Żeromski Stefan Ludzie bezdomni streszczenie i opracowanie (klp)


LUDZIE BEZDOMNI - STEFAN ŻEROMSKI

/źródło: www.klp.pl/

Powieść Stefana Żeromskiego „Ludzie bezdomni” powstała w latach 1898-99. Pierwsza wzmianka o utworze pochodzi jednak z roku 1897, na co wskazują autorzy „Kalendarza życia i twórczości” pisarza, Stanisław Eine i Stanisław Kasztelanowicz. W liście do Henryka Bukowskiego z dnia 20 października 1897 Żeromski pisał, że ma „na warsztacie dużą powieść”. Następną informację o „Ludziach bezdomnych” można odnaleźć w liście z dnia 22 listopada 1898 do krytyka, Jana Lorentowicza, którego pisarz prosił o wiadomości dotyczące domu noclegowego Chǎteau Rouge w Paryżu, które chciał wykorzystać w powieści. Wówczas był już w pełnym toku pracy nad dziełem. 

Latem 1899 roku przepisywał gotowe rozdziały tomu pierwszego i w sierpniu zawiózł je do Krakowa, do drukarni Anczyca. Następnie wyjechał do Zakopanego, gdzie pracował nad drugą częścią powieści. W liście do żony, Oktawii, datowanym na 4 września, pisał:

„Nareszcie zaczął się druk. Już popełniłem pierwszy arkusz. Będzie dwa tomy, blisko trzysta stron. To, co oddałem, będzie stanowiło tom pierwszy. Teraz piszę ciągle tom drugi, gdyż koniecznie bym chciał skończyć to przed odjazdem. […] Całe dnie spędzam na pisaniu, bo Anczyc mię nagli, grożąc, że przerwie i odłoży druk, jeśli nie będę w oznaczonych terminach przesyłał rękopisu. […] Muszę pisać bez przerwy. […] Ciągłe korekty, listy z Anczycem, poprawki. Zaraz po śniadaniu, przed dziesiątą, siadam do roboty i piszę do obiadu. Po obiedzie piszę do zmroku.”.


Intensywna praca i nade wszystko pragnienie ukończenia powieści w terminie, spowodowała, że Żeromski nawet na wiadomość o narodzinach syna nie przerwał pisania i nie wrócił do domu:

„Dla niego piszę ze łzami tę powieść o ludziach bezdomnych. […] Wszystko, co teraz myślę, jest tak jakby spowiedzią, którą on kiedyś będzie czytał.”.

W początkach października rękopis „Ludzi bezdomnych” był ukończony:

„Wczoraj właśnie skończyłem ostatnią stronicę powieści. Jest już z drugiego tomu wydrukowanych sześć arkuszy, brakuje jeszcze ośmiu. Gdybym o parę dni przedłużył ten pobyt, tobym tu skończył korektę. W przeciwnym razie będzie ją robiła sama drukarnia, gdyż do Warszawy przesyłać nie sposób. […] Wielka radość dla mnie to skończenie powieści. Zupełnie jakbym jaką górę odwalił na bok. Dwa tomy! W sumie trzydzieści arkuszy druku, czyli blisko pięćset stronic. Pierwszy tom został ślicznie odbity na czysto, bez jednego błędu.”.

Na przełomie listopada i grudnia 1899 roku dzieło było już całkowicie przygotowane do druku, a 14 grudnia pisarz przesyłał pierwsze egzemplarze utworu krytykom.

Żeromski przygotował się do pracy nad „Ludźmi bezdomnymi” niezwykle rzetelnie i drobiazgowo, wykorzystując zebrany materiał faktograficzny oraz własne doświadczenia i przeżycia. W 1899 roku udał się w podróż do Dąbrowy Górniczej, by na własne oczy zobaczyć życie Zagłębia. Czytelnicy i badacze utworu z łatwością doszukiwali się elementów biograficznych i dostrzegali zbieżność świata powieściowego z rzeczywistym. Pierwowzorem Cisów był Nałęczów, o czym świadczyła topografia i opisany w książce krajobraz. W Nałęczowie pisarz przebywał w latach pracy jako guwerner u inżyniera Michała Górskiego, właściciela majątku. 

ieszczącym się na terenie majątku zakładem leczniczym. Żeromski zadbał również o autentyzm opisu pracy w stalowni i kopalni, posługując się fachowymi terminami i nazwami narzędzi. Precyzyjnie przedstawił warunki pracy i proces produkcji w fabrykach, dzięki czemu utwór stał się cennym źródłem informacji. Obserwacje, wyniesione wizyty w warszawskiej fabryce Brüma przy ulicy Krochmalnej, wykorzystał w opisie fabryki cygar, w której pracowała żona Wiktora Judyma. 

Dostrzegano również podobieństwo bohaterów „Ludzi bezdomnych” do autentycznych postaci. Pisał o tym między innymi Jerzy Kędzioła, autor „Młodości Stefana Żeromskiego”:

„Szczegółowe rozejrzenie się w ocalałych z tamtych czasów listach i bogatych archiwaliach przekonywa, jak wiernie i jak dokładnie zostali oni skopiowani. Aż do owych „cichych kas” Lesa, aż do czamary i całej filozofii życiowej Krzywosąda, manii podrabiania antyków i tytułów jego falsyfikatów, aż do takich szczegółów, jak skrót nazwiska Leszczykowskiego na M. Les (Bukowski podpisywał się w listach „H. Bi.”). Wyjąwszy zmiany, związane z przesunięciem akcji do Nałęczowa - Cisów, i z profesją bohaterów, charakterystyka osób i stosunków, będących podłożem zatargu między Judymem a Krzywosądem, została wiernie przeniesiona z Rapperswillu”.



Pierwowzorem Joanny Podborskiej była żona pisarza, Oktawia, Tomasza Judyma - lekarz-społecznik Józef Zieliński, Korzeckiego - Edward Abramowski, M. Leszczykowskiego - Henryk Bukowski, Węglichowskiego - Józef Gałęzowski, Krzywosąda Chobrzańskiego - Włodzimierz Rużycki de Rossenwerth. Losy Joasi Podborskiej są w dużej mierze odbiciem własnych przeżyć Stefana Żeromskiego. Autor wykorzystał również swoje doświadczenia z warszawskich i rapperwilskich lat życia. Materiałem do kreacji powieściowych postaci i zdarzeń było więc całe dotychczasowe życie pisarza, spędzone w różnych środowiskach i wśród ludzi z rozmaitych klas społecznych.

Na okładce pierwszego wydania „Ludzi bezdomnych” widniała data z 1900 roku. Po trzech miesiącach od ukazania się powieści na rynku wydawniczym, podpisano z Żeromskim umowę na wydanie drugie, za które otrzymał 1000 rubli.

Akcja „Ludzi bezdomnych” rozgrywa się w czasach współczesnych autorowi - w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku i obejmuje ponad trzy lata. Rozpoczyna się wiosną w Paryżu, gdzie od kilkunastu miesięcy Tomasz Judym studiuje medycynę, w dniu, w którym poznaje on panią Niewadzką, panny Orszeńskie i Joannę Podborską. W rok później, w czerwcu młodzieniec wraca do Warszawy, gdzie przebywa do kwietnia następnego roku. W ostatnich dniach kwietnia opuszcza rodzinne miasto, by podjąć pracę w zakładzie leczniczym w Cisach. Tam mieszka i pracuje przez rok. Następnie bohater wyjeżdża do Zagłębia. Akcja kończy się w kilka tygodni później - we wrześniu.

Fabuła powieści obejmuje lata wcześniejsze - dzieciństwo Judyma, o którym opowiada bratu, założenie zakładu leczniczego w Cisach, lata dzieciństwa Joasi Podborskiej, które nauczycielka wspomina na kartach dziennika. Fabuła cofa się aż do czasów po powstaniu styczniowym, po którym Leszczykowski musiał uciekać z kraju - ze względu jednak na cenzurę zostało to zasugerowane przez użycie odpowiedniej symboliki. 
Akcja utworu rozgrywa się w Paryżu (rozdział „Wenus z Milo), w Warszawie (ulica Ciepła, Aleje Ujazdowskie, mieszkanie Tomasza Judyma, dom doktora Czernisza) oraz w dwóch miejscowościach na prowincji: w Cisach oraz Zagłębiu. Rozdział „W drodze” przenosi akcję do Szwajcarii, gdzie przebywa brat głównego bohatera, Wiktor. Z osobą Joasi Podborskiej związane są miejsca jej dzieciństwa i wczesnej młodości, które wspomina w dzienniku: Głogi, Mękarzyce, Krawczysko oraz Kielce.

Tytuł powieści Stefana Żeromskiego można rozpatrywać w sensie dosłownym oraz metaforycznym.
W znaczeniu dosłownym, ekonomiczno-społecznym, ludzie bezdomni to ludzie, którzy nie mają własnego domu. Zagadnieniu temu pisarz poświęca wiele uwagi na kartach dzieła. Bezdomnymi są nie tylko główni bohaterowie utworu - Tomasz Judym i Joanna Podborska. Bezdomność dotyczy również ludzi z dalszego tła powieści, należący do klasy robotniczej, którzy żyją w tragicznych warunkach mieszkaniowych. Żeromski podkreśla ten fakt, określając ich mieszkania jako „nory” i „budy”. Wielu z nich, podobnie jak Wiktor Judym, zostaje zmuszonych do tułaczki po świecie w poszukiwaniu godziwej pracy. Znaczenie dosłowne tytułu dzieła jest jednocześnie oskarżeniem panującego porządku społecznego.

Bezdomność w powieści Żeromskiego posiada również znaczenie metaforyczne, rozpatrywane w kilku aspektach. Dom w dużej mierze to symbol stabilizacji życiowej, spokoju, ciepła i relacji rodzinnych, które chronią człowieka przed samotnością. To swoiste „miejsce człowieka na świecie”. W „Ludziach bezdomnych” zarówno główni bohaterowie, jak i wiele postaci drugoplanowych (Wiktor Judym, inżynier Korzecki, M. Leszczykowski) nie mają swojego miejsca na świecie. 
Tomasz Judym dzięki wykształceniu wyniósł się nad poziom własnego środowiska i świadomie odrzucił dom rodzinny. Joasia Podborska po śmierci rodziców musiała opuścić dom, by pomóc braciom i zarabiać na własne utrzymanie. Wiktor na skutek buntu i własnej niepokorności został zmuszony do opuszczenia rodziny i Warszawy. Taki sens bezdomności, którą można określić jako bezdomność społeczną, został silnie zaakcentowany w utworze i miał różnorakie motywacje. Doktor Judym odrzucił możliwość stworzenia prawdziwego domu u boku ukochanej kobiety - domu, którego wartość cenił i za którym tęsknił. Jego decyzja miała źródło w potrzebie poświęcenia się dla wyższych idei, które były dla niego ważniejsze od własnego szczęścia. 
Podborska również marzyła o domu, o czym świadczyły emocje, związane z powrotem do miejsc, w których dorastała i pożegnanie z nimi. Śmierć rodziców spowodowała, że została „wydziedziczona” i musiała mieszkać u obcych. Bezdomność społeczna dziewczyny wynikała niejako z twardego „prawa życia” - każde dziecko w pewnym momencie musi opuścić dom rodzinny, by o własnych siłach szukać swojego miejsca na świecie.

W „Ludziach bezdomnych” można odnaleźć również sens bezdomności nie wypowiedziany wprost ze względu na cenzurę. To bezdomność ludzi, którzy ze względów politycznych musieli opuścić ojczyznę - dobrowolnie jak Wiktor Judym lub z rozkazu władz jak brat Joanny, Wacław, umierający na zesłaniu. 

O bezdomności ludzi bez państwa, szczególnie ważnej dla tych, którzy sami to przeżyli, pisał Żeromski we wspomnieniach o Marianie Abramowiczu, działaczu ruchu podziemnego, zesłanego do Wierchojańska:

„Gdy napisałem był opowiastkę o ludziach bezdomnych tego typu, a raczej o tym antropologicznym gatunku pod tytułem „Ludzie bezdomni”, otrzymałem daleką, ogólną drogą, fotografię Mariana Abramowicza i jego rodziny z Wierchojańska na Sybirze, w futrach reniferowych czy niedźwiedzich. Twarze tylko aryjskie wskazywały, że to nie są Eskimosi lub Jakuci. Na odwrocie wizerunku znalazłem napis: „Za „Bezdomnych” od bezdomnych podziękowanie i pozdrowienie. Była to w moim życiu pisarskim najzaszczytniejsza „recenzja” i najwyższa nagroda.”.

O takiej bezdomności mówi także Korzecki, recytując fragment wiersza Juliusza Słowackiego:

Żem prawie nie znał rodzinnego domu,
Żem był jak pielgrzym, co się w
 drodze trudzi
Przy blaskach gromu.

Bezdomność zestawiona z pielgrzymowaniem w czasach, kiedy Polska trwała w oczekiwaniu na odzyskanie niepodległości, miała specjalną polską wymowę. Topos pielgrzyma zyskał szczególne znaczenie dzięki utworowi Adama Mickiewicza: „Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego”. Oznaczał pielgrzymowanie do ziemi świętej - wolności ojczyzny. 
Dzięki takim postaciom, jak Korzecki, Leszczykowski czy też Wacław Podborski, Żeromski zasygnalizował bezdomność ludzi bez własnego państwa. Ostatecznie również Tomasz Judym dołączył do tego typu bezdomnych. Poczuwając się do odpowiedzialności za istniejące dokoła niego zło społeczne i wykazując chęci, aby z nim walczyć, zrezygnował z możliwości założenia rodziny i stworzenia domu z Podborską. Tym samym powtórzył gest mickiewiczowskiego Konrada Wallenroda, który odrzucił własne szczęście - dom-rodzinę na rzecz „domu-ojczyzny”. O bezdomności, wybranej przez głównego bohatera „Ludzi bezdomnych” pisał Ignacy Matuszewski:

„Problem bezdomności jakkolwiek umiejscowiony w przestrzeni i czasie, ma, prócz znaczenia lokalnego, ogólnoludzkie. „Bezdomnym” musi być każdy człowiek owładnięty jakąś altruistyczną ideą. Dlaczego? Bo największym wrogiem altruizmu i poświęcenia jest wrodzona człowiekowi potrzeba szczęścia osobistego, własnego gniazda, „domu”, którego umiłowanie działa z konieczności paraliżująco na rozwój uczuć antyegoistycznych. Ognisko rodzinne płonie często kosztem „ogniów idealnych”, ożywiających w pewnym okresie pierś każdej szlachetnej jednostki.”.

Metaforę bezdomności można odczytać także w sensie egzystencjalnym. Wynikała ona z poczucia wyobcowania, samotności, niemożności pogodzenia się ze złem oraz „niezakorzenienia” człowieka w świecie. Taki typ bezdomności odczuwał inżynier Korzecki, w którego osamotnieniu i lęku przed światem znalazły odbicie zagadnienia charakterystyczne dla dekadentyzmu. Ostatecznie bohater odrzucił świat, popełniając samobójstwo. 

Tytuł powieści Stefana Żeromskiego można więc interpretować w różnoraki sposób. „Ludzie bezdomni” to nie tylko ci, którzy nie mają własnego domu - w znaczeniu potocznym, ale także ci, którzy nie mają ojczyzny oraz ci, którzy nie potrafią odnaleźć się w świecie.

Kompozycja „Ludzi bezdomnych” została w pełni podporządkowana założeniu artystyczno-ideowemu autora. Żeromski chciał nie tylko stworzyć plastyczny obraz życia postaci i emocji, które wyłaniają się z rozwoju wątków fabularnych. Przede wszystkim pragnął napisać powieść o charakterze świadomie programowym.

Ówczesna krytyka literacka zarzucała pisarzowi brak zwartej fabuły i podkreślała, że poszczególne epizody stanowią odrębne części o samoistnym życiu artystycznym. Piotr Chmielowski pisał:

„Nie jest to powieść dobra pod względem układu, bo się uwiązała z szeregu obrazków, niekiedy bardzo luźnie ze sobą złączonych.”.

Ignacy Matuszewski podkreślał, że powieść posiada „pewne braki estetyczne i wady”. Z ostrą krytyką „Ludzi bezdomnych” wystąpił Tadeusz Gałecki:

„Autor „Bezdomnych” źle buduje swoje powieści - takie jest zdanie ogółu; ja powiedziałbym, że buduje je niepraktycznie. Jest zawiłym w przeprowadzaniu głównej myśli, często gubi, a raczej przerywa wątek, umieszcza całe epizody i długie opisy niczym nie związane z osnową opowiadania i męczy czytelnika, zmuszając go do odszukiwania głównej idei wśród tysiąca szczegółów […] Nie każdy i nie co dziesiąty nawet z czytelników potrafi zorientować się w tym gąszczu i otrzymać całość wrażenia.”.



W obronie kompozycji dzieła wystąpił Antoni Potocki, który uznał utwór Żeromskiego za nowy typ powieści. Luźną budowę „Ludzi bezdomnych” usprawiedliwiał „życiowym prawdopodobieństwem”. Podkreślał także nowatorstwo powieści:

„Utwór ten bardzo śmiało, bardzo wyraźnie przeciwstawił powieści narracyjnej - powieść nastrojową”.

Potocki w szczegółowej analizie dzieła wykazał na czym polega budowa powieści nastrojowej, za jaką uznał

 dzieło Żeromskiego. Elementem charakterystycznym dla powieści nastrojowej były rozdziały, które zasadniczo nie rozwijały akcji utworu, lecz wprowadzały czytelnika w swoisty nastrój. Tworzyły one specyficzne impresje, obrazy quasi-malarskie, które poprzez opis pejzażu odzwierciedlały stan duszy bohaterów. Są one obrazowymi odpowiednikami stanów według założeń symbolistów, że „pejzaż jest stanem duszy”. 
Taką funkcję spełniają w „Ludziach bezdomnych” w całości rozdziały: „Smutek” i „Przyjdź” oraz w dużej części: „Ta łza, co z oczu twoich spływa…” i „Rozdarta sosna”, w którym rozwój akcji został wzbogacony nastrojowymi krajobrazami, dopowiadającymi sensy fabularne utworu. Rozdział „Smutek” dzięki opisowi jesiennego parku, podsumowuje uczuciowo przegraną Judyma na spotkaniu lekarzy u Czernisza. „Przyjdź” to odpowiednik uczuciowych rozterek głównego bohatera, który nie potrafił dokonać wyboru między dwiema kobietami - Natalią i Joanną. Rozdział ukazuje park w okresie wiosennego budzenia się przyrody do życia. Poetyckie etiudy, za które można uznać te fragmenty powieści, umożliwiają ukazanie nastroju emocji, które były psychologicznie trudne do opisania, skomplikowane i często złożone. Jesień symbolizowała więc śmierć śmiałych projektów Tomasza Judyma i psychiczne przeżycia z tym związane. Wiosna natomiast odzwierciedlała uczuciowe przesilenie i uświadomienie sobie przez młodzieńca miłości do Podborskiej.

Obrazy quasi-malarskie zastępowały pojęciowe wyeksponowanie skomplikowanych spraw psychologii. Poetyka tych rozdziałów, sposób ich organizacji językowej, odróżnia je od innych partii powieści, które posuwają naprzód akcję, prezentują bohaterów lub nowe sytuacje i zdarzenia. Ich budowa jest zgodna z zasadami poezji symboliczno-nastrojowej, w której czynnikiem organizacji nastroju była przede wszystkim artystyczna realizacja wybranego przez artystę pejzażu. Nastrojowe rozdziały „Ludzi bezdomnych” w rzeczywistości nie rozbijały więc toku fabularnego powieści, jak twierdziła ówczesna krytyka literacka, lecz łączyły go w całość. Oprócz tak wyeksponowanych partii „nastrojowych” w kompozycji dzieła Żeromskiego można wyodrębnić liczne nastrojowe i nastrojowo-symboliczne wstawki wewnątrz poszczególnych rozdziałów. Taką rolę pełni między innymi opis burzy w rozdziale pt. „Pielgrzym”. Zastosowana w dziele technika symboliczno-nastrojowa sprawiła, że autor dokonał swoistej liryzacji prozy, nasycając ją elementami charakterystycznymi dla poezji. 

Równie ważnym elementem kompozycji „Ludzi bezdomnych” są liczne sceny typowo symboliczne. Z symbolizmem wiąże utwór już wieloznaczny tytuł oraz zakończenie, choć symbole można odnaleźć w różnych fragmentach powieści. Symboliczne znaczenie ma zakończenie rozdziału „Aspegres me…”. Krzyk pawia, ptaka, który w wielu kulturach był znakiem wiecznej przemiany i symbolem uniwersum, w dziele Żeromskiego oznaczał tajemnicę śmierci, spotkania duszy z Bogiem i wnosił do fabuły element metafizyczny. Według zasad symbolizmu skomponowane zostało także zakończenie utworu, którego nastrój stopniowo potęgują trzy ostatnie rozdziały: „Aspegres me…”, „Dajmonion” i „Rozdarta sosna”. „Aspregres me…” kończy przeraźliwy krzyk pawia, symbolizujący śmierć chorej kobiety, którą odwiedził doktor Judym. 
„Dajmonion” oparty został na fragmencie „Obrony Sokratesa” Platona, przesłanego głównemu bohaterowi przez Korzeckiego jako swoisty testament. Rozdział ten, podobnie jak poprzedni, kończy się śmiercią, lecz tym razem jest to śmierć z wyboru - śmierć samobójcza. Ostatni rozdział to śmierć miłości Tomasza i Joanny. Główny bohater „Ludzi bezdomnych” czuje potrzebę zmian i nie może „po filistersku” zgodzić się na istnienie świata, w którym ludzie pracy są skazani na śmierć w trzydziestym roku życia, a ludzie mu bliscy nie potrafią w nim żyć. Judym wypowiada wówczas znamienne słowa:

„Odkąd tu przybyłem i zacząłem patrzeć, coś we mnie rozdmuchuje ogień. Pali się we mnie! Nie wiem, co to płonie, nie wiem, co trawi ten pożar…”.

Zastosowana tu symbolika ognia i pożaru zastępuje przedstawienie wprost argumentów, dla których mężczyzna nie chce i nie może związać się z Podborską, by założyć z nią rodzinę. Jego dramatyczne rozdarcie emocjonalne i ideowe symbolizuje także pień rozdartej sosny, który „ocieka krwawymi kroplami żywicy”. Symbolika taka była jednoznaczna i charakterystyczna dla czasów przełomu wieków, kiedy to w pełni świadomie przygotowywano rewolucję. Oznaczała przede wszystkim płomienie powstania. Rozdarta sosna staje się symbolem rozstania młodych, które należy rozpatrywać także w kontekście burzy rewolucyjnej. 

