależnie od tego czy myślimy o unikaniu
naszych własnych problemów, o rozwinięciu bogatego, wewnętrznego
życia, czy też o bardzo szybkim osiągnięciu oświecenia,
potrzebujemy trzech rzeczy. Na początku ważna jest odpowiednia
informacja, potem, kiedy już sprawdzimy to, czego się
dowiedzieliśmy, potrzebujemy właściwej medytacji, wreszcie musimy
jakoś utrzymać poziom, który już osiągnęliśmy.
Obietnica
bodhisattwy, którą składamy, nadaje sens wszystkim innym
obietnicom. Pierwszy jej aspekt to decyzja, iż rzeczywiście chcemy
osiągnąć oświecenie by móc przynosić pożytek wszystkim
istotom. Po prostu rozumiemy, że dopóki jesteśmy pomieszani i sami
cierpimy, nie możemy wiele zrobić dla innych - jest to
logiczne.
Drugi aspekt to zrozumienie, dlaczego nie jesteśmy
jeszcze oświeceni, mimo tego, że zgodnie ze wszystkimi prawami
logiki, powinno już tak być. Umysł nie ma początku, podobnie jak
przestrzeń. Można by założyć, że jeżeli damy odpowiedniej
ilości małp odpowiednią ilość maszyn do pisania, po jakimś
czasie powinny napisać dzieła zebrane Szekspira. Jeżeli
wystarczającą ilość razy dotkną wystarczającą ilość
klawiszy, to właśnie taki powinien być końcowy efekt. Jeżeli
więc zawsze tu byliśmy i zawsze posiadaliśmy tę esencję,
dlaczego nie doświadczamy oświecenia, lecz ciągle tylko wielu
rodzajów pomieszanych uczuć? Jeżeli poszukamy przyczyny tego stanu
rzeczy, zobaczymy ją bardzo wyraźnie. Istnieje słabość, która
najskuteczniej niszczy dobre nagromadzenia w umyśle - jest nią
gniew.
Nic nie jest w stanie zniszczyć szybciej dobrych wrażeń
w naszym umyśle, niż właśnie to uczucie. Okazuje się, że gniew
skutecznie niszczy dobre wrażenia w umyśle, zanim jeszcze
przekształcą się w mądrość. Postanawiamy więc uwolnić się od
niego - na tyle skutecznie, na ile to tylko możliwe. To jest właśnie
życzenie udania się, pójścia. Chcemy osiągnąć oświecenie, by
móc przynosić pożytek wszystkim istotom i dlatego staramy się
unikać gniewu, który oddala nas od tego stanu.
Co powinniśmy
więc konkretnie zrobić, by szybko się rozwijać i rzeczywiście
uzyskać zdolność pomagania innym? Możemy tego dokonać dzięki
tzw. sześciu wyzwalającym działaniom, zwanym w sanskrycie
"paramitami". Dlaczego są wyzwalające? Ponieważ związane
są z pewnym szczególnym nastawieniem. Dobre działanie określane
jest w sanskrycie mianem "mita". Napełnia ono nasz umysł
pozytywnymi wrażeniami, ale samo w sobie nie usuwa poczucia
oddzielenia pomiędzy nami, a innymi. Dopóki myślimy na zasadzie
"ja robię coś dla ciebie", jest to ciągle działanie,
które "my" wykonujemy i dlatego nie uwalnia nas ono od
dualizmu. Istnieje jednak w sanskrycie jeszcze inne ważne słowo -
"para", czyli "wyjście poza". "Paramity"
są to więc działania wyprowadzające nas poza dualizm - dzięki
nim ten, który daje, ten który otrzymuje i sam akt działania stają
się częściami tej samej całości. Zjawiska zawsze wpływają na
siebie nawzajem - jest tak od nie mającego początku czasu. Nikt nie
jest wyspą sam dla siebie. Nawet wtedy gdy ludzie czują się bardzo
samotni, nieustannie pogrążeni są w strumieniu wydarzeń i przez
cały czas wpływają na innych. Nasze ciała pochodzą od naszych
rodziców, wyrosły dzięki rolnikom, rozwinęły się dzięki
doświadczeniom niezliczonej ilości istot. Gdzie jest więc ten
"ja", jak możemy znaleźć esencję samych siebie? To co
jest ponadczasowe w każdym z nas, jest zawsze tym samym - jasną i
nieograniczoną przestrzenią. Wszystkie te rzeczy natomiast, które
są osobiste, prywatne i specjalne, są pewnymi warunkami, które
spotykają się razem, zmieniają i znowu z powrotem się
rozpuszczają. Powinniśmy zrozumieć, że owe zasadnicze cechy
wszystkich z nas - nasza esencja, fakt że jesteśmy jednością ze
wszystkim i ze wszystkimi - są najważniejsze, ponieważ się nie
zmieniają, nie odchodzą. Dlatego te rodzaje działań i nastawień,
które je podkreślają i wydobywają na pierwszy plan, związane są
z prawdą i posiadają głębokie znaczenie, natomiast inne nasze
postawy i aktywności nie maja takiego głębokiego sensu i są
powierzchowne. Działania, o których za chwilę będziemy mówić,
są wyzwalające, ponieważ opierają się na ostatecznym poglądzie,
który mówi, że przedmiot, podmiot i działanie są od siebie
nieoddzielne. Jak wobec tego wszystko to się rozpoczyna?
