Hagen Schulze NIEMCY NOWA HISTORIA doc


Hagen Schulze NIEMCY NOWA HISTORIA

Potem nadszedł czas rządów wielkiej koalicji CDU/CSU i SPD z kanclerzem CDU Kurtem Georgiem Kiesingerem (1904-1994), ale było to jedynie rozwiązanie przejściowe. Wprawdzie w polityce gospodarczej rząd odnosił sukcesy — przezwyciężo­no recesję, a nowe mechanizmy sterowania gospodarką przy­czyniły się do wsparcia i stabilizacji rozwoju. Lecz sojusz ten był zbyt heterogeniczny, by przetrwać. W polityce niemieckiej i wschodniej SPD była gotowa pójść za wskazującymi na od­prężenie sygnałami z Moskwy, Waszyngtonu i Paryża i zaak­ceptować „stan realny” — pogodzić się z podziałem kontynen­tu, a tym samym również Niemiec, oraz zawrzeć kompromis („uregulowane istnienie obok siebie”) z NRD. Rząd Kiesingera poczynił nawet pewne kroki w tym kierunku, praktycznie od-

190

rzucając „doktrynę Hallsteina” przez podjęcie stosunków dy­plomatycznych z Rumunią i Jugosławią oraz szukając możli­wości bezpośredniego dialogu z Moskwą. W maju 1967 r. gabi­net rządowy RFN postanowił ponadto przyjmować noty rządu NRD i udzielać na nie odpowiedzi. Jednak dla licznych polity­ków unijnych, zwłaszcza elit CSU, ten nowy realizm szedł zbyt daleko. Kanclerz Kiesinger przez pewien czas kontrolował roz­bieżne tendencje członków swego gabinetu, ćwicząc się w sztuce „wyłączania” problemów.

Zdawało się, że w martwym punkcie utknęła nie tylko polityka niemiecka i wschodnia, lecz również cała nawa pań­stwowa. Na początku lat sześćdziesiątych klimat polityczny i kulturalny w Niemczech Zachodnich uległ gruntownej zmia­nie. Nowemu pokoleniu wartości rodziców wydawały się ana­chroniczne i podejrzane: znów pojawił się typowy dla niemiec­kiej historii konflikt pokoleń, powracający co pięćdziesiąt lat, czy to w okresie poprzedzającym wybuch rewolucji marcowej 1848 r., czy to w epoce fin de siécle'u, czy też w Republice Weimarskiej. Po raz kolejny młode pokolenie było przekonane, że dłużej nie zniesie pragmatyczno-oświeconego, pozbawione­go złudzeń, gotowego do kompromisu myślenia ojców i matek, zorientowanego na osiągnięcie tego, co możliwe. Pragmatyzm ery Adenauera, konserwatywne fundamenty polityki wczesnych Niemiec Zachodnich, w których wielu urzędników, sędziów i dy­plomatów z okresu nazizmu mogło kontynuować swoje karie­ry, kulturalna stagnacja jako odwrotna strona sukcesu gospo­darczego, dziesięciolecia tabuizowania i potępiania idei lewicowych i radykalnych, nieposkromiony materializm epoki, w której wyrzeczenia i wewnętrzne oraz zewnętrzne spustosze­nia okresu wojennego i powojennego były kompensowane przez prawdziwe upojenie konsumpcją — wszystko to spotkało się teraz z bezwzględną fundamentalną krytyką. Podobnie jak na początku XX w. nastąpiła spóźniona reakcja po industrializa­cji Europy, która zaowocowała radykalnymi koncepcjami życia alternatywnego, tak i w latach sześćdziesiątych zdawało się, że dopiero następna generacja uświadomiła sobie całą potwor­ność ery narodowego socjalizmu i jej zbrodni. Społeczeństwo zachodnioniemieckie objął silny nurt odnowy moralnej: szcze­gólnie inteligencja, młodzież studiująca, intelektualne kręgi opi-

191

niotwórcze, nauczyciele, profesorowie i dziennikarze zapragnęli teraz stawić opór, na który nie zdobyli się ojcowie i matki, i niejako ex post uwolnić się od winy i uwikłań najnowszej historii niemieckiej.

