Dzień narodzin do nowego życia
Wstrząsające świadectwo dr Glorii Polo [zobacz] mówi o jej przeżyciach z perspektywy człowieka, który zbliżył się do granicy śmierci, ale jej jeszcze nie przekroczył.
Bóg pozwolił jej doświadczyć podstawowych prawd o śmierci, o których powinien wiedzieć każdy katolik. Jej świadectwo, pełne sugestywnych obrazów (bo tylko w ten sposób można próbować wyrazić duchową rzeczywistość), uświadamia nam, jak wielkie jest Boże miłosierdzie i co czeka nas po śmierci; mówi o niepowtarzalności naszego życia na ziemi, o tragicznych konsekwencjach grzechów, które mogą doprowadzić człowieka do wiecznego potępienia, a z całą pewnością są przyczyną wielkich cierpień w czyśćcu. W tego rodzaju duchowych doświadczeniach istnieje niebezpieczeństwo wprowadzenia w błąd przez złego ducha. Jednak konfrontacja przeżyć dr Glorii Polo z danymi Objawienia wskazuje na wiarygodność najważniejszego przesłania jej świadectwa.
Nie ma reinkarnacji
Gloria Polo była gorącą propagatorką reinkarnacji. Kiedy znalazła się na granicy życia po śmierci, z wielkim bólem i wstydem przekonała się, że reinkarnacja jest podstępnym oszustwem szatana. Pan Bóg w Piśmie św. uświadamia nam, że na ziemi żyjemy tylko jeden raz: "Nie zapominaj, że nie ma powrotu" (Syr 38,21); "Postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd" (Hbr 9,27). Nasze życie jest jedyne i niepowtarzalne; człowiek umiera tylko raz. To nam mówi Pan Bóg. Natomiast twierdzenie o istnieniu reinkarnacji jest podstępną pokusą złego ducha, który pragnie, aby ludzie zaczęli bagatelizować konsekwencje swoich grzechów i przestali wierzyć w objawioną przez Boga prawdę o możliwości wiecznego potępienia oraz niepowtarzalności ludzkiego życia na ziemi. To, czego naucza Jezus Chrystus w swoim Kościele na temat reinkarnacji, jest jednoznaczne: "Gdy zakończy się »jeden jedyny bieg naszego ziemskiego żywota« (Lumen gentium 48), nie wrócimy już do kolejnego życia ziemskiego. "Postanowione ludziom raz umrzeć" (Hbr 9,27); Po śmierci nie ma »reinkarnacji«" (KKK, 1013).
Każdy, kto wierzy w reinkarnację, daje świadectwo o swojej wielkiej ignorancji religijnej, a przede wszystkim zdradza i odrzuca naukę Chrystusa, ponieważ idzie "za filozofią będącą czczym oszustwem, opartą na ludzkiej tylko tradycji, na żywiołach świata, a nie na Chrystusie" (Koi 2, 8).
Siostra śmierć
Nie można żyć życiem godnym człowieka, nie pamiętając o swojej nieuchronnej śmierci i nie szukając odpowiedzi na pytanie o jej sens. W obliczu śmierci w każdym człowieku rodzi się lęk przed unicestwieniem na zawsze. Człowiek w sposób instynktowny odrzuca myśl o możliwości całkowitej zagłady swojej własnej osoby, ale równocześnie staje bezsilny wobec nieuchronnej konieczności śmierci. Ten bunt przeciwko śmierci oraz pragnienie nieśmiertelności to nic innego, jak głos samego Chrystusa, który wzywa każdą i każdego z nas do przylgnięcia przez wiarę do Niego, bo tylko On sam, poprzez swoją śmierć i zmartwychwstanie, przekazuje każdemu człowiekowi dar życia wiecznego. Umierając, każdy ikażda będzie musiał(a) doświadczyć swojej całkowitej bezsilności i bezradności w obliczu prawdy, że pozostawiony(-a) samemu (samej) sobie jest prochem i nicością, a jedyne źródło miłości i życia znajduje się tylko w Chrystusie. Z Pisma Świętego wiemy, że śmierć jest konsekwencją grzechu (Rz 5, 12) i doświadczeniem jego skutków: "Bo śmierci Bóg nie uczynił i nie cieszy się ze zguby żyjących" (Mdr 1, 13); "A śmierć weszła na świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do niego należą" (Mdr 2,2). "Choć bowiem wobec śmierci wszelka wyobraźnia zawodzi, Kościół jednak, pouczony Bożym Objawieniem, stwierdza, że człowiek został stworzony przez Boga dla szczęśliwego celu poza granicą niedoli ziemskiej. Ponadto wiara chrześcijańska uczy, że śmierć cielesna, od której człowiek