W szkole cierpienia Trudne drogi do ważnych odkryć(1)


W szkole cierpienia Trudne drogi do ważnych odkryć
Wprowadzenie do rozważań

Przed cierpieniem, jedną z największych tajemnic ludzkości, pochyla się głowa każdego człowieka. U jednych z pokorą, u innych z nieukrywaną hardością i buntem. Trudne doświadczenia przychodzą w niespodziewanych formach i okolicznościach jak niechciany gość, burzą spokojny bieg codzienności, przypominając, że nikt z nas nie jest absolutnym właścicielem środowiska, w którym żyje, ani tym bardziej własnej osoby. Wielcy i mali, grzesznicy i święci, bogaci i ubodzy, młodzi i starcy, żyjący samotnie i we wspólnocie - wszyscy w obliczu cierpienia zadają naznaczone niepokojem i podobne do siebie pytania, pośród których najtrudniejsze brzmi: Dlaczego Bóg dopuścił cierpienie?

Dla uczniów Chrystusa podobnie jak dla pozostałych mieszkańców ziemi cierpienie jest dramatem. W świetle wiary dramat urasta jednak do wydarzenia świętego, szczególnej łaski, której historia rozpoczyna się w ogrodzie Getsemani i na górze Kalwarii. Tam, dzięki krzyżowej męce Bożego Syna, cierpienie zyskało sens i otrzymało nieprzemijalną wartość. Chociaż w tym życiu nie dane mam będzie pojąć, dlaczego Bóg je dopuścił, to przecież On sam odsłania przed nami wiele z jego tajemnic.

Rozważania rekolekcyjne o cierpieniu zawarte w tej książce mogą pomóc ci odnaleźć Bożą perspektywę dla trudnych doświadczeń, które nazywasz cierpieniem. Chociaż mają różne źródła: fizyczne (ból ludzkiego ciała), moralne (zmagania natury duchowej) i mistyczne (gdy Bóg oczyszcza człowieka przez trudy, kłopoty, lęki i jednoczy go z sobą), wszystkie stwarzają wielkie szanse dla duchowego rozwoju. Dostrzec je i zrozumieć może jednak tylko ten, kto ma w sercu wiarę, kto życie swoje układa i realizuje w łączności z Jezusem.

Najtrudniejsze pytania

Modlitwa zawierzenia Maryi na rozpoczęcie dnia

Maryjo, Panno słuchająca, do której uciekamy się w naszych niedolach. Kościół nazywa Ciebie Niezłomną, Wierną i Wytrwałą, bo w obliczu niepojętej tajemnicy cierpień Syna zachowałaś w Sercu ufność aż do końca. Naucz mnie spoglądać z wiarą na cierpienia codzienności i trwać ufnie pomimo bolesnych pytań, jakie mnożą się w sercu. Uzdolnij me oczy, by w trudach i przeciwnościach mogły zobaczyć wyciągniętą ku mnie rękę miłującego Ojca. Amen.

Konferencja pierwsza

Jam człowiek, co zaznał boleści pod rózgą Jego gniewu; On mnie prowadził, iść kazał w ciemnościach, a nie w świetle, przeciwko mnie jednemu cały dzień zwracał swą rękę. Zniszczył me ciało i skórę, połamał moje kości, osaczył mnie i nagromadził wokół jadu i goryczy; ciemność mi dał na mieszkanie. (Księga Lamentacji 3, 1-6)

W spotkaniu z cierpieniem człowiek zadaje dużo pytań. Są najtrudniejsze, a na trudne pytania nie ma łatwych odpowiedzi, często są nawet niemożliwe. Milczenie spowija przede wszystkim to najważniejsze pytanie: Dlaczego Bóg dopuścił cierpienie? Jest przecież wszechmocny. Wszelkie formy niedoskonałości, każdy fizyczny, moralny czy psychiczny ból przestałyby istnieć, gdyby tylko wypowiedział jedno: Chcę..., jedno: Niech się stanie...

Na to najważniejsze z pytań nie znamy odpowiedzi. Nie udzielają jej biblijni mędrcy, którzy kruchej kondycji ludzkiego życia na ziemi poświęcili całe lata przemyśleń. Nie udzielają jej apostołowie Jezusa ani święty Jan, umiłowany uczeń, naoczny świadek Chrystusowych godzin w Getsemani i na górze ukrzyżowania. Odpowiedzi nie udziela nawet sam Jezus, chociaż to właśnie od Niego oczekiwalibyśmy najcenniejszych wyjaśnień. Chcielibyśmy, by wytłumaczył nam zamysł Ojca, ten Jego przedziwny i gorszący nas "pomysł" z cierpieniem. Tajemnica tymczasem pozostaje tajemnicą.

Współcześni Jezusa pytali Go o cierpienie i nie pozostawali bez odpowiedzi. To jednak, co docierało do ich uszu jako odpowiedź nie było prostym tak lub nie, wiem lub nie wiem. Jezus zadziwiał swymi wyjaśnieniami. Widzimy, jak nie jeden raz zostawiał pytającego z większym zakłopotaniem aniżeli to, z jakim przybył. Syn Boży nie tłumaczył swego Ojca, ale też nie zbywał i nie bagatelizował problemu. Udzielił licznych odpowiedzi, nad którymi trzeba się z wiarą i pokorą pochylić, by zobaczyć, że odkrywają liczne tajemnice cierpienia, chociaż nie wszystkie.

Każde z wyjaśnień Jezusa na temat cierpienia zostało nam zadane. To są ziarna, które muszą zapaść w ziemię serca, by w swoim czasie wyrosły i ujawniły coś z Bożej tajemnicy. Potrzebują czasu. Problemy z dziedziny matematyki czy fizyki można rozwiązywać na kartce papieru. Zadania, które zadał Jezus rozwiązujemy we własnym sercu, bo i cierpienie nie jest rzeczą leżącą gdzieś obok, lecz doświadczeniem, które czyni sobie z nas dom do zamieszkania.

Jezus nie wyjaśnił nam, dlaczego Bóg dopuścił cierpienie. To tajemnica przekraczająca w tym doczesnym życiu możliwości naszego rozumu. Wskazał jednak na jego sens, na jego wartość. Pokazał, czemu może posłużyć. Zadał nam trud poszukiwania sensu cierpienia w doświadczeniach Jego życia. Zaangażował się w cierpienie, aby człowiek nigdy nie mówił Bogu: Ty mnie nie rozumiesz, ponieważ nie cierpiałeś! Jezus, prawdziwy Bóg i prawdziwy Człowiek, cierpiał. Jak nikt z nas On rozumie cierpienie. "Nie ma zła, z którego Bóg nie mógłby wyprowadzić większego dobra. Nie ma cierpienia, z którego nie mógłby uczynić drogi prowadzącej do Niego. Idąc na dobrowolną mękę i śmierć na krzyżu, Syn Boży wziął na siebie całe zło grzechu. Cierpienie ukrzyżowanego Boga nie jest tylko jakimś rodzajem cierpienia pośród innych, mniejszym czy większym bólem, lecz nieporównywalną miarą cierpienia. Chrystus, cierpiąc za nas wszystkich, nadał cierpieniu nowy sens, wprowadził je w nowy wymiar, w nowy porządek: w porządek miłości".

Ewangeliści relacjonują liczne sytuacje, w których Nauczyciel wypowiada się o cierpieniu. "Przechodząc obok ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia. Uczniowie Jego zadali Mu pytanie: Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym - on czy jego rodzice? Jezus odpowiedział: Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale stało się tak, aby się na nim objawiły sprawy Boże" (J 9, 1-3).

Istnieje zatem cierpienie, które w tajemniczy sposób dopuszcza w życiu człowieka sam Bóg. Okazuje się, że może ono służyć realizacji Bożych planów, "objawieniu Bożych spraw". Znamy dobrze poruszającą opowieść o sprawiedliwym Hiobie. Bóg dopuścił, że stracił on najpierw trzodę, dom i dzieci. Jakby tego było jeszcze mało pozwolił, by został dotknięty "trądem złośliwym, od palca stopy aż do wierzchu głowy" (Hi 2, 7). Cierpienie ludzi niewinnych najbardziej nas bulwersuje. Budzi nawet złość, a niekiedy gniew na Boga, jak w przypadku żony Hioba. Gdy zobaczyła tragedię męża, która w jakiejś mierze dotknęła ją samą, wyrzuca z siebie okrzyk: "Jeszcze trwasz mocno w swej prawości? Złorzecz Bogu i umieraj" (Hi 2, 9).

Cierpienie pojawia się często jako konsekwencja osobistych grzechów człowieka. Jezus uzdrowił pewnego razu chromego, który siadywał przy Sadzawce Owczej w Jerozolimie i żebrał o jałmużnę. Gdy jakiś czas później spotkał go w świątyni, powiedział mu: "Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło" (J 5, 14). Bliżej nieokreślony rodzaj kalectwa był w tym przypadku konsekwencją złego postępowania. Człowiek sam prosił się o nie.

Cierpienie może też pojawić się jako wyraźne ostrzeżenie ze strony Boga, gdy przewrotność człowieka przekracza wszelkie ustalone granice. Jest wówczas Jego posłańcem wzywającym do opamiętania. Cierpienie w takich sytuacjach to często ostatni argument, jaki Bóg kładzie na szali w trosce o dobro swego przewrotnego dziecka. W Apokalipsie świętego Jana czytamy o takim postępowaniu Jezusa względem niewiasty imieniem Jezabel. "Mam przeciw tobie to, że pozwalasz działać niewieście Jezabel, która nazywa siebie prorokinią, a naucza i zwodzi moje sługi... Dałem jej czas, by się mogła nawrócić, a nie chce się odwrócić od swojej rozpusty. Oto rzucam ją na łoże boleści" (Ap 2, 20-22). Nieważne, czy Jezabel jest historyczną postacią, czy - jak chcą niektórzy komentatorzy Apokalipsy - jej imię symbolizuje zbiór ludzi dopuszczających się zdrady wobec Boga. Przesłanie jest nader jasne - cierpienie służy niekiedy jako ostateczny środek napomnienia.

Już tych kilka przykładów uświadamia nam, że zadawane przez nas pytania o cierpienie nie mają jednej odpowiedzi. A gdy dodamy do tego fakt, że cierpienie może mieć różne źródła: psychiczne, fizyczne (ból ludzkiego ciała), moralne (zmagania natury duchowej) i mistyczne (gdy Bóg oczyszcza człowieka przez trudne doświadczenia i jednoczy go z sobą), stajemy się bardziej pokorni, bo nawet te wyjaśnienia, których chcemy udzielić, nie są prostymi odpowiedziami.

Ludzkie historie to przede wszystkim dzieje trudnych zmagań o znalezienie odpowiedzi na pytanie: Dlaczego? Każdy kto cierpi chce wiedzieć, dlaczego jest uczestnikiem doświadczeń wyciskających łzy, przynoszących ból, rodzących lęk i niepewność. Drogi poszukiwań biegną więc w różnych kierunkach, a to, gdzie i czym się zakończą, zależy od tego, czy serce posiada wiarę w Boga i jak jest ona głęboka. Poza światem wiary cierpienie nie ma żadnego sensu i zawsze pozostanie skałą zgorszenia. Wiara decyduje o postawach, jakie zajmujemy. Tam, gdzie występuje, rodzi zdolność trwania w trudnościach, odwagę ofiarowania siebie, a nawet decyzję wydania swego życia za innych. Tam, gdzie jej nie ma, nie ma też nadziei, a życie kończy się druzgocącą klęską, nierzadko połączoną z buntem przeciw Bogu. "Przy braku fundamentu Bożego i nadziei życia wiecznego [...] zagadki życia i śmierci, winy i cierpienia, pozostają bez rozwiązania, tak że ludzie nierzadko popadają w rozpacz. Każdy człowiek pozostaje wtedy sam dla siebie zagadnieniem nierozwiązanym, niejasno uchwyconym".

Wiara nie sprawia, że cierpienie przestaje być ludzkim dramatem. "Nieszczęścia wprawdzie otwierają oczy, przez ból człowieka dorasta do głębszego zrozumienia Boga, ale pozostają one i tak niewytłumaczalną do końca zagadką". Wiara nadaje cierpieniu sens. Dramat okazuje się wówczas łaską, której jednak nie można przyjąć i zgłębić bez Boga.

"Człowiek zmysłowy nie pojmuje tego, co jest z Bożego Ducha. Głupstwem mu się to wydaje i nie może tego poznać, bo tylko duchem można to rozsądzić" (1 Kor 2, 14). Święty Paweł wyjaśnia nam, że człowiek, który żyje poza światem wiary nie może pojąć spraw Bożych. Jest ślepy na to wszystko, co Boża mądrość skryła w wydarzeniach, szczególnie tych połączonych z cierpieniem. Ten rodzaj ślepoty jest tragiczniejszy od braku fizycznego wzroku, ponieważ zamyka człowieka na przyjęcie Bożego działania przybranego w płaszcz mozołu codzienności, zmagań i cierpień, tego wszystkiego, co nazwane zostało "głupstwem w oczach świata". To, co niedoskonałe, naznaczone bólem, wzgardzone i niepozorne często staje się narzędziem upokorzenia ludzkiej pychy, arogancji i wyniosłości.

Wiara uzdalnia do dostrzegania tajemnic cierpienia sercem. Pozwala zobaczyć to, czego nie uchwyci najlepsze oko i najsprawniejszy umysł. Zdolność widzenia sercem jest wielkim darem Bożej dobroci, częścią Jego odpowiedzi na nasze rozterki w obliczu cierpienia. Dana jest nam wraz z darem umiejętności. Dzięki temu cennemu darowi Ducha Świętego możemy wydawać prawidłowe sądy odnośnie cierpienia, stając się uczestnikami mądrości samego Boga, który poznaje wprost, przenikając istotę wszystkiego.

Dar umiejętności pomaga z łatwością przyjąć dogmat Bożej opatrzności. Wszystko, co nas spotyka, co istnieje, czego doświadczamy, razem z najbardziej nawet złożonymi dziejami ludzkimi, w świetle tego daru ma odwieczny sens i jest wyrazem niepojętej Bożej mądrości, przekraczającej w sposób niewyobrażalny ludzki rozum. Wszystko to ma znaczenie w planach zbawienia konkretnego człowieka i całej ludzkości. W konfrontacji z realiami życia codziennego dar umiejętności umacnia również nadzieję. Przede wszystkim dlatego, że uczy zaufania samemu Bogu, pokazując jak niewystarczalna i krucha bywa ludzka pomoc.

Zbliżenie się do tajemnic cierpienia przez kogoś, kto wzrastał bez nauki wiary, jest możliwe, ale w jego sercu musi pojawić się ważna dyspozycja: wrażliwość na ślady Boga w świecie przyrody, w drugim człowieku i w nim samym.

Cierpienie nie potrzebuje pozwolenia, by towarzyszyć nam w życiu. Przychodzi swobodnie w niespodziewanych okolicznościach i formach, zmieniając bieg wydarzeń czy sposób naszego myślenia. Powala na kolana, przypominając, że człowiek nie jest absolutnym właścicielem świata, który dziedziczy ani tym bardziej własnej osoby. Katastrofy naturalne i klęski żywiołowe sprowadzają głód, choroby i niepewność jutra. Zawodność osiągnięć techniki i świadomość przemijalności przypominają, że cierpienie chodzi tymi samymi drogami, co człowiek. Chciałoby się nawet powiedzieć, że trzyma go pod rękę w czasie tej wędrówki. To jedno z tych doświadczeń, których skutki uczymy się minimalizować, choć wiemy, że skuteczna ucieczka i całkowita wolność są tutaj niemożliwe. Od początku rodzaju ludzkiego różne formy fizycznej i duchowej niedoskonałości wrastają w każdy kąt człowieczej egzystencji. Nie tyle zadomawiają się jako element krajobrazu jego codzienności, co przede wszystkim kształtują go.

Spotkanie z cierpieniem jest dla każdego doświadczeniem niepowtarzalnym. Nie dokonuje się według z góry określonego schematu, lecz uwzględnia specyfikę danej osoby. Cierpienia nie można się zatem "wyuczyć" i mieć to zadanie "z głowy", czyli odrobione. Za każdym razem, gdy cierpimy, serce musi ponowić w sobie akt wiary, nadziei i miłości.

* * *

Przyśpieszone dojrzewanie

Konferencja druga

Jeśli dusza ma więcej cierpliwości w trudach..., oznacza to, większy postęp w cnocie. (święty Jan od Krzyża)

Przyglądanie się procesowi wzrostu ozdobnych roślin w naszych mieszkaniach może dostarczyć wielu pożytecznych przemyśleń na temat życia duchowego. Im piękniejsza i delikatniejsza roślina, tym ściślej określone warunki potrzebne do jej uprawiania. Brak dbałości o zapewnienie odpowiednich czynników wspomagających rozwój powoduje jej skarłowacenie. Roślina nie może wówczas ukazać pełni drzemiącego w niej piękna i oczarować patrzących na nią oczu.

Życie duchowe bywa często porównywane do rośliny. Istnieją doświadczenia, które wzmacniają i przyspieszają jego wzrost. Są też takie, które go opóźniają lub całkowicie uniemożliwiają. Jezus, Boski Ogrodnik, doglądając duchowego rozwoju człowieka, przygotowuje mu najbardziej odpowiednie środowisko wzrostu. To ostatnie zdanie może budzić niezrozumienie, a nawet bunt w niejednym ludzkim sercu. Trudności, cierpienia i kryzysy wypełniające garniec ludzkiego życia nie są przecież - według naszego mniemania - wymarzonym środowiskiem rozwoju. Tego, co my rozumiemy przez "odpowiednie środowisko wzrostu", nie da się sprowadzić do wydarzeń i doświadczeń, przez które przeprowadza nas Bóg lub które w naszym życiu dopuszcza. Próba wytłumaczenia czy usprawiedliwienia takiego działania mądrości Bożej nie jest łatwa. Zbliżyć się do prawdy, że czas, miejsce i okoliczności czyjegoś życia są dla niego najbardziej odpowiednie, nawet jeśli są trudne lub bardzo trudne, może jedynie ten, kogo cechuje zaangażowana przyjaźń z Jezusem. Ktoś patrzący na codzienność bez ewangelicznej perspektywy będzie miał z tym duże problemy.

Jednym z najważniejszych czynników wzrostu w szkole Boskiego Ogrodnika jest cierpienie. Przyjmowane i przeżywane w duchu ewangelicznym stanowi czynnik skutecznie przyśpieszający duchowe dojrzewanie. Niewiele innych doświadczeń może mu w tym dorównać. Sprawia, że zasadniczą miarą wzrostu przestaje być upływający czas. Staje się nią natomiast mądrość zdobywana cierpliwym trwaniem w trudnych wydarzeniach. Ustami biblijnego mędrca Bóg zachęca nas do zauważenia tego zdumiewającego przejawu swej wszechmocy: "Starość jest czcigodna nie przez długowieczność i liczbą lat się jej nie mierzy: sędziwością u ludzi jest mądrość, a miarą starości - życie nieskalane" (Mdr 4, 8-9). To nie ilość przeżytych lat decyduje o wewnętrznym pięknie i mądrości, tych bezcennych wartościach formujących kształt doczesnego i przyszłego życia, lecz przejście przez tygiel doświadczeń. "Choć nawet w ludzkim rozumieniu doznali kaźni - pisze mędrzec - nadzieja ich pełna jest nieśmiertelności. Po nieznacznym skarceniu dostąpią dóbr wielkich, Bóg ich bowiem doświadczył i znalazł ich godnymi siebie. Doświadczył ich jak złoto w tyglu i przyjął ich jak całopalną ofiarę. W dzień nawiedzenia swego zajaśnieją..." (Mdr 3, 4-7).

W cierpieniu drzemie ogromna moc zdolna przyśpieszyć w sposób niewymowny czas osiągnięcia takiej duchowej dojrzałości, która czyni człowieka gotowym do spotkania z Chrystusem w doświadczeniu śmierci. Mówi się często, że Bóg zabiera nas do siebie wówczas, gdy jesteśmy najbardziej przygotowani. Ważnym krokiem dla naszych rozważań będzie więc postawienie pytania: W jaki sposób cierpienie przyśpiesza osiąganie duchowej dojrzałości?

Duchowa dojrzałość pojawia się wówczas, gdy rozum, wola i serce człowieka coraz bardziej podporządkowują się Jezusowi. Patrząc przez czystą szybę, człowiek widzi wszystko, co jest poza nią. Gdy powlecze ją z jednej strony srebrem, zrobi lustro i będzie już widział tylko własne oblicze. Takie skoncentrowanie życia na własnej osobie wskazuje na brak dojrzałości. Cierpienie pomaga to zmienić. Jest narzędziem kształtującym umysł, hartującym wolę w dobru i oczyszczającym serce.