Takie zakończenie powieści często usprawiedliwiano niemożnością wypowiadania wprost przyczyn ostatecznej decyzji Judyma. Wiązało się ono również z koncepcją powieści otwartej, w której podstawową metodą było niedopowiedzenie i postawienie przed czytelnikiem otwartych kwestii, zasugerowanych właśnie symbolami. Końcową decyzję doktora można także odnieść do poglądów autora, który rewolucję postrzegał jako działanie celowe i skuteczne, lecz pociągające za sobą ofiarę i poświęcenie. Dlatego też tragizm postanowienia Tomasza polegał na wyborze między ideą służenia ogółowi a prywatnym szczęściem, które zdecydowanie odrzucił. Taki wybór może usprawiedliwić wyrzeczenie się młodzieńca, który bał się własnego egoizmu, który z czasem zmusiłby go do zdradzenia „idei” na rzecz domu i ukochanej żony.
Kolejnym elementem kompozycyjnym, charakterystycznym dla powieści Żeromskiego, jest humor, łagodzący ciężkie przeżycia głównego bohatera. Komizm do „Ludzi bezdomnych” wnoszą zarówno postacie, jak i epizody oraz luźne scenki, nasycone humorem w różnych jego odmianach: od pogodnego żartu po sarkazm i ironię. Dzięki temu dramatyczna fabuła utworu została zrównoważona scenami „lżejszymi”, operując jednocześnie krańcowymi tonacjami tragizmu i komizmu.
Za element rozbijający i tak luźną budowę powieści należy uznać ostatni rozdział pierwszego tomu, zatytułowany „Zwierzenia”, który w całości opiera się na intymnych zapiskach w dzienniku, prowadzonym przez Joannę Podborską. Forma osobistego pamiętnika otworzyła przez pisarzem nowe możliwości - dawała ogromną swobodę twórczą i umożliwiła rozluźnienie kanonów fabularnych. Dzięki dziennikowi nauczycielki Żeromski wprowadził do utworu zagadnienia, związane ze wszystkimi dziedzinami jej życia oraz poruszył istotne problemy epoki, w której żył. Osobisty pamiętnik młodej i niezwykle wrażliwej dziewczyny dodatkowo wpłynął na liryzację prozy, pełniąc funkcję nastrojowo-twórczą. Można go określić jako czynnik „uwewnętrzniania” powieści, prezentujący życie uczuciowe bohaterki, jej duchowy rozwój a także sposób myślenia.

Omawiając kompozycję „Ludzi bezdomnych” warto wspomnieć również o sposobach przedstawiania bohaterów oraz narracji. Stefan Żeromski, kreując kolejne postacie powieści, skupiał się głównie na ukazaniu niejednorodności i nieharmonijności ludzkiego wnętrza. Starał się wykazać, że w każdym człowieku, podobnie jak w życiu zewnętrznym, rozgrywają się skomplikowane i trudne walki, nie tylko niezrozumiałe dla osób postronnych, ale przede wszystkim dla niego samego. W prezentacji bohaterów uświadamiał wielokrotnie czytelnikowi, iż wnętrze człowieka, jego świadomość i uczuciowość, są nieznane i zmienne. Wynikiem takiej nowoczesnej wiedzy o różnorodności życia psychicznego była konstrukcja bohaterów dzieła. 
Pisarz posłużył się różnymi metodami, aby odzwierciedlić życie wewnętrzne swych postaci. W przypadku Tomasza Judyma odbiorca poznaje przeżycia lekarza z relacji narratora, który jednak występuje z pozycji bohatera - używa często jego słownictwa, posługuje się typowym dla mężczyzny sposobem myślenia. Narrator wiernie odtwarza monolog wewnętrzny Judyma, jego odczucia, przedstawia poszczególne stany psychiczne, świadczące o przeżywaniu świata. Najczęściej jest to mowa pozornie zależna. Wewnętrzną niespójność stanów emocjonalnych bohaterów oddają także swoiste ekwiwalenty obrazowe w postaci opisów przyrody oraz obrazów symbolicznych. Metodę pejzażu emocjonalnego wykorzystał autor również przy przedstawianiu innych postaci: Joasi, Wiktora Judyma oraz inżyniera Korzeckiego. 
Osobowość Joanny Podborskiej czytelnik poznaje głównie dzięki jej dziennikowi. Forma ta umożliwiła używanie pierwszej osoby, a wszystkie obserwacje i zapiski w pamiętniku dokonywane są bezpośrednio przez autorkę. Dziennik nauczycielki został tak skonstruowany, aby skupiał się w dużej mierze na opisie i autoanalizie przeżyć psychicznych młodej dziewczyny, towarzyszących zmienności i rozwojowi doznań emocjonalnych. Joasia notuje uwagi o nastrojowej „huśtawce”, przybliża swój stosunek do innych ludzi, spraw społecznych, literackich i egzystencjalnych. Postać Korzeckiego scharakteryzowana została poprzez dialogi i quasi-dialogi, w których mężczyzna wprost ujawnia swoje stany emocjonalne. Dzięki monologom, wygłaszanym z potrzeby „wyzewnętrzniania się”, czytelnik poznaje zmienne stany psychiczne inżyniera, dręczący go nieustannie lęk przed życiem oraz poglądy na sprawy społeczne i egzystencjalne.

Specyficznym elementem konstrukcji bohaterów powieści jest to, że pisarz uczynił z niektórych postaci swoiste sobowtóry własnej osobowości i poglądów, poprzez które przedstawiał nurtujące go problemy i zagadnienia. Tomasz Judym, Joanna Podborska, Wiktor oraz inżynier Korzecki stali się dzięki temu nosicielami przekonań i opinii Żeromskiego. 

Postacie poboczne i epizodyczne prezentowane są poprzez charakterystykę zewnętrzną bezpośrednio przez narratora. Autor skupił się w tym przypadku głównie na odtworzeniu ich fizjonomii, rysów twarzy, ubioru a także sposobu bycia. Dopiero w trakcie rozwoju akcji bohaterowie dalszego planu prezentują się sami, poprzez swoje zachowanie i działanie.
Wykorzystując różne metody kreacji głównych i drugoplanowych bohaterów Żeromski stworzył postacie, którym nadał własne, zindywidualizowane i bogate życie wewnętrzne. Bohaterowie poboczni tworzą natomiast barwne figury, nakreślone techniką malarską bądź sceniczną, i posiadają wyrazisty kontur oraz duchowy „zarys ogólny”.
Narrator „Ludzi bezdomnych” jest wszechobecny i wszechwiedzący. Należy on do świata przedstawionego, jest jednocześnie obserwatorem i relacjonuje wydarzenia. Zasada trzecioosobowej narracji została złamana jedynie w ostatnim rozdziale pierwszego tomu powieści. Tu funkcję narratora pełni jedna z bohaterek utworu, Joanna Podborska, a jej zwierzenia przyjmują formę dziennika, pisanego w pierwszej osobie liczby pojedynczej.
Stefan Żeromski stworzył nowy typ powieści - powieść nastrojową, określaną także jako powieść młodopolska. Uzyskał to dzięki wprowadzeniu w tok fabuły różnego typu „materię niefabularną”: obrazy nastrojowe, symbole, dziennik. W ten sposób przełamał zasadę ścisłej fabularności oraz połączył w jedność odmienne techniki pisarskie - partie ściśle realistyczne lub naturalistyczne wzbogacił elementami prozy o charakterze poetyckim i psychologiczno-filozoficznym.

Stylistyka „Ludzi bezdomnych”, podobnie jak kompozycja powieści, znacznie różni się od konwencji pozytywistycznych i przedpozytywistycznych. Łączy w sobie wiele cech powieści realistycznej i nowo powstającej powieści modernistycznej, tworząc jednocześnie formę całkowicie odrębną, nową i niepowtarzalną.

Z tradycją prozy werystycznej, zarówno realistycznej, jak i naturalistycznej, utwór Żeromskiego łączy rzeczywistość i obiektywizm informacyjny. Opisy miejsc, zachowania ludzi, życia i warunków pracy bohaterów są niezwykle sumienne, rzeczowe i obiektywne. Opierają się przede wszystkim na przekazywaniu informacji przez narratora, który posługuje się stylem neutralnym, niekiedy zbliżonym do naukowego, za pomocą krótkich, najczęściej nie zmetaforyzowanych zdań. Obok tej realistycznej narracji występuje inna - oparta na długich, wieloczłonowych zdaniach. Wówczas narrator operuje epitetami metaforycznymi, rozbudowanymi porównaniami i metaforami. Jest to technika tzw. „bogatego mówienia”, nastawionego w głównej mierze na przekazywanie emocji i doznań bohaterów. Dzięki tak rozbudowanym zdaniom świat postrzegany jest głównie zmysłami, a rzeczywistość została ostro skontrastowana zarówno przy odtwarzaniu rzeczy pięknych, jak i brzydoty, wynaturzeń oraz zła świata. W odzwierciedlaniu życia i warunków pracy najuboższych Żeromski posłużył się techniką szczegółowego i somatycznego widzenia, charakterystyczną dla naturalizmu. Wykorzystał również zalecenia naturalistów, które nakazywały swoistą naukowość opisów. Dzięki temu w sposób szczegółowy i drobiazgowy odtworzył wygląd ulic Warszawy, sklepów, produktów w nich sprzedawanych, itd. Ze szkołą naturalistyczną wiąże powieść także sam wybór przedmiotu opisu - dzielnicy nędzy oraz sposób jej ukazania, wydobywający wszystko, co złe. Również słownictwo, wykorzystane w ramach opisów, jest typowo naturalistyczne. Kreacja świata powieści opiera się na biologicznym sposobie widzenia świata, występującym nie tylko przy przedstawieniu ludzi, ale także świata przedmiotów martwych, który ukazany jest poprzez animizację i personifikację. Tak więc „Ludzi bezdomnych” z technikami naturalistycznymi wiążą: wybór tematyczny środowiska nędzy, środki stylistyczne, podkreślające brzydotę świata biedoty oraz jego zdecydowanie ciemny koloryt.

Istotnym wyróżnikiem artyzmu powieści Stefana Żeromskiego jest liryzacja narracji. Przejawia się ona w zastosowaniu słownictwa zabarwionego emocjonalnie oraz w specjalnych tropach artystycznych, wprowadzonych do opisów. Stanisław Adamczewski określił tę technikę

„hipertrofią stylistyczną”, polegającą na częstym stosowaniu superlatywu oraz wprowadzeniu tzw. Stylistyki „bogatego mówienia”. W utworze uwidacznia się to w gromadzeniu następujących po sobie przymiotników i rzeczowników, epitetach, porównaniach i metaforach. Liryzacja prozy jest najbardziej wyrazista w opisach pejzaży, będących odpowiednikiem stanów uczuciowych głównych bohaterów, choć można odnaleźć ją także w opisach informacyjnych. 
Takie skupienie środków stylistycznych było charakterystyczne dla szkoły modernistycznej, która zalecała posługiwanie się silnie nacechowanym słownictwem, używanie słów-kluczy i wyrazów, podkreślających nieokreśloność zjawisk oraz wprowadzających w nastrój smutku i lęku. Autor „Ludzi bezdomnych” zastosował liczne figury stylistyczne, potęgujące znaczenie: potrójny epitet, częste powtórzenia i wielostopniowe konstrukcje metaforyczne. Można tu odnaleźć również modną w okresie Młodej Polski synestezję, polegającą na zamiennym przenoszeniu wrażeń odbieranych przez jeden zmysł na drugi. Nastrój tworzą ponadto tzw. zawieszenia głosu, sygnalizowane w tekście wielokropkiem. Opisy nacechowane emocjonalnie są skrajnie subiektywne zgodnie z zasadą impresjonistyczno-subiektywnego odczuwania natury. Emocjonalizm i subiektywizm narracji występuje zarówno w naturalistycznych opisach nędzy, jak i w opisach piękna otaczającego świata. 
Z liryką i stylem poetycko-patetycznym łączy tekst utworu również jego rytmika, jak wykazał Wacław Borowy. Niektóre partie powieści są silnie zrytmizowane w sposób charakterystyczny dla poezji - zbudowane są z fraz o jednakowej ilości stóp metrycznych i identycznym ich układzie.
Równie ważnym elementem artyzmu „Ludzi bezdomnych” są ironia i humor. Narrator powieści dystansuje się w ten sposób od nadmiaru emocji i łagodzi ciężkie przeżycia bohaterów utworu. Należy podkreślić, że ów ironiczny narrator towarzyszy najczęściej tym bohaterom, którzy są najbliżsi autorowi, a w przypadku Tomasza Judyma jest nieustannie obecny. Opisując sceny komiczne posługuje się stylem gawędziarskim, operującym „idiomami i tolerowanymi wulgaryzmami mowy potocznej”. Ironią zabarwione są także niektóre tytuły rozdziałów istotnych dla dalszych losów głównego bohatera i idei powieści. Inną odmianą ironii jest autoironia Joasi Podborskiej, ujawniająca się na kartach jej pamiętnika.

Do artystycznych środków stylizacji należy indywidualizacja języka bohaterów. Bohaterowie Żeromskiego mówią różnymi językami. Indywidualizacja ich wypowiedzi ma charakter społeczny i podkreśla odrębność klas, do których należą. W celu podkreślenia różnic w charakterystyce postaci robotników, chłopów bądź Żydów, autor wprowadził do powieści mowę potoczną. Język bohaterów pobocznych został wzbogacony językiem mówionym i kolokwializmami polszczyzny z końca XIX wieku. 

Żeromski wykorzystał ponadto słownictwo środowiskowe, charakterystyczne zwroty oraz gwarę warszawską z jej leksyką, składnią i fleksją. Do narracji wprowadził specyficzne zwroty i wulgaryzmy, zaczerpnięte z języka ulicy, wyrażenia z gwary chłopskiej oraz neologizmy językowe. W tekście można również odnaleźć liczne cytaty i stylizacje biblijne. Dzięki indywidualizacji językowej bohaterów pisarz ukazał niejednorodność i bogactwo językowe ówczesnego społeczeństwa polskiego.
„Ludzie bezdomni” stanowią pod względem artystycznym swoiste novum. Stefan Żeromski połączył w jedno naturalistyczne i modernistyczne środki obrazowania, dokonał liryzacji prozy i wzbogacił narrację, dokonując indywidualizacji języka bohaterów.

Stefan Żeromski posługuje się w „Ludziach bezdomnych” symbolami, które wzbogacają powieść o sensy naddane. Symboliczny jest tytuł utworu, a także niektóre tytuły poszczególnych rozdziałów. Inne symbole, wykorzystane w dziele, to:

    1. Wenus z Milo - symbol piękna, miłości, harmonii i szczęścia. W powieści odzwierciedla piękno świata ludzi bogatych, świata, do którego chciał należeć Tomasz Judym.

    2. Rybak - obraz francuskiego malarza, symbolizujący ludzkie cierpienie, nędzę i krzywdę społeczną. W powieści stanowi kontrast w zestawieniu z rzeźbą Wenus i symbolizuje świat ludzi biednych, klasy, z której wywodzi się główny bohater.

    3. Kwiat tuberozy - symbol bezużytecznego piękna. W „Ludziach bezdomnych” do kwiatu tuberozy porównany zostaje przez Judyma Karbowski - lekkoduch, karciarz, człowiek z towarzystwa, który w rzeczywistości poza zaspokajaniem własnych potrzeb, nie dostrzega nic więcej. 

    4. Krzyk pawia - symbol nieszczęścia i śmierci, a także przemiany. W utworze Żeromskiego symbolizuje nie tylko śmierć pani Daszkowskiej, ale również przemianę wewnętrzną Tomasza Judyma, który w zetknięciu ze światem górników, dojrzewa do podjęcia ostatecznej decyzji i poświęcenia własnego szczęścia w imię walki z niesprawiedliwością społeczną.

    5. Burza - symbol zaczerpnięty z poezji romantycznej, oznaczający rewolucję.

    6. Ogień i pożar - symbole charakterystyczne dla czasów współczesnych pisarzowi, symbolizujące przygotowania do rewolucji.

    7. Pielgrzym - symbol zaczerpnięty z twórczości romantyków polskich, gdzie oznaczał pielgrzymowanie do „ziemi świętej”, utożsamianej z wolnością ojczyzny.

    8. Rozdarta sosna - symbol wewnętrznego rozdarcia głównego bohatera, który musiał wybierać między miłością i szczęściem u boku ukochanej kobiety a obowiązkiem spłacenia długu wobec społeczeństwa.

Powieść różni się od dotychczasowych standardów realistycznej powieści pozytywistycznej. Powieść taka cechowała się zwartą, linearnie rozwijającą się fabułą, a także koncentracją na losach głównego bohatera. Żeromski odchodzi od tego schematu. Wprowadza nowy sposób narracji, przedstawienia bohatera, a także zmienia sam styl opowiadania.

1. wprowadza tzw. albumowy charakter scen. W powieści akcja nie rozwija się linearnie, a poszczególne rozdziały nie są ze sobą powiązane za pomocą związków przyczynowo-skutkowych. Każdy rozdział to osobna scenka rodzajowa, w której poznajemy bohatera w określonym momencie, widzimy reakcję na określoną, krótką sytuację. Między rozdziałami następuje czasem znaczna rozbieżność czasowa, a czytelnik nigdy się nie dowie co działo się w tzw. międzyczasie (patrz rozdz. I - Paryż, rozdz. II - Warszawa; akcję w tych dwóch rozdz. dzieli rok). Albumowy charakter scen sprzyja rozluźnieniu kompozycji utworu.

2.synkretyzm poetyk - tzn. stosowanie w jednym utworze kilku technik pisarskich charakterystycznych dla różnych prądów. I tak mamy tu:

a) symbolizm - symboliczny jest już sam tytuł utworu, który można odczytywać wieloznacznie. Symboliczne znaczenie ma również tytuł ostatniego rozdziału powieści Rozdarta sosna, jako metaforyczne przedstawienie rozdarcia głównego bohatera między szczęściem osobistym a pomocą bliźnim. Symbolem śmierci jest w powieści krzyk pawia, który Judym słyszy odchodząc od chorej kobiety.

b) naturalizm - tej techniki Żeromski używa do opisu miejsc, w których żyją i pracują biedni ludzie. Naturalistycznie przedstawił fabrykę cygar, w której pracuje bratowa Judyma, warszawskie podwórka, a także obrazy Zagłębia:

„Judym wchodził z Joasią na podwórza domostw śmierdzących, otwierał drzwi nieproszony i oczami wskazywał jej ludzi. Były tam dzieci robotników z cynkowni. Wynaturzone obrazy gatunku ludzkiego, przedwcześni starcy z obliczami trupów i wzrokiem, który woła o pomstę do nieba. Spoglądały na nich babska paskudne i złe, twarze chorych, którzy może sądzili, że to śmierć nareszcie drzwi uchyliła”.

Zgodnie z wymogami naturalizmu pisarz nie ubarwia, nie upiększa otoczenia, jest brutalnie szczery w swym opisie. Przez karty powieści przelewają się góry błota, cuchnący szlam i brudna woda.

c) impresjonizm - to scenki rodzajowe mające na celu opóźnienie akcji, tzw. retardację. To opisy przyrody wprowadzające element nastrojowy, a także przedstawiające stan ducha głównego bohatera. Jest toliryzacja prozy.

3. styl powieści. Henryk Markiewicz wymienia cztery formy stylistyczne powieści Żeromskiego: styl neutralny - służący celom informacyjnym; gawędziarski - operujący mową potoczną, żartem i humorem; poetycko-patetyczny - zachwyty Judyma Joasią; oraz styl nacechowany wyrazami o ujemnym znaczeniu uczuciowym (H. Markiewicz „Ludzie bezdomni” Stefana Żeromskiego) Występuje tu również zjawisko metaforyzacji i liryzacji poprzez personifikację uczuć bohatera. Często stosuje autor animizację i personifikację w odniesieniu do stanów duchowych bohatera, a także wyszukane epitety.

4. wielogłos narracji. Mimo iż główny narrator jest trzecioosobowy, autor wprowadza narrację personalną, zindywidualizowaną. Znamy punkt widzenia Judyma, czytamy pamiętnik Joasi.

5. indywidualizacja języka postaci. Autor zadbał o to by każdy bohater mówił językiem odpowiednim dla jego klasy społecznej i wykształcenia. Widać znaczną różnicę w mowie pochodzącej z nizin Judymowej (mimo iż Warszawianka) i wykształconej Joasi Podborskiej. Oczytana Joasia używa języka literackiego, zaś Judymowi potocznego z naleciałościami gwarowymi.

6. zakończenie otwarte. Czytelnik nie poznał do końca zamiarów Judyma, nie wie jaką drogę w końcu wybierze i gdzie go to zaprowadzi. Nie dowie się również co stało się z Joasią i czy ułoży sobie życie.

Nietrudno zauważyć, że powieść Stefana Żeromskiego "Ludzie bezdomni" różni się zasadniczo od znanego kanonu powieści pozytywistycznej. "Ludzie bezdomni" to nowa jakość, zapowiedź zupełnie odmiennego podejścia artystycznego do formy powieści. 
Dzieło Żeromskiego nie jest jednak rewolucją w polskim powieściopisarstwie. To raczej łagodne, ewolucyjne przejście w kierunku nowego prądu literackiego. W "Ludziach bezdomnych" wciąż przecież można znaleźć silne elementy pozytywizmu, w duchu którego wychowywał się Żeromski i od którego do końca swych dni w sposób wyraźny nie odciął się, ani nie zdystansował. 

Jakie zatem nowe koncepcje i środki pojawiają się w "Ludziach bezdomnych"? Już na pierwszy rzut oka widoczna jest zmiana w sposobie ukazywania fabuły. Tu autor nie dba o to, aby wydarzenia były skrupulatnie, chronologicznie ułożone, ażeby konsekwentnie utrzymany został logiczny wywód przyczynowo-skutkowy w toku opowiadania wydarzeń fabuły. Akcja "Ludzi bezdomnych" składa się z pewnej ilości epizodów rozgrywających się w różnych miejscach (Paryż, Warszawa, Cisy, zagłębie sosnowieckie) i, przede wszystkim, w różnym czasie. Nieraz fabuła posiada kilkumiesięczne przerwy, o których niczego czytelnik się nie dowiaduje. Widać tu mocny subiektywizm w ukazywaniu wydarzeń, który współgra z autorską wizją całości dzieła. Żeromski odchodzi od skrupulatnego, kronikarskiego zapisywania wypadków, tak charakterystycznego dla czasu pozytywizmu, na rzecz swobodnego przedstawiania określonych momentów w rozwoju akcji w celu stworzenia subiektywnego obrazu świata przedstawionego. 
Odejście od pozytywistycznego obiektywizmu na rzecz impresjonistycznej wieloznaczności przejawia się także w zarzuceniu koncepcji wszystkowiedzącego narratora. Taka obiektywna, bogato informująca o tle wydarzeń narracja cechowała utwory pozytywistyczne. Tymczasem Żeromski tworzy nowy typ narratora. Jest on mocno związany z osobą głównego bohatera powieści, Tomasza Judyma. Niekiedy taki typ narratora nazywany jest "bohaterem prowadzącym". Bowiem o świecie przedstawionym powieści czerpiemy informacje głównie przez pryzmat osoby Tomasza Judyma. Dokładnie znamy jego działania, bezpośrednio poznajemy jego życie wewnętrzne i światopogląd oraz motywy, jakie kierują jego zachowaniem. Natomiast otoczenie doktora Judyma widzimy jego oczami. Chcąc nie chcąc, podzielamy jego sympatie i antypatie, przyjmujemy jego punkt widzenia za swój. Jakże daleki jest taki sposób prowadzenia narracji od obiektywnego i pozornie niezaangażowanego narratora pozytywistycznego. Ażeby uniknąć jednostronności w opisywaniu wydarzeń powieści, a także w celu poszerzenia jej tła, Żeromski pozwala sobie na wprowadzenie innych jeszcze, prócz towarzyszącego Judymowi, narratorów. W "Ludziach bezdomnych" znajdziemy pamiętniki Joasi Podborskiej oraz listy jej brata z zesłania. Te fragmenty wprowadzają zupełnie inny tok narracji, rzucają odmienne, acz także subiektywne, światło na wydarzenia powieści i jej bohaterów. Literatura młodopolska pełna jest prób tworzenia coraz to nowych modeli kompozycji utworu literackiego. Żeromski, budując tak nietypowo tok narracji w swej powieści, był prekursorem późniejszych, czasem o wiele śmielszych, poszukiwań i rozwiązań.