byłby wolny, gdyby nie zgrzeszył, zostanie przezwyciężona, gdy wszechmocny i miłosierny Zbawca przywróci człowiekowi zbawienie z jego winy utracone (...). To zwycięstwo odniósł Chrystus zmartwychwstały, uwalniając swą śmiercią człowieka od śmierci" (Gau-dium et spes, 18). Bóg-Człowiek Jezus Chrystus przeżył prawdziwą ludzką śmierć i w zmartwychwstaniu dokonał ostatecznego zwycięstwa nad śmiercią i mocą szatana. Dzięki Chrystusowi i w zjednoczeniu z Nim śmierć staje się dla nas bramą prowadzącą do pełni życia. Każdy człowiek ma szansę udziału w zwycięstwie Chrystusa nad grzechem i śmiercią, jeżeli tylko żyje i umiera w zjednoczeniu z Nim. Dla chrześcijanina największym nieszczęściem nie jest więc śmierć cielesna, ale brak wiary i trwanie w stanie grzechu śmiertelnego - czyli śmierć duchowa, brak łaski uświęcającej, zerwanie więzów życia i miłości łączących człowieka z Bogiem. Dlatego dla chrześcijanina, który przez wiarę jest zjednoczony z Chrystusem, cielesna śmierć będzie "rzuceniem się ślepo w Boże ramiona, dniem narodzin do nowego życia" (św. Maravillas od Jezusa). A św. Franciszek z Asyżu tak modlił się w obliczu śmierci: "Pochwalony bądź, Panie mójj przez siostrę naszą, śmierć cielesną, której żaden człowiek żywy uniknąć nie może. Biada tym, którzy umierają w grzechach śmiertelnych! Błogosławieni ci, których śmierć zastanie w Twej najświętszej woli, ponieważ śmierć druga nie uczyni im zła".
Umierając, będziemy musieli doświadczyć jakiejś cząstki tego cierpienia, które przeżył Jezus w chwili swojej śmierci, wypowiadając słowa: "Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?" (Mk 15,34). Dlatego lęk przed śmiercią jest naturalnym odruchem, którego nie trzeba się wstydzić, lecz oddawać go Jezusowi. W Apokalipsie św. Jana czytamy o "umieraniu w Panu" (Ap 14, 13). Kto tak będzie umierał, nie wyrządzi mu szkody "druga śmierć" (Ap 2, 11). Jeżeli dzięki łasce chrztu św. oraz sakramentom pokuty i Eucharystii będziemy na co dzień umierać dla grzechu, by żyć dla Boga (por. Rz 6,3-1), wtedy w chwili śmierci przyjmiemy dar życia wiecznego. Święty Paweł pisze, że całe życie chrześcijanina powinno być przygotowaniem do "śmierci w Panu", ciągłym umieraniem: "Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym ciele. Ciągle bowiem jesteśmy wydawani na śmierć z powodu Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym śmiertelnym ciele" (2 Kor 4, 10-11). Tych, którzy umierają w Panu, Apokalipsa nazywa błogosławionymi: "Bo idą wraz z nimi ich czyny" (Ap 14, 13).
Tak św. Faustyna opisuje w swoim Dzienniczku wizję nieba: "Dziś w duchu byłam w niebie i oglądałam te niepojęte piękności i szczęście, jakie nas czeka po śmierci. (...) Widziałam, jak wielkie jest szczęście w Bogu, które się rozlewa na wszystkie stworzenia, uszczęśliwiając je... To Źródło szczęścia jest niezmienne w istocie swojej, lecz zawsze nowe, tryskające uszczęśliwieniem wszelkiego stworzenia. Rozumiem teraz św. Pawła, który powiedział: »Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani weszło w serce człowieka, co Bóg przygotował tym, którzy Go miłują«" (Dz. 777); "O mój Boże, jak mi żal ludzi, którzy nie wierzą w życie wieczne, jak się modlę za nich, aby i ich promień miłosierdzia ogarnął, i przytulił ich Bóg do łona ojcowskiego. O Miłości, o królowo" (780). Cielesna śmierć, w zjednoczeniu z Jezusem, określana jest w Piśmie św. jako "zwinięcie namiotu", "pozbycie się szaty", "oddalenie się od ciała" (por. 2 P 1, 13-14; 2 Kor 5, 4. 8). Jeden z najwybitniejszych francuskich pisarzy, Leon Bloy (1846-1917), zapytany na łożu śmierci: "Co pan czuje w tej chwili?", odpowiedział z radością: "Odczuwam nienasyconą ciekawość!". Był on człowiekiem głębokiej wiary i dlatego mógł przeżywać swoją agonię jako przygotowanie do radosnego spotkania twarzą w twarz z Chrystusem w chwili śmierci.