Cierpienie pomaga kształtować umysł, jeden z najcenniejszych darów otrzymanych od Stwórcy. Ta siedziba mądrości, wiedzy i świadomości własnego istnienia po grzechu pierworodnym nie funkcjonuje w pełni poprawnie. Człowiek jest opieszały, a niekiedy wprost leniwy w poznawaniu spraw Bożych, łatwo angażuje się w sprawy drugorzędne, niemające na celu prawdziwego duchowego dobra, ufa zbytnio sobie, popadając w zarozumiałość, jedną z najtrudniejszych do pokonania form pychy. Dotknięty pychą rozumu niechętnie radzi się innych, nie szuka światła w Ewangelii, nie patrzy na swoje życia w perspektywie śmierci i sądu, nie rozważa Bożych przymiotów: miłosierdzia, cierpliwości i przebaczenia. Nie interesuje się też odpowiedzią na ważne pytanie: Jaka jest wola Boża względem mnie? Rozwijając w sobie takie postawy doprowadza do zaślepienia własnego umysłu. To stan grzechu, który Jezus ze smutkiem starał się uświadomić niektórym ze swoich słuchaczy: "Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo dajecie dziesięcinę z mięty, kopru i kminku, lecz pomijacie to, co ważniejsze jest w Prawie: sprawiedliwość, miłosierdzie i wiarę" (Mt 23, 23).

Cierpienie stanowi w rękach Jezusa narzędzie leczące umysł z różnych form chorób, w jakie popadł. Bezcenna rola trudnych doświadczeń ujawnia się szczególnie wówczas, gdy burzą misterną konstrukcję życia zbudowaną przez człowieka na fundamencie zaufania sobie. Śmierć bliskiej osoby stanowi sygnał ostrzegawczy, by przemyśleć i uświadomić sobie własną przemijalność. Utrata fizycznej sprawności na skutek wypadku jest upokorzeniem pychy niezależności i zaproszeniem do uczenia się trudnej, ale i cennej zarazem umiejętności przyjmowania pomocy. Niezrealizowanie się planów układanych z wielkim nakładem zaangażowania służyć może odkryciu innej ważnej prawdy: nikt nie jest absolutnym panem wydarzeń własnego życia; musi dopuścić do nich Boga wraz z Jego tajemniczym działaniem.

Te przykładowe sytuacje i ogromna ilość im podobnych stanowią dla ludzkiego umysłu szansę wejścia na inne tory myślenia, bardziej zgodne z Bożą mądrością, aniżeli ludzką przezornością. Człowiek jest tak dalece utożsamiony z własnym sposobem postrzegania i rozumienia świata, że potrzebne jest nieraz znaczne cierpienie, zdolne wyważyć drzwi zamkniętego w sobie umysłu i ukazać istniejący poza nim inny świat.

Cierpienie nie rodzi natychmiastowych i cudownych skutków. Ono stwarza szansę. Proponuje okazję do zreflektowania się i podjęcia trudu nauki. Człowiek jednak wciąż pozostaje wolny, by przyjąć lub odrzucić wyciągniętą ku niemu rękę Boga skrytą za jakimś trudnym doświadczeniem. Gdy ją przyjmie, otwiera się przed nim zadanie cierpliwego wykorzeniania kłamstwa poprzez przyznawanie się do rzeczywistych swoich słabości, upadków, błędnych poglądów i motywacji. Uznanie swej grzeszności i siebie jako grzesznika to początek prawdziwej przemiany. A ta przynosi potrzebę częstszego zwracania się do Boga i szukania u Niego pomocy. Tak zaczyna się kształtować pokora umysłu, fundamentalny warunek duchowej dojrzałości.

Formacyjna rola cierpienia ma swoje miejsce także w duchowym doświadczeniu osoby zaawansowanej w przyjaźni z Jezusem. Dopóki ludzki umysł przemierza drogi tego świata, pozostaje naznaczony piętnem niedoskonałości. Na każdym etapie potrzebuje korygować własny sąd i uczyć się Bożego sposobu widzenia ludzi i wydarzeń. Przypomina nam o tym święty Jan od Krzyża: "Doskonałość nie polega na tych cnotach, które dusza upatruje w sobie, lecz na tych, które Bóg w niej widzi". By nauczyć się dostrzegać prawdziwy powód własnej wartości, źródło godności innych ludzi, trzeba przejść z Jezusem niejedną próbę, nawet wówczas, gdy bardzo się Go kocha. Cierpienie otwiera oczy ludzkiego umysłu, by dostrzegł prawdę. A to, co nas wyzwala, to właśnie prawda przyniesiona i ukazana przez Jezusa.

W rękach Jezusa cierpienie służy także jako narzędzie hartowania ludzkiej woli w dobru. Wola jest władzą rozkazywania, jest źródłem niezależności i daje poczucie własnej siły. Realizuje postanowienia rozumu, wprowadzając je w czyn. Podobnie jak rozum wola naznaczona jest piętnem niedoskonałości. Zamiast posiadać pełną kontrolę nad swymi pragnieniami i ich realizacją człowiek na różny sposób i w różnej mierze staje się niewolnikiem swych pragnień. Zamiast nimi kierować staje się ich sługą.

Ten chorobliwy stan ludzkiej woli Boża opatrzność leczy cierpieniem. Używając terminologii medycznej, możemy powiedzieć, że Bóg działa poprzez cierpienie dwukierunkowo: uszlachetnia wolę i ją wzmacnia. Gdy mówimy, że coś jest szlachetne, chcemy dać do zrozumienia, że jest wolne od fałszu, dwuznaczności, jest wyraziste, związane z najcenniejszymi wartościami... słowem, jest wyjątkowej jakości. Dopóki człowiek skoncentrowany jest na sobie, dopóki dostrzega jedynie świat w zasięgu swego nosa i podejmuje działania ze względu na własne dobro, taka jego postawa nijak ma się do szlachetności. Motywy jego przemyśleń i działań nie sięgają poza obszar prywatnego ogrodu. Doświadczanie cierpienia, czasem długotrwałego, rodzi szansę zmiany motywów. To one decydują o stopniu szlachetności ludzkich działań.

Także i w przypadku woli człowieka cierpienie nie działa jak dotknięcie czarodziejskiej różdżki. Ono stwarza szansę, którą można na różny sposób przeżyć. Znalazłszy się w sytuacji kryzysu lub próby ktoś może odkryć prawdę o swej niewystarczalności i - pokonując siebie - poprosić o pomoc. Ktoś inny pozostanie malkontentem decydującym się narzekać bez końca na to, co go spotkało. U jednego cierpienie może zrodzić poczucie solidarności z tymi, którzy przechodzą podobne doświadczenia i pragnienie udzielenia pomocy, mimo iż samemu się jej potrzebuje. Ktoś drugi jeszcze bardziej zamknie się w sobie, decydując się na życie z piętnem pokrzywdzonego przez los. W jednym człowieku cierpienie zainicjuje piękną postawę ofiarowania tego, co trudne za bliźnich. W innym stanie się impulsem, by wykrzyczeć Bogu: Nienawidzę Cię!

Uszlachetniając, czyli nadając ludzkim czynom bardziej ewangeliczne motywy, cierpienie czyni wolę silniejszą, zdolną do pokonywania duchowego lenistwa.

W rękach Jezusa cierpienie służy wreszcie jako narzędzie oczyszczenia, pomocne w formowaniu serca. W sercu wszystko ma swój początek. Nie to, co wchodzi do człowieka, ale to, co wychodzi z jego serca czyni go czystym lub nieczystym, przypomni Jezus swoim słuchaczom (por. Mt 15, 19-20). Serce jest źródłem całego ludzkiego postępowania. To, co człowiek czyni na zewnątrz, jak i na co patrzy, jak i czego słucha, jak i o czym mówi, wyraża jego wnętrze. Dlatego biblijny mędrzec napisał: "Oblicze odbija się w wodzie, a w sercu odbija się człowiek" (Prz 26, 19).

Każde trudne doświadczenie przeżywane z cierpliwością i dobrym motywem, czyni serce mocniejszym i wewnętrznie bogatszym w oczach Boga.

W dawnych czasach w Japonii wykonywano szable o tak twardym ostrzu, że wprawny wojownik, stosując odpowiednią technikę uderzenia, mógł przeciąć taką bronią pancerz zbroi swego przeciwnika. Katana, bo taką nazwę nosiła szabla, powstawała w żmudnym procesie, który polegał między innymi na wielokrotnym hartowaniu w ogniu i wodzie. Takie działania zmieniały wewnętrzną strukturę metalu. Trudne doświadczenia na podobieństwo ognia i wody hartują wewnętrznego człowieka, zmieniając strukturę jego serca. Z czasem rodzą się w nim piękne postawy i ujawniają się na zewnątrz: wyjście poza krąg zainteresowania własną osobą, dostrzeganie cierpień innych ludzi, zdolność ofiarowania własnych trudności w intencjach ludzkich potrzeb, dopuszczenie do głosu prawdy o doczesnym przemijaniu, angażowanie się w takie działania, których owoce trwają na wieczność...

Wzrastanie w duchowej dojrzałości dzięki cierpieniom nie jest jednak sprawą techniki. Żaden styl, specyficzna forma zachowania czy działania nie rodzą mądrości. Ta bowiem jest sprawą ludzkiego serca i pojawić się może jedynie jako owoc miłości. Jeśli potrafisz kochać, cierpienie nigdy cię nie pokona, nie zniszczy, nie zetrze. Zawsze bowiem znajdziesz ewangeliczny motyw, by je przyjąć, jak również i siłę, by je udźwignąć. Jedno i drugie pochodzą od Jezusa. Poza Nim cierpienie pozostaje bezsensownym doświadczeniem. I tak jest przeżywane przez ludzi zamkniętych na wartości duchowe.

Cierpienie rozumiane jako narzędzie przemiany i wzrostu potrzebne jest wszystkim. Darowane jest jako wyraźne ostrzeżenie ze strony Boga tym, którzy grzeszą ciężko przeciw wierze (atakują prawdy wiary, negują je, nie podejmują trudu wnikania w ich przesłanie), przeciw nadziei (popadają w rozpacz, z powodu zadufania żyją pychą) i przeciw miłości (nie podejmują dzieła pokuty i pojednania, zazdroszczą innym Bożych łask). Potrzebne jest również wszystkim zaangażowanym w różnym stopniu w naśladowanie Chrystusa. Dzięki cierpieniu subtelnieje ludzki duch, otrzymując zdolność coraz głębszego wnikania w tajemnice Bożego działania.

* * *

Myśląc o innych

Modlitwa zawierzenia Maryi na rozpoczęcie dnia

Maryjo, Wspomożenie Wiernych i Przykładzie Wiary, Ty zawsze byłaś wrażliwa na potrzeby ludzi żyjących obok ciebie, chociaż sama dźwigałaś niełatwy krzyż Matki Zbawiciela. Naucz mnie dostrzegać w moim środowisku ludzi cierpiących. Niech moje serce zachowa wrażliwość nie tylko wówczas, gdy sprawy układać się będą pomyślnie, ale szczególnie wtedy, gdy sam będę zmagał się z wyzwaniami życia. Spraw, by moje trudności nie zamknęły mnie na potrzeby tych, których doświadcza niepewność, lęk i choroba. Amen.

Konferencja pierwsza

Cierpienie jest w świecie również po to, żeby wyzwolić w nas miłość, ów hojny i bezinteresowny dar z własnego "ja" na rzecz tych, których dotyka cierpienie. (Jan Paweł II)

Słowa i gesty Jezusa z Wieczernika stanowią kanwę jednego z najpiękniejszych wydarzeń Jego życia. Nauczyciel wylewa przed uczniami swoje serce, jego największe tajemnice, pragnienia i tęsknoty. Zanim to jednak uczyni przygotowuje intymną i podniosłą atmosferę. Nie ma już ucznia, którego zimne i wyrachowane serce odeszło w ciemność czwartkowej nocy. Pozostały jedynie serca zdolne otworzyć się i przyjąć najskrytsze zwierzenia Boskiego Syna.

Obok wypowiadania gorących pragnień, by uczniowie zawsze zachowywali jedność między sobą i miłowali się, Jezus sporo uwagi poświęca tematowi służby. Postawa służenia ma stanowić jeden z głównych znaków rozpoznawczych Jego naśladowcy. Służyć oznacza dawać swoje życie, ponieważ Syn Boży "nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu" (Mt 20, 28). W skrajnych przypadkach służba wymagać będzie położenia na szalach wagi własnej ziemskiej egzystencji. W codziennych jednak okolicznościach wyrażać będzie wysiłek pokonywania własnego "ja" ze względu na innych.

W swoim nauczaniu Jezus często mówił o doświadczeniu cierpienia, ukazując je jako wyjątkowe i potężne narzędzie służby. Zarazem najtrudniejsze narzędzie. Odmowa przyjęcia go i posługiwania nim ludziom jest równoznaczna z odmową naśladowania Nauczyciela. W dalszych konsekwencjach jest pozbawieniem się przynależności do grona najbardziej ukochanych dzieci, które w wiecznym Królestwie Boga najgłębiej uczestniczą w tajemnicach Jego życia. Księga Apokalipsy świętego Jana często wspomina w kontekście nieba "małych" i "wielkich": "aby dać zapłatę sługom Twym... i tym, co się boją Twojego imienia, małym i wielkim" (11, 18), "chwalcie Boga naszego, którzy się Go boicie, mali i wielcy!" (19, 5).

Małość lub wielkość zbawionych to przymiotniki określające głębię ich uczestnictwa w życiu Trójcy Świętej. Powyższe przymioty nie będą jednak nadawane jakby z zewnątrz, w momencie śmierci. Historia małości lub wielkości rozpoczyna się już teraz, dziś. W dużej mierze zależy od otwarcia się na tajemnicę cierpienia. Innymi słowy wyraża pozytywną odpowiedź na nauczanie Jezusa wypowiedziane ustami Jana Pawła II, Jego namiestnika: "Cierpienie jest w świecie również po to, żeby wyzwolić w nas miłość, ów hojny i bezinteresowny dar z własnego "ja" na rzecz tych, których dotyka cierpienie".

Ojciec Święty pozostawił nam w testamencie trzy ważne prawdy dotyczące wartości cierpienia. Wyrażają je trzy zwroty: wyzwolić w tobie miłość, dar z własnego "ja" oraz na rzecz cierpiących.

Cierpienie, które spotykasz w swojej codzienności, ma wyzwolić twoją miłość. To stwierdzenie mówi o istnieniu bardzo ścisłej zależności pomiędzy kocham i cierpię. Miłość posiada w sobie potężne duchowe energie, które wyzwolić mogą trudne doświadczenia życia. Mogą, ale czy rzeczywiście to nastąpi zależy od rzeczy najbardziej zasadniczej - jakiego ducha skrywa w sobie twe serce. W miłości chodzi bowiem o umiejętność złożenia daru z własnego "ja" na rzecz innych ludzi. Miłość to zdolność myślenia o drugim i pomagania mu w sytuacji, gdy trudne wydarzenia, jakich ty doświadczasz, koncentrują cię na sobie. Wówczas dar z własnego "ja" najwięcej kosztuje. Równocześnie jednak ma wielką wartość i sprowadza konsekwencje wykraczające poza doczesny świat, "wprowadza wiele dusz do nieba", co przypomniał nam Jezus za pośrednictwem świętej siostry Faustyny: "Wieczorem ujrzałam Pana Jezusa ukrzyżowanego. Z rąk i nóg, i boku spływała krew przenajświętsza. Po chwili rzekł do mnie Jezus: To wszystko dla zbawienia dusz. Rozważ, córko moja, co ty czynisz dla ich zbawienia. - Odpowiedziałam: Jezu, gdy patrzę na mękę Twoją, to ja prawie nic nie czynię w ratowaniu dusz. - I powiedział mi Pan: Wiedz, córko moja, że twoje codzienne ciche męczeństwo w zupełnym poddaniu się woli mojej wprowadza wiele dusz do nieba, a kiedy ci się zdaje, że cierpienie przechodzi siły twoje, patrz w rany moje, a wzniesiesz się ponad wzgardę i sądy ludzkie. Rozważanie mojej męki dopomoże ci się wznieść ponad wszystko".

Cierpienie w duchu Jezusa, w Jego stylu, kształtuje swoisty sposób intelektualnego, emocjonalnego i duchowego funkcjonowania człowieka. Staje się on świadomy na wszystkich trzech płaszczyznach bardzo konkretnej własnej odpowiedzialności za ludzkie historie, zarówno w wymiarze doczesnym jak i wiecznym. Zanim jednak ukażą się te wieczne, cierpienie służy ważnym sprawom ludzkiej codzienności, według słów Jezusa skierowanych do siostry Faustyny: "Nie żyjesz dla siebie, ale dla dusz. Z cierpień twoich będą korzystać inne dusze. Przeciągłe cierpienie twoje da im światło i siłę do zgadzania się z wolą moją".

Cierpienie stawia nas przed dziwnym paradoksem, możliwym do zrozumienia jedynie z perspektywy ewangelicznej. Człowiek cierpiący, pokonując myśl koncentrującą go na sobie, wyzwala z siebie miłość skierowaną ku innemu cierpiącemu człowiekowi. Jedno cierpienie jest lekarstwem na inne cierpienie. Wpływanie na ludzi, by mieli "światło i siłę do zgadzania się z wolą Bożą", "wprowadzanie wielu dusz do nieba", nie wymaga szczególnych warunków zdrowotnych. Wręcz przeciwnie. Im trudniejsze doświadczenia stają się czyimś udziałem, tym ma on większe możliwości pomagania innym. Z człowieka małego staje się wielkim w perspektywie wieczności.

Cierpienie za tych, którzy cierpią czy to fizycznie, czy psychicznie, czy wreszcie duchowo, rodzi szczególną wzajemną solidarność. Nikt tak nie zrozumie cierpiącego jak inny cierpiący człowiek.

Ewangeliczny wymóg ofiarowania swych cierpień za drugich przypomina nam jeszcze jedną ważną prawdę. Tę mianowicie, że każdy z nas darmo korzysta z cierpień innych ludzi. Na co dzień Boża Opatrzność nie ujawnia nam w szczegółach tej tajemnicy. Mamy jednak świadomość, że wydarzeniom naszego życia nie tylko tym trudnym, naznaczonym cierpieniem, towarzyszyło cierpienie ofiarowane przez nieznanego człowieka. Sekret i intymność towarzyszące cierpieniu stanowią przestrzeń, w której rodzi się miłość o szczególnie pięknym kolorycie, o wartości przekraczającej wiele innych królewskich dzieł tego świata.

Niektórzy ludzie patrzą na cierpienia codzienności jak na rozrzucone po całej okolicy kamienie. Leżąc tak, utrudniają im swobodne poruszanie się w świecie, są niewygodne dla stóp. Gdy mają ostre krawędzie, dodatkowo ranią, nieraz do krwi. Nie ma z nich żadnego pożytku i dlatego są wystarczającym powodem do ciągłych narzekań i obwiniania wszystkich wokół, od Boga począwszy na bliźnich skończywszy. Leżący obok kamień można kopnąć, jeśli nie jest zbyt wielki i pozbyć się go ze swego otoczenia. Gdy jest duży, można nad nim ponarzekać, nieraz poprzeklinać, dając upust swemu zgorszeniu i złości. Cierpienia ludzi o takim nastawieniu są tragedią. One nigdy nie wyzwolą w nich miłości, pięknego daru z własnego "ja" na rzecz tych, których również dotyka cierpienie. Serca takich ludzi żyją innym duchem niż ten, który porusza Serce Jezusa.

Możliwe są jednak inne historie rozsypanych w życiu kamieni cierpienia. Można je zaakceptować i pozwolić, by Chrystus wzniósł z nich solidną budowlę, której trwałość i piękno ma wymiary wieczności. Takiego pałacu nic nie zrujnuje, ponieważ spoiwem budulca jest miłość wyzwolona w sercu przez cierpienie.

W średniowiecznym Officium Monastycznym pojawił się piękny hymn opowiadający o Chrystusie, Boskim budowniczym. Mistrz kształtuje i wygładza cierpieniem każdego człowieka, a następnie, jakby z kamieni, wznosi z ludzi świątynię wieczności. Hymn ten przetrwał do naszych czasów i możemy go odnaleźć w modlitwie Nieszporów na uroczystość poświęcenia kościoła. Dwie z jego zwrotek brzmią następująco: "O Jeruzalem szczęśliwe, / Które zwiesz się "Pokój", / Zbudowane jesteś w niebie / Z żyjących kamieni, / Otoczone aniołami / Jak orszakiem ślubnym... / Mistrz wygładza każdy kamień / Uderzeniem ciosów, / Spaja go z innymi w jedność / Wznoszonej świątyni; / Wszystkie mają trwać na zawsze / W miejscu wyznaczonym".

Cierpienia podejmowane przeze mnie z myślą o innych, trudy i zmagania ofiarowane w moich intencjach przez nieznanych mi ludzi to relacje wyzwalające niewyobrażalną moc miłości zdolną nawracać i zbawiać. Nie dokonuje się to oczywiście mocą samych tylko ludzkich pragnień. Miłość wyzwolona w ludziach jest tak potężna tylko wówczas, gdy uczestniczy w miłości Chrystusa, która jak potężny strumień wylała się z Jego Serca w chwilach największego z możliwych cierpień, podczas agonii na krzyżu.

