Ewangelia na 10 IV 2011r wg M Valtorty


Dziś jest trochę więcej do czytania,

ale to jest coś innego niż wątpliwej wartości wieści z szerokiego świata...

1. PRZYBYCIE ŻYDÓW DO BETANII

Napisane 18 grudnia 1946. A, 9731-9733

Grupa żydów, liczna i wyniosła, wjeżdża na okazałych wierzchowcach do Betanii. To uczeni w Piśmie i faryzeusze, nie licząc kilku saduceuszy i herodian. Widziałam ich już innym razem, jeśli się nie mylę, na uczcie w domu Chuzy, kiedy zebrali się po to, aby kusić Jezusa, żeby się ogłosił królem. Za nimi podążają pieszo słudzy.

Kawalkada przechodzi powoli przez miasto, a odgłos kopyt na twardym terenie, dźwięczenie końskich zbroi i głosy ludzi, przyciągają mieszkańców, którzy wychodzą z domów, aby popatrzeć. Z wyraźnym przestrachem pochylają się w głębokich ukłonach. Potem się prostują i gromadzą w komentujących to wydarzenie grupkach.

«Widzieliście?»

«Wszyscy członkowie Sanhedrynu z Jerozolimy.»

«Nie, nie było z nimi Józefa Starszego, Nikodema ani innych.»

«I najbardziej znani faryzeusze.»

«I uczeni w Piśmie.»

«A kim był ten na koniu?»

«Z pewnością idą do Łazarza.»

«Musi być bliski śmierci.»

«Nie mogę zrozumieć, dlaczego nie ma tu Rabbiego.»

«A jakże ma tu być, skoro ci z Jerozolimy szukają Go po to, aby Go zabić?»

«Masz rację. A w dodatku te węże, które właśnie nas minęły, przychodzą pewnie po to, aby zobaczyć, czy jest tu Rabbi.»

«Chwała Bogu, że Go nie ma!»

«Czy wiesz, co powiedzieli mojemu małżonkowi, na targowisku w Jerozolimie? Że mamy być gotowi, bo On wkrótce ogłosi się królem i że wszyscy powinniśmy Mu pomóc tego dokonać... Jak oni to powiedzieli? Och! Jedno słowo, które miało oznaczać tyle samo, co gdybym ja wszystkich wyrzuciła z domu i stała się w nim panią.»

«Spisek?... Zmowa?... Bunt?» - pytają jedni, sugerują inni.

Jakiś mężczyzna mówi:

«Tak, ze mną też rozmawiali. Jednak ja im nie wierzę.»

«Ale mówią o tym uczniowie Rabbiego!...»

«Hmm! Nie wierzę w to, że Rabbi posłuży się przemocą i usunie ze stanowiska Tetrarchę, aby objąć tron, który, sprawiedliwie czy też nie, należy do herodian. Dobrze zrobisz, mówiąc Joachimowi, żeby nie wierzył we wszystkie te pogłoski...»

«Ale czy wiesz, że ten, kto Mu pomoże, zostanie wynagrodzony na ziemi i w Niebie? Będę bardzo zadowolona, jeśli mój mąż to zrobi. Mam wiele dzieci, życie jest ciężkie. Gdyby tak można mieć miejsce pośród sług Króla Izraela!»

«Posłuchaj, Rachelo, ja myślę, że będzie lepiej, jak będę pilnować mojego ogrodu i moich daktyli. Gdyby On mi to powiedział, o! Wtedy wszystko bym zostawiła, żeby iść za Nim. Ale kiedy mówią to inni!...»

«Ależ to Jego uczniowie» [- przekonuje niewiasta.]

«Nigdy ich z Nim nie widziałam, a poza tym... Nie. Udają baranki, ale twarze mają jak rozbójnicy, więc mnie nie przekonują.»

«To prawda. Od jakiegoś czasu dzieją się dziwne rzeczy i zawsze mówi się, że zrobili to uczniowie Rabbiego. Ostatnio przed szabatem. Znęcali się nad pewną niewiastą, która niosła jajka na targ. Powiedzieli jej: „Chcemy te jajka w imię Rabbiego Galilejczyka”.»

«Myślisz, że On mógłby chcieć czegoś takiego? On, który daje, a nie zabiera? On, który mógłby żyć pośród bogaczy, a woli pozostać pośród ubogich i oddać Swój płaszcz, jak to opowiadała wszystkim ta uzdrowiona trędowata, która spotkała Jakuba?»

Jakiś mężczyzna, który się przyłączył do grupy i słuchał, mówi:

«Masz rację. A to drugie, o czym się mówi? Że Rabbi sprawi, że przyjdą na nas wielkie nieszczęścia, gdyż Rzymianie ukarzą nas wszystkich z powodu tego wzburzenia? Wierzycie w to? Ja mówię - a nie mylę się, bo jestem stary i mądry - mówię, że wszyscy ci ludzie, to nieprzyjaciele Rabbiego, którzy usiłują Go doprowadzić do zguby, aby zatryumfować w Jego miejsce. [Jego nieprzyjaciółmi] są ci, którzy mówią nam, biednym ludziom, że Rabbi chce objąć panowanie przemocą i wypędzić także Rzymian - oby tak było! Oby można było to zrobić! - oraz ci, którzy dopuszczają się gwałtu w Jego Imię. [Jego nieprzyjaciółmi są] także ci, którzy nakłaniają do buntu obiecując korzyści w przyszłości, jak i ci, którzy by chcieli wzbudzić nienawiść do Rabbiego jako niebezpiecznego osobnika, który ściągnie na nas nieszczęścia. Nie wierzcie w to! Nie wierzcie fałszywym przyjaciołom biednych ludzi! Widzicie, jak wyniośle nas minęli! Mnie omal nie obili kijami, bo zbyt wolno odchodziłem z owcami i przeszkadzałem im... Nasi przyjaciele? Oni? Nigdy. To nasi krwiopijcy i niech Pan temu zapobiegnie: Jego krwiopijcy.»

«Ty, który jesteś blisko pól Łazarza, wiesz, czy on umarł?»

«Nie, nie umarł. Jest między życiem i śmiercią... Pytałem o nowiny Sarę, która zbierała pachnące liście do kąpieli.»

«A zatem, dlaczego przyszli?»

«O! Pokręcili się wokół domu, na tyłach, z boku, wokół domu trędowatego, a potem odeszli do Betlejem.»

«Ależ mówiłem wam! Przyszli zobaczyć, czy jest tam Rabbi! Chcą Go skrzywdzić. Czy wiesz, co dla nich znaczy móc Mu zaszkodzić? I to właśnie w domu Łazarza? Powiedz no, Natanie. Czy ten herodianin to nie ten sam, który był niegdyś kochankiem Marii, córki Teofila?»

«To on. Być może chciał się w ten sposób zemścić na Marii.»

Przybiega jakiś młody chłopiec. Woła:

«Iluż jest ludzi w domu Łazarza! Właśnie przybyłem znad strumienia z Lewim, Markiem i Izajaszem. Widzieliśmy to. Słudzy otwarli bramę i zabrali zwierzęta, a Maksymin wybiegł na spotkanie żydów. Inni też przybiegli w wielkich pokłonach. Marta i Maria wyszły z domu ze służącymi, aby ich powitać. Chcieliśmy zobaczyć więcej, ale zamknęli bramę i wszyscy weszli do domu.»

Chłopiec jest bardzo poruszony z powodu nowin, jakie przyniósł, i tego, co widział... Dorośli rozmawiają o tym.

2. ŻYDZI U MARTY I MARII

Napisane 19 grudnia 1946. A, 9733-9738

Choć wyczerpana z powodu bólu i zmęczenia - Marta jest wciąż panią domu. Potrafi przyjmować i gościć z honorami, wytwornie, jak przystało na prawdziwą panią domu. Podobnie teraz, po zaprowadzeniu wszystkich przybyłych do jednej z sal, wydaje polecenia, aby przyniesiono napoje orzeźwiające, które zwykle się podaje, i pilnuje, aby goście mieli wszystko, czego potrzeba dla ich wygody.

Słudzy krążą nalewając ciepłe napoje lub kosztowne wina i ofiarowując wspaniałe owoce: jasne jak topaz daktyle, piękne kiście suszonych, doskonałych winogron, przypominających nasze rodzynki, płynny miód. Wszystko podają w kosztownych dzbanach, czarach, na półmiskach i tacach. Marta czuwa uważnie, aby nikogo nie pozostawiono na uboczu i nawet według wieku, a być może zależnie od osoby, której upodobania zna, nadzoruje to, co słudzy ofiarowują. I tak zatrzymuje sługę, który szedł do Elchiasza z dzbanem wina i z kielichem. Mówi mu:

«Tobiaszu, nie wino, ale wodę z miodem i sok z daktyli.»

A do innego: «Z pewnością Jan woli wino. Podaj mu białe wino z suszonych winogron.»

Sama ofiarowuje staremu uczonemu w Piśmie Kananiaszowi ciepłe mleko mocno posłodzone jasnym miodem, mówiąc:

«To będzie dobre na twój kaszel. Poniosłeś ofiarę, aby tu przybyć, mając takie dolegliwości i w tym chłodzie. Jestem wzruszona, widząc waszą serdeczność.»

«To nasz obowiązek, Marto. Eucheria była z naszej rasy, prawdziwa Żydówka, która nas wszystkich otaczała czcią.»

«Szacunek dla czcigodnej pamięci mojej matki wzrusza moje serce. Powtórzę Łazarzowi te słowa» [- obiecuje Marta.]

«Ale my sami chcemy się z nim pożegnać, z tak dobrym przyjacielem!» - mówi jak zwykle fałszywie Elchiasz, podchodząc do nich.

«Pożegnać się? To niemożliwe. Jest zbytnio wyczerpany.»

«O! Nie będziemy mu przeszkadzać, prawda, wy, wszyscy? Wystarczy nam, że go pozdrowimy na progu jego pokoju» - mówi Feliks.

«Nie mogę się zgodzić, naprawdę nie mogę. Nikomedes sprzeciwia się wszelkiemu wysiłkowi i każdemu wzruszeniu.»

«Jedno spojrzenie na umierającego przyjaciela nie może go zabić, Marto - mówi Kolaszebona - Zbytnio cierpielibyśmy, nie pożegnawszy się z nim!»

Marta jest zaniepokojona, waha się. Patrzy w stronę drzwi, być może chcąc ujrzeć, że Maria przybywa jej z pomocą. Marii jednak nie ma. Żydzi zaś zauważają to wzburzenie i Sadok, uczony w Piśmie, czyni Marcie uwagę:

«Można by rzec, niewiasto, że nasze przybycie cię wzburzyło.»

«Nie. Wcale nie. Zrozumcie moją boleść. Od miesięcy żyję przy umierającym i... nie wiem już... nie potrafię już zachować się tak, jak niegdyś podczas świąt...»

«O! To nie jest święto! - mówi Elchiasz - Nie chcemy nawet, żebyś nam okazywała taką cześć! Ale być może... być może chcesz przed nami coś ukryć i to dlatego nie pokazujesz nam Łazarza i bronisz nam wstępu do jego pokoju? Cha! Cha! Wiemy! Ale nie obawiaj się! Pokój chorego to święty azyl dla każdego, uwierz w to..

«Nie ma nic do ukrycia w pokoju naszego brata. Nie ma w nim nic ukrytego. Przebywa w nim jedynie umierający, któremu okazalibyście litość, oszczędzając mu wszelkiego bolesnego wspomnienia. A ty, Elchiaszu, i wy wszyscy, jesteście dla Łazarza przykrymi wspomnieniami» - mówi Maria swym wspaniałym głosem [brzmiącym jak] organy, ukazując się na progu i podtrzymując dłonią odsuniętą purpurową zasłonę.

«Mario!» - jęczy błagalnie Marta, żeby ją powstrzymać.

«To nic, siostro. Pozwól mi mówić... - i zwraca się do innych - A aby wam odjąć wszelką wątpliwość, niech jeden z was - bo to będzie tylko jedno wspomnienie z przeszłości, które powraca, aby go dręczyć - idzie ze mną, jeśli widok umierającego nie budzi w nim wstrętu, a smród umierającego ciała nie wywołuje w nim mdłości.»

«A ty, ty nie jesteś bolesnym wspomnieniem?» - mówi ironicznie herodianin, opuszczając swój kąt i stając naprzeciw Marii.

Wiem tylko, że już go gdzieś widziałam.

Marta wydaje jęk. Maria ma spojrzenie zaniepokojonego orła. Jej oczy rzucają błyskawice. Prostuje się wyniośle, zapominając o zmęczeniu i bólu, które ją przygniatały i z wyrazem urażonej królowej mówi:

«Tak, ja też jestem wspomnieniem. Ale nie bolesnym, jak mówisz. Jestem wspomnieniem Miłosierdzia Boga. I widząc mnie Łazarz umiera w spokoju, gdyż wie, że oddaje ducha w ręce Nieskończonego Miłosierdzia.»

«Cha! Cha! Cha! Nie tak mówiłaś kiedyś! Twoja cnota! Temu, kto cię nie zna, możesz ją ukazywać...»

«Ale nie tobie, prawda? Przeciwnie, ja ukazuję ją właśnie twoim oczom, aby ci powiedzieć, że człowiek upodobnia się do tych, z którymi się spotyka. Kiedyś, niestety, spotykałam się z tobą i byłam jak ty. Teraz spotykam się ze Świętym i staję się uczciwa.»

«Coś, co się popsuło, Mario, już się nie naprawi.»

«Rzeczywiście: ty, wy, wszyscy, nie możecie już naprawić przeszłości. Nie możecie odbudować tego, co zniszczyliście. Ani ty, który budzisz we mnie odrazę, ani wy, którzy w czasie boleści obrażaliście mego brata, a teraz w niejasnym celu chcecie ukazać, że jesteście jego przyjaciółmi» [- mówi Magdalena.]

«O! Jesteś zuchwała, niewiasto. Rabbi wypędził z ciebie wiele demonów, ale nie uczynił cię łagodną!» - mówi jakiś mężczyzna, w wieku około czterdziestu lat.

«Nie, Jonatanie, synu Annasza. On mnie nie uczynił słabą, lecz mocną śmiałością kogoś, kto jest uczciwy, kto chciał stać się ponownie uczciwy i zerwał wszelkie więzy z przeszłością, żeby zacząć nowe życie. Chodźmy! Kto idzie ujrzeć Łazarza?»

[Magdalena] jest władcza jak królowa. Panuje nad nimi wszystkimi swą szczerością, bezlitosną nawet dla samej siebie. Marta, przeciwnie, jest niespokojna, ma łzy w oczach, które patrzą błagalnie na Marię, aby zamilkła.

«Ja idę!» - mówi z westchnieniem poświęcenia Elchiasz, fałszywy jak wąż.

Wychodzą razem. Inni zwracają się do Marty:

«Twoja siostra!... Wciąż ten charakter. Nie powinna. Tyle trzeba by jej wybaczyć» - mówi Uzzjel, rabbi widziany w Giszali, ten, który pierwszy uderzył kamieniem Jezusa.

Marta, uderzona jak biczem tymi słowami, odzyskuje siłę i mówi:

«Bóg jej przebaczył. Każde inne przebaczenie jest bez wartości po tym. A jej aktualne życie jest przykładem dla świata...»

Jednak śmiałość Marty szybko się kończy i zastępują ją łzy:

«Jesteście okrutni! Wobec niej... i wobec mnie... Nie macie litości ani nad przeszłym bólem, ani nad obecnym. Dlaczego przybyliście? Po to, aby obrażać i zadawać cierpienie?»

«Nie, niewiasto. Nie. Jedynie po to, aby pożegnać wielkiego Żyda, który umiera. Nic innego! Nic innego! Nie powinnaś źle interpretować naszych prawych intencji. Dowiedzieliśmy się o pogorszeniu [jego stanu] od Józefa i Nikodema i przybyliśmy... jak oni, dwaj wielcy przyjaciele Rabbiego i Łazarza. Dlaczego chcecie nas traktować odmiennie, nas, którzy kochamy - jak oni - Rabbiego i Łazarza? Nie jesteście sprawiedliwe. Czy możesz zaprzeczyć, że oni, tak samo jak Jan, Eleazar, Filip, Jozue i Joachim, przyszli, aby dowiedzieć się czegoś o Łazarzu, i że przybył Manaen?...»

«Nie zaprzeczam, lecz dziwię się, że jesteście o wszystkim tak dobrze powiadomieni. Nie myślałam, że nadzorujecie nawet wnętrza domów. Nie wiedziałam, że istnieje nowy przepis poza sześćset trzynastoma: o badaniu i szpiegowaniu wewnętrznego życia rodzin... O! Wybaczcie! Obrażam was! Ból mnie pozbawia rozumu, a wy go zaostrzacie» [- tłumaczy się Marta.]

«O! Rozumiemy cię, niewiasto! To właśnie dlatego, że myśleliśmy, iż straciłyście głowę, przybyliśmy udzielić wam dobrej rady. Poślijcie po Nauczyciela. Nawet wczoraj siedmiu trędowatych przybyło wielbić Pana, bo Rabbi ich uzdrowił. Wezwijcie Go także do Łazarza.»

«Mój brat nie jest trędowaty! - krzyczy Marta wzburzona - To dlatego chcieliście się z nim zobaczyć? To po to przyszliście? Nie. On nie jest trędowaty! Spójrzcie na moje ręce! Od lat się nim opiekuję i nie ma na mnie trądu. Mam skórę zaróżowioną od wonności, ale nie od trądu. Ja nie...»

«Spokój! Spokój, niewiasto. A kto ci mówi, że Łazarz jest trędowaty? Któż was podejrzewa o grzech równie straszliwy jak ukrywanie trędowatego? Sądzisz, że pomimo waszej potęgi, nie moglibyśmy was uderzyć, gdybyście zgrzeszyły? Potrafimy, aby uszanować przepisy, nie zważać nawet na ciało ojca i matki, małżonki i dzieci. Ja ci to mówię, ja, Jonatan, syn Uzzjela.»

«Ależ oczywiście! Tak jest! - mówi Archelaus - A teraz mówimy ci: ze względu na dobro, jakiego dla ciebie pragniemy, przez miłość, jaką darzyliśmy twą matkę, przez miłość do Łazarza: wezwijcie Nauczyciela. Potrząsasz głową? Czy chcesz powiedzieć, że jest już za późno? Jak to? Nie wierzysz w Niego, ty, Marta, wierna uczennica? To poważne! Czy ty też zaczynasz wątpić?»

«Bluźnisz, o uczony. Ja wierzę, że Nauczyciel jest prawdziwym Bogiem» [- odpowiada Marta.]

«A zatem dlaczego nie chcesz spróbować? On wskrzeszał umarłych... przynajmniej tak się o tym mówi... Może nie wiesz, gdzie On jest? Jeśli chcesz, poszukamy Go, pomożemy ci» - podsuwa Feliks.

«Ależ nie! - mówi Sadok, wystawiając ją na próbę. - Z pewnością w domu Łazarza wie się, gdzie jest Rabbi. Powiedz to szczerze, niewiasto, a my udamy się na poszukiwanie Go i przyprowadzimy Go do ciebie i będziemy obecni przy cudzie, żeby się cieszyć wraz z Tobą, z wami wszystkimi.»

Marta waha się, chcąc - niemal skuszona - ulec. Inni naciskają, ona jednak mówi:

«Nie wiem, gdzie On jest... Naprawdę nie wiem... Odszedł przed wieloma dniami i pożegnał nas jak ktoś, kto odchodzi na długo... To byłaby dla mnie pociecha, gdybym wiedziała, gdzie On jest... przynajmniej gdybym wiedziała... ale nie wiem tego, naprawdę...»

«Biedna niewiasto! Ale pomożemy ci... przyprowadzimy ci Go» - mówi Korneliusz.

«Nie! Nie trzeba. Nauczyciel... to o Nim mówiliście, prawda? Nauczyciel powiedział, że mamy ufać ponad wszystko i tylko Bogu samemu. I tak zrobimy» - grzmi Maria, która wraca z Elchiaszem. On zaś od razu ją opuszcza i pochyla się, żeby porozmawiać z trzema faryzeuszami.

«Ależ - z tego co słyszę - wynika, że on umiera!» - mówi jeden z trzech: Doras, syn Dorasa.

«I cóż z tego? Niech umiera! Nie będę się sprzeciwiać wyrokowi Boga i nie okażę nieposłuszeństwa Rabbiemu.»

«A na cóż masz jeszcze nadzieję po śmierci, o szalona?» - mówi herodianin wyśmiewając się z niej.

«Na co? Na Życie!» - to okrzyk doskonałej wiary.

«Życie? Cha! Cha! Bądź szczera. Ty wiesz, że wobec prawdziwej śmierci Jego moc jest niczym. A ty, w swej głupiej miłości do Niego, nie chcesz, aby to się wydało.»

«Wyjdźcie stąd wszyscy! Marta powinna to uczynić, ale ona się was boi. Ja się obawiam jedynie obrażania Boga, który mi przebaczył, robię to więc zamiast Marty. Wyjdźcie wszyscy. Nie ma miejsca w tym domu dla tych, którzy nienawidzą Jezusa Chrystusa. Precz! Do waszych mrocznych nor! Precz wszyscy! Inaczej każę sługom przepędzić was jak nieczystych żebraków!»

Jest imponująca w swym gniewie. Żydzi wymykają się, tchórząc przed tą niewiastą w najwyższym stopniu. Istotnie ta niewiasta wydaje się archaniołem w gniewie...

Sala pustoszeje, a spojrzenia Marii, w miarę jak przekraczają próg, kolejno przechodząc przed nią, są jak bezcielesne widły, podążające za nimi. Musi się pod nimi ukorzyć pycha pokonanych żydów. W końcu sala całkiem pustoszeje.

Marta upada na dywan i wybucha szlochem. [Maria pyta:]

«Dlaczego płaczesz, moja siostro? Nie widzę przyczyny...»

«O! Obraziłaś ich... a oni ciebie obrazili, nas obrazili... a teraz się zemszczą... i...»

«Ależ milcz, głupia babo! Na kimże mieliby się zemścić? Na Łazarzu? Najpierw musieliby to uchwalić, a zanim to zadecydują... O! Nie można się zemścić na zwłokach! Na nas? Czy potrzebujemy ich chleba, żeby żyć? Naszych dóbr nie tkną. Osłania je cień Rzymu. Na kim więc? A nawet gdyby to potrafili, czyż nie jesteśmy dwiema niewiastami młodymi i silnymi? Czy nie możemy pracować? Czyż Jezus nie jest ubogi? Czyż nasz Jezus nie był rzemieślnikiem? Czy nie upodobnimy się bardziej do Niego, będąc ubogie i pracowite? Bądź więc dumna, że się taką staniesz! Miej taką nadzieję! Proś o to Boga!»

«Ale to, co ci powiedzieli...»

«Cha! Cha! To, co mi powiedzieli! To jest prawda. Ja też to sobie mówię. Byłam nieczysta. Teraz jestem owieczką Pasterza! A przeszłość jest martwa. Chodźmy do Łazarza.»

3. MARTA WYSYŁA SŁUGĘ DO NAUCZYCIELA

Napisane 20 grudnia 1946. A, 9739-9744

Znajduję się w domu Łazarza. Widzę, że Marta i Maria wyszły do ogrodu. Towarzyszą mężczyźnie raczej starszemu, o dostojnym wyglądzie. Chyba nie jest Hebrajczykiem, gdyż ma twarz całkowicie ogoloną jak Rzymianin.

Kiedy już się oddalili od domu, Maria pyta go:

«A więc, Nikomedesie? Co powiesz o naszym bracie? Widzimy, że jest bardzo... chory... Mów.»

Mężczyzna rozkłada ramiona w geście współczucia i stwierdzenia nieuchronnego faktu. Mówi, zatrzymując się:

«Jest bardzo chory... Nigdy was nie oszukiwałem, od początku, odkąd go leczę. Wszystkiego próbowałem, wiecie o tym. Ale to się na nic nie zdało. Ja też... miałem nadzieję, tak, miałem nadzieję, że mógłby przynajmniej żyć, przeciwstawiając się wycieńczeniu chorobą, dzięki dobremu odżywianiu się i środkom nasercowym, jakie mu przygotowywałem. Próbowałem też trucizn - polecanych dla zapobiegania zepsuciu krwi i dla podtrzymania sił - według starych zasad wielkich nauczycieli medycyny. Jednak choroba jest silniejsza niż użyte środki. Te choroby są jak korozja. Niszczą. Kiedy ujawniają się na zewnątrz, wnętrze kości jest już zaatakowane. Jak sok drzewa pnie się od korzeni po wierzchołek, tak w tym przypadku choroba rozeszła się od stóp po całym ciele...»

«Ależ on ma tylko chore nogi...» - odzywa się z jękiem Marta.

