BONES Nie zawsze możesz mieć, co chcesz


Nie zawsze możesz mieć, co chcesz [1/10]

Runda 1

Brennan wsiadła do SUV-a Bootha i zajęła miejsce pasażera. Agent właśnie wrócił z tajnej misji, która pozostawiła pustkę w jej życiu przez ostatnie dwa miesiące. Było dla niej zaskoczeniem uczucie straty, jakiego doświadczyła tamtego dnia; w chwili, kiedy dowiedziała się, że wyjechał z Waszyngtonu. Nie spodziewała się takiego napływu emocji i tego, że tak bardzo poczuje się chora, by po prostu wyzdrowieć, kiedy Booth wróci. Zasmucił ją fakt, że nie będzie go widzieć przez dwa miesiące, ale nie mogła mu o tym nic powiedzieć z powodu jego nowej znajomości - Anny.

Nie mogła nigdy „mieć” Bootha w sposób, jakiego skrycie pragnęła. Nie tylko dlatego, że pracowali razem, również dlatego, że była między nimi granica, której postanowili nie przekraczać, a także dlatego, że on był związany z kimś innym. Przygnębiało ją to, ale wśród ludzi nigdy nie pokazywała po sobie emocji, upewniając ich w przekonaniu, że wszystko jest w porządku i w ogóle jej to nie przeszkadza. Nie, nie czuła się z tym źle, nie obchodziło jej to w żaden sposób. Nie zabijało jej, kiedy widziała, jak Booth uśmiecha się do Anny, kiedy spotykali się na obiedzie. I nie bolało jej, kiedy widziała w jego oczach te iskierki, kiedyś wyłącznie dla niej, teraz skierowane ku Annie. Słyszała to imię w stuku obcasów, kiedy szła za nim. Nie przejmowała się tym, ponieważ miłosne życie Bootha nie powinno jej w ogóle interesować. Więc nie obchodziło jej to w ogóle.

Wiedziała, że to wszystko jest kompletną bzdurą, ale musiała utwierdzić się w decyzji by przestać być zakochaną w Seeley'u Booth. Zakochanie było kompletnie nieracjonalne. Więc po krótkim „odczulaniu” się na jego zapach, oczy, uśmiech, uczucie ciepła, jakie go otaczało, dotyk, oddech, radosny ton głosu, skupieniu jego oczu tylko na niej… na pewno poczuje się lepiej. Dopamina i endorfiny nie będą już zalewać jej krwiobiegu w takiej ilości i całkowicie straci nim zainteresowanie. Poczuje się LEPIEJ.

„Dobrze się czujesz?” - zapytał spoglądając na nią kątem oka.

Otrząsnęła się z oszołomienia i rozejrzała się wokół, jakby dopiero wsiadła. Pięści i szczęki miała tak zaciśnięte, że mogła poczuć falę bólu przetaczającą się przez jej głowę.

„Tak,” - odpowiedziała - „w porządku”. Przewróciła tylko oczami słysząc swoją odpowiedź i popatrzyła za okno.

Było już ciemno. Skończyli właśnie kolację, a ponieważ rano Booth przyjechał po nią, by razem pojechać na miejsce zbrodni, teraz był zobowiązany odwieźć ją do domu.
Nagle poczuła się na swoim miejscu niezbyt wygodnie.

„Więc, jak miewa się Anna?” - zapytała. Szczerze mówiąc, lubiła Annę. Była bardzo miłą dziewczyną i bardzo pasowała do Bootha. Chciała mieć dzieci; była miła i wrażliwa, dokładnie jak on. Również Parker znalazł z nią szybko wspólny język, kiedy zabierała go na zakupy i bawiła się razem z nim bardziej jak kolega, niż jak dorosła. Była pedagogiem specjalnym w jednej z pobliskich szkół, a co najważniejsze, czyniła Bootha szczęśliwym, czego Temperance nigdy nie mogłaby uczynić z taką gracją i wdziękiem.

„Dobrze, Bones” - odpowiedział, ponownie rzucając jej spojrzenie kątem oka. - „Właśnie chciałem z tobą o niej porozmawiać.”

Brennan przełknęła ślinę i ponownie przesunęła się na swoim fotelu.

„Booth, wiesz, że nie jestem dobra w rozmowach o relacjach międzyludzkich. Może powinieneś spróbować z Angelą.”

„Nie, potrzebuję rozmowy na ten temat z tobą, moja najlepszą przyjaciółką.”

Oczy Brennan rozszerzyły się ze zdumienia i odsunęła się od niego opierając się o drzwi samochodu.

„O, mój Boże. Oświadczyłeś się jej, tak?”

Booth zaśmiał się głośno i uderzył lewą ręką w kierownicę.

„Nie, Bones” - powiedział uspokajając się i chichocząc od czasu do czasu. - „Znam ją przecież nieco dłużej niż trzy miesiące, z których dwa w ogóle mnie tu nie było!”

Brennan odprężyła się znacznie i ponownie usiadła zwyczajnie na siedzeniu.

„Dobrze, więc o co chodzi?”

„Nie jestem w niej zakochany” - powiedział wprost.

„Ale przecież wy dwoje jesteście dla siebie stworzeni!” - powiedziała w szoku. Poczuła się zarazem szczęśliwa i smutna, kiedy usłyszała jego słowa. Wiedziała, że skoro nie kocha Anny, to ona ma jeszcze szanse, ale wiedziała też, że nie pokona tej granicy, a także, co najgorsze, że on nie należy do ludzi, którzy lubią związki, na które trzeba poświęcić dużo czasu i wysiłku.

„Wiem!” - powiedział. - „To samo sobie powtarzam…”

„W każdym razie miłość… to śmieszny pomysł, Booth” - oświadczyła odwracając wzrok, nie mogła nic poradzić na to, że każde słowo było kłamstwem.

Samochód zatrzymał się przed jej mieszkaniem. Booth zgasił silnik i wysiadł z samochodu. Bones poprawiła ubranie, rozpięła pasy i otworzyła drzwi, by również wysiąść. Przytrzymał drzwi, kiedy wysiadała i zamknął je za nią. Podeszła do schodów i zaczęła iść na górę, w kierunku swojego mieszkania, jednak zatrzymała się, kiedy usłyszała, że jej partner nie idzie za nią.

„Co?” - zapytała.

Schował ręce w kieszenie płaszcza i przez moment patrzył pod nogi.

„Anna jest dla mnie idealna. Kocha Parkera. Jest miła i cudowna. A także mądra. To znaczy nie tak mądra, jak ty, ale wystarczająco.” - roześmieli się oboje. - „Wierzy w Boga i chciałaby wyjść za mąż, mieć dzieci, dom z białym płotem i psa. Ale ma jedną zasadniczą wadę, Bones.”

Podniósł na nią wzrok, a ona patrzyła pod nogi, całą sobą czując obecność mężczyzny, którego nigdy nie będzie miała.

„Jaką?” - zapytała, czując się bardziej sama i pozbawiona wszystkiego, niż kiedykolwiek.

„Nie jest tobą” - powiedział po prostu.

Spojrzała na niego i zobaczyła jego zakłopotaną twarz. Poczuła pod powiekami łzy, a jego uśmiech stał się jeszcze jaśniejszy, o ile to w ogóle było możliwe. Niemal natychmiast zbiegła ze schodów prosto w jego ramiona; po raz pierwszy, od kiedy skończyła piętnaście lat, poczuła się całością.

Nie zawsze możesz mieć, co chcesz [2/10]

Runda 2

„A co z Anną?” - zapytała Brennan, wysuwając się z jego objęć.

„Zerwałem z nią dziś, wcześniej” - powiedział.

Potrząsnęła głową i uderzyła go w klatkę piersiową.

„Pogrywasz ze mną totalnie!” - powiedziała, odwzajemniając jego uśmiech.

„Whoa, Bones! Czyżbyś użyła nowoczesnego słówka nr 101 od dr. Sweetsa?” - roześmiał się.
Uderzyła go jeszcze raz i otoczyła ramionami jego szyję, sięgając ustami po ich pierwszy pocałunek. Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. To było więcej, niż kiedykolwiek śmiała prosić. Jakkolwiek niechętna była wyznaniu swoich uczuć do niego, zwłaszcza przed jego wyjazdem z tajną misją, teraz było to nieważne. Po tylu latach wspólnego przebywania, niezdarnego dzielenia się emocjami i uczuciami, które ukrywali przed sobą nawzajem, mogli wreszcie mieć to, czego oboje pragnęli; nie tylko być dla siebie, ale być razem; naprawdę i prawdziwie razem.