ks. M. Piotrowski TChr
nr 5-2008
Bóg na nowo podarował jej życie
Kolumbijska dentystka - dr Gloria Polo przez uderzenie pioruna została tak straszliwie poparzona, że lekarze nie dawali jej żadnych szans na przeżycie. Przez kilka dni była nieprzytomna, a przy życiu utrzymywała ją aparatura medyczna. Podczas śpiączki doświadczyła istnienia życia po śmierci. Po swoim cudownym uzdrowieniu daje świadectwo o miłosierdziu Boga, o niepowtarzalności naszego życia na ziemi oraz o istnieniu nieba, czyśćca, piekła i świata złych duchów.
5 maja 1995 r. około godziny 16.30 na terenie Uniwersytetu Narodowego w Bogocie, stolicy Kolumbii, doświadczyłam szczególnej interwencji Boga. W tym dniu padał deszcz, a ja razem z mężem oraz swoim 23-letnim siostrzeńcem, również dentystą, szliśmy w stronę wydziału stomatologii, by wypożyczyć parę potrzebnych nam książek. Siostrzeniec szedł obok mnie pod małym parasolem, a za nami mój mąż w nieprzemakalnym płaszczu. W pewnym momencie, w pobliżu alei drzew, trafił w nas piorun. Mój siostrzeniec zginął na miejscu. Piorun spalił go od wewnątrz, choć na zewnątrz jego ciało pozostało nienaruszone. Próby reanimacji okazały się nieskuteczne. Również i ja zostałam ugodzona przez piorun, który przeszedł przez moje ramię i w straszliwy sposób spalił prawie całe moje ciało, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Moje żebra, brzuch, podbrzusze, nogi i wątroba były zwęglone. Moje nerki doznały poważnych oparzeń, podobnie jak płuca i jajniki, gdyż jako środka antykoncepcyjnego używałam spirali wykonanej z miedzi, która jak wiadomo jest doskonałym przewodnikiem prądu.
Z medycznego punktu widzenia powinnam natychmiast umrzeć z powodu ustania pracy serca i straszliwego poparzenia narządów wewnętrznych. Po trzech minutach od zatrzymania pracy serca, z powodu braku tlenu w mózgu, następują tak nieodwracalne zmiany, że nie ma szans powrotu do normalnego życia. Jednak dzięki specjalnej interwencji Boga stało się inaczej - ja żyję. Bóg uczynił nadzwyczajny cud: zachował mnie przy życiu. Ten fakt Jego cudownej interwencji jest czytelnym znakiem Jego wielkiej dobroci i nieskończonego miłosierdzia oraz zaproszeniem każdej i każdego z nas do nawrócenia.
Zaraz po wypadku lekarze w szpitalu w Bogocie przekonywali moją siostrę - również lekarkę, która tam pracowała - o bezsensowności podłączenia mojego organizmu do aparatury sztucznego oddychania. Jednak na przekór ich radom moja siostra z uporem postawiła na swoim. Przez kilka dni znajdowałam się w śpiączce, a przy życiu podtrzymywała mnie tylko aparatura medyczna. Po tym czasie lekarze zaobserwowali, że w moim ciele zaczęły się dziać nadzwyczajne rzeczy. Mianowicie moje zwęglone nerki, płuca i wątroba w niewytłumaczalny sposób zaczęły się regenerować i ponownie funkcjonować. Wcześniej lekarze nie dawali mi żadnych szans na przeżycie. Dla Boga jednak wszystko jest możliwe - i tylko dzięki Jego interwencji wszystkie spalone organy mojego ciała zostały cudownie uzdrowione. Wielkim cudem była również całkowita regeneracja mojej spalonej skóry. Część mego ciała stanowiła jedną wielką, żywą ranę po tym, jak usunięto z niego zwęgloną powłokę. Bolało nieopisanie. Przy każdym oddechu paliło mnie wewnątrz i na zewnątrz. Tylko podczas oczyszczania moich nóg nic nie czułam. Przypominały one dwa zwęglone kije; były zupełnie czarne i w ogóle nie miałam w nich czucia. Po miesiącu lekarze przyszli do mnie i powiedzieli: "Zobacz, Glorio, jak wielki i niewiarygodny cud uczynił ci Bóg. Wszystkie twoje narządy wewnętrzne i prawie cała skóra się zregenerowały. Wprawdzie naskórek jest jeszcze cienki i są odkryte miejsca, ale jest nadzieja, że niebawem całość pokryje się ochronną skórą. Martwią nas jednak twoje nogi. Nie jesteśmy w stanie tu już nic zrobić. Musimy niestety je amputować".