«Tak. Lecz gorączka wyniszcza już to miejsce, o którym wy myślicie, że jest zdrowe. Spójrzcie na gałązkę, która spadła z tego drzewa: wydaje się stoczona w pobliżu złamania. Ale oto... (łamie ją palcami) widzicie? Pod jeszcze gładką korą jest próchnica aż do szczytu. Wydawała się żywa, bo są na niej małe listki. Łazarz teraz... umiera, biedne siostry! Bóg waszych ojców, bogowie i bóstwa naszej medycyny nic nie mogły zdziałać... lub nie chciały. Mówię o waszym Bogu... A zatem... tak, przewiduję, że teraz śmierć jest bardzo bliska, także z powodu wzrostu gorączki, objawu zepsucia, jakie wniknęło w krew, nierównomiernego bicia serca, braku bodźców i reakcji u chorego we wszystkich narządach. Widzicie! Nie przyjmuje pokarmu. A jeśli nawet przyjmuje odrobinę, to jej nie zatrzymuje i nie przyswaja tego, co zatrzymuje. To koniec... I - wierzcie lekarzowi, który jest wam oddany przez pamięć o Teofilu - że tym, czego odtąd należy pragnąć, jest śmierć... To choroby straszliwe. Od tysięcy lat niszczą człowieka, a człowiekowi nie udaje się ich zniszczyć. Jedynie bogowie mogliby, gdyby...» - przerywa, patrzy na nie, dotykając palcami ogolonego podbródka. Zastanawia się, a potem mówi:

«Dlaczego nie wezwiecie Galilejczyka? To wasz Przyjaciel. On może, bo On wszystko może. Przebadałem osoby, które były skazane [na śmierć], a są uzdrowione. Z Niego wychodzi dziwna moc. Tajemniczy fluid, który ożywia i gromadzi rozproszone elementy i nakazuje im, że mają wyzdrowieć... Nie wiem, [jak to robi]. Wiem, że chodziłem za Nim, wmieszany w tłum i widziałem rzeczy niezwykłe... Wezwijcie Go. Jestem poganinem, lecz składam hołd tajemniczemu Cudotwórcy waszego ludu. Byłbym szczęśliwy, gdyby On mógł [zdziałać] to, co mnie się nie udało.»

«On jest Bogiem, Nikomedesie. Może więc wszystko. Siła, jaką nazywasz fluidem, to Jego Boska wola» - mówi Maria.

«Nie wyśmiewam waszej wiary. Przeciwnie, zachęcam, aby wzrosła aż do granic możliwości. Zresztą... Czyta się, że bogowie czasem schodzą na ziemię. Ja... nigdy w to nie wierzyłem... ale mając wiedzę oraz świadomość człowieka i lekarza muszę przyznać, że tak jest, gdyż Galilejczyk dokonuje cudów, jakich jedynie jakiś bóg może dokonać.»

«Nie jakiś bóg, Nikomedesie. Bóg prawdziwy» - mówi z naciskiem Maria.

«Dobrze. Jak chcesz. A ja w Niego uwierzę i stanę się Jego uczniem, jeśli ujrzę Łazarza... wskrzeszonego. Bo teraz, bardziej niż o uzdrowieniu, trzeba mówić o wskrzeszeniu. Wezwijcie Go więc i to pilnie... bo jeśli nie zostałem pozbawiony rozumu, to on umrze najpóźniej o zmierzchu trzeciego dnia, licząc od dziś. Mówię: „najpóźniej”. To może być już wcześniej.»

«O! Gdybyśmy mogły! Ale nie wiemy, gdzie On jest...» - mówi Marta.

«Ja wiem. Powiedział mi to jeden z Jego uczniów, który szedł do Niego towarzysząc chorym, a dwóch z nich to byli moi [chorzy]. Jest za Jordanem, w pobliżu brodu, tak powiedział. Być może wy lepiej znacie to miejsce.»

«Ach! Z pewnością w domu Salomona!» - mówi Maria.

«Czy to daleko stąd?»

«Nie, Nikomedesie.»

«A zatem wyślijcie do Niego zaraz sługę, aby Mu powiedział, że ma przyjść. Ja przyjdę później i pozostanę tu, aby ujrzeć Jego działanie na Łazarzu. Żegnajcie, panie. I... pocieszajcie się wzajemnie.»

Kłania się im i odchodzi ku wyjściu, gdzie sługa czeka na niego, trzymając jego konia i otwierając przed nim bramę.

«Co robimy, Mario?» - pyta Marta po odejściu lekarza.

«Będziemy posłuszne Nauczycielowi. Powiedział, że mamy Go wezwać po śmierci Łazarza. I tak zrobimy.»

«Ale kiedy on umrze... na cóż będzie obecność Nauczyciela tutaj? Naszemu sercu, tak, przyda się. Ale dla Łazarza!... Wyślę sługę, aby Go wezwał.»

«Nie. Zniszczyłabyś cud. On powiedział, że mamy umieć ufać i wierzyć wbrew wszelkiej przeciwstawiającej się nam rzeczywistości. I jeśli tak uczynimy, będziemy miały cud, jestem tego pewna. Jeśli nie będziemy potrafiły tego uczynić, to Bóg pozostawi nas z naszym zarozumialstwem, sądzącym, że robimy lepiej niż On. Wtedy On niczego nam nie udzieli.»

«Ale czy nie widzisz, jak Łazarz cierpi? Czy nie zdajesz sobie sprawy, jak w chwilach, kiedy jest przytomny, pragnie Nauczyciela? Nie masz serca, że odmawiasz tej ostatniej radości naszemu biednemu bratu!... Nasz biedny brat! Nasz biedny brat! Wkrótce już nie będziemy miały brata! Ani ojca, ani matki, ani brata! Zniszczony dom i my same, jak dwie palmy na pustyni.»

Martę ogarnia atak bólu, powiedziałabym nawet kryzys nerwowy, całkowicie wschodni. Wzburzona bije się sama po twarzy i rozplata włosy. Maria chwyta ją i nakazuje:

«Milcz! Milcz, mówię ci! On cię może usłyszeć. Kocham go bardziej i lepiej od ciebie i potrafię nad sobą zapanować. Ty się zdajesz chorą babą. Milcz, mówię ci! To nie przez takie wzburzenie zmienia się los ani tym bardziej nie porusza się serc. Jeśli robisz to, aby wzruszyć moje serce, mylisz się. Dobrze się nad tym zastanów. Moje serce łamie się w tym posłuszeństwie, ale jest wytrzymałe.»

Marta, zdominowana siłą swej siostry i jej słowami, nieco się uspokaja. Spokojniejsza w swoim bólu, jęczy wzywając matkę:

«Mamo! O! Mamo, pociesz mnie. Nie ma we mnie pokoju, odkąd umarłaś. Gdybyś tu była, mamo! Gdyby nie zabił cię smutek! Gdybyś tu była, poprowadziłabyś nas i byłybyśmy ci posłuszne dla dobra wszystkich... O!...»

Maria blednie i płacze bezgłośnie. Twarz ma udręczoną i nic nie mówiąc wykręca sobie palce. Marta patrzy na nią i mówi:

«Nasza matka, kiedy była bliska śmierci, kazała mi przysiąc, że będę matką dla Łazarza. Gdyby tu była...»

«Byłaby posłuszna Nauczycielowi, bo to była niewiasta sprawiedliwa. Daremnie próbujesz mnie wzruszyć. Powiedz mi, że zabiłam moją matkę przez ból, jaki jej zadałam. Powiem ci: „Masz rację”. Ale jeśli chcesz, żebym ci powiedziała, że masz rację chcąc [wezwać] Nauczyciela, odpowiem ci: „Nie”. I ciągle będę powtarzać: „nie”. I jestem pewna, że z łona Abrahama ona mnie pochwala i błogosławi. Chodźmy do domu.»

«Już nic! Nic!»

«Wszystko! Masz mówić: wszystko! Naprawdę słuchasz Nauczyciela i wydajesz się uważna, w czasie gdy On mówi, lecz potem nie przypominasz sobie już tego, co powiedział. Czy nie mówił nam zawsze, że miłość i posłuszeństwo czyni nas synami Boga i dziedzicami Jego Królestwa? Jakże więc możesz mówić, że już nam nic nie zostanie, skoro mamy Boga i skoro posiadamy Królestwo dzięki naszej wierności? O! Jakże trzeba naprawdę być bezwzględnym, jak ja byłam, w złu, aby potrafić być takim także, i umieć, i chcieć, być bezwzględnym w dobru, w posłuszeństwie, w nadziei, w wierze, w miłości!...»

«Pozwalasz Żydom wyśmiewać się z Nauczyciela i czynić uwagi pod Jego adresem. Słyszałaś, co mówili przedwczoraj...»

«I ty jeszcze myślisz o krakaniu tych wron i o piszczeniu tych sępów? Ależ pozwól im wypluwać to, co mają w sobie! Cóż cię obchodzą ludzie? Czymże jest świat w porównaniu z Bogiem? Spójrz: [znaczy] mniej niż ta brudna wielka mucha, zdrętwiała z zimna lub zatruta z powodu tego, że ssała śmierć. I ja ją tak rozgniatam.»

[Magdalena] energicznie uderza piętą muchę, która powoli szła po żwirze ścieżki. Potem ujmuje Martę za ramię, mówiąc:

«Chodźmy do domu i...»

«Przynajmniej dajmy o tym znać Nauczycielowi. Wyślijmy do Niego kogoś, żeby Mu powiedział, że umiera, nie mówiąc nic więcej...»

«Jakby On potrzebował dowiedzieć się tego od nas! Nie - powiedziałam. To niepotrzebne. On powiedział: „Kiedy umrze, dajcie Mi znać”. I tak zrobimy. Nie wcześniej.»

«Nikt, nikt nie ma litości nad moim bólem! A ty najmniej ze wszystkich...»

«I przestań tak płakać. Nie mogę tego wytrzymać...»

W swoim bólu Maria zagryza wargi. Chce dodać odwagi siostrze i sama nie płakać.

Marcela wybiega z domu, a za nią - Maksymin:

«Marto! Mario! Biegnijcie! Łazarz źle się czuje, już nie odpowiada...»

Obydwie siostry biegną i wchodzą do domu... Po chwili słychać silny głos Marii, która wydaje rozkazy udzielenia koniecznej pomocy i widać sługi, biegające ze środkami nasercowymi i z misami gorącej wody, słychać szepty i widać gesty bólu...

Spokój powraca bardzo powoli po wielkim poruszeniu. Widać rozmawiających między sobą służących, mniej przejętych, lecz podkreślających swe słowa gestami ujawniającymi wielkie przygnębienie.

Niektórzy potrząsają głowami, inni rozkładają ramiona i unoszą je ku niebu jakby po to, aby rzec: „Tak to jest”, a inni płaczą, jeszcze inni chcą wierzyć w to, że zdarzy się cud.

[Por. J 11,3] Oto znowu [widzę] Martę. Jest blada jak umarła. Spogląda za siebie, żeby zobaczyć, czy ktoś za nią idzie. Przygląda się sługom tłoczącym się wokół niej z niepokojem. Odwraca się, aby spojrzeć, czy ktoś nie wychodzi z domu za nią. Potem mówi do jednego ze sług:

«Ty! Chodź ze mną.»

Sługa opuszcza grupę i idzie za nią do jaśminowej altany. Wchodzi. Marta mówi nie spuszczając z oczu domu i obserwując go poprzez sploty gałęzi:

«Posłuchaj dobrze. Kiedy wszyscy słudzy wrócą i kiedy wydam im polecenia, żeby mieli zajęcie w domu, ty pójdziesz do stajni, weźmiesz najszybszego konia i osiodłasz go... Jeśli ktoś cię zobaczy powiesz, że idziesz po lekarza... Nie skłamiesz. Nie uczę cię kłamstwa, bo naprawdę wysyłam cię do błogosławionego Lekarza... Weź ze sobą owies dla zwierzęcia i jedzenie dla siebie, i tę sakiewkę na wszelki wypadek. Wyjdź przez małą bramę, przejdź przez zaorane pola, aby kopyta nie hałasowały. Oddal się od domu, potem wejdź na drogę do Jerycha i galopuj, nigdy się nie zatrzymując, nawet nocą. Zrozumiałeś? Bez zatrzymywania się. Księżyc w nowiu oświetli ci drogę, jeśli ciemności zapadną, a ty będziesz jeszcze w drodze. Myśl, że życie twego pana jest w twoich rękach i zależy od twej szybkości. Ufam ci.»

«Pani, będę ci służył jak wierny niewolnik.»

«Idź do brodu w Betabara. Przejdź tamtędy i wejdź do wioski za Betanią po drugiej stronie Jordanu. Wiesz? Tam gdzie Jan chrzcił na początku.»

«Wiem. Ja też tam byłem, aby się oczyścić.»

«W tej wiosce znajdziesz Nauczyciela. Wszyscy ci wskażą dom, w którym On mieszka. Ale lepiej by było, abyś - zamiast główną drogą - jechał brzegiem rzeki. Będziesz mniej widoczny i sam znajdziesz dom. Jest pierwszy przy jedynej drodze w osadzie, prowadzącej od pól ku rzece. Nie możesz się pomylić: niski dom bez tarasu czy pomieszczenia na górze, z ogrodem, który jest - kiedy się przychodzi od rzeki - przed domem, ogród zamknięty małą drewnianą furtką i otoczony żywopłotem z głogu, tak mi się wydaje, po prostu - jest tam parkan. Zrozumiałeś? Powtórz.»

Sługa cierpliwie powtarza.

«Dobrze. Proś o rozmowę z Nim, z Nim samym i powiedz Mu, że twoje panie wysyłają cię, abyś Mu powiedział, że Łazarz jest bardzo chory, że wkrótce umrze, że już tego nie wytrzymujemy. [Powiedz Mu], że Łazarz chce Go ujrzeć i żeby przyszedł zaraz, natychmiast, z litości. Czy dobrze zrozumiałeś?»

«Zrozumiałem, pani.»

«A potem zaraz wracaj tak, aby nikt zbytnio nie zauważył twej nieobecności. Weź ze sobą latarnię na mroczne godziny. Idź, biegnij, galopuj, zamęcz konia, lecz wróć szybko z odpowiedzią Nauczyciela.»

«Tak zrobię, pani.»

«Idź! Idź! Widzisz? Już wszyscy weszli do domu. Idź natychmiast. Nikt nie zobaczy twoich przygotowań. Ja sama przyniosę ci jedzenie. Idź, położę ci je na progu małej bramy. Idź! I niech Bóg będzie z tobą. Idź!...»

Popycha go, niespokojna, a potem szybko biegnie do domu, zachowując wszelkie środki ostrożności. Zaraz potem wyślizguje się na dwór przez tylne drzwi, od strony południowej, z małym woreczkiem w dłoniach. Idzie tuż przy żywopłocie aż do pierwszego przejścia, zawraca, znika...

4. ŚMIERĆ ŁAZARZA

Napisane 21 grudnia 1946. A, 9745-9756

Otwarto wszystkie drzwi i okna w pokoju Łazarza, żeby mu nieco ułatwić oddychanie. Przy nim, nieobecnym, pogrążonym w śpiączce, są dwie siostry, Maksymin, Marcela i Noemi. Czujni na najlżejszy ruch umierającego. To ciężka śpiączka przypominająca śmierć, różniąca się od niej jedynie ruchem oddechu.

Za każdym razem, kiedy skurcz wykrzywia usta i kiedy wydaje się, że przygotowuje się do mówienia lub kiedy otwiera oczy poruszając powiekami, obydwie siostry pochylają się, żeby uchwycić jakieś słowo, spojrzenie... Ale to daremne. To tylko nieskoordynowane ruchy, niezależne od już biernej i nieczynnej woli i rozumu. To działania, wywołane cierpieniem ciała, podobnie jak pot - sprawiający, że błyszczy twarz umierającego - oraz drżenie, które z przerwami opanowuje wychudzone palce i wywołuje ich skurcz. Obydwie siostry wołają go. W ich głosie jest sama miłość. Lecz imię i miłość rozbijają się o bariery niewrażliwości inteligencji. Grobowa cisza odpowiada na ich wołanie.

Noemi, cała zapłakana, nadal umieszcza przy stopach, z pewnością zlodowaciałych, cegły owinięte wełną. Marcela trzyma w dłoniach kubek, w którym macza delikatną tkaninę, którą Marta posługuje się, żeby zwilżyć wysuszone wargi swego brata. Maria inną tkaniną osusza obfity pot, który płynie po szczupłej twarzy. Zwilża dłonie umierającego. Maksymin oparty o sekretarzyk wysoki i ciemny, stojący w pobliżu łóżka umierającego, obserwuje wszystko stojąc za Marią pochyloną nad bratem.

Nic innego. Całkowita cisza, jakby byli w opuszczonym domu na pustyni. Słudzy, którzy przynoszą ciepłe cegły, mają bose stopy. Chodzą bezszelestnie po marmurowej posadzce. Wydają się zjawami.

Maria mówi w pewnej chwili:

«Wydaje mi się, że ciepło powraca do rąk. Zobacz, Marto, jego wargi są mniej blade.»

«Tak. Nawet oddech ma swobodniejszy. Patrzę na niego od pewnej chwili» - zauważa Maksymin.

Marta pochyla się i woła cicho, lecz wyraźnie:

«Łazarzu! Łazarzu! O! Spójrz, Mario! On jakby się uśmiechał i poruszał powiekami. Czuje się lepiej, Mario! Lepiej! Którą godzinę mamy?»

«Właśnie minęła godzina zmierzchu.»

«Ach!» - Marta prostuje się, przyciskając ręce do piersi i podnosząc oczy w widocznym geście niemej, lecz ufnej modlitwy. Uśmiech rozświetla jej oblicze.

Inni spoglądają na nią zaskoczeni. Maria mówi:

«Nie rozumiem, dlaczego miałoby cię uszczęśliwiać to, że minęła godzina zmierzchu...» - i przygląda się jej podejrzliwie, z niepokojem.

Marta nie odpowiada. Wraca do poprzedniej pozycji. Służąca wchodzi z cegłami, które podaje Noemi. Maria nakazuje:

«Przynieś dwie lampy. Światło gaśnie, a ja chcę go widzieć.»

Służąca wychodzi nie czyniąc hałasu i zaraz powraca z dwoma zapalonymi lampami. Stawia jedną na szafce, o którą opiera się Maksymin, drugą zaś zostawia na stole pełnym bandaży i małych amfor, po przeciwnej stronie łóżka.

«O! Mario! Mario! Spójrz! On jest naprawdę mniej blady.»

«Wydaje się mniej wyczerpany. Ożywia się!» - odpowiada Marcela.

«Dajcie mu jeszcze kroplę wina z korzeniami, przygotowanego przez Sarę. Dobrze mu zrobi» - podsuwa Maksymin.

Maria bierze z szafki mały dzbanek o bardzo delikatnej szyjce w formie ptasiego dzioba i ostrożnie wlewa kroplę wina do rozchylonych ust.

«Powoli, Mario. Żeby się nie udusił!» - radzi Noemi.

«O! Połyka! Szuka! Spójrz, Marto! Spójrz! Wyciąga język szukając...»

Wszyscy się pochylają, żeby spojrzeć, a Noemi mówi:

«Skarbie! Spójrz na twą karmicielkę, święta duszo!» - i pochyla się, aby go pocałować.

«Patrz! Patrz, Noemi, on pije twoją łzę! Upadła przy jego wargach. Poczuł ją, szukał i połknął.»

«O! Moja radości! Gdybym miała mleko, jak niegdyś, dałabym ci je, kropla po kropli do ust, mój baranku, nawet gdybym miała wyczerpać przy tym serce i potem umrzeć!»

Pojmuję, że Noemi, karmicielka Marii, karmiła także Łazarza.

«Powrócił Nikomedes» - mówi sługa, pojawiając się na progu.

«Niech wejdzie! Niech wejdzie! Pomoże nam go ocucić.»

«Popatrzcie! Patrzcie! Otwiera oczy, porusza wargami» - mówi Maksymin.

«Ściska mi palce swoimi palcami! - woła Maria i pochyla się, żeby zapytać: - Łazarzu, słyszysz mnie? Kim jestem?»

Łazarz otwiera rzeczywiście oczy i patrzy spojrzeniem niepewnym, zamglonym, ale jest to już spojrzenie. Porusza wargami nie bez trudu i mówi: «Mamo!»

«Jestem Marią. Maria! Twoja siostra!»

«Mamo!»

«On cię nie poznaje i woła swą matkę. Zawsze tak jest z umierającymi» - mówi Noemi z twarzą zalaną łzami.

«Ale on mówi, po tak długim czasie, mówi. To już wiele... Potem będzie lepiej. O! Mój Panie, wynagródź Twoją służebnicę!» - mówi Marta znowu z gestem gorącej i ufnej modlitwy.

«Co ci się przytrafiło? Może widziałaś Nauczyciela? Ukazał ci się? Powiedz mi, Marto! Wyrwij mnie z niepokoju!» - mówi Maria.

Wejście Nikomedesa przeszkadza jej w uzyskaniu odpowiedzi. Wszyscy zwracają się ku niemu, żeby mu opowiedzieć, jak - po jego odejściu - stan Łazarza pogarszał się do tego stopnia, że umierał. [Mówią,] że wszyscy myśleli, że umarł. Potem zaś dzięki różnym staraniom sprawiono, że powrócił mu oddech. Od niedawna, po tym, jak jedna z niewiast przygotowała mu korzenne wino. Rozgrzał się, przełykał i próbował pić, i także otwarł oczy, i mówił...

Opowiadają wszyscy naraz ze swymi płomiennymi nadziejami, które się stykają z nieco sceptycznym spokojem lekarza. Pozwala im mówić, nie wypowiadając ani słowa.

W końcu, kiedy skończyli, lekarz mówi:

«No, dobrze. Pozwólcie mi zobaczyć.»

Odsuwa ich, aby móc podejść do posłania. Nakazuje, aby mu podano lampy i zamknięto okno, bo chce odkryć chorego. Pochyla się nad nim, zwraca się do niego, pyta, porusza lampą przed twarzą Łazarza, który teraz ma oczy otwarte i wydaje się jakby zaskoczony wszystkim. Potem odkrywa go. Bada oddech, uderzenia serca, gorączkę oraz sztywność rąk i nóg... Wszyscy z niepokojem czekają na to, co powie. Nikomedes przykrywa chorego, znowu patrzy na niego, zastanawia się, potem się odwraca, żeby spojrzeć na obecnych i mówi:

«Nie można zaprzeczyć, że nabrał sił. Teraz czuje się lepiej niż wtedy, gdy go widziałem, ale nie miejcie złudzeń. To tylko pozorna poprawa przed śmiercią. Jestem tak pewien, jak byłem [wcześniej], że nadchodzi jego koniec. Jak widzicie, po odłożeniu wszelkich zajęć, wróciłem, chcąc - na tyle, na ile mogę to uczynić - ulżyć jego umieraniu... albo żeby ujrzeć cud, jeśli... Czy pomyślałyście o tym?»

«Tak, tak, Nikomedesie» - przerywa Marta i aby zapobiec wszelkim innym słowom, mówi: «Ale czy nie mówiłeś, że to... za trzy dni... ja...» [- przerywa] i płacze.

«Tak mówiłem. Jestem lekarzem. Żyję pośród agonii i płaczu. Ale przyzwyczajenie do widoku bólu nie sprawiło jeszcze, że mi skamieniało serce. I dziś... przygotowałem was... na czas dość długi... i niepewny... ale moja wiedza mówiła mi, że rozwiązanie jest bliższe i moje serce kłamało, żeby was z litości oszukać... Chodźmy! Bądźcie silne... Wyjdźcie... Nigdy nie wiadomo do jakiego stopnia umierający słyszą...»

Wyprowadza je na zewnątrz, całe zapłakane, powtarzając:

«Bądźcie dzielne! Bądźcie dzielne!»

Przy umierającym pozostał Maksymin... Lekarz także się oddalił, aby przygotować lekarstwa, których działanie polega na uczynieniu agonii mniej niespokojną, przewiduje bowiem, że „będzie bardzo bolesna”.

«Spraw, niech żyje do jutra. Zapada noc. Widzisz, Nikomedesie. Cóż to jest dla twej wiedzy podtrzymać życie przez jeden dzień? Spraw, niech żyje!»

«Domina, robię, co mogę. Ale kiedy knot się dopala, nic już nie podtrzyma płomienia!» - odpowiada lekarz i odchodzi.

Dwie siostry obejmują się i płaczą zrozpaczone, a tą, która płacze najmocniej jest obecnie Maria. Druga ma w sercu nadzieję...

Z pokoju dochodzi głos Łazarza. Silny, władczy. Sprawia, że drżą, tak jest nieoczekiwany w tak wielkim osłabieniu. Woła je:

«Marto! Mario! Gdzie jesteście? Chcę wstać, ubrać się! Powiedzieć Nauczycielowi, że jestem zdrowy! Muszę iść do Nauczyciela. Wóz! Zaraz. I szybkiego konia. To z pewnością On mnie uzdrowił...»

Mówi szybko, skandując słowa, siedząc na swoim łóżku, rozpalony od gorączki, usiłując zejść z posłania. Powstrzymuje go od tego Maksymin, który mówi nadbiegającym niewiastom:

«Majaczy!»

«Nie! Zostawcie go. To cud! Cud! O! Jestem szczęśliwa, że go wywołałam! Jak tylko Jezus się dowiedział. Boże ojców, bądź błogosławiony i uwielbiony za Twą moc i za Twego Mesjasza...»

Marta upada na kolana upojona szczęściem.

W tym czasie Łazarz mówi dalej, coraz bardziej ogarnięty gorączką. Marta nie pojmuje, że to gorączka jest przyczyną wszystkiego.