Cierpienie za innych to nie tylko spowite tajemnicą doświadczenie. Chociaż nie mamy wglądu w to, jak Jezus takim cierpieniem dysponuje, w jakich sprawach Kościoła i świata, w których ludzkich losach wydaje ono owoce, to jednak On sam uczy nas cierpienia odpowiedzialnego. Pragnie, byśmy otaczali nim konkretne sprawy z naszej codzienności, zawierzając Mu bez zastrzeżeń losy tej ofiarnej miłości. Historie świętych pokazują nam, jak bardzo konkretne sprawy są na rzeczy.

U świętej siostry Faustyny spotkamy cierpienie wynagradzające za grzechy aborcji: "O godzinie ósmej dostałam tak gwałtownych boleści, że musiałam się natychmiast położyć do łóżka. Wiłam się w tych boleściach trzy godziny, to jest do jedenastej wieczorem. Żadne lekarstwo mi nie pomogło; chwilami odbierały mi te boleści przytomność. Jezus dał mi poznać, że w ten sposób wzięłam udział w Jego konaniu w ogrodzie i że te cierpienia sam dopuścił dla zadośćuczynienia Bogu za dusze pomordowane w żywotach złych matek... Jednak kiedy pomyślę, że może kiedyś jeszcze będę w podobny sposób cierpieć, to dreszcz mnie przenika... Co się Bogu podoba zesłać, to przyjmę z poddaniem i miłością. Obym tymi cierpieniami uratować mogła choćby jedną duszę od morderstwa".

Innym razem jest to wstawiennictwo za jednym z polskich miast: "Pewnego dnia powiedział mi Jezus, że spuści karę na jedno miasto, które jest najpiękniejsze w Ojczyźnie naszej. Widziałam wielkie zagniewanie Boże i dreszcz napełnił, przeszył mi serce. Milczeniem modliłam się. Po chwili powiedział mi Jezus: Dziecko moje, łącz się ściśle w czasie ofiary ze mną i ofiaruj Ojcu niebieskiemu krew i rany moje na przebłaganie za grzechy miasta tego. Powtarzaj to bez przestanku przez całą Mszę św. Czyń to przez siedem dni. Siódmego dnia ujrzałam Jezusa w obłoku jasnym i zaczęłam prosić, żeby Jezus spojrzał na miasto i na kraj nasz cały. Jezus spojrzał się łaskawie. Kiedy spostrzegłam życzliwość Jego, zaczęłam Go błagać o błogosławieństwo. Wtem rzekł Jezus: Dla ciebie błogosławię krajowi całemu - i uczynił duży znak krzyża ręka nad Ojczyzną naszą".

Uwadze Apostołki Bożego Miłosierdzia nie umykają ludzie umierający: "Łączyć się będę w cierpieniu ściśle z męką Pana Jezusa, prosząc o łaskę dla dusz konających, aby miłosierdzie Boże ogarnęło ich w tym ważnym momencie".

To tylko kilka przykładów spośród niezliczonych sytuacji, w jakich może znaleźć się człowiek, będąc bardziej czy mniej świadomym pomocy udzielanej przez innych ludzi.

* * *

Poczucie opuszczenia

Konferencja druga

Dziękuję ci, Jezu, za cierpienia wewnętrzne, za oschłości ducha, za trwogi, lęki i niepewności, za ciemność i gęsty mrok wewnętrzny, za pokusy i różne doświadczenia, za udręki, które wypowiedzieć trudno, a zwłaszcza za te, w których nas nikt nie zrozumie. (święta Faustyna Kowalska)

Cierpienie można porównać do rosnącego drzewa. Jego wielka korona, złożona z liści i gałęzi, osadzona jest na pniu. Tę część widzimy, ponieważ znajduje się nad powierzchnią ziemi. Pień wyrasta z ukrytych pod ziemią korzeni. One nie są już dostępne naszym oczom. Wiemy jednak, że tam się znajdują.

Cierpieniu towarzyszy wiele zewnętrznych przejawów. Możemy je zobaczyć, badać, leczyć, zapobiegać im. To wielka korona drzewa nazywanego cierpieniem. Nie jest jednak wszystkim, co stanowi cierpienie. Bardzo głęboko w człowieku, w jego psychice i uczuciach, w jego duchowej przestrzeni, tam, gdzie nie sięga wzrok, znajduje się to, co w cierpieniu jest najtrudniejsze - poczucie osamotnienia, opuszczenia.

Mówi się, że ludzie najczęściej piszą i rozprawiają o miłości. To piękne uczucie, któremu na pewno warto poświęcać uwagę. Ale czy rzeczywiście dominuje ono w całym spektrum ludzkich doświadczeń? Bez wątpienia konkuruje z nim poczucie samotności z całym wachlarzem swoich odcieni. Mniej o takich uczuciach mówimy nie dlatego, że są rzadsze, ale dlatego, że często nie wiemy jak je wyrazić. Bezradność w obliczu prób wypowiedzenia stanu osamotnienia, niemożliwość przekazania choćby jednej jego cząstki innemu człowiekowi to największe wyzwanie w cierpieniu. Choćby ktoś był otoczony grupą bliskich mu osób, gotowych przyjąć część jego dramatu, sam staje w obliczu jego tajemnicy. "Człowiek doświadcza bólu bezpośrednio i osobiście - nikt nie może przejąć cierpienia od kogoś innego". Odmienne cechy charakteru i temperamentu, zróżnicowane siły witalne i duchowe, bogactwo środowisk, kultur i wierzeń, w których wzrastamy, stopień zaawansowania nauk medycznych danej społeczności sprawiają, że samotność w cierpieniu ma tyle twarzy, ilu jest ludzi. Samotność znana jest ludziom wszystkich czasów, nawet tym, którzy najbardziej kochają i są najbardziej kochani - Jezusowi i Jego Najświętszej Matce.

Skarbiec dziedzictwa ludzkości pełen jest świadectw dramatu samotności. Doświadczali go święci i grzesznicy, ludzie prości i tworzący elity społeczne, ubodzy i posiadający luksusowe dobra tego świata. Święta Faustyna napisała kiedyś piękną modlitwę o cierpieniu: "Jezu, dziękuję ci za codzienne drobne krzyżyki, za przeciwności w moich zamiarach, za trud życia wspólnego, za złe tłumaczenie intencji, za poniżanie przez innych, za cierpkie obchodzenie się z nami, za posądzenia niewinne, za słabe zdrowie i wyczerpane siły, za zaparcie się własnej woli, za wyniszczenie swego ja, za nieuznanie w niczym, za pokrzyżowanie wszystkich planów. Dziękuję ci, Jezu, za cierpienia wewnętrzne, za oschłości ducha, za trwogi, lęki i niepewności, za ciemność i gęsty mrok wewnętrzny, za pokusy i różne doświadczenia, za udręki, które wypowiedzieć trudno, a zwłaszcza za te, w których nas nikt nie zrozumie, za godzinę śmierci, za ciężkość walki w niej, za całą jej gorycz. Dziękuję ci, Jezu, któryś wpierw wypił ten kielich goryczy, nim mnie, złagodzony, podałeś". Spośród zdań tej modlitwy możemy wyłowić wyznanie o doświadczaniu przez Świętą wewnętrznych przeżyć trudnych do wypowiedzenia, a ponadto niemożliwych dla postronnego obserwatora do zrozumienia. Samotność, której nie można innemu człowiekowi ukazać, a nawet gdyby to się udało, on nigdy nie zrozumie.

Doświadczając, że nikt z ludzi nie może wejrzeć w głąb serca i ukoić dramatu, psalmista prosi, by tego wejrzenia dokonał Bóg, i wyznaje przed Nim: "jestem samotny i nieszczęśliwy" (Ps 25, 16), "czuwam i jestem jak ptak samotny na dachu" (Ps 102, 8). Podobnie czyni królowa Estera: "Wspomóż mnie samotną, nie mającą prócz Ciebie żadnego wspomożyciela" (Est 4, 17).

Samotność jest doświadczeniem specyficznym, dlatego warto się chwilę nad nim zatrzymać. Nie dziwi nas fakt, że istnieje w relacjach, którym brak jest prawdziwej miłości, w relacjach oziębłych, patologicznych. Nie potrafimy jednak wyjaśnić sobie, dlaczego pojawia się wówczas, gdy nasze otoczenie wypełniają kochające nas i kochane przez nas osoby. W najgłębszych pokładach człowieczeństwa dokonują się wydarzenia, które dla ludzi wierzących są zarówno dramatem jak i wielką łaską. W jakim znaczeniu są dramatem, a w jakim łaską?

Z krzyża na Golgocie ludzkość usłyszała skargę Chrystusa: "Eli, Eli, lema sabachthani? to znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?" (Mt 27, 46). Musiała być wyjątkowo bolesna i dojmująca skoro Ewangelista zaznaczył, że została wypowiedziana donośnym wołaniem. Słyszeli ją wyraźnie wszyscy uczestnicy smutnej ceremonii krzyżowania. "Jezus na pewno nie był na krzyżu opuszczony przez Boga - pisze ksiądz Olszański - i na pewno zdawał sobie z tego sprawę, skoro zawsze pozostawał zjednoczony z Bogiem-Ojcem. I chyba w tej chwili najsłuszniej mógł powtórzyć słowa, które sam przed kilkoma godzinami wyrzekł w wieczerniku: Ja nie jestem sam, bo Ojciec jest ze Mną (J 16, 32). Na pewno też - w chwili owej bolesnej skargi - nie zachodziło jakieś rozdwojenie osobowości na boską i ludzką. Ten, który skarżył się na opuszczenie, nie przestał być Synem Bożym. Lecz głos ludzki wyraża uczucia Jego człowieczeństwa, Jego udręczonego serca. Chciał tu Pan Jezus dać do zrozumienia, że Jego ludzkiej naturze nie jest obca żadna udręka, że i On przeżywa ten człowieczy, a tak okropny stan ducha, gdy człowiekowi zdaje się, iż nawet Bóg go opuścił. Co innego jest wiedzieć - co innego odczuwać. Jezus wiedział, że nie jest i nie może być opuszczony - lecz odczuwał to, co odczuwa tak wielu strapionych ludzi, ludzi wierzących, religijnych, praktykujących, którzy wiedzą, rozumieją, powtarzają sobie, że Bóg ich kocha i o nich pamięta - ale nie czerpią z tego faktu żadnej pociechy ani ukojenia, wydaje im się, że Bóg odsunął się od nich nieskończenie daleko".

Rozumieć intelektualnie, ale nie czerpać z tego faktu żadnego ukojenia dla uczuć; współczuć, ale nie móc przejąć od ukochanej osoby choćby części jej cierpienia; doświadczać, ale nie móc wypowiedzieć, co tak naprawdę dzieje się w głębi serca - to bez wątpienia dramat samotności. Czy jednak wyłącznie dramat? Czy skargi dzieci tej ziemi wypowiadane z różnych miejsc i w rozmaitych stanach osamotnienia mają jakiś sens, jakąś wartość, która przewyższy samo doświadczenie dramatu?

Bóg stworzył każdego człowieka w niepowtarzalnym akcie miłości: Chcę, abyś zaistniał, ponieważ kocham cię jedynym odcieniem mojej miłości, od zawsze! "Chcę" wypowiedziane odnośnie twojej osoby jest jedyne wśród wszystkich "Chcę", jakie Bóg już wypowiedział i jeszcze wypowie. Ukochał cię odcieniem miłości zarezerwowanej tylko dla ciebie i nie mogącej się już nigdy więcej powtórzyć. To jest źródło twojej największej godności. Ona sprawia, że nosisz w sobie coś, czego nigdy nie będziesz mógł wypowiedzieć przed drugim człowiekiem lub przekazać mu. Podobnie też nigdy nie będziesz mógł zrozumieć i przyjąć najgłębszej tajemnicy innego człowieka, nawet najbardziej kochanego. Czym jest ta tajemnica? Trudno ją opisać, ponieważ nie jest to miejsce, przestrzeń ani też jakaś rzecz posiadająca kształt i kolor. Ta tajemnica przynależy do świadomości i duchowego doświadczenia. Święta Teresa od Jezusa próbowała wyrazić ją porównaniem do sekretnej komnaty znajdującej się w twych największych głębiach, gdzie przebywać może tylko Bóg, twój Ojciec. Nie ma tam dostępu żadne inne stworzenie poza Nim. Właśnie tam, w owej niedostępnej dla oczu innych istot głębi, powtarza On tylko dla ciebie i czynić to będzie w nieskończonej wieczności: Jesteś moim jedynym dzieckiem, kochanym przeze Mnie miłością, jaką nie zostało umiłowane żadne z istnień anielskich czy ludzkich.

Istnienie owego tajemniczego i niemożliwego do przekazania doświadczenia rodzi szczególnego rodzaju samotność, którą rozumie i wypełnić może tylko twój Ojciec. Nikt z ludzi nie może powiedzieć ci tego, co On mówi twemu sercu. Nie może ciebie nasycić i wypełnić, byś czuł się do końca zrozumiany i spełniony. Podobnie i ty nie możesz tego uczynić względem innych, nawet najbardziej kochanych ludzi.

Tajemnica tej przedziwnej samotności ma miejsce także w doświadczeniu cierpienia. Jest rzeczywiście dramatem, nawet dla ludzi wierzących, ponieważ twoi bliscy, którzy są tuż obok ciebie, nie mają wstępu do twojej najgłębszej tajni, a cierpienie sięga aż tam. Ona wciąż pozostaje przestrzenią twego Ojca. W takiej właśnie sytuacji rozpoczyna się historia tego, co w doświadczeniu osamotnienia przemienia się z dramatu w łaskę.

"Chcę ją na pustynię wyprowadzić i mówić do jej serca" (Oz 2, 16). Ojciec nie udaje się z tobą na geograficzne samotnie. Największa samotnia jest w tobie, tam, gdzie znajduje się głębia twych głębi, komnata twego Ojca. Twoja samotność przywołuje Jego miłość. On czuje się pociągany twoją samotnością. Dramat osamotnienia okazuje się być twoją drogą ku duchowej dojrzałości. Święci mawiali, że samotnością serca płaci się za dojrzałość. Jakie zatem skarby można znaleźć w dojrzałości kształtowanej przez samotność?

Najpokorniejsze wyznanie miłości. Mówiąc do ciebie w sekretnej komnacie o swojej miłości, Ojciec nasłuchuje odpowiedzi. Udzielasz ich z pewnością po wielokroć i w różnych sytuacjach. Nie zdajesz sobie jednak sprawy z tego, jak bardzo naznaczone są twoją interesownością, niezdrową dumą, oddziaływaniem twego środowiska, obecnością różnych braków. Cierpienie - zabierając wszelkie możliwe podpórki emocjonalne, psychologiczne i moralne - stawia w obliczu dramatu samotności. Jednocześnie jednak stwarza możliwość powiedzenia Ojcu wyjątkowego wyznania. Kocham Cię i ufam Ci! wypowiedziane w cierpieniu jest bez wątpienia najtrudniejsze, ale zarazem najbardziej prawdziwe. Wygląda na kruche i bezradne, bo wypowiedziano je ostatkiem sił, jakby wbrew sobie, ale posiada pokorę, co czyni je szczególnie pięknym w oczach Ojca. Jest niekłamane i samodzielne, bo niczym nie można się było podeprzeć, by je powiedzieć.

Najczystszy pocałunek krzyża. Krzyż Jezusa jest dla każdego wierzącego bezcenną tajemnicą, źródłem siły i szkołą postaw w codziennym życiu. Tajemnica cierpień Jezusa została nam podarowana nie tylko w celu czci. Bardziej jeszcze jako źródło poznania i naśladowania. Można o niej dużo mówić, rozważać i pisać na poziomie intelektualnym. Prawdziwe jej poznanie ma jednak miejsce wówczas, gdy na ukrzyżowanego Zbawiciela spogląda cierpiący człowiek. Samotność Bożego Syna spotyka się z samotnością jednego z dzieci Ojca. Wówczas można złożyć na krzyżu najczystszy pocałunek. Wszystkie pocałunki krzyża są piękne, ale ten, który czyni się z dna osamotnienia, posiada wartość największą. Bóg ją zachowuje na wieczność. Święci zachęcają nas często, by w wyobraźni swego serca często całować krzyż. Gdy cierpiącego Chrystusa całuje cierpiący człowiek, ma miejsce jedna z najcenniejszych z lekcji tematu: tajemnica cierpienia.

Uprzywilejowana przestrzeń dla modlitwy. Rzadko kiedy modlitwa posiada taką moc kształtowania ludzkiego życia jak wówczas, gdy pochodzi z serca cierpiącego człowieka. Samotność cierpienia jest uprzywilejowana, bo najłatwiej spotkać się w niej z tajemnicą miłości Jezusa. "[...] dusza zostając sama z sobą, może łatwiej rozważać całą Mękę Pańską i przedstawiać sobie Syna jako obecnego, i ofiarować Go Ojcu, i bez utrudzenia myśli szukać Go na górze Kalwarii, w Ogrojcu i przy słupie biczowania". Samotność - nie tylko wówczas, gdy jest rozumiana jako odejście na miejsce ustronne - stwarza dla modlitwy najwłaściwszą atmosferę.

* * *

Odkrywcze umieranie

Modlitwa zawierzenia Maryi na rozpoczęcie dnia

Maryjo, Gwiazdo Morza, prowadząca uczniów Syna po wzburzonych wodach doczesnego świata. Wierni widzą w Tobie pewne światło, które zmylić nie może, lecz świeci ku ratunkowi i wiecznemu zbawieniu. Gdy łódź mego życia wpłynie na wody cierpienia, racz towarzyszyć mi jako wierny sternik. Naucz mnie mijać rafy zwątpienia. Ucisz burze szalejące w sercu, by w ich miejsce nastało słońce pokory, zawierzenia i niezłomnej nadziei. Amen.

Konferencja pierwsza

Wtedy Eliasz zląkłszy się, powstał i ratując się ucieczką, przyszedł do Beer-Szeby w Judzie i tam zostawił swego sługę, a sam na odległość jednego dnia drogi poszedł na pustynię. Przyszedłszy, usiadł pod jednym z janowców i pragnąc umrzeć, rzekł: "Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków". Po czym położył się tam i zasnął. A oto anioł, trącając go, powiedział mu: "Wstań, jedz!" Eliasz spojrzał, a oto przy jego głowie podpłomyk i dzban z wodą. Zjadł więc i wypił, i znów się położył. Powtórnie anioł Pański wrócił i trącając go, powiedział: "Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga". Powstawszy zatem, zjadł i wypił. Następnie mocą tego pożywienia szedł czterdzieści dni i czterdzieści nocy aż do Bożej góry Horeb. Tam wszedł do pewnej groty, gdzie przenocował. Wtedy Pan skierował do niego słowo i przemówił: "Co ty tu robisz, Eliaszu?" A on odpowiedział: "Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie". Wtedy rzekł: "Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana!" A oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały szła przed Panem; ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze - trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu - szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty. A wtedy rozległ się głos mówiący do niego: "Co ty tu robisz, Eliaszu?" Eliasz zaś odpowiedział: "Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie". Wtedy Pan rzekł do niego: "Idź, wracaj twoją drogą ku pustyni Damaszku". (1 Księga Królewska, 19, 3-15)

W cierpieniu Bóg przeobraża serce człowieka. W tym celu wprowadza je w doświadczenie pustyni opisane przez autora Księgi Powtórzonego Prawa: "Pamiętaj na wszystkie drogi, którymi cię prowadził twój Bóg, przez czterdzieści lat na pustyni, aby cię utrapić, wypróbować i poznać, co jest w twym sercu; czy strzeżesz jego polecenia, czy też nie. Utrapił cię, dał ci odczuć głód, żywił cię manną, której nie znałeś ani ty, ani twoi przodkowie, bo chciał ci dać poznać, że nie samym tylko chlebem żyje człowiek, ale wszystkim, co pochodzi z ust Boga" (Pwt 8, 2-3).

Z powyższego opisu dowiadujemy się, że głównym autorem doświadczenia pustyni jest Bóg. Ponadto, że samo doświadczenie polega na przejściu przez utrapienie, głód, ludzką nędzę oraz sytuacje dotąd nieznane. I wreszcie, że ta specyficzna forma cierpienia wiedzie do poznania tajemnic własnego serca.

Zbliżanie się do Boga wymaga przemiany myślenia, postrzegania i doświadczania. Proces ten przechodzą wszyscy wielcy biblijni przyjaciele Boga. Nie był on oszczędzony nawet tak wielkiemu prorokowi jak Eliasz. Urodził się w Tiszbe w Gileadzie. Imię proroka, Elijahu, znaczy: Bogiem moim jest Jahwe. Jego prorocka misja przypada na IX wiek przed Chrystusem, kiedy to na skutek działalności Jezabel, fenickiej małżonki króla izraelskiego Achaba, w życiu narodu wybranego zaczyna dochodzić do głosu kult Baala, fenickiego bóstwa płodności. Konfrontacja nowego kultu z wiarą w jednego Boga jest nieunikniona, a swoje apogeum osiąga podczas próby na wzgórzach Karmelu. Wydarzenia te barwnie opisuje pierwsza Księga Królewska w rozdziale osiemnastym.