Temperance Brennan była typem kobiety, która nie pochwalała publicznego manifestowania uczuć i parskała śmiechem, kiedy słyszała te wszystkie kobiece teorie na temat romantycznej miłości. Mężczyźni przekonujący o swoim znaczeniu. Kobiety płaczące na ramionach swoich najlepszych przyjaciółek, skomląc „On mnie nie rozumie” i mężczyźni grający w darta z kumplami podśmiewający się z tego, mówiąc „Szurnięte przyjaciółki”. Nic z tych rzeczy jej nie interesowało. Krótko mówiąc była znużona samą ideą miłości.

Ale z Seeleyem Boothem wszystkie jej przyjęte z góry poglądy na temat miłości, małżeństwa; a nawet, jak ośmielała się myśleć, dzieci stawały się nieważne i myśli, że wszystkie te „zjawiska” są możliwe przelatywały jej przez głowę.

Nie mogła się zdecydować, jak ta nowa relacja między nimi wpłynie na ich wzajemne stosunki w pracy, ale; jakkolwiek ważna była to część ich życia, odsuwała od siebie uparcie myśl o tym, żeby w tej chwili otwierać przysłowiową „puszkę Pandory”. Nie chciała psuć tej wspaniałej chwili rozmową na temat relacji w pracy.

Jeszcze raz wysunęła się z jego uścisku by popatrzeć w jego oczy. Widywała je wcześniej z bliska, ale nigdy nie były tak blisko, jak teraz. Wiedziała dobrze, że bardzo łatwo jest się w nich zagubić, ale dziś właśnie tego chciała i nic nie mogło jej przed tym powstrzymać. Z wyjątkiem jego samego, oczywiście.

„Bones?” - mrugnął i odsunął się by uważniej spojrzeć na jej twarz.

„Tak?” - zapytała rozluźniając uścisk wokół jego szyi.

„Życzę ci dobrej nocy. I nie zapomnij dokładnie zamknąć za sobą drzwi” - powiedział odsuwając się od niej.

„Dla… nie wejdziesz na górę?”

Odsunął się z uśmiechem, który można by opisać jedynie jako zarozumiały.

„To wszystko jest dla nas nowe, Bones. Sądzę, że powinniśmy nieco zwolnić tempo.

Zgadzasz się?”

Uśmiechnęła się w odpowiedzi.

„Tak. Sądzę, że masz rację.”

Wtedy, o ile to jeszcze w ogóle możliwe, jego uśmiech stał się jeszcze jaśniejszy, niż zwykle.

„Dobranoc, Bones.”

„Dobranoc, Booth” - odwróciła się i zaczęła iść w kierunku schodów.

„Zamknij za sobą drzwi!” - krzyknął za nią. - „Teraz, kiedy już cię mam nie zamierzam cię stracić”

Dotarła do szczytu schodów i odwróciła się do niego z figlarnym, złośliwym uśmieszkiem.

„A kto powiedział, że mnie masz?”

Roześmiał się głośno.

„Dobre. Bardzo śmieszne” - powiedział sarkastycznie. „Tylko…”

„Zamknąć drzwi” - przerwała mu. „Wiem. Zawsze to robię.”

Otworzyła drzwi do obszernego hallu i weszła do środka. Wiedziała, że Booth ciągle stoi na dole i obserwuje, jak wchodzi do budynku, póki nie zniknie mu całkiem z oczu. Wiedziała to, bo zawsze tak robił i dlatego, że zawsze czuła na sobie jego wzrok.
Ciągle uśmiechała się szeroko, kiedy wjechała na swoje piętro i szła korytarzem do swojego mieszkania. Bolały ją mięśnie twarzy, dawno już nie uśmiechała się w ten sposób. Delikatnie rozmasowała sobie policzki, chcąc zlikwidować napięcie mięśni. Bezskutecznie próbowała choć przez chwilę się nie śmiać. Wsunęła klucz do zamka i przekręciła, słuchając cichego kliknięcia, które brzmiało dla niej tak, jakby jej mieszkanie witało ją z powrotem. Popchnęła drzwi, weszła do środka i szybko oparła się o nie, zamykając za sobą. Booth powiedział jej kiedyś, że najczęstszą metodą wybierania przyszłych ofiar było zaskoczenie ich właśnie w otwartych drzwiach. Zawsze, kiedy otwierała drzwi, słyszała w myślach jego głos, który przekazywał jej tę informację i zawsze wchodziła do mieszkania szybciej.

Zamknęła drzwi na zamek i łańcuch i zasuwę, zanim jeszcze zapaliła światło w mieszkaniu. Zamknęła oczy i wciągnęła powietrze, wspominając słowa Bootha, jego zapach, oczy i ciepło dotyku. Odetchnęła ponownie, nieznacznie zmieszana rozpoznawaniem nowego zapachu. Otworzyła oczy i rozejrzała się po pokoju. Stało w nim 12 bukietów żonkili, rozstawionych po całym pomieszczeniu. Pochyliła głowę, zaglądając do środka, podświadomie wiedząc, że kwiaty są od Bootha. Podeszła do pierwszego bukietu, ustawionego na stoliku do kawy i pochyliła się w jego kierunku. W kwiatach był bilecik.

Wzięła go do ręki i otworzyła. Napisane na nim były dwa proste słowa: „szyfr Cezara”. Uniosła brwi, zaintrygowana. Podbiegała kolejno do wszystkich bukietów, wyjmując kolejne karteczki i układając kolejno na podłodze. Na każdej z karteczek był numer, więc ułożyła je odpowiednio i zaczęła rozszyfrowywać treść. Nie zajęło jej zbyt wiele czasu uporanie się z pierwszą z wiadomości. Szyfr był bardzo prosty, a ona zawsze była dobra w układaniu puzzli. Zanim przeczytała cały tekst wstała szybko, zdjęła płaszcz i pobiegła do kuchni wstawić wodę na herbatę. Kiedy to już zrobiła, zgarnęła wszystkie kartki i usiadła na kanapie.

„Nie jestem poetą, więc nie mogę napisać dla ciebie wiersza, ale gdybym tylko mógł zrobiłbym to w czasie krótszym niż uderzenie serca. Nie potrafię śpiewać, ale gdybym mógł napisać ci piosenkę, zrobiłbym to w sekundę. Nie jeżdżę dobrze konno (i po wypadku na naszym kucyku nie jestem tym zainteresowany), ale gdybyś o to poprosiła, przyjechałbym na pięknym rumaku, by być twoim rycerzem w lśniącej zbroi (nie dlatego, że potrzebujesz ratunku… w większości przypadków). Nie znam nazw elementów układu kostnego, ale znam każdy mięsień w twojej twarzy, który napina się, kiedy się złościsz (zwłaszcza na mnie), lub smucisz (z jakiegokolwiek powodu), lub kiedy potrzebujesz czyjegoś wsparcia (choćbyś nigdy nie chciała się do tego przyznać). Wiem, że nie wierzysz w Boga, ale moja miłość do ciebie jest absolutna i jeśli ty również mnie kochasz, to nie jest to nic innego, jak cud, który otrzymałem od Boga. Ty dajesz mi siłę do tego, żebym wykonywał swoją pracę każdego dnia i powód do tego, by nocą kłaść się spać. Nie zważając na to, jak zareagowałaś na moje słowa o uczuciu dla ciebie, chciałbym, żebyś wiedziała, że nigdy cię nie zostawię i zawsze będę cię kochał.”

Czajnik zaczął piszczeć, zaskakując Brennan gdzieś daleko we własnych myślach. Podskoczyła na kanapie, czajnik, zignorowany kompletnie, gwizdał coraz bardziej przenikliwie. Wstała, zdjęła gwizdek i wyłączyła wodę, pochylając się nad blatem. Ten mężczyzna ją zadziwiał. Pozytywnie zadziwiał, choć myślała, że go zna. Nie myślała nigdy, że był zdolny do czegoś takiego; czegoś tak romantycznego, że zwyczajnie napisane słowa dały jej jakąś niezwykłą lekkość. Ale przede wszystkim rozgrywka już się zaczęła, a ona na starcie została z tyłu już o dwa punkty.

Nie zawsze możesz mieć, co chcesz [3/10]


Runda 3

Minął już tydzień od chwili, kiedy Booth powiedział Brennan, że ją kocha. I od tego czasu raczej rzadko miał okazję porozmawiać z nią na temat ich osobistych relacji. A wszystko przez intensywną pracę nad trudną sprawą, która całkowicie zaprzątała ich umysły. Wydarzyło się kilka nowych rzeczy, małych i drobnych, ale wystarczająco dobrych. W samochodzie, kiedy dyskutowali o sprawie mógł trzymać ją za rękę, nawet wtedy, kiedy sprzeczali się o swoje poglądy, wierzenia, obyczaje społeczne młodzieży w stolicy, czy Ameryce ogólnie. Stali się też bardziej świadomi tego, że czas jakby stawał w miejscu, kiedy patrzyli sobie w oczy po ujawnieniu uczuć, do których nie chcieli się wcześniej przyznać.