«Tak wiele razy przychodził odwiedzić mnie w chorobie. Słuszne jest, żebym teraz ja poszedł Mu powiedzieć: „Jestem uzdrowiony”. Jestem uzdrowiony! Nie czuję już bólu! Jestem silny. Mogę wstać. Chodzić. Bóg chciał wypróbować moją uległość. Będzie się mnie nazywać nowym Hiobem...»

Zaczyna mówić tonem hieratycznym, mocno gestykulując:

« „Pan wzruszył się pokutą Hioba... i oddał mu w dwójnasób wszystko, co posiadał. I Pan pobłogosławił ostatnie lata Hioba, bardziej jeszcze niż pierwsze... i żył aż...” Ależ nie, ja nie jestem Hiobem! Byłem w płomieniach i on mnie z nich ocalił, byłem w brzuchu potwora i powróciłem do światła. Jestem więc Jonaszem i przypominam trzech młodzieńców z Księgi Daniela...»

Przychodzi lekarz, wezwany przez kogoś. Zauważa:

«To majaczenie. Spodziewałem się tego. Zepsucie krwi pali mózg.»

Usiłuje go położyć i nakazuje, aby go przytrzymano, potem wychodzi na zewnątrz, do swoich naparów. Łazarz jest niezadowolony, że go przytrzymują. Zaczyna płakać jak dziecko.

«On naprawdę majaczy» - jęczy Maria.

«Nie. Nikt nic nie rozumie. Nie potraficie wierzyć. Ależ tak! Nie wiecie... A o tej godzinie Nauczyciel wie już, że Łazarz umiera. Tak, zrobiłam to, Mario! Zrobiłam, nic ci nie mówiąc...»

«Ach, nieszczęsna! Zniszczyłaś cud!» - woła Maria.

«Ależ nie! Przecież widzisz, że czuje się lepiej od godziny, w której Jonasz dotarł do Nauczyciela. Majaczy... Z pewnością... jest osłabiony i ma jeszcze mózg zamglony przez śmierć, która już go trzymała. Ale to nie jest majaczenie, o jakim myśli lekarz. Posłuchaj go! Czy to są słowa majaczenia?»

Rzeczywiście Łazarz mówi:

«Pochyliłem głowę wobec wyroku śmierci i zakosztowałem, jak gorzko jest umierać. I oto Bóg uznał, że jest zadowolony z mego wyrzeczenia i przywraca mnie życiu i moim siostrom. Będę mógł jeszcze służyć Panu i uświęcić się wraz z Martą i Marią... Z Marią! Kim jest Maria? Maria to jest dar Jezusa dla biednego Łazarza. On mi to powiedział... Jak dawno temu! „Wasze przebaczenie uczyni więcej niż wszystko inne. Ono Mi pomoże”. On mi to obiecał: „Ona będzie twoją radością”. A tego dnia, kiedy byłem rozzłoszczony, bo ona przyniosła swój wstyd tu, przed oblicze Świętego, jakież słowa, aby ją doprowadzić do powrotu! Mądrość i Miłość połączyły się, aby poruszyć jej serce... A innego dnia, kiedy mnie znalazł, jak składałem w ofierze siebie za nią, za jej zbawienie?... Chcę żyć, aby się cieszyć nią jako odkupioną! Chcę uwielbiać z nią Pana!

Rzeki łez, zniewag, wstydu, goryczy... wszystko mnie przeniknęło i zabiło moje życie z jej winy... Oto ogień, ogień paleniska! Powraca wraz z tym wspomnieniem... Maria, córka Teofila i Eucherii, moja siostra: nierządnica. Mogła być królową, a uczyniła siebie błotem, błotem, które nawet świnia depcze. I moja matka umarła. I nie mogłem chodzić między ludzi, żeby nie musieć cierpieć ich zniewag. Z powodu niej! Gdzież jesteś, nieszczęsna? Czy może brakowało ci chleba, żeby się sprzedawać tak, jak się sprzedawałaś? Cóż wyssałaś z piersi twej piastunki? Czegóż cię nauczyła twoja matka? Jedna - rozwiązłości? Druga - grzechu? Precz! Zakało naszego domu!»

Jego głos staje się krzykiem. Zdaje się, że oszalał. Marcela i Noemi pospiesznie zamykają szczelnie drzwi i spuszczają ciężkie zasłony, aby stłumić odgłosy. Lekarz wraca i daremnie usiłuje uspokoić majaczenie, które staje się coraz bardziej wściekłe.

Maria, upada na ziemię jak łachman i szlocha z powodu bezlitosnych oskarżeń umierającego, który mówi dalej:

«Jeden, dwóch, dziesięciu kochanków. Hańba Izraela przechodziła z rąk do rąk... Jej matka umierała. Ona drżała w swych odrażających miłościach. Dzikie zwierzę! Krwiopijca! Wyssałaś życie z twej matki. Ty zniszczyłaś naszą radość. Marta została poświęcona z twego powodu. Nie poślubia się siostry nierządnicy. Ja... Ach, ja! Łazarz, ze szlachetnego rodu, syn Teofila... Pluli na mnie chłopcy w Ofel!! „Oto wspólnik cudzołożnicy i nieczystej” - mówili uczeni w Piśmie i faryzeusze, strzepując pył z szat, żeby okazać, iż odrzucają grzech, którym byłem splamiony z powodu kontaktu z nią! „Oto grzesznik! Kto nie potrafi uderzyć winnego, sam ponosi winę” - wołali rabbi, kiedy wchodziłem do Świątyni i pociłem się pod ogniem spojrzeń kapłanów...

Ogień. Ty! Wymiotowałaś ogniem, jaki miałaś w sobie, bo jesteś demonem, Mario. Jesteś odrażająca. Jesteś klątwą. Twój ogień wszystkich ogarniał, bo składał się z wielu płomieni i był nim dla rozwiązłych, którzy zdawali się rybami złapanymi w sieć, kiedy przechodziłaś... Dlaczego cię nie zabiłem? Będę płonął w Gehennie za to, że pozostawiłem cię przy życiu, rujnując tak wiele rodzin, dając zgorszenie tysiącom... Kto mówi: „Biada temu, przez kogo przychodzi zgorszenie”? Kto to mówi? Ach! Nauczyciel! Chcę Nauczyciela! Chcę Go! Aby mi przebaczył. Chcę Mu powiedzieć, że nie mogłem jej zabić, bo ją kochałem... Maria była słońcem naszego domu... Chcę Nauczyciela! Dlaczego Go tu nie ma? Nie chcę żyć! Ale otrzymać przebaczenie z powodu zgorszenia, jakie dałem zostawiając przy życiu zgorszenie. Już jestem w płomieniach. To jest ogień Marii. Objął mnie. Obejmował wszystkich. Po to, aby jej dać rozwiązłość, a nam - nienawiść i spalić moje ciało. Odrzućcie nakrycia, precz! Jestem w ogniu. Objął moje ciało i ducha. Jestem z jej powodu potępiony. Nauczycielu! Nauczycielu! Twoje przebaczenie! Nie przychodzi. On nie może przyjść do domu Łazarza. To gnojowisko z jej powodu. Zatem... chcę zapomnieć. Wszystko. Już nie jestem Łazarzem. Dajcie mi wina. Salomon tak mówi: „Dajcie wina tym, którzy mają serce rozdarte, niechaj piją i zapomną o swej nędzy i niechaj już nie pamiętają o swej boleści.” Nie chcę już o tym pamiętać. Wszyscy mówią: „Łazarz jest bogaty, to najbogatszy człowiek w Judei.” To nieprawda. Wszystko to tylko słoma. To nie jest złoto. A domy? Obłoki. Winnice, oazy, ogrody, sady oliwne? Nic. Ułuda. Jestem Hiobem. Nic już nie mam. Miałem perłę. Piękną! Nieskończonej wartości. Była moją dumą. Nazywała się Maria. Nie mam jej już. Jestem ubogi. Najuboższy ze wszystkich. Z wszystkich najbardziej oszukany... Nawet Jezus mnie zwiódł. Bo mi powiedział, że mi ją odda, a ona... Gdzież ona jest? O, tu. Można by rzec pogańska ladacznica, niewiasta izraelska, córka świętej! Na wpół naga, pijana, szalona... A wokół... oczy skierowane na nagie ciało mojej siostry, sfora jej kochanków... Ona się śmieje, że jest podziwiana i tak pożądana. Chcę naprawić moją zbrodnię. Pójdę przez Jerozolimę, mówiąc: „Nie chodźcie do mojej siostry. Jej dom to droga do piekła i stamtąd człowiek stacza się do otchłani śmierci.” A potem pójdę ją odszukać i podeptać, gdyż jest powiedziane: „Każda niewiasta bezwstydna zostanie podeptana jak łajno na drodze”.

O! Masz śmiałość pokazywać się mnie, umierającemu w hańbie, mnie, zniszczonemu przez ciebie? Mnie, który ofiarowałem moje życie dla odkupienia twej duszy i to nie odniosło skutku? Jaką chciałem, abyś była, o to się pytasz? Jaką chciałem, żebyś była, aby nie umierać w ten sposób? Oto jaką cię chciałem: jak Zuzannę, czystą. Mówisz, że cię kusili? A nie miałaś brata, aby cię bronił? Sama Zuzanna odpowiedziała: „Lepiej dla mnie jest wpaść w wasze ręce, niż zgrzeszyć wobec Pana”, a Bóg sprawił, że rozbłysła jej niewinność. Ja bym te słowa wypowiedział wobec tych, którzy cię kusili i obroniłbym cię. Ale Ty! Ty odeszłaś. Judyta była wdową i żyła sama w swym odosobnionym pokoju, nosząc na sobie włosiennicę i poszcząc. Wszyscy zaś otaczali ją wielkim szacunkiem, gdyż bała się Pana i o niej śpiewano: „Ty jesteś chwałą Jerozolimy, radością Izraela, czcią naszego ludu, gdyż postąpiłaś mężnie i twoje serce było silne, gdyż umiłowałaś czystość, a po twym ślubie nie znałaś innego mężczyzny. Przez wzgląd na to, Pan umocnił cię i będziesz błogosławiona na wieki”. Gdyby Maria była jak Judyta, Pan by mnie uzdrowił. Ale nie mógł tego uczynić z jej powodu. To dlatego nie prosiłem o uzdrowienie. Nie może być cudu tam, gdzie ona się znajduje. Ale śmierć, cierpienie, to nic. Sto razy więcej, śmierć i jeszcze raz śmierć, byle się zbawiła. O! Panie najwyższy! Wszystkie śmierci! Każdy ból! Ale ocal Marię! Cieszyć się nią jedną godzinę, tylko jedną godzinę! Tym, że się ponownie stała święta, czysta jak w dzieciństwie! Jedna godzina tej radości! Chwalić się nią, złotym kwiatem mego domu, miłą gazelą o słodkich oczach, wieczornym skowronkiem, zakochaną gołębicą... Chcę Nauczyciela, aby Mu powiedzieć, że tego chcę: Marii!

Mario! Chodź! Mario! Jakże cierpi twój brat, Mario! Ale jeśli przyjdziesz, jeśli się zbawisz, mój ból stanie się słodki. Poszukajcie Marii! To koniec! Umieram! Mario! Zapalcie lampy! Powietrza... Ja... się duszę... O! Co ja czuję!...»

Lekarz porusza się i mówi:

«To koniec. Po majaczeniu - letarg, a potem śmierć. Ale może się też przebudzić rozumowanie. Zbliżcie się, zwłaszcza ty. Będzie się cieszył» - i po położeniu Łazarza, wyczerpanego po tak wielkim wzburzeniu, idzie po Marię, która nie przestaje płakać, leżąc na ziemi i jęczy: «Każcie mu zamilknąć!»

[Nikomedes] podnosi ją i prowadzi do łóżka.

Łazarz zamknął oczy, lecz musi okrutnie cierpieć. Jest jednym drżeniem i skurczem. Lekarz próbuje przyjść mu z pomocą podając leki... Tak mija jakiś czas.

Łazarz otwiera oczy. Uśmiecha się do sióstr. Usiłuje ująć ich ręce i odpowiedzieć na ich pocałunki. Śmiertelnie blednie. Jęczy:

«Zimno mi...» - i szczęka zębami, próbując się okryć do samej twarzy. Jęczy: «Nikomedesie, już nie wytrzymuję cierpienia. Wilki rozszarpują mi nogi i pożerają mi serce. Jaki ból! A skoro taka jest agonia, to czymże będzie śmierć? Jak to zrobić? O! Gdyby był tu Nauczyciel! Dlaczego Go do mnie nie przyprowadzono? Umarłbym szczęśliwy na Jego piersi...» Płacze.

Marta spogląda surowo na Marię. Maria pojmuje to spojrzenie i pod wpływem przygnębienia, wywołanego majaczeniem brata, ogarniają ją wyrzuty sumienia. Pochyla się, klęcząc przy łóżku, aby ucałować rękę swego brata i jęczy:

«Ja ponoszę winę. Marta chciała to uczynić już od dwóch dni. Ale ja nie chciałam, bo On powiedział nam, że mamy Go powiadomić dopiero po twojej śmierci. Przebacz mi! Cały ból życia ja ci zadałam... A jednak kochałam cię i kocham cię, bracie. Po Nauczycielu ciebie kocham bardziej niż wszystkich, a Bóg widzi, że nie kłamię. Powiedz, że mi przebaczasz przeszłość, daj mi pokój...»

«Pani! - odzywa się lekarz - Chory potrzebuje spokoju.»

«To prawda... Powiedz mi, że mi wybaczasz, że odmówiłam ci Jezusa...»

«Mario! To dla ciebie Jezus tu przyszedł... i to dla Ciebie tu przychodzi... bo ty potrafiłaś umiłować bardziej niż wszyscy... Ty mnie kochałaś bardziej niż wszyscy... Życie... w rozkoszach nie dałoby mi... nie dałoby mi tej... radości, jaką ty pozwoliłaś mi się ucieszyć... Błogosławię cię... Mówię ci... że dobrze uczyniłaś... okazując posłuszeństwo Jezusowi... nie wiedziałem... Nie wiem... Mówię... to dobrze... Pomóżcie mi umrzeć! Noemi... potrafiłaś... mnie uśpić... kiedyś... Marto... błogosławiona... mój pokoju... Maksyminie... z Jezusem. Także... dla mnie... Moja część... dla ubogich... dla Jezusa... dla ubogich... I przebaczcie... wszystkim... Ach!... jakie skurcze!... Powietrza!... Światła!... Wszystko drży... Wokół was jest jakieś światło i ono mnie oślepia, kiedy... na was patrzę... Mówcie... głośno...»

Położył lewą rękę na głowie Marii, a prawą pozostawił w dłoniach Marty. Oddycha ciężko...

Podnoszą go ostrożnie, aby poprawić poduszki, a Nikomedes podaje mu jeszcze krople leku. Biedna głowa osuwa się i zwisa w śmiertelnym bezwładzie. Całe jego życie skupia się w oddechu. Jednak otwiera oczy i spogląda na Marię, która podtrzymuje jego głowę i mówi jej z uśmiechem:

«Mama! Wróciła... Mamo! Mów! Twój głos... Znasz... tajemnicę... Boga... czy służyłem... Panu?...»

Maria głosem bezbarwnym z powodu cierpienia szepcze:

«Pan mówi ci: „Chodź ze Mną, sługo dobry i wierny, gdyż posłuchałeś Moich słów i umiłowałeś Słowo, które posłałem.”»

«Nie słyszę! Głośniej!»

Maria powtarza głośniej...

«To naprawdę mama!...» - mówi zadowolony Łazarz.

Jego głowa opada na ramię siostry... Już się nie odzywa. Jedynie jęczy i drży w skurczach, poci się i charczy. Teraz już nieczuły na to, co na ziemi, na uczucia, pogrąża się coraz bardziej w absolutnej ciemności śmierci. Powieki opadają na szkliste oczy, bo błyszczy w nich ostatnia łza.

«Nikomedesie! Staje się ciężki! Stygnie!...» - zauważa Maria.

«Pani, śmierć to ulga dla niego.»

«Zachowaj go przy życiu! Jutro z pewnością będzie tu Jezus. Od razu uda się w drogę. Może wziął konia sługi albo inne zwierzę» - mówi Marta, a zwracając się do swej siostry mówi: - «O! Gdybyś mi pozwoliła wezwać Go wcześniej!» - a do lekarza: «Spraw, żeby żył!» - nakazuje mu spazmatycznie.

Lekarz rozkłada ręce. Próbuje środków nasercowych, ale Łazarz już niczego nie przełyka. Charczenie się nasila... nasila... jest rozdzierające...

«O! Nie można już tego słuchać!» - jęczy Noemi.

«Tak. Długo kona...» - stwierdza lekarz.

Ale kiedy kończy mówić, Łazarz - z konwulsją całego ciała, które się wygina, a potem opada bezwładnie - wydaje ostatnie tchnienie.

Siostry krzyczą... widząc ten skurcz, widząc ten bezwład. Maria woła brata, całując go. Marta chwyta mocno lekarza, który pochylony nad umarłym mówi:

«Umarł. Już za późno, by oczekiwać cudu. Nie ma już na co czekać. Za późno!... Odchodzę, dominae. Nie mam już powodu, żeby tu zostać. Nie ociągajcie się z pogrzebem, bo on już się rozkłada.»

A zamykając powieki umarłemu, dodaje spoglądając na niego:

«Szkoda! To był człowiek cnotliwy i mądry. Nie powinien był umierać!»

Chyli się w ukłonie w kierunku dwóch sióstr, żegnając je:

«Dominae! Salve!» - i odchodzi.

Płacz napełnia pokój. Maria opada z sił. Rzuca się na ciało brata, wykrzykując swe wyrzuty sumienia, błagając o przebaczenie. Marta płacze w objęciach Noemi.

Potem Maria krzyczy:

«Nie miałaś wiary ani posłuszeństwa. Ja go zabiłam za pierwszym razem, a ty go zabiłaś teraz. Ja - przez mój grzech, ty przez twe nieposłuszeństwo.»

Jest jak szalona. Marta podnosi ją, obejmuje, przeprasza. Maksymin, Noemi, Marcela usiłują doprowadzić obydwie do rozsądku i do poddania się. Udaje się im je uspokoić, kiedy przypominają im Jezusa... Prowadzą obydwie siostry w inne miejsce, aby wypłakały swój ból. W tym czasie pokój napełnia się sługami we łzach. Nadchodzą ci, którzy mają się zająć pogrzebem.

Maksymin, który je odprowadza, mówi:

«Oddał ostatnie tchnienie pod koniec drugiej straży nocnej.»

A Noemi dodaje:

«Trzeba go pochować jutro, przed zachodem słońca, bo zbliża się szabat. Powiedzieliście, że Nauczyciel chce okazania mu wielkiej czci...»

«Tak. Maksyminie, zajmij się tym. Czuję się, jakbym straciła rozum» - mówi Marta.

«Wyślę sługi do tych, którzy są daleko i do tych, którzy są blisko i wydam polecenia» - mówi Maksymin i odchodzi.

Obydwie siostry obejmują się z płaczem. Nie czynią już sobie wzajemnie wyrzutów. Płaczą. Próbują się pocieszyć...

Mijają godziny. Umarły jest już przygotowany w swym pokoju. To długi kształt owinięty bandażami, pod całunem.

«Dlaczego już go tak przykryli?» - woła Marta, czyniąc im wyrzuty.

«Pani... jego nos gnił i kiedy go poruszyliśmy wylała się zepsuta krew» - mówi, tłumacząc się, stary sługa.

Siostry płaczą głośniej. Łazarz, ukryty pod opaskami, oddalił się od nich jeszcze bardziej... Kolejny krok ku oddaleniu się w śmierć. Czuwają nad nim, płacząc do świtu, aż do powrotu sługi zza Jordanu. Sługa jest wyczerpany, lecz donosi o drodze, jaką wykonał. Przynosi odpowiedź, że Jezus przybędzie.

«Powiedział ci, że przyjdzie? Nie czynił wyrzutów?» - pyta Marta.

«Nie, pani. Powiedział: „Przyjdę. Powiedz im, że przyjdę i że mają mieć wiarę”. A przedtem powiedział: „Powiedz im, żeby zachowały spokój. To nie jest śmiertelna choroba, lecz chwała Boga, aby Jego moc została uwielbiona w Jego Synu.”»

«Naprawdę to powiedział? Jesteś tego pewien?» - pyta Maria.

«Pani, przez całą drogę powtarzałem te słowa!»

«Idź, idź. Jesteś zmęczony. Wszystko zrobiłeś dobrze. Jednak teraz jest już za późno!...» - wzdycha Marta.

A pozostając już tylko z siostrą wybucha szlochem.

«Marto, co się stało?» [- pyta Maria.]

«O! Oprócz śmierci - rozczarowanie! Mario! Mario! Nie myślisz, że tym razem Nauczyciel się pomylił? Spójrz na Łazarza. Przecież umarł! Miałyśmy nadzieję przewyższającą wszystko i na nic się to nie przydało. Kiedy Go wezwałam, zrobiłam z pewnością źle, bo Łazarz był już bardziej umarły niż żywy. A nasza wiara nie odniosła skutku ani nie otrzymała nagrody. A Nauczyciel kazał nam powiedzieć, że to nie jest śmiertelna choroba! Zatem Nauczyciel nie jest Prawdą? Nie jest nią już... O! Wszystko! Wszystko! Wszystko skończone!»

Maria zaciska dłonie. Nie wie, co powiedzieć. Rzeczywistość jest rzeczywistością... Ale nie odzywa się. Nie mówi ani słowa przeciw swemu Jezusowi. Płacze. Naprawdę jest u kresu sił.

Marta ma jedną myśl w sercu, tę, że zbytnio zwlekała:

«To twoja wina - wyrzuca siostrze - On chciał wypróbować naszą wiarę. Być posłusznym, tak. Ale także umieć okazać nieposłuszeństwo z powodu wiary. Miałyśmy pokazać Mu, że wierzymy, że On sam mógł i miał dokonać cudu. Mój biedny brat! A on tak Go pragnął! Przynajmniej tego: ujrzenia Go! Nasz biedny Łazarz! Biedny! Biedny!»

I łzy zmieniają się w zawodzenie, któremu - według wschodniego obyczaju - wtórują zza drzwi jęki służących i sług...

5. PRZEKAZANIE JEZUSOWI WIADOMOŚCI O AGONII ŁAZARZA

Napisane 22 grudnia 1946. A, 9757-9763

Noc zaczyna już zapadać, kiedy sługa, pnąc się pośród zarośli przy rzece, pokonuje różnicę poziomów, istniejącą w tym miejscu, pomiędzy rzeką a drogą do wioski. Spina ostrogami konia, z którego paruje pot. Boki biednego zwierzęcia drżą z powodu szybkiego i długiego biegu. Czarna sierść jest marmurkowa od potu i piana z pyska spryskuje jasnymi [plamami] pierś. Dyszy wyginając kark i potrząsając głową.

Oto jest już na ścieżce. Szybko zbliża się do domów. Sługa zeskakuje na ziemię, przywiązuje konia do parkanu i woła.

Zza domu wysuwa się głowa Piotra. Pyta ochrypłym głosem:

«Kto woła? Nauczyciel jest zmęczony. Od wielu godzin nie miał spokoju. Jest prawie noc. Wróćcie jutro.»

«Ja nic nie chcę od Nauczyciela. Jestem w dobrym zdrowiu. Mam Mu tylko coś do powiedzenia.»

Piotr podchodzi, mówiąc:

«A w czyim imieniu, jeśli wolno spytać? Jeśli nie potrafię kogoś rozpoznać, to nikogo nie przepuszczam, szczególnie kogoś, kto cuchnie Jerozolimą jak ty.»

Zbliża się powoli, bo jest podejrzliwy bardziej z powodu piękna śniadego konia, bogato przyodzianego, niż z powodu mężczyzny. Ale kiedy staje naprzeciw niego, pyta zaskoczony:

«Ty? Czyż nie jesteś sługą Łazarza?»

Sługa nie wie, co powiedzieć. Jego pani kazała mu rozmawiać jedynie z Jezusem, lecz apostoł wydaje się zdecydowany nie przepuścić go. Imię Łazarza, on wie o tym, robi wrażenie na apostołach. Decyduje się więc i mówi:

«Tak, jestem Jonasz, sługa Łazarza. Muszę rozmawiać z Nauczycielem.»

«Źle z Łazarzem? Czy to on cię wysyła?»

«Tak, źle. Ale nie zatrzymuj mnie. Muszę wrócić najszybciej jak to możliwe» - a aby Piotr się zdecydował, mówi mu: - «W Betanii byli członkowie Sanhedrynu...»

«Członkowie Sanhedrynu!!! Przejdź! Chodź! - i otwiera furtkę, mówiąc: - Odwiąż konia. Damy mu pić i trawy, jeśli chcesz.»

«Mam owies. Ale trochę trawy mu nie zaszkodzi. A potem - woda. Gdybyś mu dał zaraz, to by mu zaszkodziło.»

Wchodzą do pomieszczenia, w którym znajdują się posłania. Piotr przywiązuje zwierzę w kącie, żeby nie było na powietrzu. Sługa okrywa je derką, jaką miał przytroczoną do siodła, daje mu owsa, a Piotr przynosi skądś trawę. Potem wychodzą na dwór.

