Jak wychować szczęśliwe dzieci


0x01 graphic
Wojciech Eichelberger - Jak wychować szczęśliwe dzieci

w rozmowie z Anną Mieszczanek

Agencja Wydawnicza TU

Warszawa 2000

Dedykujemy tę rozmowę

Wszystkim dzieciom, a szczególnie tym,

Które są rodzicami - siebie nie wyłączając

Wojciech Eichelberger

Anna Mieszczanek

Gdybyśmy naprawdę kochali nasze dzieci,

na świecie nie byłoby wojen

Jiddu Krishnamurti

Rozdział pierwszy - O przewadze skrótu nad gadulstwem

- Czy wiesz jak to zrobić? Jak wychować szczęśliwe dzieci?

- Żeby wychować szczęśliwe dzieci, samemu trzeba być szczęśliwym. To mogłaby być cała odpowiedź.

-Wtedy nie byłoby książki

-Mogłoby nie być. Choć można zastanawiać się nad tym , jak to zrobić, żeby samemu być szczęśliwym, i co to znaczy.

- Zastanówmy się więc nad tym. Zastanówmy się też nad słowami, których używamy. Co to znaczy „wychowywać”, co to znaczy „ szczęśliwe”, co to znaczy „ dziecko” ?

Rozdział drugi - Zauważyć dziecko

- Wychowanie dziecka- w sensie psychologicznym - wcale nie zaczyna się od działań, podejmowanych wobec tej nowej osoby, która właśnie pojawiła się w naszej rodzinie. Wychowanie naszego dziecka zaczęło się dawno, dawno temu. Tak dawno, jak dawno temu zaczęła się historia naszej rodziny.

Sposób wychowywania dzieci był w tej rodzinie przekazywany przez lata, z pokolenia na pokolenie. Dlatego to, jak sami wychowujemy nasze dzieci, zależy w ogromnej mierze od tego, jak nas wychowywano i w jaki sposób przetrwało to w naszej pamięci, naszym doświadczeniu.

Gdy więc zabieramy się do wychowywania dzieci, najpierw musimy w sobie odkryć to, co psychologowie nazywają naszym wewnętrznym dzieckiem. Musimy je odkryć, odchuchać, zatroszczyć się o nie. Jeśli tego nie zrobimy, nieuchronnie będziemy przenosić na dzieci własne doświadczenia z dzieciństwa. Innymi słowy - będziemy traktować nasze dzieci tak samo, jak nas traktowano. Nawet jeśli nasze intencje będą zupełnie inne.

Bardzo często ludzie mówią: zrobię wszystko, żeby moje dzieci nie zaznały tego, co było moim udziałem. Na przykład jeśli dzisiejszy ojciec czy matka byli jako dzieci zaniedbywali, opuszczeni przez rodziców- bardzo chcą o własne dzieci dbać , nie odstępują ich na chwile, chronią je. Wydaje im się , że się o te dzieci troszczą, że ich nie zaniedbują, nie opuszczają. A w istocie fundują im takie samo doświadczenie, jak ich własne. Sami jako dzieci nie doświadczyli prawdziwej troski i to, co teraz próbują dać dziecku, też nie jest troska, choć tak bardzo się starają. W psychologicznym sensie ich dziecko jest tak samo opuszczone, jak oni kiedyś.

- Bo ci rodzice nie umieją naprawdę zobaczyć swojego dziecka ?

- Nie mogą, nie umieją zobaczyć jego prawdziwych potrzeb. Nie umieją zobaczyć w swoim dziecku tego wszystkiego, czego i w nich kiedyś nie zobaczono. Ich nadmierna nadopiekuńczość, a co za tym idzie i nadmierna kontrola sprawiają, że dziecko jest psychologicznie w takie samej sytuacji, jak oni kiedyś Jest ignorowane, nie ma w rodzicach oparcia, nie ma przestrzeni do życia i rozwoju. Jest wychowywane zgodnie z teoretycznym, wymyślonym projektem, który tylko w mniemaniu rodziców stanowi przeciwieństwo tego, czego sami w dzieciństwie doświadczyli.

-Niełatwo przyjąć receptę , którą proponujesz . Bo jak to - myśli ojciec czy matka - nie wystarczy , że się staram? Że czytam mądre książki? Że poświęcam na to tyle czasu ? Jeszcze do tego wszystkiego mam się zająć własnym dzieciństwem, własnym „środkiem” ? Po co ?

-Właśnie po to, żeby to, co chcę dać mojemu dziecku, było zakorzenione w moich doświadczeniach. Żeby nie wynikało tylko z teoretycznego projektu. W tym, co sami przeżyliśmy, czegośmy doświadczyli, co „ mamy w kościach”, tkwi ogromna siła. Wiedza czerpana z najlepszych książek może tylko w niewielkim stopniu zmodyfikować siłę naszego własnego doświadczenia.

- Znam wiele osób, które będą się upierać, że wystarczy różne rzeczy wiedzieć, wystarczy „ używać głowy”, żeby dobrze wychować dziecko. Bez grzebania się we własnych, zwykle niezbyt przyjemnych doświadczeniach.

- Wielu z nas nie chce uwierzyć, że naprawdę mamy podświadomość i nieświadomość. I że to, co przeżywamy jako świadomą część nas samych, jest tylko czubkiem góry lodowej.

Nie chcemy uwierzyć, że póki nie zajmiemy się poszerzaniem pola własnej świadomości - tak, by obszary podświadome i nieświadome były uświadamiane, włączane w obręb tego, co możemy zrozumieć - naszym życiem kierują z ukrycia siły zupełnie nam nie znane.

Dlatego tak ważne jest przypomnienie sobie i włączenie w obręb naszego dorosłego doświadczenia tego, co przydarzyło nam się w dzieciństwie, a o czym próbowaliśmy - często skutecznie - zapomnieć.

-Bo schemat jest taki : jacyś tam jesteśmy w dzieciństwie, rodzice jakoś na nas reagują i najczęściej są to dla nas doświadczenia trudne. Mało kto ma przyjemne, spokojne dzieciństwo - raczej słyszymy „ nie rób, nie rób , nie właź, nie skacz, nie garb się….”. To budzi w nas złość, żal. Ale bardzo chcemy kochać rodziców, więc bronimy się przed przykrymi uczuciami. Spychamy te uczucia w głąb nas samych. Czy właśnie z takich zepchniętych w głąb uczuć utkany jest obraz tego, co nazywa się wewnętrznym dzieckiem. Czy to właśnie dziecko nosimy w sobie już jako dorośli?

- To , o czym mówisz, to już wewnętrzne dziecko ukształtowane przez dorosłych. Jak mówią psychologowie - represjonowane.

I tutaj dotykamy podstawowej kwestii : światopoglądowego założenia dotyczącego natury ludzkiej, a więc i natury dziecka.

Istnieje tradycja konserwatywna , w obrębie psychoterapii najpełniej chyba wyrażana przez ortodoksyjną freudowską psychoanalizę , stwierdzającą - w dużym skrócie - że natura tego dziecka jest podejrzana. Dziecko to coś groźnego, co trzeba socjalizować i trzymać w ryzach, bo inaczej nie będzie z człowieka żadnego pożytku dla społeczności.

Ale istnieje biegunowo inna koncepcja. Według niej natura dziecka jest z gruntu dobra. Wszystkie kłopoty i cierpienia, które pojawiają się w życiu człowieka, wynikają z faktu, że dziecku nie daje się żyć. Że przystosowuje się je do społeczności w nadmierny, niemądry sposób, opierając się na braku zaufania, podejrzliwości, posługując się represyjnym systemem pedagogicznym.

Czego uczy się dziecko, które wciąż czuje brak zaufania, podejrzliwość w zasadniczych kwestiach? Podświadomie uczy się lęku przed samym sobie, uczy się nie ufać sobie, staje się wobec siebie podejrzliwe, brak mu wiary w to, co jest podstawowym, instynktownym wyposażeniem. Uczy się podejrzliwości wobec głównego źródła siły w swoim życiu. Wie, że coś w nim jest i że jest to silne, a jednocześnie uczy się że jest to podejrzane i złe. Musi żyć w ciągłym wewnętrznym konflikcie, w stanie wewnętrznego rozdarcia. I jakże takie dziecko może być szczęśliwym człowiekiem?

- A jeśli powiesz człowiekowi wychowanemu w naszej kulturze, że żyje po to, by być szczęśliwym - w głębi ducha nie przyjmie tego . A jeśli przyjmie, zaraz wpadnie w sidła konfliktu wewnętrznego. Bo wartości akceptowane w naszej kulturze to altruizm, przeciwstawiony ostro egoizmowi, to służba innym, patriotyzm. Być szczęśliwym to okropnie podejrzane. I tak wartości podtrzymującą nasza kulturze zamykają nas w kole lęku, braku zaufania, podejrzliwości wobec tego, co naturalne.

- Myślę , że największym szczęściem dla człowieka jest poczuć się wolnym. W dużym skrócie można powiedzieć , że są co najmniej dwie zasadniczo różne drogi prowadzące do tego celu.

Według pierwszej, człowiek wolny to taki, który okiełzna, podporządkowuje swojej woli, całą instynktowną , popędową, intuicyjną stronę siebie. Procedura ta zakłada wewnętrzny konflikt, walkę z samym sobą. Końcowy efekt nosi znamiona wyparcia i odcięcia się od tego, co w nas żywe i spontaniczne. Ludzie, którzy wybierają tę drogę, często sprawiają wrażenie zgorzkniałych i dogmatycznych.

Według drugiej koncepcji, człowiek wolny to ten, który w pełni poznał instynktowny, popędowy aspekt swojej natury , potrafił go zasymilować, włączyć w obręb własnego doświadczenia i używać we własnym życiu. Potrafi na przykład w pełni doświadczyć wściekłości - poczuć, jak wypełnia mu ramiona, barki brzuch. I jest w stanie energię tego uczucia pomieścić w sobie i zdecydować, czy dać jej wyraz, i w jaki sposób. To samo dotyczy przeżywania rozpaczy, radości czy własnej seksualności. Taki człowiek nie boi się swoich uczuć, nie boi się siebie. Nie podejrzewa wciąż siebie samego o najgorsze.

Takie rozumienie wolności zaowocowało w psychologii tym, co zyskało nazwę psychologii humanistycznej. Humanistycznej, bo uwalniającej człowieka od podejrzeń i walki z samym sobą.

Sprawa , o której mówimy, ma jednak nie tylko wymiar psychologiczny, ale też religijny. Odzwierciedla kontrowersje między bardzo popularną wykładnią chrześcijańską a buddyzmem. Buddyzm opiera się na założeniu, że natura człowieka jest doskonała, pełna i dobra, że nie wymaga żadnej obróbki, lecz przeciwnie - uwolnienia, odkrycia, przebudzenia. Taka koncepcja jest mi bliska.

- Ale ta dobra, doskonała natura przynosi też światu wiele zła , okrucieństwa, cierpienia.

- Szaleństwo tego świata to szaleństwo nas samych. To trudne wyzwanie moralne, intelektualne i duchowe, które każe się zastanowić nad tym, czy przypadkiem najbardziej uczęszczana droga ku wyzwoleniu nie prowadzi na manowce.

- Wielu ludzi pomyśli w tym miejscu „ Zastanowić się ? Zgoda. Ale w tym szaleństwie, wśród tego okrucieństwa - być szczęśliwym? Dlaczego? „

- Na szczęście nawet jeden prawdziwie wolny człowiek może stać się dla wielu świadectwem tego, jak bardzo zbłądzili i że istnieje droga.

- No, a śmierć? Czy „ wypada być szczęśliwym” skoro ona jest ?

- W naszym potocznym rozumieniu świata, które jest skażone dualizmem, wszystko musi zostać podzielone : życie i śmierć , ja i nie ja , dobre i złe. Dopóki nie przekroczymy tej dualistycznej perspektywy, zrozumienie tego , czym jest życie , a tym samym - czym jest śmierć ? - wydaje się niemożliwe.

-Z tej perspektywy: kiedy umiera ktoś mi bliski, nie powinnam być smutna, nie powinnam cierpieć?

- Gdy ktoś odchodzi, smutek jest zrozumiały. To ludzki odruch, związany z utratą kogoś, z kim nas coś wiązało, z kim przeżywaliśmy dobre i złe chwile, kto nas chronił, był blisko nas.. To jest zrozumiałe i nie trzeba go przekraczać.

- Więc co ?

- Śmierć , szczególnie gdy dotyczy kogoś bliskiego, konfrontuje nas z niezrozumiałą i przerażającą nieuchronnością własnej śmierci, z problemem przemijania. Dlaczego się urodziłem i dlaczego umrę ? To są pytania, które stają przed nami w takiej sytuacji. Na ogół uciekamy przed nimi, mimo że istnieją.

Od tysiącleci istnieją sposoby na to, aby się nimi zająć. Wszystkie poważne praktyki duchowe służą rozwiązaniu tego problemu. Propozycje są różne i możemy wybrać taką, która nam najbardziej odpowiada. Bywa tak, że wystarcza nam droga, która budzi wiarę i nadzieję. Bywa tak, że chcemy znaleźć rozwiązanie ostateczne i wtedy podążamy stromą i prostą ścieżką, która nie wiedzieć czemu nosi podejrzaną nazwę „mistycyzmu”.

- Nasz strach przed śmiercią musi ważyć na naszych zachowaniach wobec dzieci. Bo póki nie znamy rozwiązania, póki nie uda nam się tego strachu przekroczyć, wszelkie nasze działania - także wobec dzieci - są w pewien sposób „ skażone”.

- W naszych działaniach często przejawia się panika, której źródła nie jesteśmy świadomi, a która wynika właśnie z lęku przed przemijaniem.

- Nadopiekuńcze postawy rodziców wobec dzieci mają swoje bardzo konkretne źródła, ale źródłem podstawowym jest ten najważniejszy lęk : przed śmiercią. „Dziecku coś się może stać, więc ja muszę je nieustannie ochraniać, a jak będę ochraniać to ochronię” . Tak ?

- Powtórzę to jeszcze raz : jeśli chcemy pomóc naszym dzieciom, pomóżmy sobie. w przeciwnym razie życie dzieci stanie się terenem zastępczej rozgrywki, zastępczym polem bitwy z naszym własnym lękiem, z naszymi nie rozwiązanymi problemami. Z tym wszystkim, co jest w nas nieświadome, wyparte, za co nie jesteśmy w stanie wziąć odpowiedzialności w swoim życiu.

- Czy myślisz , że po tym, co powiedzieliśmy, można się mniej bać odkrywania w sobie „ wewnętrznego dziecka” ? Bo to, że się w ogóle boimy, jest naturalne - nie znamy go przecież.

- Może tak. Ale powiedzmy jeszcze wyraźnie : wewnętrzne dziecko to metafora. To nie dziewczynka w krótkiej sukience z warkoczykami, to nie chłopiec w krótkich spodenkach.

Wewnętrzne dziecko jest tym wszystkim w nas , co wiąże się z naturalna popędliwością człowieka, ze spontanicznym, naturalnym wyrażaniem uczuć, potrzeb.

Wewnętrzne dziecko wiąże się z umiejętnością przeżywania wszystkiego - radości czy lęku - w sposób spontaniczny, głęboki, naturalny. Wewnętrzne dziecko jest tym w nas, co łączy się ze zmysłowością, seksualnością ale i z umiejętnością stanowienia o sobie, stawiania granic, mówienia „ tak” i „ nie”.

Wewnętrzne dziecko jest także tym wszystkim, co wiąże się ze świeżością i bezpośredniością doświadczania. Z intuicją i z intuicyjnym systemem wartości, który preferuje zawsze bycie tu i teraz, a nie kiedyś, potem, przedtem. Dla wewnętrznego dziecka ważne jest to, co jest teraz , co się teraz dzieje.

Wewnętrzne dziecko wie, że najważniejsza na świecie jest miłość, wolność i prawda.

- Skąd ono to wie ? I dlaczego ty jesteś tego taki pewien ?

- Wszystkie dzieci instynktownie reagują rozpaczą, oporem i gniewem wtedy, gdy dorośli swym zachowaniem kwestionują te wartości.

- Mówisz teraz o małych dzieciach, czy o tych dorosłych osobach, z którymi pracujesz od wielu lat i którym pomagasz podczas terapii dotrzeć do wewnętrznego dziecka w sobie ?

- Mówię o jednych i o drugich.

Spotykam wiele osób, które nigdy w życiu nie zaznały miłości i wolności. Zawsze towarzyszy temu rozpacz. Często zadawałem im pytanie : „ Skoro nigdy tego nie zaznałeś, to skąd rozpacz ? Skąd wiesz , za czym tęsknisz ?”. Odpowiedź była zawsze prosta „ Po prostu wiem. Wiem, że to nie powinno tak być. Wiem, czuje, że stała mi się wielka krzywda, że obrabowano mnie z moich przyrodzonych praw”. Z prawa bycia kochanym, prawa do kochania, prawa do wolności i prawdy.

-Czy twoje wieloletnie doświadczenie terapeutyczne można podsumować tak właśnie : cierpimy przede wszystkim dlatego, że nie dostajemy od swoich rodziców miłości, wolności i prawdy ?

-Tak. Wynika to z podstawowego założenia naszej kultury- że dziecko jest czymś podejrzanym. Ktoś, kto jest podejrzany, a więc w gruncie rzeczy zły, nie zasługuje na traktowanie w duchu prawdy, miłości i wolności. Nasza instynktowna rodzicielska miłość jest nieświadomie filtrowana przez podstawowy aksjomat o podejrzanej naturze człowieka.. I tak to się przenosi z pokolenia na pokolenie, ponieważ każdy z nas , rodziców, też był w dzieciństwie takim podejrzanym osobnikiem. Błędne koło.

Pojawia się więc pytanie, jak to błędne koło przerwać ? I tu wracamy do początku naszej rozmowy, do tego, żeby z całą czułością i troską, na jaką nas stać , zająć się naszym wewnętrznym dzieckiem. Znaleźć okoliczności, sytuacje, dzięki której sami będziemy mogli załatwić tę sprawę. Dać własnemu wewnętrznemu dziecku to , czego nie miało okazji dostać od swojego otoczenia, gdy było dzieckiem.