O nowatorstwie "Ludzi bezdomnych" w stosunku do poetyki pozytywizmu świadczy też bogata warstwa symboliczna powieści. Zastanawiać by się można, czy symbolizm utworu nie jest nazbyt silnie rozbudowany. "Ludzie bezdomni" pod względem ilości symboli, czasem ocierających się o banał, jak choćby słynna "rozdarta sosna", stoją o krok od popadnięcia w manierę ilustrowania wszelkich istotnych wydarzeń jakimś metaforycznym obrazem. Nieprzypadkowo w Luwrze Tomasz wraz ze znajomymi paniami podziwia Wenus z Milo, a wkrótce potem "Rybaka". Takie podsuwanie czytelnikowi pod nos wyrazistych symboli i pewnych utartych skojarzeń za którymś razem z kolei poczyna być nużące. Nadto, istnieje niebezpieczeństwo, iż zasypywany tak oczywistymi figurami czytelnik, minie niepostrzeżenie jakieś subtelne znaczenie, które być może zwróciłoby jego uwagę, gdyby nie sąsiedztwo oczywistych i jednoznacznych symboli. Niemniej, ten sposób ilustrowania akcji to na pewno nowość w stosunku do powieści pozytywistycznej, która unikała symbolicznego obrazowania. 

Jako nowość w "Ludziach bezdomnych" zwraca uwagę bogactwo gatunków językowych występujących w powieści. Każdy z bohaterów posługuje się właściwym tylko dla siebie językiem. W mowie poszczególnych postaci wyraźnie słychać ich pochodzenie społeczne, status majątkowy i posiadane wykształcenie. Jakże odmienny jest prosty, plebejski język żony Wiktora od inteligenckiego żargonu, jakim posługuje się niekiedy Korzecki. Zaznaczyć trzeba, że rzadko kiedy bohaterowie powieści mówią czystą literacką polszczyzną. Ich języki są mocno zindywidualizowane, w pełni wyrażają ich przekonania, stany duchowe czy nawet tylko nastroje chwili. 
Język polski w "Ludziach bezdomnych" to nie tylko plastyczne tworzywo w ustach bohaterów. Także sam autor często korzysta z malarskich możliwości języka dla podkreślenia pewnych przełomowych momentów w życiu swoich postaci. Narracja staje się wówczas bardzo poetycka i w subtelny, właściwy dla liryki sposób, oddaje wnętrze duszy bohatera. Wystarczy dla przykładu przywołać choćby krótki rozdział "Przyjdź" poświęcony marzeniom doktora Judyma wywołanymi przez sielski widok pejzażu wkrótce po gwałtownej burzy. Żeromski wielokrotnie pozwala sobie w "Ludziach bezdomnych" na malowanie słowami impresjonistycznych obrazów, które rozbijają tok akcji, nadając powieści charakter liryczny i nastrojowy. Takie podejście do prozy typowe stało się w czasach Młodej Polski.

Widać więc, jak wiele istotnych cech odróżnia powieść od nurtu pozytywizmu i decyduje o jej młodopolskim charakterze. W "Ludziach bezdomnych" mamy nowy typ przedstawienia wydarzeń akcji, oryginalne rozwiązanie sposobu narracji, bogatą symbolikę, niecodzienne wykorzystanie różnorodnych gatunków języka i wreszcie swoistą poetyzację niektórych partii narracji. Wszystko to decyduje o nowatorstwie dzieła Żeromskiego. Lecz powieść nie jest oderwana od tradycji. O silnym związku utworu z pozytywizmem decyduje mocny, mimo wszystko, realizm powieści i postać głównego bohatera - Tomasza Judyma. Ale rozważania o elementach pozytywizmu w "Ludziach bezdomnych" to już zupełnie inna historia, która zresztą w żaden sposób nie zmieni faktu, iż "Ludzie bezdomni" to zapowiedź nowej epoki w historii literatury polskiej.

Piotr Chmielowski w „Ludzie bezdomni”: […] jest to utwór napisany z nerwowym rozmachem, z siłą uczucia ogromną, stylem jędrnym, a giętkim jak stal wyborowa. Wywołał też wrażenie potężne, objawiające się zarówno w uwielbieniach, jak i potępieniach bezgranicznych.
Stanisław Pieńkowski w „Z powodu Ludzi bezdomnych”: Fotograficzny sposób ujęcia, brak perspektywy, luźna budowa powieści, niedołężny, zachwaszczony żargonowymi zwrotami język, niemoc w tworzeniu nastrojów […] brak jakiejkolwiek syntezy, a nade wszystko wszechobecna tendencja, która dobra jest w książce społecznej, ekonomicznej lub doktorskiej, ale nie w sztuce - wszystko to sprawia, że nawet z punktu widzenia tej literatury zwyrodnienia „Ludzie bezdomni” są najsłabszym, najbardziej drewnianym utworem Żeromskiego.

Stanisław Posner w „Wspomnienia o Stefanie Żeromskim”: „Ludzie bezdomni”! Dzisiejsze pokolenie nie rozumie, nie może zrozumieć wrażenia, które uczyniła ta powieść. Nie była to tylko piękna, wspaniała książka. Była to ewangelia - dosłownie „Zwiastowanie Dobrej Nowiny”! Był to Czyn! Każdy pepesowiec widział w tej książce obraz swojego życia i swojego Marzenia, „złocistą od miesiąca” drogę prowadzącą poprzez moczary ówczesnego życia zbiorowego! Nie czytaliśmy jej tylko, wchłanialiśmy ją, jak pielgrzym wodę źródlaną wchłania, znużony długą wędrówką.
Konstanty Krzeczkowski: „Ludzie bezdomni” była to książka, która sprawiła, zwłaszcza na młodzieży, wrażenie największej epopei świata. Książkę czytano po wielokroć, pochłaniano ją, podziwiano walory estetyczne i społeczne, a zwłaszcza wielki i tajemniczy świat konspiracji. To był wielki wstrząs dla nas wszystkich młodych - zbliżenie do przeważnie nieznanego świata. Chciałbym dodać, że „Ludzi” garstka nas (około 30) dostała w więzieniu, gdzie siedzieliśmy w zbiorowej celi. Książka była rozrywana i czytana głośno przy największym wzruszeniu. Najsilniejsze wrażenia robił jednak świat konspiracji. To głównie widziano. Doktryna nie była przez wszystkich ściśle ujmowana, brano ją w całości za światopogląd socjalizmu, subtelności odcieni nie odróżniano. Książka była tak emocjonującą, że każdy współczesny odłam socjalistyczny znajdował w niej coś swojego.

Stefania Sempołowska w „Ze wspomnień osobistych o Stefanie Żeromskim”: Każda nowa książka Żeromskiego witana była wtedy jako zdarzenie życiowe, gdyż książki te nie tylko się czytało, ale głęboko przeżywało zawartą w nich treść. Książki te odtwarzały duszę i uczucia społeczeństwa, młodzieży ówczesnej walczącej o prawa do życia szerokiego i swobodnego. Książki te wzruszały nas i zagrzewały do walki. […] Napisał Żeromski przepiękną książkę o „Ludziach bezdomnych”. Książkę tę młodzież ówczesna czytała z zapartym oddechem, zwłaszcza ta młodzież, co życie i siły swoje dla innych oddała. W książce tej ja znalazłam jeszcze coś wyłącznie dla siebie. Jest w niej opis szkoły, nauczycielek, które gorącą pracę niosły młodzieży w ofierze. To nie szkoła wymyślona przez autora - to opis mojej szkoły, szkoły, w której się uczyłam, w której się wychowałam. Jest tam obraz przełożonej, maleńkiej, pełnej słodyczy i dobroci staruszki, to obraz ukochanej przeze mnie przełożonej Jadwigi Papi.

Adam Grzymała Siedlecki w „Ludzie bezdomni po swych latach dwudziestu”: Nie bez wzruszenia bierzemy do ręki tę powieść my wszyscy, którzyśmy ją czytali za dni młodości. To była dla nas nie tylko powieść, to była jedna ze spowiedzi pokolenia. Ileż naszych własnych uczuć, ile nie ujętych słowami przyszeptów wpadało przy czytaniu w karty tego utworu.
Tadeusz Boy-Żeleński w „Stefan Żeromski nie żyje!”: Pamiętam ten dreszcz, który przebiegł młodych, gdy pojawili się „Ludzie bezdomni”. Ten wallenrodyzm, który „szczęścia w domu nie znalazł, bo go nie było w ojczyźnie”, ten sam, który w dziele Mickiewicza, obkuwanym, komentowanym przez zapleśniałych belfrów, dawno stał się martwą literą, tu nagle powstał żywy, spęczniały krwią serdeczną. Można rzec, że rozstanie Judyma z Joasią sprowadziło cały polski romantyzm między codziennych ludzi, uczyniło go każdemu dotykalnym…
Maria Dąbrowska w „Wspomnienie o Żeromskim”: Widzę tak dokładnie skromną wiejską bawialnię moich rodziców, w której rozpłomieniony student, mój brat cioteczny, mówi z egzaltacją o nowej gwieździe literatury polskiej i o „niezwykłej książce” „Ludzie bezdomni”. Rzucam się na tę powieść, chłonę ją. Jakoś o tym samym czasie w „Tygodniku Ilustrowanym” zaczynają się ukazywać opowiadania Żeromskiego, a niebawem w tymże „Tygodniku” - „Popioły”. Wszystko wywołuje we mnie wstrząs duchowy. Nie tylko zagadnienie krzywdy społecznej, przenikające takim krzykiem świętego gniewu i rozpaczy […] Lecz wyraz artystyczny Żeromskiego był tak odmienny! Po raz pierwszy moja wrażliwość artystyczna spotkała się z czymś, co tchnęło na nią odurzającym żarem, blaskiem i dźwiękiem - tak obcymi spokojnemu, chłodnemu nurtowi znanych mi dotąd polskich prozaików.

Maria Dąbrowska w „Żeromski w naszym życiu”: W oszałamiających blaskach wkraczał w moje życie z osobna i - śmiem twierdzić - w życie wszystkich nas pospołu, by wywierać swój wpływ w sposób dla nas samych nie zawsze dostrzegalny, by przeistaczać się w nas na czyny i uczucia, wyrażające zdolność do coraz bardziej natężonego i odpowiedzialnego życia. Czynił to najpierw poprzez społeczną stronę swych dzieł, przez „Syzyfowe prace”, „Ludzi bezdomnych”, „Różę”, „Słowo o bandosie”. […] Apostrofę: „Młodości, wszystkiego dziedzicu…” wtłaczaliśmy w motta naszych odezw niepodległościowych […] Ale nie tylko on był wtedy w nas - my też byliśmy w Nim. Wiedzieliśmy, że nie istnieje w nas ani jedno poruszenie duszy, którego Żeromski nie potrafiłby zamknąć w swoje samoistne słowo - i tak, nie znając nas - uwiecznił nas jednakże.

Powieść Stefana Żeromskiego ukazała się w czasach, kiedy obowiązywała cenzura. Na terenach polskich działały wówczas nielegalne partie socjalistyczne, które drukowały i przemycały na tzw. bibułach swoje programy i literaturę instruktażową, a ich działacze i sympatycy skazywani byli na więzienia i zesłania w głąb Rosji. Pisarz, po doświadczeniach z wydaniem wcześniejszych utworów, które musiał drukować poza Warszawą i pod pseudonimem Maurycy Zych, pisał w „Dzienniku”:

„Boże, usuń w Warszawy cenzurę. Niepodobna pisać w tych kleszczach, trzeba smażyć mózg nad wynalezieniem wyrazów, które by nic nie mówiły i które mówiłyby wszystko”.

W tych okolicznościach nie mogła powstać powieść społeczno-polityczna, której bohater kontaktowałby się z organizacjami socjalistycznymi czy też próbowałby realizować ich program walki z istniejącym ustrojem. Żeromski stworzył więc powieść krypto-polityczną. Jego bohaterowie - Tomasz i Wiktor Judym mają ukształtowaną świadomość, która nie zgadza się na krzywdę społeczną. Doktor Judym posługuje się romantyczno-rewolucyjną metaforyką, mówi o płomieniach, które w nim płoną i o konieczności zmian. W utworze pojawiają się aluzje i napomknięcia, które wskazują, że ów świat nielegalnych działaczy istnieje. Wzmianki o uczestnictwie bohaterów w ruchu politycznym i powstaniu styczniowym są formułowane językiem „ezopowym”, w sposób zaszyfrowany. Reszty musieli domyślić się czytelnicy sami, wyciągając odpowiednie wnioski z szeregu niedopowiedzeń, metafor i zawieszeń głosu. 
Stanisław Posner, działacz socjalistyczny, bardzo cenił „Ludzi bezdomnych”:

„Była to nasza powieść. Po raz pierwszy wchodził do literatury robotnik polski, z jego troską, z jego bólem, z jego tęsknotą, z jego rewolucją społeczną”.

Powieść Żeromskiego została uznana przez mu współczesnych za zwiastun burzy rewolucyjnej 1905 roku.

„Ludzie bezdomni” to powieść o czasach współczesnych pokoleniu Stefana Żeromskiego. Utwór ukazuje panoramę ówczesnego społeczeństwa, pełnego konfliktów i kontrastów. akcja rozgrywa się w Warszawie oraz w dwóch miejscowościach na prowincji, wybranych tak, aby przybliżały odbiorcom najważniejsze ówczesne problemy. Czytelnik poznaje więc życie warszawskich robotników i elitarnej inteligencji, chłopów z majątku w Cisach a także górników z Zagłębia. Ta szeroka panorama życia w kraju została ponadto zestawiona z cywilizacją Paryża - miasta, które od roku 1889 było powszechnie uznawane za centrum ówczesnego świata.

Pisarz nie zapomniał również o Polakach zesłanych na Syberię, których losy przybliżył dzięki listom Wacława Podborskiego do siostry. Głównym bohaterem „Ludzi bezdomnych” - i swoistym przewodnikiem po ówczesnych sprawach społecznych - Żeromski uczynił młodego i niezwykle wrażliwego na ludzką krzywdę oraz niesprawiedliwość lekarza-inteligenta, który znał życie i problemy biedoty z własnych doświadczeń. Tomasz Judym stał się obserwatorem, który dostrzegał najważniejsze sprawy epoki - życie najniższych warstw: robotników wielkoprzemysłowych i rolnych.
Stefan Żeromski już we wcześniejszych utworach, takich jak: „Siłaczka”, „Doktor Piotr”, „Promień”, poruszał kwestie, dotyczące życia najbiedniejszych warstw społeczeństwa polskiego. W „Ludziach bezdomnych” temat ten został potraktowany szerzej, nie ograniczał się do dziejów jednego inteligenta, próbującego podjąć walkę z otaczającą go rzeczywistością. To przede wszystkim panorama współczesności polskiej na przełomie XIX i XX wieku, wpisana w losy głównego bohatera. 
Losy Tomasza Judyma zostały ukazane w kontekście szeroko potraktowanych losów polskich. Bohater Żeromskiego ma charakterystyczny rodowód społeczny. Wywodzi się z rodziny, należącej do warszawskiej biedoty, zna jej życie od wewnątrz i jest świadomy problemów, z którymi muszą borykać się najbiedniejsi. Pozostali bohaterowie poszerzają charakterystykę świata przedstawionego. Wacław Podborski utożsamia losy zesłańców w głąb Rosji. Leszczykowski wprowadza do powieści zagadnienia, związane ze sprawami ruchów powstańczych. Węglichowski i Krzywosąd poruszają problem konfrontacji „starych” z młodymi. Czytelnik poznaje również środowisko feudalno-kapitalistyczne dzięki postaciom pani Niewadzkiej i Karbowskiego. Bohaterowie dalszego planu tworzą tło obyczajowe i psychologiczne dla postaci pierwszoplanowych. Dzięki temu obraz świata przedstawionego jest niezwykle bogaty i ukazuje rozmaitość środowisk społecznych w końcu XIX wieku oraz niejednorodność ludzi.

„Ludzie bezdomni” ukazują świat wewnętrznie rozdarty, w którym występują dwa, ostro ze sobą skontrastowane środowiska: ziemiaństwo i burżuazja oraz klasa pracująca, reprezentowana przez robotników z Warszawy i Cisów oraz górników z Zagłębia. Panoramiczność społeczeństwa polskiego została wzbogacona dzięki wprowadzeniu epizodycznych postaci Żydów, oficerów, księży i dzieci. Żeromski uzyskał w ten sposób syntetyczne spojrzenie na współczesną mu rzeczywistość i stworzył powieść, która w zestawieniu z innymi polskimi utworami epoki stanowiła swoiste novum. 
Do tej pory w literaturze pozytywistycznej przedstawiciele niższych klas byli wprowadzani przede wszystkim jako „przedmiot humanistycznych zabiegów klas wyższych”. Autor „Ludzi bezdomnych” wykreował nowy typ bohatera - człowieka wrażliwego i zaangażowanego w sprawy społeczne. Tomasz Judym jest zwolennikiem pozytywistycznego hasła „pracy u podstaw” oraz postępu cywilizacyjnego. W odróżnieniu od swych poprzedników chce jednak „wejść w lud”, aby oświecać, pomagać i wdrażać zdobyte w centrach cywilizacyjnych osiągnięcia nauki. Jest jednocześnie obserwatorem, który potrafi wyciągnąć odpowiednie wnioski, przekraczające w dużej mierze granice pozytywistycznego postrzegania świata. 
Młody lekarz dostrzega, że przyczyny kontrastów w społeczeństwie są natury społecznej. Potrafi docenić piękno otaczającego go świata i bogactwo wielowiekowego dorobku ludzkiej kultury, które podziwia w Paryżu i Warszawie. Przez jakiś czas uczestniczy nawet w życiu ludzi bogatych, które ocenia jednak krytycznie. Jest świadomy, że owo próżniacze życie należy już do minionej epoki i nabiera cech reliktu. Temu światu bogactwa i przepychu przeciwstawiony jest brutalny w swych opisach świat klas pracujących. Rzeczywistość, w jakiej przyszło żyć najbiedniejszym, przytłacza realizmem i wiernością opisów. Czytelnik poznaje warunki życia i pracy ubogich robotników, ludzką nędzę i brzydotę mieszkań, w których żyje większa część społeczeństwa. Świat biedoty ukazany został oczami lekarza, który zdaje sobie sprawę z tego, że takie warunki życia są przyczyną wielu chorób, zwyrodnień i przedwczesnej śmierci. 
Życie klas pracujących, ukazane z faktograficzną dokładnością, wydobywa klimat straszliwej nędzy społecznej. Żeromski posłużył się tu modernistyczną i naturalistyczną techniką opisu, aby maksymalnie zaakcentować biedę, brzydotę i brud warunków życia najuboższych klas. Jednocześnie z tak przedstawionego świata wypływa oskarżenie społeczne, które podkreśla w jakich warunkach żyją ludzie, którzy tworzą przecież materialne podstawy społecznego dobrobytu i cywilizacji przemysłowej.

Pisarz dokonał również swoistego uwznioślenia przedstawicieli klas pracujących, ukazując ich jako pięknych i silnych, podobnych do dzieł rzeźbiarzy antycznych. Dzięki metaforom i porównaniom praca człowieka pokazana została jako ujarzmienie sił przyrody. Jest to świat wyzysku, w którym jednak istnieją również ludzie, buntujący się przeciwko temu i podejmujący walkę z niesprawiedliwością. Świat klas pracujących obnażał zło społeczne i w zamierzeniu autora powieści miał ukazać nierozwiązane do tej pory zagadnienia i problemy. Podkreślał również fakt, że praca robotnika jest godna i należy go cenić jako twórcę nowoczesnej cywilizacji. Żeromski nie zapomniał również o aktywności ruchu robotniczego, choć sprawa ta, ze względu na cenzurę, została przedstawiona aluzyjnie w zachowaniu Wiktora Judyma, inżyniera Korzeckiego oraz tajemniczego „przemytnika-konspiratora”.

„Ludzi bezdomnych” ze względu na poruszaną problematykę oraz panoramiczny sposób ukazania społeczeństwa polskiego na przełomie XIX i XX wieku można określić mianem powieści społecznej. Autor w kontrastowy sposób ukazał ówczesne społeczeństwo, w dużej mierze skupiając się na klasie pracującej. Świat ludzi bogatych to świat kultury i piękna, obojętny na krzywdę społeczną. Rządzą nim feudalne wyobrażenia o wartościach lub pieniądz i ideologia mieszczańska. Natomiast świat klas pracujących przedstawiony został w sposób odsłaniający biedę, wyzysk i cierpienie ludzi najuboższych.

Powieść Stefana Żeromskiego „Ludzie bezdomni” ujmuje problematykę społeczną w kategoriach moralnych. Pisarz starał się ukazać źródła zła, wzbudzić niepokój i zmusić odbiorcę do myślenia o rzeczach, które działy się obok niego, lecz do tej pory były przemilczane przez literaturę. 
Świat bohaterów powieści jest światem przepełnionym złem - światem, który obnaża w sposób przerażająco realistyczny nędzę życia klasy pracującej. Autor wiernie odtwarza warunki życia i pracy robotników z Warszawy, chłopów z Cisów oraz górników z Zagłębia. Jest to świat widziany oczami wykształconego lekarza, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, gdzie tkwią źródła zła. Domy tych ludzi przypominają nory, ich praca jest ponad siły, wyniszczająca organizmy. Umierają oni w wieku trzydziestu lat, fizycznie będąc już starcami. Zło nie kończy się w chwili ich śmierci - zostaje przekazane dzieciom, które powielają model biedy. Judym zna doskonale realia życia biednych, ponieważ sam wywodzi się z tej klasy. I tylko ten, który to przeżył i widział, potrafi w pełni zrozumieć krzywdę społeczną. 

Żeromski wskazuje przyczyny tego zła. Mają one podłoże społeczne, historyczne i egzystencjalne. Nędza ludzi w dużej mierze wynika z obojętności klas posiadających. Warszawscy lekarze nie czują potrzeby podjęcia walki z chorobami ludzi ubogich, nie chcą podjąć próby polepszenia ich warunków bytowych. Są lekarzami ludzi bogatych, a swój zawód sprowadzają do korzyści materialnych. Zarząd zakładu leczniczego w Cisach nie widzi konieczności osuszenia stawów, które powodują malarię u chłopów z folwarcznych czworaków, ponieważ to pociągnęłoby za sobą dodatkowe koszty. Nie zwracają też uwagi na to, że szlam zostaje spuszczony do pobliskiej rzeczki, z której chłopi biorą wodę do picia. 
Zło tkwi również w historii Polski - kraju pod zaborami. Losy Wacława, brata Joasi Podborskiej, umierającego na zesłaniu odzwierciedlają losy tych, którzy stawili opór zaborcy i zostali pozbawieni domu-ojczyzny. W życiu człowieka także tkwi zło - jest ono wypełnione cierpieniem i zakończone śmiercią, która jest nieuniknionym elementem ludzkiego losu. Śmierć zabiera panią Daszkowską, która pragnie żyć dla swoich dzieci. Samobójczą śmiercią kończy się życie Korzeckiego, który nie potrafił pogodzić się ze złem tego świata. Z tych przyczyn zła wynika system wartości, który uwidacznia się podczas rozmowy Korzeckiego z młodym Kalinowiczem. System, w którego centrum zawsze powinien stać człowiek. Najpełniej oddają go słowa wypowiedziane przez inżyniera: „Złe niewątpliwie jest tylko jedno: krzywda bliźniego. Człowiek - jest to rzecz święta, której nikomu krzywdzić nie wolno. Wyjąwszy krzywdy bliźniego, wolno każdemu czynić, co chce. (…) Granica krzywdy leży w sumieniu, w sercu ludzkim. (…) Miłość między ludźmi należy siać jak złote zboże, a kąkol nienawiści trzeba wyrywać i deptać nogami. Czcij człowieka… - oto nauka. (…) Człowiek, który utożsamił się z prawdą, musi czuć radość, rozkosz, wtedy nawet, gdy został pobity”.