Piotr prowadzi sługę do kuchni, daje mu kubek ciepłego mleka, zamiast wody, o którą prosił sługa. Nalewa je z małego kociołka, stojącego w pobliżu rozpalonego ognia. W czasie gdy sługa pije i grzeje się przy ogniu, Piotr, który heroicznie powstrzymuje się od stawiania pytań, mówi:

«Mleko jest lepsze niż woda, której chciałeś się napić. A ponieważ je mamy! Pokonałeś drogę bez postoju?»

«Tak. I tak samo zrobię wracając.»

«Będziesz zmęczony. A czy koń to wytrzyma?»

«Mam nadzieję. Poza tym wracając nie będę już tak galopował, jak w tę stronę.»

«Ale wkrótce zapadnie noc. Księżyc już wstaje. Jak przejedziesz przez rzekę?»

«Mam nadzieję, że dojdę do niej, nim księżyc zajdzie, w przeciwnym razie pozostanę w lesie do świtu. Ale zdążę przed [zachodem].»

«A potem? Długa jest droga od rzeki do Betanii, a księżyc szybko zachodzi. To pierwsze dni.»

«Mam dobrą latarnię. Zapalę ją i pojadę powoli. Chociaż pojadę wolno, to i tak będę coraz bliżej domu.»

«Chcesz chleba i sera? Mamy to i także ryby. Sam je złowiłem. Bo dziś zostałem tu z Tomaszem. Ale teraz Tomasz poszedł po chleb do pewnej niewiasty, która nam pomaga.»

«Nie, niczego cię nie pozbawię. Jadłem w drodze, ale chciało mi się pić i potrzebowałem czegoś ciepłego. Teraz jest mi dobrze. Czy jednak zechciałbyś iść po Nauczyciela? Jest tutaj?»

«Tak, tak. Gdyby Go nie było, zaraz bym ci o tym powiedział. Jest obok, odpoczywa, bo przychodzi tu tak wielu ludzi... Nawet się boję, że to się rozniesie i dojdzie do faryzeuszów. Napij się jeszcze trochę mleka. Zresztą powinieneś pozwolić koniowi się najeść... i odpocząć. Jego boki trzepotały jak źle napięty żagiel...»

«Nie, mleko jest wam potrzebne. Jest was wielu.»

«Tak, ale z wyjątkiem Jezusa - który mówi tak wiele, że ma pierś zmęczoną - i najstarszych, my jesteśmy silni, jemy to, co zmusza zęby do pracy. Masz. To od owiec pozostawionych przez starca. Kiedy tu jesteśmy, niewiasta nam je przynosi, ale gdybyśmy chcieli więcej mleka wszyscy by je przynieśli. Tutaj bardzo nas kochają i pomagają nam. A... powiedz mi tylko: wielu było tych członków Sanhedrynu?»

«O! Niemal wszyscy, a inni z nimi: saduceusze, uczeni w Piśmie, faryzeusze, majętni Judejczycy i także kilku herodian...»

«A po cóż ci ludzie przyszli do Betanii? Był z nimi Józef i Nikodem?»

«Nie. Oni, a także Manaen, przybyli kilka dni wcześniej. Ci zaś nie byli z tych, którzy kochają Pana.»

«Ech! Wierzę! Tak niewielu w Sanhedrynie Go kocha! Ale czego dokładnie chcieli?»

«Pożegnać Łazarza, tak powiedzieli, wchodząc...»

«Hmm! Dziwna miłość! Zawsze go unikali z tak wielu powodów!... Cóż!... Wierzmy w to i my... Długo tam zostali?»

«Dość długo. Odeszli urażeni. Nie służę w domu, a więc nie podawałem do stołów, ale ci, którzy byli w środku, żeby usługiwać, powiedzieli, że rozmawiali z paniami i chcieli widzieć się z Łazarzem. Elchiasz poszedł go zobaczyć i...»

«Dobra skóra!...» - mruczy Piotr przez zęby.

«Co mówisz?» [- pyta sługa.]

«Nic, nic! Mów dalej. I rozmawiał z Łazarzem?»

«Tak sądzę. Poszedł z Marią. Ale potem, nie wiem dlaczego... Maria była wzburzona i słudzy gotowi do posług w sąsiednich pomieszczeniach, powiedzieli, że ich przegoniła jak psy...»

«Dzielna! Tego trzeba! I wysłały cię, abyś o tym powiedział?»

«Nie każ mi tracić czasu, Szymonie, synu Jony.»

«Masz rację, chodź.»

Prowadzi go do jakichś drzwi, puka. Mówi:

«Nauczycielu, jest tu sługa Łazarza. Chce z Tobą mówić.»

«Wejdź» - mówi Jezus.

Piotr otwiera drzwi, wpuszcza sługę, zamyka, odchodzi. Siada przy ogniu, umartwiając swą ciekawość. Jego zachowanie zasługiwałoby na nagrodę.

Jezus siedzi na skraju posłania w małym pomieszczeniu, gdzie jest zaledwie miejsce na jedno posłanie i osobę, która tu mieszka. To musiała być wcześniej spiżarnia, gdyż są jeszcze haki w ścianach i półki na kołkach. Jezus spogląda z uśmiechem na sługę, który ukląkł i wita Go:

«Pokój z tobą. - Potem dodaje: - Jakie nowiny Mi przynosisz? Wstań i mów.»

[Por. J 11.3] «Moje panie wysyłają mnie, żebym Ci powiedział, żebyś zaraz przybył, gdyż Łazarz jest bardzo chory. Lekarz mówi, że wkrótce umrze. Marta i Maria błagają Cię o to i wysyłają mnie, żebym Ci powiedział: „Przyjdź, bo Ty jeden możesz go uzdrowić”.»

[Por. J 11.4] «Powiedz im, aby zachowały spokój. To nie jest choroba, [która doprowadzi] do śmierci, lecz do chwały Boga, aby Jego moc została uwielbiona w Jego Synu.»

«Ale jest bardzo źle, Nauczycielu! Jego ciało jest w gangrenie i on już nie je. Zamęczyłem konia, żeby przybyć tu szybciej...»

«Nieważne. Jest tak, jak Ja mówię.»

«Ale przyjdziesz?» [- dopytuje się sługa.]

«Przyjdę. Powiedz im, że przyjdę i niech mają wiarę. Mają mieć wiarę. Wiarę całkowitą. Zrozumiałeś? Idź. Pokój niech będzie z tobą i z tymi, które cię wysyłają. Powtarzam ci: „Niech mają wiarę. Doskonałą.” Idź.»

Sługa żegna Go i odchodzi. Piotr biegnie mu na spotkanie:

«Szybko ci poszło. Myślałem, że to będzie długa rozmowa...»

Patrzy na niego, patrzy... pragnienie dowiedzenia się przenika przez wszystkie pory jego twarzy, lecz oddala się...

«Wracam. Możesz mi dać wody dla konia? Potem odejdę.»

«Chodź. Wody!... Mam tu dla ciebie całą rzekę, a prócz tego studnie dla nas» - i Piotr wyposażony w lampę idzie przed nim i nabiera wody, o którą prosił sługa.

Dają pić koniowi. Sługa zdejmuje derkę, sprawdza podkowy, podbrzusznik, lejce, strzemiona. Wyjaśnia:

«Tak wiele biegał! Wszystko jednak jest w dobrym stanie. Żegnaj, Szymonie Piotrze i módl się za nas.»

Wyprowadza konia na zewnątrz, trzymając go za uzdę, wkłada nogę w strzemię, wsiada na siodło. Piotr podtrzymuje go i kładąc mu rękę na ramieniu mówi:

«Tylko jednego chcę się dowiedzieć: czy grozi Mu jakieś niebezpieczeństwo, jeśli pozostanie tutaj? Czy się odgrażali? Chcieli wiedzieć od sióstr, gdzie jesteśmy? Mów, w Imię Boga!»

«Nie, Szymonie, nie. Nie o tym rozmawialiśmy. To z powodu Łazarza przyszli... Podejrzewamy, że chcieli zobaczyć, czy Nauczyciel jest tam i czy Łazarz jest trędowaty, gdyż Marta głośno krzyczała, że nie jest trędowaty i płakała... Żegnaj, Szymonie, pokój z tobą.»

«I z tobą i z twoimi paniami. Niech Bóg ci towarzyszy w powrocie do domu...»

I patrzy, jak sługa odjeżdża i znika zaraz przy końcu drogi. Sługa woli jechać główną drogą oświetloną blaskiem księżyca, niż pogrążoną w ciemnościach ścieżką, w lesie, wzdłuż rzeki. Piotr stoi zamyślony, ale potem zamyka furtkę i wraca do domu.

Idzie do Jezusa, który siedzi wciąż na posłaniu, z rękami opartymi o jego brzeg i rozmyśla. Ale otrząsa się, czując przy Sobie Piotra, który patrzy na Niego, jakby pytając o coś. Uśmiecha się.

«Uśmiechasz się, Nauczycielu?»

«Uśmiecham się do ciebie, Szymonie, synu Jony. Usiądź przy Mnie. Inni wrócili?»

«Nie, nie ma nawet Tomasza. Musiał znaleźć kogoś rozmownego.»

«To dobrze.»

«Dobrze, że rozmawia? Dobrze, że inni się spóźniają? On zbyt wiele mówi! Zawsze jest radosny! A inni? Ja jestem zawsze niespokojny, kiedy nie wracają. Ja się zawsze boję.»

«Czego, Mój Szymonie? Na razie nic złego się nie stanie, uwierz Mi. Uspokój się i naśladuj Tomasza, który jest zawsze radosny. Ty, przeciwnie, jesteś od jakiegoś czasu smutny.»

«Nie ufam takim, którzy Cię kochają, a nie są smutni. Jestem już stary i rozmyślam więcej niż młodzi. Oni także Cię kochają, lecz są młodsi i mniej rozmyślają... Ale gdybyś wolał, żebym był radosny, to będę usiłował takim być. Ale żeby takim być, daj mi choć jeden powód. Powiedz mi prawdę, mój Panie. Proszę Cię o to na kolanach (i Piotr rzeczywiście osuwa się na kolana). Co Ci powiedział sługa Łazarza? Że Cię szukają? Że Ci chcą zaszkodzić? Że...»

Jezus kładzie rękę na głowie Piotra: «Ależ nie, Szymonie! Nic takiego. Przyszedł Mi powiedzieć, że stan Łazarza się bardzo pogorszył. Mówił wyłącznie o Łazarzu.»

«Naprawdę? Naprawdę?»

«Naprawdę, Szymonie. Odpowiedziałem, że mają mieć wiarę.»

«Ależ do Betanii przybyli członkowie Sanhedrynu, wiesz o tym

«To normalne! Dom Łazarza to wielki dom. A nasz obyczaj przewiduje, że oddaje się cześć możnemu, który umiera. Nie niepokój się tak, Szymonie.»

«Ale naprawdę nie sądzisz, że oni wykorzystali tę wizytę jako pretekst, żeby...»

«Żeby popatrzeć, czy tam jestem. I cóż, nie znaleźli Mnie. Chodź, nie bój się tak, jakby Mnie już ujęli. Wróć tutaj, biedny Szymonie, który wcale nie chcesz się przekonać, że nic nie może Mi się złego przydarzyć, aż do godziny postanowionej przez Boga, a wtedy... nic nie będzie Mnie mogło obronić przed Złem...»

Piotr chwyta Jezusa za szyję, zamyka Mu usta całując Go. Mówi: «Milcz! Milcz! Nie mów mi tego! Nie chcę tego słuchać!»

Jezusowi udaje się uwolnić wystarczająco, aby móc mówić i szepcze: «Nie chcesz tego słuchać i to jest błędem! Ale wybaczam ci... Posłuchaj, Szymonie. Ponieważ byłeś tutaj sam, jedynie ty i Ja mamy wiedzieć o tym, co zaszło. Zrozumiałeś Mnie?»

«Tak, Nauczycielu, nie będę mówił z żadnym z towarzyszy.»

«Ileż ofiar, prawda, Szymonie?» [- pyta Jezus.]

«Ofiar? Jakich? Jest nam tu dobrze. Mamy to, co potrzebne...»

«Ofiar [polegających na] niestawianiu pytań, nierozmawianiu, znoszeniu Judasza... przebywaniu z dala od jeziora... Bóg za wszystko cię wynagrodzi.»

«O! Jeśli mówisz o tym!... Zamiast jeziora mam rzekę i... zadowalam się nią. Co do Judasza... mam Ciebie i to jest wielkie wynagrodzenie... A co do innych spraw!... Drobnostki! I one mi służą, żebym się stał mniej prostacki i bardziej podobny do Ciebie. Jakże jestem szczęśliwy, że jestem tu z Tobą! W Twoich ramionach! Pałac Cezara nie wydawałby mi się piękniejszy od tego domu, gdybym mógł zawsze zostać tak przy Tobie i w Twoich objęciach.»

«Cóż wiesz o pałacu Cezara? Czy go widziałeś?»

«Nie i nigdy go nie ujrzę. Ale nie dbam o to. Jednakże wyobrażam sobie, że jest wielki, piękny, pełen pięknych rzeczy... i obrzydliwości, jak cały Rzym, tak sobie to wyobrażam. Nie zostałbym tam, nawet gdyby mnie okryto złotem!»

«Gdzie? W pałacu Cezara, czy w Rzymie?»

«W obydwu miejscach. Klątwa!»

«Ale to właśnie z tego powodu trzeba je ewangelizować.»

«A cóż chciałbyś robić w Rzymie?! To jeden dom publiczny! Nie ma tam nic do zrobienia, chyba że pójdziesz tam Ty. Wtedy!...»

«Pójdę tam. Rzym jest stolicą świata. Rzym raz zdobyty - to świat zdobyty.»

«Idziemy do Rzymu? Ogłosisz się tam królem! Miłosierdzie i mocy Boga! Oto cud!»

Piotr wstaje i trwa tak z ramionami wyciągniętymi ku Jezusowi, który się uśmiecha i odpowiada mu:

«Pójdę tam w osobie Moich apostołów. Wy go dla Mnie zdobędziecie i Ja będę z wami. Ktoś jest obok. Chodźmy, Piotrze.»

6. POGRZEB ŁAZARZA

Napisane 23 grudnia 1946. A, 9763-9773

Nowina o śmierci Łazarza musiała wywołać taki skutek jak kij, którym się porusza w środku ula. Cała Jerozolima mówi o tym. Możni, kupcy, drobny lud, ubodzy, ludzie z miasta, z sąsiednich osad, cudzoziemcy przechodzący tylko tędy, lecz znający nieco to miejsce, cudzoziemcy, którzy znajdują się tu po raz pierwszy i pytają, kim jest ten, którego śmierć powoduje takie poruszenie, Rzymianie, legioniści, urzędnicy Świątyni, lewici i kapłani. Ci ostatni to się zbierają, to rozchodzą, biegając tu i tam... Grupy ludzi w różny sposób i różnymi słowami opowiadają o wydarzeniu. Niektórzy się cieszą, inni płaczą, inni czują się większymi żebrakami niż zwykle, teraz, gdy umarł ich dobroczyńca.

Ktoś jęczy: «Nie będę miał już nigdy takiego pana jak on.»

Ten wymienia jego zasługi, tamten mówi o bogactwie i rodzinie, o służbie i stanowiskach ojca, o pięknie i bogactwie matki i „królewskim” pochodzeniu. Inni, niestety, przywołują też wspomnienia rodzinne, na które lepiej byłoby zarzucić zasłonę, szczególnie dlatego, że zmarły z tego powodu cierpiał...

Najróżniejsze nowiny dotyczące śmierci, umiejscowienia grobu, nieobecności Chrystusa w domu Jego wielkiego przyjaciela i obrońcy, właśnie w tych okolicznościach, sprawiają, że mówi się o tym w małych grupkach.

Dwie opinie przeważają. Jedna jest taka, że do tego doszło, czy też zostało to wywołane przez wrogą, w stosunku do Nauczyciela, postawę Judejczyków, członków Sanhedrynu, faryzeuszów i ludzi im podobnych. Druga - że to Nauczyciel, znajdując się w obliczu prawdziwej śmiertelnej choroby, wymknął się po cichu, gdyż w takich przypadkach nie udałoby się Mu nikogo oszukać. Nie jest potrzebna zbytnia bystrość, aby pojąć z jakiego źródła pochodzi ta ostatnia opinia, która wywołuje rozgoryczenie wielu ludzi, odpowiadających:

«Ty też jesteś faryzeuszem? Jeśli tak, to uważaj, bo przy nas nie ubliża się Świętemu! Przeklęte żmije, zrodzone przez hieny, które się związały z Lewiatanem! Kto was opłaca, żebyście bluźnili Mesjaszowi?»

W ulicach niosą się odgłosy sprzeczek, zniewag, kilku uderzeń pięściami także i słonych obelg w kierunku faryzeuszów okrytych bogatymi płaszczami oraz uczonych w Piśmie. Przechodzą sprawiając wrażenie bogów, nie racząc nawet spojrzeć na lud, który krzyczy za nimi i przeciw nim, za Nauczycielem i przeciw Niemu. I ileż oskarżeń!

«Ten mówi, że Jezus jest fałszywym nauczycielem! To z pewnością jeden z tych, którzy zostali kupieni za denary tych węży, którzy właśnie przeszli obok nas.»

«Za ich denary? Za nasze, tak masz powiedzieć! To dlatego nas obdzierają ze skóry! Gdzież jest jeden z tych, którzy wczoraj przyszli ze mną rozmawiać...»

«Uciekł, ale niech żyje Bóg! Tu trzeba się połączyć i działać. Oni są bezczelni.»

Inna rozmowa:

«Słyszałem to. Znam cię. Powiem, komu trzeba, jak mówisz o najwyższym trybunale!»

«Należę do Chrystusa i ślina demona mi nie szkodzi. Powiedz to nawet Annaszowi i Kajfaszowi, jeśli chcesz, i niechaj im to posłuży do tego, by byli bardziej sprawiedliwi.»

I dalej:

«To mnie, mnie, traktujesz jako krzywoprzysięzcę i bluźniercę, bo idę za Bogiem żywym? To ty jesteś krzywoprzysięzcą i bluźniercą, który Go znieważa i prześladuje. Znam cię, wiesz? Widziałem cię i słyszałem. Szpieg! Sprzedawczyk! Łapcie go...»

I zaczyna policzkować Judejczyka, z powodu czego jego koścista i zielonkawa twarz zaczerwienia się.

Ktoś inny, nieco dalej, zwracając się do grupy członków Sanhedrynu, woła: «Korneliuszu! Symeonie, spójrzcie, jak źle się ze mną obchodzą!»

«Znoś to dla wiary i nie kalaj sobie warg i rąk w przeddzień szabatu!» - odpowiada mu jeden z wzywanych nawet nie odwracając się, by spojrzeć na nieszczęśnika, na którym grupa wieśniaków dokonuje szybkiego wyroku sprawiedliwości...

Niewiasty krzyczą, wzywając mężów, błagając ich, aby się nie narażali.

Patrol legionistów przywraca porządek na ulicach uderzeniami włóczni i groźbami zatrzymań oraz wyciągnięcia konsekwencji.

Śmierć Łazarza, główne wydarzenie, daje okazję do zajęcia się także sprawami drugorzędnymi, aby dać upust napięciu serc...

Członkowie Sanhedrynu, starszyzna, uczeni w Piśmie, saduceusze, możni Judejczycy, przechodzą obojętnie, zamknięci w sobie, jakby wszystkie te wybuchy gniewu, osobistych zemst, nerwowości nie miały korzeni w nich. Im więcej czasu mija, tym gwałtowniej burzą się uczucia, tym bardziej rozpalają się serca.

«Oni mówią, słuchajcie no, że Chrystus nie może uzdrawiać chorych. Ja byłem trędowaty, a teraz jestem w dobrym zdrowiu. Znacie ich? Ja nie jestem z Jerozolimy, ale w ciągu dwóch lat nigdy ich nie widziałem pośród uczniów Chrystusa.»

«Oni? Czekaj, przyjrzę się temu w środku! Ach! To łajdak i złodziej! To on w ubiegłym miesiącu przyszedł mi ofiarować pieniądze w imieniu Chrystusa, mówiąc, że On najmuje ludzi, aby zapanować nad Palestyną. A teraz mówi... ale dlaczego pozwoliłeś mu uciec?»

«Pojęliście, co? Zbójcy! A niewiele brakowało i dałbym się oszukać! Miał rację mój teść! Oto Józef Starszy z Janem i Jozuem. Chodźmy ich zapytać, czy to prawda, że Nauczyciel chce zgromadzić wojsko. Oni są sprawiedliwi i wiedzą.»

Biegną licznie ku trzem członkom Sanhedrynu i stawiają im pytania. Odpowiada Józef z Arymatei, który musi się cieszyć miłością i posłuchem u ludu, znającego go jako sprawiedliwego:

«Wracajcie do domów, mężowie. Na ulicach się grzeszy i szkodzi sobie. Nie kłóćcie się. Nie niepokójcie się. Zajmijcie się waszymi sprawami i waszymi rodzinami. Nie słuchajcie tych, którzy podburzają marzycieli. Nauczyciel jest Nauczycielem, a nie - wojownikiem. Znacie Go. On mówi, co myśli. Gdyby chciał, żebyście się stali wojownikami, nie posyłałby wam innych, aby wam o tym powiedzieć. Nie wyrządzajcie szkody Jemu, wam, Ojczyźnie. Wracajcie do domów, mężowie! Wracajcie do siebie! Nie dopuszczajcie, aby to, co już jest nieszczęściem - śmierć sprawiedliwego - wywołało kolejne nieszczęścia. Wracajcie do domów i módlcie się za Łazarza, który dobrze czynił wszystkim.»

Jan także (ten, który był zazdrosny), mówi:

«On jest człowiekiem pokoju, nie - wojny. Nie słuchajcie fałszywych uczniów. Przypomnijcie sobie, jak inni byli ci, którzy nazywali siebie mesjaszami. Przypomnijcie sobie, porównajcie, a wasza sprawiedliwość powie wam, że to podburzanie do przemocy nie może pochodzić od Niego! Do waszych domów! [Idźcie] do domów! Do małżonek, które płaczą, i do wystraszonych dzieci. Mówi się: „Biada gwałtownym i skorym do bójek”.»

Jakaś grupa zapłakanych niewiast podchodzi do trzech członków Sanhedrynu i jedna z nich mówi:

«Uczeni w Piśmie grozili mojemu mężowi. Boję się! Józefie, porozmawiaj z nimi.»

«Zrobię to, ale niech twój mąż nauczy się milczeć. Czy sądzicie, że przez te niepokoje oddajecie przysługę Nauczycielowi i cześć zmarłemu? Mylicie się. Szkodzicie jednemu i drugiemu» - odpowiada Józef i zostawia ich, żeby wyjść na spotkanie Nikodemowi, który idzie ulicą, w towarzystwie swoich sług:

«Nie miałem nadziei cię ujrzeć, Nikodemie. Ja sam nie wiem, jak mogłem zdążyć. Sługa Łazarza przyszedł po pianiu koguta powiedzieć mi o nieszczęściu.»

«A mnie później. Od razu udałem się w drogę. Wiesz może, czy Nauczyciel jest w Betanii?»

«Nie. Nie ma Go. Mój zarządca z Bezety był tam o trzeciej godzinie i powiedział mi, że Go nie ma.»

«Nie rozumiem, jak... dlaczego tyle cudów, a nie dla niego!» - wykrzykuje Jan. Józef mu odpowiada:

«Być może dlatego, że temu domowi dał już więcej niż uzdrowienie: ocalił Marię, przywracając im pokój i cześć...»

«Pokój i cześć! [W oczach] dobrych, bo wielu... nie okazało ani nie okazuje mu czci nawet teraz, gdy Maria... wy nie wiecie... przed trzema dniami Elchiasz był tam z wieloma innymi... i nie okazali mu szacunku. Maria ich przegoniła. Byli wściekli, opowiadając mi o tym, a ja im pozwoliłem mówić, żeby nie ujawniać moich uczuć...» - mówi Jozue.

«A teraz przyjdą na pogrzeb?» - pyta Nikodem.

«Zawiadomiono ich, więc się zgromadzili w Świątyni, aby to przedyskutować. O! Słudzy musieli się dziś bardzo nabiegać o świcie!»

«Dlaczego tak przyśpieszają pogrzeb? Zaraz po sekście!...»

«Bo Łazarz rozkładał się już, kiedy umierał. Mój zarządca powiedział, że pomimo żywic, jakie palą w pomieszczeniach i wonności rozlanych na zmarłym, smród ciała czuć już w krużgankach domu. Poza tym o zmierzchu zaczyna się szabat. Nie można było zrobić inaczej.»

«I mówisz, że się zebrali w Świątyni? Po co?»

«Po to... właściwie to spotkanie już było przewidywane, aby rozpatrzyć sprawę Łazarza. Chcieli ogłosić, że był trędowaty...» - mówi Jozue.

«Nie! On jako pierwszy wyizolowałby się z posłuszeństwa Prawu - mówi Józef, broniąc go i dodaje: - Rozmawiałem z lekarzem. Całkowicie wykluczył trąd. Miał wyniszczającą go chorobę gnilną.»

«Nad czym więc radzą, skoro Łazarz już nie żyje?» - pyta Nikodem.