Przed wypadkiem byłam wysportowaną kobietą, uwielbiałam aerobik. Kiedy usłyszałam, że konieczna jest amputacja moich nóg, natychmiast przyszła mi myśl: "Muszę jak najszybciej uciekać z tego szpitala, aby je ratować". Nie mogłam jednak nawet ustać na nogach, więc dlatego ucieczka okazała się niemożliwa. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że nogi są skarbem i że ja nigdy wcześniej nie podziękowałam Panu za ten dar. Wręcz przeciwnie, aby nie utyć, głodowałam jak wariatka, wydawałam masę pieniędzy na diety i inne kuracje, byle tylko mieć zgrabną figurę i atrakcyjne, szczupłe nogi. Kiedy teraz w szpitalu patrzyłam na swoje nogi bez mięśni, chude jak szczapy, zupełnie czarne, pełne dziur ze wszystkich stron, zaczęłam dziękować Bogu za to, że je jeszcze mam. Nieważny był dla mnie ich wygląd. Zwróciłam się z wielką ufnością do Boga: "Kochany Boże, proszę Cię z całego serca, pozwól mi zachować przynajmniej te zniekształcone nogi! Pozostaw mi je, abym mogła się dzięki nim choć częściowo podnieść i poruszać. Pozostaw mi je, proszę, pozostaw mi je przynajmniej takimi, jakimi są. Będę Ci za to na zawsze wdzięczna".
I nagle po tej modlitwie do moich nóg zaczęło powracać czucie. To było w piątek. Od piątku do poniedziałku te moje czarne kikuty, które wyglądały jak szklanka ciemnej lemoniady z bąbelkami powietrza, zaczerwieniły się i rozjaśniły. Poczułam jednocześnie, jak zaczęła w nich krążyć krew. I kiedy w poniedziałek lekarze przyszli, aby przeprowadzić ostatnie oględziny przed amputacją, zdziwili się, gdy zobaczyli, jak sama wstałam i pewnie stanęłam na swych nogach. Badali je i nie wierzyli własnym oczom. Pomimo dotkliwego bólu byłam bardzo szczęśliwa, bo wiedziałam, że powracam do pełnej sprawności. I oto stał się prawdziwy cud: po kilku dniach moje nogi były tak sprawne jak przed uderzeniem pioruna. Ordynator oddziału powiedział mi: "W ciągu 38 lat swojej lekarskiej praktyki nigdy nie widziałem tak wielkiego cudu".
Przed porażeniem przez piorun byłam bardzo dumną i próżną kobietą. Aby zwrócić na siebie uwagę i podobać się mężczyznom, eksponowałam swoją kobiecość. Czyniłam to bardzo ostentacyjnie. Podkreślałam okrągłości swojej figury, nosiłam bluzki i sukienki z głębokim dekoltem i ekstrawagancko poruszałam biodrami. I popatrzcie: właśnie to, czym się najbardziej szczyciłam, zostało przez piorun spalone najmocniej... Badania wykazały, że również moje jajniki zostały zwęglone, w związku z czym stałam się niezdolna do poczęcia dziecka. Bóg jednak w swoim wielkim miłosierdziu dokonał cudownego zregenerowania tego wszystkiego. Półtora roku po uderzeniu pioruna odczuwałam swędzenie tam, gdzie wcześniej były moje piersi, i trochę więcej skóry pokrywało teraz moje żebra. Skóra się naciągała i wyciągała. Bolało mnie to. Nagle urosły mi nowe piersi, co było dla mnie niezwykle dziwną rzeczą, nie dającą się w żaden sposób wytłumaczyć. Później się okazało, że zaszłam w ciążę. I tak oto Bóg na nowo podarował mi możliwość macierzyństwa, ponieważ tymi nowymi piersiami byłam w stanie wykarmić cudowną, zdrową córeczkę Marię Jose, którą urodziłam. Bóg na nowo podarował mi życie i przez swoją nadzwyczajną interwencję wezwał mnie do nawrócenia.