Pisarz podkreśla szczególnie ważne obowiązki moralne inteligencji. Jest to klasa o wyjątkowej pozycji społecznej, uświadomiona, znająca zdobycze nauki, co zobowiązuje ją do podjęcia walki z krzywdą społeczną. Joasia Podborska, przedstawicielka zubożałej szlachty, podejmuje próbę zadośćuczynienia krzywdom, wyrządzonym przez własną klasę. Wrażliwa na ludzkie nieszczęście, chce przeznaczyć swój pokój na szpitalik dla chorych na malarię dzieci. Judym, wywodzący się z nizin społecznych, czuje obowiązek spłacenia długu wobec swojej klasy. Właśnie z poczucia obowiązku rezygnuje z prywatnego szczęścia.
W centrum problematyki moralnej „Ludzi bezdomnych” pozostaje dochowanie wierności ideałom w obliczu obojętności i oporu środowiska i wobec tragicznego wyboru między osobistym szczęściem a podjęciem walki z krzywdą społeczną. Takim próbom zostaje poddany główny bohater utworu. Doktor Judym pozostaje nieugiętym, choć środowisko warszawskich lekarzy odrzuciło go i wykpiło projekt walki z nędznymi warunkami higienicznymi najuboższych. 
Równie zdecydowanie stara się forsować swoje propozycje polepszenia warunków bytowych chłopów w Cisach. W chwili, kiedy widzi, że szlam ze stawów zatruwa wodę pitną we wsi, unosi się w gniewie i zaostrza konflikt z zarządem zakładu leczniczego. Czyni tak, ponieważ nie mógł postąpić inaczej. Zrywa zaręczyny z Joasią, poświęcając marzenia o rodzinie i szczęściu u boku ukochanej kobiety, gdyż jest świadomy, że z czasem zapomniałby o swoim obowiązku wobec biednych i stałby się zwykłym dorobkiewiczem, niewrażliwym na ludzką krzywdę.
Powieść Stefana Żeromskiego jest przykładem literatury moralistycznej. Uświadamia, że każdy człowiek jest osobiście odpowiedzialny za zło świata. Nie poucza, lecz zmusza do głębszego zastanowienia się nad pojęciem ludzkiej krzywdy i wyciagnięcia odpowiednich wniosków.

Tom I
Wenus z Milo
Tego dnia Tomasz Judym wracał przez Pola Elizejskie z Lasku Bulońskiego, dokąd zawsze jeździł koleją obwodową. Dzień był upalny, powietrze przesycone zapachemakacji. Zbliżała się pora spacerów i Pola zaczęły zapełniać się nadjeżdżającymi karetami. Judym usiadł na ławce pod kasztanowcem, zajmując miejsce tuż obok niani z dwojgiem dzieci. Odpoczywając, obserwował wykwintnie ubranych ludzi, spacerujących po chodnikach. Po jakimś czasie wolnym krokiem ruszył na plac Zgody. Wreszcie udał się w głąb ogrodu des Tuileries i skierował się w stronę kościoła Saint-Germain-l'Auxerrois. Przez cały czas rozmyślał o swym kawalerskim mieszkaniu na Boulevard Voltaire, które zajmował od roku i które odstręczało go pustką ścian i banalnością sprzętów. Nie chciało mu się pracować ani iść do kliniki. 

Zatrzymał się przy Luwrze i spoglądając na mętne wody Sekwany, postanowił zwiedzić pałac. Po chwili dotarł do głównego wejścia i zaczął przechadzać się po chłodnych salach pierwszego piętra. Zadowolony z odpoczynku od wrzawy ulicy paryskiej i upału, siadł na ławce przy pomniku Wenus z wyspy Melos. Wcześniej widział posąg, lecz nie zwracał na niego uwagi. Teraz, wyraźnie odprężony panującym chłodem, zaczął wpatrywać się w oblicze marmurowej piękności. Dopiero po jakimś czasie uświadomił sobie, że ma przed sobą wizerunek Afrodyty i mimo woli w pamięci odżyła legenda o powstaniu kobiety z piany morskiej. Zamyślony, nie zwrócił uwagi na osoby, które przechodziły obok. Ocknął się dopiero wówczas, kiedy usłyszał kilka zdań wypowiedzianych po polsku. Zdziwiony, ujrzał cztery osoby „pozaparyskie”. 
Na przedzie szły dwie młode panienki, z których starsza miała około siedemnastu lat. Za nimi podążała powoli starsza kobieta, z siwymi włosami i nadal piękną twarzą. Obok niej szła panna dwudziestokilkuletnia, prześliczna i smukła. Wszystkie stanęły przed posągiem i podziwiały go w milczeniu. Starsza pani odczuła zmęczenie i usiadła na ławeczkę. Judym wstał i odszedł na bok, zwracając na siebie uwagę panien. Jedynie starsza, pochłonięta przeglądaniem informatora, nie zauważyła mężczyzny. Judym z zainteresowaniem wpatrywał się w jej twarz i nieznacznie śledził jej ruchy. W pewnej chwili zauważył, że i ona przygląda mu się spod lekko opuszczonych powiek. Tymczasem najstarsza z panien zbliżyła się do posągu i zaczęła wpatrywać się w wizerunek bogini z zaciekawieniem. Judym skupił uwagę na niej i stwierdził, że dziewczyna stara się zapamiętać rysy Wenus.

Starsza dama wspomniała, że wcześniej widziała inną rzeźbę z marmuru, przedstawiającą scenę mitologiczną, lecz nie wiedziała, czy może pokazać ją swoim podopiecznym. Jedna z panien uśmiechem stwierdziła, że są w Paryżu i należy „umoczyć wargi w pucharze rozpusty”. Młodsza z panienek, Wanda, uznała, że tracą czas na zwiedzanie, zamiast spacerować po ulicach. Judym, przysłuchujący się rozmowie, poczuł się jak intruz. Miał ochotę przyłączyć się do dialogu, lecz stał bezradnie. W pewnej chwili, słysząc, że panie mają zamiar iść obejrzeć „Amora i Psyche”, zaproponował, że może wskazać im najbliższą drogę. 
Dostrzegając niezadowolenie starszej damy, przeprosił za swój nietakt, wyjaśniając, że w Paryżu bardzo rzadko ma okazję słyszeć polską mowę. Dodał, że od piętnastu miesięcy przebywa w mieście, pracując w klinikach w dziedzinie chirurgii. Dama przedstawiła się jako Niewadzka, młodsze panienki nazywały się Orszeńskie, a piękna brunetka - Joanna Podborska. Po chwili spytała, czy Judym zna kogoś o tym nazwisku z Wołynia, lecz mężczyzna wyjaśnił, że pochodzi z Warszawy, gdzie studiował medycynę. Jego ojciec był szewcem i miał warsztat przy ulicy Ciepłej. Wanda była zaskoczona, w jaki sposób syn szewca został lekarzem. Starsza dama podziwiała odwagę Judyma, który otwarcie wyjawił swoje pochodzenie. Judym uśmiechnął się ironicznie i zapytał Joannę, jakie wrażenie zrobił na niej posąg Wenus. Dziewczyna zarumieniła się, zawstydzona, a panna Natalia odparła, że bogini jest prześliczna. 
Po jakimś czasie znaleźli się w Sali, gdzie stała rzeźba „Amor i Psyche”, w milczeniu podziwiali posągi. Judym ze smutkiem stwierdził, że jego rola została już wypełniona i nie może dłużej towarzyszyć damom. Nieoczekiwanie dla niego pani Niewadzka zapytała o najwygodniejszy transport do Wersalu. Wyjaśnił, że mogą jechać tramwajem. Zaproponował, że sprawdzi połączenie i szybko odszedł. Kiedy wrócił z informacjami, panna Wanda oznajmiła, że jedzie z nimi. Niewadzka przeprosiła za zachowanie wnuczki, lecz Judym powiedział, że z ogromną przyjemnością będzie im towarzyszył. Poczuł sympatię do młodszej Orszeńskiej, choć ponownie pomyślał, że wtargnął do towarzystwa poznanych pań. Rozumiał doskonale swoją niższą pozycję społeczną.

Po wyjściu z muzeum Judym pożegnał się z paniami i oddalił się. Jadąc omnibusem w stronę Vincennes rozmyślał o zdarzeniu, które uznał za wyjątkowo szczęśliwe. Po raz pierwszy zbliżył się do dam z towarzystwa, o których marzył będąc studentem. Nazajutrz obudził się wcześniej niż zazwyczaj, około dziesiątej ruszył pieszo w stronę stacji. Z niepokojem oczekiwał przybycia nowych znajomych. Powróciły wspomnienia domu rodzinnego, brudnej kamienicy, w której mieszkał z rodzicami. W tej chwili o rodzinie i jej życiu myślał jak o czymś zupełnie obcym i odległym. Panie, które poznał poprzedniego dnia, stały się dla niego kimś bliskim i żałował, że nie nadchodzą. Postanowił jechać do Wersalu, ukłonić się im z daleka i wyminąć. Sądził, że nie przyszły na umówione spotkanie ze względu na jego pochodzenie. 
Nieoczekiwanie usłyszał głos Wandy, odwrócił się zaskoczony, dostrzegając starszą damę, panny Orszeńskie i Podborską. Wesoło rozmawiając, wsiedli do tramwaju. Zapytał pannę Natalię, co spodobało się jej w Paryżu. Dziewczyna z uśmiechem odparła, że podoba się jej wszystko, co sprawia przyjemność. Wanda odpowiedziała podobnie jak siostra i uprzedzając pytanie Tomasza, wyjaśniła, że Joasi podobały się posągi. Drwiła z lekarza, że do tej pory nie widział jeszcze „Rybaka”, choć jest znawcą i paryżaninem. Mężczyzna odpowiedział, że jest jedynie pospolitym chirurgiem. Po chwili przypomniał sobie, że przed rokiem widział wspomniany obraz i wrażenie, jakie wywierał na oglądających. Pamiętał piękne damy, płaczące ze wzruszenia i westchnienia tłumu. Nagle zaczął padać deszcz i Judym zasłonił panie swoją osobą. 
Tramwaj zajechał na plac przed pałacem wersalskim. Tomasz zaczął torować swym towarzyszkom drogę wśród tłumu zwiedzających w pewnym momencie panna Natalia przytuliła się do niego. Popatrzył na nią rozmarzony i wtedy śmiało spojrzała mu prosto w oczy. Deszcz z wolna przestał padać, Judym podał ramię babci Niewadzkiej i ruszyli do Wersalu. Po jakimś czasie oprowadzał panie znużony, gdyż już wcześniej zwiedzał pałac. Judym śledził wzrokiem piękną pannę Podborska, która starała się ukryć doznawane wrażenia. W drodze powrotnej zatrzymali się w Saint-Cloud. Zachwycone panie patrzyły na panoramę Paryża. Młody chirurg z uwagą przyglądał się Joannie, zastanawiając się, kogo mu przypomina. Na dworcu Saint-Lazare rozstał się z damami. Niewadzka powiadomiła go, że następnego dnia wyjeżdżają do Trouville, a stamtąd do Anglii. Pożegnał je ostentacyjnie i trochę już zmęczony wrócił do swojego mieszkania.

W pocie czoła
Od tych wydarzeń minął rok. Jednego z ostatnich dni czerwca Tomasz Judym obudził się w Warszawie. Dochodziła dziesiąta rano i przez otwarte okno usłyszał hałas, dobiegający z ulicy Widok. Wyjrzał na dziedziniec, obserwując stróża, który coś tłumaczył damie w czarnej mantylce. Czuł się młody i silny, choć zmęczony po podróży z Paryża.. Wsiadający do pociągu ludzie niczym nie różnili się od Francuzów, co napawało lekarza optymizmem. Po długim śnie z radością witał widok Warszawy. Natychmiast pomyślał o krewnych. Odczuł konieczność odwiedzenia ich, by ujrzeć znajome twarze. 

Wyszedł z hotelu i ruszył wraz z tłumem. Po jakimś czasie znalazł się na ulicy Ciepłej. Tu i ówdzie chodzili roznosiciele wody sodowej. Jedna z roznosicielek, odarta niemal do naga, stała pod murem. Na trotuarze siedziała stara, schorowana Żydówka, sprzedająca gotowany bób, groch, fasolę i ziarna dyni. Z prawej i lewej strony mieściły się sklepiki. Dalej widać było otwarte okna pracowni. Zewsząd wyglądały twarze ludzkie - chore, chude, zobojętniałe na swój los, pokryte plamami. Judym szedł szybko, mrucząc coś do siebie. Z dala dostrzegł bramę kamienicy, w której niegdyś mieszkał i zbliżył się do niej z uczuciem „fałszywego wstydu”. Pomyślał, że będzie musiał witać się z ludźmi niższego stanu, wszedł i skierował kroki do oficyny. 
Stanął przed drzwiami, prowadzącymi na poddasze i zapukał. Nikt mu jednak nie odpowiedział, a z drzwi sąsiednich wychyliła się trzynastoletnia dziewczynka, wyjaśniając, że przed chwilą widziała ciotkę i ktoś musi być w domu. W tej samej chwili ktoś zaczął krzyczeć i przeklinać. Dziecko odparło, że to babka, wariatka. Judym z zaciekawieniem zajrzał do środka i w kącie dostrzegł kobietę, przywiązaną do haka. Instynktownie wycofał się i zaczął wypytywać dziewczynkę, czemu nie oddadzą babki do szpitala. Odrzekła, że nie ma miejsc, a poza tym nie mają pieniędzy, by płacić za jej pobyt. 
Judym uciekł po schodach. Na dziedzińcu ujrzał gromadę dzieci i ciotkę Pelagię, od lat mieszkającą u brata Tomasza, Wiktora. Odczuwał odrazę i politowanie. Ciotka cmoknęła go we włosy, pytając, kiedy przyjechał. Wyjaśnił, że wrócił poprzedniego dnia i zaczął dopytywać o Wiktora. Usłyszał, że brat pracuje w fabryce, a w wolnych chwilach czyta książki. Ciotka poinformowała go, że Wiktor rzadko bywa w domu i czasami znika na kilka dni. Tomasz obiecał, że wróci wieczorem, lecz w końcu zapytał o adres fabryki, w której pracowała bratowa. Szybko oddalił się z tego miejsca i ruszył w stronę przedmieścia, do fabryki cygar.

Po chwili Judym został wprowadzony przez stróża do ogromnej sali, w której siedziało około stu kobiet, pochylając się nad stołami. W jednej z izb Tomasz dostrzegł bratową, sklejającą papierowe etykiety. Kiedy zauważyła go, po jej twarzy spłynęły dwie łzy. Mężczyzna podszedł do niej i powiedział, że będzie na nią czekał na dziedzińcu fabrycznym o dwunastej. W południe Judymowa zbiegła ze schodów i z radością powitała lekarza. Potem ruszyła szybko w stronę domu, przy kamienicy zapytał ją o brata. Odpowiedziała, że Wiktor jada obiady u Wajsów. Brat nie zjawił się, więc Judym pożegnał się, obiecując, że przyjdzie wieczorem. O zmierzchu ruszył w stronę ulicy Ciepłej, lecz tłum robotników, wracających do domów, napełnił go odrazą. Postanowił, że odwiedzi brata kiedy indziej i wszedł do wykwintnej restauracji. 

Następnego dnia obudził się o piątej rano i poszedł do Wiktora, który powitał go radośnie, choć ich rozmowa odbyła się tonem urzędowym. Tomasz zaproponował, że odprowadzi brata i wyszli na ulicę. Wiktor dopytywał się, czy Judym zamierza zostać w Warszawie. Lekarz odparł, że chciałby zostać w mieście, lecz nie wie, czy zdoła się utrzymać. Judym powiedział, że był w fabryce cygar i bratowa nie powinna tak ciężko pracować. Brat odparł, że żal mu żony, lecz sytuacja zmusiła ich do tego, by zaczęła pracę. Po chwili dodał, że Tomasz jest teraz panem, a on zwykłym człowiekiem. Nie zazdrościł mu, że ciotka zabrała go od rodziców i zapewniła wykształcenie. On natomiast musi do wszystkiego dojść pracą własnych rąk. Judym poczuł się urażony tymi słowami. Wiktor z żalem mówił, że ciotka wzięła Tomasza, ponieważ był przystojniejszy, a potem odwiedzał ich rzadko, wystrojony w mundur i nie zwracał uwagi na biednie ubranego brata. 
W milczeniu doszli do dzielnicy fabrycznej i zatrzymali się na wzgórzu, z którego widzieli szare budynki bez okien i wysokie kominy. Nagle usłyszeli głos, wołający Wiktora i od strony ulicy zbliżył się do nich młody mężczyzna o jasnych włosach, brat wyjaśnił, że to nowy pomocnik inżyniera. Wiktor, dumny z sukcesów Tomasza, poprosił znajomego o to, by mógł on zwiedzić fabrykę. Wkrótce odszedł do stalowni, a Judym razem z pomocnikiem ruszył przez kolejne sale, gdzie produkowano żelazo. Zaciekawiony, przyglądał się pracy robotników. W rogu olbrzymiej szopy stało naczynie w kształcie gruszki, w którym wytapiana była stal. Przy naczyniu stało kilku ludzi. W pewnej chwili robotnik zanurzył w roztopionej rudzie długie narzędzie i Judym rozpoznał w tej czarnej postaci swojego brata.


Mrzonki
Powrót z letnich wczasów doktora Antoniego Czernisza stanowił dla świata lekarskiego bardzo ważne wydarzenie. Nazwisko lekarza znane było również naukowemu światu z zagranicy, gdzie cieszył się większym uznaniem niż w Warszawie. Antoni Czernisz wywodził się ze sfery ludzi biednych. Dzięki własnemu uporowi ukończył szkoły i zdobył sławę. Po czterdziestym roku życia ożenił się z niezwykle piękną kobietą, pochodzącą ze zrujnowanej rodziny półarystokratycznej. Tomasz Judym, który znał Czernisza z czasów studenckich, w pierwszych dniach września złożył mu wizytę i został zaproszony do grona lekarzy. W połowie następnego miesiąca odbyła się pierwsza środa lekarska. Judym wybrał się na spotkanie z własnym odczytem, który napisał będąc jeszcze w Paryżu. 

W chwili, kiedy miał przekroczyć bramę domu, ogarnął go strach. Pomimo tego nacisnął guzik dzwonka i po chwili znalazł się w salonie, wypełnionym rozmawiającymi mężczyznami. Co chwilę do pokoju wchodziła nowa osoba, a kiedy salon i przyległe gabinety zapełniły się zupełnie, doktor Czernisz zawiadomił zebranych, że doktor Tomasz Judym odczyta pracę pod tytułem „Kilka uwag czy Słówko w sprawie higieny”.

Tomasz zaczął czytać. We wstępie poruszył kwestię współczesnego stanu higieny. Dostrzegł pełne drwiny spojrzenia zebranych, lecz dalszy ciąg wykładu wyraźnie zainteresował słuchaczy. Zaczął więc opowiadać o miejscach i zjawiskach, które widział w Paryżu. Potem zaczął mówić o Warszawie, o biednej dzielnicy żydowskiej i życiu na wsi. Zgromadzeniu słuchali go w milczeniu. Judym zaczął mówić, że wszelkie objawy warunków, w których żyją najbiedniejsi, są rezultatem wielu przyczyn, w tym obojętności lekarzy. Nie zważając na ironiczne komentarze, twierdził, że obowiązkiem lekarzy jest szerzenie higieny wśród biednych. Był zdania, że lekarz dzisiejszy - to lekarz ludzi bogatych. 
Po jego słowach kilku doktorów poprosiło o głos, lecz Judym nie przerywał, pomimo, że szmer na sali stawał się coraz głośniejszy. Opinia, iż lekarze powinni interesować się miejscami, w których mieszkają ich pacjenci, wywołała liczne protesty. Lekarze byli przekonani, że wizja Tomasza jest idylliczna, lecz młodzieniec bronił z uporem swojego poglądu. Uważał, że lekarze lekceważą i pomijają przyczyny chorób u ludzi biednych, a mogliby wykorzystywać swoją pozycję do uświadamiania ciemnoty. Zakończył swój odczyt, pomijając część trzecią i usiadł. Atmosfera stała się trudna do zniesienia, doktor Czernisz był wyraźnie zakłopotany.

Nagle z krzesła podniósł się staruszek, doktor Kalecki i w imieniu kolegów podziękował Tomaszowi za wykład, który świadczył, że jest osobą z sercem gorącym i tkliwym. Następnie przystąpił do omówienia odczytu od strony krytycznej. Pominął kwestie życia biedoty w Paryżu i nawiązał do sytuacji w kraju. Uważał, że los biedaków nie zależy od lekarzy. Lekarze mogą jedynie uświadamiać „motłoch folwarczny” i wpływać na jego chlebodawców. Wyższe klasy są hojne, jeśli chodzi o jałmużnę, wielu lekarzy spieszy z pomocą, poświęcając swój czas, zdrowie i życie ubogim. Stwierdził, że zarzuty Judyma są bezpodstawne - powstają przecież liczne wystawy higieniczne, towarzystwa przeciwżebracze, przytułki noclegowe, funduje się kąpiele dla ludu i rozmaite zabawy. Uznał Tomasza za człowieka młodego, któremu serce podyktowała słowa pełne goryczy. 

Następnie głos zabrał doktor Płowicz. Uznał, że Judym błędnie narzucał lekarzom obowiązek ulepszenia stosunków społecznych. Słowa, że lekarze pomagają wyłącznie bogatym, uznał za formalną napaść. Był jednak przekonany, że z czasem młodszy kolega inaczej będzie postrzegał swój zawód i zmieni zdanie. Zwrócił uwagę, że lekarze nie mają władzy, jaką Judym im przypisywał. Zapadło kłopotliwe milczenie, które przerwał Judym, prosząc o dodanie kilku słów. Wyznał, że nie zamierzał obrażać stanu lekarskiego, lecz pragnął uczcić go, wspominając o roli, jaką odgrywa w społeczeństwie. Nawoływał do wydania uchwały i walki z głupotą społeczeństwa i niszczenia źródeł chorób. Jego wywód został ostro skrytykowany i zaczął powoli tracić odwagę. 
Podczas kolacji, siedząc u boku doktorowej, czuł narastającą wściekłość. Nikt nie zwracał na niego uwagi, widział drwiące spojrzenia. Posiłek skończył się późno i Tomasz opuścił szybko mieszkanie Czernisza. W bramie kilku uczestników zebrania pożegnało się z nim szybko i został sam. Po chwili dołączył do niego mężczyzna, którego zauważył na spotkaniu. Był to doktor Chmielnicki, który szedł w tym samym kierunku co Judym. Po kilkunastu krokach, wyznał, że szczerze współczuł młodszemu koledze. Tomasz odparł, że żałuje teraz, iż przeczytał swój referat, ponieważ został przez wszystkich wykpiony. Chciał udowodnić lekarzom, co powinni robić pod naciskiem zimnego rozumu. Rozmawiając, doszli do mieszkania Judyma i Chmielnicki przywołał dorożkę. Na pożegnanie rzucił, że medycyna to interes jak każdy inny. Młodzieniec odparł, że pewnego dnia medycyna będzie wytyczała drogiżycia masom ludzkim i świat wówczas odrodzi się. Starszy kolega określił jego słowa jako mrzonki.