Wszystko
zaczyna się od szczodrości. Naprawdę można powiedzieć, że świat
jest imprezą - nieustannie wydarza się dookoła nas tak wiele
pięknych, ciekawych i podniecających zjawisk. Jednocześnie jeśli
nikt nie tańczy, imprezy nie ma. Jeżeli jedna osoba weźmie jakąś
rzecz i da ją następnej, wówczas inni również zrobią to samo i
w ten sposób wszystko będzie wzrastać. Szczodrość, budująca
sytuację, z której możemy się dalej rozwijać, funkcjonuje na
trzech różnych poziomach.
Pierwszy z nich to obszar rzeczy
materialnych. W czasach Buddy ludzkość nie produkowała ton stali
galwanizowanej, ani stu rodzajów pasty do zębów - ludzie mieli
wtedy czasem jedynie trzy krowy o trzech nogach i głuchego konia do
ciągnięcia pługa. Nie wiedzieli, czym ich przywitają następnego
dnia siły natury, ich życie często bywało zagrożone. Dlatego
materialna szczodrość była bardzo ważna. Również dzisiaj jest
to nadal istotne - w czasach, w których wykonujemy całą naszą
idealistyczną pracę. Mamy tak wspaniałe miejsca jak Kuchary,
ponieważ na początku pewni Niemcy i Duńczycy byli szczodrzy -
później stali się szczodrzy również Polacy. Jeżeli nikt niczego
by nie dał, dzisiaj byśmy tutaj nie siedzieli. W ten sposób
szczodrość sprawia, że coś się pojawia, że rzeczy się
wydarzają.
Drugi rodzaj szczodrości to wykształcenie -
zapewniając je ludziom sprawiamy, iż rozwijają zdolność do
troszczenia się o samych siebie.
Ostatni rodzaj szczodrości to
przekazywanie innym nauk Buddy - ten rodzaj dawania pomaga ludziom w
ciągu tego życia, po śmierci i w czasie kolejnych żywotów,
ponieważ pokazujemy im jasne światło ich umysłu, którym zawsze
byli, są i zawsze będą.
Drugie wyzwalające działanie to
właściwy sposób życia. Trudno jest znaleźć dla tej paramity
jakąś odpowiednią nazwę, ponieważ wiele ze słów, których
czasami używają tłumacze, było nadużywanych w historii. Nie
można np. użyć słowa "moralność", gdyż w przeszłości
klasy panujące używały go często po to, by kontrolować i gnębić
tych, którzy byli od nich zależni. Tysiąc lat temu w Europie
państwo i Kościół podpisały skuteczną umowę o współpracy -
jeżeli państwo nie dopadnie nas w tym życiu, to Kościół wyśle
nas do piekła po śmierci. Z powodu tej kooperacji panujących
przeciwko tym, nad którymi panowali, ludzie znający historię nie
mogą używać słowa "moralność". Drugie słowo, które
można by wziąć pod uwagę, to "etyka". Również ono
jest jednak podejrzane, gdyż może oznaczać, że nie wynosimy z
biura długopisów albo nie możemy żartować sobie z wad jakichś
ludzi tylko dlatego, że mają inny kolor skóry, niż my. Najlepszym
określeniem będzie więc chyba "pożyteczny sposób
życia".
Ciągle od nowa powinniśmy zmuszać ludzi, by
myśleli, by naprawdę sprawdzali znaczenia słów, ponieważ na
całym świecie prawdopodobnie znacznie więcej ludzi zostało
zamordowanych z powodu moralności, niż z jakiejkolwiek innej
przyczyny - postawa "nasza religia jest prawdziwa, a wasza
fałszywa" była zawsze przyczyną wielkich cierpień. Co roku
dwukrotnie objeżdżam świat dookoła - ilość kultur, w centralnej
i południowej Ameryce, które zostały zniszczone przez
Europejczyków z ich krzyżami i wodą ognistą jest naprawdę
olbrzymia.