Booth właśnie wchodził do gmachu Hoovera, po spędzeniu całego poranka na wizytach u potencjalnych podejrzanych w sprawie i poinformowaniu rodziny zamordowanego o ich stracie. Pomijając te smutne momenty, Booth nie mógł nic poradzić na to, że czuł się szczęśliwy. Czekał trzy lata na chwilę, kiedy będzie mógł powiedzieć Temperance Brennan, co do niej czuje i w końcu ta chwila nadeszła; a on nie został przez nią odtrącony. Nie było już chyba nic, co mogłoby uczynić jego szczęście pełniejszym.

Z pełnym zaufaniem wszedł do własnego biura, rozbierając się z płaszcza i wykonując kilka piruetów w stylu Genea Kelly, przewieszając płaszcz przez poręcz skórzanego fotela stojącego w rogu. Klasnął w ręce i podchodząc do biurka obrócił własny fotel, zanim na nim usiadł. Wszystkie czynności wyglądały jak choreografia ze starego kinowego musicalu. A on był na szczycie świata.

Siedział już w biurze dobre dwadzieścia minut, kiedy w drzwiach pojawił się osłupiały Charlie. Booth spojrzał na niego wyczekująco, a kiedy to nie pomogło zapytał:

„Tak, Charlie?”

„Uh… Agencie Booth… jest dla pana… paczka?”

Na twarzy Charliego pojawił się osobliwy uśmieszek, a ton i intonacja głosu natychmiast wprawiły Bootha w zdumienie. Jakby kwestionował własną wiarygodność.

Booth pochylił głowę w stronę młodszego agenta.

„W takim razie przynieś ją tutaj.”

„Uh…” - Charlie zająknął się i przeniósł spojrzenie z Bootha na niewidoczny punkt na ścianie, jakby szukał owej paczki w myślach.

„Sir, nie jestem pewien, czy to jest wykonalne.”

Brwi Bootha uniosły się z ciekawością.

„Dlaczego? Gdzie ona teraz jest?”

„Jest w hallu, sir. Wystarczająco trudno było uporać się z frontowymi drzwiami. Nie było sposobu, żeby doręczyciel wniósł ją do środka bez użycia… dźwigu, sir” - Charlie roześmiał się nagle, jakby dostrzegając śmieszność całej sceny.

Booth wstał z krzesła i również się roześmiał.

„Co to za rzecz?”

Charlie rzucił szefowi spojrzenie przez drzwi.

„Sądzę, że pan nie uwierzy, póki nie zobaczy” - powiedział.

Booth pobiegł korytarzem do windy. Wpadli na drzwi windy, jak dwóch uczniaków collegeu, którzy wypili kilka piw. Booth wcisnął guzik oznaczający parter i pojechali na dół.
Kiedy drzwi ponownie się otworzyły Booth mógł zobaczyć tłum agentów stojący wokół czegoś, co było niewątpliwie paczką adresowaną do niego. Dzwonek windy oznajmił gapiącym się na duży obiekt agentom przybycie Bootha, który uśmiechał się ochoczo, zastanawiając się, co też na tym świecie mogło wprowadzić taki chaos do budynku Edgara Hoovera. Wyszedł z windy i poczuł czyjąś dłoń na własnym ramieniu. To był jego szef - Cullen.

„Mam nadzieję, że zamierzasz się tym podzielić z jakimś przedszkolem, agencie Booth.”
Oczy Bootha rozszerzyły się wtedy ze zdumienia, co też mogła zawierać ta nieszczęsna paczka. Podszedł bliżej; agenci rozstępowali się robiąc mu przejście do przesyłki. Kiedy już dotarł na miejsce nie mógł uwierzyć własnym oczom.

Stało tam wielkie kwadratowe białe pudło, przewiązane czerwoną wstążką. Miało co najmniej pięć stóp szerokości i trzy wysokości. Na szczycie pudełka przyklejona była niewielka naklejka. Wyglądała zwyczajnie, jak te, które przykleja się do normalnych pudełek, co sprawiało, że na tej paczce wyglądała dość ironicznie. Booth pochylił się w przód i głośno przeczytał napis, który się na niej znajdował. „Specjalne wypieki Cioci Jo”… Przez chwilę wydawało mu się, że jest całkiem pijany.

„Zaczekajcie… no, nie…” - uśmiechnął się i popatrzył na wygłodniałe twarze agentów stojących obok niego.

Wziął od ochroniarza parę nożyczek, które ten niecierpliwie ściskał w dłoni, czekając na otwarcie pudełka. Booth czynił honory przecięcia wstęgi, która lekko spłynęła w dół po pudełku i otworzył wieko, które ukazało im olbrzymie ciasto z jabłkami spoczywające wewnątrz pudła. Mężczyźni stojący wokół niego jęknęli z zachwytem, kiedy tylko po hallu rozszedł się zapach jabłek z cynamonem.
W środku ciasta, opierając się o jeden z jego kawałków, tkwił kartka papieru. Booth postawił stopę wewnątrz pudełka i sięgnął po kartkę.

„Jeśli wpadniesz do tego ciasta,” - powiedział ktoś z tłumu agentów - „nigdy ci tego nie wybaczę, Booth.”

Roześmieli się wszyscy, łącznie z Boothem, który musiał się nieźle wyciągnąć, aby ściągnąć kartkę ze środka ciasta.

„Częstujcie się, chłopcy” - rzucił wychodząc z pudełka i pozwalając im dożywić się własnym prezentem. Podszedł do Charliego, który niecierpliwie wpatrywał się w mężczyzn otaczających ciasto; chcących dostać własny kawałek. Uśmiechnął się do chłopca i gestem zaprosił, by również podszedł do pudełka.

„Jak już tam będziesz, to przynieś mi kawałek.”

Charlie ochoczo ruszył ku pudełku, licząc na kawałek z tej chrupiącej części.

Booth odwrócił się chcąc rzucić okiem na to, co działo się tuż przed nim. Gdyby którykolwiek przestępca mógł teraz widzieć, co działo się w hallu, mieliby najlepszą metodę na odciągnięcie ich od wykrywania przestępstw.

Wyjął notkę z kieszeni i otworzył. Zapełniało ją ręczne pismo Temperance Brennan.

Dotknął palcem krawędzi, zanim zaczął czytać.

„Różnica między tobą, a tym ciastem polega na tym, że po jego zjedzeniu poziom cukru wzrasta najwyżej na kilka godzin, a kiedy jestem z tobą, jest wysoki permanentnie.”

Nie zawsze możesz mieć, co chcesz [4/10]

Runda 4

Minął kolejny tydzień i Temperance Brennan zaczynała się coraz bardziej i szybciej niecierpliwić. Wyglądało na to, że Booth, mówiąc jej, że ją kocha, dał w końcu upust jej emocjom. Będąc przy nim czuła się niezmiernie szczęśliwa, niemal niebiańsko szczęśliwa. A kiedy go przy niej nie było, nie mogła przestać o nim myśleć. Nawet praca przy zwłokach nie mogła powstrzymać jej umysłu przed myślami o nim.

Angela szybko połapała się, skąd euforia u pani antropolog. W końcu zdobyła potwierdzenie rozkwitu nowego związku, który przepowiadała przez ostatnie trzy i pół roku.

„Opowiadaj wszystko!” - piszczała, zasiadając wygodnie na kanapie w biurze Brennan i poganiając ją do typowej „babskiej rozmowy”.

Brennan przewróciła oczami i z niewielkim żalem usiadła naprzeciw.

„To naprawdę…” - powiedziała potrząsając głową - „najbardziej zadziwiająca rzecz, w jakiej miałam okazję uczestniczyć, Ange. I jestem z tym niesamowicie szczęśliwa.”

Angela pisnęła kolejny raz, wywołując tym wybuch śmiechu Temperance.

„Po prostu wiedziałam! Więc jak to się wszystko zaczęło?”

„To raczej długa historia. W zasadzie powiedział mi, że potrzebuje rady w sprawie swojego związku z Anną.”

Angela przewróciła oczami na samo wspomnienie tamtej kobiety.

Poprosił cię o radę w sprawie innego związku?”