U progu wieczności
Pan Bóg pozwolił mi zachować pamięć o tym wszystkim, czego doświadczyłam, kiedy moje poparzone ciało znajdowało się w śpiączce i było podłączone do aparatury medycznej. Widziałam, jak ono nieruchomo leżało na noszach. Widziałam lekarzy, jak się o mnie starali, jak aplikowali mi elektrowstrząsy, by wznowić pracę serca. Kiedy znalazłam się poza ciałem, ukazała się przede mną niewypowiedzianie piękna rzeczywistość, do której nie miałam wstępu. Zobaczyłam wtedy swojego siostrzeńca, który wraz ze mną uległ wypadkowi, jak w nią wstępował. Nagle pojawiły się wszystkie zmarłe osoby, z którymi byłam w jakikolwiek sposób związana. Spotkałam swoich zmarłych pradziadków, dziadków, rodziców i innych bliskich mi ludzi. To była doniosła chwila spotkania. Zrozumiałam, jak wielkim kłamstwem jest twierdzenie, że istnieje reinkarnacja. Ja, niestety, wcześniej uwierzyłam w to kłamstwo i fanatycznie mówiłam innym o reinkarnacji. Było mi wstyd.
Nagle otoczyło mnie jakieś niesamowite światło. Nie jestem w stanie opisać doświadczenia pokoju, miłości i szczęścia, jakie niosła ze sobą ta tajemnicza jasność. Zrozumiałam, że była ona znakiem tego, że Bóg Ojciec obejmuje swoją miłością nas wszystkich, gdyż On bezwarunkowo kocha każdego człowieka. W tej tajemniczej jasności ujrzałam całą nędzę swojego grzesznego życia, w nagiej prawdzie, bez żadnych retuszy. Wtedy ogarnął mnie wielki smutek i żal za popełnione grzechy. Bóg nikogo nie zmusza do przyjęcia Jego miłości, to my sami wybieramy: albo Boga i życie według Jego przykazań, albo też decydujemy się na odrzucenie Jego miłości i życie w grzechu, czyli na podporządkowanie się władzy szatana. Stało się dla mnie oczywiste, że za swoje grzechy nie mogłam obwiniać nikogo, tylko samą siebie. Po tamtej stronie widzi się każdy szczegół z całego ziemskiego życia. Wszystko jest odkryte i jasne dla każdego. Ukazano mi tam, jak wiele osób modliło się za mnie, jak wielu księży i wiele zakonnic starało się sprowadzić mnie na dobrą drogę. A ja odczuwałam jedynie pogardę wobec nich wszystkich i ordynarnie się o nich wyrażałam.
Zakonnice nazywałam "pingwinami", "niezaspokojonymi starymi wiedźmami" itp. Krytykowałam księży, obmawiałam ich, plotkowałam na ich temat, przekazując często nieprawdziwe, zasłyszane historie. Podczas "egzaminu", który przeżywałam później w zaświatach, Pan poczytał mi to postępowanie za bardzo ciężki grzech. Odkąd pamiętam, w naszym domu mówiło się źle o księżach. Począwszy od mojego ojca, wszyscy mawiali, że typy te uganiają się za kobietami i pieniędzmi. Wszystkie te oszczerstwa my, dzieci, powtarzaliśmy od małego. Pan powiedział do mnie smutnym, ale surowym głosem: "Kim ty jesteś, aby wydawać takie sądy, jak gdybyś była Bogiem, osądzając moich kapłanów i oczerniając ich? Są ludźmi z krwi i ciała. A jeśli chodzi o świętość księdza, to powinna być ona wspomagana przede wszystkim przez wspólnotę wiernych, przez parafian. Wspólnota ma obowiązek wspierania księży swoimi modlitwami, otaczania ich wsparciem i szacunkiem. A kiedy ksiądz dopuszcza się grzechu, wtedy nie rzucajcie kamieniami potępienia, lecz módlcie się o jego nawrócenie i szukajcie również winy we wspólnocie, która nie dała mu należytego wsparcia, nie modliła się za niego lub robiła to w niewystarczającym stopniu".
I Pan pokazał mi wówczas, jak to za każdym razem, gdy krytykowałam księży i stawiałam ich w złym świetle, demony rzucały się i przylegały do mnie. Ponadto widziałam, jak wielkie zło czyniłam, gdy bezpodstawnie mówiłam o księdzu, że jest homoseksualistą, i nowina ta rozchodziła się lotem błyskawicy na całą wspólnotę. Nie jesteście w stanie sobie wyobrazić, jakie ogromne szkody wyrządziłam tym oszczerstwem. Zrozumiałam, że również wspólnota wiernych odpowiedzialna jest za świętość swoich kapłanów.