«Nad tym czy iść, czy nie iść na pogrzeb po tym, jak Maria ich wygoniła. Jedni chcieliby iść, inni - nie. Ale tych, którzy by chcieli iść jest więcej, a to z trzech powodów. Zobaczyć, czy jest tam Nauczyciel - to pierwszy powód, wspólny wszystkim. Zobaczyć, czy dokona cudu - drugi powód. Trzeci - pamiętają o niedawnych słowach Nauczyciela powiedzianych do uczonych w Piśmie, nad Jordanem, w pobliżu Jerycha» - wyjaśnia jeszcze Jozue.

«Cud! Jaki cud, skoro on nie żyje?» - pyta Jan, wzruszając ramionami i na koniec mówi: - «Jak zwykle!... Szukają tego, co nie jest możliwe!»

«Nauczyciel wskrzesił innych umarłych» - zauważa Józef.

«To prawda. Ale gdyby go chciał zachować przy życiu, nie pozwoliłby mu umrzeć. Powód, o jakim mówiłeś wcześniej, jest słuszny. Już mieli cud.»

«Tak. Jednak Uzzjel przypomniał sobie, a z nim Sadok, o wyzwaniu wyrażonym przed wieloma miesiącami. Chrystus powiedział, że da dowód, iż potrafi przywrócić do życia rozkładające się ciało. A takim jest Łazarz. I Sadok, uczony w Piśmie, mówi jeszcze, że w pobliżu Jordanu, Rabbi powiedział mu Sam, że w nowym miesiącu ujrzy wypełnienie się połowy tego wyzwania. Właśnie tego: rozkładające się ciało ożyje bez śladów rozkładu i choroby. To ich przekonało. Jeśli to się zdarzy, będzie pewne, że to dzieło Nauczyciela. I jeśli się to stanie, nie będzie już wątpliwości w odniesieniu do Niego.»

«Oby nie wyniknęło z tego jakieś zło...» - szepcze Józef.

«Zło? Dlaczego? Uczeni w Piśmie i faryzeusze przekonają się...»

«O, Janie! Jesteś cudzoziemcem, że tak mówisz? Nie znasz swoich ziomków? Kiedyż to prawda sprawiła, że się uświęcili? Czy to ci nic nie mówi, że ja nie zostałem zaproszony na to spotkanie?»

«Ja też nie. Wątpią o nas i często zostawiają nas na zewnątrz - mówi Nikodem i pyta: - Czy był tam Gamaliel?»

«Był jego syn. Przyjdzie na pogrzeb zamiast swego ojca, który przebywa chory w Gamali Judzkiej.»

«A co powiedział Symeon?»

«Nic, zupełnie nic. Posłuchał i odszedł. Przed chwilą przechodził tędy, idąc z uczniami swego ojca do Betanii.»

Są niemal przy bramie, która wychodzi na drogę do Betanii.

Jan wykrzykuje:

«Zobacz! Strzegą jej. Dlaczego? Zatrzymują wychodzących.»

«W mieście panuje wzburzenie...»

«O! Bywały silniejsze...»

Dochodzą do bramy i zostają zatrzymani jak wszyscy.

«Z jakiego powodu, żołnierzu? Zna mnie cała Antonia i nie możecie o mnie nic złego powiedzieć. Szanuję was i szanuję wasze prawa» - mówi Józef z Arymatei.

«Nakaz centuriona. Przywódca przybędzie do miasta i chcemy wiedzieć, kto wychodzi przez bramy, szczególnie przez tę, która prowadzi na drogę do Jerycha. Znamy cię, ale znamy też wasze uczucia do nas. Ty i twoi towarzysze - przejdźcie, a jeśli macie wpływ na lud, powiedzcie im, że dobrze będzie, jeśli będą spokojni. Poncjusz nie lubi zmieniać swych zwyczajów wobec poddanych, którzy wzbudzają w nim nieufność... i mógłby być zbyt surowy. To lojalna rada dla ciebie, bo jesteś lojalny.»

Przechodzą...

«Słyszałeś? Zapowiadają się ciężkie dni... trzeba udzielić rady raczej innym, a nie - ludowi...» - mówi Józef.

Droga do Betanii jest pełna ludzi. Wszyscy udają się w tym samym kierunku - do Betanii. Wszyscy idą na pogrzeb. Widać członków Sanhedrynu i faryzeuszy wraz z saduceuszami i uczonymi w Piśmie. Pomieszani są z wieśniakami, sługami, zarządcami licznych domów i posiadłości, jakie Łazarz miał w mieście i w osadach. A im bardziej się zbliżają do Betanii, tym więcej jest ludzi, którzy ścieżkami i drogami napływają na drogę główną.

Oto Betania. Betania w żałobie po największym mieszkańcu. W najlepszych szatach wszyscy wyszli już z domów, które są pozamykane, jakby nikt nie zostawał w środku. Jednak nie są jeszcze w domu zmarłego. Ciekawość zatrzymuje ich w pobliżu ogrodzenia, ciągnącego się wzdłuż drogi. Obserwują przechodzących zaproszonych. Wymieniają imiona i dzielą się wrażeniami.

«Oto Natanael ben Fabi. O! Stary Matatiasz, krewny Jakuba! Syn Annasza! Spójrzcie na niego, jest z Dorasem, Kolaszeboną i Archelausem. O! Jak oni to zrobili, aby przybyć z Galilei? Wszyscy tu są. Spójrz: Eliasz, Giokana, Izmael, Uriasz, Joachim, Józef... Stary Kananiasz z Sadokiem, Zachariasz i Giokana - saduceusze. Jest też Symeon, syn Gamaliela, sam. Nie ma z nim rabbiego. Oto Elchiasz z Nahumem, Feliks, Annasz - pisarz, Zachariasz, Jonatan, syn Uzzjela! Szaweł z Eleazarem, Tryfon i Joazar. Coś takiego! Drugi syn Annasza, najmłodszy. Rozmawia z Szymonem z Kamit. Filip z Janem Antypatrydesem. Aleksander, Izaak i Jonasz z Babaonu. Sadok. Juda, potomek Assydejczyków, myślę, że to ostatni z tego rodu. Oto zarządcy różnych pałaców. Nie widzę wiernych przyjaciół. Iluż ludzi!»

To prawda: iluż ludzi. Wszyscy znaczni, jedna część z wyrazem twarzy stosownym do okoliczności, inna - z oznakami prawdziwego bólu. Szeroko otwarta brama pochłania wszystkich i widzę, jak przechodzą ci, których w innych okolicznościach widywało się wokół Nauczyciela jako życzliwych lub wrogich. Są wszyscy, z wyjątkiem Gamaliela i członka Sanhedrynu - Szymona. I widzę jeszcze innych, których nigdy nie widziałam lub których widziałam, nie znając ich imion, jak brali udział w dyskusjach wokół Jezusa... Przechodzą nauczyciele z uczniami i uczeni w Piśmie w zwartych grupach. Przechodzą żydzi. Słyszę, jak mówi się o ich bogactwach... Ogród pełen jest ludzi. Idą wyrazić ubolewanie siostrom, które - bez wątpienia według zwyczaju - siedzą pod portykiem, a zatem na zewnątrz domu. Następnie rozpraszają się po ogrodzie. W nieustannych ukłonach mieszają się barwy ich szat.

Marta i Maria są u kresu. Trzymają się za ręce jak dwie dziewczynki przerażone pustką, jaka powstała w ich domu, oraz z powodu nagłej bezczynności wypełniającej im teraz dzień, kiedy nie są zajęte opieką nad Łazarzem. Słuchają słów przybywających, płaczą z prawdziwymi przyjaciółmi, ich wiernymi pracownikami, pochylają się przed członkami Sanhedrynu mającymi wygląd lodowaty, wyniosły, sztywny, przybyłymi raczej po to, aby popatrzeć, niż po to, aby uczcić zmarłego. Odpowiadają, zmęczone powtarzaniem tych samych słów setki razy tym, którzy pytają o ostatnie chwile Łazarza.

Józef i Nikodem, najpewniejsi przyjaciele, stają u ich boku. Nie wypowiadają wielu słów, lecz okazują przyjaźń bardziej pocieszającą niż długie przemowy.

Elchiasz powraca z najbardziej nieprzejednanymi, z którymi długo rozmawiał, i pyta: «Czy moglibyśmy ujrzeć zmarłego?»

Marta ze smutkiem dotyka dłonią swego czoła i pyta:

«A odkąd jest taki zwyczaj w Izraelu? Jest już przygotowany...» - i łzy powoli płyną z jej oczu.

«Nie ma takiego zwyczaju, to prawda, ale pragniemy tego. Najwierniejsi przyjaciele mają prawo ujrzeć po raz ostatni przyjaciela.»

«Nawet my, jego siostry, nie miałyśmy takiego prawa. Było konieczne zabalsamowanie go od razu... Kiedy powróciłyśmy do pokoju Łazarza, ujrzałyśmy już tylko ciało owinięte opaskami...»

«Powinnyście były wydać jasne polecenia. Czy nie mogłyście, czy nie możecie odwinąć całunu z jego twarzy?»

«O! On się już rozkłada... I godzina pogrzebu nadeszła.»

Józef odzywa się:

«Elchiaszu wydaje mi się, że my... z powodu nadmiaru miłości wywołujemy ich ból. Zostawmy siostry w spokoju...»

Symeon, syn Gamaliela, podchodzi, przeszkadzając Elchiaszowi w daniu odpowiedzi:

«Mój ojciec przyjdzie, kiedy tylko będzie mógł. Ja go reprezentuję. Cenił Łazarza tak samo jak i ja.»

Marta kłania się i odpowiada:

«Niech cześć rabbiego dla naszego brata Bóg mu wynagrodzi.»

Elchiasz odsuwa się, z powodu syna Gamaliela, nie nalegając dłużej i dyskutuje z innymi, którzy zauważają:

«Czy ty nie czujesz tego smrodu? Wątpisz? Zresztą zobaczymy, czy zamurują grób. Nie można żyć bez powietrza.»

Inna grupa faryzeuszów podchodzi do sióstr. To niemal ci wszyscy, którzy przybyli z Galilei. Marta po przyjęciu ich hołdu nie może się powstrzymać od wyrażenia zaskoczenia z powodu ich obecności.

«Niewiasto, Sanhedryn obraduje nad sprawami najwyższej wagi i to dlatego jesteśmy w mieście» - wyjaśnia Szymon z Kafarnaum i spogląda na Marię, której nawrócenie z pewnością pamięta, lecz ogranicza się do popatrzenia na nią.

Oto podchodzi Giokana, Doras, syn Dorasa, i Izmael z Kananiaszem i Sadokiem oraz innymi, których nie znam. Mówią, ale zanim wypowiedzą jakiejś słowo, przemawiają ich żmijowe twarze. Chcąc je zranić czekają, aż oddali się Józef i Nikodem, żeby porozmawiać z trzema żydami. To stary Kananiasz, swoim ostrym głosem starca podeszłego w latach, zaczyna atakować:

«Cóż powiesz, Mario? Wasz Nauczyciel jest jedynym nieobecnym pośród licznych przyjaciół twego brata. Szczególna to przyjaźń! Tak wiele miłości, kiedy Łazarz był zdrowy! A taka obojętność, gdy przyszła chwila, [aby mu okazać] miłość! Wszyscy od Niego otrzymali cuda, ale tutaj nie ma cudu. Cóż powiesz, niewiasto, o czymś takim? Bardzo, bardzo cię zwiódł, piękny galilejski Rabbi. Cha! Cha! Czyż nie mówiłaś, że ci kazał mieć nadzieję przewyższającą możliwości? Nie miałaś więc nadziei czy też na nic się nie przydała pokładana w Nim ufność? Miałaś nadzieję w Życiu, tak mówiłaś. To prawda! On mówi o Sobie, że jest „Życiem”. Cha! Cha! Tam jednak jest twój zmarły brat, a tam już jest otwarty grób. I nie ma Rabbiego! Cha! Cha!»

«On potrafi zabijać, a nie - dawać życie» - mówi Doras z uśmiechem.

Marta pochyla głowę i zakrywając twarz dłońmi płacze. Taka jest rzeczywistość. Zawiodła się w swej nadziei. Nie ma Rabbiego. Nie przyszedł ich nawet pocieszyć. A przecież mógł tu być teraz. Marta płacze. Potrafi już tylko płakać.

Maria także płacze. Ona też stoi w obliczu rzeczywistości. Uwierzyła, ufała ponad możliwości... ale nic się nie stało i już słudzy odsuwają kamień wejścia do grobu, gdyż słońce zaczyna zachodzić, a w zimie słońce zachodzi szybko. Poza tym jest piątek. Wszystko trzeba wykonać na czas tak, aby goście nie musieli przekraczać prawa szabatu, który się wkrótce zacznie. Ona miała tak wielką nadzieję, zawsze, zbyt wielką. Ta nadzieja pochłonęła jej siły. Jest zawiedziona.

Kananiasz naciska:

«Nie odpowiadasz mi? Czy wreszcie się przekonałaś, że On jest oszustem, który was wykorzystał i wami wzgardził? Biedne niewiasty!» - i potrząsa głową wraz z towarzyszami, którzy go naśladują, mówiąc jak on: «Biedne niewiasty!»

Maksymin podchodzi:

«Już czas. Dajcie nakaz. Wy macie to zrobić.»

Marta upada. Podtrzymują ją i prowadzą pod ramię pośród krzyków sług, którzy - pojmując, że nadeszła godzina złożenia w grobie - rozpoczynają swe lamentacje.

Maria zaciska konwulsyjnie dłonie. Błaga:

«Jeszcze chwila! Jeszcze chwila! Wyślijcie sługi na drogę ku Enszemesz i w stronę źródła, na wszystkie drogi. Sługi na koniach. Niech patrzą, czy nadchodzi...»

«Jeszcze masz nadzieję, o nieszczęsna? Czegóż ci trzeba, aby cię przekonać, że On was zdradził i zwiódł? On was znienawidził i pogardził wami...»

Tego już za wiele! Maria z zalaną łzami twarzą, udręczona, a jednak wierna, w kręgu wszystkich tych gości zgromadzonych po to, aby ujrzeć wyprowadzanie zwłok, oświadcza:

«Jeśli Jezus z Nazaretu tak postąpił to znaczy, że zrobił dobrze i to wielka miłość wobec nas wszystkich, mieszkańców Betanii. Wszystko dla chwały Boga i Jego! Powiedział, że z tego wyniknie chwała dla Pana, gdyż moc Jego Słowa całkowicie rozbłyśnie. Zaczynaj, Maksyminie. Grób nie jest przeszkodą dla mocy Bożej...»

Odsuwa się, podtrzymywana przez Noemi, która przybiegła i daje znak... Wynoszą z domu zwłoki w bandażach, przechodzą z nimi przez ogród pomiędzy dwoma rzędami ludzi, pośród żałobnych okrzyków. Maria chciałaby iść za nimi, ale chwieje się. Dołącza, kiedy już wszyscy są przy grobie. Dochodzi akurat w chwili, gdy widzi nieruchomy kształt znikający w mroku grobu, gdzie płoną pochodnie trzymane w górze przez sługi, żeby oświetlić schody schodzącym ze zmarłym. Rzeczywiście grób Łazarza jest raczej w ziemi, być może w podziemnych warstwach skał.

Maria krzyczy.... jest zrozpaczona... Krzyczy... A z imieniem jej brata splata się imię Jezusa. Wygląda jakby jej wyrywano serce. Wypowiada jednak tylko te dwa imiona i powtarza je aż do chwili, kiedy ciężki odgłos kamienia zamykającego wejście do grobu mówi jej, że nawet ciała Łazarza nie ma już na ziemi. Wtedy poddaje się i całkowicie traci świadomość. Upada na tę, która ją podtrzymywała i wzdycha jeszcze, wpadając w pustkę swego omdlenia: «Jezu! Jezu!»

Odprowadzają ją do domu. Maksymin pozostaje, aby pożegnać gości i podziękować im w imieniu wszystkich krewnych. Słyszy, jak wszyscy zapowiadają, że będą co dnia powracać na znak żałoby...

Tłum rozchodzi się powoli. Jako ostatni odchodzi Józef, Nikodem, Eleazar, Jan Joachim, Jozue. W bramie spotykają się z Sadokiem i Uzzjelem, którzy śmieją się złośliwie, mówiąc:

«Jego wyzwanie! I myśmy się tego obawiali!»

«O! Z pewnością jest martwy. Jakże cuchnął pomimo wonności! Nie ma wątpliwości, nie! Nie trzeba było zdejmować całunu. Sądzę, że jest już zarobaczony.»

Są szczęśliwi. Józef patrzy na nich. To spojrzenie tak surowe, że ucina ich słowa i śmiech. Wszyscy spieszą się, aby dojść do miasta, nim zapadnie noc.

7. «CHODŹMY SPOTKAĆ SIĘ Z NASZYM PRZYJACIELEM ŁAZARZEM, KTÓRY ZASNĄŁ»

Napisane 24 grudnia 1946. A, 9773-9780

Zapada zmrok w ogródku przy domu Salomona. Drzewa, zarysy domów za drogą, a zwłaszcza kraniec samej drogi, tam gdzie dróżka znika w lesie, stykającym się z rzeką, tracą coraz bardziej wyrazistość swych konturów, aby się połączyć w jedną linię cieni bardziej lub mniej jasnych, bardziej lub mniej ciemnych, w mroku, który się coraz bardziej powiększa. To, co rozproszone na ziemi, rozpoznaje się już raczej po dźwiękach niż kolorach. Głosy dzieci w domach, nawoływania matek, krzyki mężczyzn prowadzących owce lub osła, kilka ostatnich skrzypień krążków przy studniach, szelest liści w wieczornym wietrze, suche odgłosy, jakby małe gałązki nawzajem się potrącały lub szumiały zarośla lasów. W górze pierwsze drżenie gwiazd jeszcze niepewne, gdyż trwa wspomnienie światła, a pierwsze fosforyzujące promienie księżyca zaczynają się rozpraszać na niebie.

[Piotr mówi do przybyłych:]

«Resztę jutro powiecie. Na razie to wystarczy. Jest noc. I niech każdy idzie do swego domu. Pokój niech będzie z wami. Pokój wam. Tak... Tak... Jutro. Co? Co mówisz? Masz obawy? Noc przynosi radę, a jeśli nie minie, wtedy powrócisz. Tego by jeszcze brakowało! Jeszcze obawy, aby Go bardziej męczyć! Tamci zaś marzą jedynie o zysku! Teściowe chcą, żeby małżonki były mądre, a małżonki, żeby teściowe były mniej cierpkie, a tak jedne, jak i drugie zasługują na poobcinanie języków. Kto jeszcze? Ty? Co mówisz? O, tak, ten biedny mały! Janie, zaprowadź go do Nauczyciela. Jego matka jest chora i wysłała go, żeby poprosił Jezusa o modlitwę za nią. Biedny malec! Pozostał z tyłu z powodu niskiego wzrostu, a przychodzi z daleka. Jak on wróci do domu? No, wy wszyscy! Zamiast pozostawać tu, by się Nim nacieszyć, czy nie moglibyście raczej praktykować tego, co Nauczyciel wam powiedział: pomagać sobie wzajemnie tak, żeby silniejsi wspierali słabszych? Dalej! Kto pójdzie z dzieckiem do domu? Mogłoby, oby Bóg tego nie dopuścił, zastać swą matkę martwą... niechże ją chociaż zobaczy. Macie osły... jest noc? A cóż jest piękniejszego od nocy? Ja pracowałem przez całe lata przy świetle gwiazd i jestem zdrowy i silny. Ty go zaprowadzisz do domu? Bóg niech cię błogosławi, Rubenie. Oto chłopiec. Nauczyciel cię pocieszył? Tak. A zatem idź i bądź szczęśliwy. Trzeba by mu jednak dać jeść. Być może nie jadł od rana...»

«Nauczyciel dał mu ciepłego mleka, chleb i owoce. Ma je w swej tunice» - mówi Jan.

«Zatem idź z tym mężczyzną. On cię zaprowadzi do domu na ośle.»

W końcu wszyscy ludzie odchodzą. Piotr może odpocząć wraz z Jakubem, Judą, drugim Jakubem oraz Tomaszem, którzy mu pomagali odesłać najbardziej upartych.

«Zamknijmy. Oby się ktoś z żalem nie wrócił, jak ci dwaj. Uff! Dzień po szabacie jest bardzo męczący!» - mówi jeszcze Piotr wchodząc do kuchni i zamykając drzwi - «O, teraz będziemy mieć spokój.»

Spogląda na Jezusa, który siedzi przy stole, o który oparł łokieć, a na dłoni wsparł głowę, zamyślony, pochłonięty myślami. Podchodzi do Niego, kładzie Mu dłoń na ramieniu i mówi:

«Jesteś zmęczony, co? Tylu ludzi! Przychodzą zewsząd mimo pory roku.»

«Wyglądają, jakby się bali, że nas wkrótce stracą» - zauważa Andrzej, oporządzając ryby. Inni także są zajęci: rozpalają ogień, przygotowują go, aby upiec ryby lub mieszają cykorię gotującą się w kociołku. Ich cienie padają na ciemne mury, oświetlone raczej przez ogień niż przez lampę.

Piotr szuka kubka, aby dać mleka Jezusowi, bo wygląda na bardzo zmęczonego. Ale nie znajduje mleka i pyta o to innych.

«Dziecko wypiło ostatni kubek, jaki mieliśmy. Resztę dostał stary żebrak i żona chorego mężczyzny» - wyjaśnia Bartłomiej.

«I nic nie zostało dla Nauczyciela! Nie powinniście byli oddawać wszystkiego.»

«On tego chciał...» [- tłumaczą się apostołowie.]

«O! On zawsze tego chce, ale nie wolno Mu na to pozwalać. On oddaje Swoje ubrania, oddaje Swoje mleko, samego Siebie oddaje i wyniszcza...» - Piotr nie jest zadowolony.

«Spokój, Piotrze! Lepiej dawać niż otrzymywać» - mówi Jezus spokojnie wychodząc ze Swego zamyślenia.

«Tak! A Ty dajesz, dajesz i wyczerpujesz się. A im bardziej ukazujesz, że jesteś zdolny do wszelkiej hojności, tym bardziej ludzie to wykorzystują.»

I cały czas mówiąc pociera stół suchymi liśćmi wydzielającymi zapach gorzkich migdałów i chryzantem. Czyści go na tyle, aby położyć na nim chleb i wodę. Stawia kubek przed Jezusem.

Jezus nalewa Sobie od razu wodę, jakby odczuwał wielkie pragnienie. Piotr stawia z drugiej strony stołu drugi kubek w pobliżu półmiska, na którym są oliwki i łodygi dzikiego kopru. Dodaje półmisek cykorii, którą Filip już skropił oliwą, i wraz z towarzyszami przynosi prymitywne stołki. Stawia je obok czterech innych, jakie są w kuchni i nie wystarczają dla trzynastu osób. Andrzej, który doglądał pieczenia ryb w żarze, kładzie rybę na innym półmisku i idzie do stołu z chlebami. Jan unosi lampę, która stała gdzieś i stawia ją na stole.

Jezus wstaje, wszyscy zaś zbliżają się do stołu, aby spożyć wieczerzę. Modli się głośno ofiarowując chleb, a potem błogosławi posiłek. Siada, w ślad za Nim siadają inni. Rozdziela chleb i ryby, czy też raczej kładzie ryby na grubych kawałkach chleba, które każdy ma przed sobą. Część chleba jest stara, część świeża. Potem apostołowie częstują się cykorią wielkim drewnianym widelcem, służącym do tego. Nawet jarzynom chleb służy za talerz. Jedynie Jezus ma przed Sobą metalową tacę, szeroką, w niezbyt dobrym stanie, i posługuje się nią, żeby podzielić rybę dając to temu, to tamtemu jakiś smakowity kąsek. Można by rzec ojciec pomiędzy dziećmi, zawsze ojcowski, nawet jeśli Natanael, Szymon Zelota i Filip zdają się ojcami dla Niego, a Mateusz i Piotr mogliby być Jego starszymi braćmi.

Jedzą i mówią o wydarzeniach tego dnia. Jan śmieje się z całego serca z powodu oburzenia Piotra na pasterza z gór Galaad, który chciał, aby Jezus poszedł z nim w góry pobłogosławić stado. Prosił o to, chcąc zarobić dużo pieniędzy na posag dla córki.

«Nie ma się z czego śmiać. Kiedy mówił: „Mam chore owce i jeśli umrą będę zrujnowany”, miałem nad nim litość. To jak dla nas, rybaków, łódź, którą stoczą robaki. Nie można łowić ani jeść, a wszyscy mają prawo jeść. Ale kiedy powiedział: „Pragnę, aby wyzdrowiały, bo chcę być bogaty i zadziwić osadę posagiem, jaki ofiaruję Esterze, i domem, jaki sobie zbuduję”, wtedy się rozzłościłem. Powiedziałem mu: „I to po to pokonałeś tak długą drogę? Myślisz tylko o posagu i o bogactwie, i o swych owcach? Nie masz duszy?” Odpowiedział mi: „Ona ma czas. Na razie zajmuję się bardziej owcami i zaślubinami. To dobra partia dla Estery, a ona zaczyna się starzeć”. Gdybym sobie wtedy nie przypomniał o słowach Jezusa, że trzeba być miłosiernym wobec wszystkich, już by nie żył! Mówiłem do niego jak północny wiatr i jak sirocco...»

«Wydawało się, że nie skończysz. Nie brałeś nawet oddechu. Żyły nabrzmiały ci na szyi i wyciągnęły się jak dwa kije» - mówi Jakub, syn Zebedeusza.