Trzecie wyzwalające działanie, to cierpliwość.
Jeżeli nawiązaliśmy ze sobą głębokie związki i stworzyliśmy w
ten sposób dobre zaplecze dla dalszego rozwoju, wówczas ważne
jest, abyśmy nie utracili tego wszystkiego z powodu gniewu - jest on
uczuciem, którego na pewno warto unikać. Jeżeli przyjechaliście z
daleka i siedzicie teraz w tym namiocie ściśnięci jak sardynki w
puszce, ponieważ myślicie, że możecie się tutaj czegoś nauczyć
i potem podzielić z innymi, z buddyjskiego punktu widzenia takie
działanie można przyporządkować do paramity cierpliwości.
Postanawiamy przejść przez wszystko, przez co musimy przejść,
byśmy w rezultacie mogli urzeczywistnić to, na czym nam
zależy.
Kolejna rzecz to wytrwałość. Jest ona tak naprawdę
cieszeniem się z własnej aktywności - radością z możliwości
zrobienia czegoś dla świata. Jest to wspaniałe uczucie - życie
staje się dzięki niemu bogate. Wszystkiego nam wystarcza, ponieważ
rzeczywiście identyfikujemy się z tym, co jest możliwe. Jeżeli
myślimy o tym, czego nie możemy zrobić, wówczas efekt jest
odwrotny - nasze życie staje się coraz bardziej ograniczone i mamy
coraz mniej mocy. Ta wytrwałość, która sprawia nagle, że życie
ma coraz więcej sensu, jest naprawdę ważna.
Po wytrwałości
przychodzi kolej na medytację. Moglibyśmy pomyśleć, że
szczodrość, właściwy sposób życia i cierpliwość wystarczą.
Te działania nie oświetlają jednak wszystkich ciemnych kątów w
naszym umyśle, w których kryją się prawdziwi złoczyńcy -
przeszkadzające uczucia. Czasami rabusie ci przejmują kontrolę nad
nasz naszą mową i ciałem, na skutek czego mówimy i robimy różne
żałosne rzeczy. Potrzebujemy więc czegoś, co oświetliłoby
wszystkie owe zakamarki - medytacji. Nie jest to jeszcze najwyższa i
pełna mocy medytacja, która przyciskałaby wszystkie ważne
przyciski w naszej podświadomości, ale mimo to ma bardzo głębokie
znaczenie, ponieważ dzięki niej rozwijamy dystans do własnych
emocji. Dzięki niej będziemy w stanie dostrzegać, jak się
pojawiają, rozgrywają i z powrotem rozpuszczają - zobaczymy, iż
nie mają żadnej esencji. Jeżeli zobaczymy ów proces w medytacji,
będziemy później w stanie dostrzegać go również w życiu -
doświadczając czegoś naprawdę bolesnego albo szkodliwego
zobaczymy, że tego uczucia nie było wcześniej, w tej chwili nie ma
ono żadnej esencji i wkrótce znowu zniknie.
Jednak to również
nie wystarczy. Chociaż często myślimy, że stosując jedynie
medytację dotrzemy do celu, w rzeczywistości potrzebujemy czegoś
jeszcze.
Działając bez mądrości przypominamy nogi, które
biegną przed siebie bez celu. By rzeczywiście się rozwijać,
potrzebujemy oczu - zrozumienia, że czynienie dobra jest rzeczą
naturalną, ponieważ wszystko, co wysyłamy w stronę świata,
będzie do nas powracało. Jeżeli dzielimy się z nim tym, co dobre
i wspaniałe, wszyscy odniosą w ten sposób pożytek - również my
sami. Jeśli natomiast zrobimy coś głupiego i szkodliwego, wszyscy
będą cierpieć. Zrozumienie tego punktu jest bardzo
pożyteczne.
Diamentowa Droga jest czymś naprawdę wspaniałym
- dzisiaj będziemy mówić właśnie o niej. Wielcy starzy
nauczyciele, od których ja się uczyłem, rozumieli ją w
rzeczywistości inaczej, niż wielu khenpo, którzy nauczają jej
dzisiaj - ci postrzegają ją często jako mahajanę połączoną z
metodami. Moi nauczyciele lub też ci starzy, najwięksi mistrzowie
uważają, że jest to system sam w sobie, że ma swój własny
pogląd, swoją własną drogę i swoje własne metody. Opinie na ten
temat są bardzo różne. Niektórzy nauczyciele dzogczen, jak np.