Jak bardzo demon nienawidzi księży! Nienawidzi Kościoła katolickiego i kapłanów, gdyż dopóki oni są, dopóty wymawiane będą słowa konsekracji i rozgrzeszenia. I my wszyscy musimy wiedzieć, że chociaż kapłan jest tylko grzesznym człowiekiem, to jednak w jego sercu został złożony święty dar Chrystusowego kapłaństwa. Przez jego słowa dokonuje się przeistoczenie chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa, przez jego słowa Jezus przebacza nam grzechy. Jedynie przez kapłana możemy otrzymać sakrament pokuty i pojednania, cud przebaczenia i zgładzenia wszystkich grzechów oraz zerwanie pęt, którymi szatan związał nas ze sobą. Dlatego diabeł najbardziej nienawidzi kapłanów i bardzo chce ich doprowadzić do upadku, ponieważ, mocą świętego sakramentu kapłaństwa, wyrywają oni szatanowi wiele dusz. Nawet ci kapłani, którzy sami są wielkimi grzesznikami, mają moc odpuszczania grzechów oraz ważnego sprawowania innych sakramentów. Dlatego mamy obowiązek modlić się za księży, aby Bóg strzegł ich, oświecał i prowadził.
Na myśl o tym, ile zła wyrządziłam swoimi oszczerstwami, ogarnął mnie wielki wstyd i żal. Zrozumiałam, że grzechy, które popełniamy, mają swoje konsekwencje nie tylko w nas, lecz również w naszych bliźnich, którzy nas otaczają. Są one niczym zgniłe owoce, które zarażają znajdujący się w pobliżu zdrowy owoc. Owoce grzechów zadają wielkie cierpienie ich sprawcy już teraz na ziemi, natomiast po śmierci jest ono zwielokrotnione. Wtedy widzi się wszystkie konsekwencje grzechów w sobie samym i w innych ludziach. Widząc owoce swych grzechów, zrozumiałam, że popełniając je, wyrządziłam straszną krzywdę nie tylko sobie, ale również swojemu mężowi, dzieciom, rodzinie oraz przyjaciołom. I tak na przykład matka, która kogoś nienawidzi lub która nieustannie szerzy plotki o swoich bliźnich, czy uzależniony od alkoholu ojciec, który wraca zawsze pijany do domu - tacy rodzice swoimi grzechami zadają straszne duchowe rany swoim dzieciom. Tylko szczere nawrócenie oraz przystępowanie do sakramentów pokuty i Eucharystii oraz moc modlitwy mogą unicestwić następstwa grzechów.
Konsekwencje grzechów
Największy i najbardziej nieznośny ból zadawał mi grzech niewiary w Boga i moja próżność. Moim bożkiem była bowiem troska o piękno ciała. Z przerażeniem zdałam sobie sprawę, że było ono centrum mojego życia. Z wielkim bólem uświadomiłam sobie, jak wielką krzywdę wyrządziłam sobie przez to, że przestałam się modlić i wierzyć we wszechmoc Bożej łaski, w moc ofiary Mszy Świętej. Pamiętam, jak się cieszyłam, kiedy pewnego razu usłyszałam na uniwersytecie, jak jeden katolicki ksiądz powiedział, że nie ma diabła i piekła. Taką informację od dawna chciałam usłyszeć! Natychmiast sobie pomyślałam: jeśli nie ma diabła i piekło nie istnieje, to wszyscy dostaniemy się do nieba. Nie było więc powodu, aby bać się grzeszyć. Skoro wszyscy będą zbawieni i pójdą do nieba, wobec tego mogłam robić to wszystko, na co miałam ochotę. Potem całkowicie odeszłam od Kościoła, a w końcu odrzuciłam wiarę w Boga. Co więcej, nieraz w dyskusjach przeklinałam Kościół i nazywałam go głupim i zacofanym. Nawet sama zaczęłam opowiadać wszystkim, że diabeł i piekło nie istnieją, że są wymysłem duchowieństwa. Również na uniwersytecie przekonywałam kolegów, że Boga nie ma, a my jesteśmy tylko produktem ewolucji.