Smutek
Piątego października doktor Judym wyszedł na spacer w Aleje Ujazdowskie. Minął bramę i powoli ruszył w głąb parku, by uniknąć miejsc zapełnionych spacerowiczami. W duszy Tomasza obudziła się zazdrość względem bogactwa innych. Nie przypominała w niczym ślepej zawiści, jaką odczuwali jego przodkowie, lecz przybrała charakter głębokiego żalu. Patrząc na jesienne widoki, poczuł agonię własnych marzeń. Zaczynał rozumieć, że na świecie nie jest kimś wyjątkowym. Wszystko, czym do tej pory żywiła się jego młodzieńcza dusza, musiało pozostać tylko marzeniami. Od jakiegoś czasu smutek towarzyszył mu nieodłącznie, przenikał wszystkie myśli. Judym szedł z głową zwieszoną i chciał skierować się w stronę pałacu, lecz zatrzymały go pędzące karety. Wsparł się na barierce i zaczął wpatrywać w jadące w powozach osoby. Ujrzał nadjeżdżający wolancik i nagle poczuł się tak, jakby otoczyły go promienie słońca i zapach róż. W powozie ujrzał trzy panny, które spotkał w Paryżu. Natalia odwróciła głowę i poznała go. Kiedy nieśmiało podniósł rękę do kapelusza, skinęła mu głową i powiedziała coś do swych towarzyszek. Wówczas panna Joanna i Wanda również spojrzały na Judyma, który w ostatniej chwili dostrzegł uśmiech na twarzy Podborskiej. Wolant szybko zniknął mu z oczu i Tomasz ruszył dalej, zatopiony w marzeniach.

Praktyka
Wkrótce na drzwiach mieszkania Judyma i u wejścia do sieni kamienicy została wywieszona tabliczka z wyszczególnieniem godzin przyjmowania pacjentów. Lekarz przyjmował w godzinach popołudniowych, między piątą a siódmą, a ranki spędzał w szpitalu na oddziale chirurgicznym, gdzie wypełniał obowiązki asystenta. Sumiennie siedział w gabinecie w godzinach wizyt chorych, choć przez pierwsze miesiące nie zjawił się ani jeden pacjent. Mieszkanie składało się z trzech pokoi: gabinetu, poczekalni i sypialni, urządzonych skromnie w imię zasady, że luksusowe wyposażenie w niczym nie pomoże pacjentom. 
Obowiązki gospodyni przejęła pani Walentowa, żona wędrownego bednarza, a czasami wyręczała ją piętnastoletnia córka, Zośka. Obie panie szybko objęły władzę w mieszkaniu Judyma, który nie mógł zrezygnować z ich usług, ponieważ zaczynały wtedy płakać i żalić się na swoją nędzę. Nieraz doktor zastanawiał się, gdzie znikają świece, nafta, węgiel, cukier i wiele innych rzeczy. Początkowo starał się traktować gospodynię i jej córkę życzliwie, po miesiącu starał się wprowadzić własne rządy, lecz w listopadzie poddał się i został całkowicie zdominowany. W godzinach przyjęć siedział sztywno wyprostowany i czekał. Po upływie kilku tygodni zaczął czytać książki, a gospodyni drzemała w poczekalni. Jesienią miał tylko jednego pacjenta, starego introligatora z sąsiedniej kamienicy, od którego nie pobrał honorarium za wizytę.
W marcu w gabinecie zjawiła się chuda dama w czerni, o zmizerniałej twarzy i spytała o doktora Judyma. Tomasz doznał miłego uczucia na myśl, że właśnie nadarza się okazja zarobienia pierwszego rubla i zaczął wypytywać pacjentkę o dolegliwości. Kobieta początkowo zaczęła żalić się, lecz po chwili wspomniała o stowarzyszeniu, które miało na celu nawracanie dziewcząt ze źle obranej drogi. Po dwóch godzinach wspomniała o braku środków i poprosiła o wsparcie finansowe. Judym bez wahania wyjął rubla, kobieta zanotowała coś w kajeciku i zniknęła za drzwiami. 

Początki kariery Tomasza okazały się ciężkie. Fundusz, pozostawiony przez ciotkę, szybko wyczerpał się, kredyt u sklepikarza nie był spłacony, a przyszłość rysowała się raczej mgliście. Od chwili jego odczytu na spotkaniu u doktora Czernisza, Judym czuł się odsunięty od kolegów, którzy witali go uprzejmie, lecz nie wdawali się w bliższą znajomość. Pod koniec marca zjawiła się u niego bratowa z wiadomościami o Wiktorze. Po godzinie płaczu odeszła do fabryki, pozostawiając Judyma z ponurymi myślami. Musiał pomagać rodzinie brata i wspierać ich finansowo, lecz sam znalazł się w trudnej sytuacji. Rozgoryczony, udał się do szpitala. Z pracy wyszedł wcześniej niż zazwyczaj i z uczuciem odrazy udał się do mieszkania przy Cichej. 
W domu zastał jedynie ciotkę, która powitała go niechętnie jako spadkobiercę siostry, wyklętej przed wieloma laty. Po zmroku wyszedł stamtąd i skierował się do cukierni, w której czasami czytał dzienniki. Na rogu spotkał Chmielnickiego, który zapytał go, czy idzie do pacjenta. Judym z goryczą odparł, że nie ma chorych i chciał się pożegnać, lecz lekarz zatrzymał go. Razem udali się do cukierni i Chmielnicki zaczął opowiadać żarty, z których Tomasz śmiał się z grzeczności. W pewnej chwili Chmielnicki zapytał go, czy nie chciałby pojechać na prowincję. Szukał asystenta dla swojego znajomego, doktora Węglichowskiego, który był dyrektorem zakładu w Cisach. Po odejściu lekarza, Tomasz pogrążył się w rozmyślaniach. Miał nadzieję, że po powrocie do Warszawy jego sytuacja zmieni się. Żal mu było opuszczać miasto, wieś znał wyłącznie z letnich wycieczek i perspektywa zamieszkania wśród pól przygnębiała go. 
Nazajutrz w godzinach przyjęć Tomasz Judym zasiadł w gabinecie i czekał na wizytę Węglichowskiego. Przed szóstą zjawił się mężczyzna około pięćdziesięcioletni, o sympatycznej twarzy, skromnie ubrany. Lekarz badawczym wzrokiem zmierzył skromne wyposażenie gabinetu i zapytał młodzieńca, czy chce jechać do Cisów w charakterze asystenta. Szczerze wyznał, że nie wie nawet, w jakim regionie znajduje się wspomniana miejscowość. Węglichowski spytał go, dlaczego chce wyjechać z Warszawy. Tomasz wyjaśnił, że nie ma na razie z czego żyć i wspomniał o niefortunnym odczycie w domu Czernisza, który nie spodobał się zebranym. Węglikowski zaczął mówić o warunkach pracy w Cisach.

Asystent miał zarabiać sześćset rubli, otrzymywać do dyspozycji gabinet na własną praktykę. Do jego obowiązków należała opieka nad niewielkim szpitalem, należącym do pani Niewadzkiej. Tomasz, słysząc znajome nazwisko, odparł, że rok temu poznał damę i jej wnuczki oraz Podborską w Paryżu. Dyrektor zakładu, żegnając się, poprosił, aby Judym zastanowił się nad jego propozycją. Młodzieniec zapewnił go, że da odpowiedź następnego dnia. Po wyjściu gościa Judym podjął decyzję i postanowił wyjechać. W pamięci odżyły wspomnienia z Paryża, myśl o Joasi Podborskiej wzbudziła w nim głęboką tęsknotę.

Swawolny Dyzio
W ostatnich dniach kwietnia Tomasz Judym zakończył swoje sprawy, spakował się i wyjechał z Warszawy. W pociągu zajął miejsce w wagonie drugiej klasy i skupił się na widoku za oknem. Nagle drzwi otworzyły się i do przedziału weszła chuda dama, prowadząc za rękę dziesięcioletniego chłopczyka. Kobieta usiadła na sofie i zaczęła przyglądać się towarzyszom podróży. Po chwili, omdlewającym głosem, poprosiła synka, Dyzia, aby usiadł. Chłopiec zignorował słowa matki i z uwagą zaczął oglądać guziki munduru oficera, siedzącego w kącie przedziału. Po chwili dostrzegł pałasz, wiszący na haku i sięgnął po broń, lecz oficer delikatnie odsunął malca od siebie. Wówczas Dyzio postanowił przedostać się do okna i ruszył w tym kierunku, nie zważając na nogi pasażerów. Pomimo krzyków dam i oficera zdołał stanąć na kanapach i wychylił się za szybę. Matka zwróciła mu uwagę, że nie powinien tak bardzo się wychylać, lecz ponownie została zlekceważona. 
W pewnej chwili malec przechylił się przez okno, a oficer chwycił go za pasek i wciągnął do wagonu. Chłopiec wyszarpał się i rzucił do okna, a kiedy zostało mu to zabronione, zaczął kopać nogami. Udręczona matka prosiła, aby się uspokoił, lecz Dyzio pokazał jej język i zostawiono go w spokoju. Po pewnym czasie usiadł między mamą a Judymem i wkrótce zaatakował lekarza, wiercąc mu patykiem nogę. Matka zaklinała go, aby się uspokoił, ponieważ konduktor może znów wyrzucić ich z przedziału. Chłopiec popatrzył na matkę i zaczął podrzucać kapelusz Judyma. Po jakimś czasie zmęczył się i ku zadowoleniu zebranych, zasnął. Lekarz opuścił przedział i na kolejnej stacji z satysfakcją przeniósł się do innego wagonu. Wkrótce jednak ujrzał damę i Dyzia, wchodzących do wagonu, który zajmował.

Około trzeciej po południu pociąg wjechał na stację, na której Judym wysiadł. Dalszą drogę miał odbyć powozem. Najpierw udał się do baru, by kupić papierosy, a kiedy wyszedł, zobaczył damę z Dyziem, sadowiącą się w jego powozie. Zaklął i w pierwszej chwili nie chciał jechać, lecz po obliczeniu pozostałych mu funduszy, zbliżył się do kobiety i wymienił z nią kilka grzecznościowych uwag. Wkrótce ruszyli do Cisów. Kiedy wyjechali za miasto skupił całą uwagę na widoku za oknem. Krajobraz zachwycał go i był tak różny od tego, który pamiętał z dzieciństwai. Po jakimś czasie Dyzio obudził się i zaczął łaskotać Tomasza w łydkę. Mężczyzna początkowo nie zwracał na to uwagi, mając nadzieję, że malec znudzi się, w końcu zdecydowanym ruchem odsunął rękę łobuziaka. Chłopiec zaczął więc wkładać błoto do buta lekarza i w końcu Judym powiedział, że jeśli się nie uspokoi, to zerżnie mu skórę. Dyzio uśmiechnął się złośliwie i rozsmarował garść błota na nodze młodzieńca. 

Wówczas Tomasz kazał furmanowi zatrzymać powóz, wyskoczył na drogę, przełożył chłopca przez kolano i wymierzył mu około trzydziestu klapsów. Nie zwracał uwagi na rozdzierający krzyk damy i szarpanie za rękawy. Wreszcie wepchnął malca do powozu, wziął walizkę i kazał furmanowi odjechać. Rozgniewany, postanowił pójść pieszo. Po paru minutach marszu zaczął żałować decyzji, lecz nie zamierzał zawrócić powozu. Zmęczony upałem dotarł do pobliskiej wsi i zaczął wypytywać o możliwość wynajęcia koni. Wreszcie jakiś młody gospodarz zgodził się odwieźć go do Cisów. Po drodze zatrzymali się przy sklepie z trunkami i Judym kupił butelkę alkoholu dla chłopa. Potem zaczęła się szaleńcza jazda i lekarz poczuł prawdziwą satysfakcję. W pewnym momencie pijany woźnica źle wymanewrował wozem i młodzieniec poczuł, że spada. Podniósł się ubrudzony gliną i zaczął śmiać. Chłop zupełnie pijany, zasnął na wozie i Tomasz znalazł się w rozpaczliwej sytuacji. 
Zbliżał się wieczór, więc ruszył w stronę widocznego w oddali miasteczka. Przeszedł spory kawałek, kiedy usłyszał tętent nadjeżdżających koni. W jednej z amazonek rozpoznał pannę Natalię. Dziewczyna spojrzała na niego przelotnie, uśmiechnęła się i odwróciła do towarzyszącego jej młodzieńca. Judym usłyszał śmiech panny Wandy i wkrótce jeźdźcy zniknęli mu z oczu. Przez chwilę stał nieruchomo, nieszczęśliwy, w końcu zdołał dotrzeć do miasta. Otoczyła go natychmiast zgraja Żydków, od których dowiedział się, że jest w Cisach. Na miejscu portier zaprowadził go do mieszkania, gdzie z ulgą wykąpał się i przebrał. Odświeżony stanął przy oknie i wpatrywał się w wąską alejkę młodych drzew. Czuł w sobie siłę budzącej się do życia przyrody i chciał ją spożytkować pracując. Był przekonany, że właśnie tu będzie miał szansę pracować dla ludzi, by oddać światu to, co od niego wziął.

Cisy
Zakład kuracyjny Cisy leżał w dolinie pomiędzy dwoma łańcuchami wzgórz. Zakłady kąpielowe mieściły się w gmachu zwanym „Wincentym”, wybudowanym w pobliżu jednego ze stawów. Dalej rozciągał się wspaniały park, pałac i liczne zabudowania majątku ziemskiego Cisy. Następnego dnia po przyjeździe Tomasz Judym zwiedzał miejscowość, składał wizyty i poznawał tajemnice ośrodka. Był oszołomiony tym, co widział i tym, czego się uczył. Poznał skład chemiczny źródeł, budowę

maszyn, doprowadzających wodę do wanien, uczył się prowadzeni hotelu. Dowiedział się, że zakład był instytucją akcyjną i miał dwudziestu kilku wspólników. Obowiązki prezesa rady akcjonariuszy pełnił wybitny adwokat, mieszkający na stałe w Moskwie. Funkcję administratora pełnił Jan Bogusław Krzywosąd Chobrzański, a kasjera - pan Listwa, mąż damy, którą Judym poznał w pociągu i ojczym małego Dyzia. Po jakimś czasie lekarz poznał historię zakładu. 

Miejscowość była znana z wód leczniczych już na początku ubiegłego wieku. Źródła znajdowały się w parku otaczającym stary rodowy zamek i tylko dzięki uprzejmości właściciela majątki korzystały z nich różne osoby. Od niepamiętnych czasów ziemie należały do rodziny Niewadzkich. W latach siedemdziesiątych tego wieku maż pani Niewadzkiej opuścił kraj i powrócił do Cisów jako schorowany starzec. Cierpienie zmieniło jego poglądy i poświęcił się wyłącznie na czynieniu dobra dla innych. Wszystkie siły spożytkował na urządzenie zakładu leczniczego w Cisach. Podarował instytucji miejscowość przyległą do źródeł, stworzył spółkę, zachęcając do zakupienia akcji przyjaciół. Największym udziałowcem był kupiec znad Bosforu, Leszczykowski. W pierwszych latach stanowisko dyrektora objął człowiek nieodpowiedzialny, który chciał urządzić z miejscowości kurort europejski. Budowa willi i gmachów pochłonęła masę pieniędzy i okazało się, że przedsięwzięcie chyli się ku upadkowi. Do Cisów zaczęli zjeżdżać arystokraci dla rozrywki. W tym czasie zmarł stary Niewadzki i okazało się, że zakład przynosi straty. Wówczas do zarządu zgłosił się Leszczykowski, pokrył deficyt własnymi środkami, a na stanowisko dyrektora zaproponował doktora Węglichowskiego. 
Węglichowski rozpoczął budowę stacji leczniczej i przedstawiał swoje projekty radzie zarządu. Część inwestycji opłacał Leszczykowski, który był wdowcem i człowiekiem bogatym. Z pochodzenia syn ubogiego szlachcica, do majątku doszedł ogromną pracą. Pomimo bogactwa, żył skromnie, pewną sumę przeznaczał dla pasierbów - Greków, a resztę pieniędzy wysyłał tym, którzy zwracali się do niego z prośbą o pomoc. Najważniejszą sprawą dla niego był zakład w Cisach, gdzie zamierzał kiedyś wrócić.

W kilka dni po przyjeździe do zakładu Judym otrzymał list z Konstantynopola. W taki sposób Leszczykowski zawarł z nim znajomość i przesyłał również swoją fotografię. Staruszek prosił go o częstą korespondencję i zdjęcie, licząc, że obaj będą się wspierali w prowadzeniu zakładu. Od chwili przejęcia ośrodka przez Węglichowskiego upłynęło kilkanaście lat i Cisy zyskały renomę. Administrator, Krzywosąd Chobrzański, był starym kawalerem, który w latach młodości zwiedził całą Europę. Znał kilka języków, posiadł ogromną wiedzę z różnych dziedzin nauki i chętnie pomagał w różnorakich pracach. Stanowisko objął dzięki protekcji Leszczykowskiego i po powrocie do kraju zamieszkał w Cisach. Kiedy Judym po raz pierwszy udał się do mieszkania administratora, u wejścia na schody ujrzał gromadkę dzieci folwarcznych. Nad nimi stał Krzywosąd, a na poręczy ganku siedział oswojony sokół, którego mężczyzna leczył przez całą zimę. Tomasz wszedł do środka, właściciel przyjął go życzliwie i zaczął mówić o zmianach, jakie chce wprowadzić w Cisach. 

Pan Hipolit Listwa, kasjer, określany był przez administratora „niedołęgą” i „przedętą fujarą”. Całkowicie zdominowany przez żonę i pasierba, odpoczywał w zimnej i wilgotnej kancelarii, wśród kwitów i rachunków. Czuł, że tak naprawdę żyje w chwili, kiedy opuszczał progi domu. Był kozłem ofiarnym w każdym zatargu z Dyziem, a jakiekolwiek próby przeciwstawienia się chłopcu, kończyły się interwencją małżonki.


Kwiat tuberozy
Poznawanie Cisów zajęło Judymowi sporo czasu i początkowo nie mógł zwiedzić podlegającego mu szpitaliku. Nadzieja samodzielnej pracy nęciła go. Krocząc szeroką aleją odczuwał prawdziwą radość. Minął szeroką drogę wjazdową do pałacu i nowo wybudowany kościół, za którym wśród drzew stał budynek szpitala. Lekarz nie zamierzał wchodzić tam bez swojego zwierzchnika, więc najpierw poszedł obejrzeć kościół. Właśnie ksiądz odprawiał mszę. Judym zbliżył się do prezbiterium i w ławkach kolatorskich dostrzegł znajome z Paryża: Natalię, Wandę i Joannę. Młodzieniec ukłonił się, a panna Natalia delikatnie skinęła głową. Przez chwilę spotkał spojrzeniem wesołe oczy panny Joasi. Nabożeństwo skończyło się i Tomasz opuścił kościół z tłumem. 
Po jakimś czasie wyszły również dziewczęta w towarzystwie księdza. Judym przywitał się z nimi i przedstawił proboszczowi, który zaprosił ich na śniadanie. Posiłek upłynął w miłej atmosferze, a następnie mężczyźni udali się do gabinetu na papierosa. Nagle ksiądz zerknął w stronę okna i na jego twarzy odmalowała się niechęć. Drogą na plebanię szedł młody kuracjusz zakładu, Karbowski, którego widział w dniu przyjazdu do Cisów w towarzystwie Natalii. Ksiądz wyjaśnił mu, że Karbowski pochodzi z dobrej rodziny i namiętnie gra w karty, ogrywając innych chorych. Rozległo się pukanie do drzwi i do salonu wszedł kuracjusz. Karbowski przywitał panny, księdza ucałował w ramię, podał dłoń lekarzowi i zasiadł obok panny Wandy. Młodzieniec przez chwilę rozmawiał z panną Podborską, a potem spojrzał na pannę Natalię nie ukrywając swych uczuć. Joanna próbowała zwrócić uwagę Karbowskiego na siebie, wyraźnie zatrwożona sytuacją między młodymi. Nieoczekiwanie Natalia zapytała, jak długo Karbowski zostanie w Cisach. Odparł, że prawdopodobnie będzie przebywał w zakładzie długo, choć już stracił nadzieję na odzyskanie zdrowia.

Panna Joanna wstała ze swego miejsca i ponagliła towarzyszki do wyjścia. Podborska pożegnała się z proboszczem i Judymem. Potem do lekarza podeszła panna Natalia i przez chwilę poczuł, że oddałby wiele, by dziewczyna choć przez jedną godzinę tak tęskniła za nim jak za Karbowskim. Panny odjechały wolantem, a Karbowski z wyrazem cierpienia na twarzy patrzył za nimi. Judym zazdrościł mu uczuć, które młodzieniec odczuwał. Zrozumiał, że Natalia jest zakochana w kuracjuszu. Na chwilę zapomniał o swych ideałach, o pracy w szpitalu i chęci niesienia pomocy. Poczuł ogromny żal i zazdrość, że on nigdy nie będzie tak wykwintny i kochany przez piękną pannę Orszeńską. 

Przyjdź
Judym siedział przy otwartym oknie swego mieszkania. Przed chwilą ucichła burza, lecz co chwilę jeszcze odzywały się dalekie gromy. Mężczyzna czuł ogromną radość. Tajemnicza radość kierowała jego wzrok ku końcowi alejki, tam właśnie ulatywało jego serce. Czekał na coś niesłychanego, na czyjeś przyjście.

Zwierzenia
Rozdział poświęcony pamiętnikowi Joasi Podborskiej, w którym dziewczyna opisuje swoje refleksje, spostrzeżenia i wspomnienia. Wraca pamięcią do czasów nauki w Kielcach, podjęcia pierwszej pracy w Warszawie. Wspomina wrażenia z wizyty w miejscach swego dzieciństwa. 

Tom II
Poczciwe prowincjonalne idee
W czasie sezonu doktor Judym miał sporo pracy. Wstawał wcześnie rano, zwiedzał izby kąpielowe, sprawdzał porządek w łazienkach i u źródeł, a przed ósmą był już w szpitalu. Od dziesiątej do pierwszej po południu przyjmował w gabinecie chorych. Nowa praca pochłonęła go całkowicie. Otoczony młodymi kobietami, zmienił się we franta, modnie odzianego i wesołego. Życie w zakładzie, wypełnione ludźmi, oszołomiło go. Stał się osobą powszechnie lubianą, której damy zwierzały się z najgłębszych sekretów. Czasami, kiedy późno wracał do domu, zastanawiał się nad pięknem życia, które teraz wiódł. 