„To nie tak, jak myślisz… Powiedział mi, że nie jest w niej zakochany, a ja odpowiedziałam, że to prawdopodobnie najlepsza dziewczyna dla niego.”

„… I?” - zapytała Angela, zupełnie nie rozumiejąc, o co chodzi.

„Powiedział, że nie była najlepsza, bo…” - Temperance zamknęła oczy, po raz kolejny przypominając sobie słowa, które padły tamtej nocy.

„Bo co?” - zapytała Angela lekko zirytowanym głosem.

„Bo nie była mną.”

Angeli opadła szczęka i łzy stanęły jej w oczach.

„To najsłodsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałam.”

Brennan roześmiała się serdecznie widząc reakcję przyjaciółki i kontynuowała opowieść.

„Później poszłam na górę, do siebie. W mieszkaniu czekało na mnie dwanaście bukietów żonkili. Każdy miał bilecik z zaszyfrowanym tekstem, który musiałam odczytać, żeby poznać wiadomość.”

„Jaką wiadomość? - zapytała zdumiona Angela.

Brennan wstała z kanapy i podeszła do torebki. Wyjęła z niej kartkę papieru, która zawierała tekst wiadomości odkodowany tamtej nocy. Podała kartkę Angeli i stanęła za nią, czytając wiadomość po raz kolejny ponad ramieniem przyjaciółki.

„Kochanie! Ależ ty masz obrońcę!” - powiedziała niskim głosem, który zdecydowanie dodawał jej powagi.

Brennan uśmiechnęła się i kontynuowała.

„W odwecie wysłałam pięciostopowe ciasto do FBI.”

Angela wybuchnęła śmiechem.

„Świetny pomysł! Ale, Słoneczko, odwet? To związek, nie bitwa.”

Brennan odebrała Angeli kartkę, wkładając ją z powrotem do torebki.

„Miłość, to pole bitwy, Angela”.

Odpowiedzią na to stwierdzenie był kolejny wybuch śmiechu Angeli.

„Czyżby pani empirystka i naukowiec właśnie przyznała się do tego, że jest zakochana?”

Brennan zaczerwieniła się i natychmiast odwróciła wzrok.

„To tylko takie powiedzonko, Angela. Myślałam, że będziesz ze mnie dumna.”

„Powiedzonko z połowy lat osiemdziesiątych, Słońce” - roześmiała się Angela. -

„Zasłużyłaś na szóstkę za swoje starania. Dołączyłaś bilecik?”

„Bilecik?” - zapytała Brennan.

„Tak, do ciasta”

Temperance spojrzała Angeli w oczy i przygryzając dolną wargę wymamrotała:

„Tak.”

„Więc…”

„Napisałam: `Różnica między tobą, a tym ciastem polega na tym, że po jego zjedzeniu poziom cukru wzrasta najwyżej na kilka godzin, a kiedy jestem z tobą, jest wysoki permanentnie'.”

Angela popatrzyła przyjaciółce w oczy, można by rzec, z podziwem.

„To naprawdę słodkie, Bren.”

Temperance znów się zaczerwieniła, odwracając wzrok. Wtedy do biura wszedł Hodgins.

„Hej, doktor Mc B. Jest dla pani paczka.”

Brennan kiwnęła głową i odwróciła się, ruszając do wyjścia. Ale zanim zdołała dotrzeć do drzwi, jej przyjaciółka zdecydowanie przytuliła ja do siebie, mówiąc:

„Strasznie się cieszę z twojego szczęścia. Poważnie, zasługujesz na to, żeby być szczęśliwa.”

„Dzięki, Ange. Mam tylko nadzieję, że wszystko się ułoży.”

„Na pewno. Jeśli istnieje coś takiego, jak przeznaczenie, to dotyczy ciebie i Bootha.”

Temperance uniosła brwi, chcąc zakwestionować pogląd przyjaciółki, ale w końcu z tego zrezygnowała i poszła odebrać swoją przesyłkę.

Wyszła z biura i skręciła, idąc ku podwyższeniu, gdzie zobaczyła duże prostokątne pudełko, stojące na środku podłogi. Na górze przypięta była faktura z jej nazwiskiem.

Hodgins i Zach stali już obok, zastanawiając się nad zawartością pudła.

Zazwyczaj, kiedy w Instytucie pojawiało się tego typu pudło, zawierało ludzkie szczątki do zbadania. A pojawiały się one tylko wtedy, kiedy Brennan i Booth pracowali nad rozwikłaniem jakiejś sprawy w innym stanie. Tylko że teraz Brennan nie była poza stanem.

Brennan spojrzała na obu mężczyzn i kiwnęła głową, sygnalizując, że będzie potrzebowała ich pomocy przy otwieraniu pudła. Każdy z nich chwycił wieko z innej strony i podnieśli je razem, ujawniając zawartość przesyłki.

„Oh, mój Boże! Czy to jest to, co myślę?” - zapytała Angela, gapiąc się na spoczywający w pudle szkielet.

Brennan roześmiała się i spojrzała na nią.

„W zasadzie nie. Te kości wykonano z akrylu” - powiedziała pochylając się nad szkieletem. - „To model szkoleniowy, całkowicie poprawny anatomicznie.”

Szkielet trzymał w ręku żonkila oraz liścik, które natychmiast zabrała i odwróciła się od wszystkich, żeby spokojnie przeczytać.

„Bez ciebie jestem bezkształtną masą. Nie mogę stać czy siedzieć, nie mogę chodzić czy biegać. Nie mogę ruszać się ani oddychać. Jesteś moimi kośćmi i nie mogę bez ciebie żyć.”

Temperance zaczęła chichotać czytając, co zwróciło uwagę Hodginsa, Zacha i Angeli, która od razu połapała się w sytuacji. Ruszyła za Brennan i wytężyła wzrok usiłując czytać ponad jej ramieniem. Bones przesunęła kartkę tak, żeby przyjaciółka mogła widzieć tekst wyraźnie.

Angela głośno wciągnęła powietrze i spojrzała na przyjaciółkę:

„Skarbie!” - pisnęła.

Tempe uśmiechnęła się, prawdopodobnie bardziej, niż kiedykolwiek dotychczas.

„Musisz mi pomóc coś wymyślić, Ange. Nie wiem, czy dam radę to pokonać.”
Angela kiwnęła głową, kładąc jej rękę na ramieniu.

„Wymyślimy coś doskonałego.”

Brennan podniosła żonkila do nosa, wdychając jego delikatny zapach. Cieszyła się tą grą bezgranicznie.

Nie zawsze możesz mieć, co chcesz [5/10]

Runda 5

Booth siedział na kanapie z butelką zimnego piwa w ręku. Po tygodniu wyczerpującego śledztwa w towarzystwie jego pięknej partnerki i… by użyć znacznie trafniejszego określenia, kogoś znacznie ważniejszego, mógł się w końcu zrelaksować siedząc na kanapie przed swoim nowym 42-calowym plazmowym telewizorem. Piękniej byłoby jedynie wtedy, kiedy ona siedziałaby tam obok niego. Ale nie to było przedmiotem sprawy.

Czekał właśnie na przyjazd swojego syna, Parkera, i zdecydował, że porozmawia z nim na temat nowego wymiaru swojego związku z Bones. Chciał zrobić to sam, zanim dotrą do jego syna jakieś plotki, czy tez strzępy informacji.

Był podekscytowany i nieco zdenerwowany tym, jak jego syn przyjmie tę wiadomość. Nie dlatego, że Parker nie kochał Bones, ale dlatego, że chciał, by zrozumiał, iż w ten sposób staje się ona częścią rodziny, nie zajmując jednocześnie niczyjego dotychczasowego miejsca.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi, więc Booth odstawił piwo i podbiegł otworzyć. Machnął drzwiami, otwierając je szeroko i spodziewając się uścisku małych ramion otaczających go w pasie, ale nic takiego nie nastąpiło. Stanął tylko twarzą w twarz z paczką leżącą na wycieraczce. Rozejrzał się uważnie przed domem, szukając wzrokiem dostarczyciela, ale w pobliżu nie było nikogo.

Pracując jako agent FBI, Booth wyrobił sobie pewne nawyki postępowania. Dokładnie tak było i tym razem. Wbiegł do domu, by po chwili wrócić trzymając w ręku nóż. Uklęknął przy przesyłce, sprawdzając ją uważnie z bliska. Nie było adresu zwrotnego, ani nazwy firmy dostarczającej. Po prostu jego nazwisko napisane komputerowo na kartce i przyklejone na pudełku.