Kiedy byłam poza ciałem, widziałam siebie i całe swoje życie w nagiej prawdzie. Zobaczyłam wszystkie grzechy, które popełniłam od czasu swej ostatniej ważnej spowiedzi u katolickiego księdza. Ogarnął mnie potworny strach, gdyż zauważyłam, że pojawiły się jakieś ciemne, jakby ludzkie postacie, o przeraźliwym i pełnym nienawiści spojrzeniu, które powoli zbliżały się do mnie. Natychmiast zrozumiałam, że to były demony i że one naprawdę istnieją! Możecie sobie wyobrazić mój strach i przerażenie. To był istny horror! Najbardziej podstępnym kłamstwem diabła jest to, iż wmawia on ludziom, że w ogóle nie istnieje, a grzech przynosi człowiekowi szczęście. Taka jest jego strategia. Kiedy uwierzymy, że nie ma złych duchów oraz grzechu, to wtedy szatan może robić z nami wszystko, co tylko zechce. W tamtej sytuacji na nic mi się nie zdały mój intelekt, wiedza i akademickie tytuły. Byłam przerażona. Zobaczyłam, jak potworne są konsekwencje moich grzechów. One wciągały mnie w dół, do "ojca kłamstwa". Musimy zapłacić za każdy grzech nie tylko utratą spokoju sumienia i wewnętrznej wolności, ale przede wszystkim doświadczeniem strasznego zniewolenia przez siły zła. A gdy jesteśmy wiernymi, stałymi klientami w "supermarkecie" szatana i kupujemy tylko u niego, to w końcu on sam nas "zainkasuje". Staniemy się jego własnością, kiedy całkowicie zaprzedamy się grzechowi. Jedynym ratunkiem dla mnie w tej okropnej sytuacji było wołanie do Boga o pomoc i wzywanie Jego miłosierdzia. Uświadomiłam sobie, że Jezus Chrystus zapłacił na krzyżu swoją własną krwią najwyższą cenę za wszystkie nasze grzechy i dokonał ostatecznego zwycięstwa nad szatanem, grzechem i śmiercią. Tylko On jest jedynym naszym ratunkiem i Zbawicielem.
Cierpienie oczyszczające
Znalazłam się w miejscu, w którym panowały przerażające ciemności i przebywała wielka rzesza ludzi - potwornie zniekształconych postaci - pogrążonych w ogromnym cierpieniu. Na dodatek strasznie tam cuchnęło. W ten sposób Jezus dał mi zrozumieć, do jakiego stopnia grzech niszczy i deformuje nasze duchowe życie, nasze człowieczeństwo. Zorientowałam się, że ten okropny odór pochodził również ode mnie. Stało się dla mnie jasne, że moje grzechy nie były gdzieś poza mną, ale wewnątrz mnie, i to z ich powodu rozprzestrzeniał się ów nieznośny zapach, ciemność i wszelkie cierpienie. Przebywały tu niezliczone rzesze ludzi niewymownie cierpiących z powodu konsekwencji swoich grzechów. Wtedy zrozumiałam, jak przerażającą rzeczywistością jest grzech, skoro ma takie straszne skutki. A niektórzy żartują sobie z grzechu, piekła i demonów. Nie zdają sobie sprawy z tego, co robią... Zrozumiałam, że dusze czyśćcowe są chronione od wszelkiego wpływu zła, że sąjuż świętymi Boga i nie mają już nic wspólnego z demonami, ale muszą ponieść następstwa swoich grzechów i dojrzewać do nieba. Mój Boże, tak wielu biednych ludzi, płaczących i cierpiących niewymownie... Gdyby wiedzieli, co ich czeka w czyśćcu, z pewnością zmieniliby swoje życie na ziemi. Wiecie, jakie dodatkowe cierpienia muszą znosić? Cierpienia tych wszystkich ludzi, którzy na ziemi cierpią z powodu ich grzechów, stają się ich cierpieniami. To im zadaje największy ból. Te biedne dusze potrzebują przede wszystkim tego, aby ci, którzy pozostali na ziemi, zmienili swoje życie, pojednali się z Bogiem, modlili się, przystępowali do sakramentów świętych, spełniali dzieła miłości, odwiedzali chorych, zamawiali Msze święte za zmarłych i sami w nich uczestniczyli. Dusze, które są w czyśćcu, nic nie mogą już dla siebie zrobić. Nic - zupełnie nic. Ale Bóg przychodzi im z pomocą poprzez niezmierzone laski ofiary Mszy świętej. Dlatego właśnie powinniśmy pomagać duszom w czyśćcu cierpiącym, zamawiać za nie Msze św., "modlić się za nie i ofiarowywać swoje cierpienia w ich intencjach.
Podczas doświadczenia czyśćca nagle zobaczyłam górę, która była spowita światłem, a u jej podnóża panowały ciemności. Możecie sobie wyobrazić, jak się rozradowałam, gdy zobaczyłam na niej moją matkę, okrytą jakby płaszczem ze światła. Była zatopiona w modlitwie, w postawie adoracji. Matka moja umarła wiele lat temu. Zrozumiałam, że Bóg przemawia do mnie poprzez obrazy, że w czyśćcu istnieją różne poziomy i stopnie cierpienia, a ten biały płaszcz ze światła, w który moja matka była ubrana, oznacza wszystkie Msze święte, w których uczestniczyła. Niestety, nie miałam możliwości dostać się do niej i być z nią razem.