Śmierć studenta, który 2 czerwca 1967 r. został przypad­kowo zastrzelony przez policjanta podczas demonstracji prze­ciw wizycie perskiego szacha w Berlinie, wyzwoliła falę prote­stów, która w imię szczytnych ideałów moralnych antyfaszyzmu przetoczyła się przez całe Niemcy: należało rozsadzić „zaskoru­piałe struktury”, zdemaskować instytucje liberalnej demokracji jako bastiony „codziennego faszyzmu", zastąpić „charaktery­styczne maski establishmentu” oświeconą „antyelitą”. Przez kilka lat na uniwersytetach i w innych miejscach dochodziło do przy­pominających wojnę domową ekscesów wywołanych przez Opo­zycję Pozaparlamentarną (APO); Marks i Lenin, którzy w Euro­pie Wschodniej dawno już spadli do roli anachronicznych, cynicznie wykorzystywanych bożków, przeżywali na liberalnym Zachodzie krótką drugą młodość. Jednak iskra nie wznieciła pożaru, ponieważ robotnicy, zgodnie z marksistowskimi nadzie­jami wiodąca klasa nowego społeczeństwa socjalistycznego, mieli do stracenia znacznie więcej niż kajdany, oraz dlatego, że ma­rzenie o rewolucji kulturalnej w RFN na wzór maoistowskich Chin było groteskowym, nierealnym dziwactwem. APO szybko rozpadła się na wiele sekt politycznych, które znalazły swe miej­sce po części w ruchu pokojowym końca lat siedemdziesiątych, po części w terrorystycznych ugrupowaniach podziemnych.

Ale ogólny nastrój w kraju uległ zmianie, co uwidoczniło się w czasie wyborów do Bundestagu 28 września 1969 r., w któ­rych SPD, prezentująca się jako partia przemian w przeci­wieństwie do rządzącej CDU, po raz pierwszy w swej historii przekroczyła próg czterdziestoprocentowego poparcia; przewod­niczący SPD i FDP, Willy Brandt i Walter Scheel, uzgodnili utwo­rzenie koalicji rządowej.

Erę koalicji socjalliberalnej pod kierunkiem kanclerzy Willy'ego Brandta i Hełmu ta Schmidta, która rządziła od 1969 do 1982 r., można pojmować jako rodzaj koncepcji komplementar­nej wobec idei Adenauera. Po Adenauerowskiej integracji z Za­chodem nadszedł czas polityki wschodniej Brandta, zmierzają­cej do normalizacji stosunków z państwami bloku wschodniego,

192

żeby w warunkach trwającego podziału Europy usytuować RFN w systemie układów pokojowych. W polityce wewnętrznej Brandt przeciwstawił Adenauerowskiemu: „żadnych eksperymentów”, programowe hasło: „odważmy się na więcej demokracji”, na re­formy i kulturalną otwartość. Aczkolwiek niektóre decyzje tej epoki w dziedzinie szkolnictwa, wykształcenia i wychowania wydają się wątpliwe i zbytnio nacechowane ideologicznie, to jed­nak polityka ta przyniosła spore sukcesy, pozyskując dla bońskiej państwowości umysły krytyczne, lewicowe i lewicowo-liberalne. Intelektualiści, którzy dotychczas zachowywali raczej pewien dystans wobec „restauracyjnej” republiki Adenauera, teraz, w zmienionym klimacie społecznym lat siedemdziesią­tych, zaczęli odgrywać rolę duchowych przywódców. W historii Republiki Federalnej Niemiec Adenauer i Brandt stanowią jed­ność, ich działania wzajemnie się uzupełniały, kształtując dwie strony tego samego medalu.