Na balach i zebraniach bywali niekiedy mieszkańcy pałacu. Wówczas największą uwagę skupiała na sobie panna Natalia. Mężczyźni uwielbiali piękną dziewczynę, która doskonale zdawała sobie sprawę z wrażenia, jakie robi. Zawsze jednak zachowywała się ozięble i obojętnie. Również Tomasz zwrócił swą uwagę na Orszeńską. Ośmielony powodzeniem u dam, zbliżył się do niej na jednym z balów. Zachęcony rozmową i tańcami, do których go wybierała kilkakrotnie, wspomniał o Karbowskim, który wyjechał z Cisów. Dziewczyna spojrzała wówczas tak niechętnie na niego, że nie potrafił wypowiedzieć więcej słów. Życie, jakie wiódł, stawało mu na przeszkodzie, aby w pełni zająć się sprawami szpitala. Szpital powstał właściwie dopiero za jego bytności w zakładzie. Do tej pory budynek stał opuszczony i służył do składowania różnych rzeczy. Opiekę nad szpitalikiem sprawował doktor Węglichowski.

W budynku rzadko zjawiali się chorzy, wynajdywani najczęściej przez proboszcza, panienki lub Niewadzką. Judym, zbliżając się do budynku, odczuwał złość, żałując, że budynek był niewykorzystany. Po tym, jak urządził w nim gabinet, zaczęli przychodzić do niego Żydzi i wszelka biedota. Następnie zabrał się do uporządkowania sal. Każdy sprzęt zdobywał sam, licząc na szczodrość ludzi. Na jego zlecenie otoczono budynek nowym parkanem, a ogrodnik zajmował się sadem. Na dozorczynię pozyskał panią Wajsmanową, której pensję opłacał dzięki życzliwości Leszczykowskiego. Kolejnym krokiem było pozyskanie żywności dla chorych. Pochlebstwami zyskał przychylność plenipotenta, który zobowiązał się do dostarczania zapasów. W połowie lata szpital był już w miarę urządzony i wypełniony chorymi. Rada, kierująca zakładem, przypatrywała się działaniom Judyma nieco ironicznie. Węglichowski czasami odwiedzał szpitalik, udzielał rad młodemu lekarzowi, który za wszelką cenę chciał go pozyskać dla swojej idei. 

Pod koniec sierpnia liczba gości w zakładzie zaczęła się zmniejszać. Kuracjusze wracali do domów i zapanował ogólny smutek. Tomasz ze zdwojoną siłą przystąpił do swojej pracy. W pierwszych dniach września w folwarcznych czworakach dzieci zaczęły chorować na febrę. W krótkim czasie szpital był przepełniony chorymi. Lekarz nie wiedział, co robić dalej. Pewnego dnia otrzymał bilet od pani Niewadzkiej, która prosiła, aby niezwłocznie przyszedł do pałacu. Starsza pani przedstawiła mu propozycję panny Podhorskiej, która postanowiła oddać pokój, by tam umieścić chorych na malarię. Starsza pani postanowiła zrobić niespodziankę Joasi na urodziny i przeznaczyła starą piekarnię na szpitalik dla dzieci. Chciała aby Podborska mogła tam zajmować się „brudasami”. Judym, słysząc te słowa, poczuł niesmak.

Starcy
Doktor Węglichowski mieszkał w domku na wzgórzu, należącym do Leszczykowskiego. Szczególnie zadowolona z przestronnej willi była żona dyrektora, Laura. U państwa Węglichowskich prawie każdego dnia gromadzili się znajomi: Listwa, Chobrzański, plenipotent Worszewicz, proboszcz, Judym oraz kilku stałych kuracjuszy. Osoby te darzyły się szczerą sympatią i przyjaźnią. Krzywosąd szybko stał się prawą ręką dyrektora, który uległ nieodpartemu urokowi administratora. Młody lekarz nie zdołał jednak wyjednać sobie jakiegoś posłuchu, czuł, że oddziela ich jakiś mur, którego nie był w stanie przekroczyć. Na życie patrzyli oni przez pryzmat przeszłości, a wszystko, co współczesne traktowali jako coś błahego i najczęściej śmiesznego. Tymczasem Tomasz żył wyłącznie teraźniejszością, a dawne rzeczy go nudziły. Szybko uświadomił sobie, że musi współdziałać z nimi tak, by dawać poczucie, iż sami coś robią. Zrozumiał też, że nie dokona żadnych zmian, jeśli nie będzie żył w zgodzie z administratorem. W tym celu, po zakończeniu sezonu letniego, zaczął pomagać staruszkowi i wyręczał go w wielu rzeczach. Wszystkim spodobała się gorliwość lekarza, lecz kiedy starał się forsować własne pomysły, odsuwano go delikatnie od zajęcia.

Spędzał wiele godzin na rozmyślaniach o ulepszeniach, które chciałby wprowadzić, a potem sam zabierał się do pracy. Już w zimie stał się w Cisach osobą niezbędną. Wszyscy zwracali się do niego z prośbą o pomoc, a Judym snuł się po drogach, odwiedzając chorych. Jedynym wspólnikiem, który go popierał, był Leszczykowski. Początkowo starał się on przekonać radę do pomysłów Tomasza, lecz spotkał się ze zdecydowanym sprzeciwem. Wówczas polecił młodzieńcowi korzystanie z tzw. „cichej kasy”. W lutym do zakładu przyjechała komisja rewizyjna, złożona z trzech wybranych osób z grona wspólników. Judym postanowił przedstawić im swoją propozycję polepszenia życia w folwarcznych czworakach. Swój plan przedstawił Węglichowskiemu, prosząc, aby mógł wziąć udział w posiedzeniu komisji. Dyrektor zdecydowanie odmówił, wyjaśniając, że lekarz nie jest członkiem zarządu. Judym poczuł się głęboko urażony i odszedł do siebie. Nieoczekiwanie zjawił się u niego stary Hipolit z zaproszeniem na kolację od pani Laury. 

Tomasz starał się przedstawić swój pomysł osuszenia Cisów, lecz Krzywosąd uznał, że nie można niszczyć basenu, ponieważ woda zaleje wówczas łąkę, na której posadzili drogie krzewy. Judym z uporem twierdził, że podmokłe tereny działają szkodliwie na chorych. Jeden z członków komisji przyznał mu rację. Węglichowski powiedział żartobliwie, że młodzi lekarze żyją ideami, a opinię Tomasza uznał za fikcję. Młodzieniec odparł, że jeden artykuł, opisujący negatywny wpływ zakładu na kuracjuszy, może sprawić, że Cisy upadną w ciągu roku. Krzywosąd zarzucił mu, że wykorzystuje pieniądze Leszczykowskiego, który zapewne pokrywa wszelkie wydatki. Młody doktor zawstydził się, zamilkł i usiadł na uboczu.
Po wyjeździe komisji projekt osuszenia ośrodku upadł definitywnie. Judym wyczuwał niechęć administratora i dyrektora, choć starali się być dla niego uprzejmymi. Upokorzony, sądził, że staruszkowie wyrównują z nim prywatne rachunki, nie mogąc znieść jego młodości i zapału. Był przekonany, że Węglichowski nie uważa go za lekarza równego sobie, który uwolnił się spod jego wpływu. Dyrektor rozmyślał o tym, w jaki sposób przepędzić asystenta z Cisów. Obawiał się jednak, że Judym w ramach zemsty zaszkodzi zakładowi. W pierwszych dniach marca nastała odwilż. Rzeka wezbrała i zniszczyła prowizoryczną tamę nad pierwszym stawem. Judym stał i patrzył na brudną wodę, kiedy zbliżyli się do niego administrator i dyrektor. Młodzieniec z uporem nadal twierdził, że osuszenie terenu jest konieczne i zapytał, co najpierw zrobiłby Niemiec, gdyby przejął Cisy - urządziłby salę taneczną czy osuszył staw. Mężczyźni odeszli, nie odpowiadając na jego pytanie.

„Ta łza, co z oczu twoich spływa…”
Oszczędności, odłożone przez Tomasza, umożliwiły Wiktorowi wyjazd za granicę. Wczesnym rankiem, w lutym, rodzina Wiktora ruszyła dorożką na dworzec kolejowy, gdzie miało nastąpić pożegnanie. Judymowa rozpaczliwie prosiła męża, aby jej nie porzucił, kiedy będzie z dala od domu. On obiecywał, że napisze natychmiast po otrzymaniu pierwszej pracy. Uściskał żonę i dzieci i odszedł. Kobieta długo patrzyła za nim, a potem chwyciła za rękę córkę i ruszyła do dorożki.

O świcie
Wczesnym rankiem Tomasz wybrał się na wizyty do chorych z okolicznych wsi. Były to pierwsze dni kwietnia i młody lekarz odczuwał jakiś sentyment na widok budzącej się do życia przyrody. W oddali dostrzegł nadjeżdżającą bryczkę, w której siedziała panna Podborska. Zaintrygowany, skąd o tak wczesnej porze wracała nauczycielka, wyszedł naprzeciwko wolantu. Dziewczyna dostrzegła go i w pierwszej chwili zdawała się być przestraszona jego widokiem. Mężczyzna pozdrowił ją i z uśmiechem zapytał, skąd jedzie. Odparła, że była u spowiedzi w Woli Zameckiej. Judym jako lekarz poradził, aby uważała na swoje zdrowie. Patrzył na urodziwą pannę i serce biło mu mocniej. 
Furman wyjaśnił, że w rzeczywistości szukali panienki Natalii. Wzburzona panna Podborska wysiadła z bryczki. Idąc obok Tomasza poinformowała go, że Natalia wyjechała z Karbowskim bez zgody starszej pani, która strasznie to przeżyła. Dowiedzieli się, że dziewczyna przebywa w Woli Zameckiej, gdzie wyszła za mąż za ukochanego i razem z nim wyjechała za granicę. Podborka czuła wyrzuty sumienia, że jako powiernica swej uczennicy, mylnie sądziła, że zauroczenie kuracjuszem minie. Judym próbował ją uspokoić, tłumacząc, że nie ma w tym jej winy. Nagle Podborska powiedziała, że pewnie wiadomość ta sprawia mu przykrość, ponieważ również był zakochany w Orszańskiej. Zaprzeczył z uśmiechem, zapewniając, że nigdy nie kochał się w Natalii. Panna Joanna pożegnała się z nim, a kiedy pomagał jej wsiąść do powozu, ogarnęła go czułość. Potem żałował, że nie rozmawiali dłużej, że nie wypowiedział tylu ważnych dla niego słów. Ruszył w stronę wsi i wśród błotnistej dróżki dojrzał ślady trzewików nauczycielki. Wyobraził sobie postać dziewczyny i zrozumiał, że to właśnie ją kocha.

W drodze
Na początku czerwca Judymowa otrzymała list od Wiktora. Przebywał w Szwajcarii i prosił ją, by przyjechała do niego. Kobieta sprzedała więc dobytek, uzyskała paszport i wyruszyła w drogę. Kupiła bilety dla siebie i dzieci do Wiednia, gdzie miał czekać na nią znajomy Wiktora. W Wiedniu uświadomiła sobie, że jest na obcej ziemi, wśród obcych ludzi. Po kilkugodzinnym postoju ruszyła do Winterturu w Szwajcarii. W pociągu ogarnęła ją rozpacz, kiedy wsłuchiwała się w rozmowy, których w ogóle nie rozumiała. Udręczona, zasnęła w końcu i przespała stację, na której powinna wysiąść. Znaleźli się na maleńkiej stacyjce i Judymowa była zagubiona. Ruszyła w stronę miasta w oddali, modląc się do Boga o pomoc. W pewnej chwili dostrzegła w dorożce młodą parę i jakiś wewnętrzny instynkt podpowiedział jej, że to właśnie do nich powinna zwrócić się z prośbą o wyratowanie z opresji. Usłyszała, że rozmawiają po polsku i z płaczem rzuciła się ku kobiecie. Mężczyzna złożył reklamację w kasie biletowej, dzięki czemu Judymowa mogła ruszyć w dalszą drogę.

Oboje jechali do Włoch. Młoda dama wypytywała ją, skąd jedzie i, usłyszawszy nazwisko, zapytała, czy jej krewnym jest Tomasz Judym. Karbowski z uśmiechem stwierdził, że młoda żona miała wielbicieli z różnych sfer towarzyskich. Wkrótce ruszyli w dalszą podróż. Na stacjach Natalia rozmawiała z Judymową, troszcząc się szczególnie o Karolinę. Judymowa obserwowała ich, życząc panience szczęścia i błogosławieństwa bożego. W Amstetten Karbowscy rozstali się z Judymową. Po kilku dniach rodzina Wiktora dojechała na miejsce. Na peronie czekał na nich Wiktor, którego żona powitała wymówkami, że pozwolił im wyruszyć w tak daleką drogę. Mężczyzna zaprowadził ich do wynajmowanego mieszkania i poszedł do pracy. Dzieci pobiegły z nim i Judymowa została sama.
Po jakimś czasie usłyszała śpiew, dochodzący z ulicy. Wyjrzała przez okno i po drugiej stronie ulicy dostrzegła jakąś salkę, w której na drewnianych stołeczkach siedziało kilkudziesięciu inwalidów. Nagle poczuła żal i rozpłakała się. Z zadumy wyrwało ją pukanie do drzwi i przerażona wpuściła jakiegoś mężczyznę, który zaczął krzyczeć i wymachiwać rękoma. Nie rozumiała, co do niej mówi i zaczęła ziewać. Po jakimś czasie wrócił Wiktor w towarzystwie zdenerwowanego nieznajomego i dzieci. Wyjaśnił żonie, że Franek i Karolina zniszczyli winorośl Szwajcara. Po krótkiej rozmowie okazało się, że muszą opuścić mieszkanie. Rozgoryczony Wiktor oznajmił żonie, że zamierza wyjechać do Ameryki. Zrozpaczona kobieta zrozumiała, że już nigdy nie wróci do Warszawy i osunęła się na łóżko.

O zmierzchu
W życiu Tomasza Judyma rozpoczął się szczególny okres. Wypełniał te same obowiązki, prowadził szpital, zajmował się chorymi, lecz w jego sercu coś się zmieniło. Z niecierpliwością wyczekiwał wieczorów, ponieważ po zmierzchu panna Joanna przychodziła do parku w towarzystwie Wandy. Tam przypadkowo spotykały lekarza i w trójkę spacerowali po alejkach. Judym w myślach nazywał Podborską „narzeczoną”, choć do tej pory nie wyjawił jej swoich uczuć ani nie poprosił o rękę. Kochał w niej wszystko: urodę, dobroć, inteligencję i wyrozumiałość. Tęsknił za dziewczyną, lecz jednocześnie ogarniała go trwoga na myśl, że kiedyś ukochana zniknie. Mógł na nią patrzeć, myśleć o niej, lecz bał się, że wyznanie uczuć odbierze mu Joasię. 

Pewnego dnia, w połowie czerwca, szedł na wizyty do jednej z odleglejszych wiosek. Nagle na zakręcie dróżki dojrzał pannę Podborską. Wyjaśniła, że chodzi tu na spacery każdego dnia, a on wiedział, że skłamała, ponieważ przyszła tu, by go spotkać. Wyjawiła, że ma lekką wadę serca. Zatroskany, poradził, aby nie przemęczała się. Uśmiechnęła się i zapytała, czy jeździł tramwajem na ulicę Chłodną, ponieważ widziała go kilka razy trzy lata temu. Zaskoczony Judym chciał się dowiedzieć, dlaczego zwróciła na niego uwagę, lecz dziewczyna nie odpowiedziała. Przez jakiś czas szli w milczeniu. Podborska nie chciała iść do wsi i postanowiła poczekać na mężczyznę przy wzgórzu. Wizyty przedłużyły się do wieczora i Tomasz z rozpaczą myślał, że ukochana wróciła już zapewne do pałacu. Ucieszył się, kiedy zobaczył, że czeka na niego. Ruszyli w stronę Cisów. Judym powiedział, że domyśla się, dlaczego Joanna przed laty zwróciła na niego uwagę - był przekonany, że przeczuła wówczas to, że on właśnie będzie jej mężem. Nie okazała zdziwienia i zapytała, czy wszystko przemyślał. Odparł, że tak i dopiero wtedy poczuł, jak bardzo jej pragnął. Objął ją, a dziewczyna rozpłakała się ze szczęścia. Podniosła głowę, a lekarz pocałował ją. 

Szewska pasja
Krzywosąd od jakiegoś czasu odkładał szlamowanie stawu. W pierwszej połowie czerwca do zakładu zjechali kuracjusze i prac przy osuszaniu zbiornika nie można było ukończyć. Robotnicy zaczęli chorować na febrę, administrator dostał gorączki. Krzywosąd zarządził więc wykonanie rynny, którą woda spływała do rzeki, niosąc ze sobą błoto. Judym, skupiony na miłości, nie wiedział o niczym. Pewnego dnia zaskoczony zauważył rynnę i dowiedział się, że szlam jest spuszczany do rzeczki, z której wodę biorą mieszkańcy wioski. Lekarz w pierwszej chwili chciał ustalić, dokąd płyną ścieki, lecz nagle jego wzburzenie minęło. Poczuł szczęście i zapomniał o zatruwanej rzece. Ocknął się dopiero na widok administratora i Węglichowskiego, stojących przy zbudowanej śluzie.

Poczuł niemal fizyczny wstręt do mężczyzn i postanowił nie wypowiadać się na temat szlamowania stawu. Ze złością pomyślał, że zakład leczniczy dostarcza najciemniejszej warstwie ludu zmuloną wodę do picia i zawrócił w stronę staruszków. Początkowo zignorowali go, udając, że prowadzą ożywioną dyskusję. Judym z trudem opanował gniew. Ironicznie stwierdził, że rola Cisów w historii okolicy jest jedynie reklamą i kłamstwem, którym karmi się kuracjuszy. Jako lekarz nie zgadzał się, aby szlam był wyrzucany do rzeki. Oburzony Węglichowski odparł, że młodzieniec miesza się w sprawy, które nie powinny go interesować. Nakazał administratorowi, by wynajął dodatkowych ludzi do szlamowania i zaśmiał się, czekając na reakcję Judyma. Tomasz ze spokojem nazwał dyrektora „starym osłem”. Wtedy Krzywosąd ruszył w stronę młodzieńca z zaciśniętymi pięściami, lecz ten zdołał chwycić go i odepchnąć od siebie. Administrator wpadł do bagna, a młody lekarz, zaślepiony gniewem, odszedł, przeklinając głośno. 

Gdzie oczy poniosą
Wieczorem Judym otrzymał list od Węglichowskiego, który w obliczu zaistniałych wydarzeń, rozwiązywał umowę. Lekarz był przygotowany na to i starał się nie myśleć o niczym. Potem zaczął zastanawiać się, dlaczego nie wrócił do domu przed awanturą i poczuł ogromną żałość. Przez chwilę zapomniał o narzeczonej, lecz teraz myśli o niej stały się bolesne i zaczął rozumieć swoją bezsilność. Z żalem myślał o rozstaniu, które wkrótce miało nastąpić. W pewnej chwili Podborska zjawiła się przy oknie jego pokoju, a on z bólem przytulił dziewczynę do serca. Powiedział, że opuszcza Cisy następnego dnia i wyjaśnił, że nie mógł postąpić inaczej. Odeszła szybko, a Tomasz siedział, rozmyślając, do późnej nocy. Z uczuciem tęsknoty ogarniał wzrokiem mieszkanie, które było jego domem w ciągu ostatniego roku. Zrozumiał, że nie ma siły, by to wszystko opuścić. 
Zaczął zastanawiać się, w jaki sposób przeprosić administratora i Węglichowskiego. Postanowił zjednać sobie żonę dyrektora, wyjechać na jakiś czas i wrócić do Cisów, by zacząć nowe życie. Weźmie cichy ślub z Joasią jeszcze w tym miesiącu. Zasnął nad ranem i obudził się z myślą, że musi opuścić zakład. Spakował się i około ósmej był gotów, by jechać wózkiem pocztowym na stację. Po raz ostatni obszedł szpital, z uśmiechem zadowolenia i triumfu. Wrócił do pokoju i pospiesznie zapinał walizkę. Wtedy wróciło bolesne wspomnienie czasów, kiedy mieszkał u ciotki i musiał spieszyć się na lekcje. Odczuł swoją samotność i uspokoił się dopiero na dworcu. Podróż minęła mu w jakimś odrętwieniu, rozpamiętywaniu tego, co minęło. Czuł się słabym i skrzywdzonym, żałował miejsc, które pokochał i ze wzruszeniem wspominał. Na jakiejś stacji, na której czekał na przesiadkę, ujrzał w tłumie ludzi znajomą twarz inżyniera Korzeckiego.

Poznali się w Paryżu, a później towarzyszył mężczyźnie w przejażdżce po Szwajcarii. Nieoczekiwanie inżynier podszedł i lekarz spojrzał na niego niechętnie. Korzecki usiadł obok i zaczął wypytywać o pracę, lecz Judym odparł, że nie jest w stanie teraz rozmawiać. Mężczyzna okazał wyrozumiałość i zaproponował, by lekarz pojechał z nim do Zagłębia, gdzie będzie mógł odpocząć, a później podjąć pracę. Tomasz odrzucił propozycję, lecz po chwili pomyślał, że w Warszawie nie ma gdzie się zatrzymać. Znajomy obiecał, że nie będzie mu się narzucał i ruszył do kasy, by kupić bilet do Sosnowca. Judym popatrzył na niego i odetchnął z ulgą. W pociągu przez jakiś czas jechał sam w przedziale, ciesząc się, że nie jedzie do Warszawy. Potem wszedł Korzecki i zaczął czytać książkę. Lekarz obserwował go i nieoczekiwanie poczuł ogromną tęsknotę za Podborską. Około godziny piątej po południu mężczyzna podniósł się i powiedział, że dojechali na miejsce. 

Przed stacją czekał na nich wynajęty powóz i ruszyli do kopalni „Sykstus”. Judym patrząc na ziemię, zniszczoną hałdami miału węglowego, czuł głęboki smutek. Zatrzymali się przed kantorem i Korzecki, zostawiwszy Tomasza w pierwszej izbie, udał się dalej. Lekarz zauważył na stoliku pióro i skrawek papieru. Zaczął pisać list do Joanny, pełen tęsknoty i bólu po rozstaniu. Nagle zorientował się, że Korzecki stoi za nim. Mężczyzna przeprosił go, że mimo woli przeczytał pierwsze słowa. Lekarz podarł papier i schował skrawki do kieszeni. Towarzysz oznajmił mu, że muszą jechać dalej, do jego mieszkania. Judym oznajmił mu, że nie będzie nic jadł, a wtedy Korzecki z przekorą powiedział, że każe mu zjeść befsztyk w imieniu panny Joanny. Potem uścisnął serdecznie młodzieńca, który czuł się upokorzony i zmieszany. 
Po drodze minęli budynek lecznicy, przed którym stał tłum ludzi. Korzecki poinformował go, że mógłby objąć stanowisko lekarza przy kopalni, lecz Tomasz chciał przez kilka dni odpocząć. Dojechali przed piętrowy odrapany dom. Mieszkanie Korzeckiego było skromne. Po kolacji mężczyzna wyznał, że chciałby, aby lekarz przyjął stanowisko przy kopalni. Liczył na to, że Judym ukoi jego nerwy i umożliwi poznanie życia i śmierci, by mógł zachować wobec nich obojętność. Ostatnimi czasy bał się nawet sypiać.