- Mówisz „ zrobić to dla siebie” i brzmi to krótko, prosto. Ale oboje wiemy, że po pierwsze - czasem jest to długi proces, a po drugie- nie zawsze da się to zrobić w samotności. Potrzebny jest terapeuta lub grupa terapeutyczna czyli grupa ludzi, którzy spotykają się po to, aby dzielić się swoimi trudnymi doświadczeniami i pomagać sobie w rozumieniu i przekraczaniu ograniczeń, będących rezultatem tych doświadczeń. Często do terapeuty jest za daleko, często brakuje nam pieniędzy. Czy jest jakiś bezpieczny sposób, by zająć się tym w samotności, samemu ?

-To rzeczywiście trudne i zależy przede wszystkim od tego, jak bardzo nasze wewnętrzne dziecko było przez dorosłych ograniczane….

- Może jednak spróbuj podsunąć jakiś sposób, by czytelnik tej książki zobaczył w sobie tę dziewczynkę z warkoczykami czy chłopca w krótkich spodenkach, żeby mógł wykonać jakiś wewnętrzny ruch w stronę tej osoby, jeśli ma na to ochotę. Zdaje się , ze jestem teraz trochę nadopiekuńcza - pewnie dlatego, że nie doświadczyłam kiedyś prawdziwej troski - i bardzo bym chciała zadbać o to, żeby nasz czytelnik nie wystraszył się, nie rzucił tej książki do kąta. Więc czy możesz zaproponować coś, co byłoby bezpiecznym początkiem drogi ?

- Ten wewnętrzny ruch nie musi być niczym skomplikowanym. Można na przykład spróbować zdać sobie sprawę z ograniczeń związanych z wyrażaniem uczuć. Zadać sobie pytanie „ Czy ja potrafię się śmiać , czy potrafię krzyczeć, szaleć z radości, czy potrafię naprawdę płakać , tak jak płaczą dzieci - bez zahamowań, bez połykania płaczu ? Czy potrafię wyrażać miłość i ciepłe uczucia, tak jak to robią dzieci ? Czy potrafię , tak jak dzieci, ufnie oddać się jakiejś sytuacji albo ufnie przytulić się do kogoś ?”

- Moja młodsza córka wchodzi czasem o pokoju w którym ja coś robie, i z nieprawdopodobną radością mówi do mnie: „ jestem”. Mnie by do głowy nie przyszło przyjść tak do kogoś i obwieścić to z taką naturalnością.

- Spróbuj się od niej tego nauczyć.

A wracając do naszych pytań : jeśli na któreś z nich odpowiemy : „ Ja nie potrafię, bo mi tego nie wolno, bo się boję, bo to jest niewyobrażalne, niekulturalne czy jeszcze inne, bo tak się nie robi…”, to wszystkie te odpowiedzi wskazują , że jakiś ważny aspekt naszego wewnętrznego dziecka został w przeszłości mocno ograniczony. Można też zacząć przyglądanie się naszemu wewnętrznemu dziecku od innej strony. Można spojrzeć na swoje autodestrukcyjne przyzwyczajenia i zadać sobie pytanie : „ Czy ja w ogóle umiem troszczyć się o siebie i jak ja się o siebie troszczę ? Czy potrafię tak organizować sobie życie, żebym mógł spać, odpoczywać, kiedy jestem zmęczony ? Czy mam czas , żeby pobyć na świeżym powietrzu ? Czy mama czas, żeby trochę pobiegać, pograć w coś, porobić głupstwa ? Czy mam czas żeby pobyć z ludźmi, którzy mnie kochają? Czy potrafię zadbać o swoje pożywienie i o to aby się nie truć - na przykład nikotyną czy alkoholem ?”

Kiedy zadamy sobie takie lub podobne pytania, z reguły okazuje się , że nasze wewnętrzne dziecko jest bardzo zaniedbane.

-A ten, kto stawiał pytania, często zaczyna płakać?

-Czasami tak. Dochodzą do głosu uczucia, które przeżywaliśmy w dzieciństwie. Rozpacz zdrady, zaniedbania, odrzucenia, upokorzenia.

-Więc gdyby ktoś płakał, odpowiadając sobie na te pytania, to dobrze ?

- Tak, bo dociera do zrozpaczonego dziecka w sobie, odbiera pierwszy ważny sygnał, że to dziecko wciąż jest i czegoś potrzebuje. Że trzeba się nim zająć, wysłuchać go , poświęcić mu trochę czasu. Zauważyć je.

Rozdział trzeci - Posłuchać dziecka

- Znam wiele dorosłych osób, które zaczynają zdawać sobie sprawę z frustracji, jaką wciąż przeżywają. Frustracji związanej z tym, że - w ich odczuciu - nikt z otoczenia nie potrafi trafnie odczytać ani uwzględnić ich potrzeb, nie traktuje ich poważnie. Czują, że są traktowani jak przedmioty, że otaczający ludzie realizują własną koncepcję uszczęśliwiania ich, ślepi i głusi na ich potrzeby.

Gdy każda z tych osób zapytać : „A jak to było w twoim dzieciństwie ?”, odpowiadają: „ Było dokładnie tak samo . Traktowano mnie jak przedmiot, byłem kompletnie osamotniony, niezauważany, ubierany za ciepło, czesany nie tak, zmuszany do jedzenia za dużo i akurat tego, czego nie lubiłem jeść. Byłem obiektem nieustannej manipulacji, uprzedmiotowienia - w imię najszlachetniejszych intencji moich rodziców” .

-……….którzy chcieli oczywiście wychować miłego i grzecznego chłopczyka czy dziewczynkę…

-…i którym się wydawało się, że robią coś, co ich dziecku będzie najlepiej służyło. Przekonanym, że się o nie troszczą.

Z troską o dzieci jest tak, jak z uprawianiem ogrodów. Są ogrody angielskie, fantastycznie naturalne. Ogrodnicy robią wszystko, by wesprzeć rośliny i pozwolić im rozwinąć cały naturalny potencjał. Starają się jak najmniej przeszkadzać. Ale są też ogrody francuskie. Ogrodnicy z tej szkoły uważają , że przyrodę najlepiej jest przycisnąć, wyrównywać, geometryzować, dostosowywać do obowiązującej koncepcji estetycznej. Większość z nas ma dziecięce doświadczenie francuskiego ogrodu.

- Dlaczego jednak tak się dzieje , że jedni potrafią się temu w pewnym momencie przeciwstawić, a innym się to nie udaje i wciąż żyją sfrustrowani ?

- W dorosłym życiu powielamy frustrującą sytuację z dzieciństwa. Ścieramy się z otoczeniem, próbujemy stawiać granice, informować o swoich potrzebach i wciąż nam nie wychodzi. Podświadomie dobieramy sobie otoczenie w taki sposób, by się nie mogło udać. Dlaczego ? Bo w tej frustracji czujemy się swojsko. Odtwarzamy swoje „ znane piekło”, bo wiążemy z nim nasze poczucie tożsamości i wiemy jak się w nim poruszać. Cierpimy jak potępieńcy, ale trzymamy się tego piekła jak pijany płotu, wołając jednocześnie o pomoc !

A dlaczego jedni przekraczają ten schemat, zaś inni nie ? To zależy od stopnia upokorzenia i zanegowania naszego wewnętrznego dziecka. Jeśli upokorzenia i zanegowania jest bardzo wiele, to psychologiczną odpowiedzią na ten stan rzeczy bywa zazwyczaj jakaś forma depresji. Tak często pojawiające się w życiu uczucie dojmującego smutku i lęku to sposób przejawiania się, dochodzenia do głosu zranionego dziecka wewnętrznego dziecka. Trudno jest się z tego podnieść , choć próbujemy na zasadzie samozaparcia, siłą woli. Czasem udaje się zrobić bardzo dużo, by pokazać światu, że jesteśmy wiele warci. Udaje się zanegować to trudne dziedzictwo. Ale negując to dziedzictwo, jeszcze bardziej oddzielamy się od siebie i żyjemy w imię fałszywej tożsamości.

- Tej narzuconej przez rodziców ? Do tego musimy pasować ? Do tego się wspinać?

- Narzuconej pośrednio, przez niespełnienie dziecięcej potrzeby bycia ważnym i kochanym. Gdy te, niespełnione potrzeby dochodzą do głosu w naszym dorosłym życiu, owocują z reguły ogromnymi ambicjami bycia tym najlepszym lub tym najgorszym. W każdym razie szczególnym i wybitnym - często kosztem wszystkiego i wszystkich naokoło. To prowadzi na niebezpieczne manowce przywiązania do władzy, kariery, bogactwa i ideologicznego fundamentalizmu.

Stąd prosta droga do wojny. To ten mechanizm kryje się za lakonicznym stwierdzeniem Krihnamurtiego, cytowanym na początku. Z drugiej strony ten sam głód miłości odpowiada za tak powszechne nadużywanie ciała w służbie naszej fałszywej świadomości. Stąd biorą swój początek epidemiczne choroby zwane cywilizacyjnymi - choćby zawały, choroby układu krążenia.

- Ale są też osoby, których historie budzą grozę :wydaje się , że nie sposób było tego wszystkiego przeżyć w zdrowy sposób- a im się udało. Co takiego musiało zdarzyć się po drodze, żeby mogli wywinąć się z „ sideł” jakie zastawili na nich rodzice ?

- Musieli kiedyś choćby na mgnienie oka spotkać człowieka, który dał im to, czego wszyscy najbardziej potrzebujemy. Człowieka, który dobrym słowem lub samym swoim sposobem bycia przekazał im ten najbardziej oczekiwany komunikat: „ Jesteś w porządku, nie bój się, zaufaj sobie, tak jak ja ci ufam”.

- Może warto dla siebie samego taki komunikat sformułować i powtarzać go. Zdanie, którego tak bardzo nam w dzieciństwie brakowało.

Rozdział czwarty - Dać dziecku nadzieję.

- Kiedy znajdzie się w życiu człowieka choć jedna osoba, która przekaże ten najważniejszy komunikat, to jest się o co zaczepić?

- To tak, jak z tym strasznym eksperymentem na szczurach : postanowiono przy ich pomocy zmierzyć energię nadziei.

Najpierw ustalono, jak długo szczur może pływać, nie mając żadnej możliwości wyjścia z wody. I uzyskano jakiś średni czas, po którym szczury tonęły. Potem innego szczura wrzucono do wody i tuż przed upływem krytycznego czasu podsunięto mu patyczek, dzięki któremu mógł wyjść z wody. Potem poczekano , aż wróci do sił i zrobiono właściwy eksperyment. Do jednego akwarium wrzucono szczura, który nigdy nie był w takiej sytuacji, a do drugiego -szczura, któremu poprzednio podsunięto patyczek. Pierwszy szczur wytrzymał tyle, ile mógł w takiej sytuacji wytrzymać szczur przeciętny, i utonął. Ten drugi, który doświadczył, że w krytycznej sytuacji może przyjść ratunek, zanim utonął, pływał dwa razy dłużej.

Ten okrutny eksperyment pokazuje, co może nadzieja, czym może być dla dziecka jeden gest, słowo, spojrzenie, kiedy jest u kresu sil i znikąd nie widać ratunku. To daje niesłychaną siłę, dzięki której można „ żyć dwa razy dłużej”, zrobić dwa razy więcej, dwa razy więcej wytrzymać.

Gdybyśmy więc byli poddawani wyłącznie „ negatywnej obróbce” naszych poranionych, nieszczęśliwych rodziców i nigdy nie spotkali dobrego człowieka , nie dożylibyśmy do momentu lektury tej książki. Popełnilibyśmy samobójstwo albo ucieklibyśmy w ostrą chorobę. Najczęściej jednak bywa tak, że nasi nieszczęśliwi rodzice - na ogół podejrzliwi, nieufni , okrutni - co jakiś czas okazują nam też trochę miłości i wsparcia. Dzięki nim i innym dobrym ludziom żyjemy.

- Zakładając więc, że większość naszych czytelników odnajdzie w pamięci te „ nadziejotwórcze” komunikaty, można zaproponować następny krok na drodze do zatroszczenia się o swoje „ wewnętrzne dziecko”. Może spróbować napisać list do dorosłych - taką instrukcję obsługi dziecka, sformułowaną przez dziecko? Wyobrazić sobie i zapisać to, co nasze „ wewnętrzne dziecko” miałoby do powiedzenia dorosłym. Jak chciałoby być traktowane, czego potrzebuje…

- Żeby móc to zrobić, trzeba naprawdę głęboko wejść w siebie. Trzeba wejść w doświadczenia bolesne, a czasami przerażające. Bez oparcia w terapeucie, grupie terapeutycznej, mało kto potrafi się na to odważyć.

Z reguły jesteśmy skazani na ignorowanie tego bolesnego obszaru w nas samych i kompensowanie go na różne sposoby. Większość rzeczy, które w życiu, da się sprowadzić do mechanizmu kompensacji, czyli robienia czegoś „ zamiast”. Kompensacji zranień i braków tego - zanegowanego najpierw przez rodziców, a potem już przez nas samych - dziecka. Psychoterapeuci mówią , że można być- przepraszam za wyrażenie - pozytywnie lub negatywnie skompensowanym. Pozytywnie skompensowany jest pracoholik, a negatywnie - alkoholik. Ale mechanizm i nieszczęście jest to samo.

Tyle że pracoholik jest trochę bardziej użyteczny społecznie….

- Żeby wrócić do instrukcji obsługi, którą nasze wewnętrzne dziecko chciałoby sformułować : czy uważasz, że nie warto tego robić samotnie, bez terapeuty ?

-Zdecydowanie warto. Gdyby udało nam się wcielić w swoje wewnętrzne dziecko

- każdy miałby do napisania swoją własną książkę. Tytuły rozdziałów? „ Czas ciąży. Mój poród. Jedzenie. Mój trening toaletowy. Ubieranie mnie. Moje prawo do wyrażania emocji. Mój rytm kontaktów. Moja prywatność. Moja seksualność. Moje prawo do psychicznego oparcia. Moje prawo do szacunku. Moje prawo do mojego ciała. Zaufanie do mnie. Zarażanie mnie lękiem. Zawstydzanie mnie”. Zachęcam do tego.

Ale też dobrze jest poszukać miejsca, w którym można by to zrobić, wykorzystując doświadczenie i wsparcie innych ludzi. Bo bólu po drodze może być rzeczywiście dużo. Ale dopóki sobie nie przypomnimy tego bólu, nie będziemy świadomi, jaki ból sprawiamy własnym dzieciom.

Nasze dzieci próbują nam pokazać , ile bólu im zadajemy, ale nie jesteśmy w stanie albo nie chcemy tego zobaczyć. Po jakimś czasie dzieci stają się „ grzeczne” starają się sprostać sytuacji, w której my uparcie odmawiamy przyjmowania do wiadomości tego, co one czują. A ponieważ potrzebują nas - rodziców - do życia, ponieważ jesteśmy im do życia niezbędni, muszą zanegować siebie i przyjąć w zamian całe nasze nieuświadomione dziedzictwo.

- Straszni bywamy jako rodzice, ale z samego wywoływania nas poczucia winy niewiele wyniknie. Wiemy już, że jesteśmy „ toksyczni”- ten tytuł książki Susan Foreward , zrobił karierę i stworzył nawet pewną modę….

- Huzia na rodziców!

- Więc żeby nie popadać w skrajności : myślę że w każdym momencie bycia z własnym dzieckiem można zacząć patrzeć uważniej, słuchać wnikliwiej , starać się zrozumieć, co też naprawdę próbujemy naszemu dziecku wcisnąć. Zwłaszcza , że czasem - jak powiedziałeś - wystarczy jedno słowo, jedna sytuacja, żeby dziecko zaczęło wydostawać się z pułapki. To mi się wydaje pocieszające.

- Warto też zdać sobie sprawę z tego , że praca jaką mamy przed sobą, nie jest pracą na jedno pokolenie. Dobrze jest więc zdjąć z siebie odpowiedzialność, wyrażającą się w zdaniu „ Muszę sam ze sobą dojść do ładu, zanim dotknę się swoich dzieci…”.

-Bo nie dojdę….

-Bo nie jest to praca na jedno pokolenie. Wszyscy jesteśmy toksyczni i ta toksyczność jest bardzo głęboko wbudowana w naszą tradycje, w sposób myślenia o człowieku, w sposób przeżywania samego siebie. Ale dobrze jest zrobić tyle, ile się da. Nie muszę zostać wzorowym rodzicem. Starczy jeśli zostanę rodzicem wystarczająco dobrym.

Wiele do myślenia może dać opowieść o ojcu, który z powodu poczucia winy stracił dwóch synów.

Ojciec mieszkał w chacie w pobliżu rzeki, w której bardzo lubił łowić ryby. Zapominał wtedy o bożym świecie, siedział i pogrążał się w myślach, choć nie do końca był świadomy, o czym właściwie myśli. Gdy zapadał zmierzch otrząsał się i wracał do domu.

Gdy pewnego dnia wrócił znad rzeczki, ku swojemu przerażeniu dowiedział się, że w czasie, kiedy łowił ryby, jeden z jego synów utopił się nie opodal. Wzywał pomocy, ale ojciec go nie usłyszał. Ojciec pogrążył się w depresji, wyrzucał sobie, że jest winien śmierci syna, Przestało mu się chcieć chodzić nad rzeczkę, siedział w domu i cały czas obwiniał siebie jako strasznego człowieka i okropnego ojca. A przy okazji zdał sobie sprawę , że myśli, w których się pogrążał dawniej siedząc nad rzeczka, były bardzo podobne: wtedy też wyrzucał sobie, że jest do niczego, że jest złym człowiekiem i ojcem.

Gdy minął rok od śmierci syna , wyznaczył sobie dodatkową pokutę. Udał się nad rzeczkę , w to samo miejsce, w którym siedział, gdy syn się utopił i z jeszcze większą determinacją wyrzucał sobie , jakim to złym jest człowiekiem. Gdy wrócił do domu, odkrył , ze w czasie, kiedy on odprawiał swoją pokute, jego drugi syn utopił się nie opodal, a on i tym razem nie usłyszał wołania o pomoc.

Ta opowieść każe zastanowić się nad pytaniem, czy tego rodzaju poczucie winy jest rzeczywiście cnotą?

Trzeba się wystrzegać perfekcjonizmu, który jest jeszcze jednym sposobem dystansowania się od własnego wewnętrznego dziecka.