«Pasterz już odszedł, a ty jeszcze przez jakiś czas wygłaszałeś przemowę. Całe szczęście, że mówisz, że nie potrafisz mówić do ludzi!» - dodaje Tomasz i obejmując go stwierdza: - «Biedny Szymonie! Jak wielki gniew cię ogarnął!»

«Ale nie miałem racji? Kimże jest Nauczyciel? Twórcą majątków dla wszystkich głupców w Izraelu? A może swatem dla innych?»

«Nie bądź tak rozgniewany, Szymonie. Zaszkodzi ci ryba, jeśli ją zjesz z tą trucizną» - żartuje Mateusz dobrotliwie.

«Masz rację. Czuję we wszystkim smak, jaki mają uczty w domach faryzeuszy, kiedy jem mój chleb z obawą i mięso z gniewem.»

Wszyscy się śmieją. Jezus się uśmiecha i milczy.

[Por. J 11,7] Skończyli posiłek. Syci, zadowoleni z jedzenia i ciepła, siedzą przy stole nieco senni. Mówią niewiele, niektórzy drzemią. Tomasz zabawia się rzeźbiąc kwitnącą gałązkę w drewnie stołu.

Budzi ich głos Jezusa. Rozkłada ramiona, dotąd skrzyżowane na stole, i trzymając je tak, jak kapłan, kiedy mówi: „Dominus vobiscum” odzywa się: «A jednak trzeba odejść!»

«Dokąd, Nauczycielu? Do tego człowieka z owcami?» - pyta Piotr.

«Nie, Szymonie. Do Łazarza. Wracamy do Judei.»

[Por. J 11,8] «Nauczycielu, przypomnij Sobie, że Judejczycy Cię nienawidzą!» - woła Piotr.

«Niedawno chcieli Cię ukamienować!» - mówi Jakub, syn Alfeusza.

«Ależ, Nauczycielu, jakie to nieostrożne!» - krzyczy Mateusz.

«Nie troszczysz się o nas?» - pyta Iskariota.

«O! Mój Nauczycielu i Bracie, błagam Cię w Imię Twej Matki i również przez wzgląd na Boskość, jaka jest w Tobie: nie pozwól, aby diabły wyciągnęły ku Tobie ręce, aby zdusić Twe słowo. Jesteś sam, zbyt sam, przeciw wszystkim ludziom, którzy Cię nienawidzą i którzy są na ziemi potężni» - mówi Tadeusz.

«Nauczycielu, chroń Swe życie! Co się stanie z nami, ze wszystkimi, jeśli nie będziemy Cię mieli?» - Jan wstrząśnięty patrzy na Niego oczyma szeroko rozwartymi jak dziecko przerażone i strapione.

Piotr po pierwszym okrzyku odwrócił się, aby z ożywieniem pomówić z najstarszymi i z Tomaszem oraz Jakubem, synem Zebedeusza. Wszyscy są zdania, że Jezus nie może wrócić do Jerozolimy, chyba że w czasie paschalnym, kiedy Jego pobyt tam będzie bezpieczniejszy, gdyż - jak mówią - obecność wielkiej liczby wiernych Nauczycielowi, przybyłych na święta Paschy ze wszystkich stron Palestyny, będzie dla Niego obroną. Nikt z nienawidzących Go nie ośmieli się Go tknąć, kiedy cały lud będzie się wokół Niego serdecznie gromadził... I mówią Mu to z niepokojem, niemal nakazując... Miłość każe im to powiedzieć.

[Por. J 11,9] «Pokój! Pokój! Czyż dzień nie ma dwunastu godzin? Jeśli ktoś maszeruje za dnia - nie chwieje się, bo widzi światło tego świata, ale kiedy idzie nocą - chwieje się, gdyż go nie widzi. Wiem, co robię, bo mam Światło w Sobie. Wy pozwólcie się prowadzić Temu, kto widzi. Wiedzcie poza tym, że dopóki nie nastanie godzina ciemności, dopóty nic mrocznego nie może nadejść. Potem zaś, kiedy nastanie ta godzina, żadne oddalenie ani żadna siła, nawet wojska Cezara, nie będą Mnie mogły ocalić przed żydami. To bowiem, co jest napisane, musi się stać i siły zła pracują już w ukryciu, żeby wypełnić swe dzieło. Pozwólcie Mi więc działać i czynić dobro dopóki jestem wolny, aby działać. Nadejdzie godzina, w której nie będę mógł poruszyć nawet palcem ani wypowiedzieć żadnego słowa, aby zdziałać cud. Świat zostanie pozbawiony Mojej mocy. Budząca trwogę godzina kary dla człowieka. Nie dla Mnie. Dla człowieka, który nie chciał Mnie umiłować. Godzina, która będzie się powtarzać z woli człowieka, który odrzucił Boskość aż do uczynienia z siebie kogoś bez Boga, ucznia szatana i jego przeklętego syna. Godzina, która nadejdzie, kiedy bliski będzie koniec tego świata. Panujący brak wiary unicestwi Moją moc cudu. Nie dlatego, że mogę ją utracić, lecz dlatego, że cud nie może być udzielony tam, gdzie nie ma wiary ani chęci otrzymania go, tam gdzie z cudu uczyniono by przedmiot pogardy lub narzędzie na usługach zła, posługując się otrzymanym dobrem dla czynienia większego zła. Teraz mogę jeszcze dokonać cudu i uczynię go dla chwały Bożej. 

[Por. J 11,11] Chodźmy więc do naszego przyjaciela Łazarza, który śpi. Chodźmy przebudzić go z tego snu, aby się odrodził i był gotowy służyć swemu Nauczycielowi.»

[Por. J 11,12] «Ale skoro śpi, to dobrze. W końcu wyzdrowieje. Już sen jest lekarstwem. Po co go budzić?» - zauważają.

[Por. J 11,14] «Łazarz umarł. Czekałem, aż umrze, żeby tam iść, nie z powodu jego sióstr ani z jego powodu, ale przez wzgląd na was, abyście wierzyli, aby wzrosła wasza wiara. Chodźmy do Łazarza.»

[Por. J 11,16] «Dobrze. Chodźmy tam! Umrzemy, jak on umarł i jak Ty chcesz umrzeć» - mówi Tomasz z fatalistyczną rezygnacją.

«Tomaszu, Tomaszu, i wy wszyscy, którzy wewnętrznie krytykujecie i szemrzecie, wiedzcie, że ten, kto chce iść za Mną, musi mieć dla swego życia taką samą troskę, co ptak dla obłoku, jaki go mija. Pozwolić mu przejść, kiedy wiatr go porywa. Wiatrem jest wola Boga, która może wam dać lub odebrać życie, kiedy Mu się podoba i nie możecie się uskarżać z tego powodu, jak ptak się nie skarży, kiedy nadchodzi chmura, lecz śpiewa mimo to, pewny, że powróci piękna pogoda. Obłok to jakieś wydarzenie. Niebo to rzeczywistość. Niebo pozostaje wciąż niebieskie, nawet jeśli chmury zdają się je czynić szarym. Jest i pozostaje niebieskie ponad chmurami. Tak jest z prawdziwym Życiem. Pozostaje nawet, jeśli życie ludzkie upada. Kto chce iść za Mną, nie może znać niepokoju życia ani lęku o swe życie. [por. Mt 15,25; Mk 8,35; Łk 9,24]

Pokażę wam, jak zdobywa się Niebo. Jakże jednak możecie Mnie naśladować, skoro się boicie iść do Judei, wy, którym się obecnie nic złego nie stanie? Boicie się ze Mną pokazać? Jesteście wolni - możecie Mnie opuścić. Ale jeśli chcecie pozostać, aby zdobyć Moje Królestwo, musicie się nauczyć stawiać czoła światu z jego krytykami, jego zasadzkami, jego szyderstwami i udrękami. Chodźmy więc wydobyć ze śmierci Łazarza, który śpi już od dwóch dni w grobie. Umarł bowiem w tym dniu wieczorem, kiedy przybył sługa z Betanii. Jutro, w godzinie seksty, kiedy pożegnam tych, którzy czekają, aby jutro otrzymać ode Mnie pociechę i nagrodę za swą wiarę, odejdziemy stąd i przejdziemy przez rzekę. Spędzimy noc w domu Nike, a potem o świcie odejdziemy do Betanii drogą, która przechodzi przez Enszemesz. Dotrzemy do Betanii przed godziną szóstą. Będzie tam wielu ludzi i ich serca zostaną wstrząśnięte. Obiecałem to i tego dokonam...»

«Komu, Panie?» - pyta Jakub, syn Alfeusza, niemal z lękiem.

«Tym, którzy Mnie nienawidzą i tym, którzy Mnie kochają. Jednym i drugim - w sposób zupełny. Czy nie pamiętacie rozmowy w Kedesz z uczonymi w Piśmie? Mogli Mnie jeszcze traktować jak kłamcę, kiedy wskrzesiłem dziewczynkę, która właśnie umarła, bo umarła tego samego dnia. Powiedzieli: „Nie potrafisz na nowo poskładać kogoś, kto się rozkłada”. Rzeczywiście tylko Bóg może ulepić z błota człowieka, a z zepsutego ciała - uczynić ciało nietknięte i żyjące. A zatem uczynię to. W miesiącu Kislew, na brzegach Jordanu, sam przypomniałem uczonym w Piśmie o tym wyzwaniu i powiedziałem: „W nowym miesiącu to się dokona”. To dla tych, którzy Mnie nienawidzą.

[Obiecałem to] siostrom, które kochają Mnie w sposób całkowity, obiecałem nagrodę za ich wiarę, jeśli będą nadal mieć nadzieję ponad to, w co można uwierzyć. Bardzo je doświadczyłem i bardzo zasmuciłem. Tylko Ja znam cierpienia ich serc w tych dniach i ich doskonałą miłość. Zaprawdę powiadam wam, że zasługują na wielką nagrodę, gdyż niepokoją się bardziej tym, że Ja mogę się spotkać ze wzgardą, niż tym, że one nie ujrzą swego brata wskrzeszonego. Wydawałem się wam zamyślony, zmęczony i smutny. Byłem w Moim duchu przy nich, słyszałem ich jęki i liczyłem ich łzy. Biedne siostry! Teraz płonę [pragnieniem] sprowadzenia na ziemię sprawiedliwego, brata - w ramiona sióstr, ucznia - pomiędzy Moje uczennice.

Płaczesz, Szymonie? Tak. Ty i Ja jesteśmy największymi przyjaciółmi Łazarza i w twoich łzach jest boleść z powodu cierpienia Marty i Marii oraz agonii przyjaciela, lecz jest też radość dowiedzenia się, że wkrótce zostanie zwrócony naszej miłości. Chodźmy przygotować torby i odpocząć. Wstaniemy o świcie, uporządkujemy wszystko tutaj, gdzie... nie jest pewne, że powrócimy. Trzeba rozdać ubogim to, co posiadamy i powiedzieć najsprawniejszym, żeby przeszkodzili pielgrzymom w szukaniu Mnie, dopóki nie będę w innym bezpiecznym miejscu. Trzeba im jeszcze powiedzieć, żeby powiadomili uczniów, że mają Mnie szukać u Łazarza. Tak wiele do zrobienia. Wszystko zrobimy przed przybyciem pielgrzymów... Chodźmy, zgaście ogień i zapalcie lampy. Niech każdy idzie zrobić to, co do niego należy, a potem - na spoczynek. Pokój wam wszystkim.»

«On umarł przed tyloma dniami!» - mówi Zelota.

«To jest cud!» - woła Tomasz.

«Chcę zobaczyć, co znajdą potem, żeby jeszcze wątpić!» - mówi Andrzej.

«Ale kiedy przybył ten sługa?» - dopytuje się Judasz Iskariota.

«W wieczór przed piątkiem» - odpowiada Piotr.

«Tak? A dlaczego o tym nie powiedziałeś?» - pyta jeszcze Iskariota.

«Bo Nauczyciel powiedział mi, że mam milczeć» - odpowiada Piotr.

«W takim razie... kiedy tam przybędziemy... będzie od czterech dni w grobie?»

«Oczywiście! Wieczorem w piątek [upłynął] jeden dzień, wieczorem w sobotę - dwa dni, dziś wieczorem - trzy dni, jutro - cztery... Cztery i pół dnia... Potęgo wieczna! Ależ on będzie już w kawałkach!» - mówi Mateusz.

«Będzie się już rozpadał... Chcę też to zobaczyć, a potem...»

«Co, Szymonie Piotrze?» - dopytuje się Jakub, syn Alfeusza.

«A jeśli potem Izrael się nie nawróci, sam Jahwe, pośród błyskawic, nie będzie mógł go nawrócić.»

Odchodzą rozmawiając.

8. WSKRZESZENIE ŁAZARZA

Napisane 26 grudnia 1946. A, 9781-9798

Jezus idzie do Betanii przez Enszemesz. Muszą mieć za sobą naprawdę uciążliwy marsz stromymi ścieżkami gór Adomin. Apostołowie, zasapani, z trudem nadążają za Jezusem, który idzie szybko, jakby miłość niosła Go na ognistych skrzydłach. Jezus uśmiecha się promiennie, idąc, wyprostowany na czele wszystkich, w ciepłych promieniach południowego słońca.

Nim przychodzą do pierwszych domów Betanii, dostrzega ich młody bosy chłopiec, idący z miedzianym pustym dzbanem w kierunku źródła w pobliżu osady. Wydaje okrzyk, stawia dzban na ziemi i oddala się ku osadzie biegiem, najszybszym jaki potrafią wykonać jego młode nogi.

«Z pewnością uprzedzi, że przybywasz» - zauważa Juda Tadeusz uśmiechając się, jak wszyscy, z powodu... energicznej decyzji chłopca, który pozostawił nawet dzban na łaskę pierwszego przechodnia.

Miasteczko, widziane od strony źródła, znajdującego się nieco wyżej, wydaje się spokojne, jakby opustoszałe. Jedynie szary dym unoszący się znad kominów wskazuje, że w domach niewiasty zajmują się przygotowywaniem południowego posiłku. Jakiś silny męski głos - pośród rozległych i cichych ogrodów oliwnych i sadów - daje znać, że mężczyźni pracują. Mimo to Jezus woli iść małą dróżką, okrążającą osadę, aby dojść do Łazarza bez przyciągania uwagi mieszkańców.

Są niemal w połowie drogi, kiedy słyszą za sobą chłopca, widzianego wcześniej. Mija ich, biegnąc, a potem zamyślony zatrzymuje się pośrodku drogi, żeby spojrzeć na Jezusa...

«Pokój tobie, mały Marku, wystraszyłeś się Mnie, że tak uciekłeś?» - pyta Jezus, głaszcząc go.

«Ależ nie, Panie, nie wystraszyłem się. Ale ponieważ przez wiele dni Marta i Maria wysyłały sługi na drogi, prowadzące tutaj, żeby patrzyli, czy nadchodzisz, teraz, kiedy Cię ujrzałem, pobiegłem, aby powiedzieć, że idziesz...»

«Dobrze zrobiłeś. Siostry przygotują serca na ujrzenie Mnie.»

«Nie, Panie. Siostry nic nie przygotują, bo one nic nie wiedzą. Nie chcieli, abym o tym mówił. Złapali mnie, kiedy wchodziłem do ogrodu. Powiedziałem: „Jest tu Rabbi” i wyrzucili mnie na zewnątrz, mówiąc: „Jesteś kłamcą lub głupcem. On już teraz nie przyjdzie, bo jest pewne, że nie może już dokonać cudu”. A kiedy mówiłem, że to na pewno Ty, uderzyli mnie w twarz tak, jak jeszcze nigdy nikt mnie nie uderzył... Spójrz mam zaczerwienione policzki. Palą mnie! I wypchnęli mnie na zewnątrz mówiąc: „To cię oczyści po ujrzeniu demona”. Spojrzałem więc na Ciebie, aby zobaczyć, czy stałeś się demonem. Ale nie widzę tego. Wciąż jesteś moim Jezusem - pięknym jak aniołowie, o których opowiada mi mama.»

Jezus pochyla się, aby pocałować uderzone policzki i mówi:

«Teraz minie ból. Smutno Mi, że cierpiałeś z Mego powodu...»

«Mnie nie, Panie, bo te uderzenia były warte dwóch pocałunków od Ciebie» - i obejmuje Go za kolana mając nadzieję na dalsze.

«Powiedz no, Marku, kto cię przegonił? Słudzy Łazarza?» - pyta Tadeusz.

«Nie. Żydzi. Każdego dnia przychodzą okazywać głęboki ból. Jest ich tak wielu! Są w domu i w ogrodzie. Przychodzą wcześnie rano i odchodzą późno. Wyglądają na panów. Wszystkich dręczą. Widzisz, że nie ma nikogo na ulicach? W pierwsze dni wychodzili popatrzeć... ale potem... teraz tylko dzieci się tu kręcą, żeby... O! Mój dzban! Mama czeka na wodę... Ona też mnie zbije!...»

Wszyscy się śmieją z jego przerażenia na myśl o następnych razach, a Jezus mówi mu: «Idź więc szybko...»

«To dlatego, że... chciałem iść z Tobą i ujrzeć cud - i kończy - i ujrzeć ich twarze... żeby się pomścić za to spoliczkowanie...»

«To nie. Nie możesz pragnąć zemsty. Powinieneś być dobry i przebaczyć... Ale twoja matka czeka na wodę...»

«Ja tam pójdę, Nauczycielu. Wiem, gdzie mieszka Marek. Wyjaśnię niewieście i wrócę do Ciebie...» - mówi Jakub, syn Zebedeusza. I odchodzi pośpiesznie.

Idą powoli dalej, a Jezus trzyma za rękę zachwycone dziecko...

Już są przy ogrodzeniu. Idą wzdłuż niego. Są do niego przywiązane liczne zwierzęta. Każde jest nadzorowane przez sługę właściciela. Ich szepty przyciągają uwagę kilku żydów, którzy się odwracają ku otwartej bramie akurat w chwili, gdy Jezus stawia stopy w granicach ogrodu.

«Nauczyciel!» - mówią pierwsi, którzy Go widzą.

Słowo to mknie jak powiew wiatru od jednej grupy do drugiej, niesie się, powraca, jak fala, która nadeszła z daleka i która się rozbija o brzeg, o mury domu, przenika do niego, przyniesiona z pewnością przez licznych żydów obecnych i kilku faryzeuszów, nauczycieli lub uczonych w Piśmie, lub saduceuszów, rozproszonych tu i tam.

Jezus idzie bardzo powoli, kiedy wszyscy, biegnąc zewsząd, schodzą ze ścieżki, po której On kroczy. A ponieważ nikt Go nie wita, On też nie pozdrawia nikogo. Zachowuje się tak, jakby nie znał wielkiej liczby tych, którzy się tam zgromadzili, patrząc na Niego z gniewem i nienawiścią w oczach. Wyjątek stanowi garstka Jego ukrytych uczniów oraz ci, którzy mają serca prawe i jeśli nie kochają Go jeszcze jako uczniowie, to już szanują Go jako Sprawiedliwego. Wśród nich jest Józef, Nikodem, Jan, Eleazar, drugi Jan - uczony w Piśmie, widziany przy rozmnożeniu chleba, i jeszcze jeden Jan, który nakarmił ludzi, po ich zejściu z góry błogosławieństw, Gamaliel ze swym synem, Jozue, Joachim, Manaen, uczony Joel, syn Abiasza, spotkany nad Jordanem w epizodzie z Sabeą, Józef Barnaba - uczeń Gamaliela, Chuza. Ten ostatni patrzy na Jezusa z daleka, nieco onieśmielony, że widzi Go po tym, jak Nim wzgardził, albo być może powstrzymuje go ludzki szacunek. Nie ośmiela się podejść do Niego jak przyjaciel.

Pewne jest, że nie witają Go ani przyjaciele, ani obserwujący Go bez urazy, ani Jego wrogowie, i że Jezus nie wita nikogo. Jedynie wchodząc na aleję lekko się skłonił. Potem idzie dalej wyprostowany, jakby ten liczny otaczający Go tłum był Mu obcy. Chłopiec idzie cały czas u Jego boku, boso, jak ubogie dziecko, lecz z twarzą promienną. Wygląda jak ktoś przeżywający święto. Małe, czarne oczy ma szeroko otwarte, żywe, aby wszystko widzieć... i wyzwać wszystkich...

[Por. J 11,20] Marta wychodzi z domu pośrodku grupy żydów przybyłych z wizytą. Wśród nich znajduje się Elchiasz i Sadok. Dłonią osłania zmęczone od płaczu oczy. Chce zobaczyć, gdzie jest Jezus, a razi ją zbyt silne światło. Dostrzega Go. Porzuca swych towarzyszy i biegnie ku Jezusowi, stojącemu w odległości kilku kroków od zbiornika rozświetlonego od słonecznych promieni. Rzuca się do stóp Jezusa po oddaniu Mu pokłonu. Całuje je i wybuchając płaczem mówi: «Pokój Tobie, Nauczycielu!»

Jezus też, kiedy tylko ujrzał ją blisko Siebie, mówi jej:

«Pokój z tobą!»

I podnosi rękę, aby ją pobłogosławić. Opuszcza tę, którą trzymał dziecko. Bartłomiej ciągnie chłopca za sobą nieco do tyłu.

Marta mówi dalej: «Ale twoja służebnica nie ma już pokoju.»

Unosi twarz ku Jezusowi wciąż trwając na kolanach. I w krzyku boleści, który słychać wyraźnie w panującej ciszy, woła:

[Por. J 11,21] «Łazarz umarł! Gdybyś tu był, nie umarłby. Dlaczego nie przyszedłeś wcześniej, Nauczycielu?»

W tonie jej głosu, kiedy stawia to pytanie, brzmi niezamierzony wyrzut. Potem ton jej głosu staje się ponownie przygnębiony, jak u kogoś, kto nie ma już sił czynić wymówek i którego jedyną pociechą jest wspomnienie ostatnich działań i ostatnich pragnień krewnego, któremu usiłowano dać to, czego chciał, aby nie mieć w sercu wyrzutów:

«Łazarz, nasz brat, tak Cię przyzywał!... Teraz widzisz! Jestem zrozpaczona, a Maria płacze, nie mogąc zaznać spokoju. A jego już tu nie ma. Wiesz, jak Cię miłowaliśmy! Wszystkiego oczekiwaliśmy od Ciebie!...»

Od grupy do grupy biegnie szept - współczucia dla niewiasty i wymówki skierowanej do Jezusa, potakiwanie myśli, jaką odgadują: „i mogłeś nas wysłuchać, bo zasługiwaliśmy na to z powodu miłości, jaką Cię darzyliśmy. Ty zaś zawiodłeś nas”. Potrząsają głowami i spoglądają szyderczo. Jedynie kilku skrytych uczniów, rozproszonych pośród tego tłumu, patrzy ze współczuciem na Jezusa. On - bardzo blady i zasmucony - słucha zrozpaczonej niewiasty, przemawiającej do Niego. Gamaliel ze skrzyżowanymi ramionami, w obszernej, bogatej szacie z delikatnej wełny, przyozdobionej niebieskimi supłami, nieco z boku w grupie młodzieży, w której znajduje się jego syn i Józef Barnaba, spogląda uporczywie na Jezusa, bez nienawiści i bez miłości.

[Por. J 11,22] Marta po otarciu twarzy zaczyna znowu mówić:

«Ale nawet teraz mam nadzieję, gdyż wiem, że otrzymasz wszystko, o co poprosisz swego Ojca.»

Bolesne, heroiczne wyznanie wiary, wypowiedziane głosem, drżącym od łez, ze spojrzeniem drżącym od niepokoju, z ostatnią nadzieją drżącą w sercu.

[Por. J 11,23] «Twój brat zmartwychwstanie. Wstań, Marto.»

Marta wstaje, choć pozostaje pochylona ze czcią przed Jezusem, któremu odpowiada:

[Por. J 11,24] «Wiem, Nauczycielu. Zmartwychwstanie w dniu ostatnim.»

[Por. J 11,25] «Ja jestem Zmartwychwstaniem i Życiem. Kto wierzy we Mnie, nawet gdyby umarł, będzie żył. A kto wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Czy wierzysz w to wszystko?»

Jezus, który mówił początkowo cicho tylko do Marty, podnosi głos, aby wypowiedzieć te zdania, w których ogłasza Swą moc Boga. Doskonały tembr Jego głosu brzmi jak złota trąbka w rozległym ogrodzie. Obecnymi wstrząsa drżenie niemal przerażenia, potem jednak niektórzy zaczynają szydzić, kiwając głowami.

Jezus opiera dłoń na ramieniu Marty, jakby chciał w nią wlać silniejszą nadzieję. Marta unosi pochyloną dotąd twarz. Unosi ją ku Jezusowi. Wpatrując się udręczonymi oczyma w promieniejące źrenice Chrystusa i przyciskając ręce do piersi, choć nadal jest smutna, odpowiada już innym tonem:

[Por. J 11,27] «Tak, Panie. Wierzę w to. Wierzę, że Ty jesteś Chrystusem, Synem Boga Żyjącego, który przybył na świat. I że Ty możesz wszystko, czego chcesz. Wierzę. 

[Por. J 11,28] Teraz pójdę po Marię» - i odchodzi szybko znikając w domu.