Pochylił głowę i sprawdził, czy z paczki nie dobiegają jakieś odgłosy; nie, w pudełku panowała cisza. Więc wziął nóż i ostrożnie przeciął taśmę, którą oklejona była przesyłka. Powoli odchylił skrzydełka pudła, otwierając je uważnie. Wewnątrz znalazł model samochodu. Jednak nie przypadkowy model, ale dokładną miniaturę jego własnego modelu SUV-a.

Booth natychmiast się uśmiechnął. Wiedział już dokładnie, od kogo pochodziła paczka i dlaczego została dostarczona pod jego drzwi. Wyjął samochód z pudełka z dziecinnym zachwytem, dokładnie takim, jaki miał dla własnego wozu. Otworzył bagażnik i znalazł tam małego żołnierzyka, strzelca ubranego w kuloodporną kamizelkę. Na ten widok roześmiał się głośno. Rozejrzał się, sprawdzając, czy jego partnerka jest jeszcze gdzieś w pobliżu.

„Bones?” - zawołał, ale odpowiedzi nie było.

Zamknął więc bagażnik i otworzył drzwi po stronie pasażera, by znaleźć tam karteczkę.

Wziął ją i otworzył.

Po tych wszystkich walkach, jakie toczyliśmy o to, kto powinien prowadzić, teraz wiem, że nie mogłeś mi na to pozwolić, gdyż zamierzałeś wjechać prosto do mojego serca.

P.S. Jestem w tobie zakochana. Tak dla wyjaśnienia sytuacji.

Booth rozpromienił się tak bardzo, że nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że jego syn stoi u dołu schodów.

„Tatusiu!” - płakał Parker.

Booth natychmiast otrząsnął się z zamyślenia i spojrzał na syna.
„Hej, kolego!”

„Z czego się tak cieszysz?” - zapytał Parker ciekawie.

Agent spojrzał na stojącą za synem Rebeccę, po czym wrócił wzrokiem do chłopca.

„Nic takiego, opowiem ci później.”

„Świetny samochód, tato! Wygląda zupełnie, jak twój!”- powiedział Parker, zręcznie biorąc samochód i otwierając dach. - „Możemy się nim pobawić?”

„Może później, Park.”

„Wrócę jutro. Mogę przyjechać po niego około dziesiątej?” - zapytała chłodno Rebecca.
„Jasne.” - powiedział Booth, wciąż nie mogąc pozbyć się z twarzy uśmiechu.
Rebecca uśmiechnęła się porozumiewawczo.

„Więc…” - powiedziała. - „jak się miewa doktor Brennan?” - zapytała złośliwie.

Booth uniósł brwi i pochylił głowę, jakby chciał przeczytać jej myśli.

„W porządku. Dlaczego pytasz?”

„Tak sobie, bez powodu” - powiedziała śmiejąc się.

„Mhm, Parker, może wejdziesz do domu i pobawisz się autem? Chciałbym porozmawiać z mamą.”

Parker przytaknął, zdecydowanym ruchem chwycił samochód i pobiegł do domu.

„Tylko ostrożnie, Park. Ten samochód jest dla taty bardzo ważny.”

„OKAY!” - wrzasnął Parker z wnętrza domu.

Booth odwrócił się znów w kierunku Rebecki i skrzyżował ramiona w obronnym geście.
„Wiedziałam jej samochód odjeżdżający z podjazdu. A potem zobaczyłam ciebie, jak bawisz się na zimnie samochodzikiem i czytasz liścik z ogromnym uśmiechem na twarzy. Nie jestem ślepa, Seeley.”

„Wiem” - roześmiał się.

Ukradkowy uśmieszek Rebecki stał się zupełnie szczery.

„Naprawdę się cieszę twoim szczęściem.”

„Dzięki, Rebecca. To dużo dla mnie znaczy” - Booth uśmiechnął się z wyraźną ulgą.

Nie zawsze możesz mieć, co chcesz [6/10]

Pogawędka z Parkerem

Dla domowników Bootha nadszedł najwyższy czas na sen. Mini-Booth został zapakowany do łóżka, gdzie zamknął oczy i skupił się na bacznym słuchaniu głosu swojego ojca. Który czytał mu nową książkę, kupioną w pobliskiej księgarni, zawierającą przypowieści Ezopa. Kiedy tylko Booth skończył czytanie, zdał sobie sprawę z tego, że nie rozmawiał jeszcze z synem na temat swojego związku z Brennan. Delikatnie potrząsnął ramieniem syna.

„Hej, kolego, Nie możesz jeszcze iść spać. Chciałem z tobą jeszcze chwilkę porozmawiać” - powiedział pół-szeptem.

Parker otworzył oczy i rzucił ojcu zmęczone spojrzenie.

„Nie śpię jeszcze. Nawet nie jestem zmęczony”- powiedział, ziewając przy drugiej części wypowiedzi.

Booth nie mógł powstrzymać chichotu. Położył swoją dużą dłoń na wątłym ramieniu syna.

„Wiesz, że cię kocham, prawda?” - zapytał.

„No, pewnie, tato. Ja ciebie też” - odpowiedział Parker.

„Więc… Znasz Bones. Jest miła. Lubisz ją, prawda?” - zapytał Booth ostrożnie.

„Kocham Bones. Przecież wiesz.”

Booth z uśmiechem spojrzał na syna.

„Taak… Więc… Bones i ja jesteśmy… więc… ona jest…”

„Czy ona jest twoją dziewczyną?” - zapytał Parker siadając na łóżku.

„Tak, Park” - powiedział zaskoczony. - „Skąd wiedziałeś?”

„Nie wiem” - odpowiedział Parker tajemniczo.

Booth przesunął się na łóżku w kierunku syna i spojrzał mu prosto w oczy.

„Nie przeszkadza ci to? Bo wiesz, będzie z nami znacznie częściej i nie chcę, żebyś się źle czuł w jej towarzystwie…”

„Nie będę!” - roześmiał się Parker. - „Bones jest twoją rodziną. Moją rodziną.”

Booth dał wyraz swojemu zdumieniu:

„Co?” - zapytał.

„Mama ma swoją rodzinę - babcię i dziadka. A Bones jest twoją rodziną.”

„Przecież wiesz, że masz również moich rodziców. Babcię i tatę taty.”

„Pewnie, że wiem. Ale nigdy nie byłem ich zobaczyć. A Bones jest tutaj. Fajnie jest się z nią bawić i jest bardzo miła. I cię kocha.”

Booth uśmiechnął się i potargał synowi włosy.

„Tak, ja też ją kocham, Park.”

„Wiem, tato” - Parker również się uśmiechnął.

„Tak samo, jak kocham ciebie!” - powiedział i zasypał syna gradem całusów.

Parker chichotał i próbował uwolnić się z objęć ojca.

„Tato, przestań!” - krzyczał chichocząc.

Booth przewrócił się na plecy w niepowstrzymanym wybuchu śmiechu. Popatrzył na syna.

„Okay, kolego. Teraz czas spać.”

Parker przytaknął i pospiesznie przykrył się bardziej. Booth podszedł do drzwi i czekał, aż jego syn ułoży się wygodnie. Dla pewności zapytał jeszcze:

„Naprawdę nie masz nic przeciwko temu, że Bones będzie częścią naszej rodziny?”
Parker przytaknął i spojrzał na ojca.

„Dzięki niej jesteś szczęśliwy, jak dziś na frontowych schodach. A to sprawia, że ja też jestem szczęśliwy.”

„Dzięki, Parker” - powiedział gasząc światło i łapiąc za drzwi. - „Dobranoc.”

„Dobranoc, tato.”

Booth szedł korytarzem z uśmiechem na twarzy i z miłością w sercu.

Nie zawsze możesz mieć, co chcesz [7/10]

Runda 6

„Więc…” - powiedziała Angela, opadając na krzesło naprzeciw Brennan. Wyszły razem na lunch i Angela właśnie zamierzała „przesłuchać” Temperance, żeby wyciągnąć z niej wszystkie szczegóły najnowszego romansu współpracowników, które jej jeszcze umknęły.

„Jak mu się podobał samochód?”

„Nie wiem” - powiedziała Bones oddając kelnerce menu i prosząc o to, co zwykle.

Angela również podała menu i zamówiła sobie kawę oraz kanapkę z bekonem, sałatą i pomidorem.

„Jak to nie wiesz? Nie schowałaś się w pobliżu, żeby zobaczyć jego reakcję, kiedy otworzy paczkę?”

„Jednym z założeń tej gry jest to, że wymieniamy te prezenty w mało zachęcający sposób. Zostawiamy je odbiorcy nie czekając na jego reakcję. To byłoby oszustwo, gdybym teraz zrobiła inaczej.”

Angela potrząsnęła głową i przewróciła oczami.