Perfekcjonizm to usprawiedliwianie niezrobienia tego, co można zrobić. Wpędzanie siebie w poczucie winy jest powielaniem schematu , w który wtłoczyli nas nasi rodzice, i z którym dorastaliśmy. Dobrze jest zdać sobie sprawę z tego , jak wyglądają relacje między nami a naszymi dziećmi. Ale nie po to, aby pakować się w poczucie winy . To zaszkodzi naszym dzieciom. Nie tędy droga.

Musimy robić, cokolwiek, tyle ile można - żeby sobie samemu stwarzać więcej wewnętrznej przestrzeni , w której możemy doświadczać, czuć, działać , być, wyrażać, kochać. W tych sprawach nawet trochę to bardzo dużo.

- Tak łatwo się mówi: „ stwarzać sobie przestrzeń”. Ale to trudne . Poza tym: jak to „ sobie”. Przecież ja mam dbać tylko o dziecko.

- Nie ma innego wyjścia. Dziecku można dać tyle przestrzeni i wolności , ile mamy jej w sobie. Każde wewnętrzne ograniczenie , które uda nam się przekroczyć, jest prezentem dla naszego dziecka, darem serca.

Rodzic, który żyje w lęku, bo jego rodzice bali się o niego i nauczyli go że świat jest groźnym i strasznym miejscem, że życie polega na tym, aby unikać życia - jest tak zarażony lękiem, że nieświadomie zaraża nim dziecko. Co w takiej sytuacji można dobrego zrobić dla swojego dziecka? Otóż, najlepsza rzecz, jaką możemy zrobić , to pozbyć się dziedzictwa leku. Zająć się sobą, ale po to, aby nie zarażać swoich dzieci.

Warto dostrzec tożsamość, jednocześnie tych dwóch procesów : jeśli robimy cos dla własnego wewnętrznego dziecka , to równocześnie robimy to dla dziecka, któremu daliśmy życie.

Rozdział piąty - Nie bać się dziecka.

- Wiele osób boi się, że kiedy już usłyszą głos swojego „ wewnętrznego dziecka”, zaczną obwiniać swoich rodziców, wypominać im cale to ograniczanie, niezauważanie , brak prawdziwej troski i miłości. Boją się własnej wrogości, wściekłości wobec rodziców. Boją się , że ta wściekłość- raz wypuszczona z głębin, w których była bezpiecznie przechowywana - zaleje ich, że sobie z nią nie poradzą. I że już zawsze będą mieli do swoich rodziców tylko pretensje. Nie będą ich mogli kochać.

- Pomocne może być w tej sytuacji dostrzeżenie , że rodzice są złożonym fenomenem i że tak zwana toksyczność nie wyczerpuje tego fenomenu. W każdym z rodziców jest także aspekt pozytywny , odżywczy. Tak jak już powiedzieliśmy , gdyby nasi rodzice byli wyłącznie toksyczni, dziś nie miałby kto ani pisać, ani czytać tej książki. Życie by ustało.

Rodzice - choćby nie wiem jak okropni - musieli jednak zatroszczyć się o to , abyśmy mogli dożyć chwili, w której zdamy sobie sprawę z ich okropności, żebyśmy mogli przeżyć choćby pierwsze tygodnie , miesiące życia. Choćby w ten sposób, że nas gdzieś ulokowali, namówili kogoś, żeby się nami zajął. A poza tym każdy z nas się urodził, czyli matka donosiła do końca ciążę. Dziewięć miesięcy z matką to też jest coś.

W doświadczeniu każdego z nas musiało być coś na tyle pozytywnego i odżywczego, co nas przy życiu utrzymało.

Kiedy mówimy o tym, że ważne jest, by doświadczyć i wyrazić zanegowane w przeszłości uczucia wobec rodziców, to mówimy o wyrażeniu ich wobec negatywnego czy toksycznego aspektu rodziców. Nie chodzi o to , żeby w ogóle, w całości, rodziców potępić, choć w początkowej fazie tego procesu uczucia negatywne dominują. Gdy podczas psychoterapii ktoś pracuje nad uczuciami wobec ojca czy matki, rodzic występuje w dwóch, czasem nawet w trzech osobach. Jedna osoba to aspekt toksyczny, negatywny, a druga osoba- aspekt pozytywny, odżywczy. To musi zostać wyodrębnione. Często pojawia się też trzecia osoba - idealny ojciec czy matka. Wtedy wyraźnie widać , czemu służy powrót do trudnych przeżyć z dzieciństwa. Wszystkie negatywne uczucia, Az do chęci unicestwienia, skierowane są do rodzica toksycznego. I dobrze jest, gdy zdobędziemy się na to, aby go - symbolicznie - unicestwić. Wtedy będzie mógł dojść do głosu ten drugi - pozytywny.

Znam dzieci, które nie są „ wdeptane w ziemię” i wyrażają swoje negatywne uczucia wobec rodziców. Te uczucia są bardzo silne - czasem usłyszysz w takiej sytuacji zdanie : „Zabiłbym cię”, albo „ Chciałbym, żebyś już nie żył”. Dlaczego jest to tak dramatyczne? Czy dlatego, że dziecko ma fioła, że jest złe? Nie. To sygnał, że robimy coś, co narusza jego wrodzoną, podstawową hierarchię wartości i wynikające z niej prawa - prawo do prawdy, do miłości i do bycia wolnym. Robimy coś, co w odczuciu dziecka zaprzecza prawdzie o naszej miłości do niego i jednocześnie zabija jego miłość do nas. Naruszenie czegoś tak podstawowego musi powodować uczucia gwałtowne.

Mówisz, że ludzie się boją nieustannego obwiniania własnych rodziców, łańcucha pretensji…..Trzeba pamiętać o tym, że kiedy pracujemy nad uczuciami wobec swoich rodziców, jednocześnie pracujemy nad sobą - nad tym, co z dziedzictwa naszych rodziców uznaliśmy za własne. A wiec wyzwalamy nasze wewnętrzne dziecko od naszego wewnętrznego rodzica, co otwiera drogę do przekroczenia tej dwoistości, tego wewnętrznego konfliktu. Tylko w ten sposób mamy szanse odczarować klątwę pokoleń.

- Rozumiem, ale wiem też, że zaczynając pracę nad własnymi uczuciami wobec rodziców ludzie z wielką niepewnością pytają siebie i terapeutę: „ Czy wolno mi pozwolić sobie na nienawiść, na wszystkie te negatywne uczucia - nawet wyłącznie na użytek pracy terapeutycznej?

- Oczywiście , że wolno i wszyscy mądrzy o tym wiedzą. Tylko ci , którzy wypaczają ich myśl i używają jej do instrumentalnych celów, do obrony własnej niewiedzy , a czasem wręcz świadomej niegodziwości, twierdzą inaczej.

Z tego co mówił Chrystus wynika przecież „ Miłuj grzesznika , lecz nienawidź grzechu” . Czy to oznacza że Chrystus namawia nas do ćwiczenia się w gniewie , nienawiści? Przecież dzieci nienawidzą rodziców za to że ci grzeszą. Czyli za taki sposób postępowania, który sprzeniewierza się temu, co jest istotą człowieczeństwa. Dzieci reagują gniewem na kłamstwo, chciwość, upokorzenie, manipulacje, przemoc.

Istnieje w naszej kulturze silny nurt, chroniący rodziców, który nakazuje dzieciom miłować ich i szanować. Miłować i szanować nie można „ z nakazu”. Miłość i szacunek to drogocenne uczucia, które jako dzieciom nam się należą, ale na które jako dorośli musimy zasłużyć. Gdy jest się ojcem albo matką , na szacunek dzieci się zasługuje. Wprawdzie dziecko w naturalny sposób rodziców kocha i chce szanować, ale jest to kredyt, który łatwo roztrwonić.

Czas ochronny dla rodziców się skończył. Sprawy tego świata wyglądają tak źle że nikt nie może uchylać się od odpowiedzialności. A szczególnie ci, którzy byli tu przed nami.

Norma nakazująca kochać i szanować rodziców , niezależnie od tego co robią , jest monstrualną manipulacja na rzecz „ status quo”, a widać gołym okiem, że „ status quo” nie powinno już trwać dłużej. W każdym totalitarnym systemie kwestionowanie pozycji autorytetu, jego wiarygodności, nieomylności, prestiżu było nie do przyjęcia dla tych, którzy rządzili.

- Tak się działo nie tylko w realnym socjalizmie, ale w każdym zhierarchizowanym systemie społecznym.

- „ Komuna „ była tylko jednym z przejawów takiego systemu, ale jest wiele innych, pod sztandarami w najróżniejszych kolorach. Najbardziej uporczywym z nich jest patriarchalizm.

Wydaje mi się , że w całym tym zamieszaniu schyłku tysiąclecia i kryzysu cywilizacji zaczyna dochodzić do głosu powszechny odruch samoobrony, biorący w obronę dziecko - jako symbol i jako osobę. Zakwestionowanie pozycji i autorytetu rodziców jest jedną z wielu konsekwencji tego renesansu dziecka.

- Sądzisz, że to ma wyłącznie dobre konsekwencje? Autorytet jest przecież dziecku niezbędny.

- Ale nie autorytet formalny. Dziecko potrzebuje autorytetu prawdziwego, naturalnego. Potrzebuje kogoś, kto swoim postępowaniem i sposobem życia budzi szacunek , a nie strach. Autorytet zbudowany na strachu, który karą i groźbą egzekwuje od innych swoje dogmatyczne przeświadczenie na temat tego, co wolno, a czego nie wolno - nie jest prawdziwym autorytetem.

Takie autorytety spadają z piedestału przy pierwszej lepszej okazji. Dobrze ilustruje ten problem opowieść o matce, która przyszła z nieletnim synem do mędrca. Syn objadał się cukrem, matka wiedziała, że bardzo mu to szkodzi, jednak ponieważ żadne argumenty do niego nie trafiały, chciała prosić mędrca o pomoc. Opowiedziała mędrcowi w czym rzecz, a ten zakłopotał się nieco i powiedział : „ Dobrze, dobrze, porozmawiam z twoim synem, ale przyjdź proszę za dwa tygodnie”.

Po dwóch tygodniach kobieta zjawiła się ponownie, a mędrzec bez zwłoki poprosił syna na rozmowę. Nie minęło kilkanaście minut , gdy syn wyszedł rozpromieniony, przybiegł do matki i obwieścił że wszystko zrozumiał i już nigdy nie będzie się objadać cukrem.

Matka bardzo się ucieszyła i poszła podziękować mędrcowi. Nie mogła jednak powstrzymać ciekawości i zapytała go, dlaczego kazał im czekać aż dwa tygodnie,

Skoro rozmowa z synem zabrała mu tak niewiele czasu. Mędrzec odpowiedział spuszczając oczy: „ Wiesz, musiałem najpierw sam przestać jeść cukier”.

Rozdział szósty - Odkryć Dorosłego

- Moja znajoma powiedziała niedawno „ Wiesz, ja nawet rozpoznaję to swoje wewnętrzne dziecko, ale najchętniej zadusiłabym te małą. To jakiś potwór - ciągle czegoś chce , potrzebuje. Przeszkadza mi i nie cierpię jej”. Skąd się bierze taka reakcja?

-To spadek po dziesiątkach pokoleń, po całej niemal historii ludzkiego gatunku. To tradycja, w której - jak mówiliśmy- dziecko jest Wielkim Podejrzanym, zagrażającym porządkowi tego świata i trzeba je jak najszybciej uczynić sprawnym trybikiem społecznej machiny. Interes systemu jest nadrzędny w stosunku do potrzeb dziecka.

Ale jeśli spojrzymy na to, do czego zmierza nasza cywilizacja , razem ze swoimi patriotyzmami, dogmatyzmami, i ideologizmami , które są jedynie pozornymi rozwiązaniami kwestii miłości i przemijania…To zastępcze prowizoria oferujące nam fałszywe poczucie tożsamości. Bardzo potrzebujemy poczucia tożsamości, dlatego rzucamy się jak szaleni we wszystkie te „ izmy”. Jeśli się w nie wciągniemy , to potem bardzo trudno jest się wycofać i grozi nam, że resztę życia spędzimy na rozpaczliwej obronie własnego błędu.

- Jak to się ma do mojej znajomej, która chciała unicestwić swoje „ wewnętrzne dziecko”?

- Poza wewnętrznym dzieckiem jest w nas także wewnętrzny rodzic . Te dwa aspekty mogą być w stałym konflikcie i walce lub też jedno może na stałe ulec drugiemu. Wydaje się , że twoja znajoma mówi o swoim wewnętrznym dziecku z pozycji wewnętrznego rodzica. Jako rodzice często czujemy coś takiego: „ Och, niechże ono już się odczepi, ciągle czegoś chce, nigdy nie ma dosyć, do diabła z nim”. A dziecko ma prawo ciągle czegoś chcieć i nigdy nie mieć dosyć. To tylko nasz kontakt z nim bywa marny.

Kiedy zaczynamy odnajdywać wewnętrzną harmonie , porozumienie między różnymi aspektami nas samych zaczyna nabierać charakteru wzajemnej troski

- rodzica o dziecko, dziecka o rodzica. Pojawia się wtedy jeszcze jedna postać : dorosły. Wewnętrzny dorosły nie jest żadną ze stron konfliktu, lecz negocjatorem w całym tym zamieszaniu. Stymuluje proces negocjacji między dzieckiem i rodzicem. Wszystkie trzy postacie są niezbędne dla dobra całego układu. Zarówno wewnętrzne dziecko, jak i wewnętrzny rodzic to elementy niezbędne i cenne, które na równi trzeba zauważać i chronić. Dziecko jest radykalne, rodzic konserwatywny , a w starciu między tymi elementami wyłania się coś , co jest zdolne do kompromisów i podejmowania odpowiedzialnych decyzji. Oba te typy: wewnętrzne dziecko i wewnętrzny rodzic rzadko bywają w kontakcie z rzeczywistością. Zwykle każde gada swoje. Dorosły może wysłuchać jednego , wysłuchać drugiego i zadecydować, co robimy.

Dorosłego stać na wolność.

Wewnętrzne dziecko kieruje się opozycja : „ chcę- nie chcę” , wewnętrzny rodzic : „ wewnętrzny rodzic : „powinieneś - nie powinieneś” ; „ wolno - nie wolno”. Dorosły decyduje.

Dorosły może się więc zdecydować na to , czego dziecko nie chce, ale może też zdecydować się na to, na co dziecko ma ochotę . Dorosły może także zdecydować się na to , czego rodzic się domaga, ale może również zdecydować się odwrotnie.

Dorosły jest wolny i ma - można tak powiedzieć- dwóch doradców : dziecko i rodzica. Nie musi na złość rodzicowi odmrażać sobie uszu, jak to często robi dziecko. Ale nie musi „ katować” czy gnębić dziecka, jak to często robi rodzic. Dorosły podejmuje optymalne decyzje.

Dorosły to rodzaj furtki do naszej wewnętrznej wolności. Nie jest beznadziejnie uwikłany w wewnętrzną walkę. On wie , przeżywa, czuje, ale w swoim działaniu jest wolny. Przekracza opozycję „ rodzic - dziecko”.

- Wracając do mojej znajomej….

- Jeśli jest świadoma i swojego wewnętrznego dziecka i wewnętrznego rodzica, może teraz spróbować nie identyfikować się z żadnym z nich. Może z pozycji dorosłego prowadzić negocjacje miedzy tamtymi dwoma , wybierać , decydować. Wtedy energia wewnętrznego konfliktu zostaje uwolniona, bo kiedy pojawia się dorosły, przekraczając dualizm , nikt już nikomu nie zagraża.

Podobnie dzieje się w naszych relacjach ze światem zewnętrznym. Gdy wewnętrznie stajemy się dorosłym potrafimy być ze swoimi dziećmi nie ograniczając ich nadmiernie i dając możliwość realizowania tego, co w nich potencjalne. A jednocześnie potrafimy być blisko i bez konfliktów z własnymi rodzicami.

Stajemy się wolni od wewnętrznego dziecka, od wewnętrznego rodzica i korzystamy - jeśli chcemy - z energii tych dwóch dziwnych postaci.

Rozdział siódmy - Zrozumieć dziedzictwo.

- Dlaczego dookoła tak rzadko widać dorosłych?

- Dorosły pojawia się wtedy, gdy naprawdę poznamy siebie samych. A świadomość siebie jest dziś dość rzadka. Żyjemy nie swoim życiem i ścigamy się z czasem. Na szczęście jeszcze nie utraciliśmy całkowicie słuchu. Czujemy , ze coś jest nie tak, cierpimy i w końcu zaczynamy szukać drogi do siebie.

- W grupach terapeutycznych , które prowadzisz ludzie często próbują stworzyć przestrzenną mapę swojej rodziny. Ustawiają w konkretny sposób osoby grające rolę matki, ojca i sytuują siebie w relacji do nich. Pamiętam bardzo dramatyczny obrazek: mężczyzna , grający siebie jako dziecko, siedzi na podłodze skulony i wyciąga ręce do rodziców. A oni - ogromni w stosunku do niego - stoją jak dwa kamienne posągi gdzieś daleko za nim. Nie było szansy, żeby w takim układzie ktoś chciał dotknąć wyciągniętej ręki dziecka.

- Tak dzieje się bardzo często. Dziecko nie dostaje w rodzinie dokładnie tego, czego nie dostali jego rodzice : szacunku, miłości , troski, zgody na siebie, zaufania, prawdy. Będąc rodzicami, nieświadomie przenosimy własne doświadczenie do relacji ze swoim dzieckiem i nie mamy szansy dać mu tego czego sami nie dostaliśmy. Chyba że zaczniemy pracować nad sobą.

- Czy można opisać strukturę przeciętnej rodziny? Jak to widzisz po tylu latach pracy terapeutycznej?

- Rodzina to system bardzo złożony. Każda tworzy inną konfigurację. Możemy zaryzykować opis stosunkowo często spotykanej.