Jezus pozostaje tam, gdzie był, czy raczej robi kilka kroków naprzód, podchodząc do kwietnika otaczającego zbiornik. Kwietnik jest w tym miejscu cały oświetlony z powodu delikatnych kropel wody, którą lekki wiatr wylewa z tej strony jak srebrzysty pióropusz. Zdaje się, że Jezus zatracił się w kontemplacji ryb pływających pod płaszczem przejrzystej wody. Igrają, znacząc srebrzyste przecinki i pozostawiając złote odbicia w krysztale wód uderzonych słońcem.

Żydzi obserwują Go. Bezwiednie podzielili się na różniące się od siebie grupy. Z jednej strony naprzeciw Jezusa są wszyscy Jego wrogowie. Zwykle dzielił ich sekciarski duch, teraz zaś zgodnie przeciwstawiają się Jezusowi. Obok Niego, za apostołami, do których dołączył Jakub, syn Zebedeusza, stoi Józef, Nikodem i inni, życzliwego ducha. Dalej, Gamaliel, wciąż na swym miejscu i z tą samą postawą, sam, gdyż jego syn i uczniowie oddzielili się od niego, podchodząc do dwóch głównych grup, żeby być bliżej Jezusa.

[Por. J 11,29] Z domu wybiega Maria ze swym charakterystycznym okrzykiem: «Rabbuni!»

Wyciąga ramiona ku Jezusowi, rzuca Mu się do stóp i całuje je ze szlochem. Różni żydzi, którzy byli z nią w domu i wyszli za nią, przyłączają do jej łez swój płacz wątpliwej szczerości. Maksymin, Marcela, Sara, Noemi szli za Marią, podobnie jak wszyscy jej słudzy. Rozpoczyna się głośny lament. Myślę, że w domu nie ma już nikogo. Marta widząc, że Maria tak płacze, także sama płacze coraz głośniej.

«Pokój tobie, Mario. Wstań! Spójrz na Mnie! Po co ten płacz, taki jak u ludzi, którzy nie mają nadziei?» - Jezus pochyla się, żeby cicho wypowiedzieć te słowa, ze spojrzeniem utkwionym w oczach Marii. Ona zaś pozostaje na kolanach siedząc na piętach. Wyciąga ku Niemu ręce w geście błagalnym. Nie potrafi nic powiedzieć, tak szlocha. [Jezus mówi do niej:]

«Czyż ci nie powiedziałem, że powinnaś mieć nadzieję na to, co przekracza możliwości uwierzenia, aby ujrzeć chwałę Boga? Czy może zmienił się twój Nauczyciel, żebyś miała powody, aby być tak udręczoną?»

Maria nie skupia się na słowach, którymi Jezus chce ją przygotować na radość, zbyt wielką po tak wielkiej udręce. Wreszcie krzyczy, odzyskując panowanie nad głosem:

[Por. J 11,32] «O, Panie! Dlaczego nie przyszedłeś wcześniej? Dlaczego tak się od nas oddaliłeś? Wiedziałeś, że Łazarz jest tak bardzo chory! Gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Dlaczego nie przyszedłeś? Mogłabym mu jeszcze pokazać, że go kocham. On powinien żyć. Powinnam móc mu jeszcze ukazać, że robię postępy w dobru. Tak zadręczyłam mojego brata! A teraz! Teraz, kiedy mogłabym go uszczęśliwić, został mi zabrany! Mogłeś mi go pozostawić, dać biednej Marii radość pocieszenia go, po zadaniu mu tak wielkiego bólu. O, Jezu! Jezu! Mój Nauczycielu! Mój Zbawicielu! Moja nadziejo!»

Znowu upada z czołem przy stopach Jezusa, na nowo obmywa je łzami i jęczy:

«Dlaczego to uczyniłeś, o Panie?! Nawet z powodu tych, którzy Cię nienawidzą i cieszą się z tego, co się stało... Dlaczego to uczyniłeś, Jezu?!»

Ale nie ma wymówki w tonie głosu Marii, jak u Marty, jest tylko udręka kogoś, kto - poza bólem siostry - przeżywa też udrękę jako uczeń. Czuje bowiem, że w sercach wielu pomniejsza się wyobrażenie o jej Nauczycielu.

Jezus bardzo się pochylił, aby usłyszeć słowa, które Maria wyszeptuje z twarzą przy ziemi. Teraz prostuje się i mówi głośno:

«Mario, nie płacz! Twój Nauczyciel także cierpi z powodu śmierci wiernego przyjaciela... któremu musiał pozwolić umrzeć.»

O! Jakie szyderstwa i spojrzenia posępnej radości na twarzach nieprzyjaciół Chrystusa! Widzą, że został pokonany i cieszą się tym, a przyjaciele coraz bardziej smutnieją.

[Por. J 11,33] Jezus mówi jeszcze głośniej: «Mówię ci jednak: nie płacz. Wstań! Spójrz na Mnie! Czy myślisz, że Ja, który tak bardzo cię kocham, uczyniłem to bez przyczyny? Czy możesz uwierzyć, że daremnie zadałem ci tak wielką udrękę? Chodź. Chodźmy do Łazarza. Gdzie go położyliście?»

[Por. J 11,34] Jezus, bardziej niż Martę i Marię, które nie odzywają się, tak bardzo płaczą, pyta o to innych, zwłaszcza tych, którzy wyszli z Marią z domu i zdają się najbardziej poruszeni. Być może są to najstarsi krewni. Nie wiem. To oni odpowiadają Jezusowi, wyraźnie zasmuconemu: «Chodź i zobacz.»

Idą ku miejscu, gdzie znajduje się grób, na granicy sadu, tam gdzie ziemia jest nierówna, a kamienne wapienne żyły pojawiają się na powierzchni.

Marta, u boku Jezusa, który zmusił Marię do wstania, i prowadzi ją, gdyż jest oślepiona łzami, wskazuje dłonią Jezusowi, gdzie się znajduje Łazarz. A kiedy są blisko tego miejsca mówi:

«To tu, Nauczycielu, jest pogrzebany Twój przyjaciel.»

Pokazuje Mu skałę położoną ukośnie na wejściu do grobu.

Jezus, aby się tam udać musiał przejść obok Gamaliela. Ale nie przywitali się. Potem Gamaliel przyłączył się do innych zatrzymując się jak wszyscy najbardziej sztywni faryzeusze, w odległości kilku metrów od grobu. 

[Por. J 11,35] Jezus zaś podchodzi bliżej z siostrami, Maksyminem oraz tymi, którzy są być może krewnymi. Jezus przygląda się potężnej skale, służącej za zamknięcie grobu i stanowiącej ciężką przeszkodę położoną pomiędzy Nim a zmarłym przyjacielem. Płacze. Płaczą silniej siostry, a także przyjaciele i krewni.

[Por. J 11,39] «Odsuńcie ten kamień!» - woła nagle Jezus po otarciu łez.

Wszyscy są zaskoczeni. Szept przebiega przez zgromadzenie, powiększone o kilku mieszkańców Betanii, którzy weszli do ogrodu i stoją za gośćmi. Widzę kilku faryzeuszów, którzy pocierają sobie czoła i potrząsają głowami, jakby chcieli powiedzieć: „Oszalał!” Nikt nie wykonuje polecenia. Nawet najwierniejsi wahają się, czując odrazę.

Jezus powtarza nakaz głośniej, przerażając jeszcze bardziej ludzi ogarniętych dwoma przeciwnymi uczuciami. Początkowo myślą o ucieczce, nagle zaś pochodzą, aby lepiej widzieć, stawiając czoła odorowi, jaki wkrótce będzie czuć od grobu, który Jezus nakazuje otworzyć.

[Por. J 11,39] «Nauczycielu, to niemożliwe - odzywa się Marta, usiłując pohamować łzy, aby mówić: - Jest tam już od czterech dni. A wiesz, z powodu jakiej choroby umarł! Jedynie my, dzięki naszej miłości, mogłyśmy się o niego troszczyć... Teraz fetor jest z pewnością jeszcze silniejszy mimo namaszczenia... Co chcesz ujrzeć? Jego zgniliznę?... Nie można... nawet z powodu zanieczyszczenia rozkładem i...»

[Por. J 11,40] «Czy ci nie powiedziałem, że jeśli będziesz wierzyć, ujrzysz chwałę Bożą? Odsuńcie ten kamień, chcę tego!»

To okrzyk woli Bożej...

«Och!» - wydobywa się z każdej piersi. Twarze bledną. Niektórzy drżą, jakby powiał nad nimi śmiertelny wiatr.

[Por. J 11,40] Marta daje znak Maksyminowi, on zaś nakazuje sługom wzięcie narzędzi, którymi można by poruszyć ciężki kamień.

Słudzy odchodzą szybko powracając z oskardami i silnymi lewarami. Pracują wkładając błyszczące ostrze oskardów pomiędzy skałę a kamień, a potem zastępują oskardy silnymi lewarami. W końcu unoszą ostrożnie kamień. Toczą go na bok i opierają powoli o kamienny mur. Z mrocznego otworu wydobywa się fetor zanieczyszczający powietrze. Wszyscy się odsuwają.

Marta pyta całkiem cicho:

«Nauczycielu, wejdziesz tam? Jeśli tak, potrzebne są pochodnie...» - jednak aż sinieje na myśl, że miałby to uczynić.

[Por. J 11,41] Jezus jej nie odpowiada. Unosi oczy ku niebu, rozwiera ramiona jak na krzyżu i modli się bardzo głośno, wypowiadając słowa:

«Ojcze! Dziękuję Ci, że Mnie wysłuchałeś. Wiedziałem, że zawsze Mnie wysłuchujesz, lecz mówię to ze względu na tych, którzy tu są, na lud, który Mnie otacza, aby uwierzyli w Ciebie, we Mnie i w to, że Ty Mnie posłałeś!»

Stoi tak jakiś czas i zdaje się ogarnięty ekstazą, tak jest przemieniony. Nie wydając żadnego dźwięku wypowiada skryte słowa prośby lub uwielbienia. Nie wiem. Wiem, że jest tak uduchowiony, że nie można na Niego patrzeć nie czując drżenia serca w piersiach. Zdaje się, że Jego ciało stało się światłem, jakby był niematerialny, większy i nawet unosił się nad ziemią. Zachowuje kolor włosów, oczu, skóry, szat, nie tak, jak w czasie przemienienia na Taborze. Wtedy wszystko się stało światłem i śnieżnobiałym blaskiem. Tutaj zaś On wydaje się wydzielać światło i wszystko wokół Niego staje się światłem. Światło zdaje się otaczać Go jak halo, szczególnie Jego twarz uniesioną ku niebu, z pewnością zachwyconą oglądaniem Ojca.

Pozostaje tak przez jakiś czas, potem staje się ponownie Sobą: Człowiekiem, lecz Jego dostojeństwo jest potężne. Zbliża się do progu grobu. Wyciąga do przodu ramiona, kierując dłonie ku ziemi. Dotąd trzymał je rozłożone z dłońmi skierowanymi ku niebu. Dłonie ma więc już we wnętrzu grobu, białe w mrocznym chodniku. Zanurza błękitny ogień Swego spojrzenia - którego cudowny błysk jest dziś nie do wytrzymania - w tę niemą ciemność. Potężnym głosem, krzykiem silniejszym niż ten, którym na jeziorze wydał wiatrowi polecenie uciszenia się, głosem, którego nie słyszałam u Niego w żadnym z cudów, woła:

[Por. J 11,43] «Łazarzu! Wyjdź na zewnątrz!»

Echo powtarza Jego głos w wydrążonym grobie i rozchodzi się potem po całym ogrodzie. Odbijają go nierówności terenu Betanii i sądzę, że dochodzi nawet do pierwszych stoków pagórków za polami. Powraca powtórzony i przytłumiony jak rozkaz, który musi być wykonany. Jest pewne, że ze wszystkich stron słychać na nowo: «Na zewnątrz! Na zewnątrz! Na zewnątrz!»

Wszyscy drżą mocniej. Ciekawość przykuwa ich do miejsca, twarze jednak bledną i oczy się wytrzeszczają, a usta otwierają się nieświadomie z już gotowym okrzykiem zaskoczenia.

Marta nieco z tyłu i z boku jest jak oczarowana patrząc na Jezusa. Maria upadła na kolana. Ponieważ nie oddaliła się ani na chwilę od swego Nauczyciela, upadła na kolana na skraju grobu. Jedną rękę trzyma na piersi, aby uspokoić bicie serca, drugą zaś uchwyciła kraj szaty Jezusa. Można zauważyć, że drży, bo widać lekkie poruszenie szaty, trzymanej w ręku.

[Por. J 11,44] Coś białego wydaje się wyłaniać z głębi podziemi. Najpierw mała wypukła linia, potem - forma owalna, a potem na owalu uwidoczniają się pasy szersze, dłuższe, coraz dłuższe. I ten, który był martwy, ściśnięty opaskami, posuwa się powoli naprzód, coraz bardziej widoczny, nieziemski, wywierający wrażenie.

Jezus cofa się, cofa, nieznacznie, lecz stale, w miarę jak Łazarz się zbliża. Odległość między nimi jest więc stale taka sama.

Maria jest zmuszona puścić połę Jego płaszcza, lecz się nie porusza z miejsca, na którym się znajduje. Radość, wzruszenie przytrzymują ją na miejscu.

Jedno: «Och!» coraz wyraźniejsze wychodzi ze wszystkich ust wcześniej zamkniętych w napięciu oczekiwania. Najpierw jest to szmer ledwie słyszalny, który się zmienia w głos, a głos staje się potężnym krzykiem.

Łazarz jest już u wejścia do grobu i zatrzymuje się tam, sztywny, niemy, podobny do gipsowego posągu ledwie obciosanego, a więc nieforemnego. To kształt długi, szczupły w miejscu głowy, szczupły na nogach, bardziej szeroki w tułowiu, makabryczny jak sama śmierć. Przypomina widmo. Biel opasek odbija się od mrocznej głębi grobu. W ogarniającym go słońcu widać tu i tam płynącą zgniliznę.

Jezus woła głośno:

«Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić. Dajcie mu szaty i jedzenie.»

«Nauczycielu!...» - mówi Marta i chce może powiedzieć więcej, ale Jezus wpatruje się w nią, panując nad nią Swym promieniejącym spojrzeniem i mówiąc:

«Tu! Zaraz! Zaraz przynieście mu odzienie. Ubierzcie go w obecności wszystkich i dajcie mu jeść» - nakazuje.

Ani razu nie odwraca się ku tym, którzy są za Nim i przy Nim. Jego oczy spoglądają jedynie na Łazarza, na Marię, która jest tuż przy wskrzeszonym, nie troszcząc się o obrzydzenie, jakim wszystkich napawają pobrudzone bandaże i na Martę, która oddycha ciężko, jakby jej serce miało pęknąć i nie wie, czy ma krzyczeć z radości, czy płakać...

Słudzy pośpiesznie wykonują polecenia. Noemi odchodzi pierwsza, biegnąc. Pierwsza też powraca ze złożonymi szatami na ramieniu. Inni rozwijają opaski po zakasaniu rękawów i podniesieniu własnych szat, aby nie dotykać spływającej na ziemię zgnilizny. Marcela i Sara powracają z amforami wonności. Za nimi idą słudzy: jedni z misami i dzbanami parującej ciepłej wody, inni - z półmiskami, z kubkami mleka, wina, z owocami, z podpłomykami posmarowanymi miodem.

Opaski wąskie i bardzo długie, lniane, jak mi się zdaje, z krajką po obydwu stronach z pewnością tkane w tym celu, odwijają się jak zwój tasiemki z wielkiej szpuli i upadają na ziemię, ciężkie od balsamów i zgnilizny. Słudzy usuwają je, posługując się żerdziami. Zaczęli od głowy. Tu też jest zgnilizna, która wypłynęła z nosa, uszu, ust. Całun umieszczony na twarzy jest cały nasączony tymi wyciekami. Ukazująca się twarz Łazarza jest bardzo blada, szczupła, z oczyma cały czas zamkniętymi z powodu balsamów umieszczonych w oczodołach. Są nimi pobrudzone włosy i nawet broda.

Powoli opada prześcieradło, całun, w który było owinięte ciało. W miarę jak opaski opadają, opadają, opadają, zostaje uwolniony, spowinięty nimi przez wiele dni, tułów i wraca kształt ludzki temu, co najpierw wyglądało jak wielka poczwarka. Kościste ramiona, ręce jak u szkieletu, boki ledwie obciągnięte skórą, zapadnięty brzuch ukazują się powoli. W miarę jak opadają bandaże, siostry, Maksymin, służący pospiesznie usuwają pierwszą warstwę brudu i balsamów i stale zmieniają wodę, która oczyszcza dzięki wonnościom, jakie do niej włożyli. W końcu ukazuje się czysta skóra.

Kiedy odwinięto twarz Łazarza i kiedy już może patrzeć, nim spojrzy na siostry, kieruje swe spojrzenie ku Jezusowi. Zapomina o wszystkim i patrzy na swego Jezusa, daleki od wszystkiego, co się dzieje. Na bladych wargach ma miłosny uśmiech, a w oczach błyszczy promienna łza. Jezus też się do niego uśmiecha i w Jego oku też błyszczy łza, lecz nic nie mówiąc, kieruje wzrok Łazarza ku niebu. Łazarz pojmuje i porusza wargami w niemej modlitwie. Marta sądzi, że chce jej coś powiedzieć, a jeszcze nie odzyskał głosu, więc pyta:

«Co mówisz, mój Łazarzu?»

«Nic, Marto. Dziękuję Najwyższemu.»

Wymowa jest pewna, głos silny.

Ludzie po raz kolejny wykrzykują ze zdumieniem: «Och!»

Teraz odwinęli go do samych bioder, uwolnili, oczyścili i mogą mu włożyć krótką tunikę, rodzaj koszuli, która zakrywa pachwiny i opada na uda.

Sadzają go, żeby odwinąć nogi i umyć. Kiedy się ukazują, Marta i Maria wydają wielki okrzyk, pokazując sobie nogi i bandaże. Na bandażach, w które były owinięte nogi, oraz na całunie, zdjętym z nich, wycieki zgnilizny były tak obfite, że uformowały wielkie strugi na tkaninie, lecz widać, że rany nóg są całkowicie zagojone. Jedynie czerwono-niebieskie blizny wskazują miejsca, w których były owrzodzone.

Wszyscy ludzie wykrzykują jeszcze głośniej ze zdumienia. Jezus uśmiecha się. Łazarz również się uśmiecha. Przez chwilę patrzy na swe uzdrowione nogi, a potem odwraca się, żeby znowu przyglądać się Jezusowi. Wydaje się, że nie może się nasycić oglądaniem Go. Żydzi, faryzeusze, saduceusze, uczeni w Piśmie, nauczyciele podchodzą ostrożnie, żeby nie pobrudzić swych szat. Patrzą z bliska na Łazarza, patrzą z bliska na Jezusa. Ale ani Łazarz, ani Jezus nie zajmują się nimi: patrzą na siebie i wszystko inne dla nich nie istnieje.

I oto już zakładają Łazarzowi sandały na nogi. Wstaje, porusza się pewnym krokiem. Bierze szatę, podaną przez Martę. Wkłada ją sam, zawiązuje pas, układa fałdy. Oto on - szczupły i blady, lecz podobny do wszystkich. Myje sobie jeszcze dłonie i ramiona do łokci, po zakasaniu rękawów. A potem nową wodą przemywa sobie twarz i głowę, aż czuje się całkiem czysty. Ociera włosy i twarz, oddaje ręcznik słudze i idzie prosto do Jezusa. Upada na twarz, całuje Mu nogi.

Jezus pochyla się, podnosi go, przytula do serca i mówi:

«Witaj, Mój przyjacielu. Niech będzie z tobą pokój i radość. Żyj, aby wypełnić twoje szczęśliwe przeznaczenie. Unieś twarz, abym ci przekazał powitalny pocałunek.»

I całuje jego policzki, a Łazarz czyni to samo.

Dopiero po oddaniu czci i pocałowaniu Nauczyciela Łazarz odzywa się do swych sióstr i całuje je. Potem obejmuje Maksymina i Noemi, płaczącą z radości, i kilku innych, którzy są - jak myślę - krewnymi lub bardzo bliskimi przyjaciółmi. Potem całuje Józefa, Nikodema, Szymona Zelotę i kilku innych.

Jezus sam idzie do sługi, który ma w rękach półmisek z jedzeniem. Bierze podpłomyk z miodem, jabłko, kubek wina i podaje wszystko Łazarzowi po ofiarowaniu tego i pobłogosławieniu, aby się posilił. Łazarz je z apetytem człowieka całkowicie zdrowego. Z wszystkich ust wychodzi raz jeszcze zdumione: «Och!»

Wydaje się, że Jezus widzi jedynie Łazarza, ale w rzeczywistości obserwuje wszystkich. Widząc, że z gestami gniewu właśnie ma odejść Sadok, Elchiasz, Kananiasz, Feliks, Doras, Korneliusz i inni, mówi głośno:

«Zaczekaj chwilę, Sadoku. Mam coś do powiedzenia tobie i twoim towarzyszom.»

Zatrzymują się. Mają twarze przestępców.

Józef z Arymatei wykonuje gest przerażenia i daje znak Zelocie, aby powstrzymał Jezusa. Jednak On już podchodzi do zawziętej grupy i mówi głośno:

«Czy to ci wystarczy, Sadoku, to co widziałeś? Powiedziałeś Mi kiedyś, że aby wierzyć potrzebujesz, ty i tobie podobni, widoku ponownego składania się, i w dobrym zdrowiu, człowieka, który się rozkładał. Czy jesteś zadowolony z tego rozkładu, jaki widziałeś? Czy jesteś zdolny uznać, że Łazarz był martwy, a teraz żyje i jest tak zdrowy, jak nie był od lat? Wiem, przyszliście tu, aby kusić, aby wywołać w nich więcej bólu i zwątpienia. Przyszliście szukać tu Mnie, mając nadzieję znaleźć Mnie ukrywającego się w pokoju umierającego. Przyszliście tu nie z miłości i chęci uczczenia tego, który umarł, lecz aby się upewnić, że Łazarz istotnie umarł. Przychodziliście nadal, ciesząc się coraz bardziej, im więcej czasu upływało. Gdyby stało się tak jak mieliście nadzieję, jak już wierzyliście, że się stało, mielibyście rację ciesząc się. Przyjaciel, który uzdrawia wszystkich, lecz nie uzdrawia przyjaciela. Nauczyciel, który nagradza wiarę wszystkich, lecz nie nagradza wiary Swoich przyjaciół z Betanii. Mesjasz bezsilny wobec rzeczywistości śmierci. Oto, co dawało wam powody do radości. Ale oto Bóg wam odpowiedział. Żaden prorok nigdy nie zebrał na nowo tego, co nie tylko umarło, lecz się rozpadało. Bóg to uczynił. Oto żyjące świadectwo tego, Kim jestem.

Pewnego dnia Bóg wziął błoto i nadał mu formę i tchnął w nie żyjącego ducha i powstał człowiek. Byłem przy tym, mówiąc: „Niechaj się stanie człowiek na nasz obraz i na nasze podobieństwo”, bo jestem Słowem Ojca. Dziś Ja, Słowo, powiedziałem temu, co nie było nawet błotem, lecz zgnilizną: „Żyj” i zepsucie na nowo stało się ciałem, ciałem całkowitym, żyjącym, poruszającym się. Oto ono patrzy na was. A do ciała dołączyłem ducha, który leżał od kilku dni na łonie Abrahama. Wezwałem go Moją wolą, bo wszystko mogę, Ja, Żyjący, Ja, Król królów, któremu są poddane wszystkie stworzenia i wszystkie rzeczy. Co Mi teraz odpowiecie?»

Stoi przed nimi wysoki, porażający majestatem, prawdziwy Sędzia i Bóg. Nie odpowiadają. Jezus mówi z naciskiem:

«To jeszcze nie wystarcza, żebyście wierzyli i przyjęli to, czego nie da się podważyć?»

«Dotrzymałeś jedynie części Swej obietnicy. To nie jest znak Jonasza...» - mówi gwałtownie Sadok.

«Będziecie i to mieli. Obiecałem i dotrzymam słowa - mówi Pan - Także ktoś inny, obecny tutaj, czeka na inny znak i będzie go miał. A ponieważ jest sprawiedliwy, przyjmie go. Wy - nie. Wy pozostaniecie tym, czym jesteście.»

Odwraca się i widzi Szymona, członka Sanhedrynu, syna Eliannasza. Patrzy na niego, patrzy. Opuszcza tych, z którymi rozmawiał, i stając naprzeciw niego mówi mu cicho, lecz wyraźnie:

«To szczęście dla ciebie, że Łazarz nie pamięta swego pobytu wśród umarłych! Cóż uczyniłeś ze swym ojcem, Kainie?»

Szymon ucieka wydając okrzyk lęku, który zmienia się w wycie przekleństwa: «Bądź przeklęty, Nazarejczyku!»

Jezus mu odpowiada:

«Twoje przekleństwo unosi się ku Niebu i najwyższe Niebiosa zsyłają ci je z powrotem. Jesteś naznaczony, o nieszczęsny!»

Wraca do tyłu, do grup zaskoczonych, niemal przerażonych. Spotyka Gamaliela, który idzie w kierunku drogi. Patrzy na niego i Gamaliel na Niego patrzy. Jezus mówi mu, nie zatrzymując się:

«Bądź gotowy, o rabbi. Znak wkrótce nadejdzie. Ja nigdy nie kłamię.»