Namkaj Norbu Rinpocze mówią nawet, że nauki Wielkiej Doskonałości
nie pochodzą od Buddy, lecz wywodzą się z tybetańskiego
szamanizmu, z bonu. Niektórzy lamowie nie są nawet pewni, czy nauki
Wielkiej Pieczęci należą do Diamentowej Drogi, czy też nie. Ja
sam jestem przekonany, że sposób w jaki my praktykujemy Diamentową
Drogę, łączy ze sobą wszystkie poglądy i metody. W Wadżrajanie
rozumiemy, że wszyscy mają naturę buddy. Dzięki inicjacji lub
błogosławieństwu jesteśmy w stanie pojąć podstawową czystość
zjawisk i musimy jedynie nauczyć się postrzegać świat w ten
sposób. Następnie cała praca polega na tym, byśmy umocnili ów
wgląd w umyśle i już nie opuszczali tego poziomu.
Błogosławieństwo
lub inicjację Diamentowej Drogi możemy także utracić - dzieje się
tak wtedy, gdy opuszczamy Czystą Krainę, jeżeli "wypadamy"
z mandali. Jeśli rzeczywiście myślimy źle o innych, jeżeli
postrzegamy ich jako nieciekawych, trudnych i dziwacznych, wówczas
utracimy ten poziom. Myślę, że zawsze powinniśmy starać się
widzieć coś ważnego i pełnego znaczenia w każdej sytuacji.
Musimy zawsze rozumieć, że zwierciadło znajdujące się za
odbiciami jest znacznie bardziej fantastyczne niż najpiękniejsze
odbicie na jego powierzchni. Kiedy urzeczywistnimy naturę umysłu,
wówczas przjawią się wszystkie jego doskonałe właściwości i
staniemy się buddami. W Diamentowej Drodze chodzi o umocnienie
czystego poglądu, postrzeganie wszystkiego na najwyższym poziomie i
zachowywanie się tak, jak budda wśród buddów, aż do dnia, w
którym naprawdę będziemy w stanie patrzeć na świat, tak jak oni.
To jest nasza główna praktyka. Jednocześnie powinniśmy utrzymywać
związek z nauczycielem oraz z innymi praktykującymi. Działa to
tak, jakbyśmy byli przywiązani do bardzo mocnego pociągu, który
bez wątpienia pociągnie nas za sobą. Jeżeli złamiemy swoje
związki, będziemy przypominać małą łódkę bez kompasu, miotaną
przez wiatr gdzieś na oceanie.
Ważne jest, by nasz nauczyciel
był przejrzysty, by robił to samo co mówi - wtedy wszyscy będą
wiedzieli, jaki naprawdę jest i będą mogli zdecydować, czy chcą
mieć takiego nauczyciela, czy też nie. W ten sposób działa
Diamentowa Droga.
Istnieje pewien przykład, który pomaga to
zrozumieć - przykład z amebą. Znajdujemy w buddzie, lub w
nauczycielu jakąś szczególną właściwość, która nas pociąga.
Używamy tej jego cechy jako inspiracji - najpierw urzeczywistniamy
właśnie ją, a potem dzięki zaufaniu, oddaniu i innym
właściwościom cała ameba dołącza do tego, co już
zrealizowaliśmy i w rezultacie w pełni docieramy na ostateczny
poziom.
Jeżeli chodzi o mnie i o Hannah, to jesteśmy tym, kim
jesteśmy dzisiaj, przede wszystkim z jednego powodu - dlatego, że
byliśmy w stanie postrzegać Karmapę jako buddę. To była nasza
moc i to ona sprawiła, że mogliśmy przekształcić bardzo wiele
rzeczy w krótkim czasie. Jeżeli to potraficie, wasz rozwój będzie
szybki. Z drugiej strony, jeżeli ludzie są w stanie postrzegać
lamę w ten doskonały sposób, a on nagle zacznie zachowywać się
dziwnie, wówczas stracą zaufanie i minie dużo czasu, zanim znowu
je odzyskają. W tym biznesie trzeba być uczciwym, ponieważ
Diamentowa Droga jest drogą identyfikacji. Jest bardzo szybka, gdyż
praktykując ją używamy wszystkich mocy, które posiadamy. Na
poziomie Małej Drogi unikamy problemów i staramy się doświadczyć
spokoju, w Wielkiej Drodze próbujemy rozwinąć mądrość i
współczucie, a na poziomie Diamentowej Drogi wykorzystujemy
wszystkie nasze właściwości - marzenia, moc, seksualność, odwagę
itd. Jest to wspaniała ścieżka, bardzo wartościowa i pełna
głębokiego znaczenia. Jak więc powinniśmy nią iść?