Dotarłam następnie do jakiegoś obrzydliwego grzęzawiska, gdzie tkwiło wiele osób, jęcząc z bólu. To była kolejna lekcja, której udzielił mi Jezus: znalezienie się tych ludzi w owym odrażającym bagnie było spowodowane przez ich grzeszne związki, seksualne zboczenia, oglądanie pornografii, współżycie przed ślubem, małżeńskie zdrady i inne grzechy nieczystości. Zrozumiałam w tym momencie, że jedynie stosunek płciowy, który ma miejsce w sakramentalnym związku małżeńskim, jest pobłogosławiony przez Boga, gdyż On sam obecny jest podczas tego aktu i swoją miłością czyni go świętym. Praktykowanie seksualności poza sakramentem małżeństwa jest tylko zaspokajaniem egoistycznej żądzy, która niszczy miłość i wprowadza w piekło egoizmu. Właśnie z tego powodu ci ludzie cierpieli i tkwili w tym cuchnącym bagnie, które sami zgotowali sobie na ziemi przez popełnianie grzechów nieczystości. Nagle odkryłam, że w tym ohydnym bajorze tkwił również mój tata. Przeszył mnie ból i głośno krzyknęłam: "Tato, co tu robisz!?". Odpowiedział mi płaczliwym głosem: "Moja córko, to przez grzechy cudzołóstwa! Dzięki mojej kochanej żonie, twojej matce, która modliła się przez 38 lat za mnie o moje nawrócenie i prowadziła przykładne życie, zostałem uratowany przed piekłem. Mogę wam tylko powiedzieć, że najbardziej bolesną rzeczą tutaj jest tęsknota za Bogiem, który jest miłością i który bardzo cierpi z powodu naszych grzechów! My tutaj chcemy cierpieć, aby oczyszczać się z grzechów i dojrzewać do miłości, gdyż tylko z czystym sercem będziemy mogli iść do nieba". Mój ojciec nawrócił się osiem lat przed swoją śmiercią. Z głęboką skruchą prosił Boga o przebaczenie, ale jeszcze nie odpokutował doczesnych konsekwencji swoich grzechów. Wprawdzie żałował, wyspowiadał się i otrzymał rozgrzeszenie, ale następstwa jego grzechów nie zostały jeszcze przezwyciężone. Dlatego znajdował się w czyśćcu, gdzie bardzo cierpiał. Pokuta i zadośćuczynienie za popełnione grzechy to jedna z tych rzeczy, o których tak łatwo zapominamy. Kiedy odwiedzamy Jezusa w Najświętszym Sakramencie i uwielbiamy Go, otrzymujemy dar zadośćuczynienia za skutki swoich grzechów. Eucharystia i adoracja Najświętszego Sakramentu to jedyna droga, która nas bezpośrednio prowadzi do nieba. Zapamiętajcie to sobie! To bardzo ważne dla nas wszystkich.
U bram piekła
Nagle ujrzałam, że otwarła się przede mną przerażająca otchłań, której nie jestem w stanie opisać ludzkimi słowami. Nie było w niej ani promyka nadziei. Ta "dziura" nienawiści nieodparcie wsysała mnie w siebie. Ogarnął mnie śmiertelny strach. Wiedziałam, że jeżeli tam się znajdę, to będę spadać coraz to głębiej, aż do bezpowrotnego zatracenia się. Skąpe światło żalu za grzechy, które miałam jeszcze w swojej duszy, tak zirytowało demony znajdujące się w tej otchłani zła, że wszystkie z wściekłością rzuciły się na mnie. Ich nienawiść paliła i zadawała mi niesamowite cierpienie. Nie ma słów, które oddałyby ten horror. Nagle poczułam, że św. Michał Archanioł mocno mnie chwycił i uratował przed pogrążeniem się w tej straszliwej otchłani zła.
Zrozumiałam, że przez to doświadczenie Pan Jezus pragnął mi uzmysłowić, iż wieloletnie, świadome i dobrowolne pogrążanie się w najrozmaitszych grzechach doprowadziło mnie do takiej sytuacji duchowego rozkładu, że byłam już blisko osiągnięcia stanu całkowitej zatwardziałości - czyli takiego zniszczenia człowieczeństwa, w którym następuje zamknięcie się na dar Bożego miłosierdzia. Lekcja, jaką dał mi Jezus, była jasna: jeżeli grzechy całkowicie zniszczą w człowieku wrażliwość na Jego miłość, to wtedy ktoś taki stanie się on stuprocentowym egoistą, który będzie umiał tylko nienawidzić. Wtedy taki człowiek będzie - tak jak złe duchy - nienawidził Boga i innych ludzi, a w chwili śmierci z nienawiścią odrzuci Boże miłosierdzie i na wieki zatraci się w piekle. (cdn.)
Gloria Polo,
oprac. na podstawie tłum. Agnieszki Zuby
nr 5-2008