W rodzinie , która ma niefortunne dziedzictwo , matka cierpi z powodu braku tożsamości i identyfikacji z własną płcią , ponieważ matka tej matki nie była w stanie zaoferować córce pozytywnego wzoru kobiecości i naprawdę jej pokochać. W rezultacie taka matka bardzo przywiązuje się do roli matki i w specyficzny sposób , nieświadomie manipuluje uczuciami dziecka. To co wydaje się jej miłością do niego, w istocie służy przede wszystkim spełnieniu jej własnych, nie zaspokojonych w dzieciństwie potrzeb emocjonalnych. Próbuje określić swoją tożsamość przez bycie wreszcie kimś najważniejszym dla kogoś. Tym kimś staje się własne dziecko, które musi zostać silnie uzależnione, aby choć w najmniejszym stopniu mogło te potrzebę matki zaspokoić.

- Gdyby odczytać wszystko to, co taka matka zdaje się mówić dziecku , to jak brzmiałby ten komunikat?

- „ Jesteś po to, żeby mnie kochać”. „Nie wolno ci żyć w pełni, cieszyć się życiem, bo się boje, że cię stracę”. „ Odpowiadasz za moje samopoczucie i musisz mnie przekonać , że jestem dobrą matką , bo inaczej tracę poczucie ze istnieję” . Innymi słowy - matka wchodzi w role swojego dziecka, wchodzi dziecku na kolana.

Ponieważ nie jest pogodzona ze swoją płcią, czuje się nobilitowana przez fakt urodzenia syna. Deprecjonuje jednocześnie córkę , która z reguły dowiaduje się od niej , że nie jest ważna lub że jest mniej ważna od innych.

Mniej ważna niż ojciec, mniej ważna niż bracia , a później mniej ważna niż zięć czy partner córki. W świecie kreowanym przez matkę , kobieta ma prawo istnieć wyłącznie ze względu na syna, męża - mężczyznę.

Córki uczą się od matki , że ich rola jest podrzędna, że ich szczęście zależy tylko od tego , czy i jakiego mężczyznę spotkają, że popędowość i seksualność kobiety są podejrzane. Uczą się nie ufać sobie , swoim uczuciom, odczuciom , potrzebom. W nieustającej walce przeciw sobie tracą kontakt z sobą, z własnym ciałem.

Z drugiej strony mamy w rodzinie ojca. Z reguły w dzieciństwie nie docenionego przez swego ojca i zepsutego przez matkę. Ojcowska miłość nieosiągalna , matczyna zbyt łatwa i zaborcza . Chce być kochany i uważa, że zdobędzie miłość, kiedy będzie kimś nadzwyczajnym.

- Jeśli był wychowywany przez matkę podobną do swojej żony, taką która stawia syna przed córką….

- ….to był wychowywany w fałszywej sytuacji. Matka nie potrafiła dać mu prawdziwego oparcia, nie pokochała go takim, jakim jest , w sposób, który by zaspokoił jego zdrowe potrzeby bycia kimś szczególnym, podziwianym. Uzależniła go. Istniał po to, by ją kochać.

Taka matka jest ciągle głodna. Nie osiąga zadowolenia, bo przecież syn nie jest w stanie zaspokoić tych jej potrzeb, które kiedyś nie były zaspokojone przez jej własną matkę. W związku z tym syn ciągle musi się starać, ciągle musi być kimś więcej, robić coś bardziej. Próbuje wciąż usatysfakcjonować matkę, bo wydaje mu się , że w ten sposób zdobędzie wreszcie jej miłość. Na próżno. W rezultacie, gdy staje się już ojcem, ciągle pracuje i nie potrafi być w domu. Bycie w domu budzi w nim nieuświadomione poczucie winy i lęk, że nic nie robi i niczego nie osiąga. Nawet jeśli bywa w domu, to sprawia wrażenie nieobecnego. Ma tendencję do złego traktowania syna i psychicznego uwodzenia córki, która staje się dla niego najbardziej dostępna kobietą, zdolną odpowiedzieć na jego niezaspokojoną potrzebę miłości i znaczenia.

Reszta w takiej statystycznej rodzinie zależy od tego, ile jest w niej dzieci, w jakiej kolejności się pojawiają , w jakich odstępach czasowych. Ważne jest też, czy są w takiej rodzinie dziadkowie, ważne, czy są jacyś przyjaciele.. Czy dzieci mają szanse spotkać osoby, które dadzą im trochę bezwarunkowej miłości i akceptacji, czy są skazane wyłącznie na rodziców. Komplikacji jest ogromna ilość.

- A jak opiszesz typową relację miedzy mężem i żoną w takiej rodzinie?

- To coś w rodzaju więzi negatywnej . Kiedy mężczyzna jest mocniejszy ( lub tak mu się wydaje) , w stosunku do partnerki pojawia się głównie niechęć , podporządkowanie i brak szacunku. A ze strony żony - niewolnicze przywiązanie , oparte na braku poczucia tożsamości. Niezdolność do sprzeciwu, powiedzenia „ nie”, a tym samym „ tak”.

- Skąd wobec tego biorą się te kobiety „ mocniejsze” w związkach, kobiety narzekające na słabych mężczyzn co się ostatnio zrobiło niemal modne?

- To prawda , że jest coraz więcej słabych mężczyzn . To w dużej mierze rezultat tego , że chłopcy są wychowywani przez matki , bo ojciec jest nieobecny i wrogi synowi Z drugiej strony kobiety, które narzekają na słabych partnerów - wprawdzie nieświadomie - ale wybierają słabych, a więc zależnych, bo z nimi czują się bezpieczniej. Taka żona , gdy była jeszcze córką, miała prawdopodobnie ojca , który nie zasługiwał na jej szacunek, budząc jednocześnie uczucia wrogie, pomieszane z opiekuńczymi. Gdy córka dorosła, znalazła sobie partnera , w jakiś sposób podobnego do ojca. I cały swój emocjonalny bagaż, te nierozegraną z ojcem sprawę przerzuca na partnera. Jeśli w związku takim pojawi się córka, nauczy się w nim gardzić mężczyznami i walczyć z nimi. Jeśli pojawi się syn, istnieje duże prawdopodobieństwo, że ucieknie w homoseksualizm. Bo homoseksualizm w ogromnej mierze zasadza się na wyuczonej pogardzie dla własnej płci.

Myślę, że w kontekście tego, o czym mówimy , zjawisko homoseksualizmu jest bardzo symptomatyczne. Zostawmy na boku uwarunkowania genetyczne czy fizjologiczne, co do których nauka wciąż nie ma jasnego stanowiska. Myślę, że podstawowym psychologicznym mechanizmem odpowiedzialnym za to zjawisko - zarówno wśród kobiet, jak i mężczyzn- jest właśnie struktura rodziny i to, co dzieje się między ojcem i matką , gdy nie mogą się w pełni zidentyfikować ze swoją płcią. W dużym uproszczeniu rzecz przedstawia się następująco:

Kobiety z tendencjami homoseksualnymi mają w swojej biografii taki układ między rodzicami, w którym matka była pogardzana przez ojca, traktowana jako osoba z niższej kasty. Natomiast córka była przez ojca faworyzowana, lokował w niej wszystkie swoje nie zrealizowane nadzieje i uczucia wobec kobiet, jednocześnie mimochodem wychowując ją na chłopaka. W rezultacie córka identyfikuje się przede wszystkim z ojcem i dość wcześnie w swoim życiu podejmuje nieświadomą decyzje „Nigdy nie znajdę się w takiej sytuacji jak matka”. Ale żeby nigdy nie znaleźć się w sytuacji matki, nie może zaryzykować wejścia w układ z mężczyzną . Naturalnym wyborem stają się kobiety.

W przypadku chłopca ten mechanizm działa w odwrotną stronę. Kiedy ojciec jest pogardzany przez matkę i zdradza objawy silnego uzależnienia od niej, wtedy syn podejmuje decyzję, po której stronie stanąć i z kim się zidentyfikować. I oczywiście wybiera matkę, która jest silniejsza w tym związku, obiecując sobie nieświadomie, że nigdy nie wejdzie w tak poniżający układ z kobietą, jaki był udziałem ojca.

Związki homoseksualne - w tym kontekście- dają możliwość zadośćuczynienia brakowi żywego, emocjonalnego kontaktu z rodzicami tej samej płci. Córka wchodzi w związek seksualny z kobietą, bo chciałby być wreszcie najważniejszą, kochaną i upragnioną przez jakąś kobietę. Syn wybiera homoseksualizm, bo chciałby być kimś najważniejszym, kochanym i upragnionym dla jakiegoś mężczyzny.

- Czy ten bardzo uogólniony obraz rodziny, który tu przywołaliśmy- z całą świadomością , że jak mówi Miłosz „ prawdziwy wróg człowieka jest uogólnienie” - to obraz przedstawiający rodzinę ostatnich dwudziestu- trzydziestu lat! Czy może na początek twojej praktyki ten obraz namalowałbyś inaczej, inaczej rozłożył akcenty ?

- Raz jeszcze powtórzę, że nie malowałem tu obrazu statystycznej rodziny. Mam nadzieję , że nie. Taki obraz jest natomiast dość często spotykanym wizerunkiem rodziny patologii. A czy zauważam zmiany?

Jak na skalę tego łańcucha pokoleń, o którym mówimy, dwadzieścia lat to ułamek sekundy. Myślę że jeśli coś się w strukturze rodziny istotnie zmieniło, to- znów generalnie - stało się tak za sprawą Freuda i jego koncepcji. Na początku wieku wewnętrzne energie, potrzeby, uczucia były niezwykle silnie tłumione, spychane do podświadomości. W związku z tym owocowały głównie objawami neurotycznymi , które pozornie nie wiadomo skąd się brały i były dla racjonalnie myślących osób niezrozumiałe.

Dzięki rewolucji obyczajowej zapoczątkowanej właściwie niechcący przez Freuda, nasza ludzka popędowość nie tylko przestała być czymś podejrzanym, ale wręcz przekonano nas, że od tego czy potrafimy żyć w zgodzie ze swoimi popędami, zależy nasze psychiczne zdrowie.

W powszechnej świadomości bez sensownej odpowiedzi pozostaje oczywiście pytanie, czym jest życie w zgodzie z własnymi popędami , co powoduje wiele zamieszania w naszej współczesnej obyczajowości. Tak czy owak , w dzisiejszych postfreudowskich czasach na pierwszy plan w naszym psychologicznym dziedzictwie wydobywa się brak rodzicielskiej miłości, czasu i uwagi, owocujący różnego rodzaju zaburzeniami poczucia tożsamości i tak ostatnio rozpowszechnianym narcyzmem.

- Ten nacisk zelżał, to prawda. Ale też treści dotyczące popędowego aspektu naszej natury, tego, co w nas naturalne „ zwierzęce”, seksualne, wydobywają się na powierzchnię zbiorowej świadomości w sposób, który zastanawia. Muzyka rockowa, cały związany z nią styl bycia, stroje, stylistyka wideoklipów - wszystko to przypomina bardziej sen niż rzeczywistość. To tak , jakbym na estradzie koncertowej czy w telewizyjnym obrazie do muzyki widziała postacie ze snu, jak we śnie zadziwiająco ubrane i uczesane, działające z jakąś nielogiczną , senną logiką. Tak jakby nie z indywidualnej, lecz ze zbiorowej podświadomości, wyłaniały się treści di tej pory tam uwięzione.

- Ale to już jest coś . Można powiedzieć, że sen to pierwszy etap , torujący drogę temu by za jakiś czas te spychane w głąb świadomości treści mogły zostać przyjęte jako cos realnego, co można i trzeba włączyć w obręb naszego świadomego doświadczenia.

Kiedy podczas psychoterapii zaczynają się pojawiać ważne, choć czasem zadziwiające czy zatrważające sny, jest to sygnał , że podświadomość się budzi, zaczyna się czas wewnętrznej przemiany.

- Czyli całe to rockowe- wideoklipowi szaleństwo to nasz zbiorowy sen, o którym można powiedzieć , że dobrze , że wreszcie zaczął się nam śnić?

- Myślę, że tak. Choć warto pamiętać że wprawdzie dobrze jest śnic sny, ale żeby cos z tego wynikało musimy je jeszcze zrozumieć, odkryć ich znaczenie i przesłanie.

Rozdział ósmy - Przyjąć dziecko

- W jaki sposób dziecko chciałoby się urodzić? Jaka mogłaby być sformułowana przez nie instrukcja obsługi, dotycząca samego początku życia?

- Dziecko chciałoby pojawić się na świecie z woli obojga rodziców , którzy są gotowi na jego przyjście, biorąc odpowiedzialność za powołanie go do życia, wspieranie go w rozwoju i w jego dążeniu do prawdy, wolności i miłości.

Chodzi o to, żeby dziecko nie pojawiło się przez przypadek albo w wyniku naszych marzeń o tym, aby wreszcie ktoś nadal sens naszemu życiu i sprawił, ze staniemy się wreszcie kimś naprawdę ważnym dla drugiego człowieka.

Oczywiście formułujemy tu bardzo wymagająca instrukcję obsługi. Ale myślę, że warto formułować wymagania maksymalne i do nich się odnosić, pamiętając jednocześnie o kategorii wystarczająco dobrego rodzica i o tym , że rodzicami stajemy się od chwili poczęcia.

Dziecko pragnie przeżyć w spokoju i komforcie czas ciąży, czemu dobrze służy harmonijna relacja między rodzicami. Dobrze, jeśli mężczyzna stara się wtedy zaspokoić kobieca potrzebę posiadania bezpiecznego gniazda, do którego będzie można zaprosić tego niezwykłego gościa, jakim jest dziecko i zadbać o niego właściwie. Choć przesada w przygotowywaniu gniazda - otaczanie się mnóstwem pomocników, przedmiotów i podręczników - oznacza , że przyszli rodzice nie czują się bezpiecznie emocjonalnie.

Dla kobiety czas ciąży może być doskonałą okazją do sięgnięcia w głąb siebie, do stawania się matką w sensie wewnętrznym. Matką, a więc kimś kto bierze odpowiedzialność za powołane życie i szuka w sobie sil, by dać mu wystarczające oparcie.

- To trudne, zwłaszcza dla młodych kobiet.

- Często czują się bezradne - z góry abdykują z poczucia odpowiedzialności, z góry odrzucają to, co podpowiada instynkt, własna mądrość . Szukają rad innych osób, pochłaniają książki. A przecież każdej z nich można by powiedzieć to samo :” Tak naprawdę wszystko wiesz. Tylko uwierz w siebie, zaufaj sobie „. Jeśli matka odnajdzie kontakt z własnym instynktem, nie zrobi żadnego błędu.

- Nie jest łatwo zachować autonomię i własne widzenie spraw w tym okresie. Każdy ma wtedy dla nas dobre rady : przyjaciółki, sąsiadki i przede wszystkim medycyna.

- Naszym życiem w coraz większym stopniu kierują specjaliści ,przedstawiciele „obiektywnej” nauki, którym przydałoby się więcej pokory, bo popełniają wiele błędów , do których się rzadko przyznają.

Warto odwoływać się do siebie , do własnej mądrości. Mam wrażenie , że coraz więcej kobiet to rozumie , jeśli idzie o okres przed poczęciem i o sam poród. To też ważne dla dziecka , by pozwolić matce rodzić tak jak chce, żeby mogła zaufać swemu ciału. Żeby poród nie był podporządkowany wygodzie lekarza , tylko dziecka i matki. Żeby mógł odbyć się w warunkach, których instynktownie poszukują zwierzęta, a wiec w miejscu zacisznym, raczej ciemnym niż jasnym, raczej ciepłym niż zimnym, w odosobnieniu, w obecności możliwie najmniejszej liczby osób.

Wydaje mi się ważne, by kobiety mogły rodzic w pozycji fizjologicznej, ze stopami opartymi o ziemię. Bo człowiek jest stworzony do pionu i w tej pozycji ma najwięcej siły. Pozbawienie kobiety oparcia w ziemi podczas porodu jest psychologicznym nieporozumieniem a poza tym powoduje złą pracę mięśni. Tradycyjne, prymitywne zdawałoby się sposoby rodzenia - w kucki - SA wyrazem głębokiej mądrości ciała.

Pozwolenie na swobodny wybór pozycji porodu jest ważne z jeszcze jednego powodu. Myślę że dla dziecka to lepiej, jeśli matka bierze na siebie odpowiedzialność za rodzenie , a nie tylko oddaje się w czyjeś ręce. Wtedy tworzą się więzy zaufania miedzy matką a dzieckiem i rośnie zaufanie matki do siebie. To dobry fundament dalszych stosunków.

- Kiedy dziecko jest już na tym świecie, czego przede wszystkim potrzebuje?

- Bliskiego kontaktu z matką natychmiast po porodzie. Często matki nie mają siły- między innymi na skutek wyczerpującego sposobu , w jaki kazano im rodzić. Ale zabieranie dzieci od matek zaraz po urodzeniu to gwałt na bezbronnym człowieku. W tych pierwszych momentach dziecko przeżywa szok. Odbyło kosmiczną podróż na niewyobrażalną skalę, ma za sobą nieraz bardzo bolesne doświadczenie przedostawania się przez kanał porodowy. Kontakt z ciałem, które do tej pory tak dobrze znało od wewnątrz, jest dla niego nieodzowny i decydujący o fundamentalnym poczuciu bezpieczeństwa na tym świecie. Dla matki tez jest ważne , aby w pierwszych momentach po urodzeniu to ona zatroszczyła się o dziecko, a nie ktoś inny.

Z punktu widzenia autorytarny model szpitala położniczego , w którym dziecko staje się własnością instytucji , a nie matki , jest czymś karygodnym.

- Co jeszcze trzeba dać dziecku jak najszybciej?

- Przede wszystkim doświadczenie podstawowe: że rytm jego potrzeb nie jest czymś, z czego musi rezygnować.

Jeśli potrzeby dziecka nie są zaspokajane w jego własnym rytmie , powstaje pierwsza psychologiczna przesłanka do rezygnacji z siebie, a w konsekwencji do trudności w budowaniu poczucia tożsamości. Rytm potrzeb dziecka powinien być uszanowany, bez względu na niewygodę rodziców. A wiec trzeba je karmić wtedy, kiedy ono chce jeść , ubierać tak, żeby było mu wygodnie, nie trzymać w osobnym pokoju, tylko delikatnie włączać w życie rodziny, w klimat tego, co dzieje się wokół niego, nie brzydzić się jego odchodami- traktować je naturalnie i otwarcie, jak każdą sprawę dotyczącą życiowych potrzeb. Odpowiadać na płacz dziecka.