„Nowa polityka wschodnia” nie została jednak zainicjowa­na przez Niemców, lecz przez supermocarstwa. Prezydent USA Richard Nixon i sowiecki minister spraw zagranicznych Andriej Gromyko oświadczyli, że napięcia wokół Berlina należy załago­dzić w drodze pertraktacji; 26 marca 1970 r. przedstawiciele czterech zwycięskich mocarstw drugiej wojny światowej spo­tkali się w berlińskiej siedzibie Sojuszniczej Rady Kontroli, żeby wynegocjować układ w sprawie Berlina, który ostatecznie pod­pisano 3 września 1971 r., co znacznie poprawiło sytuację za-chodnioberlińskiej wyspy. Tej nowej fazy polityki odprężenia nie mógłby zlekceważyć nawet rząd RFN pod kierunkiem CDU, a ga­binet Brandta miał znacznie mniej oporów przed pójściem w śla­dy wielkich sojuszników i zawarciem układów o rezygnacji z uży­cia siły w stosunkach z Moskwą i Warszawą. Jak kiedyś Adenauer zaakceptował niemiecką integrację z Zachodem, któ­rej życzyli sobie zachodni alianci, ponieważ był głęboko przeko­nany o jej słuszności, tak teraz Brandt usilnie zabiegał o przy­śpieszenie procesu zawierania kompromisów z państwami bloku wschodniego i NRD, których życzyli sobie amerykańscy sojusz­nicy, ponieważ sam uważał je za pilną konieczność.

Debata niemieckiego Bundestagu nad ratyfikacją „ukła­dów wschodnich” osiągnęła punkt kulminacyjny 22 marca 1972 r. i była momentem chwały w historii niemieckiego parla-

193

mentaryzmu, porównywalnym z wielkimi potyczkami oratorski-mi parlamentu z kościoła św. Pawła na temat kwestii niemiec­kiej w 1848 i 1849 r. Po raz pierwszy od dziesiątków lat znów spierano się o to, czym właściwie są Niemcy i jaka powinna być ich przyszłość. Mówcy frakcji rządowej podkreślali szansę, ja­kie wyłaniają się dla Niemiec dzięki „normalizacji” stosunków między Wschodem a Zachodem, przedstawiciele CDU ostrzega­li przed niebezpieczeństwami. Ośrodkiem dyskusji nie była kwestia wymiany ambasadorów i kształtowania stosunków Nie­miec Zachodnich z Europą Wschodnią, lecz przyszłość Niemiec w Europie. Czy chodziło, jak domagała się chrześcijańskode-mokratyczna opozycja, o priorytet ponownego zjednoczenia Nie­miec „w granicach z 1937 roku”, co oczywiście w wyniku za­wartych układów stało się mniej prawdopodobne, czy też, jak chciała koalicja rządowa, przede wszystkim o pokój i odpręże­nie w całej Europie, nawet kosztem niemieckich nadziei na po­nowne zjednoczenie? Czy chciano jeszcze jedności narodu, czy też cel ten stał się już anachroniczny?

Mówiono o kilku możliwych wariantach niemieckiej przy­szłości oraz — co się z tym wiąże — o kilku wersjach niemieckiej przeszłości. Debatę zdominowały cztery całkowicie odmienne wy­obrażenia o niemieckiej historii. Rzecznik opozycji, Richard von Weizsacker, uważał, że cała polityka niemiecka musi być ukie­runkowana na ponowne ustanowienie takiego państwa narodo­wego, jakie w 1871 r. stworzył Bismarck. „Uważam — stwierdził Weizsacker, nawiązując do słynnej definicji Ernesta Renana — że naród jest ucieleśnieniem wspólnej przeszłości i przyszłości, języ­ka i kultury, świadomości i woli, państwa i terytorium. Ze wszyst­kimi błędami, ze wszystkimi pomyłkami ducha czasów, a jednak przy wspólnej woli i świadomości to nasze pojęcie narodu ukształ­tował rok 1871. Stąd — i tylko stąd — my współcześni wiemy, że czujemy się Niemcami. Dotychczas nic tego nie zastąpiło”.

Sprzeciw był gwałtowny i pochodził ze wszystkich obozów. Mówca z SPD wskazywał na różnicę między państwem a naro­dem i wyjaśniał, że w państwie Bismarcka większa część naro­du była uciskana. Jeśli ktoś chce — jak dodał — powoływać się na niemiecką historię, żeby kształtować przyszłość, musi nawiązać do wolnościowych tradycji wojen chłopskich, do oświe­cenia, ruchu robotniczego i ruchu oporu przeciw Hitlerowi.