Chociaż Eliasz wykazał podczas próby, że Jahwe jest Bogiem prawdziwym, a nie Baal, musi uciekać przed zemstą królowej Jezabel. Dowiedziawszy się, że pragnie ona jego śmierci, przestraszył się. Stawszy się przez wyrok królewski człowiekiem wyjętym spod prawa, nie pozostało mu nic innego, jak schronić się na pustyni. Bohater Izraela zmienił się ostatecznie w zwykłego człowieka przygniecionego ciężarem śmiertelnej trwogi. Udając się na pustynię, desperacko szuka ucieczki, by ocalić życie. W końcu będzie chciał zrezygnować i z niego. Ucieka nie tylko od królowej Jezabel, ale także od swej prorockiej misji, od odpowiedzialności. Prorok, który dwukrotnie ogłosił, że służy Bogu żywemu, który zamknął słowem niebo, by nie dawało deszczu, teraz leży powalony zwątpieniem, prosząc o zwolnienie go z misji i o śmierć.

Ta całkowita klęska i osamotnienie proroka powtarzają się w życiowym doświadczeniu każdego z nas. W podobny sposób rodzi się nasze doświadczenie kryzysu, rezygnacji czy zniechęcenia. Na początku wszystko wydaje się iść dobrym torem. Dokonujemy różnych dzieł, być może chwalą nas nawet za nie, mamy swój prestiż, swoją pozycję, swoje konkretne miejsce. Całkiem jak Eliasz. Aż pewnego razu przychodzi coś, co burzy doszczętnie harmonię i pokój życia. Będzie to jakaś niespodziewana decyzja przełożonych, pojawienie się dolegliwości, choroby, mój osobisty upadek w grzech. Czasami będzie to nawet czyjeś słowo, gest, zachowanie. Pryska nagle piękno i czar życia. Wtedy również, pojawia się rezygnacja z wykonywanych dotychczas zadań, misji, a niekiedy i życiowego powołania. Oto potęga ludzkiej słabości.

Nad zdesperowanym i pragnącym śmierci Eliaszem pochyla się Bóg. Pojawia się Jego posłaniec - anioł, który przynosi pożywienie i nakazuje, by powstał, jadł i napił się. Prorok pragnie umrzeć, a tymczasem Bóg nakazuje mu kontynuację życia. Jedz, a więc żyj. Eliasz nie od razu porzuca pragnienie śmierci i po spożyciu posiłku ponownie zasypia. Czyni to wielokrotnie. Zsyłając posiłek, Bóg daje mu do zrozumienia, że cierpienie niekoniecznie musi służyć śmierci. Często jest etapem prowadzącym do doskonalszej formy życia, bardziej nastawionej na całkowitą zależność od Boga. To właśnie Bóg nalega na Eliasza: "Wstań i jedz, bo przed tobą długa droga!". Nigdy nie zaakceptował rezygnacji Proroka ze służby. Nie tylko chce, aby w dalszym ciągu żył, lecz również, by kontynuował swoją podróż. Przeciwstawia się desperacji Eliasza. Nie wszystko jest stracone, jak mu się wydaje. By jednak się o tym przekonać, musi iść dalej.

Jakże jesteśmy w tym do Eliasza podobni. Cierpienie - ta specyficzna forma duchowej pustyni - stawia i nas przed trudnym doświadczeniem widzenia wydarzeń w czarnych kolorach, w perspektywie, że wszystko na zawsze runęło i utraciło swój sens. W takim doświadczeniu nigdy nie wolno nam pozostać przez pogłębianie go i pogrążanie się w nim. Ono jest tylko etapem, któremu Bóg wyznaczył kres. Niekiedy człowiek dopuszcza się tutaj grzechu przewrotności, jeżeli świadomie trwa w rezygnacji, bo doświadczenie pokazuje, że w tym śmiertelnym letargu można się zadomowić, można się dobrze czuć. Nic mnie już nie obchodzi, niech się dzieje, co chce, wszystko jest bezsensem. Być może trwanie w takim stanie było jakąś formą życia Eliasza, z której nie chciał zrezygnować i po wyraźnym sygnale od Boga, że ma kontynuować wysiłek życia, ponownie zasypia. Ileż razy, pomimo wyraźnych Bożych łask, zachęt, interwencji, zasypiamy ponownie, jak Eliasz, bo dobrze nam z tą rezygnacją. Ucieczka złamanego przez życie Proroka i nasze doświadczenie cierpienia nabywają cech wędrówki Izraela przez pustynię, która charakteryzowała się miłosną troską Boga i nieustannym buntem ludu.

Po przybyciu na górę Horeb Eliasz ponownie zasypia. Dobrze mu ze stanem rezygnacji, bo nie wymaga on walki o życie. Bóg pyta więc wprost: "Co ty tu robisz, Eliaszu?". Odpowiedź Proroka rzuca światło na całą jego historię. Odpowiada, że to Izraelici zerwali przymierze, rozwalili ołtarze, pozabijali proroków i czyhają na jego życie, a jest już przecież ostatnim żyjącym świadkiem przymierza. Uciekł więc i pragnie zakończyć wszystko. Zawiódł jako prorok, bo nie obronił przymierza. Ocenił, że nie ma już nadziei tak dla niego, jak i dla narodu. To doświadczenie zawodu wynika stąd, że Eliasz miał dotychczas swoją wizję bycia prorokiem Boga, według niej działał i układał plany na przyszłość. Zwróćmy uwagę, że powód swego kryzysu Eliasz widzi wszędzie naokoło, ale nie widzi go jeszcze w sobie.

A my? My postrzegamy podobnie jak Eliasz. Ileż w okresie rezygnacji, kryzysu czy zniechęcenia pojawia się w naszym sercu powodów tego stanu: to z powodu decyzji przełożonych; to z powodu niedoskonałości mojej rodziny; to z powodu choroby, która się pojawiła; to z powodu słowa czy opinii, którą usłyszałem na mój temat. Moje życiowe powołanie, misja, zadanie traci sens, bo to czy tamto... Problem najczęściej jawi się nam na zewnątrz nas.

Jaka jest reakcja Boga na skargę Eliasza? "Wyjdź, - mówi mu - aby stanąć na górze wobec Pana". Eliaszowi powalonemu śmiertelnym kryzysem nakazuje zająć pozycję proroka i stawić się w Jego obliczu. Następuje teofania, czyli objawienie się Boga, przypominająca inne teofanie z czasów wędrówki Izraela. Tutaj jednak trzy podstawowe żywioły, które normalnie opisują teofanię: wiatr, trzęsienie ziemi i ogień nie ukazują Boga, lecz poprzedzają Jego przyjście. On pojawia się w szmerze łagodnego powiewu. Dopiero gdy Eliasz usłyszał szmer łagodnego powiewu, zasłonił twarz, co oznaczało, że odczuł obecność Boga. Co takiego powiedział prorokowi Bóg w tak dziwnym objawieniu? Prawdopodobnie to, że jest obecny nie tylko w wydarzeniach ujawniających Jego moc (wiatr, trzęsienie ziemi i ogień), co doskonale odpowiadało eliaszowej wizji bycia prorokiem takiego właśnie Boga. On tymczasem jest obecny również w doświadczeniu milczenia, w doświadczeniu pozornej przegranej, pozornej nieobecności. Nawet wówczas, gdy wszystko wydaje się być stracone, On wciąż jest i wszystko znajduje się w Jego mocy.

A my? My i tutaj nie odstajemy od Eliasza. Kiedy wszystko się układa, wówczas nie mamy problemu ze służbą Bogu Mocy. Jak Eliasz. Dopóki na jego słowo Bóg zamykał i otwierał niebo, dopóki zsyłał ogień, dopóki zwyciężał i rozwiązywał sprawy raz na zawsze, dopóty chciał być prorokiem. Podobnie i my - nie chcemy służyć Bogu "słabości"; Bogu, który objawia się w cierniem ukoronowanym, oplutym i znieważonym obliczu swego Syna. Nie dostrzegamy Go w nagle przychodzącej chorobie; nie dostrzegamy Go w drugorzędnych zajęciach; nie dostrzegamy Go w bliźnim, który upadł; nie dostrzegamy Go w trudnościach rodzinnej wspólnoty; nie dostrzegamy Go w braku duchowych pociech; nie dostrzegamy Go w niesłusznej naganie; nie dostrzegamy Go w powolnym dochodzeniu do świętości; nie dostrzegamy go w przyjaźniach wystawionych na próbę i podlegających trudnym doświadczeniom. My wierzymy w Boga mocy, doskonałości, zwycięstwa, udanych planów, harmonii. Nie chcemy służyć Bogu cierpienia, niemocy, ludzkiej słabości, pozornego milczenia. Takiej prawdy o naszym trwaniu przed Bogiem nie można nauczyć się inaczej jak tylko przez bolesne doświadczenie duchowej pustyni.

Objawienie się Boga na górze Horeb miało niewątpliwie wielki wpływ na proroka. Skrywa swoją twarz w Jego obecności, uświadamiając sobie, że żaden człowiek nie może Go zobaczyć i żyć. Bóg zwraca się do niego z bezpośrednim nakazem: "Wyruszaj w swoją powrotną drogę i kontynuuj misję proroka!" Odpowiada też na skargę Eliasza i prostuje jego błędne myślenie, że jest jedynym żyjącym prorokiem, że jego misja się nie powiodła i że może być z niej zwolniony, że z wydarzeniami ma się tak, jak się Eliaszowi wydaje, że Izrael jako lud Boży przestał istnieć. Bardzo wyraźnie wykłada Eliaszowi swój punkt widzenia: "Ty przecież nie wiesz i nie możesz wiedzieć, bo jesteś tylko człowiekiem, że pozostawię w narodzie siedem tysięcy takich, którzy nie klękną przed Baalem i których usta nie ucałują go" (por. 1 Krl 19, 18).

Doświadczenie pustyni stało się dla Proroka etapem przejściowym, w czasie którego z Bożej inicjatywy został wewnętrznie przemieniony i może teraz powrócić do ziemi i ludu Izraela, aby dokończyć zlecone dzieło. Jest teraz prorokiem według Bożego, a nie swojego sposobu myślenia. Nauczył się dostrzegać Boga, który może czekać, który działa poprzez słabość i który nie potrzebuje proroka, by ten go bronił, lecz jedynie wykonał powierzoną sobie misję.

Idąc przez życie, sami nakreślamy sobie ścieżki i sposoby zdobywania świętości. To tak, jakbyśmy budowali w swoich sercach wielkie miasta, wytyczali drogi. Nie są one jednak całkowicie Boże. To są dzieła przede wszystkim człowieka. Poprzez cierpienia i towarzyszące im klęski Jezus raz za razem burzy nasze wewnętrzne miasta, niszczy wytyczone szlaki, aby na miejscu tych ruin postawić nowe budowle i nowe drogi, tym razem już bardziej Boże. W sercach swoich stawiamy lustra i przeglądamy się w nich, czy pasujemy do obrazu świętości, który sobie nakreśliliśmy. Nawet nie dostrzegamy, że w tych lustrach odbija się karykatura nas samych, naszych planów, naszych pragnień, naszych dążeń. To wciąż jest dzieło człowieka. Jezus tłucze więc te nasze lustra i stawia nowe, w których odbija się już nie ludzka karykatura, lecz Jego Najświętsze Oblicze, bardzo często to cierpiące.

Kryzys pustyni odsłonił przed Eliaszem prawdę o brakach, jakimi cechowała się jego prorocka działalność. Była bez wątpienia szczera i prawa, ale Bóg zawsze udoskonala to, co w człowieku może być udoskonalone. Nie sądźmy jednak, że nawet największe odkrycie zmienia wszystko w jednej chwili. Prorok odchodzi z góry Horeb z wielkim odkryciem. To był moment wielkiego światła. Ono jednak nie sprawia, że nagle znikają problemy i zmagania z własną niedoskonałą naturą. Eliasz wraca do swojej misji ze świadomością, że to, co dane było mu odkryć, ma odtąd oświetlać kolejne etapy jego prorockiej służby. Kryzys pustyni nie zrodził w mgnieniu oka nowego Eliasza. Dał mu jednak nową świadomość, dzięki której on sam, jak i jego misja, mogły odtąd stawać się z dnia na dzień bardziej według Bożej, a nie ludzkiej mądrości. Wrócił do tego samego środowiska, w jakim był przed kryzysem. Tym razem jednak niósł w sobie nową i cenną wiedzę, dzięki której mógł pokonać wszystko to, co wcześniej przyczyniło się do jego klęski.

Chociaż cierpienie pustyni było dla Eliasza bolesnym doświadczeniem, dane mu zostało z miłości. Nie jest prawdziwą taka miłość, która nie wymaga. Bóg nie może nie wymagać. Zawsze wymaga, bo dla swych przyjaciół pragnie wciąż większej wewnętrznej dojrzałości i wolności.

* * *

Ku pokorze serca

Konferencja druga

Przypatrzcie się dębom w lesie, ściśnionym ze wszystkich stron, światło dochodzi do nich jedynie z góry, a wskutek tego pień ich pozbawiony jest niekształtnych licznych odnóg, które pochłaniają soki potrzebne do wzrostu. Dąb widzi jedynie niebo, toteż całą siłą zwraca się w tę stronę i osiąga wkrótce znaczną wysokość. (święta Teresa od Dzieciątka Jezus)

Życie to wielkie dzieło wychowania człowieka, który rodzi się jako stworzenie będące w drodze, niedokończone. Wychowawczy trud Boga koncentruje się na sercu i obejmuje wprost niepoliczalną liczbę sytuacji służących jako narzędzia formacji. Cierpienie jest jednym z nich.

Doświadczenie ludzkie pokazuje, że trudne sytuacje odgrywają szczególną rolę w formowaniu pokory serca. Są dla niego próbą i łaską. Próbą, ponieważ, nawiedzając często codzienność człowieka, naruszają - a niekiedy niszczą - poczucie jego bezpieczeństwa, równowagi, osiągniętej stabilności. Równocześnie są łaską, bo wiara podpowiada, że dane są w określonym celu. Otwierają drogę do nowej równowagi, ale osiąganej już na głębszej płaszczyźnie. Cierpienie dobrze przeżyte mobilizuje do wejścia na dojrzalszą drogę myślenia i osobistego rozwoju.

Pośród licznych świadectw z mistycznych przeżyć błogosławionej Marii od Jezusa Ukrzyżowanego, karmelitanki bosej z Karmelu w Betlejem, zachowało się i to, które z racji wymowności obrazu warto przytoczyć w całości, tak jak je zapisała. "Wydawało mi się, że widzę ogród, w którym były kwiaty, drzewa, owoce; a przed bramą do ogrodu palił się duży ogień; aby wejść do ogrodu, trzeba było przejść przez ogień. Naraz zobaczyłam dwie osoby przed ogrodem. Jedna z nich szła dumnie, z podniesioną głową; druga miała spuszczoną głowę i wyglądała na pochyloną. Pierwsza weszła bez lęku, z ciągle podniesioną głową; a kiedy przechodziła przez ogień, część jej odzienia się spaliła. Weszła jednak do ogrodu i nazrywała kwiatów i owoców w dużej ilości. Wróciła potem do bramy i wychodząc, przeszła ponownie przez płomienie, jak za pierwszym razem. Ale wychodząc z ognia, zobaczyła, że jej ubrania i wszystko co niosła zostało spalone. Druga osoba również weszła; ale aby przejść przez ogień, schyliła się bardzo i ogień nie dotknął jej ubrania. Weszła do ogrodu, przeszła się po nim jak pierwsza osoba, zerwała dużą ilość kwiatów i owoców; aby ponownie przejść przez płomienie, schyliła się jeszcze bardziej, kiedy w nie wchodziła i wyszła z nich jeszcze piękniejsza, bogatsza niż weszła. Zapytałam znowu, co to oznacza; a ten, który mnie prowadził powiedział mi: Ogień jest obrazem trudów, kłopotów, lęków, cierpień, doświadczeń życia. Pan je posyła, byśmy zrywali kwiaty, owoce. Pierwsza osoba, która weszła i która wyszła uboga, bez niczego, smutna, naga, jest obrazem tych, którzy stają się pyszni w doświadczeniu. Pycha, egoizm, miłość własna pozbawiają ją wszystkiego. Druga osoba jest obrazem dusz, które stają się pokorne w cierpieniu, w doświadczeniach. Te dusze otrzymują kwiaty i owoce. W końcu nadchodzi czas ofiarowania Panu kwiatów z ogrodu. Obie dusze stają przed Panem, a On patrzy na nie obie. Zapytuje tę, która była cała naga i mówi jej: Weszłaś do ogrodu i narwałaś kwiatów i owoców. Widziałem to. Co zrobiłaś z tymi owocami? Gdzie one są? - Panie, odpowiada ona, płomienie ognia, przez który przeszłam wszystko spaliły, wszystko strawiły; nic nie zachowałam. - A więc, mówi Pan, skoro nie masz nic, idź z tymi, którzy są nicością! Wtedy Pan zwraca się do drugiej, która chowa owoce i mówi do niej: A ty, co nazbierałaś? - Ona zaraz rzuciła przed Panem to wszystko, co niosła w ukryciu i schylając głowę, powiedziała: to nie ja, Panie, to Ty mnie niosłeś i nazrywałeś tych owoców. Pan do niej powiedział: Wejdź, odpocznij; kosztuj radości Pana".

Trudy, kłopoty, lęki, cierpienia - to ogień wypełniający życie. Często przez niego przechodzimy, bo ma do spełnienia ważną misję. Jej celem jest pokora serca, postawa pokornego pochylenia głowy przed tajemnicą działającego Ojca. Psalmista w obliczu ognia życiowych doświadczeń zdobywa się na niełatwe wyznanie: "Dobrze to dla mnie, że mnie poniżyłeś" (Ps 119, 71). I jakby obawiając się pozostawienia odbiorcy swych modlitewnych przemyśleń w zakłopotaniu nad tym, co powiedział, zaraz dodaje wyjaśnienie: "Bym się nauczył Twych ustaw". Rozumie, chociaż i dla niego nie jest to łatwe do przyjęcia, wychowawczą rolę trudnych doświadczeń. Wtóruje mu tutaj inny biblijny mędrzec, zachęcając: "Uznaj w sercu, że jak wychowuje człowiek swego syna, tak twój Bóg wychowuje ciebie" (Pwt 8, 5).

Sprawiedliwy Hiob także nie traci z pola widzenia wychowawczych działań Boga, wiodących ostatecznie - chociaż poprzez cierpienia - do prawdziwego piękna serca: "Lecz On zna drogę, którą kroczę, z próby wyjdę czysty jak złoto. Moja noga kroczy w ślad za Nim, nie zbaczam, idę Jego ścieżką; nie gardzę nakazami warg Jego i w sercu słowa ust Jego chowam" (Hi 23, 10-12). Cierpiąc, trzyma się z całych sił tego, co w próbie najważniejsze. Ma świadomość, że każde Boże działanie, choćby było dla człowieka trudne i tajemnicze, zmierza ku dobru. Wiara w tę niezawodną miłość Boga nie zmniejszała jego cierpienia. Pozwalała jednak trwać w nim z sensem. Na swój sposób Hiob doświadczał troski Stwórcy, którą wiele pokoleń po nim prorok Ozeasz uwieczni, wkładając w usta Boga następujące słowa: "Przecież Ja uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem: oni zaś nie rozumieli, że troszczyłem się o nich. Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę - schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go" (Oz 11, 3-4).

Ze wzruszeniem trzeba również pochylić się nad wyznaniem psalmisty, który, mówiąc o człowieku sprawiedliwym, daje następujące świadectwo o miłującej obecności Boga w ludzkim cierpieniu: "Pan go pokrzepi na łożu boleści; podczas choroby poprawi całe jego posłanie" (Ps 41, 4).

Czym zatem jest pokora serca kształtowana w cierpieniach życia? Jest przede wszystkim uznaniem i przyjęciem Bożej perspektywy wydarzeń. Pokorne serce daje jej pierwszeństwo przed swoją własną perspektywą. Cierpienie wprowadza na drogi przemyśleń wybiegające poza schematy codziennych zachowań. Innymi słowy, Ojciec proponuje wysiłek sięgnięcia dalej niż to zazwyczaj czynimy.

Odzierając swoje życiowe zmagania z Bożej perspektywy, pozbawiając je tego bezcennego aspektu wychowawczego, człowieka naraża się na liczne niebezpieczeństwa. Błogosławiona Maria od Jezusa Ukrzyżowanego mówi, że zaczyna przynależeć do tych, "którzy stają się pyszni w doświadczeniu", a wówczas "pycha, egoizm, miłość własna pozbawiają go wszystkiego". Istotnie, życie zna liczne przykłady ludzkich cierpień, które nie przybliżyły cierpiącego do Boga, lecz zrodziły wielką pychę serca. Wzmogła się miłość własna, egoizm i lenistwo. Zaczęło dominować faworyzowanie egocentryzmu.