Jeżeli
spojrzymy na ludzi, którzy mają zaufanie do swojej natury buddy i
są w stanie postrzegać zjawiska w pozytywnym świetle, okaże się,
że można ich podzielić na dwie grupy - jedni mają umysł bardziej
abstrakcyjny, inni natomiast bardziej "figuratywny". Mówi
się również czasami, iż istnieją ludzie "cyfrowi" i
"analogowi". Ci pierwsi rozumieją zjawiska przede
wszystkim w sposób konceptualny, drudzy natomiast przez formy.
Ci
o "cyfrowym" umyśle, powinni spoglądać w jego naturę w
sposób bezpośredni, korzystając z nauk Wielkiej Pieczęci. Jeżeli
ktoś wprowadził już do umysłu wystarczającą ilość dobrych
wrażeń, będzie w stanie wejść na ten najwyższy poziom - kiedy
usłyszy, że jego umysł jest jasnym światłem, poczuje, że takie
podejście jest mu bliskie, że ma dla niego rzeczywiście głębokie
znaczenie i osiągnie cel.
Istnieją również inni ludzie,
którzy mają silniejsze poczucie realności zjawisk - często
posiadają oni zdolności artystyczne. Ci będą woleli stopniowo
przejść od zwyczajnego, pomieszanego świata do czystej
rzeczywistości i dopiero z tego poziomu skoczyć w otwartą
przestrzeń ostatecznej natury rzeczy. Ci praktykujący będą
pracowali z fazą budowania i z fazą spełniającą.
Na tym
poziomie pozwalamy najpierw, aby w przestrzeni przed lub nad nami
pojawiła się forma buddy, którego właściwości chcemy w sobie
przebudzić. Następnie budujemy pomiędzy nim a nami pomost wibracji
dzięki mantrze, wreszcie rozpuszczamy buddę, stapiamy się z nim i
dzięki zaufaniu do nauczyciela spoczywamy w otwartej przestrzeni.
Potem przechodzimy znowu do aktywnej fazy medytacji i pozwalamy
pojawić się światu jako Czystej Krainie, postrzegamy wszystkich
jako buddów - jesteśmy bogatymi, a nie biednymi, ludźmi i
znajdujemy się w sytuacji "zarówno to, jak też tamto", a
nie "albo - albo", jak dawniej.
Niektórzy ludzie
myślą, że jeśli będą dużo medytować, to takie zwyczajne
rzeczy, jak np. bycie dobrym, nie będą już miały szczególnego
znaczenia. Mam nadzieję, że nie zabrzmię w sposób nudny albo
moralizatorski, ale moje doświadczenie jest inne - mówi mi, że
każde, nawet najmniejsze, dobre działanie dla innych staje się
coraz bardziej ważne. Oczywiście, możemy osiągnąć taki poziom,
na którym wszystko po prostu swobodnie przepływa i karma nas już
nie ogranicza. Nie o to tutaj jednak chodzi - chodzi o to, byśmy
przynosili pożytek istotom. Dlatego wszystkie, nawet najmniejsze,
dobre działania dla innych mają ogromne znaczenie.
Czy
medytacja wglądu - laktong - należy raczej do Mahajany czy też do
Wadżrajany?
Lama Ole Po pierwsze, nie możesz naprawdę
wykonywać medytacji laktong. Możesz wykonywać medytację szine i w
ten sposób stworzyć podstawę dla laktong. Uzyskiwanie wglądu
przypomina poznawanie pięknej kobiety - jeżeli biegamy za nią,
zadzwoni po policję, jeżeli jednak zaparkujemy przed nią nasze
porsche i położymy na dachu książeczkę czekową, przyjdzie do
nas sama. O to chodzi. Laktong jest czymś, czego nie można
schwytać, nie można medytować "na wgląd". Można
jedynie utrzymywać umysł skupiony na jednej rzeczy i uspokajać go
- z tego stanu, przypominającego filiżankę kawy, którą już
więcej nie potrząsamy, wyłoni się następnie wgląd.
Można
powiedzieć, że praktyka laktong, czy też wipassana, nauczana jest
głównie w szkołach Therawady - ma przynieść wolność od
własnych problemów i stan arhata. W Mahajanie stosuje się ją
przede wszystkim do przynoszenia pożytku innym - podobnie jest w
mahamudrze sutr. W szkole Kagyu tak często jej nie używamy, inaczej
jest w Gelugpie.
W Diamentowej Drodze chodzi, przede wszystkim o
doświadczenie radości i przestrzeni. Tutaj przejrzysty wgląd nie
musi być konceptualny, lecz powinien poruszać nas jako całość.