- Nie przesadzasz ? Czy w okresie, kiedy nie istnieje jeszcze świadomość siebie, może powstać tak głęboki uraz , sprawiający że dziecko traci poczucie tożsamości?

- Nie ma wtedy jeszcze poczucia „ ja” ale jest świadomość, która działa jak taśma magnetowidowa - wszystko rejestruje, wszystko wie. Poczucie „ja” rodzi się później , wynika z rozwijającej się świadomości , ale świadomość czysta istnieje od początku, istnieje jeszcze przed poczęciem. Można powiedzieć że istnieje od zawsze.

Zaspokajanie potrzeb dziecka zgodnie z jego rytmem to podstawowe doświadczenie. Jeśli go zabraknie dziecko uczy się, ze świat nie odpowiada na jego potrzeby. Ktoś przy nim jest, ono krzyczy czy płacze i widzi, że nikt nie reaguje. Taka sytuacja oznacza dla dziecka tylko jedno: skoro nikt nie odpowiada , to znaczy ze mnie nie ma.

- Dlaczego akurat tak dziecko „ interpretuje”? Używam cudzysłowu , bo to wszystko odbywa się w przestrzeni, która trudno precyzyjnie określić: gdzieś miedzy tym, co instynktowne, a tym , co świadome.

- Trafna i nie spóźniona odpowiedź na potrzeby dziecka jest niezbędna do wytworzenia jego poczucia tożsamości, jego podstawowego ja jestem , ponieważ otoczenie reaguje na mnie. Ja krzyczę - ktoś przychodzi, ja chce jeść- ktoś mnie karmi.

- A Kidy się rodzi poczucie , że jestem dobry albo zły, w porządku albo nie w porządku? Znacznie później?

- W podstawowym sensie- - też w pierwszych tygodniach i miesiącach życia. Bo jeśli otoczenie reaguje na moje potrzeby i nie jest tym nadmiernie przeciążone , nie zachowuje się agresywnie, nie wzbudza mojego poczucia winy, nie karze mnie za to , że jestem i że wciąż czegoś potrzebuję , to znaczy , że ja jestem w porządku.

W tym najwcześniejszym okresie życia dziecka decyduje się w ogóle podstawowa sprawa: poczucie sensu istnienia. Gdyby dziecko mogło mówić, mówiłoby pewnie tak do rodziców „ Dajcie mi dużo czasu i uwagi, bo im więcej czasu i uwagi mi dajecie, tym większe mam poczucie, ze jestem kimś ważnym, że jest dla mnie miejsce na tym świecie, ze ktoś mnie kocha” W ten sposób tworzy się dziecku fundament tego, żeby samo było zdolne do miłości.

- W pierwszych tygodniach , miesiącach życia jest mnóstwo sytuacji kiedy rodzice sobie nie radzą . Dziecko płacze, krzyczy , rodzice nie umieją rozpoznać dlaczego, stresują się , wpadają w panikę , są niewyspani, zmęczeni. Co traci w takiej sytuacji dziecko?

- Poczucie bezpieczeństwa. Jeśli rodziców stać na spokój i pewność siebie - co wynika z bliskiego kontaktu ze sobą i z dzieckiem jednocześnie - dziecko ma poczucie bezpieczeństwa, niczego się nie boi, ufa tej relacji.

Ale jest to oczywiście trudny czas , szczególnie dla samotnych matek. Kiedy rodziców jest dwoje , mogą się wymieniać, wzajemnie wspierać, łatwiej im odpocząć .

Matka, która jest z dzieckiem sama - szczególnie jeżeli to jej pierwsze dziecko - zostaje poddana trudnej próbie. I ma prawo reagować zniecierpliwieniem , gniewem, bo bywa wyczerpana psychicznie i fizycznie. Musi zadbać o siebie. I jeśli uda się jej pamiętać o tym, by być tylko wystarczająco dobrą matką , wszystko dobrze się skończy.

Najtrudniejsza jest sytuacja dzieci porzuconych przez matki. To nieprawda, ze można to załatwić że dziecko nie zauważy , jeśli tylko szybko podsunie mu się matkę zastępczą. Inwestycja emocjonalna , jakiej dokonują rodzice adoptując dziecko jest inna od tej, jakiej dokonują rodzice biologiczni. Różnica wyraża się w innej jakości kontaktu.

- Co czuje właśnie urodzone dziecko, którego matka znika?

- Zaraz po szoku związanym z porodem przeżywa szok pierwszego w życiu rozstania. Traci poczucie bezpieczeństwa i zostaje w nim zakwestionowane poczucie bycia kimś ważnym. Bo skoro ktoś, kto powołał nas do życia, opuszcza nas , nieuniknione staje się pytanie „ To właściwie kim ja jestem i co znaczę? Jaki jest sens tego, ze jestem na tym świecie?”

Są to pytania , na które potem można znaleźć odpowiedź. I często ludzie porzuceni w dzieciństwie znajdują w sobie siły , by tym pytaniom sprostać. Ale wielu cierpi na głębokie depresje, miewa skłonności samobójcze, ma małą odporność na życiowe przeciwności, zranienia.

Dzieje się tak, bo brak im wyjściowego kapitału , z którego potem w ciężkich chwilach mogliby czerpać. Czyli głębokiego przekonania , ze choćby nie wiem co się działo , moja mama mnie kocha.

Rozdział dziewiąty - Zadawać pytania.

- Czy nieszczęśliwi rodzice mogą mieć szczęśliwe dziecko?

- Nie. Choć oczywiście kiedy dziecko dorośnie, może stać się szczęśliwe. Ale nie stanie się takie dzięki rodzicielskiemu spadkowi, tylko na skutek własnego wysiłku, psychologicznej pracy nad tym, żeby to dziedzictwo przekroczyć.

Jako rodzice proponujemy dzieciom - najczęściej nieświadomie - pewien sposób widzenia świata i siebie w tym świecie. I to się przenosi na następne pokolenia albo wprost, albo przez zaprzeczenie. Jak już mówiliśmy wielu z nas w głębi serca podejmuje decyzję, że nigdy nie będzie popełniać błędów ojca czy matki. Tylko , że to łatwiej powiedzieć niż zrobić. Można na powierzchownym poziomie osiągać pewne rezultaty. Nie da się jednak na mocy decyzji przekroczyć naprawdę swego dziedzictwa. To się udaje przez doświadczenie innego sposobu istnienia.

- Zwykle myśli się tak : rodzice i dziecko to niemal to samo, krew z krwi….A przecież rodzice narzucają swój sposób widzenia świata i reagowania zupełnie innej osobie. Ta inna osoba ma inne tempo reagowania, inny styl postrzegania zjawisk. To inny , nowy człowiek. Nie zawsze łatwo nam dostrzec tę oczywistość.

- Z pewnością. Jeśli dziecko byłoby wychowywane przez innych rodziców, to w sensie osobowości , a nawet struktury fizycznej - mogłoby nie mieć wiele wspólnego z rodzicami naturalnymi.

- Pejzaż emocjonalny nas - rodziców- ma zwykle jakąś wyróżniającą cechę. Jedni są wybuchowi, inni głównie boją się świata, jeszcze inni we wszystkim wietrzą spisek i czują się wiecznie skrzywdzeni . Czy z punktu widzenia wychowania szczęśliwego dziecka ma znaczenie to, jakim typem jesteśmy?

- Niezależnie od tego , jakim typem jest każde z rodziców, nie da się uciec do świętej zasady, ze jeśli nasze dzieci mają być szczęśliwe , to i my rodzice- musimy tacy być. Dobitnie sformułował to Krishnamurati: „ Gdybyśmy naprawdę kochali nasze dzieci , na świecie nie byłoby wojen”. I taka jest prawda. Prawda, która po prostu wali w pysk. Próbujemy nie słyszeć jej grozy i głębi. A ona od tysiącleci próbuje się przebić do naszych serc i umysłów , znajdując swój wyraz w licznych mitach i wierzeniach. Na przykład patrząc na grzech pierworodny w wymiarze psychologicznym, można odczytać to następująco: jeśli rodzice zrobią jakiś błąd, to ich dzieci będą ten sam błąd kontynuować….

- ….i tak do końca świata?

- Nie , w tym nie ma mrocznego determinizmu. Każde pokolenie, każde dziecko ma ukrytą moc, pozwalającą na przekroczenie własnego dziedzictwa. Tylko musi znaleźć do tego powód i okazję.

- Najczęściej takim powodem jest cierpienie?

- Tak , dojmujące cierpienie. Nasze własne, ludzi z naszego otoczenia. Odczuwane, bądź nie, głośne bądź głuche, milczące….

- Po czym poznaje się szczęśliwe dziecko?

- Po tym, że jest zdolne do miłości Jest rozluźnione, nie boi się. Naprawdę szczęśliwe dziecko nie boi się niczego. Ma oczywiście zdrowe odruchy lęku związane z realnym niebezpieczeństwem.

- Jak się takie dziecko zachowuje? Jak to wygląda?

- Bardzo ładnie . Mamy do czynienia z kimś, kto swobodnie i radośnie porusza się po świecie, kto korzysta w pełni ze swoich możliwości , kto ma dużo energii…nie wywołuje wojen, bo ma odruchowy szacunek i dobre uczucia wobec innych ludzi.

- Pytałam o dzieci , a ty mówisz chyba o dorosłych. I to zdaje się o takich, którzy przeszli własną, długą psychoterapię. Więc: czy są takie dzieci? Czy nasze dzieci mają szansę takie być, skoro- żebyśmy nie wiem jak się starali - zawsze, choćby parę razy dziennie, coś tam im własnego narzucimy?

- No więc dobrze, takich dzieci nie ma, czy też zdarzają się bardzo rzadko. Bo brakuje nam szczęśliwych rodziców.

Ale zdarzają się, a potem ich dzieci wyrastają na ludzi wyjątkowo dobrze oddziałujących na otoczenie, pełnią różne ważne , pozytywne role w swoich środowiskach.. Czasami zostają świętymi.

Zwracasz mi uwagę, ze mówię o dorosłych. Bo też to samo ich dotyczy. Szczęśliwy dorosły to ktoś, kto ma w sobie dużo szczęśliwego wewnętrznego dziecka. Dziecka , które jest twórcze, spontaniczne, radosne. Kochające, odważne , niedogmatyczne. Które odważa się zadać każde pytanie i wszystko pomyśleć, które niczego się nie boi.

- Czy szczęśliwe dziecko zawsze będzie szczęśliwym dorosłym? Zdaje się, że na to pytanie już odpowiedzieliśmy : nie ma innej możliwości.

- Jeśli przez pierwszych dziesięć lat życia nie przydarzy się dziecku nic szczególnie raniącego, jeśli przez te lata nie będzie poddawane systematycznej „ toksycznej obróbce” ma szanse na to, żeby zasymilować wszelkie trudności, jakie staną mu na drodze. Zasymilować w taki sposób, który nie naruszy jego potencjału zdolności do bycia szczęśliwym.

Więc myślę, że na psychologicznym poziomie tak właśnie jest: jeśli szczęśliwe jest dziecko, to i dorosły potem będzie szczęśliwy. To nie znaczy, że cały czas będzie stąpał po płatkach róż . Jego życie może się przecież układać rozmaicie. Ale zdolność do przeżywania szczęścia polega głównie na tym, że wszystko , co się nam przydarza - dobre i złe, łatwe i trudne - potrafimy przyjąć, włączyć do swojego doświadczenia, wpisać w swój sposób przeżywania siebie i świata.

- Co jest ważniejsze : czy szczęśliwi, zadowoleni z dziecka dorośli, czy szczęśliwe dziecko?

- Trudno powiedzieć, kto tu jest ważniejszy . Jedno i drugie jest ważne w równym stopniu.

Na ogół bywa tak, że my - dorośli - nie jesteśmy w pełni szczęśliwi ale jeśli pracujemy nad swoimi ograniczeniami i emocjami, stwarzamy więcej przestrzeni i dajemy więcej swobody dziecku. Wówczas dziecko będzie miało lepszy start, a i my sami- dzięki tej pracy- będziemy bardziej szczęśliwi.

-Ale wyobraź sobie : takie luźne , swobodne dziecko co to nieustannie pyta, zawraca głowę, gada, może być ciężarem dla rodziców, którzy chcą jak najlepiej, ale nie mają dość siły, żeby dać dziecku dokładnie to, czego mu potrzeba , dokładnie taką ilość uwagi i troski.

- Jeśli dziecko wciąż ciągnie za rękaw i czegoś się domaga, to znaczy, że wcześniej został popełniony błąd i dziecko teraz próbuje załatwić nie załatwioną w przeszłości sprawę. Z jakiś powodów upomina się o swoje, domaga uwagi i czasu dla siebie. Natomiast jeśli we właściwym momencie dostało te uwagę i czas, takie problemy nie powinny powstawać. Wtedy dziecku wystarczy niewiele , by jego pojawiające się potrzeby zostały zaspokojone. Dostaje to, czego mu potrzeba i potem samo zajmuje się sobą.

- Czy rozwój przynosi szczęście? Rozwój, przekraczanie własnych ograniczeń - to coś bardzo pozytywnego, ale i trudnego.

- Rozwój jest koniecznym , ale nie wystarczającym warunkiem szczęścia

Kiedy podejmujemy prace nad przekraczaniem naszych wewnętrznych ograniczeń, możemy na tej drodze przeżywać okresy bardzo trudne , które ze szczęściem zupełnie nam się nie będą kojarzyć. Natomiast sam fakt, że odbywa się jakiś ruch, że uczestniczymy w dynamicznym procesie, który nas wzbogaca, uwalnia- samo to gaje często poczucie szczęścia.

Droga jest celem.

- Czy dyscyplina i kary burzą szczęście dziecka?

- Jeśli w relacji z dzieckiem jest wystarczająco dużo miłości , uwagi , szacunku, kontaktu, to dyscyplina nie będzie burzyć niczego. Dyscyplina to inaczej wymagania, stawianie granic- niezbędne doświadczenia w procesie stawania się istotą dojrzałą. Dziecko, które jest kochane, z radością przyjmuje te ograniczenia, bo są one częścią składową całej relacji z rodzicami , klimatu jakim ta relacja jest przesycona.

Tutaj obowiązuje zasada: tyle wymagań, ile miłości. I druga: żeby od dziecka nie wymagać więcej niż od siebie.

To trudne. Często nie jesteśmy w stanie zobaczyć i ocenić naszych zachowań z boku i nieświadomie stajemy się dla dziecka złym modelem. A potem żądamy od niego, żeby nie robiło tych właśnie rzeczy , które robimy sami. Stawiamy je wtedy w sytuacji bez wyjścia. To tak jakbyśmy najpierw nie dawali dziecku jeść, a później mieli do niego pretensje , że jest chude.

- Na przykład.

- Na przykład zachowujemy się wobec dziecka agresywnie , ponosi nas, wybuchamy gniewem, nie zdając sobie sprawy z jego nasilenia. Już jesteśmy trochę znieczuleni. Już nie słyszymy, nie widzimy siebie w tym gniewie. Tymczasem dla dziecka jest to cos porażającego, kataklizm…Za jakiś czas dziecko oddaje nam to samo. A my zdziwieni pytamy: Jak ty się zachowujesz , czy widziałeś coś takiego w domu, gdzie ty się tego nauczyłeś? A cały sęk w tym, że dziecko nauczyło się tego od nas. I teraz nam to oddaje.

Nasza nieuwaga , wady i ograniczenia odbijają się w zachowaniach naszych dzieci jak w krzywym zwierciadle .

- A karanie?

- Karanie fizyczne, karanie, w klimacie egzekucji - wymierzanie kary na zimno, dawkowanie jej , jest czymś bardzo destrukcyjnym, bo upokarzającym. Upokorzenie to chyba najbardziej niszczące doświadczenie dzieciństwa.

Kiedy dziecko, nie wyczuwając granicy, szczypie się, gryzie albo wciska ci w nos klocek , wtedy ty odruchowo się opędzasz i dziecko dostaje po łapie. To nie jest kara, tylko odruchowe postawienie granicy w żywej wymianie, informacja o tym że granica została przekroczona. Tutaj wiele zależy od tego, jak sam dorosły ma wyznaczone swoje granice. I jeśli dorosły ma dobrze w głowie, czyli granice są ustawione realistycznie, to danie po łapie nie jest karą. Wynika z kontekstu, z sytuacji i jest emocjonalną wymianą informacji , a nie egzekucją

- A kary w sytuacji, kiedy dziecko nie dotrzymuje umowy?

- Są potrzebne, jeśli tylko nie upokarzają , lecz uczą, że jeśli się nie dotrzymuje umów, ponosi się konsekwencje.

Częstym nawykiem rodziców, wyniesionym z ich własnych dziecięcych doświadczeń, jest karanie pracą.

Za karę pozmywasz, za karę posprzątasz….To wytwarza negatywny stosunek do pracy. Robienie czegoś przestaje być przyjemnością i radością, zostaje na zawsze obciążone odium kary. Jedyną przyjemnością staje się wtedy niezrobienie niczego.

Istnieją społeczności - kwakrowie n przykład - w których praca urasta do rangi sacrum. Dopuszczenie do pracy , którą wykonuje sąsiedzka czy rodzinna wspólnota jest wielką nagrodą. A my karzemy dzieci pracą, a nagradzamy oglądaniem telewizji . Prawdę mówiąc to szaleństwo, które grozi nieobliczalnymi konsekwencjami. Chyba mamy niedobrze w głowie.

- Czy można i czy należy chronić dziecko przed cierpieniem?

- Ochrona dziecka przed cierpieniem jest naturalnym odruchem kochających rodziców. Ale wiadomo, ze nie można dziecka uchronić przed cierpieniem całkowicie . I jeśli ktoś z rodziców stawia sobie taki cel, jego dobre intencje z pewnością wybrukują drogę do jakiegoś piekła.

Bywa, że za wszelka ceną chcemy uchronić dzieci przed bólem. Ale ból jest elementem życia. Jest ważnym i powszechnym doświadczeniem , ma też funkcję informacyjną . Informuje nas o tym , że popełniamy jakiś błąd. Ból jest sygnałem błędu. I to zarówno w relacji ze światem zewnętrznym, jak i w relacji z samym sobą.

Jeśli rodzice będą mieli idee fixe , żeby ich dziecko nie przezywało bólu , łatwo można sobie wyobrazić do czego to doprowadzi. Wychowają istotę zdezorientowaną i niedojrzałą, niezdolną do korzystania z wolności czy wchodzenia w jakiekolwiek ryzykowne sytuacje.