Ogród powoli pustoszeje. Żydzi są oszołomieni, lecz z większości wszystkimi porami tryska gniew. Gdyby ich spojrzenia mogły spalić - Jezus byłby całkowicie zamieniony w popiół. Rozmawiają, dyskutują między sobą, odchodząc, tak teraz wstrząśnięci przez swą klęskę, że nie potrafią już ukryć - pod obłudną przyjacielską postawą - celu swej obecności w tym miejscu. Odchodzą, nie żegnając się ani z Łazarzem, ani z siostrami.

Pozostaje kilku, których przekonał do Pana cud. Pośród nich jest Józef Barnaba, który upada na kolana przed Jezusem i oddaje Mu cześć. To samo robi przed odejściem uczony w Piśmie Joel, syn Abiasza, a także inni, których nie znam, lecz należą z pewnością do osób znamienitych.

W tym czasie Łazarz, otoczony przez najbliższych, odszedł do domu. Józef, Nikodem i inni dobrzy żegnają Jezusa i odchodzą. Odchodzą z głębokimi pokłonami żydzi, którzy byli przy Marcie i Marii. Słudzy zamykają ogrodzenie. Do domu powraca spokój.

Jezus rozgląda się wokół siebie. Widzi dym i płomienie w głębi ogrodu od strony grobu. Stoi sam na ścieżce i mówi:

«Te zgniliznę pochłonie ogień... zgniliznę śmierci... Ale zepsucia serc... tych serc żaden ogień nie unicestwi... Nawet ogień Piekła. Ono będzie wieczne... Okropność!... Większa niż śmierć... większa niż zepsucie... i... któż cię ocali, o Ludzkości, która tak kochasz swe zepsucie! Ty chcesz być zepsuta. A Ja... Ja wyrwałem z grobu człowieka jednym słowem... A potokiem słów... i bólu... nie będę mógł wyrwać grzechowi człowieka, ludzi, milionów ludzi.»

Siada i zasmucony zakrywa twarz dłońmi...

Jakiś sługa mija Go i zauważa. Idzie do domu. W chwilę potem wychodzi z domu Maria. Idzie do Jezusa, lekko, jakby nie dotykała ziemi. Zbliża się i mówi do Niego cicho:

«Rabbuni, jesteś zmęczony... Chodź, o mój Panie. Twoi utrudzeni apostołowie poszli do drugiego domu, wszyscy, z wyjątkiem Szymona Zeloty... Płaczesz, Nauczycielu? Dlaczego?...»

Klęka u stóp Jezusa... obserwuje Go... Jezus patrzy na nią. Nie odpowiada. Wstaje i idzie w kierunku domu. Maria podąża za Nim. Wchodzą do sali. Łazarza nie ma, nie ma też Zeloty, lecz jest Marta, szczęśliwa, przemieniona radością. Zwraca się do Jezusa, aby wyjaśnić:

«Łazarz poszedł się wykąpać, aby się jeszcze oczyścić. O! Nauczycielu! Nauczycielu! Cóż Ci powiedzieć!»

Jest samym uwielbieniem. Zauważa smutek Jezusa i mówi:

«Jesteś smutny, Panie? Nie jesteś szczęśliwy, że Łazarz... - przerywa, ogarnia ją podejrzenie: - O! Jesteś taki poważny wobec mnie. Zgrzeszyłam. To prawda.»

«Obie zgrzeszyłyśmy, moja siostro» - mówi Maria.

«Nie, ty nie... O! Nauczycielu, Maria nie zgrzeszyła. Maria potrafiła być posłuszna, tylko ja okazałam nieposłuszeństwo. Wysłałam po Ciebie, bo... bo nie mogłam dłużej słuchać ich zarzutów, że nie jesteś Mesjaszem, Panem... nie mogłam już dłużej patrzeć, jak on cierpi... Łazarz tak bardzo pragnął Cię [ujrzeć]. Tak Cię wołał... Przebacz mi, Jezu.»

«A ty nic nie mówisz, Mario?» - pyta Jezus.

«Nauczycielu... ja.. cierpiałam wtedy nie tylko jako niewiasta. Cierpiałam, bo... Marto, przysięgnij, przysięgnij tu, przed Nauczycielem, że nigdy, nigdy nie powiesz Łazarzowi o jego majaczeniu... Mój Nauczycielu... poznałam Cię całkowicie, o Boskie Miłosierdzie, w ostatnich godzinach Łazarza. O! Mój Boże! Jakże Ty mnie umiłowałeś i przebaczyłeś mi, Ty, Bóg, Ty, czysty, Ty...?! Mój brat, który mnie przecież kocha, ale jest człowiekiem, jedynie człowiekiem, w głębi serca nie przebaczył mi wszystkiego. Nie, źle się wyrażam. On nie zapomniał o mojej przeszłości i kiedy osłabienie śmiercią przytępiło w nim dobroć, o której myślałam, że zapomniała o przeszłości, wykrzyczał swój ból, swój gniew wobec mnie... O!...» - Maria płacze.

«Nie płacz, Mario. Bóg ci przebaczył i zapomniał. Dusza Łazarza także przebaczyła i zapomniała, chciała zapomnieć. Człowiek nie potrafił o wszystkim zapomnieć i kiedy ciało wzięło nad nim górę w ostatnim skurczu osłabionej woli przemówił człowiek.»

«Nie oburza mnie to, Panie. Dzięki temu jeszcze bardziej Cię pokochałam i jeszcze bardziej kocham Łazarza. Od tamtej chwili i ja Cię pragnęłam, gdyż byłam zbyt zaniepokojona myślą, że Łazarz umarł pozbawiony pokoju z mojego powodu... a potem, potem, kiedy widziałam, jak Tobą gardzą żydzi... kiedy widziałam, że nie przychodzisz po śmierci, nawet wtedy, gdy okazałam Ci posłuszeństwo, ufając wbrew wszelkiej nadziei, mając nadzieję nawet na otwarcie się grobu, wtedy mój duch także cierpiał. Panie, jeśli musiałam jeszcze za coś odpokutować, a z pewnością musiałam, odpokutowałam, Panie...»

«Biedna Mario! Znam twe serce. Zasłużyłaś na cud i niech to cię utwierdzi w nadziei i wierze.»

«Mój Nauczycielu, teraz zawsze będę ufać i wierzyć. Już nie będę wątpić, nigdy więcej, Panie. Będę żyć wiarą. Dałeś mi zdolność wierzenia w to, co jest nie do uwierzenia.»

«A ty, Marto, nauczyłaś się tego? Nie, jeszcze nie. Ty jesteś Moją Martą, lecz jeszcze nie jesteś Moją doskonałą czcicielką. Po co działasz zamiast kontemplować? To bardziej święte. Widzisz? Twoja siła - ponieważ była zwrócona bardziej ku sprawom ziemskim - opuściła cię, kiedy stwierdziłaś, że doszło do ziemskich wydarzeń, które wydały się wtedy nie do uleczenia. Rzeczywiście nie ma lekarstwa na sprawy doczesne, o ile Bóg nie zadziała. Dlatego stworzenie musi umieć wierzyć i kontemplować. Musi kochać aż do granic ludzkich możliwości, całym sobą - swą myślą, duszą, ciałem, krwią, powtarzam: wszystkimi ludzkimi siłami. Chcę, żebyś była silna, Marto. Chcę, żebyś była doskonała. Nie potrafiłaś być posłuszna, bo nie potrafiłaś wierzyć i całkowicie zaufać, a nie potrafiłaś wierzyć i ufać, bo nie potrafiłaś całkowicie kochać. Ale Ja ci to odpuszczam. Przebaczam ci, Marto. Dziś wskrzesiłem Łazarza. Teraz daję ci silniejsze serce. Jemu przywróciłem życie. W ciebie wlewam moc doskonałej miłości, wiary i ufności. Teraz bądźcie szczęśliwe i spokojne. Przebaczcie tym, którzy was w tych dniach obrażali...»

«Panie, w tym ja zgrzeszyłam [- odzywa się Maria.] Przed chwilą powiedziałam do starego Kananiasza, który Cię znieważał w tych dniach: „Kto zwyciężył? Ty czy Bóg? Twoja pogarda czy moja wiara? Chrystus jest Żyjącym i jest Prawdą. Ja wiedziałam, że Jego chwała rozbłyśnie jeszcze bardziej, a ty, starcze, napraw swą duszę, jeśli nie chcesz poznać śmierci.”»

«Dobrze powiedziałaś, ale nie sprzeczaj się z niegodziwymi, Mario. I przebaczaj. Przebaczaj, jeśli chcesz Mnie naśladować... Oto Łazarz. Słyszę jego głos.»

Rzeczywiście wchodzi Łazarz, odziany w nową szatę, ogolony, uczesany, z włosami pachnącymi. Jest z nim Maksymin i Zelota.

«Nauczycielu!» - Łazarz jeszcze raz klęka, oddając Mu cześć.

Jezus kładzie mu dłoń na głowie i mówi z uśmiechem:

«Przeszliście pomyślnie próbę, Mój przyjacielu. Ty i twoje siostry. Teraz bądźcie szczęśliwi i silni, aby służyć Panu. Co sobie przypominasz z przeszłości, przyjacielu? Mówię o twych ostatnich chwilach.»

«Wielkie pragnienie ujrzenia Ciebie i wielki pokój pośród moich sióstr.»

«A opuszczenie czego najbardziej cię smuciło, kiedy umierałeś?» [- pyta dalej Jezus.]

«Ciebie, Panie, i moich sióstr. Ciebie, bo nie mogłem Ci już służyć, a ich dlatego, że dawały mi całą radość...»

«O, mój bracie!» - wzdycha Maria.

«Ty, bardziej niż Marta. Ty mi dałaś Jezusa i miarę tego, Kim jest Jezus. Jezus oddał mi ciebie. Ty jesteś darem Boga, Mario.»

«Mówiłeś o tym także umierając...» - mówi Maria i uważnie przygląda się twarzy brata.

«Bo stale o tym myślę» [- wyznaje Łazarz.]

«Ale ja ci zadałam także wiele bólu...»

«Choroba też mi zadała ból. Mam jednak nadzieję, że przez nią zadośćuczyniłem za winy starego Łazarza. To dzięki niej zostałem wskrzeszony, oczyszczony, aby być godny Boga. Ty i ja: obydwoje wskrzeszeni, aby służyć Panu, a pomiędzy nami Marta, ta, która zawsze była pokojem domu.»

«Słyszysz, Mario? Łazarz wypowiada słowa mądrości i prawdy. Teraz odchodzę zostawiając was waszej radości...»

«Nie, Panie, zostań z nami. Zostań w Betanii i w moim domu. To będzie piękne...»

«Zostanę. Chcę ci wynagrodzić za to, co wycierpiałeś. Marto, nie bądź smutna. Marta myśli, że mnie zasmuciła. Ale Mój smutek jest nie tyle z waszego powodu, ile z powodu tych, którzy nie chcą dostąpić odkupienia. Ich nienawiść jest coraz większa. Mają truciznę w sercu... Cóż... przebaczmy.»

«Przebaczmy, Panie» - mówi Łazarz ze swoim łagodnym uśmiechem... i na tym słowie wszystko się kończy.

 

Jezus mówi: «Tutaj można umieścić dyktando z 23.03.44 jako komentarz do wskrzeszenia Łazarza.»

 

Na marginesie wskrzeszenia Łazarza i w odniesieniu do zdania ze św. Jana.

 

Jezus mówi:

[Por. J 11,30] «W Ewangelii Jana, jaką czyta się od wieków, jest napisane: „Jezus zaś nie przybył jeszcze do Betanii” (11,30). Aby uprzedzić wszelkie możliwe zarzuty, zwracam wam uwagę na to, że pomiędzy tym zdaniem, a zdaniem z Dzieła, mówiącym, że spotkałem Martę w odległości kilku kroków od zbiornika w ogrodzie Łazarza, nie ma sprzeczności faktów, lecz jedynie [sprzeczności wynikające z] przekładu i [sposobu] opisywania.

Trzy czwarte Betanii należało do Łazarza, podobnie jak należała do niego duża część Jerozolimy. Ale mówmy o Betanii. Ponieważ należała w trzech czwartych do Łazarza, można było mówić: Betania Łazarza. A zatem tekst nie byłby błędny, nawet gdybym spotkał Martę w osadzie lub przy źródle, jak mówią niektórzy. Rzeczywiście nie wszedłem do osady, aby nie zbiegli się mieszkańcy, gdyż wszyscy byli wrogo nastawieni do członków Sanhedrynu. Obszedłem Betanię, aby dojść do domu Łazarza, który znajdował się po przeciwnej stronie dla tego, kto szedł do Betanii przez Enszemesz.

Właśnie dlatego Jan powiedział, że Jezus nie wszedł jeszcze do osady. I z taką samą dokładnością mały Jan mówi, że zatrzymałem się w pobliżu zbiornika (czyli źródła dla Hebrajczyków) już w ogrodzie Łazarza, lecz jeszcze z dala od domu.

Zauważcie poza tym, że w tym czasie żałoby i nieczystości (bo nie był to jeszcze siódmy dzień po śmierci) siostry nie opuszczały domu. A zatem to w obrębie ich własności doszło do spotkania.

Nasz mały Jan mówi o nadejściu mieszkańców Betanii dopiero wtedy, kiedy już nakazałem odsunięcie kamienia. Przedtem mieszkańcy nie wiedzieli, że przyszedłem i dopiero wtedy, gdy ta wieść się rozniosła, przybiegli do Łazarza.»

9. REFLEKSJA NAD WSKRZESZENIEM ŁAZARZA

Napisane 23 marca 1944. A, 2381-2390

Jezus mówi:

[Por. J 11,6] «Mogłem zadziałać w porę, aby zapobiec śmierci Łazarza. Nie chciałem tego uczynić. Wiedziałem, że to wskrzeszenie będzie bronią obosieczną, bo nawrócę żydów, których myśl była prawa, lecz uczynię bardziej zawziętymi tych, których myśl nie była prawa. Od nich, po tym ostatnim ciosie Mojej potęgi, przyjdzie na Mnie wyrok śmierci. Ale po to przyszedłem i teraz dojrzała godzina, aby to się dokonało. Mogłem także przybyć od razu. Ale musiałem przekonać przez wskrzeszenie - pomimo już zaawansowanego zepsucia ciała - niewierzących najbardziej upartych. Nawet Moich apostołów, którzy - powołani do zaniesienia Wiary światu - potrzebowali podtrzymania swej wiary cudami o wyjątkowej wielkości.

Już mówiłem o tym, że apostołowie byli w bardzo wielkim stopniu ludźmi. To nie była przeszkoda nie do pokonania. To była logiczna konsekwencja ich uwarunkowań: zostali powołani na Moich [apostołów] w wieku już dojrzałym. Nie zmienia się mentalności ani sposobu myślenia z dnia na dzień. A Ja, w Mojej mądrości, nie chciałem wybierać dzieci, wychowywać ich i kazać im wzrastać według Mojej myśli, aby z nich uczynić Moich apostołów. Mogłem tak uczynić. Nie chciałem jednak tego robić. Dusze bowiem mogłyby Mi wyrzucać, że pogardziłem tymi, którzy nie są niewinni. Mogłyby wtedy usprawiedliwiać siebie, a oskarżać Mnie o to, że przez Mój wybór Ja także okazałem, iż ci, którzy są już uformowani, nie mogą się zmienić.

Nie. Wszystko może się zmienić, kiedy się chce. I rzeczywiście Ja uczyniłem męczenników i świętych, ewangelizatorów świata z małodusznych, kłótliwych, chciwych, zmysłowych, niedowierzających. Nie zmienia się tylko ten, kto tego nie chce. Kochałem i kocham to, co małe i słabe. Ty jesteś tego przykładem. A jeśli tylko znajduje się w tych „nicościach” wola miłowania Mnie i pójścia za Mną, to czynię z nich Moich szczególnie umiłowanych, Moich przyjaciół, Moje sługi. Posługuję się nimi zawsze i to jest stały cud, jakiego dokonuję, aby doprowadzić innych do wiary we Mnie. Nie zabijam przez to możliwości [otrzymania innych] cudów. Jakże jednak obecnie słabnie ta możliwość! Jak lampa, w której brak oliwy, kona i umiera, zabita przez niedostatek lub brak wiary w Boga cudu.

[Por. J 11,37] Istnieją dwie formy gwałtowności w proszeniu o cud. Jednej Bóg poddaje się z miłością. Od drugiej - odwraca się z pogardą.

Pierwsza to ta, która prosi, jak Ja nauczyłem prosić: z ufnością, bez ustanku i bez przyjmowania, że Bóg może nie wysłuchać. Bóg bowiem jest dobry, a kto jest dobry, wysłuchuje. Bóg bowiem jest potężny i może wszystko. Ta [forma proszenia ujawnia] miłość, a Bóg wysłuchuje tego, kto kocha.

Druga [forma], to gwałtowność zbuntowanych, którzy chcą, aby Bóg był ich sługą i ugiął się przed ich złością i okazał im to, czego oni Mu nie dają: miłość i posłuszeństwo. Ta forma jest obrazą, którą Bóg karze przez odmówienie Swoich łask.

Skarżycie się, że nie dokonuję już cudów zbiorowych. Jakże mógłbym ich dokonywać? Gdzie są zbiorowości, które wierzą w Mnie? Gdzie są prawdziwi wierzący? Iluż jest prawdziwych wierzących w jakiejś zbiorowości? Widzę ducha wierzącego tak rzadko jak nieliczne kwiaty, które przeżywają w spalonym przez pożar lesie. Resztę szatan spalił swoimi naukami i będzie wypalał coraz bardziej.

Proszę was, abyście przyjęli za waszą nadprzyrodzoną zasadę [postępowania] to, co odpowiedziałem Tomaszowi i abyście pamiętali o tym. Nie można być Moim prawdziwym uczniem, jeśli się nie umie nadać życiu ludzkiemu wagi, na jaką zasługuje: jest jedynie środkiem zdobycia prawdziwego i niekończącego się Życia. Kto będzie chciał ocalić swoje życie na tym świecie, ten utraci Życie wieczne [por. Mt 10,39; Mt 16,25; Mk 8,35; Łk 9,24]. Powiedziałem to i powtarzam. Czym są doświadczenia? Obłokiem, który przechodzi. Niebo pozostaje i czeka na was po próbie.

Ja zdobyłem Niebo dla was Moim heroizmem. Wy powinniście Mnie naśladować. Heroizm nie jest zachowany jedynie dla tych, którzy mają zaznać męczeństwa. Życie chrześcijańskie jest ustawicznym heroizmem, gdyż jest ono stałą walką przeciwko światu, demonowi i ciału. Nie zmuszam was do podążania za Mną. Pozostawiam wam wolność. Ale nie chcę obłudy. Albo ze Mną i jak Ja, albo przeciwko Mnie. Już nie możecie Mnie oszukiwać. Mnie nie możecie zmylić. Ja nie zawieram przymierza z Nieprzyjacielem. Jeśli jego wolicie bardziej niż Mnie, nie możecie myśleć, że macie Mnie równocześnie za przyjaciela. Albo on, albo Ja. Wybierajcie.

[Por. J 11,31] Cierpienie Marty jest inne od bólu Marii z powodu innego ducha tych dwóch sióstr i ich odmiennego postępowania. Szczęśliwi, którzy postępują w taki sposób, że nie mają wyrzutów sumienia z tego powodu, że zasmucili kogoś, kto umarł i którego już nie można pocieszyć w zadanych mu boleściach. Ale jeszcze bardziej szczęśliwy jest ten, któremu sumienie nie wyrzuca, że zasmucił swego Boga, Mnie, Jezusa, i nie boi się spotkania ze Mną, lecz tęskni za nim jako za radością, o której marzył niespokojnie przez całe życie, i którą wreszcie osiąga.

Jestem waszym Ojcem, Bratem, Przyjacielem. Dlaczego więc tak często Mnie ranicie? Czy wiecie, ile życia na ziemi jeszcze wam pozostaje? Życia, żeby wynagradzać? Nie wiecie tego. A zatem godzina po godzinie, dzień po dniu, postępujcie dobrze. Zawsze dobrze. Wtedy zawsze Mnie uszczęśliwicie. I nawet jeśli cierpienie przyjdzie na was - a cierpienie jest uświęceniem, mirrą, strzegącą od zepsucia przez cielesność - będziecie zawsze mieć pewność, że Ja was kocham, że kocham was nawet w tym bólu, i będzie w was pokój, płynący z Mojej miłości. Ty, mały Janie, wiesz, czy Ja potrafię pocieszyć nawet w cierpieniu.

[Por. J 11,41] W Mojej modlitwie do Ojca powtarzam to, co powiedziałem na początku: konieczne było wstrząśnięcie przez wyjątkowy cud nieprzejednaniem żydów i całego świata. Wskrzeszenie pogrzebanego przed czterema dniami i złożonego w grobie po chorobie długiej, przewlekłej, odrażającej, znanej, nie było czymś, co mogło pozostawić obojętnym ani tym bardziej niepewnym. Gdybym go uzdrowił, kiedy żył, lub gdybym tchnął w niego ducha zaraz kiedy go wyzionął, kąśliwość nieprzyjaciół mogłaby stworzyć wątpliwości co do istoty cudu. Ale odór zwłok, zgnilizna na opaskach, długi pobyt w grobie, nie pozostawiały wątpliwości. I cud cudów, chciałem, aby Łazarza rozwiązano i oczyszczono w obecności wszystkich, aby ujrzano, że nie tylko życie, ale i doskonałość członków powróciła tam, skąd wcześniej owrzodzone ciało rozszerzyło we krwi zarodki śmierci. Kiedy wyświadczam łaskę, daję zawsze więcej niż to, o co Mnie prosicie.

[Por. J 11,41] Płakałem przed grobem Łazarza i nadano tym łzom tyle imion. Jednak wiedzcie, że łaski otrzymuje się przez cierpienie pomieszane z niewzruszoną wiarą w Wiecznego. Płakałem nie tyle z powodu utraty przyjaciela i cierpienia sióstr, ile dlatego, że jak dno, które się podnosi, tak w tej godzinie ukazały się na powierzchni, żywiej niż kiedykolwiek dotąd, trzy myśli, które jak trzy gwoździe, wciąż wbijały swe ostrze w Moje serce.

(1) Stwierdzenie, do jakiego zniszczenia doprowadził szatan człowieka, kusząc go do Zła. Zniszczenie, które dla potępionej ludzkości polegało na bólu i śmierci. Śmierć fizyczna to symbol i żywa przenośnia śmierci duchowej, którą grzech zadaje duszy pogrążając ją - ją, królową przeznaczoną do życia w królestwie Światłości - w ciemnościach piekielnych.

(2) Przekonanie, że nawet ten cud, dokonany jako najwyższe dopełnienie trzech lat ewangelizowania, nie przekona świata żydowskiego o Prawdzie, której byłem Nosicielem. I że żaden cud nie nawróci w przyszłości tego świata do Chrystusa. O! Cierpienie bycia bliskim śmierci dla tak niewielu!

(3) Wizja duchowa Mojej przyszłej śmierci. Byłem Bogiem. Byłem też Człowiekiem. I aby być Odkupicielem musiałem odczuć ciężar zadośćuczynienia. A zatem okropność śmierci i to takiej śmierci. Byłem żywy, zdrowy i mówiłem sobie: „Wkrótce umrę. Będę w grobie jak Łazarz. Niebawem agonia najokrutniejsza będzie Moją towarzyszką. Muszę umrzeć”. Dobroć Boga oszczędza wam znajomości przyszłości, ale Mnie nie została ona oszczędzona.

Och! Uwierzcie Mi, wy, którzy uskarżacie się na wasz los, że żaden nie jest smutniejszy od Mojego. Miałem stałe przeczucie przyszłości dotyczące wszystkiego, co miało Mnie spotkać, w połączeniu z ubóstwem, wyrzeczeniami, przykrościami, które towarzyszyły Mi od narodzenia do śmierci. Nie uskarżajcie się więc. Miejcie ufność we Mnie. Daję wam Mój pokój”.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ewangelia na 24 VII 2011r wg M Valtorty
Ewangelia na 3 IV 2011r wg M Valtorty
Ewangelia na# I 2011r wg M Valtorty
Ewangelia na 10 2010r wg Marii Valtorty
Ewangelia na I 2011r wg M Valtorty
Ewangelia na 1 V 2011r wg M Valtorty
Ewangelia na 9 I 2011r wg Marii Valtorty
Ewangelia na 6 I 2011r wg Marii Valtorty
Ewangelia na 2 I 2011r wg Marii Valtorty (1)
Ewangelia na X 2010r wg Marii Valtorty
Ewangelia na) VIII 2010r wg Marii Valtorty
Ewangelia na 5 IX 2010r wg Marii Valtorty
Ewangelia na$ X 2010r wg Marii Valtorty
10.Typologia kultur ze względu na charakter przekazu międzypokoleniowego wg M. Mead, kulturoznawstwo
uchwala kom. nadz. finansowego z dn.10.05.2011r, Studia na KA w Krakowie, 3 semestr, Prawo konsument
kl3 10 mój test 1 wg mac
Przerwa w szkole na 10-tkę różańca, Bałagan - czas posprzątać i poukładać
HOROSKOP NA 10 ROK

więcej podobnych podstron