Kiedy jesteśmy rzeczywiście świadomi naszego umysłu, odczuwamy
gorąco w brzuchu lub też na szczycie głowy, albo przyspieszone
bicie serca. Zanim zaczniemy mówić o Diamentowej Drodze, musi się
pojawić jakieś pełne błogości doświadczenie - jeżeli brakuje
owego fizycznego poczucia szczęścia, czy też rozkoszy, wówczas
Diamentowa Droga jeszcze się nie wydarzyła.
Znacie na pewno
filozoficzne poglądy szentong i rantong. Na poziomie szentong
madjamaki, którym zajmują się gelugpowie, po prostu wszystko
stopniowo się rozpuszcza, aż praktykujący dochodzi do pustki, do
nicości. Jest to, oczywiście świetna gimnastyka dla mózgu, ale
ludzie Zachodu tego podejścia nie lubią, bo przypomina im ono
wpadnięcie w czarną dziurę, w której nic się nie dzieje. Jeżeli
jednak użyjemy do medytacji całości naszego umysłu, a nie tylko
jego intelektu, będziemy mieli inne doświadczenia - zobaczymy, że
w im większym stopniu uda nam się zetrzeć kurz z powierzchni
zwierciadła, tym wyraźniej będzie lśniło ono samo. Kiedy rzeczy
pojawiające się w naszej świadomości odchodzą, wówczas ich
miejsce zajmuje pełna błogości moc samego umysłu. To jest to
jogiczne przeżycie szentong - doświadczenie, iż przestrzeń jest
sama w sobie radością, błogością, a nie nicością, jak mówią
analizy intelektualne.
W naszej Linii do opisania natury umysłu
używamy często słowa "detong". "Deła" oznacza
po tybetańsku błogość, radość, a "tongpani" pustość.
Chodzi o to, że doświadczenie przestrzeni nie jest doskonałe,
dopóki nie towarzyszy mu błogość. Intelektualny pogląd rantong
mówi, że wszystko jest puste w swojej naturze, natomiast całkowitym
doświadczeniem jogina jest szentong - słowo to oznacza " pusty
i jeszcze coś". Jeżeli odbicia, które pojawiły się na
powierzchni zwierciadła odejdą, wówczas promieniująca moc samego
lustra stanie się jeszcze silniejsza. Jeżeli fale na powierzchni
oceanu się uspokoją, znacznie lepiej widać, jak głęboki i
niesamowity jest sam ocean.
Dałeś mi szansę wyjaśnienia
wielu rzeczy, dziękuję ci. Zanim pójdziemy dalej, powinniśmy
chyba znowu przez chwilę pomedytować.
Czujemy bezkształtny
strumień powietrza, który wchodzi i wychodzi przez czubek naszego
nosa. Myślom i dźwiękom pozwalamy swobodnie przepływać, nie
zajmujemy się nimi. Nie chwytamy i nie odpychamy, nie oczekujemy i
nie obawiamy się. Po prostu czujemy bezkształtny strumień
powietrza, który wchodzi i wychodzi przez czubek naszego
nosa.
Rozumiemy cztery ważne prawdy, które nadają kierunek
naszemu życiu.
Najpierw, zdajemy sobie sprawę z tej wielkiej,
drogocennej szansy, którą mamy tu i teraz. Urodziliśmy się w
takim czasie i miejscu, że możemy pracować z naszym umysłem,
zmienić go, rozwinąć i osiągnąć poziom, z którego będziemy w
stanie pomagać innym.
Następnie, zdajemy sobie sprawę z
przemijania, z tego że powinniśmy wykorzystać tę szansę
teraz.
Rozumieny również przyczynę i skutek, to że
nieustannie sami stwarzamy nasze życia.
I wreszcie,
uświadamiamy sobie dlaczego pracujemy z umysłem. Robimy to,
ponieważ oświecenie jest jedyną trwałą radością. Rownoczśnie
niewiele możemy zrobić dla innych, dopóki sami jesteśmy
pomieszani i cierpimy.
Widzimy, że nie zawsze potrafimy panować
nad tym co wydarza się w naszm umyśle tak, jak byśmy tego chcieli.
Dlatego pragniemy uczyć się od tych, którzy mogą nas tego
nauczyć.
Przyjmujemy Schronienie w celu, który chcemy osiągnąć
- w buddzie.
W jego naukach, które sprawiają, że stajemy się
tacy jak on.
W naszych przyjaciołach na drodze, szczególnie w
bodhisatwach, którzy mogą nam naprawdę pomóc.
I wreszcie
przyjmujemy Schronienie w lamie, którym w naszym przypadku, jest
zawsze Karmapa. Nie jako bóg albo osoba, lecz jako zwierciadło dla
naszego umysłu.