Tomasz doradził, aby zmienił tryb życia, poświęcał więcej czasu na rozrywkę. Korzecki odparł, że musi pracować, by zarabiać na swoje przyjemności. Nie potrafił również unikać wzruszeń. Opowiedział o śmierci małego chłopca, któremu podarował czerwony kapelusik, przywieziony z Mediolanu. Kiedy dowiedział się, że malec nie żyje, starał się zająć pracą, aby o tym nie myśleć, aż pewnego wieczoru ujrzał dziwną czerwoną plamę sunącą po ścianie i usłyszał śmiech dziecka. Po tym wydarzeniu wyjechał na kilka dni, by zapomnieć. Judym uznał, że znajomy ma chore nerwy, lecz mężczyzna odparł, że ma zanadto wyedukowaną świadomość.

Glikauf!
Następnego dnia Judym obudził się w pustym mieszkaniu. Wydawało mu się, że znów jest w Paryżu, na Boulevard Voltaire. Szybko opuścił nieprzyjemne pomieszczenie i wyszedł na spacer po mieście. Czuł się nieszczęśliwy, ogarnięty rozpaczą i zagubiony. Otaczający go krajobraz, widok nieotynkowanych ruder, dźwięk dzwonka kopalni - wszystko to sprawiało, że nie potrafił określić swych uczuć. W milczeniu mijał ludzi. Jakiś mężczyzna zatrzymał go, oznajmiając, że pan inżynier chce z nim rozmawiać. Judym wszedł do drewnianego domu i spotkał się z Korzeckim. 
Lekarz chciał zobaczyć kopalnię i wkrótce udali się do szybu. Zjechali w dół i Judym obserwował ludzi, którzy pracowali w korytarzach, konie, ciągnące szeregi wózków. Po jakimś czasie znaleźli się w miejscu, gdzie nie było oświetlenia i jedyne światło padało z kaganków, które nieśli w rękach. Czasami mijali drzwi, które doprowadzały powietrze i Korzecki pozdrawiał pracujących tam ludzi słowem „Glikauf!” (na szczęście!). Judym pomyślał, że jest w tym słowie coś, co ściska za serce. W myślach również on pozdrawiał górników tym słowem. Nagle ogarnęła go ogromna tęsknota za Joasią, bardziej bolesna niż w chwili pożegnania. 
W pewnym momencie Korzecki odszedł, zostawiając Tomasza w towarzystwie starego górnika. Mężczyzna zaczął wyjaśniać, w jaki sposób wyrabiają caliznę między chodnikami. Doktor oświetlił lampą ścianę i odniósł wrażenie, że znajduje się w odwiecznej puszczy. Wyobraził sobie, że ogromne drzewa zalewa morze i na przestrzeni setek lat zmieniają się one w węgiel. Z zamyślenia wyrwał go głos inżyniera. Ruszyli dalej chodnikiem do szybu i wyjechali windą na górną platformę. W pewnej chwili Judym usłyszał w ciemnościach czyjś głos. Korzecki wyjaśnił mu, że to poganiacz mówi do konia, by ciągnął dalej wózki, do których prawdopodobnie przyczepiono o jeden więcej. Kiedy zwierzę nie chce ruszyć, bije go batem. Lekarz odparł, że to powinno być zabronione, lecz inżynier dodał, że nie ma już siły zabraniać.

Pielgrzym
W kilka dni później Judym wraz z Korzeckim udali się do inżyniera Kalinowicza. Powietrze było parne, zanosiło się na burzę. Lokaj wprowadził ich do salonu i po chwili do pokoju wszedł gospodarz domu. Po krótkiej rozmowie przeszli do sąsiedniego gabinetu, gdzie za stołem siedziała córka Kalinowicza, Helena. Nieoczekiwana wizyta mężczyzn zawstydziła pannę. Korzecki w towarzystwie Heleny, która rozmawiała z nim swobodnie i życzliwie, spochmurniał. Lekarz zauważył, że znajomy patrzy na pannę w zamyśleniu, z pewnym rodzajem niechęci. Nagle do salonu wszedł młodzieniec dwudziestokilkuletni, syn inżyniera. Młody Kalinowicz nawiązał ożywioną rozmowę z Korzeckim, której Tomasz przysłuchiwał się ze smutkiem. 

W pewnej chwili dialog między mężczyznami zszedł na temat higieny. Młody Kalinowicz uważał, że epidemię w małych miasteczkach należy zwalczać za pomocą przymusu. Korzecki nie chciał się wypowiadać, uznając, że nie wie, w jaki sposób należałoby to zrobić. Za oknem zrobiło się ciemno i rozszalała się burza. Panna Helena z trwogą spoglądała na żywioł, a Korzecki stwierdził, że biednym musi był człowiek, który podążą teraz drogą. Porównał wędrowca do pielgrzyma, który w drodze się trudzi przy blasku gromu. Judym zbliżył się do okna. Myślał o narzeczonej, w nadziei czekał na jakieś wiadomości od niej. Wysłał już do Joasi list i podał adres, pod którym obecnie mieszkał. Panna Kalinowicz zaprosiła gości na herbatę i przeszli do salonu. 
Młody Kalinowicz usiadł obok lekarza i zapytał go o pracę. Tomasz odparł, że z chęcią chciałby pracować przy kopalni, lecz na razie planuje rozeznać się w panujących tu stosunkach. Młodzieniec nie ukrywał swej niechęci do Zagłębia. Stary inżynier wyjaśnił, że przyczyną wielu wypadków w kopalni jest lekceważenie przepisów przez górników. Po kolacji do Korzeckiego podszedł lokaj z wiadomością, że ktoś na niego czeka. Judym był przekonany, że to posłaniec z listem od Podborskiej i wyszedł za znajomym. Dostrzegł inżyniera w towarzystwie mężczyzny z paczką i zrozumiał, że przesyłka nie jest dla niego. Korzecki zdenerwował się, widząc Tomasza na schodach. Wyjaśnił, że to przemytnik z zamówionym wcześniej materiałem na ubranie. Lekarz doradził, aby podano posłańcowi kieliszek wódki, by nie zachorował i sam zaniósł mu alkohol. W dwie godziny później Judym i Korzecki wracali do domu. Inżynier zacytował fragment wiersza o pielgrzymie, który nie znał domu rodzinnego.

„Asperges me…”
W sąsiedztwie mieszkania Korzeckiego stał dom, w którym czasami inżynier bywał z wizytą. Mieszkała w nim uboga rodzina szlachecka. Pewnego dnia Judym, po powrocie ze spaceru, zastał ucznia gimnazjum, który rozmawiał z Korzeckim. Był to Olek Daszkowski, który zjawił się z prośbą o wizytę lekarza u chorej na płuca matki. Inżynier tego dnia był małomówny. Odprowadził Daszkowskiego do powozu, obiecując, że wkrótce ich odwiedzi. W pewnej chwili po jego twarzy spłynęły dwie łzy. Około czwartej dojechali do Zabrzezia. Na powitanie lekarza wyszedł mąż chorej i zaprowadził go do żony. 

Judym stwierdził suchoty w ostatnim stadium. Poczuł dziwny smutek, nie wiedząc, czy powinien powiedzieć prawdę. Kobieta wyjawiła, że bardzo pragnie żyć, ponieważ opiekuje się dziećmi i gospodarstwem. Tomasz zalecił, by dużo wypoczywała. Spojrzał na chorą, która siedziała na łóżku i modliła się cicho. Z jej oczu płynęły łzy. Ciszę rozdarł krzyk pawia. Kobieta poruszyła się i powiedziała, że się boi. Lekarz starał się ją uspokoić. Poprosiła, by choć o kilka miesięcy przedłużył jej życie, by wiedzieć, co stanie się z Olesiem. Judym zerknął na chłopca, który płakał. Chora żałowała, że Korzecki ich nie odwiedza. Po kolacji lekarz wrócił do Sosnowca. Wydawało mu się, że ta chora kobieta, której już nie mógł pomóc, stała się najbliższą mu istotą. W oddali usłyszał krzyk pawia.

Dajmonion
Tomasz Judym otrzymał posadę lekarza fabrycznego i zamieszkał w pobliżu kopalni węgla. Wieczorami spotykał się z Korzeckim, który był tu jego jedynym znajomym. Towarzystwo mężczyzny męczyło jednak doktora, ponieważ wprowadzało jakąś trwogę i bolesny niepokój. Pewnego popołudnia, w sierpniu, posłaniec przyniósł list od inżyniera, napisany na skrawki papieru. Judym, przyzwyczajony do dziwactw znajomego, bez szczególnego niepokoju przeczytał cytat z „Apologii Sokratesa”. Pomimo tego wezwał powóz i ruszył do kancelarii Korzeckiego. W bramie zatrzymał go furman, który krzyczał coś o inżynierze. Lekarz przesiadł się i konie ruszyły galopem. 
Przed mieszkaniem Korzeckiego stał tłum ludzi. Lekarz wszedł do środka i ujrzał inżyniera, leżącego na sofie, w ubraniu, ubrudzonym krwią, z roztrzaskaną głową. Oszołomiony, przymknął drzwi i usiadł. W otwartej szufladzie dostrzegł atlas anatomiczny, otwarty na karcie z rysunkiem głowy, na którym narysowana była linia, prowadząca od tyłu czaszki do lewego oka. Nagle otworzyły się drzwi i do pomieszczenia wszedł wysoki blondyn. Nie zauważywszy lekarza, zbliżył się do zwłok i patrzył na nie ze zdumieniem. Potem pochylił się, próbując obudzić Korzeckiego, wreszcie znieruchomiał. Judym przyglądał mu się w milczeniu. Mężczyzna usiadł obok nóg inżyniera i oddychał z trudem, szepcząc jakieś słowa.

Rozdarta sosna
Rankiem przed ósmą, Judym skierował się w stronę dworca. Był początek września. Poprzedniego dnia otrzymał kartkę od narzeczonej z wiadomością o przyjeździe. Razem z Niewadzką i panną Wandą jechały do Drezna, gdzie miały spotkać się z Karbowskimi. Babcia chciała spędzić dwa dni w Częstochowie, więc Joasia mogła na jeden dzień jechać do Zagłębia, by spotkać się z kuzynką. Podkreśliła słowa, że nie chce nikogo odwiedzać. Judym czytał list z bólem. Na dworzec szedł, zastanawiając się, co mogła oznaczać ta informacja. Z daleka dostrzegł narzeczoną, wysiadającą z wagonu. 

Przez chwilę nie mogli wypowiedzieć ani słowa. Rozkoszował się możliwością uściśnięcia jej delikatnej dłoni. Potem ruszyli uliczką, rozmawiając o rzeczach błahych. Podborska spytała, czy pokaże jej miejscowe fabryki, używając w stosunku do niego formy „pan”. Nie zaprotestował, słysząc tak oficjalny ton. Technik oprowadzał ich po halach, objaśniając „kuzynce” doktora, w jaki sposób funkcjonują maszyny. Po południu Tomasz zaprowadził Joasię na obrzeża miasta, do domów swoich pacjentów. Nagle zapytał dziewczynę, gdzie zamieszkają. Długo nie odpowiadała, a jej oczy rozświetlił blask. W końcu odparła, że tam gdzie on zechce, nawet tu, by mogła pomagać mu w pracy. 
Chciała, by założyli szpital taki jak w Cisach. Spytał, czy umie prowadzić dom. W odpowiedzi usłyszał, że wstawała każdego dnia wcześnie, by od gospodyni uczyć się gotowania i prasowania. Zaczęła opowiadać o tym, jak będzie wyglądał ich wspólny dom. Nie chciała dużego mieszkania, urządzonego wykwitnie i bogato. Chciała prostych mebli jak u najuboższych ludzi, którym będą oddawali wszystko, co inni zamieniają w zbytek. Judym przyznał jej rację. Patrzyła na niego z uwielbieniem, kiedy mówiła o tym, jak będą pomagać biednym. Nagle Tomasz zapytał, co stanie się z chałupami, które widzieli przed chwilą. Spojrzała na niego zdumiona, nie rozumiejąc, co miał na myśli. Wyjaśnił, że musi zburzyć chaty, ponieważ nie może patrzeć na umierających od cynku ludzi. 
Wyrwał rękę, którą Podborska ujęła delikatnie i odezwał się głosem szorstkim, obcym. Wyznał, że kocha ją ponad wszystko, a miłość do niej zmieniła go. Odkąd przyjechał do Sosnowca, nie potrafi odzyskać spokoju. Pochodził z motłochu, a ona tego nie rozumiała. Patrzył na ludzi, którzy umierali w wieku trzydziestu lat, ponieważ byli już starcami. Czuł się za to odpowiedzialny, ponieważ był lekarzem i jako lekarz miał świadomość, dlaczego tak się dzieje. Otrzymał wszystko i teraz musi spłacić dług, wyrzekając się własnego szczęścia i miłości. Joasia wyszeptała, że ona go nie zatrzyma przed tym, co zamierza zrobić. Mężczyzna odparł, że wie o tym, ale z czasem, będąc z nią, stanie się dorobkiewiczem. Przez jakiś czas szli obok siebie w milczeniu.

Droga zaprowadziła ich do lasu, gdzie usiedli pod drzewem. Joasia nie patrzyła na ukochanego, choć czuła jego ramię, wsparte na jej ramieniu. Zaczęła płakać. Judym nie podniósł głowy. Po długiej godzinie usłyszał jej głos cichy, życzący mu szczęścia. Wstała i odeszła w stronę dworca kolejowego. Tomasz siedział długo w lesie, potem ruszył przed siebie. Czuł nienawiść i wzgardę do widocznej w oddali kopalni. W pewnej chwili zatrzymał się nad brzegiem wody. Ponad drzewami usłyszał odgłos odjeżdżającego pociągu. W pobliżu dostrzegł karłowate sosny. Jedna z nich rosła nad brzegiem zwaliska. Osuwająca się ziemia pociągnęła za sobą część korzeni. Połowa pnia została na górze, a reszta rosła nad wyrwą. Judym rzucił się na ziemię, by nikt go nie widział. Pod sobą słyszał huk wystrzałów dynamitu i prochu w korytarzach kopalni. Nad głową widział rozdartą sosnę. Wydawało mu się, że słyszy jakiś płacz, lecz nie wiedział, kto płacze - czy to Joasia, czy grobowe lochy kopalni czy też rozdarta sosna

Charakterystyka Doktora Judyma

Tomasz Judym jest głównym bohaterem powieści Stefana Żeromskiego „Ludzie bezdomni”. Jest młodym chirurgiem, absolwentem warszawskiej szkoły medycznej i paryskiej uczelni. Ten syn ubogiego szewca - pijaczyny z biednej ulicy Ciepłej, od najmłodszych lat musiał nauczyć się polegać wyłącznie na sobie. Zabrany z domu rodzinnego przez ciotkę, która miała zapewnić mu wykształcenie, był poniżany, bity i często głodował. Jedynie dzięki silnej woli i uporowi zdołał ukończyć kolejne szkoły.

O wyglądzie bohatera czytelnik nie wie nic. Charakterystyka zewnętrzna Judyma została ograniczona do jednego zdania, zapisanego w dzienniku przez Joannę Podborską: „Kiedy wsiadłam do przedziału i już zapłaciłam konduktorowi, dopiero spostrzegłam, że w rogu siedzi ten śliczny jegomość w cylindrze”. 
Tomasz Judym jest człowiekiem o wielkiej wrażliwości moralnej, zbuntowanym przeciwko złu i krzywdzie społecznej. Jest wychowankiem pozytywistycznych wartości, które pragnie realizować w oparciu o hasła pracy organicznej i pracy u podstaw. Wierzy w potęgę nauki i osiągnięć cywilizacji, które mają zmienić świat. Jako lekarz chce uświadamiać biednych, dążąc tym samym do polepszenia ich warunków bytowych. Pomoc ubogim uważa za swój moralny obowiązek wobec klasy, która jest podstawą każdego społeczeństwa. W walce tej pozostaje jednak samotny - odrzucony przez środowisko warszawskich lekarzy musi zrezygnować z prywatnej praktyki. Podobną klęskę ponosi w Cisach, kiedy nie potrafi ugiąć się przed dyrektorem i administratorem. Jest także człowiekiem osamotnionym pod względem towarzyskim. Z ludźmi ze swojej klasy nie czuje więzi emocjonalnej, a wśród ludzi bogatych czuje się wyobcowany ze względu na niskie pochodzenie. Pozostaje samotnym z wyboru również w sferze prywatnej - wierny idei walki z krzywdą społeczną odrzuca możliwość założenia rodziny z ukochaną kobietą.
Judym jest marzycielem, zatopionym we własnych myślach. Jest człowiekiem życzliwym, pomaga finansowo rodzinie brata, wykazuje troskę o bratową i dzieci. Główną cechą charakteru jest wewnętrzne rozdarcie. Jako lekarz, wywodzący się z klasy robotniczej, znający życie ubogich, pragnie nieść pomoc i walczyć ze społeczną niesprawiedliwością. Jednakże ludzie z biedoty wzbudzają w nim odrazę, obowiązek spłacenia zaciągniętego wobec nich długu nazywa „przeklętym”. Pragnie życia towarzyskiego, brylowania na salonach, lecz nieustannie podkreśla swoje pochodzenie i ma poczucie niższości. Jako człowiek bezdomny, bez swego miejsca na świecie, chce założyć rodzinę i być szczęśliwym. Znajduje kobietę, która odwzajemnia jego uczucia, jest dobra i wrażliwa, lecz odrzuca jej miłość, wierząc, że dla wyższych idei musi wyrzec się prywatnego szczęścia. Również w miłości jest człowiekiem rozdartym. Początkowo zwraca uwagę na piękną pannę Natalię, choć dziewczyna odrzuca jego adorację. Dopiero później uświadamia sobie, że szczerym uczuciem obdarzył guwernantkę panien Orszeńskich.

Tomasz Judym jest postacią tragiczną, wzbudzającą sympatię. Tragizm polega na konieczności wyboru między prywatnym szczęściem a koniecznością spłacenia długu wobec tych, z których się wywodzi. Nie jest pewien, czy jego walka powiedzie się, lecz jest zdecydowany podjąć ją. Jest ambitnym indywidualistą, kierującym się determinacją w osiągnięciu wyznaczonego celu.

Doktor Judym- romantyk, czy pozytywista?

„ Tomasz Judym- romantyk realizmu, chybiony pozytywista, Hamlet dzisiejszy.”

Tak oto określił głównego bohatera sam autor powieści, Stefan Żeromski, a sąd ów zawarł w „ Dziennikach”, dziele, które stanowi kopalnię wiedzy na temat życia prywatnego pisarza, jego przeżyć, a przede wszystkim poglądów, chociażby na temat postaci stworzonych przez niego samego. Moim zdaniem pisarz właściwie nazwał Tomasza Judyma, bo któż lepiej zna swego bohatera jak nie sam twórca? Warto jednak bliżej przyjrzeć się temu stwierdzeniu, na które składa się szereg pozornie przeciwstawnych względem siebie wyrazów, a raczej postaw światopoglądowych. Najpierw wyjaśnijmy, co poszczególne postawy oznaczają i dlaczego Żeromski zestawił je ze sobą, mając na myśli Judyma. Nie obejdziemy się oczywiści bez krótkiej charakterystyki bohatera. 

Mianem romantyka można określić człowieka kierującego się emocjami, uczuciami, pragnącego poświęcić się często dla rzeczy niemożliwej do zrealizowania. Romantyk to również człowiek nie znajdujący zrozumienia ani akceptacji wśród innych ludzi. Z kolei określenie „realista” w mowie potocznej stosuje się wobec ludzi, którzy podejmują decyzje i oceniają sytuacje kierując się zdrowym rozsądkiem i trzeźwym spojrzeniem na rzeczywistość. Natomiast mianem pozytywisty określamy człowieka kierującego się ideałami nawiązującymi przede wszystkim do teorii pracy u podstaw i pracy organicznej. Porównanie do szekspirowskiego Hamleta oznacza nieprzystosowanie do zaistniałych warunków, poświęcenie własnego życia dla wyższego celu, również bunt wobec zastanej sytuacji. 
Tomasz Judym jako romantyk realizmu przedstawia się następująco: pragnie za wszelką cenę, kosztem własnego szczęścia zmienić świat, a konkretnie sytuacje najuboższych warstw. W jego postępowaniu możemy dostrzec pierwiastek prometeizmu, czyli jednej z charakterystycznych postaw epoki romantyzmu. Podobnie jak Konrad z III części „Dziadów” jest gotów poświęcić się całkowicie dla drugiego człowieka. Różnica pomiędzy tymi dwoma bohaterami polega na tym, iż Konrad występuje przeciwko Bogu, natomiast Judym sprzeciwia się okrutnym prawom, które rządzą światem w sposób niezwykle bezwzględny, godząc szczególnie boleśnie w najbiedniejszych. Doktor Judym to zdecydowanie romantyk, ale żyjący w czasach realizmu. Nie patrzy „trzeźwo” na świat, nie uznaje kompromisów, w swoim życiu przyjmuje postawę skrajną. Judym nie umie właściwie ocenić własnych możliwości, ani ograniczeń.

Wyraźnie przecenia swe siły, kilkakrotnie udowadniając słabość i brak konsekwencji działania. Ucieka z Cisów właśnie wtedy, gdy jest tam najbardziej potrzebny, nie potrafi znaleźć wspólnej płaszczyzny porozumienia z innymi ludźmi, więc zostaje osamotniony w swojej misji. Gdyby realnie popatrzył na świat, być może zauważyłby, iż wspólne działanie może przynieść większe korzyści, niż samotna walka. 

„Chybiony pozytywista”. Zastanawiając się nad tym stwierdzeniem, przychodzą mi na myśl dwie interpretacje. Pierwsza z nich związana jest z umiejscowieniem w czasie akcji powieści, a konkretnie z nastrojami, jakie zaczęły panować pod koniec XIX i na początku XX wieku. Coc pozytywizm jeszcze trwa, to zaczynają już dominować hasła Młodej Polski. Inteligencja znudzona jest już hasłami niesienia pomocy najbiedniejszym, każdy dba o własne interesy i jest zajęty tylko sobą. Nie twierdzę oczywiście, że w pozytywizmie żyły same siłaczki, czy w odniesieniu do mężczyzn- siłacze, zwracam jednak uwagę na to, iż w okresie tym na pewno duża liczba ludzi chciała realizować hasła pracy organicznej i pracy u podstaw. Im bliżej końca wieku, tym nastroje były bardziej dekadenckie, większość ludzi zaczęła zastanawiać się nad sensem swojego życia.... Szczytne hasła nie znajdywały już tak podatnego gruntu jak kilkanaście lat temu. Ta swoista atmosfera końca wieku ( wspaniale oddana przez K. P. Tetmajera w wierszu „ Koniec wieku XIX”) sprawiała, że sytuacja Judyma była dość trudna. Z każdej strony napotykał mur, najczęściej w postaci braku zainteresowania ze strony innych (np. niechęć warszawskiego środowiska lekarzy). 
Drugą interpretację oprę na wypowiedzi samego Judyma: „ Nie mogę mieć ani ojca, ani matki, ani żony, ani jednej rzeczy, którą bym przycisnął do serca z miłością, dopóki z oblicza ziemi nie znikną te podłe zmory (...)”. Doktor mówi „z oblicza ziemi”. Pragnie więc rzeczy moim zdaniem niewykonalnej, przynajmniej siłami jednej istoty ludzkiej. A tymczasem hasło pracy u podstaw wiąże się z wykonaniem zadań najpilniejszych i elementarnych, czyli po prostu podstawowych. W Judymie odzywa się owy niespokojny duch romantyka- chce widzieć efekt globalny, często zapominając o tym, że najpierw należy stworzyć podstawy, a dopiero potem można przejść do szerszych działań.