Nie szukając zbyt daleko i nie czyniąc się ostatecznym sędzią ludzkich losów, co przynależy wyłącznie do Bożego działania, spójrzmy na dwóch łotrów ukrzyżowanych wraz z Jezusem. To samo cierpienie krzyżowania rodzi w dwóch sercach dwie różne postawy, ścieżki rozchodzące się w dwóch różnych kierunkach. Świadomość wyrządzonych ludziom krzywd z jednej strony i igranie aż do końca z odpowiedzialnością za swe czyny z drugiej. Prośba o wybaczenie z jednej strony i lekceważenie czasu danego na opamiętanie się z drugiej. Uznanie słuszności cierpienia z jednej strony i tragiczne "bohaterstwo" naigrywania się z napomnień w obliczu śmierci z drugiej.

Żaden człowiek nie może być pewny, że na drogach życia nie zgubi spojrzenia wiary na to, co go spotyka. Tradycja Kościoła katolickiego mówi o istnieniu szczególnego rodzaju łaski, którą nazywa perseverantia finalis, łaską wytrwania w dobrym aż do końca. Nie pochodzi ona od człowieka, lecz jest darem Bożej dobroci. O taką łaskę zachowania w sercu Bożej perspektywy przez całe życie trzeba się modlić i w tej modlitwie nigdy nie ustawać.

Legenda głosi, że, malując słyną Ostatnia wieczerzę, Leonardo da Vinci poszukiwał modeli dla twarzy jej uczestników. Najbardziej zależało mu na twarzy Jezusa i Judasza. Długo rozglądał się za modelem dla twarzy Mistrza aż wreszcie, podczas jakiegoś nabożeństwa w kościele, zobaczył kleryka o niezwykle uduchowionej i subtelnej twarzy. Był uradowany, bo znalazł to, czego szukał. Gdy ukończył malowanie Mistrza, pozostała jeszcze twarz Judasza. Poszukiwania modelu dla tej postaci okazały się jeszcze trudniejsze. Malarz zastanawiał się często, gdzie znaleźć człowieka, który sięgnął dna upodlenia. Poszukiwania trwały wiele lat w dzielnicach włóczęgów i zbrodniarzy, w tawernach i mrocznych zakamarkach portów. Aż jednego razu znalazł leżącego na ulicy pijanego i pobitego człowieka. Na jego twarzy, jak na żadnej innej, rysował się dramat upodlenia. Człowiek ten posłużył jako model dla postaci Judasza. Jakież było zdziwienie i przerażenie artysty, gdy podczas pozowania i rozmów z modelem odkrył, że jest to ten sam człowiek, który wcześniej użyczył swej twarzy jako modelu dla twarzy Chrystusa.

Podczas rekolekcji prowadzonych przez ojca Armanda Lemonnier ze Zgromadzenia Misjonarzy święta Teresa od Dzieciątka Jezus usłyszała porównanie, które mocno zapadło w jej serce. Dzieliła się nim później w liście do swojej rodzonej siostry Leonii. "Podał nam porównanie, które mnie zachwyciło: Patrzcie, mówił, na dęby polne, jakie są krzywe, jedne gałęzie wyrastają na prawo, inne na lewo, nic ich nie powstrzymuje, toteż nie osiągają nigdy znacznej wysokości. Przeciwnie zaś, przypatrzcie się dębom w lesie, ściśnionym ze wszystkich stron. Światło dochodzi do nich jedynie z góry, a wskutek tego pień ich pozbawiony jest niekształtnych licznych odnóg, które pochłaniają soki potrzebne do wzrostu. Dąb widzi jedynie niebo, toteż całą siłą zwraca się w tę stronę i osiąga wkrótce znaczną wysokość. W życiu zakonnym dusza podobnie jak młody dąb w gęstwinie leśnej, ściśnięta jest ze wszystkich stron przepisami reguły, ruchy jej są skrępowane, ograniczone otaczającymi drzewami... Widzi jasne światło, gdy patrzy w Niebo, tam tylko może spocząć jej wzrok; nigdy nie musi się lękać, że nazbyt wysoko się wznosi".

Abstrahując od tematu życia zakonnego, które jest przedmiotem porównania, możemy powiedzieć za Świętą z Lisieux, że w swej codzienności pełnej trudów człowiek podobny jest do młodego dębu w gęstwinie lasu. Trudy, kłopoty, lęki i cierpienia ściskają go z każdej strony, krępują, ograniczają. I właśnie w takich okolicznościach ma on możliwość ujrzenia innej perspektywy, tej wysoko ponad nim, którą nazwaliśmy wychowawczym trudem Boga. W cierpieniu otwartym na Bożą tajemnicę dokonuje się skuteczna lekcja pokory, a wraz z nią szybki wzrost ku górze, ku światłu wieczności.

Owocem pokory serca, które przeszło przez liczne cierpienia, jest stabilny fundament - niezachwiana pewność, że jest się kochanym przez Ojca w każdej okoliczności życia. Ustami proroka Izajasza mówi o tym sama Boża Mądrość w jednym ze swych najbardziej zachwycających wyznań: "Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie i nie zachwieje się moje przymierze pokoju" (Iz 54, 10). Ustępowanie gór i chwianie się pagórków to obraz tych wszystkich sytuacji, które wstrząsają życiem człowieka. Jeśli jednak jego serce w tych poszczególnych doświadczeniach zachowało nadprzyrodzoną perspektywę, czyli zgodziło się i przyjęło wychowawcze działanie Bożej ręki, pozostaje pewne miłości swojego Ojca i spokojne w obliczu najtrudniejszego ze wszystkich pytań zadawanych w obliczu cierpienia: Dlaczego?

* * *

Trud codzienności

Modlitwa zawierzenia Maryi na rozpoczęcie dnia

Maryjo, Niewiasto zawierzenia, której nie złamał żaden powiew cierpienia. Każdego dnia stawałaś ufnie w obliczu misji Jezusa, o której wiedziałaś, że łączyć się będzie z wielkim cierpieniem. W Jego krzyżu zawiera się i mój życiowy krzyż. Zawierzam Tobie wszystkie trudne i niezrozumiałe wydarzenia mojej codzienności. Uproś mi łaskę dziecięcej ufności, bym i ja oparł się mocno na skale Chrystusa, gdy wiać zacznie wiatr próby i doświadczenia. Amen.

Konferencja pierwsza

Piotr jeszcze tego nie rozumiał, skoro pragnął żyć z Chrystusem na górze (Przemienienia - przypis autora). Dostąpisz tego, Piotrze, dopiero po śmierci. Ale teraz Chrystus mówi: Zejdź z góry, by trudzić się na ziemi, by służyć na ziemi, byś był pogardzany i ukrzyżowany na ziemi. Życie zstępuje, aby dać się zabić, Chleb zstępuje, aby doznawać głodu, Droga zstępuje, aby męczyć się w drodze, Źródło zstępuje, aby odczuwać pragnienie, a ty nie chcesz się trudzić? (święty Augustyn)

Istnieją w życiu rzeczy, których nie zauważasz, o których nie myślisz, dopóki jakieś wydarzenia nie spowodują problemu. Dla przykładu powietrze. Oddychasz nim wielokrotnie w ciągu minuty, tysiące razy w ciągu dnia. Wykonujesz różne prace, rozmawiasz, śpiewasz. Nie myślisz o nim, dopóki nie wykonasz intensywnego biegu powodującego zadyszkę lub ktoś nie zasłoni ci ręką ust. Zaczynasz wówczas odczuwać brak powietrza, łapczywie go chwytasz i uświadamiasz sobie, że bez niego się udusisz, jednym słowem umrzesz. Nagle przypominasz sobie, że jest coś tak bardzo ważnego dla twego życia jak tlen. Doceniasz jego wartość, chociaż na co dzień odnosisz się do niego z niewdzięczną niepamięcią.

Podobnym doświadczeniem jest twoja codzienność. Jesteś w niej zanurzony jak w powietrzu. Dni wypełnione zajęciami płyną jeden po drugim. Jedynie od czasu do czasu, przy okazji urodzin lub rocznic, myślisz o upływającym czasie i zastanawiasz się, czy dobrze z niego korzystasz. "Dziecko, patrząc na białe włosy starca - pisze błogosławiona Elżbieta od Trójcy Świętej - na jego przygarbione plecy, mówi sobie: kiedy ja będę taki jak on? Ten czas wydaje mu się tak bardzo odległy. A tymczasem...".

Czy istnieje coś bardziej zwykłego, a jednocześnie bardziej wymagającego niż życie codzienne? Ono jest sprawdzianem wszystkich, najbardziej nawet szlachetnych zapewnień i intencji. Poddaje je próbie czasu. Ten zaś nauczyciel to wyjątkowo wymagający wychowawca. Znacznie łatwiej jest zmobilizować się od czasu do czasu na odwagę w obliczu konkretnych sytuacji aniżeli przechodzić bez narzekań każdy dzień, stawiając czoło mozołowi codzienności.

Trud codzienności jest szczególnego rodzaju doświadczeniem cierpienia. Jest jak cień, który wiernie towarzyszy swemu panu bez względu na to, czy świeci słońce czy też nie. Dla wielu ludzi ich własna codzienność staje się wręcz przekleństwem. Pozbawiona głębszych motywacji, stawiająca w obliczu nieustannie powtarzających się zajęć, dokonująca się w tych samych pomieszczeniach i środowiskach, wydaje się być bolesną koniecznością. Doświadczając jej, niektórzy poddają się beznadziei. Inni, chcąc się z niej wyrwać, sięgają po coraz to nowe doznania, sądząc, że stają się przez to bardziej wolni i niezależni. Żadna z tych form ucieczki nie jest jednak rozwiązaniem problemu trudu codzienności. Już na początku stworzenia, w ogrodzie Eden, został on wyraźnie człowiekowi zadany, gdy ten doświadczył skutków grzechu pierworodnego: "Przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu: w trudzie będziesz od niej zdobywał pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia. Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są płody roli. W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty" (Rdz 3, 17-19).

Spojrzenie na trud codzienności pozbawione wiary zawsze zrodzi w wyobraźni człowieka obraz tragicznego fatum wiszącego nieustannie nad jego życiem. Wiara tymczasem mówi nam, że trud codzienności to wielka łaska. Święci uczą nas przemieniać go na rzeczy tak wspaniałe, że sam Bóg przygląda się im z upodobaniem i zachowuje ich wartość na wieczność. Nie sądźmy jednak, że chodzi tutaj jedynie o wydarzenia nadzwyczajne, powiedzielibyśmy: wielkiego formatu. Rzeczą ogromnej wartości przed Bogiem może stać się ból głowy, choroba, troska o bliską ci osobę, uśmiech zaadresowany do mijającej cię małżonki, zjedzony ze smakiem posiłek, zmycie podłogi...

Błogosławiona Elżbieta od Trójcy Świętej proponuje, byś uczynił ze swego życia liturgię: "Trzeba sobie uświadomić, że Bóg jest w najgłębszym naszym wnętrzu i do wszystkiego iść z Nim. Wtedy nigdy nie jesteśmy banalni, nawet wykonując najzwyklejsze czynności, gdyż nie żyjemy w tych rzeczach, ale je przekraczamy!". Liturgia kojarzy się nam jednak z kościołem. Tam uczestniczymy w liturgii Eucharystii, liturgii chrztu i innych sakramentów. Mówimy też o liturgii śpiewu. Mamy wówczas na myśli szczególnego rodzaju czynności wykonywa- ne w obecności Boga, w miejscu świętym. Czy można z doświadczenia tak nieświętego jak mozół i cierpienie codzienności uczynić liturgię, czyli wielbienie Boga?

Jezus obecny we wnętrzu człowieka umożliwia sercu nabycie nadprzyrodzonej, to znaczy wybiegającej poza granice doczesnego świata motywacji dla każdej, nawet najprostszej czynności, dla każdego najmniejszego i największego cierpienia. Z własnego doświadczenia wiemy, jak bardzo potrzeba nam takiej Bożej motywacji, takiego Bożego patrzenia, aby z miłością i cierpliwością spoglądać codziennie na ludzkie twarze mijane w różnych częściach miasta, w pracy, w domu. A przecież kojarzą się nam one z bardziej lub mniej pozytywnymi doświadczeniami. Ileż potrzeba nam wiary, aby nie zwątpić w człowieka pomimo dostrzeganej jego słabości. Powiedziano bowiem: "Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą" (Mt 7, 1-2). Ileż samozaparcia, by przemierzać codziennie - z poczuciem sensu - te same schody, otwierać te same drzwi, zamiatać tę samą podłogę, podejmować rozmowę z człowiekiem, z którym żyję pod jednym dachem już tyle lat. A przecież wymaga się ode mnie: "Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze..." (Mt 5, 25). Ileż ufności, by, doświadczając własnej słabości, nie zrezygnować z podnoszenia się i zaczynania każdego dnia od nowa. Ileż odwagi, aby codziennie rozpoczynać modlitwę pomimo zmęczenia, odnajdywanej wewnątrz serca oschłości. Ileż ufnej otwartości na tajemnicę Bożą, której ścieżki wiodą przez niezaplanowane przeze mnie wydarzenia, doświadczenia, przeżycia. Ileż ufnych westchnień i wysiłków, aby poprawiać zsuwający się co jakiś czas z moich pleców krzyż. Jezus przecież mówił: "Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje" (Łk 9, 23). Ileż odważnych łez w obliczu rozterek serca, jego troski o kochane osoby, o to, co cierpią, co przeżywają, czym się martwią.

Jedynie Jezus żyjący w Tobie nadaje właściwy sens i wieczną perspektywę temu, co stanowi twe życie codzienne. Tylko z Nim staje się ono liturgią codzienności.

Codzienność przeżywana ze świadomością, że żyjący we mnie Jezus jest towarzyszem i świadkiem wszystkich moich zajęć, z wyglądu nie zmienia się. Przestaje być jednak zwyczajną codziennością. Ma co prawda ten sam szary płaszcz, który zakłada każdego dnia, ale otrzymuje coś, co czyni ją szczególną. Otrzymuje wewnętrzne oczy, którymi widzi się podobnie jak widzi Bóg. Wielu ludzi doświadcza trudu i cierpienia codzienności w sposób pusty, bezsensowny, powierzchowny. Dobrze widzą otaczający ich świat, bo wzrok mają wciąż sprawny. Są jednak ślepi duchowo. Szwankuje umiejętność patrzenia sercem umożliwiająca zdobycie ewangelicznej mądrości, zdolnej właściwie ocenić dokonujące się wokół wydarzenia. Tak można patrzyć tylko dzięki wierze, wciąż pogłębianej i umacnianej.

Cierpienie zabiera zwykle wszelkie punkty oparcia, zostawiając nas w osamotnieniu. W tej skrajnej sytuacji dane jest nam uczynić najpiękniejszy, bo wolny od wszelkich dwuznacznych motywów akt zawierzenia siebie Bogu. Jest to odruch na miarę człowieka najczystszy, bo uczynionym w okolicznościach dla niego najbardziej nieprzychylnych. Każde cierpienie człowieka wierzącego ociera się o tajemnicę dawania swego życia, a to oznacza, że znajduje się w polu oddziaływania największego z przykazań: "Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich" (J 15, 13). Duch Psalmu 131 najpiękniej wyraził się w Jezusowym wołaniu z krzyża: "Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego" (Łk 23, 46). Tylko Ojciec, adresat słów Syna, znał głębię uniżenia, ogołocenia i zawierzenia się Jezusa. To tajemnica, którą zgłębiać i uwielbiać będziemy w wieczności, nie mogąc jej nigdy w pełni pojąć. Postawa cierpienia w ukryciu, cierpienia cichego, czyli przeżywanego w wyłącznej relacji ufności do Jezusa najbardziej upodabnia nas do Niego. Stajemy się w ten sposób radością Ojca, który w naszym zawierzeniu odnajduje ślad wołania swego Syna: "Ojcze, w ręce Twoje...".

Mozół codzienności przeżywany z Jezusem i dla Niego jest budowaniem na najprawdziwszej skale. To trud, który nie przysporzy zawodu, bo budowla wznoszona na fundamencie osoby Jezusa trwa wiecznie. Przypomniał tę prawdę papież Benedykt XVI podczas podróży do naszej Ojczyzny w maju 2006 roku. "Budować na Chrystusie i z Chrystusem znaczy budować na fundamencie, któremu na imię miłość ukrzyżowana. To budować z Kimś, kto, znając nas lepiej niż my sami siebie, mówi do nas: Ponieważ jesteś w oczach moich, nabrałeś wartości i Ja cię miłuję (Iz 43, 4). To budować z Kimś, kto zawsze jest wierny, nawet jeśli my odmawiamy wierności, bo nie może się zaprzeć samego siebie. To budować z Kimś, kto stale pochyla się nad zranionym ludzkim sercem i mówi: Ja ciebie nie potępiam. Idź i odtąd już nie grzesz (J 8, 11). To budować z Kimś, kto z wysokości krzyża wyciąga ramiona i powtarza przez całą wieczność: Życie moje oddaję za ciebie, bo cię kocham, człowieku. Budować na Chrystusie to wreszcie znaczy oprzeć wszystkie swoje pragnienia, tęsknoty, marzenia, ambicje i plany na Jego woli. To powiedzieć sobie, swojej rodzinie, przyjaciołom i całemu światu, a nade wszystko Chrystusowi: Panie, nie chcę w życiu robić nic przeciw Tobie, bo Ty wiesz, co jest najlepsze dla mnie. Tylko Ty masz słowa życia wiecznego... Nie przegra ten, kto wszystko postawił na miłość ukrzyżowaną wcielonego Słowa".

* * *

Święta rezygnacja

Konferencja druga

Kto należy do Chrystusa, musi przeżyć całe Jego życie. Musi z Nim wejść na drogę krzyżową, przejść przez Ogrójec i wstąpić na Golgotę. Lecz wszystkie cierpienia zewnętrzne są niczym w porównaniu z ciemną nocą duchową, gdy zagasa Boskie światło i milknie głos Pana. Bóg jest w tym doświadczeniu blisko, lecz ukrywa się i milczy. Dlaczego? Są to największe Boże tajemnice, których choć do końca nigdy nie przenikniemy, przecież możemy je nieco zrozumieć. (święta Teresa Benedykta od Krzyża)

Dramatyczne godziny spędzone przez Jezusa w ogrodzie Getsemani stały się krwawym preludium do wydarzeń czekających Go niebawem na Kalwarii. Nie znamy wszystkich szczegółów Jego nocnego cierpienia. Nieliczni świadkowie konania relacjonują nam tylko to, co zaobserwowali, zanim po raz kolejny zmorzył ich sen. Mówią między innymi o krwawym pocie, jaki dane było im zobaczyć na twarzy Jezusa. O fakcie tym opowiedzieli innym uczniom Mistrza. "Pogrążony w udręce jeszcze usilniej się modlił, a Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię" (Łk 22, 44) - pisze ewangelista Łukasz, z zawodu lekarz. Jako jedyny relacjonuje pisemnie to zjawisko w swej Ewangelii, używając medycznego terminu tromboi.

Krwawy pot jest bardzo rzadkim zjawiskiem. Medycyna nazywa je hematodrosis. Wspomina już o nim Arystoteles, wymieniając je wśród medycznych ciekawostek. W sytuacji fizycznego cierpienia i psychicznego lęku posuniętych do granic wytrzymałości, przebiegające tuż pod skórą naczynka krwionośne pękają, a krew wraz z potem wypływa na powierzchnię ciała. Temu fenomenowi towarzyszy zazwyczaj utrata świadomości.

Nikt z nas nie był naocznym świadkiem nocnych godzin w Oliwnym Ogrodzie. Mając jednak do dyspozycji relacje apostołów i wyjaśnienia lekarzy, oczami wiary wspieranymi wyobraźnią możemy spojrzeć na tę tajemnicę sprzed dwóch tysięcy lat. Podczas konania Jezusa w Getsemani Ojciec podtrzymywał w istnieniu swą wszechmocą Jego ciało. Tą samą wszechmocą pozwalał jednocześnie, aby duch, psychika i uczucia Syna doznawały agonii. W tej niewyobrażalnej dla naszego doświadczenia sytuacji Jezus zanosi do Ojca modlitwę: "Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich" (Mt 22, 42). Autor Listu do Hebrajczyków tak to opisuje: "Za dni ciała swego, z głośnym wołaniem i płaczem zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości" (Hbr 5, 7). Prośby są wyrazem nadziei człowieka, że otrzyma niezbędne mu dobro. Błagania natomiast wskazują na determinację. To już nie jest prosty dylemat: mogę otrzymać lub nie. W błaganiach rozpoczyna się prawdziwa batalia o zachowanie podstawowych funkcji życiowych, a niejednokrotnie samego życia.