Ludzie potrzebują różnej ilości czasu, by
zrozumieć, że ponieważ absolutna prawda musi być taka sama we
wszystkich czasach i miejscach, muszą mieć naturę buddy. Niektórzy
natychmiast mają do tego głębokie zaufanie, inni natomiast mówią:
"Tak, ale"...
Czasami są o tym przekonani, potem
znowu tracą tę pewność, itd. Ponieważ umysły ludzi pokryte są
większą albo mniejszą ilością zasłon, poziom zaufania do
własnej natury buddy jest u wielu osób różny.
Tym spośród
swoich uczniów, którzy mieli go niewiele, Budda przekazał
krijatantrę. Praktykujący na tym poziomie spotykając Buddę nie
czują się tak, jakby spotkali przyjaciela, lecz jakby spotkali
kogoś, kto jest lepszy, wspanialszy od nich - mają wrażenie, że
sami są mali i patrzą na kogoś, kto jest ogromny. Boją się, żeby
ten olbrzym nie wpadł w gniew, albo po prostu sobie nie poszedł.
Unikają więc wielu działań po to, by ten duży facet sobie nie
pomyślał, że chcą być mu równi - nie śpią na wysokich
łóżkach, nie jedzą określonych rzeczy itd. Ich praktyka jest
pełna rytuałów i detali, a faza stopienia się na końcu medytacji
nie jest tak pełna i wszechogarniająca.
Jeżeli karma ludzi
była lepsza, jeśli mieli większy potencjał i więcej zaufania do
natury umysłu, Budda dawał im nauki, które noszą nazwę
czariatantry. Na tym poziomie, w fazie mantry, budda na którego
medytował praktykujący, zawsze znajdował się nad nim, a do fazy
stopienia dochodziło zawsze na końcu sesji.
Jeżeli jego
uczniowie mieli jeszcze więcej zaufania, przekazywał im jogatantrę.
Mogli już prawie spojrzeć w oczy buddzie i być nim sami w fazie
powtarzania mantry. W obrębie tych trzech pierwszych klas tantr,
praktykujący medytują na pojedynczych buddów, ponieważ nie są w
stanie zobaczyć wszystkiego na czystym poziomie - szczególnie
trudno jest im postrzegać w czysty sposób seksualność.
Jednak
na najwyższym poziomie, w mahaanuttarajogatantrze, medytuje się już
na formy zjednoczone. Tutaj potrafimy widzieć wszystko jako
doskonałe. Dzięki praktykowaniu tej klasy tantr można osiągnąć
oświecenie w ciągu jednego życia - na tym poziomie wszelkie
rodzaje dwoistości - to, co męskie i to, co żeńskie - stają się
jednością.
Ten najwyższy poziom nauk składa się z trzech
dróg. Ciekawe jest to, że aż do osiągnięcia oświecenia, w
naszym umyśle utrzymują się pewne silne tendencje. Okazuje się,
że ludzie zwykle kierują się w życiu przywiązaniem, niechęcią
lub pomieszaniem. Ja, na przykład, należę w pełni do typu
pożądania. Jeżeli zrobicie jedną dobrą rzecz, będę o tym
pamiętał, jeżeli natomiast zrobicie dziesięć takich, które mi
się nie spodobają, to prawdopodobnie i tak o nich szybko zapomnę.
Mój umysł od razu odrzuca każdy nieciekawy program, który się w
nim pojawia. Myśli: "prawdopodobnie w tym programie jest jakiś
błąd, w rzeczywistości najwyższa prawda jest zawsze najwyższą
radością", i natychmiast się go pozbywa. Natomiast, kiedy
pojawia się coś przyjemnego, mój umysł myśli: "to musi być
prawdziwe i pełne znaczenia" i zapisuje ten program. To nie
oznacza, że biegam przez cały dzień w dwóch lewych butach w
kółko, albo jadę po lewej stornie szosy w kraju, w którym
obowiązuje ruch prawostronny. Chodzi o to, że całkowicie ufam
mądrości mojego ciała i mowy - kiedy muszę skoczyć do przodu i
zrobić coś nieprzyjemnego, robię to bez wahania. Jestem pewien, że
mądrość jest już w tym działaniu obecna.
Użyłem samego
siebie jako przykładu, ponieważ jestem bardzo typowym przykładem.
Istnieją jednak również inni dobrzy obywatele, których umysł
jest całkowicie odmienny. Pamiętają wszystkie te rzeczy, których
nie lubią. Inni z kolei, nie wiedzą co im odpowiada, a co nie - są
przez cały czas pomieszani. Nasza praktyka będzie zależała od
tego, jacy jesteśmy.