Tacy rodzice będą przesadnie reagowali na ból dziecka i wytworzą w nim predyspozycję do przeżywania bólu w sposób histeryczny. Nie nauczą dziecka „ mieszczenia” bólu w sobie, nie naucza spokojnego reagowania na ból.

Dorosły - po takim treningu- będzie przestraszony niepewny siebie. Nie pozna świata , bo świat będzie go przerażał. Będzie próbował otoczyć się komfortem i spędzi Zycie na tym, żeby podtrzymywać „ świra” własnych rodziców, unikając za wszelką ceną bólu i cierpienia. Oczywiście wpędzi się w końcu w piekło pustki i nie odczuwania.

- A śmierć? To dla nas samych najtrudniejsze doświadczenie, wyobrażamy wiec sobie, ze i dla dzieci jest trudne.

- To chyba projekcja leków dorosłych na dzieci. Proces wychowywania jest w dużej mierze wynikiem projekcji postaw, przeświadczeń i uczuć dorosłych na dzieci. Im bardziej ta projekcja jest nieujawniona i nieświadoma - tym gorzej dla dzieci.

Myślę , że dzieci mają znacznie zdrowszy stosunek do śmierci niż dorośli. Pamiętam, że sam byłem takim dzieckiem. Kiedy miałem dziesięć lat , znalazłem się w szpitalu, na obserwacji. Leżałem z dziećmi bardzo chorymi. Co kilka dni ktoś umierał. Wieczorem jeszcze bawiliśmy się wspólnie , a rano łóżeczko kolegi było za parawanem. I to było dla mnie i dla innych dzieci w jakiś sposób naturalne . Oczywiście- także smutne, poruszające. Ale w naszym dziecięcym przeżywaniu nie było klimatu tragedii, strachu, koszmaru, rozpaczy, które w to wydarzenia wnieśli dorośli.

Leżał , tam z nami chłopczyk , który cały czas był nieprzytomny. Dzień i noc siedział przy nim jego ojciec - oszalały z rozpaczy, płaczu, zmęczenia. Wtedy, jako dziecko, relację ojca odbierałem jako niepokojąca. Nie zrozumiałą , przytłaczającą. Choć teraz , kiedy sam jestem ojcem, łatwiej mi zrozumieć to, co wtedy przeżywał ten człowiek.

- On był przywiązany do swojego dziecka, a ty - do jego syna - nie.

- O to właśnie chodzi . Ja nie byłem przywiązany. Ale to była jednak śmierć. Nie sądzę, że dzieci powinno się w szczególny sposób chronić czy izolować, kiedy ktoś bliski im umiera. Trzeba dać dziecku możliwość pożegnania się z kimś , kogo kocha. Poza tym, doświadczenie odchodzenia bliskich może się stać źródłem ważnej duchowej inspiracji , porządkującej na resztę życia hierarchie wartości dziecka . I chyba tego właśnie się boimy.

W zamian za to pokazujmy dzieciom bez ograniczeń śmierć telewizyjną czy filmową - chłodny obrazek, który nie pachnie, nie boli i w rezultacie nic nie znaczy. Jest abstrakcją.

Psychologowie i socjologowie, badający falę zbrodni popełnianych ostatnio przez dzieci, twierdzą że te zbrodnie są możliwe miedzy innymi dlatego że dzieci SA pozbawione żywego doświadczenia cierpienia, smutku i umierania bliskich im ludzi.

- Ale pewnie pamiętasz z własnego dzieciństwa takie momenty, kiedy zadawałeś pytanie: a co się dzieje z człowiekiem po śmierci? Ja mam z tym kłopot, nie potrafię dziecku powiedzieć po prostu tego, co o tym wiem.

- Och, gdybyśmy naprawdę wiedzieli, co się dzieje z człowiekiem po śmierci, to by ten świat zupełnie inaczej wyglądał.

-Ale wiemy na pewno, co się dzieje z naszym ciałem, które się rozpada. Ja właśnie tego najbardziej się boje. Pamiętasz, tobie to ktoś opowiedział , kiedy byłeś mały?

- Dla mnie szybko stało się to oczywiste. Urodziłem się jeszcze w czasie wojny i po wojnie na własne oczy widziałem , co się dzieje z ludzkim ciałem po śmierci. W czasie zabaw w ruinach często znajdowaliśmy ludzkie czaszki i kości.

- Z tego punktu widzenia nasze dzieci chowamy w świecie trochę nieprawdziwym, papierowym?

- Skoro nie potrafimy naszym dzieciom opowiedzieć o tym , co się z nami dzieje po śmierci , najważniejsze staje się to , czy robimy coś, aby się tego dowiedzieć . Czy potrafimy o tym mówić z dziećmi. Jeśli się boimy, jeśli nie potrafimy o tym rozmawiać , nieuchronnie „ sprzedamy” lęk przed śmiercią własnym dzieciom.

Na świecie od lat organizuje się zajęcia dla ludzi zajmujących się umierającymi , dla rodzin umierających, dla samych umierających. Spotykają się tam wszyscy razem. Dzieci też. To wzbogaca, ustawia właściwą hierarchię wartości spraw w życiu.

Nasza cywilizacja - po to , by mogła dalej rozwijać się w tym samym kierunku - musi negować istnienie śmierci. Walczyć ze śmiercią, wstydzić się śmierci.

-Także narodzin. Narodziny w wersji „ strawnej” dla cywilizowanego człowieka to już nie ta zwykła mieszanina szczęścia, radości, bólu i strachu, tylko pyzaty , różowy niemowlak z kokardką na pampersach.

- To prawda. Ale śmierć jest usuwana z pola widzenia w sposób bardziej konsekwentny.

Nie opuszcza mnie nadzieja, że kiedyś ten świat zmądrzeje i pojawi się jakaś powszechnie dostępna metoda, tradycja, rytuał- sam nie wiem co- dzięki któremu ludzie będą mogli nad swoim ograniczającym dziedzictwem i przekraczać je. Że będą mogli poznać swoje prawdziwe uczucia i potrzeby, przeżyć ból niespełnienia i rozstać się z nadziejami, których nie sposób zrealizować , a ich żal i gniew znajdą właściwych adresatów. Wtedy może wreszcie przestaniemy przerzucać ciężar nie załatwionych spraw na następne pokolenia. Miłość i pokój będą miały więcej szans. To co dotyczy pojedynczej relacji „ rodzice - dziecko”, przejawia się jednocześnie w makroskali społeczności, narodów i cywilizacji….

-Polityka…

-….sposób w jaki traktujemy Ziemię , sposób w jaki rozwiązujemy konflikty między narodami - to wszystko jest z jednego korzenia.

- Czy marzenie o tym , że kiedyś możliwe będzie przekroczenie tego doświadczenia, że pojawi się ogólnie dostępna metoda takiej pracy - czy to nie utopia? A poza tym : skoro tak się dzieje od setek lat, może po prostu nie powinno być inaczej?

- Ale jest coraz gorzej. To co dawniej może nie stanowiło problemu w skali planety, teraz taki problem stanowi.

- Jest nas tak dużo…

- …i skala zjawiska sprawia ze zmienia się też jego jakość. Jeśli mamy przetrwać jako gatunek , powszechna musi się stać świadomość, że czegoś ważnego nam brakuje, że coś ważnego mamy do zrobienia. Ze sobą . Każdy z osobna.

- Czy rozwód rodziców zagraża szczęściu dzieci?

- Oczywiście, że najlepiej dla dziecka byłoby, gdyby rodzice żyli w zgodzie , szanując się nawzajem i kochając. Gdy rodzice nie żyją w takim komfortowym układzie, a czasami wręcz się nienawidzą, często uważają , że w imię dobra dziecka winni podtrzymać ten związek, bez względu na to , jaką treścią jest wypełniony. To nieporozumienie. Związek, który jest przepełniony nienawiścią, pogardą, walką , nie służy dziecku na pewno. Szczególnie gdy rodzice nie robią nic, co by miało prowadzić do rozwiązania trudności i tkwią w impasie. Sądzę, że lepiej byłoby , gdyby tacy rodzice się rozstali.

Oczywiście, bardzo wiele zależy też od tego , w jaki sposób się rozstają. Niestety , tak się na ogół dzieje , że rozwodzący się rodzice walczą o dziecko. Walka jest bezlitosna, bezwzględna , a dziecko przeżywa rozrywający duszę konflikt lojalności, który wiąże się z koniecznością wyboru , po czyjej stronie ma stanąć. Czy matka, czy ojciec? Z kim zostać?

Jeśli pamiętamy o tym, że emocjonalnie dziecko jest uczynione z dwóch połówek , z których jedną stanowi matka, a drugą ojciec, to staje się jasne, że taki sposób rozstawania się rodziców rozszczepia dziecko , rozrywa osobowość, czyniąc ogromną wyrwę w jego psychicznej konstrukcji.

To błędne koło , ponieważ od rodziców, którzy żyją w konfliktowym związku , trudno nawet wymagać , żeby rozstawali się w sposób, który by szanował dziecko, jego wewnętrzną integralność. Jedno zło rodzi następne.

Jestem skłonny uważać, że lepiej jeśli rodzice, którzy żyją w konfliktowym związku, rozejdą się , nawet jeśli dziecko będzie obiektem w rozgrywce rozstania. Sytuacja dziecka rozstrzygnie się szybciej i nie będzie tak długo niszczyć.

- Dziecko będzie miało szansę jakoś sobie z nią poradzić?

- Po paru latach rodzice ochłoną i do każdego z nich będzie jakiś dostęp. Przestaną być parą szaleńców uwikłanych w niekończącą się walkę.

- Dla wielu osób to, co mówisz, jest ryzykowne. Samo utrzymanie domu daje przecież dzieciom poczucie bezpieczeństwa.

- Jeśli dzieci są jedynym powodem , dla którego podtrzymuje się związek rodziców, moim zdaniem nie powinno się go podtrzymywać.

Jeśli natomiast jest w małżeństwie coś jeszcze, o co rodzice, chcą zawalczyć , co jest dla nich cenne, co daje nadzieję, to wtedy warto.

- Dlaczego sądzisz, że samo istnienie dzieci nie wystarcza?

- Ponieważ dziecko uczy się w takim domu, że można i należy trwać w relacjach, które są utkane z nienawiści, pogardy, lęku i poniżenia. Jest to dla dziecka doświadczeniem raniącym i jednocześnie zawstydzającym. Dzieci wstydzą się takich rodziców, czują się winne za to wszystko „ To moja wina, że oni się tak ze sobą męczą”

- Jak to zaowocuje?

- To dziecko nie będzie prawdopodobnie zdolne do nawiązywania pozytywnych relacji z ludźmi. Będzie miało skłonność, by w swoim dorosłym doświadczeniu nieświadomie powtarzać to, co było udziałem rodziców. Bycie z drugim człowiekiem na zasadzie otwartości, miłości , szacunku i bliskości, będzie dla niego niedostępne. A nade wszystko takie dzieci zostają obrabowane z jednego z największych skarbów, jaki rodzice mogą dać dziecku, czyli z możliwości obdarzenia ich szacunkiem. To straszne obrażenie na dalsze życie.

Konflikty , walka rodziców wzbudzają w dziecku silne emocje negatywne, które sprawiają , że traci ono szacunek dla rodziców. To straszne obciążenie.

- Co powoduje?

- Na przykład : rodzice obrzucają się najgorszymi wyzwiskami, awanturują się , biją , potem idą do łóżka, a na to wszystko patrzy ich córka. Jak ona sobie później poradzi z przeżywaniem własnej seksualności i kobiecości w sposób godny i radosny? Czy zdoła połączyć seks z sercem i miłością? Na całe życie pozostanie z pytaniem: dlaczego matka, zaznawszy pogardy i nienawiści od ojca, gardząc nim i nienawidząc go w zamian, może z nim iść do łóżka?

- Co dzieje się wtedy z poczuciem kobiecości?

- Jeśli pamiętamy, że matka jest dla córki modelem kobiecości, jest to druzgocące doświadczenie. I przenoszone dalej, powoduje mnóstwo cierpienia.

- Wielu rodziców wie, że w ich związku nie ma miłości, ale starają się udawać, że nie ma też wrogości, starają się żyć kulturalnie.

- Ale tu nie można udawać. Nawet jeśli się najbardziej staramy , to z punktu widzenia dziecka w takim domu wieje chłodem. I dziecko nasiąka nim. Tu żadne słowne deklaracje i puste gesty niczego nie zastąpią.

- Mimo to wiele osób uważa , że trzeba zachować pozory, że warto zostać razem dla dzieci, bo to jest mniejsze zło. Że dziecko płaci jednak mniej.

- Myślę , że to nieprawda. Spotkałem na przykład wiele dorosłych dzieci alkoholików, które- jako dzieci- o niczym innym nie marzyły, tylko o tym, żeby rodzice się rozstali. Żeby ten pijak wreszcie zniknął z horyzontu. Ogrom destrukcji, którą pijący ojciec powodował w życiu rodziny był dla tych dzieci nie do uniesienia, ponad siły.

Oczywiście dostrzegam wartość tego, żeby ludzie, którym jest trudno ze sobą, a którzy składali śluby małżeńskie, zrobili wszystko, aby dochować im wierności. Ale nie możemy zapominać, że istotą małżeńskich ślubów jest kultywowanie miłości i szacunku oraz wzajemne pomaganie sobie. Jeśli stać nas tylko na kultywowanie domowego piekła , to śluby już dawno zostały złamane. Sprzeniewierzyliśmy się im ostatecznie. Tylko pod jednym warunkiem można próbować tkwić w takim piekle - jeśli zaczniemy coś naprawdę i uczciwie robić, aby nasz stosunek do partnera i wzajemną relację zmienić. Żeby zrozumieć ukryte powody tragedii, którą właśnie kreujemy. Czasami trzeba wziąć swoją część odpowiedzialności, nie czekając na partnera. Nie wolno nam ulec złudzeniu, że to się jakoś da przeczekać. Tego się przeczekać nie da. Szkoda życia. Trzeba coś robić. I jeśli dziecko widzi, że rodzice coś robią, aby się zmienić to nawet w najtrudniejszym małżeństwie będzie to dla niego budujące.

-Jak rozstanie waży na obrazie ojca i matki w oczach dziecka?

-Podstawowe negatywne doświadczenie , jakie dziecko z tego wynosi , jest takie, ze dziecko nie będzie sobie w przyszłości dawać prawa do szukania szczęścia i dążenia do niego. Uzna za fakt naturalny i normalny, że życie spędza się w piekle i że właściwie jedyne co można zrobić, to podsycać piekło.

Nie widzi żadnego innego rozwiązania. W skrajnych , ale wcale nie tak rzadkich przypadkach, tego typu doświadczenie prowadzi wprost na margines społeczny , ku autodestrukcji, staje się źródłem postaw i zachowań antyspołecznych.

- Ale z drugiej strony, jeśli rodzice zdecydują się na rozwód, dzieci czują się przede wszystkim

winne, prawda?

- Dzieci czują się winne , jeśli rodzice się rozstają, ale czują się też winne temu, że rodzice się nienawidzą . Że rodzice nie są w stanie żyć w miłości i wzajemnym szacunku. Zresztą rodzice często obwiniają dzieci wprost o to, że przez nie muszą się męczyć z tym drugim i że zmarnowali sobie życie. Rozwód niewiele zmienia w sprawie poczucia winy. Gdy tacy rodzice się rozwodzą , dziecko ma większe szanse przeżycia - w sensie psychologicznym.

- To mimo wszystko trudne do przyjęcia.

- Ale czego uczy się córka, która patrzy na matkę ofiarę, poniżaną i gwałconą przez męża? Co dziecko może wynieść z takiego doświadczenia? Co? Czyż nie byłoby lepiej dla tej córki, gdyby matka szarpnęła się na niezależność, spróbowała szukać własnego szczęścia, a przynajmniej nie Godzic się na tak upokarzającą sytuację? Każda córka marzy o tym, żeby taką matkę zobaczyć. Każdy syn marzy, żeby zobaczyć takiego ojca.

- Ale z drugiej strony dzieci mają ogromną potrzebę żeby mieć- nieważne jakich , ale oboje rodziców.

- To prawda , ale bardzo często nie mają na to żadnej nadziei. Ta nadzieja została zdruzgotana i dzieci naprawdę nie mają rodziców, choć matka i ojciec istnieją obok siebie fizycznie. Dzieci mają do czynienia z parą szaleńców, znęcających się nad sobą i nad nimi. Co dobrego może z tego wyniknąć?

Są ludzie , którzy żyją życiem naprawdę niegodnym i utrzymywanie ślubów nie jest żadnym wytłumaczeniem dla takiego życia. To zawracanie głowy. Czynienie cnoty z własnej niemożności i niegodziwości. Sianie cierpienia na wiele pokoleń naprzód.

- A czemu rodzicom najtrudniej się rozstać, mimo że są w konflikcie? Żyją jakby w klinczu…

- Jednym z najbardziej powszechnych jest związek sadomasochistyczny. Ludzie dobierają się tak właśnie ponieważ doświadczenie z ich rodzicami było podobne. Jedno z rodziców było „ ofiarą”, a drugie „ katem”. Potem dzieci też czują się w tym najwygodniej. Jeśli ktoś z partnerów przekroczy swoje dziedzictwo- „kata” czy „ ofiary” - to związek musi się rozpaść. Bardzo często dzieje się tak w małżeństwach alkoholików- kiedy ten pijący wydobywa się z choroby, małżeństw się rozpada. Fundament układu został rozbity. A druga osoba nie potrafi się na tyle zmienić, żeby się do tego dostosować.

- Chyba że sama zacznie pracować nad sobą.

- Tak.

- Gdybyś miał ostatecznie odpowiedzieć na pytanie, czy lepiej się rozwieść czy utrzymywać konfliktowy związek, spokojnie powiesz że lepiej się rozwieść?

- Tak ogólnej odpowiedzi nie mogę udzielić. To zależy od każdego indywidualnego przypadku . Małżeństwom , które przychodziły do mnie , zawsze zadawałem pytanie „ Czy przyszliście po to, żeby pomoc wam się rozstać w kryzysie, czy żeby pomoc wam wytrwać ze sobą?