194

Kilku mówców z południa Niemiec przywoływało zupełnie inne konteksty historyczne: Niemcy nie są właściwie niczym innym jak tylko zlepkiem wielu państw, regionów i miast, Prus, Wirtembergii, Bawarii, Saksonii-Coburg-Gothy, Hamburga i wie­lu innych, które w swej historii bardzo późno i jedynie na krót­ko połączyły się w państwo narodowe. I wreszcie socjaldemo­krata Carlo Schmid nazwał niemieckie państwo narodowe powstałą w wyniku procesów historycznych, ale już niemal cał­kowicie przezwyciężoną formą wspólnoty, wstępnym stadium na drodze ku narodowi europejskiemu.

Słowa te, jak się zdawało, na pewien czas zakończyły de­batę. Po „układach wschodnich” 21 grudnia 1972 r. zawarto niemiecko-niemiecki układ o podstawach stosunków wzajem­nych, który biorąc za punkt wyjścia fakt istnienia dwóch państw niemieckich, ustalał „dobrosąsiedzkie stosunki” między obydwie­ma stronami i gwarantował nienaruszalność granicy niemiecko-niemieckiej. Wkrótce potem obydwa państwa zostały przyję­te do ONZ jako równoprawni członkowie. Wprawdzie obie strony podkreślały w układzie odmienność poglądów „w zasadniczych kwestiach, w tym w kwestii narodowej”, praktycznie jednak pro­blem niemiecki zdawał się ostatecznie rozstrzygnięty.

W rzeczywistości tak jednak nie było. Podczas gdy polity­cy, naukowcy i publicyści wyjątkowo zgodnie prześcigali się w opisywaniu dwóch państw niemieckich w Europie i dzielącej ich granicy jako normalnego zjawiska historycznego, jako ceny za pychę okresu nazistowskiego, a w każdym razie jako nie­uniknionej ofiary na rzecz światowego pokoju, ludzie nadal umie­rali przy murze berlińskim, wykrwawiali się na niemiecko-niemieckiej granicy w gradzie kuł straży granicznych NRD lub w wyniku detonacji min i urządzeń samostrzelnych. Kto chciał skorzystać z prawa do swobody emigracji, zagwarantowanego w ratyfikowanej właśnie przez NRD konwencji praw człowieka ONZ, musiał się przygotować na szykany, dyskryminację wszyst­kich swoich krewnych i karę więzienia. Fakt, że w NRD istniała opozycja, która od czasu układu o podstawach stosunków wza­jemnych i aktu końcowego KBWE w Helsinkach miała odwagę domagać się urzeczywistnienia praw człowieka i prawa do swo­bodnego przemieszczania się, zakłócał nową, pragmatyczną zgo­dę obydwu państw niemieckich. „Zmiana przez zbliżenie”, tak

195

brzmiała formuła, którą doradca Willy'ego Brandta w sprawach polityki wschodnioniemieckiej, Egon Bahr, ukuł już w 1963 r., a która oznaczała, że komunistycznych reżimów nie da się usu­nąć, można je tylko zmieniać. Dlatego też w stosunku do NRD chodziło o ustabilizowanie reżimu SED. Dzięki temu rząd NRD miał się pozbyć lęku o własne istnienie i przyznać społeczeń­stwu większe swobody.