Jeżeli jesteśmy typami pożądania,
wówczas czymś naturalnym będzie dla nas pracowanie z matczynymi
tantrami. Tutaj fazie budowania będziemy poświęcać mniej czasu,
natomiast faza spełniająca, faza stopienia się z buddą, będzie
długa. Ponieważ ogólnie mamy już wiele zaufania, stopienie się z
buddą i spoczywanie w tym stanie, będzie dla nas bardzo
łatwe.
Kiedy jednak jesteśmy typem raczej gniewnym, chcemy być
pewni, że nie zostaniemy oszukani. Najpierw wszystko dokładnie
badamy, przede wszystkim zabezpieczamy się, sprawdzając szczegóły.
Fazie stopienia się nie poświęcamy natomiast tak wiele energii,
ponieważ nie jesteśmy pewni, czy spoczywanie w przestrzeni nie jest
przypadkiem związane z jakimś niebezpieczeństwem. To, co teraz
mówiłem, dotyczyło tantry ojcowskiej.
Jeżeli ludzie są
pomieszani, wówczas praktykują przede wszystkim tantry niedualne -
w nich faza budowania i faza spełniająca są mniej więcej tej
samej długości. Trzeba być też świadomym wielu elementów
medytacji, by umysł nie odpływał w którąś ze stron. To są
różne sposoby praktykowania medytacji foremnej.
Jeżeli chodzi
o medytację bezforemną, o spoglądanie bezpośrednio w umysł,
ludzie pełni pożądania będą szczególnie silnie przyciągani do
jego bogactwa - do tego, że umysł potrafi tak wiele wiedzieć i
doświadczyć, że tak wiele wspaniałych rzeczy się w nim przez
cały czas dzieje.
Ludzi gniewnych będzie pociągała, przede
wszystkim prostota umysłu, będą starali się usunąć z niego jak
najwięcej rzeczy, by otworzył się przed nimi nie przesłonięty
niczym, swobodny widok.
Pomieszani ludzie nie będą
doświadczali żadnego pojedynczego uczucia, które byłoby
wystarczająco silne, by wyprowadzić umysł poza wszystkie
przeszkody - będą musieli iść naprzód stopniową ścieżką
zrozumienia i oczyszczania umysłu krok po kroku.
Te trzy drogi,
które przed chwilą opisałem, nazywają się po tybetańsku
czakczien, dzogczien i umaczienpo. W jaki sposób możemy je
zastosować w codziennym życiu? Jeżeli jesteśmy typami pragnienia,
nasz umysł będzie tworzył wiele bogactwa i będzie koncentrował
się na bogactwie, powinniśmy więc pamiętać, że wszystkie
zjawiska są przemijające. Powinniśmy również dzielić się całym
naszym szczęściem i powodzeniem ze wszystkimi istotami.
Jeśli
jesteśmy typami gniewu, potrzebne nam będzie współczucie i
zrozumienie, że ludzie są czasami trudni nie dlatego, że są źli,
lecz dlatego, że są pomieszani. Tak czy owak wszystkie trudności,
których nam przysparzają, prędzej czy później, spadną z
pewnością na ich własne głowy.
Ludzie pełni pomieszania
powinni posługiwać się zasadą: "pierwsza myśl to najlepsza
myśl". Powinni wystrzegać się niepotrzebnych myśli,
wątpliwości i koncepcji i rozwijać się stopniowo, krok po kroku.
To są trzy różne drogi prowadzące do stanu buddy - foremna,
bezforemna i praktyczna. Większość ludzi kieruje się mieszanką
tych trzech głównych uczuć, inni zaś są przede wszystkim
zazdrośni albo dumni. Wszystkie te uczucia wyłaniają się z
podstawowej niewiedzy - to z niej bierze swój początek cała owa
gra: "lubię - nie lubię". Ta głupota prowadzi również
do dumy. I jeżeli już o tym mówimy - istnieją trzy rodzaje dumy.
Pierwsza nas ogranicza i sprawia że jesteśmy samotni - ta każe nam
wierzyć, że jesteśmy lepsi i ważniejsi od innych. Druga sprawia,
że zawsze znajdujemy się w dobrym towarzystwie - pozwala nam
postrzegać doskonałe właściwości w innych. Trzeci rodzaj dumy -
tak zwana duma diamentowa - jest nam potrzebna, jeżeli chcemy
rzeczywiście używać metod Diamentowej Drogi. Dzięki niej
rozumiemy, że wszyscy mają naturę buddy i że wszystko jest
doskonałe. Jest ona naprawdę ważna na naszej ścieżce.
Myślę,
że to była pełna prezentacja Diamentowej Drogi.