Są małżeństwa, o które warto walczyć. Nawet małżeństwa bardzo konfliktowe albo niefortunnie zawiązane można uratować , jeśli obie strony podejmą prace nad sobą- psychologiczną, religijna- ale to musi być praca, a nie pusty rytuał.

- A jeśli przychodzi para i mówi , że chce, abyś pomógł im się rozstać. Spokojnie z nimi pracujesz ?Czy masz zawsze nadzieję, że może uda się związek uratować?

- Jeśli ludzie przychodzą do mnie , zawsze mam nadziejże skoro przyszli, to widocznie jest w ich związku jakiś potencjał. Ale wyznaję , że czasami ratowanie jest niemożliwe. Często przychodzą tak naprawdę po to, aby pomóc im godnie się rozstać. To budzi szacunek. Wtedy robię wszystko co możliwe , żeby wszystkich zainteresowanych , a szczególnie dzieci, ochronić przed negatywnymi skutkami tego rozstania.

- Jak można się dobrze rozstać? Jaki jest mechanizm?

- To proces. Na ogół trzeba się odwoływać do dziecięcych doświadczeń samych małżonków, żeby mogli sobie zdać do końca sprawę z tego , jaka jest sytuacja ich dziecka, co ono może przeżywać . Jeśli to się uda, to już połowa zwycięstwa.

- Wyobrazić sobie?

- Przeżyć, nie wyobrazić. Przez własne doświadczenie przeżyć to, co może być w tym momencie udziałem dzieci.

- Po to, żeby….

- Po to , żeby je chronić, czynić zadość temu, co się nazywa rodzicielskim powołaniem czy obowiązkiem.

- Czyli dbać o własne szczęście, ale w sposób nie burzący świata innego człowieka, jakim jest dziecko?

- Wtedy decyzja o rozstaniu rodziców naprawdę może być odpowiedzialna i pozytywna. Rodzice mogą z czystym sumieniem przyjść do swego dziecka i powiedzieć „ Dla naszego i twojego dobra postanowiliśmy się rozejść . Zdaliśmy sobie sprawę, w jakim piekle żyjesz, a my nie jesteśmy w stanie żyć ze sobą tak, by być dla ciebie godnym naśladowania przykładem i zasłużyć na twój szacunek”

- Mimo wszystko trudno mi to przyjąć.

- Rozumiem powody , dla których to co mówię, nie jest łatwo przyjąć.

*************************************************************

- Jaka relacja między dziećmi a rodzicami jest lepsza - patriarchalna czy partnerska?

- Takiej alternatywy nie można stawiać. Tu nie ma „ alba- albo”. Na różnych etapach rozwoju dziecka różnie się to powinno kształtować.

Trudno być partnerem niemowlaka czy przedszkolaka, choć i w kontakcie z najmłodszym dzieckiem partnerski aspekt relacji jest ważny. Ale gdzieś od dziesiątego- dwunastego roku życia element partnerski zaczyna przeważać. Najważniejsze , żeby w obu wypadkach nie zabrakło tego, o co najtrudniej: szacunku.

Na pewno warto wystrzegać się patriarchalności rozumianej jako posiadanie bezwzględnego monopolu naprawdę i rację. W kontaktach z dzieckiem zawsze musi być miejsce na „ przepraszam, na „ pomyliłem się” , na nie miałem racji, na ustępstwa, negocjacje. Ponieważ my, rodzice, jesteśmy zwykłymi ludźmi , którzy błądzą, popełniają błędy. Zmagamy się ze sobą , szukamy sensu, prawdy, szczęścia i wcale nie musimy udawać, że już znaleźliśmy, jeśli tak nie jest. Nie przyznawanie się do tego tworzy niebezpieczną iluzję, w której będą potem żyły nasze dzieci.

- Czy to nie jest zbyt wielki szok dla dziecka, kiedy okazuje się , że ta największa na świecie osoba - mama- też czegoś nie wie, nie rozumie?

- Szok pojawi się wtedy, kiedy mama udawała , że wie, a potem okazało się , że to była nieprawda, że była tylko biedną, zagubioną istotą , która próbowała rozpaczliwie narzucić dziecku swój obraz świata wyłącznie po to, by mieć choć jednego zwolennika i nie czuć się tak bardzo samotnie.

- Czy rodzice powinni chronić dziecko przed wpływami obcych osób - przyjaciół, ciotek, wujków?

- Nie. Z rodzicami jest jak z dietą: jednostronność stwarza niebezpieczeństwo systematycznego błędu. Tak jak dobrze jest czasem zmienić dietę i sprawdzić, co nam lepiej służy i bardziej smakuje, warto czasem zmienić środowisko psychologiczne, w którym obraca się dziecko.

Huxley w swojej „ Wyspie”- książce, która była próbą sformułowania nowej utopii, idealnej ludzkiej społeczności - zawarł pomysł stworzenia kręgów rodzinnych , złożonych z kilku rodzin , pomiędzy którymi krążyły dzieci.

- Tylko dorosły mógł to wymyślić - dzieci pewnie by wolały, żeby krążyli rodzice.

- A może nie. To ciekawe dla dziecka, znaleźć się co jakiś czas w nowej przestrzeni, w innym otoczeniu , w klimacie innego domu, z poczuciem, że to tylko pewna procedura, że tak naprawdę rodzice są blisko, że do swojego domu można w każdej chwili wrócić.

Pomysł jest rzeczywiście utopijny , ale wskazuje na bardzo ważną sprawę: na ograniczenia wynikające z danego raz na zawsze systemu rodzinnego i niebezpieczeństwo powstawania systematycznego błędu, kiedy jeden element, którego jest za dużo lub za mało, odciska się trwale na doświadczeniu emocjonalnym dziecka.

Kontakty z różnymi środowiskami, z różnymi ludźmi mają wielką wartość. To nie pozwala na przyjmowanie za jedynie możliwe własnego doświadczenia rodzinnego i przekazu otrzymanego od rodziców.

- Nawet gdy ciotki czy wujkowie mają zupełnie inne od naszych pomysły wychowawcze? Rodzice często się tego obawiają.

- Och, bo my rodzice, zachowujemy się często jak działacze polityczni - chcemy mieć tylko zwolenników. Inny to wróg i zagrożenie. Dla polityka opozycja nie może mieć racji z założenia. A przecież tak wiele można się nauczyć od ludzi różnych od nas. Pokora jest tak samo rzadka wśród rodziców, jak i wśród polityków. W pierwszym wypadku z ogromną stratą dla dzieci, w drugim- dla narodów.

******************************************************************

- Czy płacz dziecka oznacza , że ono jest nieszczęśliwe?

-Jest wiele rodzajów płaczu.

- Ale wszystkich rodzice najczęściej się boją.

- Nie trzeba bać się płaczu. Płacz jest bardzo ważnym rodzajem ekspresji uczuć i daje niezbędne energetyczne rozładowanie i ulgę. Płacz tłumiony - szczególnie tłumiony przez lata - pustoszy emocjonalnie, energetycznie, a czasem wręcz anatomicznie.

- Brzmi to strasznie.

- Energia uczucia zamiast eksplodować- imploduje, kieruje się do wewnątrz. Żeby utrzymać płacz wewnątrz- tak jak każdą inną silną emocję - trzeba dokonać poważnego wysiłku mięśniowego, zablokować fizjologiczny odruch, który jest związany z ekspresją danej emocji. Można to zrobić siłą woli. Ale koszty, jakie się za to płaci- są ogromne. Pojawia się trwałe napięcie mięśni- także mięśni gładkich- w różnych częściach organizmu, tak zwane bloki albo pancerze mięśniowe , a w konsekwencji następuje gorsza cyrkulacja płynów ustrojowych. Zablokowany obszar ciała jest przez to mniej „ dożywiony” i niedogrzany. I tak powstaje anatomiczno- fizjologiczny odpowiednik tego, co stanowi blok czy zahamowanie psychiczne. Długotrwale zablokowanie może spowodować najpierw zmiany w funkcjonowaniu, a dalej także w strukturze organów znajdujących się w zablokowanej strefie. W obszarze tym pojawia się tendencja do infekcji i zachorowań, ponieważ jest osłabiony, wyizolowany z całego systemu.

- Pomyślałam teraz o niezwykle częstych infekcjach gardła u dzieci…

- To często bywa związane z tłumieniem płaczu albo gniewu, sprzeciwu.

- Gniew nie wykrzyczany…

- Tak , właśnie.

A wracając do płaczu. Rzeczywiście, często jako rodzice nie możemy znieść płaczu dziecka. Szczególnie , gdy trafia on w ton płaczu, którego sami nie wypłakaliśmy , od którego chcemy się trzymać jak najdalej i o którym nic nie chcemy wiedzieć. To jest najczęściej zupełnie nieświadome, a działa na nas jak płachta na byka. Czasami wydaje nam się , że jeszcze chwila takiego płaczu, a gotowi będziemy to dziecko zamordować. W ten sposób chcemy zabić w dziecku płacz, który kiedyś musieliśmy zabić w sobie. Czy też ten, który w nas kiedyś zabito.

- I jest tak : starałeś się , czytałeś książki, uczyłeś się uważnie obserwować własne emocje, a kiedy słyszysz ten płacz, nie zdążysz pomyśleć. I biegniesz, i dajesz klapsa albo wrzeszczysz.

- Tak właśnie działa podświadomość. Ślepe namiętności. To jest odruchowe . I dlatego trzeba sporo pracy nad sobą, uwagi, kultury emocjonalnej i szacunku dla drugiego , nawet najmniejszego człowieka, żeby uporać się z taką sytuacją.

Bo można przecież w tej sytuacji zachować się inaczej. Można powiedzieć dziecku „ Nie jestem w stanie słuchać twojego płaczu, a więc nie obraź się, ale ja po prostu stąd wyjdę…”

- A jak ono ma pół roku?

- Można mu powiedzieć to samo . I skoro nie potrafimy inaczej- zostawić dziecko płaczące. Niech się wypłacze. Ale nie odchodzić w gniewie. Wyjść tak jakby się kogoś chciało zostawić sam na sam z jego intymną sytuacją. To trudne , ale możliwe. Mnie też wydawało się kiedyś , że wszystko mam już wypłakane i nagle okazało się, ze nieprawda, że jest tego płaczu jeszcze i jeszcze….

- Ale z punktu widzenia matki czy ojca, dbających by dziecko dostawało tyle miłości, ile potrzebuje , zostawianie go płaczącego jest nie do pomyślenia.

- Wiele zależy od tego, jaki to płacz.

Jeśli jest to płacz „ przeciwko rodzicom” , wówczas próba zbliżenia się do dziecka w takiej sytuacji jest nieporozumieniem. Nie wolno tego robić, trzeba je zostawić i wycofać się z szacunkiem dla tego płaczu.

Ale jeśli płacz wynika z głodu kontaktu, poczucia porzucenia czy krzywdy, a dziecko jest otwarte na kontakt z nami, warto zdobyć się na to, żeby mogło się wypłakać przy nas.

Gdy dziecko płacze lub przeżywa inne ważne i burzliwe emocje - na przykład ból- dobrze jest towarzyszyć mu w tym przeżywaniu i nie uspokajać go przedwcześnie. Mamy taką tendencję do pocieszania: że już minęło, już nie boli. To taka łagodna forma zaprzeczania rzeczywistości, kwestionowanie wiarygodności przeżyć dziecka. Gdy dziecko płacze z bólu, zamiast mówić mu, że już nie boli, że powinno być dzielne i nie płakać, dobrze jest mu powiedzieć , że wiemy jak boli, jak strasznie boli. Uznać że to, co jest, po prostu jest. Wtedy okaże się, że na ból najlepiej pomagają nie pocieszenia, tylko uznanie go za rzeczywistość o prawdziwe, biorące się z tego współodczuwanie i kontakt.

- Jeden z moich znajomych zauważył kiedyś, że ma skłonność- bardzo zresztą powszechną- do łapania dziecka na ręce, kiedy tylko coś mu się złego dzieje. Pomyślał , że w ten sposób, odrywając je od ziemi w trudnym momencie, pozbawia je czegoś bardzo ważnego : dobrego oparcia, ugruntowania. I od tego czasu ofiarowuje dziecku swoje współczucie na ich poziomie - przykuca i przykucnięty obejmuje.

- To bardzo ważne . Kiedy dziecko stoi już na własnych nogach i może przyjąć na stojąco to, co mu się przydarza, nie jest dobrze wyrywać je z jego własnego miejsca, pozbawiać naturalnego punktu oparcia. To buduje złudne przekonanie o omnipotencji rodziców, którzy są w stanie wyjąć dziecko z każdego cierpienia i przenieść do swojego nieba. Oczywiście ta sugestia nie podnoszenia i nie brania na ręce nie dotyczy sytuacji ewidentnie niebezpiecznych dla dziecka.

-Czy dziecko może przejawiać agresję wobec rodziców? Czy również agresję fizyczną?

- Jeśli rodzice wyrażają agresję fizyczną wobec swoich dzieci, to zasada odpowiedzialności i partnerstwa kazałaby przyjmować również agresję ze strony dzieci. Ta agresja i tak będzie czekać w dzieciach, aż doczekają się własnych dzieci i wtedy sobie pofolgują. Chyba sprawiedliwiej by było, gdyby zbierał ten kto sieje. Najlepiej po prostu unikać bezpośredniej agresji fizycznej w relacjach z dziećmi, a szczególnie unikać tych mini egzekucji i bicia rytualnego…

- ……jutro, po szkole , dostaniesz zasłużone wczoraj lanie.

- Dostaniesz na zimno, bez emocji, żeby ślepej sprawiedliwości stało się zadość.

Myślę, że w skali globu, najbardziej odpowiedzialni za wojny są zwolennicy takiego właśnie karania dzieci. Słynna czarna pruska pedagogika, to rytualne bicie dzieci dyscypliną i upokarzanie ich, obowiązujące przez wiele pokoleń , musiało w końcu zaowocować przerażającym okrucieństwem w tych wszystkich dzieciach, które potem dostały karabiny i poszły zabijać pod sztandarami ze swastyką.

- I wtedy już mogły zrobić coś z tym, co dostały od rodziców. Mogły oddać.

- Bicie rytualne w imię sprawiedliwości- to najgorsza rzecz. To zupełnie co innego niż klaps czy wyraz odruchowego gniewu. Ale i tu trzeba uważać . Bo czasem mamy w sobie odłożone takie pokłady agresji, że byle drobiazg działa jak iskra w składzie amunicji i już nie potrafimy się zatrzymać. Dziecko staje się wtedy idealną ofiarą.

Jeśli w relacji między nami a dziećmi jest dużo agresji, warto pójść do specjalisty i popracować nad sobą . Na tym polega odpowiedzialność rodzicielska. I wtedy w ogóle nie będzie kwestii, czy dziecko może bić rodziców. Bo jeśli dziecko zaczyna to robić, to znaczy, że wiele złego już się wydarzyło.

- Bo co przekazuje dziecko, uderzając ojca czy matkę?

- Nie używając słów , dziecko informuje nas, że ilość upokorzeń i agresji, którą otrzymało , po prostu się w nim nie mieści. Zaczyna się bronić .Oczywiście, gdy chce się postawić tamę temu odruchowi dziecka, trzeba to zrobić jeszcze bardziej agresywnie. Trzeba mu tę agresję „ wepchnąć” z powrotem do środka, czyli dokonać kolejnego aktu agresji. I tak się niestety często dzieje . Uruchamiamy błędne koło. Dobrze więc tego typu sytuacje traktować jako ważny sygnał ostrzegawczy i zając się własną agresją.

- Czy i jak kształtować kontakty między rodzeństwem?

- Nie wolno się w to wtrącać używając deklaracji bez pokrycia, pedagogicznych pogadanek.

Dziecko uczy się relacji z rodzeństwem - w ogóle relacji z drugim człowiekiem - obserwując, w jaki sposób samo jest traktowane, w jaki sposób traktują siebie nawzajem rodzice. I to jest najlepsza metoda wpływania na to, w jaki sposób rodzeństwo traktuje siebie.

Rodzeństwo to relacja „ młodszy - starszy” i odwrotnie: „ starszy- młodszy”. I jest w tym odzwierciedlenie sposobu , w jaki „ starszy” czyli rodzic traktuje „ młodszego” czyli dziecko. Jeśli popatrzymy na to, zobaczymy w karykaturze, co robimy ze starszym dzieckiem.

Tę zasadę bardzo dobrze ilustruje pewna historyjka. Ojciec jest z dzieckiem w parku i widzi jak jego synek wali łopatką w głowę młodsze dziecko. Wyciąga synka z piaskownicy i daje mu kilka porządnych klapsów krzycząc: „ Pamiętaj, że nie wolno bić młodszych i słabszych od siebie”

Ta historyjka znakomicie streszcza to, co nagminnie robimy naszym dzieciom. Robimy ślepo, odruchowo, nieprzytomnie, a potem się dziwimy, że starszy wciąż młodszego bije.

- A relacja między bratem a siostrą?

- Jest w dużej mierze odbiciem relacji między mężem i żoną.

- Kiedy zdecydujemy się uważnie patrzeć, wszystko okazuje się niezwykle proste.

- I wszystko do nas wraca . Dzięki temu możemy coś z tym zrobić.

- Czy dziecko powinno dbać o szczęście rodziców?

- Dziecko nie jest od tego.

Jeśli rodzice mają dzieci po to , aby zadbały o ich szczęście, zapewniły sens ich życiu, to powstaje sytuacja niebezpieczna i dla dzieci, i dla rodziców.

Każdy z nas musi zadbać o własne szczęście. A dla dziecka największym szczęściem jest posiadanie szczęśliwych, zadowolonych z życia rodziców.

- Rodzice często myślą : wychowuje je , poświęcam im tyle czasu i trudu, należy mi się za to jakiś rodzaj zapłaty…..

- Jeśli rodzice wiedzą, ze za swoje szczęście każdy z nich jest odpowiedzialny przed samym sobą, wtedy naturalnie działają na rzecz tego, by dziecko szukało swego szczęścia samo. Wtedy szczęściem rodziców jest szczęście dziecka.