„Czy ktoś czuwa nad wynikiem?”

Brennan zamyśliła się na chwilę.

„Właściwie nie wiem… Chyba powinnam zapytać o to Bootha.”

Angela zaśmiała się z naiwności swojej najlepszej przyjaciółki.

„Dodałaś tę ostatnią część liściku?”

„Tak. A dlaczego pytasz?” - zapytała Brennan z uśmiechem.

Angela po raz kolejny przewróciła oczami.

„Ponieważ, Bren, mężczyzna pisze dla ciebie wiersz i przysyła go z prezentem, a ty rewanżujesz mu się notką z postscriptum, które brzmi bardziej, jak instrukcja wewnątrz-departamentowa.”

„Booth doskonale wie, że nie jestem dobra w wyrażaniu uczuć. Powinien docenić moje starania i cieszyć się z tego, że przynajmniej próbowałam.”

„Ok., mogę zaakceptować takie rozumowanie” - przytaknęła Angela.

„Dziękuję” - powiedziała nieznacznie zadowolona z siebie Temperance.

Jej przyjaciółka natomiast z powrotem usiadła na krześle, kiedy tylko pojawiła się kelnerka, stawiająca przed nimi zamówione jedzenie. Ze słowami podziękowania włożyła sobie do ust frytkę.

„Więc co poza tym?”

Brennan łyknęła kawy.

„Nie wiem, Ange. Minął już ponad miesiąc, a my jeszcze nawet nie spaliśmy w tym samym łóżku.”

Angela roześmiała się.

„Chyba nie masz na myśli tego, że wy nie…”

„Dokładnie to mam na myśli, Ange”- przytaknęła Temperance.

„Wow…” - Angela odchyliła się do tyłu lekko zszokowana.

„A jeśli coś źle zrozumiałam? Co, jeśli on mnie nie chce?”

„Jaki mężczyzna przysyła kobiecie dowody miłości i wiersze wyrażające jego uczucia, jeśli jej nie chce? To nielogiczne Bren.” - powiedziała nieco żartobliwie.

Brennan zaśmiała się.

„Pewnie masz rację. Po prostu nie rozumiem mężczyzn, którzy twierdzą, że mnie kochają, a nie chcą ze mną spać.”

„Booth chciałby z tobą spać, skarbie.”

„Skąd wiesz?”

Angela roześmiała się głośno.

„Czy ty wiesz, ile razy przyłapałam Bootha stojącego `strategicznie' za dużym obiektem lub też wygodnie trzymającego gazetę albo akta sprawy przed jego… no, wiesz… po tym, jak długo ci się przyglądał? Stąd właśnie wiem, że cię pragnie, po prostu poskładałam razem te kawałki miłosnej układanki.”

Tym razem Brennan też się roześmiała.

„No, to przynajmniej wiemy, że to nie jest uszkodzenie `funkcji życiowych'”

Angela zawtórowała przyjaciółce.

„Sully był gentlemenem, ale Booth to gentleman gentlemanów. Czeka na ruch z twojej strony. To jest taki typ faceta, w którym małe dziewczynki kiedyś chciałyby się zakochać. Powinnaś być cierpliwa, bo on przede wszystkim chce mieć pewność, że nie pożałujesz zmian w waszych relacjach. Kiedy przekroczy się w związku tą granicę, nie ma już drogi powrotnej.”

„Masz rację” - przytaknęła Temperance.

Wróciły do Instytutu nieco spóźnione przez tę ich „babską rozmowę”. Brennan bez pośpiechu ruszyła w kierunku swojego biura. Jakkolwiek mocno kochała swoją pracę, zdawała sobie sprawę, że od jakiegoś czasu nie jest już ona najważniejszą częścią jej życia. To sprawiało, że czuła się winna, gdyż praca, jaką wykonywała, zwłaszcza kiedy pracowała dla FBI, była niezmiernie ważna.

Skręciła do swojego biura i znalazła w nim duże pudło, które stojąc na środku podłogi blokowało dostęp do biurka. Na czubku miało nalepkę zadziwiająco podobną do tej, jaką przykleiła do ostatniego prezentu dla Bootha. Jedyną różnicą było to, że tym razem widniało na niej jej własne nazwisko. Ostrożnie przesunęła pudło tak, by zyskać dostęp do biurka. Chwyciła nożyczki z górnej szuflady i otworzyła paczkę. Na wierzchu znajdowała się warstwa gazet.

Ostrożnie zaczęła je usuwać i znalazła breloczek do kluczy w kształcie czaszki. Uśmiechnęła się i kontynuowała wyrzucanie gazet. Pod spodem znajdowało się menu z restauracji, które ze śmiechem odłożyła na biurko obok breloczka. Wyrzucając kolejne gazety z pudła trafiła jeszcze na plastikową świnkę z przyklejoną do niej karteczką głoszącą „Jasper Junior?” Tym razem roześmiała się znacznie głośniej, a śmiech rozszedł się echem po całym laboratorium.

Wszyscy pracownicy przystawali zdziwieni tym, że zimna i bezduszna jak… posąg Doktor Brennan jest zdolna do takich wybuchów śmiechu.

Angela, która właśnie miała wchodzić na podwyższenie na środku laboratorium, natychmiast zmieniła kierunek marszu i poszła za intrygującym dźwiękiem.

Weszła do biura rzucając groźne spojrzenie pozostałym gapiącym się na panią doktor pracownikom i odwróciła się, znajdując swoją najlepszą przyjaciółkę w stanie niemal błogiego szczęścia kopiącą w pudle, pośrodku zasłanej gazetami podłogi. Wiedziała, że albo jest to kolejny prezent od Bootha, albo też kolejny dowód miłości, który Brennan chce włożyć do środka.

Ciesząc się szczęściem przyjaciółki wzięła się za uprzątanie gazet z podłogi. Podnosząc pierwszy kawałek spostrzegła w nim coś dziwnie znajomego. Natychmiast podniosła kolejną stronę, dokonując identycznego spostrzeżenia. Przestała więc zbierać gazety i odwróciła się w kierunku Brennan, która zajęta była wyjmowaniem z pudła glinianego konia i choć Angela nie znała jego znaczenia, to zauważyła, jak bardzo jej przyjaciółka rozpromieniła się na ten widok.

„Słoneczko” - powiedziała, wciąż patrząc na gazety. - „Nie zauważyłaś tego, prawda?”

Temperance odwróciła się w jej stronę, zaskoczona pojawieniem się przyjaciółki w biurze.

„Hmm? Oh… Nie zauważyłam czego?”

Angela podniosła gazetę i pokazała ją pani antropolog.

„Te gazety, to są strony z informacjami o sprawach, jakie ty i Booth rozwiązaliście przez ostatnie trzy lata.”

Brennan ostrożnie postawiła stopy na ziemi i umieściła glinianego konia na biurku.

„Ange!” - powiedziała próbując powstrzymać łzy.

Angela odchyliła głowę i z respektem popatrzyła na przyjaciółkę.

„On jest strasznie romantyczny, Bren!”

Temperance tymczasem przyłożyła ręce do twarzy, próbując powstrzymać rumieńce, które się na niej pojawiły. Jej przyjaciółka tymczasem podeszła do krawędzi pudełka i zajrzała do niego.

„Jest tam coś jeszcze?”

„Nie sądzę, żeby jeszcze coś było. Prawie dotarłam do dna.”

Angela spojrzała na nią z błyskiem w oku.

„Nie wierzę. No, dalej, wyrzućmy wszystko do dna.”

Teraz obie zabrały się za wyrzucanie gazet z pudła, ale miały problem z dostaniem się do tych na dnie. W końcu Angela przewróciła pudło i wpełzła do niego.

„ZOSTAŁO TAM JESZCZE COŚ?” - Brennan wrzasnęła tak głośno, jakby Angela znajdowała się co najmniej na końcu długiego i ciemnego tunelu.

Angela wycofała się z pudła i siadając na piętach odwrzasnęła:

„TYLKO TO!”

Temperance spojrzała na przedmiot, który jej najlepsza przyjaciółka trzymała w dłoni. Było to małe czarne, aksamitne pudełeczko z przyklejoną na nim notką. Oczy Brennan rozszerzyły się na ten widok i Angela stanęła obok niej.

„To pudełko jest za duże do pierścionka, słoneczko. Możesz przestać panikować.” - zaśmiała się.

Tempe spojrzała na nią i ostrożnie wzięła pudełeczko. Ostrożnie otworzyła wieczko i w środku znalazła naszyjnik. Położyła pudełko na biurku i wyjęła naszyjnik, owijając go wokół palców, aby lepiej przyjrzeć się wisiorkowi.