I wreszcie następują w Liście słowa, które nas najbardziej zadziwiają: "I został wysłuchany". Przecież dobrze wiemy, że od męki krzyżowej Jezus nie został zachowany. Jakże więc wyobrazić sobie tę sytuację wysłuchania przez niewysłuchanie? Najlepiej wcale. Cierpienie jest wyjątkową przestrzenią, światem, w którym możesz poruszać się swobodnie tylko za pomocą wiary. Rozum pozostaje bezradny. Spotyka się tutaj z Bożym paradoksem, z jedną z największych tajemnic, która brzmi dla niego: Ojciec wysłuchał Syna, nie wysłuchując Go. Próbując użyć rozumowania jako jedynego narzędzia do jej rozwikłania, skazujesz się na przegraną.

Każdy człowiek, w charakterystycznych dla siebie okolicznościach życia, doświadcza podobnego paradoksu. Niejednokrotnie zostaje wysłuchany przez fakt nieoddalenia cierpienia lub jakiegoś trudnego doświadczenia, chociaż prosił o to, by były mu oszczędzone. Światło dla tych sytuacji może przyjść jedynie od strony wiary. A czym jest wiara? Jest przyjęciem jako rzeczy prawdziwej i dla ciebie najlepszej tego, co Bóg objawia. Ojciec objawia ci siebie nie tylko wówczas, gdy mówi o sobie ustami Jezusa. Objawia siebie także wówczas, gdy nie słyszysz Jego słów, ale widzisz jak działa, jak z tobą postępuje. Tak więc prawda, którą trzeba przyjąć - często nie rozumiejąc jej - skrywa się nie tylko w Jego słowach, ale i w sposobach postępowania. Ojciec zawsze słyszy twoją prośbę, lecz często wysłuchuje ją w sposób dla ciebie niezrozumiały.

Sytuacja, w której zostajesz wysłuchany przez nieoddalenie od ciebie cierpienia to z pewnością trudny egzamin. Jest on egzaminem dla całego człowieka. Gdy cierpi psychika, swój trudny czas ma sfera emocjonalna, współcierpi też na różny sposób ludzkie ciało. I na odwrót. Zdanie tego egzaminu bądź niezdanie dokonuje się na drodze wyboru. Czego ten wybór dotyczy? Odnosi się on do twoich postaw w dwóch ważnych okolicznościach życia. Przyjrzyjmy się im bliżej, bo wybory, których wówczas dokonujesz decydują o postawie wobec tajemnicy cierpienia.

Cierpienie bez odniesienia do Boga jest tragedią. Nie wiąże się z nim żadne dobro ani wielkie, ani małe. Jest doświadczeniem, które nie ma do spełnienia żadnej misji dobra. Przynależy całkowicie do tajemnicy śmierci, a ta pojawiła się na świecie jako owoc nienawiści upadłego anioła. Stworzył on królestwo śmierci i towarzyszące mu nierozerwalnie cierpienie. Opowiedział się raz na zawsze i całym sobą przeciw Bogu, stąd jego cierpienie jest wieczną tragedią, doświadczeniem, które go unicestwia, nie odbierając jednocześnie istnienia. Wieczne cierpienie bez najmniejszego cienia nadziei.

Historia ludzkiego cierpienia jest inna. Ono spotkało się z Bożym miłosierdziem, ponieważ człowiek nie posiada tak głębokiego poznania Boga, jakie przed swym upadkiem posiadał anioł. Cierpienie nie zostało co prawda z człowieczej egzystencji cofnięte, jednak otrzymało nadzieję. Dzięki Jezusowi zarówno najmniejsze jak i największe ludzkie zmagania mogą stać się doświadczeniem bezcennym. Pod jednym wszakże warunkiem. Wszystko to, co składa się na twój codzienny krzyż musi być przeżywane w łączności z Jezusem. Tylko w nim cierpienie ma nadzieję i przynosi rzeczywiste dobro.

Tutaj znajduje się przestrzeń dla pierwszego i najważniejszego decydowania: zawierzyć swe życie Jezusowi, iść z Nim w swoją codzienność czy też realizować siebie na własnych warunkach, bez oglądania się na Zbawiciela? Poza Jezusem cierpienie nie ma żadnego sensu. Stanowi tragiczny los, skałę odrazy, doświadczenie rodzące bunt i nienawiść względem Boga. Jeśli wybierzesz Jezusa i będziesz się Go w życiu trzymać mocno za rękę, cierpienie cię nie ominie, ale otrzyma bezcenny dar nadziei, pewność, że przyniesie w swoim czasie wielkie dobro. Nie oznacza to, że można je rozumowo wytłumaczyć. Oznacza to, że w sposób dla nas niezrozumiały wiedzie do wielkiego dobra. Dlatego bardziej potrzeba tutaj wiary niż rozumowania.

Jeśli chcesz wyjść zwycięsko ze spotkania z cierpieniem, musisz rozpocząć od pytań najbardziej zasadniczych: Czy jestem osobą wierzącą w Boga? Czy troszczę się o rozwój wiary? Czy korzystam regularnie z sakramentu pojednania i sakramentu Eucharystii? Czy przyjmuję w całej rozciągłości nauczanie Jezusa? Czy żyję na co dzień tym, czego wymaga ode mnie wiara? W rzeczy samej są to pytania o duchowe środowisko w jakim żyjesz. Jeśli jest to środowisko mocnego przylgnięcia do Jezusa, zawsze bogate będzie w niezachwianą nadzieję dla spotykających cię na drodze cierpień. Jeśli jest to środowisko, do którego Jezusa nie wpuszczasz, pozbawione będzie jakiejkolwiek nadziei dla doświadczeń cierpienia. Możesz co prawda odwoływać się do motywów altruistycznych i podejmować cierpienie dla dobra innych. Ten motyw jednak nie wystarczy, by przejść odważnie wszystkie okoliczności życia naznaczone cierpieniem. Ludzkie historie pokazują, jak cierpienie przeżywane bez wiary skutecznie zamknąć może ludzkie serce na Bożą obecność. Nikt z ludzi nie ma bowiem mocy nadać trudnym chwilom własnego życia wartości nadprzyrodzonej, czyli takiej, która nie przemija wraz ze śmiercią, lecz zapewnia wielkie dobra w życiu przyszłym, a po części także w doczesnym. Taka możliwość jest tylko w Jezusie.

Przestrzeń dla drugiego ważnego decydowania pojawia się w innym miejscu. Przeżywanie cierpienia z wiarą nie oznacza pozostawienia wszystkiego swemu biegowi. Cierpienie zostaje człowiekowi przez Boga zadane, to znaczy powierzone jego rękom. To ważne zadanie uświadamiają nam święci wszystkich minionych wieków, a w czasach nam najbliższych szczególnie święta Teresa z Kalkuty i święty Pio z Pietrelciny. Tak wiele mieli na co dzień do czynienia z tajemnicą cierpienia. Ojciec Pio założył Dom ulgi w cierpieniu. Ta nazwa mówi o obowiązku dokładania wszelkich starań, by zmniejszać ludzkie cierpienia. Słowo ulga każe nam jednak spojrzeć realistycznie na nasze możliwości w konfrontacji z cierpieniem. Świątobliwy kapucyn nie założył Domu likwidacji cierpienia. Tylko w niewielkiej części działania człowieka likwidują cierpienie. Nader często medycyna dochodzi do granic swej skuteczności, a lekarzom pozostaje bezradnie patrzyć, jak choroby kontynuują swą ekspansję tam, gdzie nie sięgają już ludzkie możliwości.

Takie granice możliwości naszego oddziaływania odnajdujemy nie tylko w przestrzeni chorób ciała i psychiki. Pełno ich w codziennych międzyludzkich odniesieniach. Pragniesz na przykład pogodzić się z kimś, robisz wszystko, by doprowadzić do normalizacji wzajemnych relacji, ale ta druga osoba może zaciąć się w uporze. Jesteś wówczas bezsilny, cierpisz, lecz nic więcej nie możesz uczynić, bo ręka, którą ku drugiemu wyciągasz nie spotyka się z podobnym gestem. Patrzysz być może jako rodzic na dramat rozpadu małżeństwa twego dziecka. Cierpisz i wyraźnie widzisz, że niewiele możesz zrobić, bo tamtych dwoje realizuje własną wolność, gdzie nie ma miejsca na wzajemne przebaczenie i odpowiedzialnie przeżywaną miłość. "Musimy nauczyć się także i to znosić - pisze święta Teresa Benedykta od Krzyża - że ktoś dźwiga swój krzyż, a my nie możemy mu ulżyć, co jest często trudniejsze niż cierpieć samemu". Ileż podobnych sytuacji można by wyliczyć.

Właśnie w takich okolicznościach czeka cię podjęcie kolejnego ważnego kroku - całkowitego zdania się na Boga. Pisarze duchowi nazywają go świętą rezygnacją. Przymiotnik święta jest tutaj konieczny, ponieważ samo słowo rezygnacja wskazuje na poddanie się, któremu brakuje już nadziei. Święta rezygnacja jest postawą diametralnie różną od tamtej. Oznacza całkowite powierzenie się rękom Boga bez żadnych zastrzeżeń co do długości trwania trudnego doświadczenia, jego okoliczności i natury. Takiej postawy nie można wzbudzić w sobie "na zawołanie". Trzeba się do niej przygotowywać latami, wchodząc coraz głębiej w zażyłą relację z Jezusem.

Postawa świętej rezygnacji nie zamyka problemu cierpienia. Ono wciąż nie znika pomimo tak daleko posuniętego zawierzenia się Bogu. Święta rezygnacja nie jest postawą jednorazową. Trzeba się na nią zdobywać za każdym razem, gdy ciężar bolesnych doświadczeń daje się odczuć ze szczególną intensywnością. Żadne z codziennych umartwień, które podejmujesz nie może się z nim równać. Umartwienia to dobrowolnie podjęte przez ciebie działania, podczas których odmawiasz sobie dobrej i miłej rzeczy bądź jakiegoś doświadczenia ze względu na Boga. Wyrzeczenie natomiast odnosi się do długotrwałej sytuacji będącej dla ciebie źródłem cierpienia. Jesteś wówczas bezsilny w wysiłkach zmierzających do zaradzenia jej lub wyzwolenia się z niej. Człowiek żyjący poza światem wiary traci w takich okolicznościach nadzieję i obarcza odpowiedzialnością Boga za to, co go spotkało. Dla ciebie, jeśli jesteś człowiekiem wiary, istnieje inna droga. Pozostajesz wolny, by przyjąć konsekwencje trudnej sytuacji aktem swej woli, otwierając się na tajemnicę doświadczanego cierpienia. W takich okolicznościach wyrzeczenie przechodzi w postawę świętej rezygnacji zakładając, że odważnie trwasz w tej trudnej sytuacji.

* * *

Wypróbowana przyjaźń

Modlitwa zawierzenia Maryi na rozpoczęcie dnia

Maryjo, której czujne spojrzenie Matki podąża za każdym krokiem człowieka. Otrzymałaś nas wszystkich w testamencie pod krzyżem Syna jako duchowe dzieci. Naucz mnie rozumieć wielką wagę Jego słów: "Oto Matka twoja". Pomagaj mi, bym w cierpieniach codzienności nie zaniedbywał wzywania Ciebie ku pomocy. Nie dopuść, by kiedykolwiek serce moje stało się pyszne, powtarzając: "Dam sobie radę o własnych siłach!". Naucz mnie pokory proszenia o pomoc. Amen.

Konferencja pierwsza

Jeśli chcesz mieć przyjaciela, posiądź go po próbie, a niezbyt szybko mu zaufaj! Wierny bowiem przyjaciel potężną obroną, kto go znalazł, skarb znalazł. Za wiernego przyjaciela nie ma odpłaty ani równej wagi za wielką jego wartość. (Księga Syracha 6, 7, 14-15)

Wielki przyjaciel Boga, sprawiedliwy Hiob, w obliczu doświadczeń, które go spotkały, żaląc się, pyta: "Po co się daje życie strapionym, istnienie złamanym na duchu" (Hi 3, 20).

Prześladowany przez przedstawicieli swego narodu za głoszenie niepomyślnej przyszłości, prorok Jeremiasz mówi w sercu: "Biada mi, matko moja, żeś mnie porodziła, męża skargi i niezgody dla całego kraju" (Jr 15, 10). Zwraca się następnie do samego Boga: "Naprawdę, Panie, czy nie służyłem Tobie jak najlepiej? Ilekroć otrzymywałem Twoje słowa, pochłaniałem je, a Twoje słowo stawało się dla mnie rozkoszą i radością serca mego. Bo imię Twoje zostało wezwane nade mną, Panie, Boże Zastępów. Dlaczego mój ból nie ma granic, a moja rana jest nieuleczalna, niemożliwa do uzdrowienia? Jesteś więc dla mnie zupełnie jak zwodniczy strumień, niepewna woda" (Jr 15, 11. 16 i 18). Doświadczając cierpień, prorok porównuje działającego w jego życiu Boga do łożyska okresowej rzeki, dającej spragnionemu wędrowcy złudną nadzieję znalezienia wody i ugaszenia pragnienia. Gdzie tylko się nie zwróci, spotyka go trudne do uniesienia prześladowanie.

Gdy w trudnych czasach reformy zakonu karmelitańskiego ojciec Jan od Krzyża zostaje uwięziony przez swoich współbraci, matka Teresa od Jezusa pisze w liści z 1578 r. do ojca Gracjana: "Okrutnie traktuje Bóg swoich przyjaciół. W rzeczywistości jednak nie czyni im nic złego, przecież tak samo postąpił ze swoim Synem". Wcześniej Bóg Ojciec dał jej zobaczyć w ekstazie swego ukrzyżowanego Syna i powiedział: "Tak traktuję swoich przyjaciół". Na co Teresa odpowiedziała: "Mój Boże, dlatego masz ich tak niewielu!".

Siostra Faustyna Kowalska, widząc zmagania swego spowiednika, księdza Michała Sopoćki, trudzącego się nad dziełem krzewienia orędzia Bożego miłosierdzia, pyta Jezusa: "Jezu, przecież ta sprawa twoją jest i dlaczego tak z nim postępujesz, jakobyś mu utrudniał, a przecież żądasz, aby czynił".

Co łączy te historie zaczerpnięte z różnych czasów, miejsc i kontekstów kulturowych? Co mają wspólnego biblijni bohaterowie Hiob i Jeremiasz, mistyczny Jan od Krzyża i świątobliwy ksiądz Sopoćko? O wszystkich wiadomo, że byli szczególnie bliskimi przyjaciółmi Boga. Każdy z nich dużo cierpiał. Wiadomo też, że żaden z nich nie wyparł się przyjaźni z Bogiem pomimo prób, przez jakie przyszło mu w życiu przejść. Mamy pewność, że w wieczności, w którą już weszli, są szczególnie pięknymi i kochanymi przez Boga istotami. To do nich odnoszą się wymowne słowa zapisane przez Mędrca: "Choć nawet w ludzkim rozumieniu doznali kaźni, nadzieja ich pełna jest nieśmiertelności. Po nieznacznym skarceniu dostąpią dóbr wielkich. Bóg ich bowiem doświadczył i znalazł ich godnymi siebie. Doświadczył ich jak złoto w tyglu i przyjął ich jak całopalną ofiarę" (Mdr 3, 4-6).

Przyjaźń i cierpienie to słowa kluczowe dla przytoczonych wyżej historii i dla niezliczonej ilości im podobnych, których dostarcza nam życie różnych ludzi. Wiąże je nierozerwalna więź, której tajemnica jednych gorszy i bulwersuje, a innych coraz bardziej pociąga i fascynuje. O prawdziwej przyjaźni nie można mówić bez cierpienia. Ono jest dla przyjaźni sprawdzianem, jakby stemplem, który zaświadcza, że jest pochodzenia królewskiego i została uznana za bardzo cenną. Przeszła próbę. Już biblijny mędrzec mawiał: "Przyjaciela nie poznaje się w pomyślności" (Syr 12, 8), "Przyjaciel kocha w każdym czasie" (Prz 17, 17), a więc i w doświadczeniu cierpienia. Cierpienie zaś, jeśli nie chce pozostać pustym i tragicznym doświadczeniem ludzkiej egzystencji, musi otworzyć się na wymogi przyjaźni. To prawdziwa przyjaźń nadaje mu sens, ukazując, jak wielką wartość może mieć dla tego, kto cierpi i dla tego, za kogo jest ofiarowane. Cierpienie jest sprawdzianem i jednocześnie ceną przyjaźni najprawdziwszej.

"Bywa przyjaciel, ale tylko na czas jemu dogodny, nie pozostanie nim w dzień twego ucisku" (Syr 6, 8). Istnieje fałszywa przyjaźń, w której wykorzystuje się drugiego człowieka, by jego kosztem zaspokoić własne pragnienia. Próbą dla takiej przyjaźni jest ucisk, czyli czas cierpienia. Gdy wszystko się układa łatwo jest uczestniczyć w szczęściu drugiego. Łatwo jest zapewniać o swej lojalności, o tym, że się kogoś nosi w swoim sercu. Szczęście jednak nie trwa wiecznie. Naturalną koleją rzeczy przychodzą doświadczenia trudne. I właśnie wtedy, gdy na zasadzie wzajemności trzeba dać siebie, czyli coś wycierpieć dla drugiego lub towarzyszyć mu w jego cierpieniu, relacje międzyludzkie często rozpadają się. Cierpienie pełni tutaj rolę ognia, który skutecznie obraca w popiół to, co miało tylko pozór przyjaźni. Papierowa przyjaźń. W rzeczy samej skrywała egoizm i wyrachowanie fałszywego przyjaciela.

"Bywa przyjaciel, który przechodzi do nieprzyjaźni i wyjawia wasz spór na twoją hańbę" (Syr 6, 9). Istnieje fałszywa przyjaźń, która kończy się nienawiścią. Sprawdzianem dla takiej przyjaźni jest spór. W sporze trzeba ustąpić kroku, stworzyć przestrzeń, w której przyjaciel może pełniej wyrazić siebie. Jakże pięknie wytłumaczył to prawo święty Jan Chrzciciel. Tym, którzy gorszyli się przechodzeniem jego własnych uczniów do grona uczniów Jezusa i rosnącą popularnością nauczyciela z Nazaretu, prorok odpowiedział krótko: "Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał" (J 3, 30). W prawdziwej przyjaźni ciebie też musi ubyć, by twego przyjaciela przybyło. Nie dokonuje się to bezboleśnie. Promowanie siebie za wszelką cenę, stawianie swych racji na ostrzu noża to początek nienawiści zdolnej obrócić życie przyjaciół w hańbę. Umieranie sobie, będące jedną z najtrudniejszych form cierpienia jak ogień niszczy pozór przyjaźni. Tym razem to tylko maska przyjaźni. Tak naprawdę skrywała się pod nią śmiercionośna ambicja, rywalizacja nie oglądająca się na koszty, jakie płaci przyjaciel.

"Bywa przyjaciel, ale tylko jako towarzysz stołu, nie wytrwa w dniu twego ucisku" (Syr 6, 10). Istnieje fałszywa przyjaźń, która rozwija się płytko, jakby na powierzchni człowieka lub tuż pod jego skórą. Skoncentrowana jest na jedzeniu ze stołu. Chce korzystać i tylko bierze. Nie ma głębi, nie sięga po wartości rzadkie i kosztowne. Te bowiem trzeba okupić wiernością trwania z przyjacielem w jego ucisku. Ucisk jak ogień obraca w nicość szatę przyjaźni, pod którą nie kryje się żadna wartość. Kokietująca przyjaźń. Pod pięknym przybraniem skrywa głębokie pokłady obojętności, nieczułości i wyrachowania. Tutaj wszystko przelicza się na zysk. Gdy coś się nie opłaca, fałszywy przyjaciel odchodzi od stołu.

Prawdę o wielkiej cenie, jaką trzeba zapłacić za najprawdziwszą przyjaźń, ukazał Jezus w tajemnicy swego krzyża. Daje do zrozumienia, że cierpienie formuje oblicze przyjaźni w dwóch zasadniczych wymiarach. Jego krzyż składa się z dwóch przecinających się belek, poziomej i pionowej. Każda z nich symbolizuje wejście w inny obszar najprawdziwszej przyjaźni.

Belka pozioma, czyli horyzontalna, mówi o przyjaźni z ludźmi żyjącymi obok ciebie. Jesteś w tajemniczy sposób związany ze znanymi i nieznanymi ci ludźmi przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. "Każdy jest odpowiedzialny za swoje własne zbawienie. - pisze święta Teresa Benedykta od Krzyża - Każdy jest równocześnie odpowiedzialny za zbawienie innych, jeśli tylko ma możność upraszania przez modlitwę łaski dla drugiego człowieka. Przez modlitwę, która jest jego wolnym czynem". Ten wolny czyn modlitwy lub cierpienia, niczym na tobie nie wymuszony, jest znakiem prawdziwej przyjaźni. Siostrze Faustynie pochylonej nad kartkami zeszytu Jezus polecił zapisać: "Nie żyjesz dla siebie, ale dla dusz. Z cierpień twoich będą korzystać inne dusze. Przeciągłe cierpienie twoje da im światło i siłę do zgadzania się z wolą moją". Wszystko, co dzieje się w twoim życiu, włącznie z doświadczeniem cierpienia, ma nieznane ci bliżej znaczenie dla innych ludzi. Ich losy nie dokonują się w izolacji, lecz w ścisłej zależności od twoich własnych dziejów. Przyjaźń prawdziwa to dawanie swego życia nie tylko w chwilach wielkich zmagań, ale i w najbardziej nawet zwykłych jego przejawach. Nie żyjesz tylko dla siebie. To czym i jak żyjesz ważne jest dla innych. Tak żył Jezus. Żył dla ciebie każdą radością, cierpieniem, uśmiechem, każdym krokiem stawianym na piaszczystych drogach Galilei. Niczego nie zostawiał sobie.