Ta skłonność do przymykania oczu na łamanie zasad de­mokratycznych przez NRD i uprawiania nieco makiawelicznej „Realpolitik” rzeczywiście wydawała się słuszna. Ostatecznie w ten sposób możliwe było wykupienie z enerdowskich więzień dziesiątków tysięcy więźniów politycznych i wynegocjowanie wie­lu drobnych ułatwień dotyczących swobody podróżowania. Na­wet sensacyjne ustąpienie Willy'ego Brandta 6 maja 1974 r. w wy­niku niepojęcie wręcz głupiej operacji agenturalnej Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego NRD podjętej w otoczeniu kanc­lerza niczego nie zmieniło w oficjalnych stosunkach niemiecko-niemieckich. Także „zwrot” z 17 września 1982 r., kiedy to rozpadła się koalicja socjalliberalna, ustępując miejsca czarno-żółtemu sojuszowi partyjnemu (CDU/CSU i FDP) z kanclerzem CDU Helmutem Kohlem, nie miał żadnego wpływu na kwestię niemiecką i jej ocenę w zachodnioniemieckich urzędach i re­dakcjach gazet. W 1987 r. przewodniczący Rady Państwa NRD i sekretarz generalny SED, Erich Honecker, złożył oficjalną wi­zytę w RFN. Zdjęcia prasowe, które całemu światu ukazały kwa-śnosłodkie miny Kohla i Honeckera, przechodzących przed frontem kompanii honorowej Bundeswehiy, sygnalizowały nor­malność i trwałość stosunków w środku Europy.

W polityce i historii nic nie jest tak trwałe jak prowizo­rium; nic natomiast nie jest tak kruche jak stan, który wydaje się trwały. Jeszcze zanim kanclerz RFN i przewodniczący Rady Państwa wymienili uściski dłoni, jedność niemiecka zaczęła się odradzać. Niełatwo stwierdzić, gdzie zaczął się ten proces — musiało się to zdarzyć gdzieś w lasach Białorusi. Na tym wła­śnie terenie amerykańskie satelity szpiegowskie odkryły już w 1976 r. pojawienie się nowoczesnych, mobilnych sowieckich rakiet średniego zasięgu. Niepokojące było to, że rakiety te za­grażały nie Ameryce, lecz Europie i Azji. Ówczesny kanclerz RFN, Helmut Schmidt, który w odróżnieniu od swego poprzednika

196

wizjonera był trzeźwym, precyzyjnie kalkulującym pragmatykiem, jako jeden z pierwszych polityków zachodnioeuropejskich zrozumiał niebezpieczeństwo, jakie stwarzały te rakiety. Teore­tycznie osłabiały one amerykański parasol nuklearny, gdyż w Europie możliwa stałaby się wojna nie zagrażająca kontynen­towi amerykańskiemu, mogło nastąpić więc strategiczne ode­rwanie Europy od USA, Europa zaś mogła stać się przedmio­tem politycznego i militarnego szantażu. Sowiecki szef państwa i partii, Leonid Breźniew, zdawał się prowadzić podwójną grę. Za zasłoną dyplomatycznych uprzejmości powstawało nowe za­grożenie równowagi strategicznej, a wkroczenie wojsk sowiec­kich do Afganistanu w Boże Narodzenie 1979 r. wzmocniło nie­ufność państw zachodnich. Odpowiedzią Zachodu była tzw. podwójna uchwała NATO, wyrażająca gotowość do zainstalo­wania odpowiednich rakiet średniego zasięgu w Europie Zachod­niej, żeby pod amerykańskim parasolem atomowym rozpiąć mniejszy, europejski.

W całej Europie, szczególnie w Niemczech, rozgorzały kon­flikty wokół wykonania podwójnej uchwały. Do „ruchu pokojo­wego”, który zdecydowanie sprzeciwiał się stacjonowaniu zachod­nich rakiet w Niemczech i potrafił zmobilizować setki tysięcy pacyfistycznie nastawionych obywateli, przyłączały się odłamy partii rządowych, co stało się jednym z głównych powodów, dla których realista Helmut Schmidt, nie znajdujący już pewnego poparcia nawet we własnej partii, zdecydował się odejść; zastą­pił go przewodniczący CDU Helmut Kohl. Do zasług Kohla jako kanclerza RFN należy to, że wbrew oporowi znacznej części nie­mieckiej opinii publicznej przeforsował politykę „dozbrojenia", tak jak zasługą „ruchu pokojowego” stało się to, że Niemiec nie można było postawić pod pręgierzem jako państwa wojowniczo usposobionego. Obydwa czynniki, dozbrojenie i demonstracyj­ne dążenie do pokoju, w rzeczywistości nawzajem się uzupełnia­ły i stanowiły jednoznaczny sygnał dla Moskwy.