„Co to jest, skarbie?”

Brennan obejrzała się na Angelę i ponownie spojrzała uważnie na wisiorek.

„Wisiorek. Wygląda na to, że są na nim egipskie hieroglify.”

Rysowniczka sięgnęła obok ramienia przyjaciółki i uważnie spojrzała na wisiorek, pocierając kciukiem hieroglify.

„Wiesz, co one oznaczają?”

Temperance potrząsnęła głową.

„Nie mam pojęcia, ale znam łatwy sposób, żeby się dowiedzieć.”

Podała łańcuszek przyjaciółce, odwracając się plecami i unosząc włosy, by ta spokojnie mogła go jej założyć na szyję. Kiedy naszyjnik znalazł się już na właściwym miejscu, usiadła przy biurku i oderwała notatkę. Spojrzała jeszcze raz w kierunku Angeli, która potakując dodawała jej otuchy i rozłożyła kartkę papieru.

Tym razem nie jest to wiersz działający na wyobraźnię.

Wiesz, że poślubiłbym cię w czasie krótszym niż uderzenie serca, a ja wiem, że nie wierzysz w małżeństwo. Więc proponuję tego nie proponować. Zamiast tego „archaicznego zwyczaju” chciałbym, żebyś miała ten naszyjnik. Jest to autentyczny egipski wisior, a hieroglify na nim znaczą tyle, co „Wieczna Miłość”.

Mam świadomość tego, że żadne z nas nie będzie żyło wiecznie. Jednak gdybym mógł na zawsze zostać z tobą u boku, byłaby to kolejna rzecz, którą zrobiłbym w czasie krótszym niż uderzenie serca.

Brennan wyglądała na ledwie żywą, Angela klęczała obok niej.

„Skarbie, co tam jest napisane?” - w oczach Angeli błyszczało zainteresowanie.

„Muszę iść” - powiedziała Temperance, wstając gwałtownie i upuszczając notkę na biurko.

„Co?!” - zawołała Angela wstając, aby uspokoić przyjaciółkę.

Temperance była podenerwowaną. Rysowniczka rzadko miała okazję, jeśli w ogóle, widzieć przyjaciółkę tak urażoną. Była zdecydowana pochwycić przyjaciółkę, ale jej wysiłki na nic się zdały.

Brennan krążyła po biurze, próbując przypomnieć sobie, gdzie po przyjściu położyła płaszcz i portfel. Jej prawa ręka pocierała czoło, jakby chciała w ten sposób odzyskać odrobinę zdrowego rozsądku, ale przychodziło jej to z dużym trudem. Jej stopy rozgarniały dookoła gazety, które zaścielały podłogę i nie mogła zdecydować się, w którą stronę iść, krążąc po środku biura. W końcu spostrzegła płaszcz na oparciu kanapy i podeszła po niego.

„Skarbie!” - wrzasnęła Angela, chcąc skłonić przyjaciółkę do zwierzeń. - „Co się dzieje?”

Brennan spojrzała w jej kierunku, ale wyglądało to tak, jakby patrzyła przez nią.

„Muszę stąd wyjść. Powiedz Cam, że biorę wolne popołudnie.”

Angela zamarła, zaniepokojona jej reakcją.

„I co ja mam jej powiedzieć?”

Brennan potrząsnęła głową, wypuszczając z ręki klucze.

„Um…” - powiedziała upuszczając klucze i szybko schylając się, by je podnieść. Ponownie złapała się ręką za czoło i zamknęła oczy. - „Powiedz jej, że jestem chora. Cokolwiek.”

Szybko wyszła z biura, zostawiając zmartwioną i zaniepokojoną Angelę z całym tym bałaganem. Angela wiedziała, że ucieczka Brennan z Instytutu była już wystarczająco zła, miała jednak nadzieję, że nie ucieka ona jednocześnie od swojego szczęścia.

Nie zawsze możesz mieć, co chcesz [8/10]

Interwencja

Booth siedział w swoim biurze myśląc o Brennan i ostatnim prezencie, jaki jej dał. Poszedł do Instytutu Jeffersona w czasie lunchu, jak tylko Angela napisała mu, że wyszły z budynku. Mógł poczekać, żeby usłyszeć od rysowniczki, jaka była reakcja Temperance na podarunek. Wbrew intensywnemu wypytywaniu przez Angelę nie wtajemniczył jej w niespodziankę. Nie tylko dlatego, że była to sprawa prywatna, ale także dlatego, że Angela bardzo chętnie doradziłaby mu, co powinien zrobić. Jego spokojne rozmyślania zostały nagle przerwane przez ciężki odgłos kroków, zmierzających do jego biura.

Brennan wpadła do pomieszczenia zdenerwowana.

„Wygrałeś” - powiedziała głośniej, niż to było konieczne.

Booth poderwał się z krzesła, kiedy tylko weszła, niepewny, jakie uczucia wywołał jego podarunek, gniew, czy szczęście.

„Wygrałem?” - zapytał ostrożnie. Jednak kiedy zobaczył naszyjnik, uśmiechnął się.

„Ożeń się ze mną” - rzuciła, natychmiast potem zakrywając usta ręką.

„Ale…” - powiedział, biorąc pokrzepiający, długi wdech. - „Przecież sądzisz, że małżeństwo jest archaiczne i przestarzałe.” - powiedział, poprawiając klamrę paska.

Podekscytował go jej wybuch i nie był w stanie ukryć swoich uczuć, ani tych w głosie, ani tych na twarzy.

Brennan, wciąż zaciskając usta, kiwnęła tylko twierdząco głową w odpowiedzi.

„Powtarzasz też, że nie potrzebujesz kawałka papieru, by udowodnić, że kogoś kochasz” - powiedział sięgając ręką do ust.

Ponownie kiwnęła potakująco głową i pozwoliła rękom opaść wzdłuż ciała. Booth poruszył stopami i zamyślił się na chwilę.

„Mówiłaś poważnie, czy to jakiś rodzaj instynktownej reakcji?”

Brennan tupnęła nogą i zacisnęła pięści.

„Po prostu powiedz tak, zanim zmienię zdanie! Do diabła! Czasami jesteś strasznie wkurzający!”

Booth obiegł biurko i wziął ją w ramiona.

„Tak, oczywiście!”- powiedział. Pocałował ją w policzek, a ona odwróciła głowę, żeby dotknąć ustami jego ust.

Położył ręce na jej plecach, przyciągając ją bliżej i podnosząc w górę, a ona objęła go rękoma za szyję, pozwalając palcom wsunąć się w jego włosy.
Przed biurem zebrał się spory tłumek gapiów. Część z nich (zwłaszcza ci, którzy stawiali duże sumy) nie wierzyła, że kiedykolwiek do tego dojdzie. Przede wszystkim zaś byli zaskoczeni widząc stateczną panią doktor oplatającą nogami tułów Bootha.
Booth wyszedł z biura z zachwyconą Brennan oplecioną wokół niego. Po chwili zdał sobie sprawę, jak cała ta scena musiała wyglądać, widząc wokół siebie zszokowane twarze innych agentów oraz dyrektora Cullena.

Na moment Boothem zawładnęła panika, ale po chwili się uspokoił. Pocałował Temperance w czoło i stanęli przed dyrektorem. Wtedy Booth powiedział:

„Sir, jeśli nie ma pan nic przeciwko, moja narzeczona i ja chcielibyśmy wziąć wolne popołudnie.”

Słysząc słowo „narzeczona” wszyscy agenci nagle poczuli się, jak pijani i bardzo ucieszeni wiadomością. Cullen spoważniał i klepnął agenta po plecach.

„Gratuluje wam obojgu. Oczekuję pisemnego zaproszenia na ślub” - powiedział, po czym odwrócił się nieco bardziej w kierunku Brennan. - „Wnioskuję więc, że to pani pomysłem było przesłanie tutaj czegoś, co znane jest jako `ciasto marzeń'?”
Brennan zaczerwieniła się i zsunęła, stając na ziemi.

„Tak, sir.”

„Mogę więc tylko mieć nadzieję, że na przyjęciu weselnym zamiast tortu pojawi się

dokładnie taki placek.”

Temperance roześmiała się i spojrzała na Bootha.

„Nie sądzę, by była okazja do serwowania czegokolwiek innego.”

Po tych słowach agent i doktor antropologii sądowej opuścili budynek FBI i spędzili resztę dnia w swoich ramionach.

Zwycięzca bierze wszystko.