Człowiekowi żyjącemu w obecnych czasach, które tak mocno podkreślają jego prawo do samostanowienia o sobie, do wolności wyboru, trudno jest przyjąć prawdę zawartą w nauczaniu świętego Pawła: "Nikt z nas nie żyje dla siebie i nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc i w śmierci należymy do Pana" (Rz 14, 7-8). To logika znacznie różniąca się od tej, w jakiej jest wychowywany. Z listu Apostoła dowiadujemy się, że dar istnienia, czyli moje własne życie, nie jest absolutną moją własnością. Planując je na dalszą perspektywę czy układając fragmenty konkretnego dnia, muszę wziąć pod uwagę, że wszystko to dokonuje się przed oczami Boga, do którego należę. A w Nim należę do innych ludzi.

Obok belki poziomej jest i pionowa, czyli wertykalna. Ta mówi o twojej bezpośredniej relacji z Jezusem. Cierpienie nabiera w tym odniesieniu innego znaczenia. Staje się narzędziem, którym Jezus oczyszcza ciebie, by ukształtować w tobie jedyne w swym rodzaju i niepowtarzalne w skali wieczności piękno. Tylko prawdziwej przyjaźni zależy na tym, by osoba nią obdarowana zyskiwała coraz więcej. Święta Teresa od Dzieciątka Jezus nazywa ją szaleństwem: "Nasz Umiłowany był szalony, że przyszedł na ziemię, by szukać grzeszników i uczynić z nich swoich przyjaciół i powierników, by upodobnić ich do siebie, mimo że był doskonale szczęśliwy z dwiema godnymi uwielbienia Osobami Trójcy Przenajświętszej". Prawdziwa miłość nie może nie wymagać. Ponieważ Jezus prawdziwie kocha, zaprasza wszystkich swych uczniów, by podążali drogą Jego krzyża. To jest warunek przyjaźni, która czyni człowieka prawdziwie pięknym. Ponieważ jedynym pięknem wieczności jest Bóg, nie możesz się do Niego upodobnić, nie stając się podobnym do Bożego Syna w tajemnicy Jego cierpienia. Tę prawdę także polecił Jezus zapisać siostrze Faustynie: "Te dusze, które są podobne w cierpieniach i wzgardzie do mnie, te też będą podobne i w chwale do mnie; a te, które mają mniej podobieństwa do mnie w cierpieniu i wzgardzie - te też będą miały i mniej podobieństwa w chwale do mnie".

Pozioma i pionowa belka przecinają się, tworząc znak krzyża. Jezus rozciągną swe ciało na obydwu jego wymiarach. Głową, ramionami, korpusem i stopami zamknął w sobie wszelkie przestrzenie ludzkich cierpień i przyjaźni. Tylko w Nim możesz znaleźć sens dla niepoliczonych zmagań i cierpień twego doczesnego życia. Są ważne i nieodzowne dla prawdziwej przyjaźni. Tylko próba cierpienia rodzi prawdziwych przyjaciół: "Żadne ludzkie serce nie przeżyło takiej ciemnej nocy jak Syn Boży w Getsemani i na Golgocie. Żaden umysł ludzki nie może zgłębić niepojętej tajemnicy opuszczenia konającego Syna Człowieczego. Lecz Jezus może udzielić duszom wybranym czegoś z tej wewnętrznej goryczy. Jest ona udziałem Jego najwierniejszych przyjaciół, ostatnią próbą ich miłości. Jeśli nie cofną się w przestrachu, lecz pozwolą się wprowadzić w tę ciemną noc, stanie się ona dla nich przewodnikiem".

* * *

Spojrzenie z nieba

Konferencja druga

Gdy walczymy w obronie wiary, patrzy na nas Bóg, patrzą Jego aniołowie, patrzy Chrystus. Wielka to chwała i dostojeństwo i wielkie szczęście walczyć w obecności Boga, i otrzymać wieniec od Chrystusa Sędziego. (Tekst z Liturgii Godzin)

Ludzkie cierpienie jak magnes przyciąga wzrok istot z zaświatów. Tekst o męczennikach z Liturgii Godzin wymownie oddaje tę prawdę, wyjaśniając, że walka o zachowanie wiary dokonuje się na oczach niebian. Patrzy na nas wówczas Trójca Święta i Jej aniołowie. Musi to być coś bardzo cennego, skoro nazwane zostało wielką chwałą, dostojeństwem i szczęściem.

Jeśli tak wiele oczu spogląda na walczącego w cierpieniu człowieka, to trzeba postawić pytanie: Dlaczego cierpienie ma taką siłę przyciągającą wzrok mieszkańców nieba?

Cierpienie widziane z perspektywy nieba stanowi bezcenny budulec dla wartości nieprzemijających. Wyliczył je Jezus w Kazaniu na Górze: "Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie" (Mt 5, 3-11). Błogosławieństwo i wieczna nagroda przyobiecane są tym, którzy stoczą walkę o czyste serce, pokorę ducha, miłosierdzie, pokój, sprawiedliwość i wiele innych wartości o charakterze wiecznym, czyli wytrwają w obliczu cierpień na rozlicznych drogach tego świata.

Dla mieszkańców nieba, zarówno ludzi, jak i aniołów, nie jest bez znaczenia, co i jak cierpimy. W jakiś sposób zdobywana przez nas duchowa dojrzałość jest ważna dla kształtu, jaki ta niebiańska społeczność przybiera. Stwórca nie nadał jej z góry określonego kształtu, do którego dopasowuje na siłę swoje stworzenia. Niebiańska społeczność jest otwarta, to znaczy formuje się nieustannie wraz z każdym zbawionym człowiekiem, który wchodzi w nią po śmierci. Jest w niej miejsce na najpiękniejsze i najcenniejsze wytwory ludzkiego ducha każdej epoki, kultury i narodu. Liczne z nich już się pojawiły. Inne wciąż czekają na swój czas. Dla niebiańskiej społeczności ważne jest każde zdobywane przez ciebie w cierpieniu dobro. Jest ono przedmiotem oczekiwania i radości niebian już teraz, zanim wniesiesz w wieczność bezcenne i nieprzemijające piękno własnej osoby.

Wiele zrozumienia może nam tutaj przynieść rozważanie pięknego dogmatu wiary katolickiej tyczącego się tajemnicy świętych obcowania. Mówi on o wymianie duchowych dóbr oraz o związkach miłości i wzajemnej odpowiedzialności, jakie istnieją pomiędzy trzema wspólnotami jednego Kościoła: triumfującą, cierpiącą i walczącą. Pierwsza społeczność to ludzie, którzy zwycięską walkę o zbawienie mają już za sobą. Triumfują w obliczu Boga, bo Jego dziełem jest ich zbawienie. Druga to ludzie dojrzewający w stanie czyśćca do miłości wolnej od skoncentrowania się na sobie. Tylko taka miłość ostatecznie triumfuje. Trzecia to ludzie tego świata, którzy walczą o zachowanie w swoich sercach - do końca - wiary, nadziei i miłości.

Cierpienie ma swoje miejsce w życiu wspólnoty oczyszczającej się i walczącej, chociaż na różny sposób jest tam przeżywane. W pierwszej jest cierpieniem wyłącznie wynagradzającym i oczyszczającym. W drugiej ma dodatkowy walor zasługiwania. Wspólnota triumfująca nie może już cierpieć. Dla niej jednak ważne są owoce cierpienia dokonującego się w dwóch pozostałych wspólnotach. Dlatego patrzy z podziwem na toczoną przez ciebie w rozlicznych cierpieniach walkę. Gdy jest ona walką o wiarę, prawdziwie nosi cechy chwały i dostojeństwa.

Dzięki śmierci Jezusa na krzyżu cierpienie otrzymało nadprzyrodzony sens, to znaczy stało się sposobem wynagrodzenia za grzechy, drogą duchowego wzrostu i uświęcenia. Słowem, stało się wielką, bezcenną wartością, kształtującą wszystkie trzy wspólnoty jednego Kościoła. Wołanie świętej Teresy od Jezusa: Umrzeć albo cierpieć, czy świętego Jana od Krzyża: Cierpieć i być wzgardzonym nie są górnolotnymi powiedzeniami ludzi znajdujących przyjemność w cierpieniu. Święci różnią się od nas między innymi tym, że zdobywali się na odwagę, by wejść głęboko w tajemnicę cierpienia i jego sensu. Rozumieli coś, co nam jest często trudno przyjąć: że cierpienie może iść w parze z poczuciem szczęścia i wdzięczności względem Boga, że może być powodem chwały i dostojeństwa. Dlatego kręcimy nieraz głową, gdy słyszymy tak dziwne ich wypowiedzi.

W trudzie codziennej walki o ufność i wytrwałość w cierpieniu Boża opatrzność nie pozostawia nas samych. Zapala wiele świateł, które pomagają podążać odważnie drogą dobrych wyborów. Najcenniejszym i największym światłem jest osoba Jezusa Chrystusa. To słońce, które nie zna zachodu - śpiewamy w liturgii wielkanocnej. Jego ziemskie życie i nauczanie stanowią bezdenny skarbiec mądrości. Czerpać z niego możemy bez ograniczeń i o każdej porze. Wyjątkowym światłem jest również Maryja, obdarowana misją macierzyńskiej troski o nas wszystkich oraz święci i błogosławieni. Obok nich Bóg zapala jeszcze jeden rodzaj cennego światła - stawia przy każdym z nas anioła, wiernego towarzysza na drogach doczesności i stróża dobra rodzącego się w ludzkim sercu. Jego obecność zawsze jest obecnością miłującą, współczującą i dodającą odwagi. Mądrość Boża poucza nas: "Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi i doprowadził cię do miejsca, które ci wyznaczyłem. Szanuj go i bądź uważny na jego słowa" (Wj 23, 20-21).

Wiemy, że aniołowie istnieją, obdarowujemy ich parą skrzydeł, atrybutem istot całkowicie duchowej natury, ale tak naprawdę niewiele wiemy o nich samych i o wielkich możliwościach, jakimi obdarowani są przez swego Stwórcę. Święta Faustyna, która odznaczała się bardzo żywą wiarą w towarzyszenie aniołów, bolała nad tym, że niewiele o nich myślimy. "Dziękowałam Bogu za Jego dobroć, że nam daje aniołów za towarzyszy. Jak mało się nad tym ludzie zastanawiają, że zawsze mają przy sobie takiego gościa i zarazem świadka wszystkiego".

Kim zatem jest anioł i co to za szczególny rodzaj relacji istniejący pomiędzy nim a człowiekiem?

Każdego z aniołów powołało do istnienia niepowtarzalne w skali wieczności umiłowanie ze strony Boga. W tym wyjątkowym umiłowaniu skrywa się źródło jego największej godności. Jest istotą całkowicie duchową, emanującą niemożliwym do opisania pięknem i światłem. Wyrażają one jego wielką czystość i świętość. Sam jednak nie jest źródłem bijącego zeń światła. Jako duch czysty, wolny od jakiegokolwiek egoistycznego zapatrzenia się w siebie jak doskonale wypolerowane lustro odbija piękno i świętość Stwórcy. Tę tajemnicę można przybliżyć jeszcze innym porównaniem. Kto obserwował poranne krople rosy skrzące się na trawie i liściach drzew, wie jak zachwycający jest to widok. Wystarczy jednak, by słońce przysłoniła chmura, a wszystkie świecące punkciki gasną, w jednej chwili obracając się w mrok. Nie można ich już dostrzec, bo nie świeciły swoim światłem.

Anioł posiada rozum i wolną wolę, jest więc stworzeniem osobowym, które wybiera, decyduje i realizuje swoje wybory zawsze doskonale utożsamione z wolą Stwórcy. Cechuje się wyjątkową inteligencją oraz indywidualnymi cechami odróżniającymi go od innych aniołów. Nie posiada materialnego ciała, nie jest więc związany z jednym konkretnym miejscem. Człowiek jest tam, gdzie jest jego ciało. Anioł jest tam, gdzie podejmuje działania. Może więc być w kilku miejscach jednocześnie. Jest stworzeniem nieśmiertelnym, to znaczy raz stworzony nigdy nie przestanie istnieć. Przewyższa doskonałością wszystkie stworzenia widzialne, a więc i człowieka.

Każdemu z ludzi, a więc i tobie, Bóg darowuje przyjaźń i stałe towarzyszenie konkretnego anioła. Rodzi się między wami wyjątkowa więź, której natury nie jesteśmy w stanie, w tym życiu, do końca zgłębić. Ma ona swój etap ziemski i nie przestanie istnieć po twoim wejściu w wieczność. Jest bez wątpienia więzią wzajemnej miłości i odpowiedzialności.

Troska anioła nie jest miłowaniem z konieczności, bo Stwórca tak chciał i nie można było inaczej. Anioł kocha całą mocą swej natury wszystko to, co kocha Bóg. Miłuje więc powierzonego sobie człowieka szczerze i bezinteresownie bez jakiegokolwiek odruchu zmuszania się. W tajemniczych planach Bożej Opatrzności otrzymuje misję doprowadzenia go do wiecznego domu Boga. Misja ta obejmuje przede wszystkim pomoc w trudzie sięgania po coraz większe dobro i strzeżeniu najmniejszych nawet jego przejawów. Bez wątpienia w centrum uwagi anioła jest cierpienie jego ziemskiego przyjaciela. Księgi Pisma świętego bogate są w opisy pięknych historii współczującej i wspierającej obecności aniołów przy ludziach cierpiących. Chyba najbardziej wymowna jest obecność anioła podczas konania Jezusa w Ogrójcu. Największe cierpienie, jakie dokonało się w historii ludzkości, miało swego wiernego i współczującego anielskiego świadka. Każde ludzkie cierpienie, podobnie jak i to Chrystusowe, ma swego towarzysza. Można go zobaczyć wyłącznie oczami wiary.

Realizowania przez anioła misja opiekuńcza nie oznacza, że posiada on pełną wiedzę o tobie. Nie oznacza również możliwości ingerowania w te przestrzenie twego istnienia, które Bóg zarezerwował tylko dla siebie, a także te, które stanowią domenę twojej wolności. Anioł nie może więc przeniknąć do wnętrza twej duszy. Zamieszkuje ją Trójca Święta. Tam cała oddaje się tobie, przelewając w ciebie swoje życie. Drugą niedostępną dla niego sferą jest świat twoich myśli. Nie może ich czytać. Poznaje tylko te, które skierowujesz do niego. Trzecią sferą jest twoja wolna wola. Nie może zmusić cię do jakiegokolwiek dobrego czynu, do wysiłku kochania czy współpracy z jego działaniem. Bez współpracy i zainteresowania swego podopiecznego anioł niewiele może. Dlatego więź z nim jest i dla ciebie zadaniem miłości i odpowiedzialności. Miłości, bo powinieneś troszczyć się o jej rozwój, nawiązując dialog z aniołem. Odpowiedzialności, bo misja opiekuńcza anioła wymaga twojej współpracy.

Swoją misję anioł realizuje, przede wszystkim podsuwając twemu rozumowi dobre natchnienia, ukazując Boże perspektywy dla bolesnych doświadczeń, a także strzegąc cię od wielu trudnych do zauważenia działań szatana. Jego możliwości są jednak znacznie większe. To, czy będzie mógł ich skutecznie użyć zależy od twojej współpracy. Szanuje bowiem twoją wolność i odnosi się z szacunkiem do intymnego w swej naturze duchowego świata twego wnętrza. Nie wdziera się tam na siłę. Zatem im bardziej będziesz dzielił z nim swoje życie i jego tajemnice, mówiąc mu o nich, tym skuteczniej będzie pomagał ci w życiowej wędrówce i stawaniu się człowiekiem świętym. Osiągnięcie przez ciebie wielkiej świętości jest równie wielkim jego pragnieniem.

* * *

Siła wytrwałości

Modlitwa zawierzenia Maryi na rozpoczęcie dnia

Maryjo, Kościół nazywa Cię Świątynią i Oblubienicą Ducha Świętego. We wszystkich doświadczeniach życia, które Bóg przygotował dla Ciebie, zachowałaś wiarę, nadzieję i miłość. Całkowicie poddana Jego natchnieniom, z Niego czerpiąc światło i moc, doskonale wypełniłaś misję Rodzicielki Bożego Syna. Uformuj we mnie serce otwarte na dary Ducha Świętego. Naucz mnie często Go wzywać i bez opieszałości realizować natchnienia, których mi udziela. Amen.

Konferencja pierwsza

O Ty, który jesteś tak czuły, jak to jest, że masz serce tak twarde, że nie masz dla mnie litości? Zgrzeszyłam, to prawda, ale widzisz, że już nie mogę... A On się ulitował; pozwolił się dotknąć. Teraz cierpię, ale mogę to znosić... (Błogosławiona Maria od Jezusa Ukrzyżowanego)

Jeśli spotkanie z cierpieniem ma przynieść człowiekowi zwycięstwo, a nie porażkę, potrzeba dwóch ważnych umiejętności. Jedna z nich to zdolność dostrzegania nadprzyrodzonej, a więc i nieprzemijającej wartości trudnych doświadczeń. Druga to siła wytrwałości. Obydwie umiejętność są darem Ducha Świętego. Jezus posyła Go każdemu z nas i uczy zwracać się do Niego wymownym imieniem - Pocieszyciel. "Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da wam..." (J 14, 16), "A Pocieszyciel, którego Ojciec pośle w moim imieniu..." (J 14, 26), "Gdy jednak przyjdzie Pocieszyciel..." (J 15, 26).

Nazywanie Ducha Świętego tym pięknym imieniem ma w kontekście cierpienia szczególne i głębokie znaczenie. Jednym z najbardziej fundamentalnych ludzkich doświadczeń jest brak pełni. Człowiek jest dopiero w drodze ku swemu spełnieniu, a przemierzając ją, cierpi, smuci się i tęskni. Tym trudnym doświadczeniom wychodzi naprzeciw Boże pocieszenie. Duch Święty - Osoba kochająca całą pełnią swej natury - pochylając się nad brakiem człowieczej pełni, tchnie w nas doświadczenie pocieszenia. Nie tyle samo słowo pociechy, co słowo połączone z mocą, skutecznie uzdalniającą nas do kontynuowania trudnej drogi przez świat cierpień i tęsknot za pełnią.

Biblijny mędrzec, który dobrze zrozumiał, że bez pomocy z nieba nie można uczynić z cierpień i trudów doświadczeń posiadających wieczną wartość, ani tym bardziej dobrze pokierować swym życiem, pozostawił nam w testamencie piękną modlitewną prośbę o mądrość: "Wyślij ją z niebios świętych, by przy mnie będąc pracowała ze mną. Ona bowiem wie i rozumie wszystko, będzie mi mądrze przewodzić w mych czynach. I będą przyjemne dzieła moje i stanę się godnym tronu mego Ojca" (Mdr 9, 9-12). Dla dzieci Nowego Testamentu ta odwieczna mądrość jest Osobą - to Duch Święty. Pocieszenie zaś, jakiego udziela, przybiera formę darów, które nazywamy darami Ducha Świętego.

Czym zatem są i czemu mają służyć dary Pocieszyciela? Są uzdolnieniami odbiorczymi, których zadaniem jest wychwycić podarowane przez Niego oświecenia, pouczenia i pocieszenia. Rozwijają się w tym samym czasie i w tym samym rytmie, co organizm duchowy. Innymi słowy, jaka jest kondycja życia duchowego, taki też jest i stan darów. Dzięki nim możliwa jest bezpośrednia i osobista interwencja Boga w życie duchowe i moralne człowieka. Dary są uzdolnieniami trwałymi, danymi darmo, bez jakiejkolwiek uprzedzającej zasługi. "Wybranie więc nie zależy od tego, kto go chce lub o nie się ubiega - poucza nas w tym względzie święty Paweł - ale od Boga, który wyświadcza łaskę" (Rz 9, 16). Dary będą istnieć również po śmierci, w przyszłym życiu, tyle że rozwinięte w całych swych możliwościach. Są dla człowieka cenniejsze od możliwości czynienia cudów. Bez nich nie ma prawdziwego zjednoczenia z Bogiem.

Święty Tomasz z Akwinu, pisząc o darach, posłużył się piękną metaforą żagli. Podobnie jak żagle ustawia się pod wiatr, aby chwytały go całą powierzchnią, tak dary orientują umysł i serce człowieka w kierunku oddziaływania natchnień i poruszeń Bożego Ducha. Każdy święty jest jak potężny żaglowiec, który rozwinął wszystkie żagle, przyjmując jak należy poruszenia wiatru Bożego Ducha. Ci, którzy nie współpracują z Duchem Świętym i Jego darami są jak wioślarze, z trudem poruszają łódź swego życia na otwartym morzu jedynie przy pomocy wioseł.