Bardzo żywe jest dla mnie wspomnienie pewnej rozmowy między matką a dorastającą córką. Matka próbowała wciąż wpływać na jej życie , a córka nie chciała się zgodzić z matczyną receptą. W końcu zapytała matkę „ Jakie masz prawo do tego, żeby mi mówić, jak mam żyć?” Matka odpowiedziała: „ Jak to?. Przecież kocham cię, chcę dla ciebie jak najlepiej, nie chce, żebyś popełniła te same błędy, co ja kiedyś”. Wychowałam cię i nie chcę, żeby się to wszystko zmarnowało”. Wtedy córka na to „ To za mało, mamo”. „ Jak to za mało, czego ty jeszcze oczekujesz?” . - pyta zaskoczona matka. „ Jednej , podstawowej rzeczy- mówi córka. Pod jednym warunkiem byłabym skłonna przyjąć twoją receptę na życie: gdybyś była szczęśliwa. A skoro nie jesteś szczęśliwa, o czy przecież obie wiemy , to powinnaś dać mi prawo do szukania mojej drogi, szukania mojego szczęścia i popełniana moich błędów”.

- Kolejna trudna recepta.

- Słyszałem kiedyś piękną opowieść o indyczce i kaczętach. Indyczce podłożono kacze jajka, z których wykluły się małe kaczęta. Indyczka , która nie wiedziała, że jest indyczka, bo przecież nie widziała się nigdy w lustrze , gdy zobaczyła małe kaczęta, uznała, że wszystko jest w porządku. Nie minęło kilka dni, gdy kaczęta zaczęły ciągnąć do wody. Indyczka zorientowała się , że inne kacze matki same wchodzą do wody i w ten sposób zachęcają swoje maleństwa do pierwszych prób. Ale indyczka bała się do wody wejść- nie miała przecież na piórach takiego tłuszczu jak kaczki : pióra mokły, stawały się ciężkie i indyczka tonęła. Tymczasem jej kaczęta , widząc strach matki, same zaczęły się bać wody. Wtedy indyczka postanowiła przełamać swój strach. Weszła do wody tak daleko , Az zanurzyła się po szyje i zawołała swoje kaczęta. Widząc to, kaczęta radośnie podążyły za matką i szybko spostrzegły, że są w swoim żywiole. W imię miłości do dzieci indyczka przełamała swój lęk. W tym samym momencie zapoczątkowała proces rozstawania się ze swoimi dziećmi. Oddala je ich światu. Temu , co jest ich przeznaczeniem. Pomogła dzieciom zrealizować ich przyrodzony potencjał. Nie wmawiała kaczętom, że są indyczkami i powinny- jak ona - chodzić po podwórku i grzebać w ziemi. A tak właśnie często postępujemy wobec swoich dzieci.

- Co robić , kiedy dziecko narusza prawa, psychologiczne terytorium i granice dorosłego- rodziców, nauczycieli?

- Jeśli istotnie dziecko te prawa i granice narusza, oznacza to przede wszystkim, że wcześniej dorośli naruszyli prawa i granice tego dziecka. Że istnieje problem z wzajemnym szacunkiem dla praw, granic terytoriów poszczególnych osób w rodzinie. Najwyraźniej dziecko nie doświadczyło na własnym przykładzie tego, co znaczy być traktowanym z szacunkiem . Skoro się nie nauczyło , to po prostu nie wie , jak z szacunkiem traktować innych.

- Traktować innych z szacunkiem to przede wszystkim przyznać, że mają pewne prawa.

- Tak. Dzieci, których granice- psychiczne, fizyczne, w ogóle granice szeroko rozumianej intymności- były naruszane , nie wyczuwają granic innych ludzi, powielają ten sam wzór relacji, który był obecny w ich relacjach z najbliższymi. Powielają ten wzór w swoich kontaktach z rówieśnikami , nauczycielami i oczywiście z rodzicami. Znów trzeba przypomnieć o niepodważalnej zasadzie walizki, obowiązującej w relacjach z dziećmi: co włożymy, to wyjmiemy.

Zawsze gdy pojawia się coś, co potocznie nazywamy „ problemem dziecka”, oznacza to, że jest jakiś problem z rodzicami. Odpowiedzialny terapeuta nigdy nie zdecyduje się na terapię samego dziecka, jeśli istnieją szanse zaangażowania w terapię całej rodziny, ponieważ wie , że to nie dziecko jest „ chore”, ale cały układ rodzinny jest chory. Oczywiście wielu rodziców ma pokusę , żeby wydelegować dziecko do terapii….

- …..i mieć z głowy….

- …mieć z głowy swoje problemy. Ale tak się nie da. Nie tedy droga.

- Rodziców, którzy to rozumieją jest coraz więcej. Gorzej z nauczycielami, którzy z lubością wystawiają cenzurki w rodzaju: „ Krzyś sprawia problemy”. Wciąż jeszcze w większości szkół nauczycielom trudno dostrzec w dzieciach osoby, które przeżywają jakiekolwiek emocje. Dziesięcioletnia córka mojej znajomej nie wytrzymała kiedyś na lekcji i nieco zażenowana zwróciła swojej pani uwagę. Był w klasie chłopczyk, który często o różnych rzeczach zapominał, potocznie mówiąc - gapowaty. Kiedy pani zwracała mu uwagę, uśmiechał się zwykle i trudno było z niego coś wyciągnąć. I kiedy tak pani po raz kolejny na tej samej lekcji zadawała chłopczykowi to samo pytanie „ Czemu się tak głupio uśmiechasz?” , córka mojej znajomej powiedziała : „ Bo on się wstydzi , proszę pani”

- Nie ma co ukrywać, że u nas wciąż przeważa autorytarny model rodziny i taki sam model szkoły. Model oparty na wymuszonym lękiem posłuszeństwie , na formalnym autorytecie, na nie mówieniu o problemach, na izolacji. Model kastowy, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Myślę, że czasem, w miarę jak wszyscy będziemy nasiąkać doświadczeniami demokracji , model ten będzie pomału zanikał. W końcu powstanie i u nas znaczący nurt, od lat obecny w innych krajach- nurt pedagogiki światłej, partnerskiej. Mający na uwadze dobro dziecka w głębokim tego słowa znaczeniu.

Ale żeby taki nurt mógł zaistnieć, muszą najpierw pojawić się nauczyciele, którzy będę mieli jasną świadomość tego wszystkiego, o czym próbujemy tu rozmawiać. Musi ich być dużo , dużo więcej niż jest teraz.

- Zastanawiam się , czy to będzie łatwe do przyjęcia dla dzieci, przyzwyczajonych do takich a nie innych stosunków w rodzinie. Załóżmy , że dziecko próbuje „ oddać” takiemu światłemu nauczycielowi agresję przeniesioną z sytuacji domowych. Nauczyciel najpierw spróbuje zrozumieć, dlaczego jego samego złości ta agresja , potem przyjdzie refleksja na temat tego, co jest jej przyczyną. Nauczyciel nie odrzuci znów piłeczki, nie zechce uczestniczyć w tym łańcuchu, zareaguje inaczej. Dziecko przyzwyczajone do agresji nagle zobaczy inny model- co wtedy?

- Dla takiego dziecka spotkanie człowieka , który nie reaguje agresją na agresję, próbuje dotrzeć do jego dobrych uczuć, złapać z nim kontakt, zamiast przyjmować bitwę , którą ono proponuje- może być bardzo ważnym doświadczeniem.

- Ale to nie oznacza , że od tego momentu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki , świat się zmieni , zapanuje wzajemna miłość i szczęśliwość,. Dziecko dalej będzie próbowało swojego sposobu , nauczycielowi może być coraz trudniej…..

- To oczywiste , że zmiana nie nastąpi od razu. Może być tylko wynikiem długofalowej, cierpliwej strategii postępowania, opartej na rzetelnej wiedzy i własnym doświadczeniu. Gdyby tylko nauczycieli było na to stać! Spędzają z dziećmi bardzo wiele czasu i są w dużym stopniu odpowiedzialni za to, jacy ludzie wyjdą z ich szkoły. Mają tez łatwiej - nie są zaangażowani w konflikty rodzinne, pozostają na zewnątrz. Dzięki temu mogą korygować rodzinne patologie. Najgorzej, jeśli się w nie wpisują.

- Ale nie jest też dobrze, kiedy nauczyciel próbuje zrobić coś „ przeciw” rodzicom.

- Ostro postawił ten problem film „Stowarzyszenie umarłych poetów”. Nauczyciel wspierał ucznia w rozwijaniu talentu, ale nieprzejednana postawa rodziców doprowadziła do tragedii , do śmierci chłopca. Można się tu zastanawiać , czy nauczyciel dobrze zrobił, tak jednoznacznie opowiadając się po stronie ucznia. Inna rzecz , że miał do czynienia z człowiekiem prawie już dorosłym, mógł więc przypuszczać , że jego uczeń uniesie ciężar konfliktu. Ale zlekceważył siłę rodziców. Gdyby nawiązał kontakt z rodzicami chłopca , sprawy potoczyłyby się inaczej. Jeśli nie zmienimy całego układu rodzinnego, to ten układ może zniszczyć dziecko, które próbuje się wychylić.

- Bo potrzeba akceptacji , miłości ze strony rodziców, nawet takich, przeciwko którym dziecko bardzo się buntuje , jest ogromna.

- Tak. Mówiąc w dużym skrócie, sytuacja zarysowana w filmie była taka : rodzice oddali syna do szkoły, która pasowała do obrazu ich świata , ich systemu wartości. I nagle w tej szkole - represyjnej , autorytarnej , w której dziecko miało nauczyć się jak najlepiej spełniać wymagania rodziców i wpisywać się w ich wizję świata - pojawia się nauczyciel, który jest zupełnie z innej bajki. Przychodzi i mówi „ przepraszam ale ja jestem po stronie dziecka. Tak się powinno mówić w szkole . Tylko nie wolno tracić z oczu rodziców”.

- Ich też trzeba zrozumieć, ukoić ich niepokoje, powiedzieć „ Wiem, że wam też jest trudno”…

- Bliska współpraca nauczyciela z rodzicami jest konieczna. Po to, by żeby dziecko zaczęło żyć w bardziej zintegrowanym systemie wychowawczym, a nie dwóch odrębnych systemach.

Gdy rodzice kategorycznie odmawiają współpracy , wychowawca staje często wobec dramatycznego dylematu. Wtedy trzeba wybrać dziecko. W końcu ten chłopak w filmie nie chciał zrezygnować z siebie po to tylko, aby sprostać oczekiwaniom swoich rodziców i być może ich uszczęśliwić. I w skrajny sposób dał temu wyraz.

Obyśmy jako rodzice, nie zmuszali dzieci do tak ostatecznych form obrony.

- Myślę , że Czytelnikom tej książki należy jeszcze jeden rozdział. Specjalny aneks dla krańcowo przemęczonych rodziców w okresie transformacji od jednego systemu politycznego do drugiego, którzy też chcieliby wychowywać szczęśliwe dzieci.

- Sam mam ten problem. Myślę, że najlepsze , co może zrobić tak krańcowo przemęczony rodzic…..

-….wyspać się wreszcie?

- Może też. A przede wszystkim dzielić z dziećmi trudy i troski tego okresu. Nie izolować się . Nie udawać przed dziećmi , że nie jesteśmy zmęczeni. Nie mamy co liczyć na to, ze kiedyś przyjdzie lepszy okres dla dzieci, że spadnie z nieba czas i sposób na to, żeby złapać z dziećmi kontakt. Kontakt musimy mieć na bieżąco, niezależnie od tego, jak jest ciężko.

- Ale żyje się trudno, brakuje pieniędzy i czasu nie ma.

- Starajmy się robić tyle, ile to możliwe , żeby i w trudnych czasach być razem. Nie róbmy sobie i dzieciom złudzeń, że super sprzęt , super ubrania, super wykształcenie przyniosą im szczęście , a rola rodziców sprowadza się tylko do tego aby na to wszystko zarobić. Trzeba tu uchwycić granicę i pamiętać , że czas i uwaga darowana przez rodziców są dla dzieci najważniejszym źródłem siły odporności i zdolności do kochania na resztę życia.

Rodzice nie mogą stawiać się w sytuacji, w której obsługują swoje dzieci , zaopatrując je wyłącznie dobra materialne i odsyłając do innych po miłość , po wsparcie, po inspiracje, po kontakt. Nie wolno nam zrzucać z siebie tej odpowiedzialności.

- Ale rodzice miewają ogromne poczucie winy, kiedy nie mają dość pieniędzy…

- Często chcemy wierzyć , że rzeczy mogą zapewnić naszym dzieciom szczęście. A rzeczy mogą być tylko źródłem chwilowej radości. Jeśli zapracowujemy się po to, aby dzieciom ofiarować kolejne rzeczy uczymy je tego, że receptą na szczęście jest posiadanie przedmiotów. A to nieprawda.

- Pamiętam, jak moja - dorosła dziś - córka, parę ładnych lat temu, kiedy lalki Barbie kupowało się w Peweksach, zaczęła się takiej lalki domagać. Pieniędzy starczało nam do połowy miesiąca, o lalce nie było mowy, a dwie czy trzy koleżanki już te lalki miały i zaczął się dramat. Nieszczęśliwe było to moje dziecko okropnie , aż któregoś dnia uznało, że trudno, lalki nie będzie , nie ma co się szarpać. Wymyśliła sobie wtedy rodzinę papierowych małpek - rysowała je i wycinała, projektowała i wycinała im sterty papierowych ubranek.

Z powodu tych małpek stała się najważniejszą osobą w klasie: wszyscy chcieli te małpki mieć , rosło zapotrzebowanie na kolejne ubranka, cala klasa się tym wymieniała.

-O tym samym myślałem. Gdy byłem dzieckiem , też brakowało mi wielu rzeczy. Tęskniłem za nimi, też chciałem mieć to, co mają moi koledzy. Szybko jednak nauczyłem się, co jest możliwe. Musiałem znajdować inne niż posiadanie rzeczy sposoby na to, żeby stawać się kimś ważnym dla rówieśników. I myślę , że to było dobre. Deficyt rzeczy sprawia, ze zaczynamy bardziej stawiać na siebie samych. Odkrywamy, że posiadanie lepszych rzeczy wcale nie czyni nas lepszymi, a czasem przeciwnie.

Rozdział dziesiąty - Ufać sobie i szukać

- Czego absolutnie nie wolno robić, jeśli chce się wychować szczęśliwe dzieci?

- Nie wolno uważać, że ma się zawsze rację i że się wszystko wie.

- A czego trzeba się trzymać?

- Trzeba patrzeć, słuchać, odczuwać , szukać. Nie trzymać się kurczowo doktryn i kanonów.

- Coś strasznego. Nie masz lepszej recepty?

- Skoro mnie pytasz, mówię to, co wiem.

- Nie trzymać się nawet pomysłów zawartych w tej książce, prawda?

- Mam nadzieję , że ta książka nie stanie się dla innych gotowym pomysłem , gotową receptą na wychowanie dzieci. Mam nadzieję , że stworzy okazję do refleksji i własnych poszukiwań . Każdy z nas musi przejść własną drogę i nie ma takiej, którą można by zaproponować wszystkim na wszystkie okazje. Zaczynamy z różnych miejsc i każdy z nas ma przed sobą inną pracę do zrobienia.

Cały problem polega na tym, że musimy się trzymać czegoś na zewnątrz, szukać oparcia w jakiejś teorii, koncepcji pedagogicznej. Ale dopiero wtedy, gdy odnajdziemy to w sobie, stajemy się wiarygodni dla naszych dzieci i dla siebie samych.

Więc jeżeli warto się czegoś trzymać , to trzeba trzymać się siebie, choć to głupio brzmi. Bo właściwie siebie to już się nie trzeba wcale trzymać.

Nade wszystko trzeba pokornie zwolnić się z zadania wychowania szczęśliwych dzieci, bom inaczej nieuchronnie wepchniemy nasze dzieci w jakieś nieszczęście.

Zadbać o własne szczęście - to jedyny sposób na to. Żeby otworzyć dzieciom drogę do szczęścia . Nie ma się co łudzić, że jako rodzice nieszczęśliwi , tkwiący w okowach złudzeń i ograniczeń , którzyśmy, sami siebie nie odnaleźli do końca, będziemy w stanie zapewnić szczęśliwe życie naszym dzieciom.

- Nie ma się też co łudzić, że nawet jeśli sami będziemy szczęśliwi, zbudujemy szczęście za dzieci.

- Możemy tylko mniej lub bardziej nie przeszkadzać. Własnym przykładem możemy zachęcić, dać nadzieję. Możemy pokazać , w którą stronę trzeba iść, że trzeba wędrować w głąb siebie, przekraczać własne dziedzictwo, własne ograniczenia, sprawdzać wszystko, w co uwierzyliśmy na słowo.

To jest maksimum tego, co możemy zrobić.

******************************************************************

O autorze

Autor , znany z telewizyjnego programu „ Okna” jest psychologiem, współzałożycielem Laboratorium Psychoedukacji , jednej z najstarszych i najbardziej renomowanych placówek psychoterapii i treningu psychologicznego.

Od dwudziestu kilku lat pracuje jako psychoterapeuta, a o jego intuicji, przenikliwości, umiejętności głębokiej pracy psychologicznej i skuteczności terapeutycznej krążą legendy.

W pomaganiu ludziom łączy perspektywę psychologiczną i duchową . „Jak wychować szczęśliwe dzieci” to jego pierwsza książka. Po niej wydal jeszcze „Pomóż sobie - daj światu odetchnąć” i „ Kobieta bez winy i wstydu” - wszystkie przyjęte przez Czytelników z dużym zainteresowaniem .

Niedawno skończył pięćdziesiąt lat, jest żonaty, ma dwóch synów.

56



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wojciech Eichelberger Jak wychować szczęśliwe dzieci
100 porad jak wychować szcześliwą i pewną siebie dziewczynkę
jak wychowac szczesliwe dziecko, Teoria dla nauczycieli, Dla rodziców
Jak wychowac gospodarne dzieci Wszystko o tym co powinny wiedziec i jak im to wytlumaczyc jawygo
Superstrategie dla rodzicow Psychologia doskonalego rodzicielstwa czyli jak wychowac szczesliwe dzie
Superstrategie dla rodzicow Psychologia doskonalego rodzicielstwa czyli jak wychowac szczesliwe dzie
Superstrategie dla rodzicow Psychologia doskonalego rodzicielstwa czyli jak wychowac szczesliwe dzie

więcej podobnych podstron