Hamlet jest jak gąbka. Jeśli go tylko nie stylizować i nie grać antykwarycznie, wchłania w siebie od razu całą współczesność”. To słowa Jana Kotta, które wspaniale ukazują, iż postawa Hamleta była i jest wciąż aktualna. Zauważył to również Żeromski i stworzył Hamleta jemu współczesnego. Trudność dylematu obydwu bohaterów polega na tym, ze widzą oni zbyt jasno, by zachować spokój, że jedynie przywracając świat do normy odzyskają sami równowagę wewnętrzną. Hamleta i Judyma łączy również motyw nieszczęśliwej miłości, a raczej poświęcenia jej dla celów wyższych. 

Jak wiadomo Hamlet umarł. Co spotkało więc Tomasza Judyma? Na temat zakończenia możemy tylko snuć domysły. Ale czy porównanie Żeromskiego dotyczy tylko cech charakteru obu postaci? A może chodziło mu o cos więcej? Hamlet jako jednostka niezwykle wrażliwa nie potrafił żyć w świecie pełnym zakłamania i zbrodni. Nie mógł i nie chciał pogodzić się z taką rzeczywistością. Dlatego musiał umrzeć. Czy z Judymem stało się podobnie? 
Zaryzykuję i stwierdzę „ Nie byłeś do życia..... Tomaszu Judymie”

Doktor Judym- pozytywista w kapeluszu romantyka

W roku 1899, kiedy ukazała się powieść Stefana Żeromskiego „Ludzie bezdomni”, na łamach czasopism trwała ostra polemika „młodych” ze „starymi”. Pozytywizm ze swymi czołowymi hasłami „pracy organicznej” i „pracy u podstaw” ustępował miejsca tendencjom, które otwierały nowy okres w dziejach literatury, zwany Młodą Polską. Nowa generacja twórców musiała określić swoje stanowisko wobec pokolenia pozytywistów, które ogłaszała w licznych manifestach i programach. Do czołowych myślicieli młodego pokolenia należeli: Stanisław Przybyszewski, Zenon Przesmycki-Miriam oraz Andrzej Górski. Pod ich wpływem ukształtowały się dwie postawy artystów Młodej Polski.

Jedni, zgodnie z teoriami Przybyszewskiego i Miriama, głosili postulat odrzucenia społecznych obowiązków sztuki, a tym samym odrzucenia zadań jej wyznaczonych przez pozytywistów i romantyków. Sztuka miała według nich być „odtworzeniem życia duszy w jej przejawach”. Inni, na czele z Górskim, nawoływali do konieczności kontynuowania ideałów zawartych w twórczości Adama Mickiewicza. 
W tej atmosferze dyskusji narodził się bohater Żeromskiego, Tomasz Judym - człowiek szczególnie wrażliwy na krzywdę społeczną, zdecydowany na walkę z nią. Judyma można również określić mianem pozytywisty w kapeluszu romantyka - spadkobiercy romantyków i pozytywistów.
Z pozytywistami łączy głównego bohatera „Ludzi bezdomnych” wybór drogi życiowej. Judym, syn ubogiego szewca, dzięki uporowi i niezłomnej woli, zdobył wykształcenie, co jednocześnie zagwarantowało mu społeczny awans. Wybrany przez niego zawód lekarza umożliwiał mu działanie na rzecz społeczeństwa. Młodzieniec wierzył, że dzięki temu będzie mógł nie tylko leczyć, ale przede wszystkim walczyć ze źródłami choroby, uświadamiając najbiedniejszych, że należy przestrzegać podstawowych zasad higieny. Wiązało się to również z jego wiarą w osiągnięcia nauki i racjonalne działanie. Jego poglądy były więc zbliżone do pozytywistycznych haseł pracy organicznej i pracy u podstaw. Inteligencji przypisywał ważną rolę tych, którzy mieli wpłynąć na poprawę warunków życia najuboższych. 
Tomasz Judym jako pozytywista poniósł klęskę. Nie udało mu się przekonać do swych racji warszawskich lekarzy, dla których zawód był sposobem zarabiania pieniędzy, a pomoc biednym ograniczali dla działań filantropijnych. Przegrał również w konflikcie z zarządem zakładu leczniczego w Cisach, kiedy chciał doprowadzić do osuszenia stawów, które wywoływały malarię wśród okolicznych chłopów. Nie zdołał pokonać ani ludzkiej obojętności tych, którzy mieli decydujący głos w sprawach ważnych dla innych, ani tych, którzy obawiali się, że mogą ponieść finansowe straty.

Do romantyków przybliżają doktora Judyma niektóre cechy charakteru i postawa życiowa. Jest on człowiekiem zbuntowanym przeciwko złu świata. Niezwykle wrażliwy moralnie, nie potrafi pogodzić się z krzywdą społeczną. Podejmuje samotną walkę i ponosi ofiarę - w imię własnych przekonań i poczucia obowiązku wobec klasy pracującej, wyrzeka się prywatnego szczęścia i zrywa zaręczyny z ukochaną. Jest skłócony ze światem i wewnętrznie rozdarty. Nie może porozumieć się ze środowiskiem, do którego awansował jako przedstawiciel wykształconej inteligencji. Nie potrafi również odnaleźć się wśród najbiedniejszych, z tymi, wśród których dorastał, ponieważ nie czuje się z nimi związany emocjonalnie. Czuje odrazę do tego „motłochu” z biednych ulic Warszawy. Jest także przekonany o swojej niższości wobec ludzi z towarzystwa. Te odczucia przyczyniają się do osamotnienia lekarza w społeczeństwie. Jak każdy człowiek pragnie założyć rodzinę, stworzyć dom, lecz ma świadomość, że taka życiowa droga odciągnie go od walki, którą pragnie podjąć.
Samotność osobistą pogłębia rezygnacja z małżeństwa z Joanną Podborską. Tu w pełni uwidacznia się tragizm postaci Judyma - mężczyzna tak jak romantyczni bohaterowie musi dokonać wyboru między szczęściem a wiernością ideałom, choć nie ma pewności, że odniesie zwycięstwo. Tomasz wybiera obowiązek wobec społeczeństwa - ów „dług przeklęty”, który musi spłacić. 
Tomasz Judym łączy w sobie cechy charakterystyczne zarówno dla bohaterów romantycznych, jak i pozytywistycznych. Pragnie, zgodnie z duchem haseł pozytywistycznych, uświadamiać ludzi najuboższych, by w ten sposób poprawić warunki ich życia. Jednocześnie jest człowiekiem, który rezygnuje z własnego szczęścia na rzecz wyższych idei, ponieważ nie może dopuścić, by doprowadziło ono do jego zobojętnienia na krzywdę innych ludzi.

Doktor Judym- nowy bohater literacki

Stefan Żeromski w „Ludziach bezdomnych” wprowadził do literatury polskiej nowy typ bohatera literackiego. Kreacja postaci Tomasza Judyma została entuzjastycznie przyjęta przez krytykę literacką i czytelników. Andrzej Strug tak pisał o głównym bohaterze powieści: „Tacy jak Judym rozpoczynają nowy okres w dziejach ludzkości, okres wprowadzania w czyn i życie tej wielkiej idei, która przed wiekami zasiana, dojrzewa dopiero za dni naszych. Judym jest jednym z pierwszych pionierów tego ruchu moralnego, do którego należy przyszłość, jest postacią samotną […] Jest pierwszym osobnikiem nowego gatunku ludzi. Te ciężkie, pełne smutku i cierpienia narodziny nowego człowieka Żeromski odczuć i oddać potrafił”.

Najistotniejszą cechą tego nowego bohatera literackiego jest niezgoda na zastany świat oraz świadomość, że należy „przebojem reformować stosunki społeczne” i je zmieniać. Jest człowiekiem niezwykle wrażliwym na krzywdę i zdolnym do współczucia dla ludzi najuboższych i ciężko pracujących. Żeromski, charakteryzując Judyma, podkreśla jego siłę i życiową energię: „Czuł w sobie uśpioną siłę, jak człowiek, który jest u podnóża wielkiej góry, stawia krok pierwszy, żeby wstąpić na jej szczyt daleki - i wie, że wejdzie”. Doktor Tomasz stoi dopiero na początku swej życiowej drogi i dopiero rozpoczyna poszukiwania właściwego kierunku. Poszukiwania te czytelnik śledzi na kartach powieści. Młodzieniec marzy o lepszym świecie, w którego procesie tworzenia pragnie wziąć czynny udział. Doskonale zna życie klasy pracującej, ponieważ sam się z niej wywodzi. Utożsamia się z tymi, z którymi łączy go status ekonomiczny i chociaż ma szansę wejścia do mieszczańskiej elity, nie decyduje się na to. Za swój obowiązek uważa pomoc rodzinie brata i nadal jest emocjonalnie związany ze swoją klasą. Po powrocie z Paryża do Warszawy z dyplomem lekarskim próbuje realizować pozytywistyczny program hasła oświaty dla ludzi. Nie tylko chce leczyć, ale także zapobiegać chorobom i podnosić poziom higieny w dzielnicach, gdzie mieszkają robotnicy. Do swoich ambitnych planów stara się przekonać warszawskich lekarzy. Podczas spotkania u doktora Czernisza wygłasza referat o warunkach życia klasy robotniczej i roli lekarza w społeczeństwie zgodnej z duchem haseł pozytywistycznych. Następnie przedstawia jasny i jak najbardziej realny plan zwalczania zła. Nawołuje do walki o polepszenie warunków higienicznych przez pracodawców. Jego projekt zostaje odrzucony jako zbyt śmiały, ponieważ odwoływał się do stawiania żądań, wymuszania i wydawania uchwał, które były bliskie rewolucyjnym formom działania. Jednocześnie Judym nie godzi się na zasugerowaną mu działalność filantropijną. Świat lekarski odrzuca młodego doktora, a on - wbrew przeciwnościom, rozpoczyna prywatną praktykę, która kończy się klęską. Sytuacja finansowa i zawodowy zastój zmuszają go do wyjazdu do Cisów. Tam, wrażliwym aktywny i otwarty na sprawy cierpiących Tomasz, rozpoczyna działalność filantropijną. Z czasem postanawia jednak wdrażać swój plan i chce wymusić na zarządzie zakładu zmianę warunków zdrowotnych kuracjuszy i mieszkających w majątku chłopów, co prowadzi do ostrego konfliktu. Po kłótni z dyrektorem i administratorem Judym musi opuścić Cisy. Odbywa się to w krytycznym momencie jego życia. Zakochany z wzajemnością w Joannie Podborskiej ma szansę, aby założyć rodzinę i stworzyć dom, o którym zawsze marzył i za którym tęsknił. Tomasz musi wówczas dokonać wyboru: może pogodzić się z istniejącym stanem rzeczy, doprowadzić do pojednania z Węglichowskim i Krzywosądem a później stopniowo, przy pomocy filantropii, wprowadzać ulepszenia lub na nowo szukać miejsca dla siebie. Pozostaje jednakże wierny swoim ideom i przeświadczony o słuszności poglądów, z ciężkim sercem opuszcza zakład leczniczy. Przypadkowe spotkanie z Korzeckim sprawia, że za namową inżyniera wyjeżdża do Zagłębia. Tam styka się ze straszliwymi, wręcz nieludzkimi i wyniszczającymi warunkami życia i pracy górników, które później pokazuje ukochanej. Jako lekarz czuje się odpowiedzialny i zobowiązany do walki o poprawienie losu najbiedniejszych. Podczas wizyty Joasi zrywa zaręczyny. Dla niego odejście od problemów zagłębiowskich i zajęcie się prywatnymi sprawami byłoby równoznaczne ze zdradą samego siebie i swojej klasy, owego „motłochu”, którego spraw nie potrafiłaby zrozumieć Podborska jako przedstawicielka innej „kasty”. Judym rozumie konieczność poświęcenia się, choć ten wybór jest tragiczny i „przeciw życiu”. Inaczej jednak nie może postąpić. Swoje poświęcenie nazywa „przeklętym długiem”, który musi spłacić. Wyrzeka się więc domu, prywatnego szczęścia w obawie, że u boku żony z czasem stałby się dorobkiewiczem, zapominając o wzniosłych ideach pracy i działania na rzecz innych. Jest wewnętrznie rozdarty między marzeniami o porzuceniu koczowniczego trybu życia a swoimi poglądami. Ostatecznie opowiada się po stronie wartości społecznych, ponieważ jest to jego obowiązek jako lekarza i człowieka wrażliwego.

System wartości nowego bohatera literackiego opierał się na świadomym wyborze walki ze złymi stosunkami społecznymi. Żeromski jako pierwszy wprowadził do powieści zbuntowanego, niepokornego człowieka, który nie potrafił i nie chciał patrzeć na krzywdę klasy robotniczej i zdecydował się na walkę z nią. Tomasz Judym zdawał sobie sprawę z konieczności zmiany złego świata. Był zbyt wrażliwy na krzywdę społeczną, a przede wszystkim, jako syn ubogiego szewca, znał ją z własnego doświadczenia i życia. Przyjął postawę aktywną i szukał sposobów na wprowadzenie zmian. Wiedział również, gdzie tkwi zło i że musi „rozwalić te śmierdzące nory”. Bohater Żeromskiego nie został wyposażony w gotowe metody poprawienia istniejących stosunków, nie działał wspólnie z robotnikami. Pisarz skupił się głównie na ukazaniu jego osobowości, poglądów oraz motywacji psychologicznych, jakimi się kierował. Judym charakteryzował się uporem, energią i determinacją w pragnieniu zmiany świata. Przeżywał kolejne klęski, napotykał zdecydowany opór społeczeństwa, lecz ani przez chwilę nie stracił wiary w słuszność swych poczynań i decyzji. Kolejne niepowodzenia utwierdziły go jedynie w tym, że wybrał właściwą drogę. Nigdy też nie skarżył się, nie narzekał, nie rozmyślał o porażkach. Potrafił przezwyciężyć pokusę załagodzenia konfliktu w Cisach i pozostał wierny temu, co było dla niego najważniejsze. Przez cały czas poczuwał się do odpowiedzialności za klasę, z której pochodził i rozumiał, że ten świat „nor” musi być zmieniony. 

Te właśnie cechy były nowością w kreacji dotychczasowych bohaterów literackich i zostały docenione przez ówczesnych czytelników i krytykę literacką. Nowy typ bohatera, stworzony przez Stefana Żeromskiego w „Ludziach bezdomnych”, rozwinął się w pełni w literaturze po rewolucji 1905 roku.

Charakterystyka Joanny Podborskiej

Joasia Podborska jest guwernantką panien Orszeńskich, uważaną za przyjaciółkę domu. Jest to „dwudziestokilkuletnia, ciemna brunetka z niebieskimi oczami, prześliczna i zgrabna”, o twarzy, na której uwidaczniają się wszystkie emocje. Pochodzi ze zubożałej szlachty i po śmierci rodziców musiała podjąć pracę, by pomóc w wykształceniu braci. Czytelnik poznaje ją dzięki pamiętnikowi, który prowadzi i w którym zapisuje swoje przemyślenia oraz odczucia. 

Joasia jest osobą niezwykle wrażliwą, skłonną do wzruszeń, zachwycającą się dziełami sztuki. Doskonale wykształcona, jest miłośniczką twórczości romantycznej. Rodzina stanowi dla niej ważną wartość. Poświęca się dla braci, ciężko pracuje, by wysyłać pieniądze Henrykowi, który studiuje za granicą. Marzy o własnym domu, mężu, u boku którego mogłaby pomagać biednym. Krytycznie ocenia środowisko ludzi niepracujących i żyjących z pracy cudzej. Bardzo przeżywa swoje wykorzenienie z domu rodzinnego, samotność i bezdomność. Jest jednocześnie samodzielna - zarabia na własne utrzymanie. Jej życie wypełnione jest nieustannym smutkiem i zmęczeniem. Szczęście odnajduje u boku Tomasza Judyma, na którego zwraca uwagę jeszcze podczas pobytu w Warszawie. Nie ujawnia swoich uczuć, szanując fakt, że młodzieniec zwrócił uwagę na Natalię. 
Joasia ostatecznie ponosi klęskę. Miłość, jaką obdarzyła Judyma, uważa za mniej ważną od jego poczucia obowiązku. Nie zatrzymuje mężczyzny, z godnością życzy mu szczęścia. Potrafi poświęcić swoje szczęście i uczucia. 
Podborska jest postacią sympatyczną, zdolną do poświęceń, rozważną i szczerą.

Korzecki

Korzecki jest inżynierem, pracującym przy kopalni w Zagłębiu, znajomy Tomasza Judyma z czasów, kiedy mieszkali w Paryżu i wspólnie jeździli do Szwajcarii, „wysoki, szczupły brunet, lat trzydziestu kilku”. Był to „przystojny mężczyzna. Wysoki, kształtny, pełen dystynkcji. Ubrany był nie tylko według ostatniego wzoru mody, ale u doskonałego krawca. Jego jasne palto i podróżna czapeczka, żółte trzewiki i ręczna walizka tak dalece wyróżniały się od wszystkiego, co było w sali, że wyglądał niby jakiś utwór cywilizacji zachodnio-europejskiej na tle szarych kulfonów małopolskich”. 

Korzecki to człowiek znerwicowany, ogarnięty egzystencjalnym lękiem przez życiem. Wrażliwy na krzywdę człowieka, życzliwy dla innych, nie potrafi odnaleźć się w świecie, w którym na porządku dziennym jest krzywda społeczna. Jest działaczem konspiracyjnym w ruchu robotniczym. Dla niego najwyższą wartością jest drugi człowiek. Uważa, że ma zbyt „wyedukowaną świadomość” i dlatego nie potrafi żyć. Ostatecznie wybiera samobójczą śmierć.
Inżynier Korzecki uosabia lęki egzystencjalne charakterystyczne dla dekadentyzmu.

Wiktor Judym

Wiktor Judym jest starszym bratem Tomasza. Mieszka przy ulicy Ciepłej razem z żoną Teosią, dwójką dzieci i ciotką Pelagią. Jest to „słuszny mężczyzna. Nosił dużą jak łopata, zapuszczoną brodę, która otaczała jego rysy niby rama. Twarz miał bladą, nie opaloną, o skórze jak gdyby przesiąkniętej czymś czarnym”. Wiktor jest człowiekiem spracowanym, który pragnie zdobywać wiedzę. Jest niepokorny i zbuntowany, nie potrafi ugiąć się przed zwierzchnikami. Świadomość krzywdy i wykorzystywania klasy robotniczej sprawia, że staje się działaczem ruchu robotniczego, za co zostaje skazany na rok więzienia. Później musi uciekać z kraju i szukać szczęścia za granicą.

Inni

Węglichowski - lekarz, zasłużony dyrektor zakładu w Cisach, „człowiek lat pięćdziesięciu, niski, (...) chudy, kościsty”, jego oczy znamionowały „rozum, a raczej spryt niepospolity”. Uwikłany w rozgrywki władzy w Cisach. Początkowo sprzyja Judymowi, lecz z biegiem czasu przeciwstawia się reformom młodego lekarza i staje po stronie Krzywosąda. Po bójce Judyma z administratorem zwalnia go z posady.

Jan Bogusław Krzywosąd Chobrzański - długoletni administrator zakładu w Cisach, „stary kawaler, przystojny, wysokiego wzrostu i pięknej figury”, posiadający burzliwą przeszłość, „przeszedł Europę wzdłuż i w poprzek”, potrafił rozmawiać o wszystkich dziedzinach rzemiosła i wszystko umiał zrobić, pracowity. Jego głównym zajęciem było odnawianie antyków i dzieł sztuki oraz ich fabrykowanie. „Wśród najcięższych kolei losu zawsze dążył do sławy, wyniesienia, do znaczenia, do wpływu i rozgłosu wśród swoich”.
Leszczykowski - za granicą mówiono o nim M. Les, syn „ubogiego szlachcica spod Cisów”, uczęszczał niegdyś do „sławnej szkoły wojewódzkiej kieleckiej”, gdzie przyjaźnił się z Niewadzkim, Węglichowskim i Krzywosądem, mieszkał w Bosforze, pracowity twardy kupiec, posiadający nieugiętą wolę, trzeźwy, jego jedyną pasją było wydawanie pieniędzy na młodych i utalentowanych. Mimo iż był bogaty sam nie korzystał ze swych pieniędzy, ale chętnie wspomagał akcje charytatywne. Dużą część majątku przeznaczał na swych pasierbów. Porozumiewał się listownie z Judymem i pozwalał mu na wiele, gdyż podobała mu się charyzma młodego doktora.
Obyty w świecie. Bywał w różnych krajach i imał się różnych zajęć: „Bywał tragarzem okrętowym, zamiataczem ulic, roznosicielem dzienników europejskich, ajentem w pewnym sklepie francuskim, subiektem, komiwojażerem, a wreszcie właścicielem ogromnych magazynów, handlarzem dywanów, przemysłowcem itd.”. Wytrwały, uparty, w głębi duszy „marzyciel i asceta”. Marzył, że uzdrowisko w Cisach będzie kiedyś kurortem na światowym poziomie.
Niewadzka - majętna wdowa, „dama niemałej wagi, wiekowa, z siwymi włosami i dużą a jeszcze piękną twarzą”, nieco surowa w zachowaniu. Wdowa po Izydorze Niewadzkim założycielu uzdrowiska w Cisach. Opiekunka panien Orszańskich. Pani stateczna, pragnąca kontynuować poczynania męża. Lubi i ceni Judyma.

Natalia Orszeńska - wnuczka Niewadzkiej, sierota, panienka siedemnastoletnia, osóbka bardzo niezależna i cyniczna, choć nie pozbawiona pozytywnych odruchów. Trochę kpi z miłości Judyma. Zakochana w lekkoduchu Karbowskim, który leczy się w Cisach. Ucieka z nim i pobierają się wbrew woli babci. Wyjeżdżają w podróż po Europie.

Wanda Orszeńska - młodsza siostra Natalii, żywa i śmiała. Podopieczna panny Joasi.


1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Stefan Żeromski Ludzie bezdomni streszczenie i opracowanie (klp)
Stefan Żeromski Ludzie bezdomni streszczenie i opracowanie (klp)
Żeromski Stefan Ludzie bezdomni opracowanie
Żeromski Stefan Ludzie bezdomni
Opracowania lektur, Ludzie bezdomni, Stefan Żeromski „Ludzie bezdomni”
Stefan Żeromski Doktor Piotr streszczenie opracowanie klp
Ludzie bezdomni streszczenie szczegolowe, OPRACOWANIA LEKTUR , STRESZCZENIA
LUDZIE BEZDOMNI streszczenie szczegółowe
Gombrowicz W ŚLUB streszczenie i opracowanie (klp)
Ludzie bezdomni streszczenie, Lektury matura
Libera A Madame streszczenie i opracowanie (klp)
cudzoziemka streszczenie i opracowanie klp

więcej podobnych podstron