Aby odważnie trwać w trudnościach, próbach i cierpieniach, nie tracąc wiary, nie wystarczy troska o to, by życie było bogate w cnoty. Te ostatnie nie są tym samym, co dary Ducha Świętego. Przyjrzyjmy się zatem różnicy, jaka zachodzi pomiędzy nimi. Cnotę zdobywamy poprzez czynności, którymi kieruje rozum. To on poddaje światło, w którym oceniamy rzeczy i wydarzenia. W świetle przemyśleń rozumu po przeanalizowaniu jakiejś sytuacji podejmujemy decyzje, wypowiadamy sądy i opinie, angażujemy się w odpowiednie działania. W życiu jest jednak więcej takich sytuacji, których nie jesteśmy w stanie ocenić czy zrozumieć, odwołując się jedynie do własnego rozumu. Ileż razy stajemy wobec konieczności podjęcia decyzji, a rozum nie jest w stanie znaleźć właściwego rozwiązania. W takich okolicznościach, cechujących się trudnością, potrzebna jest interwencja Chrystusa, Jego światło, Jego wiedza. I właśnie tutaj wkraczamy w rzeczywistość darów Jego Ducha. Poprzez nie podsuwa nam swoje światło, wspomagając światło ludzkiego rozumu, w żaden jednak sposób nie niszcząc wolności człowieka. Ten wciąż ma możliwość odrzucania poruszeń Ducha, bo one nigdy nie zniewalają. Są nam udzielane jako dary: Chcesz, to skorzystaj, za nie się nie płaci, są ci dane z troski o ciebie.

Dary przynoszą światło, które przewyższa zdolności ludzkiego rozumu, jego możliwości pojmowania, oceniania i decydowania. Bez tej Bożej interwencji nie można dostrzec nadprzyrodzonej wartości ziemskich cierpień. Przynoszą poruszenia i natchnienia, które opanowują wolę i namiętności człowieka spokojnie, lecz z mocą. Dają siłę trwania w trudnościach. W tym kontekście możemy lepiej zrozumieć wypowiedź świętej Teresy z Lisieux, która niedługo przed śmiercią powiedziała: "Nie byłam jeszcze ani jednej minuty cierpliwa! To nie moja cierpliwość! Zawsze się mylę!". Święta doskonale rozumiała, że tym, co czyni ją cierpliwą w obliczu trudnych doświadczeń, zdolną do właściwego zachowania się w sytuacjach prób, nie jest jej osobista cnota. Przy jej pomocy nie byłaby zdolna do jednej minuty cierpliwości. To siła płynąca z darów czyniła ją wytrwałą, a towarzyszące jej światło Pocieszyciela uczyło, jak się zachować. Świętej nie było obce pytanie, które sobie stawiała: "Cierpię wiele, lecz czy cierpię dobrze? Oto, co jest ważne!". Nikt z ludzi bez pomocy Pocieszyciela nie jest zdolny cierpieć dobrze, czyli wytrwale i z wyczuciem nadprzyrodzonego sensu.

Gdy człowiekowi towarzyszy świadomości własnego ubóstwa i otwartość na przyjęcie pomocy, relacja z Duchem Świętym owocuje uczestnictwem w mądrości Boga. Dzięki niej możliwe staje się ewangeliczne spojrzenie na cierpienie, wypowiadanie właściwych sądów o nim, a przede wszystkim umiejętność przeżywania go z Chrystusem. To między innymi liczenie wyłącznie na siebie, pokładanie całkowitej ufności w potędze i skuteczności własnych przemyśleń utrudnia darom Ducha Świętego poddawanie nas niepojętej mocy Bożej mądrości. A dopiero ona rodzi prawdziwych mocarzy cierpienia.

Mówiąc o siedmiu darach Ducha Świętego, musimy zwrócić naszą uwagę na symbolikę liczby siedem. Gdy Pan Jezus mówi, że należy przebaczać siedemdziesiąt siedem razy, to nie ma na uwadze tej konkretnej liczby przebaczeń, lecz ich nieograniczoność. Przebaczać należy zawsze. Odnosząc to do liczby darów, rozumiemy, że obejmują one całość ludzkiego życia. Błędem byłoby sądzić, że dary odnoszą się do siedmiu aspektów czy dziedzin ludzkiego życia. Całe człowieczeństwo, we wszystkich jego aspektach, i tych, których jesteśmy świadomi i tych nam nie znanych, poddane jest działaniu mądrości i mocy Pocieszyciela.

Dary ujawniają się w tak różnorodnych formach, że nie ma możliwości nakreślenia granic, w których można by je zamknąć. Duch jest całkowicie wolny w swym działaniu i nie odnoszą się do Niego żadne ograniczenia. "Duch przenika wszystko, nawet głębokości Boga samego" - przypomina nam święty Paweł (1 Kor 2, 10). Stąd wynika bogactwo Jego oddziaływania na nas. Jego interwencje mogą być zarówno zmysłowe, jak i czysto duchowe, silne albo delikatne. Respektując naszą wolność, Pocieszyciel może działać w nas poprzez cierpienie bądź ze słodyczą, jawnie lub tak subtelnie, że nawet nie będziemy zdawać sobie z tego sprawy. On zawsze dostosowuje się charakterem działania do odmienności każdego z ludzi, jego możliwości, cech, zleconej przez Bożą Opatrzność życiowej misji.

Dar mądrości, dar rady i dar rozumu pomagają kształtować - od strony teoretycznej - postawy w obliczu doświadczanych przez nas cierpień. Dają wiedzę i umiejętność, każdy w sobie właściwy sposób. Można powiedzieć, że Duch Święty udziela przez nie rozumienia tajemnic cierpienia, daje jakby teoretyczne pojmowanie nadprzyrodzonego sensu prób, trudnych doświadczeń i zmagań. Poprzez pozostałe dary: umiejętności, męstwa, pobożności i bojaźni Bożej, Pocieszyciel umożliwia praktyczne zastosowanie tego, co dane było nam poznać. Oświeca naszą roztropność, by podpowiedzieć jaką decyzję podjąć w konkretnych przypadkach, jakimi środkami się posłużyć, jak zrealizować postawy, które powinniśmy przyjąć, jak wypowiedzieć przekonanie, które w sobie nosimy. Daje światło szczególnie w doświadczeniach powiązanych z cierpieniem. Uczy pięknej sztuki rodzenia miłości w cierpieniu. Rodzić miłość to przecież nic innego jak obumierać sobie, akceptując pojawiające się w życiu próby i cierpienia.

W zapiskach błogosławionej Marii od Jezusa Ukrzyżowanego czytamy: "Wykorzystujcie czas, życie jest tak krótkie! Czyńcie jak pszczoły: zbierają miód po trochu z każdego kwiatka; zbierają go zewsząd po trochu. Wy również, zbierajcie zawsze miód. Zbierajcie go z ciernia, zbierajcie go z róży. Cierń to cierpienie, smutek, zmartwienie, doświadczenie. Róża to radość, pocieszenie. Miód jest na całej drodze, ale o wiele więcej jest go w cierniu niż w róży". Nikt inny poza Duchem Świętym nie nauczy człowieka tej pięknej sztuki zbierania miodu z cierpienia.

Tradycja duchowości chrześcijańskiej podpowiada nam dwa ważne znaki, po których rozpoznać możemy obecność w naszym sercu darów Ducha Świętego. Pierwszym jest nadprzyrodzony pokój. Nie jakikolwiek pokój, ale ten, którego udzielić może jedynie Chrystus. "Pokój zostawiam wam, pokój Mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze, ani się nie lęka" (J 14, 27). Doświadczenie tego pokoju rodzi wewnętrzną radość, która trwa pomimo przeżywanych trudności.

Drugim znakiem jest cierpliwe oczekiwanie. Cechuje je zawierzenie Bogu i poddanie się Jego woli, chociażby była trudna. Pocieszyciel pomaga nie tylko poznać bezcenną wartość życiowych doświadczeń, ale i otworzyć się na nie. Pomaga żyć prawdą, że wszystko, co Bóg dopuszcza, chociażby było niezrozumiałe, jest dla człowieka najlepsze i posiada doskonały sens w perspektywie wieczności.

Sekret cierpienia

Konferencja druga

Im bardziej cierpienie jest wewnętrzne i mniej widoczne dla oczu stworzeń, tym większą sprawia Ci radość, mój Boże. (święta Teresa od Dzieciątka Jezus)

Przyglądając się świętym, dostrzegamy najczęściej ich wielkość. Wzdychamy przy tym ciężko i zazdrośnie, bo wydaje się nam, że otrzymali więcej niż my. Chcielibyśmy i dla siebie podobnej chwały. Rzadziej już uświadamiamy sobie, że ta ich świętość rodziła się w doświadczeniu codziennych zmagań. Nie jest nam łatwo przyjąć, że cierpienie jest kluczem do wyniesienia, które w nich podziwiamy. Pamiętam rozmowę z pewną panią w średnim wieku żywiącą uczucia złości względem Boga i świętej Teresy od Dzieciątka Jezus. Powód - ona otrzymała od Boga tak wiele, a ja nic. Była to oczywiście zaawansowana choroba zazdrości. Wcale nie takie znowu rzadkie zjawisko. W jakimś stopniu podobna dolegliwość cechuje wielu z nas. Pragniemy królować, ale nie w głowie nam dobrowolnie przyjąć cierpienie.

Słynny malarz i rzeźbiarz Michał Anioł Buonarotti przechodził kiedyś w towarzystwie przyjaciół obok zwałów granitu odpadłego od skały. W pewnej chwili artysta stanął i urzeczony patrzył na bryłę kamienia. Przyjaciele sądzili, że ma jakieś widzenie. Kiedy się wreszcie ocknął, zapytali go, co to było? "Widziałem anioła" - odpowiedział rzeźbiarz. Istotnie, okiem artysty oglądał postać anioła, jaką zamierzał wykuć w kamieniu, a serce jego umiłowało ten wytwór wyobraźni zanim jeszcze przybrał widoczne kształty.

Aby zrozumieć królewską godność Chrystusa i Jego świętych, trzeba nam patrzyć na krzyż tak jak Michał Anioł patrzył na blok granitu. Krzyż nie jest pociągający, ponieważ wszystko, co go stanowi, jest na pierwszy rzut oka sprzeczne z ludzkim szczęściem i pełnią. Ci jednak, którzy posiadają Ducha Świętego zdolni są zobaczyć i ukochać wieczne piękno. Krzyż skrywa je w sobie, zanim przybierze ono realne kształty. W ewangelicznym spojrzeniu na cierpienie rodzi się coś, co święci pielęgnowali z niebywałą starannością - sekret ofiarowania się. Pragnęli i dążyli do tego, aby tam, gdzie to było możliwe, ich cierpienie pozostawało nieznane postronnym obserwatorom.

Spisując dzień po dniu wypowiedzi i rozmowy zbliżającej się do kresu życia Teresy z Lisieux, jej rodzona siostra, Matka Agnieszka od Jezusa, odnotowała: "Powiedziała mi podczas rekreacji: Moja Matko, przeczytaj mi, proszę, list, który odebrałaś dla mnie. Odmówiłam sobie czytania go dzisiaj po południu, aby się przygotować do jutrzejszej Komunii świętej. Widząc, że brałam ołówek, aby to zapisać, stwierdziła: Moja zasługa będzie może stracona, ponieważ ci to powiedziałam, a ty to zapisujesz? - Chcesz więc zbierać zasługi? Tak, lecz nie dla siebie... dla dusz, dla potrzeb całego Kościoła, wreszcie, aby rzucać róże wszystkim, sprawiedliwym i grzesznikom".

W podobnym duchu wypowiada się ojciec Pio: "Pan Jezus jest moim świadkiem i Jemu samemu ofiarowałem i ofiaruję moją krańcową nędzę. Zanoszę do Boga dziękczynienie za to, że z tego mojego stanu nic nie ujawnia się na zewnątrz".

Przytoczone wypowiedzi siostry Teresy i ojca Pio mówią nam o tym, że cierpienia przeżywane przez nas w ukryciu mają szczególną wartość w oczach Boga i należy za nie dziękować.

Umiejętność otaczania trudnych doświadczeń życia sekretem nie pojawia się na zawołanie. Jest wynikiem procesu prowadzącego do głębokiego i bezwarunkowego ukochania osoby Jezusa. Tylko miłość, ta w wydaniu najszlachetniejszym, zdolna jest do kultywowania ewangelicznej cichości i ubóstwa ducha. To postawy, które przybrały formę błogosławieństw pozostawionych nam przez Nauczyciela w Kazaniu na Górze (Mt 5, 3-11): "Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemi..., Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie".

Cichość i łagodność są sławione w Biblii bardzo często. Ludzie o takim nastawieniu są duchowo prości i ubodzy, umieją zrozumieć i cierpliwie znosić to, co w bliźnim niedoskonałe, zwyciężają zło dobrem, panują nad złością, nie używają przemocy. To o nich mówi Psalm 37, że "posiądą ziemię i będą się rozkoszować wielkim pokojem" (Ps 37, 11). Cichość nie szuka rozgłosu, uwielbia Boga swą prostotą, dokonuje wielkich dzieł mocą ufności, uczy mądrej współpracy z Jezusem, bo tam, gdzie Jezus, tam jest często dużo tajemnic. Tajemnica zawsze jest obecna w życiu człowieka, bo to, co Boże, nie daje się całkowicie przełożyć na ludzki język.

Ubogi duchem w biblijnej myśli to człowiek samotny, pokorny, pozbawiony ludzkiej ochrony. Schronienie, ufność i otuchę znalazł w Bogu. Otworzył się na Stwórcę, nie w jakiś ogólny sposób, lecz w bardzo konkretny, przejawiający się poszukiwaniem Jego woli.

Cierpienie otoczone sekretem staje się światem intymnym, zarezerwowanym tylko dla oczu Boga. Pierwowzorem przeżywania tej przedziwnej intymności jest sam Jezus. Podczas długich godzin krzyżowej męki można było obserwować zewnętrzne przejawy Jego cierpienia. Nawet my, żyjący wiele wieków po tamtych wydarzeniach, przywołujemy je w opisie, malarstwie czy filmie. Sekretem został jednak otoczony świat wewnętrznych przeżyć Zbawiciela. Tylko oczy Jego Ojca spoglądały na dobrowolną ofiarę dokonującą się w agonii Serca Syna. Nikt z ludzi nie mógłby jej pojąć. W nieznanej nam mierze i w równie nieznany sposób ten sekretny świat dostępny był jedynie Maryi. Więzy krwi między Matką a Synem były zewnętrznymi znakami więzów ducha, a te otwierały przed Nią drzwi tajemnic Jezusa.

Wysiłki świętych, by otoczyć sekretem cierpienie przeżywane dla Jezusa szły jeszcze dalej. Pragnęli cierpieć dla Niego nawet wówczas, gdyby On o tym nie wiedział. Jest to oczywiście niemożliwe, bo oko Boga widzi wszystko, nawet najskrytsze tajemnice ludzkich serc. Prawdziwa miłość zdolna jest jednak i do takich pragnień, których zrealizować niepodobna. Stąd i Jezus patrzy na nie tak, jakby naprawdę były zrealizowane.

W pismach Ojców Kościoła można odnaleźć ciekawe porównanie: Kościół Powszechny jest jak księżyc, który świeci w ciemnościach nocy tego doczesnego życia. Światło, którym świeci nie jest jednak jego. On odbija światło słońca. Podobnie Kościół odbija sobą odwieczną piękność jedynego słońca - Jezusa Chrystusa. Nie głosi siebie, nie żyje sam z siebie. Jest całkowicie uzależniony od Jezusa. Jest jego odbiciem, ikoną. Takie porównanie można też uczynić między Jezusem a tym Jego uczniem, który wchodzi na ścieżkę naśladowania Mistrza w dźwiganiu krzyża. "Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje" (Mt 16, 24). Z biegiem czasu podobieństwo uwidacznia się nie tylko w podjęciu przez ucznia cierpień codzienności z intencją zbawiania ludzi, ale też i w emanowaniu tajemniczym światłem wypełniającym jego serce. W swej wędrówce po firmamencie nieba księżyc przechodzi różne etapy. Podobnie jest z uczniem Jezusa.

Nów. To taki etap wędrówki księżyca, gdy go przybywa. Zwiększa ilość wysyłanego światła, ponieważ wystawia na przychodzące od słońca promienie coraz więcej swojej powierzchni. Im większa płaszczyzna, tym możliwość przyjęcia większej ilości światła, a co się z tym wiąże odbicia go i przekazania dalej, oświetlenia większego obszaru ziemi zanurzonej w mrokach nocy. Księżyc w nowiu to obraz ucznia otwierającego się coraz bardziej na ewangeliczną tajemnicę cierpienia. Często nawet nie zauważa, że swoim życiem oświetla wówczas coraz większe obszary ziemskiej egzystencji swoich bliźnich; rzuca na nich coraz więcej światła; pomaga rozpoznawać kształty i wielkość spraw, między którymi się poruszają. Bynajmniej nie chodzi tutaj o wielość słów. Księżyc oświetla, lecz milczy. Jest to zatem zadanie służby przede wszystkim przez bezgłośne światło przykładu, cierpliwości, prostoty, prawdy, szczerości i prawości życia będącego w nieustannej bliskości Chrystusowego światła. Uczeń służy swoim cierpieniem, oświetla mroki, w których zanurzeni są ludzie nierozróżniający nieraz swej prawej ręki od lewej. Z tak wielką prostotą i czułością tłumaczył to Bóg prorokowi Jonaszowi, który nie chciał oświetlać swym życiem innych: "Tobie żal krzewu, którego nie uprawiałeś i nie wyhodowałeś, który w nocy wyrósł i w nocy zginął. A czyż ja nie powinienem mieć litości na Niniwą, wielkim miastem, gdzie znajduje się więcej niż sto dwadzieścia tysięcy ludzi, którzy nie odróżniają swej prawej ręki od lewej, a nadto mnóstwo zwierząt?" (Jon 4, 10-11).

Księżyc w pełni. To taki księżyc, który całą swą powierzchnię poddał padającym na niego promieniom słońca. Gdy patrzy się na niego wydaje się, jak gdyby sam był źródłem światła. Świeci tak przekonywująco, a jednak jest tylko odbiorcą i przekazicielem światła. Księżyc w pełni to obraz ucznia, którego Jezus zaprasza, aby żył w swym wnętrzu pełnią Jego światła. Życie pełnią Bożych łask nie tylko przemienia od wewnątrz, ale w tajemniczy i nieodparty sposób pociąga również innych jak księżyc w pełni przyciąga do siebie morze, powodując jego przypływ.

Księżyc ubywający to taki księżyc, który w naszych oczach staje się coraz mniejszy. Aż do takiego momentu, gdy nie będziemy mogli go dostrzec. Księżyc ubywający to obraz ucznia podejmującego lekcję pokory. Taka lekcja to przecież nic innego jak nauka obumierania sobie przez służbę innym; to ufne wchodzenie w tajemnicę prób i cierpień. Jednym słowem to otwarcie się na mądrość, którą tak pięknie wyraził święty Jan Chrzciciel: "Potrzeba, aby On wzrastał, a ja się umniejszał" (J 3, 30).

* * *

Jerzy Zieliński OCD, W szkole cierpienia. Trudne drogi do ważnych odkryć,
Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2007.

* * *

1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
sciezka buddyzmu tybetanskiego Koniec cierpienia i odkrycie drogi do szczescia
psychologia sciezka buddyzmu tybetanskiego koniec cierpienia i odkrycie drogi do szczescia his holin
sciezka buddyzmu tybetanskiego Koniec cierpienia i odkrycie drogi do szczescia scbuty
sciezka buddyzmu tybetanskiego Koniec cierpienia i odkrycie drogi do szczescia
szkolenie i egzaminowanie 20042009 ostateczna do podpisu
KOBIETY W BUDDYZMIE-drogi do oświecenia, Buddyzm, Teksty
Ultradźwiękowe otwieranie drogi do mózgu
Okres po zwolnieniu z zakładu karnego stanowi początki trudnej drogi readaptacji społecznejx
Ściągi, Angielski 3, badany be examined ból ache chory ill with cierpieć suffer ćwiczyć do exereise
Cierpienie tabu wersja do druku
Rozne aspekty cierpienia w literaturze, wszystko do szkoly
Drogi do autostrad
Dzien drogi do Meorii
22a, „JEŚLI MASZ DWIE DROGI DO WYBORU WYBIERAJ ZAWSZE TRUDNIEJSZĄ DLA SIEBIE” - POSTULAT
Jak dotrzeć do przyczyn cierpienia, Jak dotrzeć do przyczyn cierpienia
Są cztery drogi do zdrowia, Zdrowie, medycyna itp, Różne

więcej podobnych podstron