Nie zawsze możesz mieć, co chcesz [9/10]

Rok później związek Brennan i Bootha rozwijał się gładko. A nawet lepiej, niż gładko. Właściwie w każdym aspekcie było wspaniale. Trafiały się, rzecz jasna sprzeczki oraz walki, ale znali siebie na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie ustaną one tylko dlatego, że byli teraz zależni od siebie nawzajem. Do czego Brennan za nic w świecie nie chciała się przyznać.

Nawet po ciężkiej sprzeczce zasypiali w swoich ramionach, bo nie potrafili już spędzać nocy z dala od siebie i, szczerze mówiąc, żaden z powodów, jakie mogły im przyjść do głowy, nie wydawał im się odpowiedni, aby spędzać noc osobno.

Możecie to nazwać dowolnie, nowością bycia z kimś związanym, lub też nowością bycia zakochanym, co łatwo zrozumieć. Od ich miodowego miesiąca, który spędzili w Irlandii, wszystko układało się wręcz rewelacyjnie. Żadne z nich nie mogło wyobrazić sobie, jak wyglądałoby życie, gdyby się nie poznali lub gorzej, gdyby coś stało się jednemu z nich.

Tego ranka Booth obudził się w łóżku sam. Była prawie ósma, a w domu dawało się wyczuć zapach kawy, który dolatywał z kuchni. Sturlał się z łóżka i założył szorty, zanim leniwie powlókł się do kuchni. Światło było włączone, ale pomieszczenie było puste. Stał przez chwilę, słuchając odgłosów dobiegających z domu, ale wszędzie panowała cisza.

Rozejrzał się i dostrzegł kartkę na stole.

Poszłam dziś do pracy wcześniej. Zrobiłam kawę i zostawiłam ci włączony toster. Położyłam też coś dla ciebie na stole w salonie.
Kocham cię.

Twoja Bones.

Uśmiechnął się, podszedł do ekspresu i nalał sobie filiżankę kawy. Nie mógł zrozumieć, jak mogło mu się przytrafić takie szczęście? Teraz, po tym wszystkim, co robił w swoim życiu, czy Bóg mógł mu dać największy skarb, jaki kiedykolwiek przyjął? Pociągnął łyk czarnej kawy, wciągnął powietrze do płuc i odwrócił się w stronę lodówki. Wyjął mleko i dolał nieco do kawy, po czym schował pojemnik z powrotem i zamknął drzwi kopniakiem. Zamieszał kawę, oblizał łyżeczkę, wrzucił ją do zlewu i pociągnął kolejny łyk.

Był wdzięczny za każdy dzień i co dzień modlił się, żeby to mogło trwać wiecznie. On i Brennan byli zgrani pod każdym względem i uzupełniali się w jakiś wariacki wręcz sposób. Booth pomyślał tylko, że Bóg na pewno istnieje, nie zaplanował tylko tego od początku.

Poszedł do salonu i klapnął na kanapę, włączając telewizor. Pośrodku stolika leżały dwa małe pudełka. Booth ocenił, że w środku mogłaby mieścić się bransoleta. Jednak nie sądził, aby właśnie tak było. Nie nosił biżuterii, a Temperance doskonale o tym wiedziała. Pudełka były ponumerowane. Sięgnął po pierwsze z nich i otworzył je. W środku znajdowało się kubańskie cygaro. Widząc to Booth roześmiał się głośno, mógł bowiem teraz legalnie aresztować własną żonę. Obejrzał je dokładnie i odłożył do pudełka, ciekawy, co też ono mogło oznaczać.

Podniósł drugie pudełko i również je otworzył, znajdując w środku pozytywny test ciążowy. Szczęka mu lekko opadła, popatrzył na symbole jeszcze raz. Zamknął oczy i otworzył je ponownie, by mieć pewność, że nie myli go wzrok. Nie, nie miał halucynacji i tak, test miał wynik pozytywny. Podskoczył na kanapie i ostrożnie odłożył test z powrotem do pudełka, a potem pobiegł do sypialni się przebrać.

Nie zawsze możesz mieć, co chcesz [10/10]

Temperance Brennan stała na podwyższeniu uśmiechając się do siebie. Wiedziała, że takie zachowanie zapowiada kłopoty z Angelą, ale nic nie mogła na to poradzić. Jedyne, co mogła zrobić, to czekać aż Booth się dowie i wtedy podzielić się sekretem z Angelą.
Czuła, że przyjaciółka gapi się na nią stojąc po przeciwnej stronie stołu i mając nadzieję na uzyskanie jakichś wyjaśnień bez pytania, co się dzieje. Angela zdecydowała się wreszcie podejść do niej i pochyliła się w jej stronę.

Brennan jednak ucięła dyskusję w zarodku.

„Nie mogę ci jeszcze nic powiedzieć, ale obiecuję, że dowiesz się do końca dnia.” - powiedziała napotykając spojrzenie Angeli.

„Robisz postępy w rozszyfrowywaniu ludzi, słoneczko!” - powiedziała Angela, zaskoczona trafnością spostrzeżeń przyjaciółki i dumna z jej osiągnięć.

Brennan roześmiała się, odstawiając naczynia na metalowe nosze i kierując się w stronę swojego biura. Niemal dotarła już do drzwi, kiedy poczuła parę obejmujących ją silnych ramion oraz usta, dotykające jej szyi. Odwróciła się natychmiast i objęła ramionami szyję męża, uśmiechając się. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, poczuła jego usta na swoich.

Odsunął się od niej, a ona niemal rozpłynęła się widząc łzy w jego oczach.

„Myślałem, że nie chcesz mieć dzieci.” - powiedział cicho.

„Zmieniłam się pod tak wieloma względami odkąd cię znam.” - powiedziała, pocierając delikatnie jego policzek. - „Nie wiem, dlaczego zwlekałam tak długo z podjęciem decyzji, ale nigdy nie będę żałowała, że mam z tobą dziecko.”

„Myślałem, że bierzesz pigułki.” - uśmiechnął się.

„Przestałam trzy miesiące temu.” - również odpowiedziała mu uśmiechem.

„Jesteś najbardziej zadziwiającą kobietą, jaką znam. Wiedziałaś o tym?” - powiedział śmiejąc się dalej i znów ją pocałował.

Brennan ponownie pozwoliła sobie na wybuch śmiechu, a Booth pomyślał, że umarłby szczęśliwy słysząc ten śmiech.

„Ehh…, ktoś mi to mówił.”

Podniósł ją w ramionach, pocałował i zakręcił dookoła. Stawiając ją z powrotem na ziemi zakończył pocałunek i oparł swoje czoło o jej.

„Może zjemy wcześniejszy lunch?” - zapytał.

„Przez nasze wcześniejsze lunche mam sporo zaległej roboty.” - narzekała Brennan.

„Daj spokój, Bones! Pożyj trochę!” - powiedział, posyłając jej swój niesławny czarujący uśmieszek.

„W porządku, wygrałeś!” - powiedziała, może nieco zbyt dramatycznie, odsuwając się od niego. Odwróciła się i poszła do biura zabrać swoje rzeczy.

„Taaak.” - poszedł za nią, chichocząc sam do siebie. Narzuciła płaszcz na ramiona i uśmiechnęła się do niego. Oparł się o futrynę. Serce zabiło mu mocniej na widok spojrzenia, jakie mu posłała. Przepełniała go radość.

„Tak, wygrałem.” - powiedział, kiedy ruszyła w jego stronę.

19



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Mały podatnik to nie zawsze to samo co mały przedsiębiorca
Mozesz robic co chcesz Sztuka autohipnozy e 0iqp
Nie możesz mieć do nikogo poza sobą pretensji
Knotz Ksawery ks Nie bój się seksu czyli kochaj i rób co chcesz
BIERZ CO CHCESZ -shazza, Teksty z akordami
mieszanko kto ciebie nie robil ten wie co starcil
Dlaczego outsourcing nie zawsze jest udany
1(6), Nie wszystko z˙oto, co si˙ ˙wieci z g˙ry,
Historia wychowania, Hist sciaga, Archaiczna rodzina rzymska była nie tyle instytucją społeczną, co
94 INTERESY KAPŁANÓW NIE ZAWSZE SĄ INTERESAMI BOGA
Nie ominie cię to co najlepsze, Rozwój duchowy
NPR nie zawsze OK, Rodzina katolicka
MASZ CO CHCESZ, Czyli jak zdobyć co chcesz w codziennym życiu
Co chcesz, S E N T E N C J E, E- MAILE OD PANA BOGA
nie ma tego złego,co
Historia wychowania, Hist 1, Archaiczna rodzina rzymska była nie tyle instytucją społeczną, co polit
Dlaczego pozytywne mysli nie zawsze dzialaja, Rozwój osobisty

więcej podobnych podstron