W dodatku zachodnie supermocarstwo USA, od czasu ob­jęcia urzędu przez prezydenta Ronalda Reagana, nie zamierza­ło poprzestać na rakietowym pokerze, lecz rozpoczęło nową rundę wyścigu zbrojeń. Tym razem chodziło o stworzenie sys­temu obrony antyrakietowej, który miał zabezpieczyć Stany Zjednoczone przed atakami atomowymi. Jednoznacznym za-

197

miarem Reagana było zniszczenie gospodarki sowieckiej wy­ścigiem zbrojeń — w kręgach zachodniej inteligencji modne stało się wyrażanie oburzenia z tego powodu i ośmieszanie byłego aktora filmowego w Białym Domu. Ale Reaganowska polityka konfrontacji zakończyła się niespodziewanym sukce­sem: Moskwa postawiła wszystko na jedną kartę, maksymal­nie rozwijając produkcję zbrojeniową, co doprowadziło do eko­nomicznego załamania kraju. Wojna w Afganistanie, której końca nie było widać i która wiązała się z ogromnymi koszta­mi, ostatecznie zrujnowała Związek Sowiecki.

Nowy i jak na tamtejsze stosunki młody szef partii KPZR, Michaił Siergiejewicz Gorbaczow, który w 1985 r. przejął władzę w Moskwie, miał dość odwagi i mądrości, aby wyciągnąć wnio­ski z tej katastrofalnej sytuacji. Świat nauczył się dwóch rosyj­skich słów: pierestrojka, przebudowa od góry, i głasnost, jaw­ność polityki. Chodziło o odnowę państwa i zasad sprawowania władzy po to, by gospodarkę uczynić wydajną, politykę popular­ną, kraj nowoczesnym i tak odmłodzony Związek Sowiecki wpro­wadzić w XXI wiek. W realizacji niektórych punktów tego pro­gramu sekretarz generalny odniósł sukces. Ale podzielił los wielu innych reformatorów z przeszłości, którzy przykrócili cugli absolutystycznej i autorytarnej władzy, żeby zmodernizować sys­tem, a potem nie potrafili już zapanować nad wyzwoloną w ten sposób dynamiką wydarzeń. Jak w 1789 r. francuski minister Jacques Necker, który chciał uzdrowić finanse państwowe, przez co wywołał rewolucję francuską, tak teraz Gorbaczow próbował zreformować Związek Sowiecki, wysadzając w ten sposób z sio­dła władzę sowiecką.

Zmiana klimatu w Moskwie dała się odczuć w całym blo­ku wschodnim. Takie ugrupowania opozycyjne, jak „Karta 77" w Czechosłowacji czy „Solidarność" w Polsce odważyły się dzia­łać jawnie i stwierdziły, że państwowy aparat represji stał się bardziej pobłażliwy. W innych krajach, na przykład na Węgrzech, rządzący komuniści, a przynajmniej część z nich, odkryli w so­bie liberalne, pluralistyczne przekonania i zaczęli naśladować reformy Gorbaczowa. Europejskie państwa bloku wschodniego odpadały od Związku Sowieckiego jedno po drugim, przy czym początek temu procesowi dała Polska. Tempo, w jakim się od­bywał, wiązało się z medium, które relacjonowało te zdarzenia:

198

po raz pierwszy rewolucja nie toczyła się głównie na ulicach, lecz w telewizji. Demonstracja w Pradze wyglądała tak samo jak demonstracje w Dreźnie lub Warszawie, gdyż prażanie mieli w pa­mięci telewizyjne relacje z Drezna, a drezdeńscy demonstranci zachowywali się podobnie jak warszawscy. Zdarzenia dostar­czały materiału, obraz zaś stwarzał nową polityczną rzeczywi­stość — rewolucja dokonywała się w telewizji, wszystko inne było już tylko rezultatem. Dlatego te gruntowne zmiany prze­biegały niezwykle szybko, i dlatego odbywały się, co również było nowością w historii, całkowicie bezkrwawo — demonstranci nie zajmowali budynków rządowych, lecz stacje telewizyjne.

Przez kilka miesięcy zdawało się jednak, że wbrew panu­jącemu w społeczeństwie niezadowoleniu NRD jest skałą nie­wzruszenie trwającą w kipieli. Wierzyła w to nie tylko rządząca grupa aparatczyków pod przywództwem Ericha Honeckera, który zdawał się nie dostrzegać upadku systemu sowieckiego („Rozpędzonych socjalizmu kół / Nie zatrzyma osioł ani wół”) i roił sobie, że w Moskwie działają mięczaki i zdrajcy. Również w Niemczech Zachodnich obserwowano wzrastający niepokój wśród ludności NRD raczej z obawą niż z nadzieją. Mało kto potrafił sobie wyobrazić, że Związek Sowiecki zrezygnuje ze swej zachodniej forpoczty. Wszyscy mieli w pamięci zdarzenia z 17 czerwca 1953 r., wiedziano również, że Egon Krenz, jeden z czołowych funkcjonariuszy Biura Politycznego SED, był nie­dawno w Chinach i gratulował tamtejszemu kierownictwu krwa­wej masakiy liberalnych demonstrantów na placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie — coś podobnego mogło się teraz wydarzyć także w Lipsku lub w Berlinie.

Te podejrzenia w stosunku do przywódców SED nie były w żadnym wypadku błędne, natomiast błędne okazały się przy­puszczenia co do interesów sowieckich. Gorbaczow jasno zda­wał sobie sprawę, że przez swój bardzo niemiecki doktrynalny upór SED sama kopie sobie grób. Poza tym bezpośrednie połą­czenia między Związkiem Sowieckim a Zachodnią Grupą So­wieckich Sił Zbrojnych w NRD zostały przerwane, kiedy Polska wyłamała się z systemu. Moskiewskiemu kierownictwu nie po­zostawało nic innego, jak wyrównanie linii frontu. Związek So­wiecki przygotowywał więc odwrót do matecznika, żeby móc uporać się z destrukcyjnymi sprzecznościami wewnętrznymi,

199

oddając Europie państwa zachodniego przedpola. Kreml przy­jął bowiem założenie, iż bogaty Zachód przejmie odpowiedzial­ność za gospodarcze przetrwanie Europy Wschodniej i w dodat­ku uhonoruje sowiecki odwrót.

Kiedy jesienią 1989 r. w Dreźnie, Berlinie i Lipsku setki tysięcy ludzi skandowały: „To my jesteśmy narodem”, co szyb­ko przeszło w okrzyk: „Jesteśmy jednym narodem”, zaskoczone służby bezpieczeństwa zwróciły się do sowieckiego ambasadora w NRD z żądaniem wojskowego wsparcia przy tłumieniu de­monstracji. I zdarzyła się rzecz niewyobrażalna: Związek Sowiecki odmówił, pozbawiając tym samym SED władzy. Śmiertelny cios reżim enerdowski otrzymał od swych węgierskich towarzyszy, którzy otworzyli granice na Zachód przed przybierającym na sile strumieniem wschodnioniemieckich uciekinierów. Co w tej sy­tuacji pozostało ludziom skupionym wokół Honeckera? Wieczo­rem 9 listopada 1989 r. otwarto przejścia graniczne przy murze berlińskim. Zjednoczenie obydwu państw niemieckich było nie­uniknione i dokonało się w niecały rok później.

200



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Hagen Schulze NIEMCY NOWA HISTORIA (2) doc
Hagen Schulze NIEMCY NOWA HISTORIA
04 Nowa Historia made in Brooklyn, Nowa Historia made in Brooklyn
HISTOR (2) DOC
(1)Dunbar Robin Nowa historia ewolucji czlowieka
Niemcy Wschodnie, historia zaboru Rachel Knaebel, Pierre Rimbert
NOWA SCIAGA DOC
HISTORIS DOC
Lustro swiata Nowa historia sztuki J Bell
20 01 2009 historia doc
Ekonomia na historię (2) doc
HISTOR 1 DOC

więcej podobnych podstron