Johann Wolfgang Goethe Faust tragedii część pierwsza


0x01 graphic


Faust to symbol nieustannego zmagania się człowieka-geniusza ze skończonością wszystkiego, co ziemskie. Im wyżej wznosi się duch mędrca, dążący do poznania ta­jemnic wszechświata, tym silniej odczuwa on niedoskonałość swych władz umysło­wych, wytyczających granice ludzkiego po­znania.

„Boskość" człowieka, stawiająca go po­nad innymi stworzeniami, i jego ograniczo­ne, podyktowane kondycją śmiertelnika możliwości prowadzą do konfliktu tragicz­nego, który legł u podstaw jednego z naj­bardziej znaczących utworów literackich wszech czasów.

Słynny dramat Johanna Wolfganga Goe­thego, którego bohater przechodzi coraz wyższe stadia wewnętrznego rozwoju, aż do osiągnięcia „najwyższego piękna", jakim jest głęboki humanizm, prezentujemy dziś w nowym przekładzie znakomitego pisarza, tłumacza i krytyka, Artura Sandauera.

Projekt obwoluty

Elżbieta Kolączkowska-Frańczuk


FAUST. TRAGEDII CZĘŚĆ PIERWSZA


Johann Wolfgang Goethe

FAUST

TRAGEDII CZĘŚĆ PIERWSZA

Przełożył

i przedmową oraz przypisami opatrzył

Artur Sandauer

WYDAWNICTWO LITERACKIE KRAKÓW


Podstawa wydania:

Faust. Der Tragódie er ster Teil

Samtłiche Werke, bearbeitet von Theodor Friedrich.

Verlag Philipp Reclam jun., Leipzig

ISBN 83-08-01539-5

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987

0x01 graphic


Edycie i Adolfowi Lothom Tłumacz


NARODZINY FAUSTA

„Na jawie i we śnie — pisze w 1780 r. Goethe do Lavatera — towarzyszy mi ów obowiązek codzienny. [...] Nad wszystkim góruje i nie daje mi na chwilę zapomnieć o sobie pragnienie, by piramidę mej osobowości, której podstawa jest mi dana i założona, dźwignąć — możliwie jak najwyżej — w powietrze".

Piramidą jest też Faust — dzieło niebywałych, jak na dramat, rozmiarów, bo liczące przeszło 12 tys. wersów, o niebywałym, bo przeszło sześćdziesięcioletnim okresie powstawania. Rozpoczęte za młodu, rosło z czasem i ogromniało w problematyce. Również i tutaj podstawę miał Goethe daną, lecz szczyt dźwigał — całym swym życiem — jak najwyżej.

Podstawa, na szczęście, się zachowała. Jest to — odnaleziony w 1880 r. — rzut pierwszy, zwany Pra-faustem. Pisał go jeszcze w latach 1773-1775 student uniwersytetu; wyrastał też z ówczesnych jego przeżyć. Jest ślad rozczarowania do studiów, monolog wstępny Fausta; są burszowskie hulanki; jest młodzieńcza miłość. Z upływem lat utwór, zapoczątkowany tak skromnie, urasta do rozmiarów kosmicznych.

Wpierw jednak — parę słów o bohaterze. Pod koniec XVI w. ukazała się we Frankfurcie nad Menem — tym samym, gdzie miał w 1749 r. przyjść na świat Goethe — Historia słynnego na świat cały praktykarza i czarnoksięż­nika, doktora Johanna Fausta, oparta na dziejach postaci autentycznej. Wielokrotnie opracowywana, zawędrowała do Anglii, gdzie udramatyzował ją Marlowe. Sztukę przywieźli komedianci z powrotem do Niemiec. Bohatera znał więc Goethe z jarmarcznych książek i widowisk.

Autentyczny Faust narodził się pod koniec XV w. w

7


Knittlingen; magię studiował— jak informuje znający go osobiście Melanchton — w Krakowie. Kto wie, czy nie figuruje on pod innym nazwiskiem — bo „Faust" to pseudonim — w księgach immatrykulacyjnych Uniwersy­tetu Jagiellońskiego i czy intrygująca ta postać nie posłu­żyła za wzór opowieści o Twardowskim, z którym to i owo ją łączy? Po studiach Faust wraca do Niemiec, gdzie pędzi żywot wędrownego szarlatana. Na ostatnie jego ślady natrafiamy w 1541 r.; zwłoki leżały — mówi legenda — twarzą ku ziemi, co potwierdzało pogłoski o czarcim cyrografie.

Przyjrzyjmy się bliżej Prafaustowi! Rzuci to światło na jądro przyszłego dramatu. Otwiera się on wspomnianym monologiem, który daje wyraz rozczarowaniu studiami; przerywa go wejście famulusa (asystenta Faustowego) Wagnera, mola książkowego, święcie przekonanego o wartości tego, do czego mistrz tak niewielką przywiązuje wagę.

Ni stąd, ni zowąd — scena z Mefistofelesem. Przebra­ny za uniwersyteckiego bakałarza (szlafrok, peruka) na­trząsa się ze studiów przed pełnym szacunku do profesor­skiej wiedzy, a przybyłym z prowincji żakiem. Faust z Mefistofelesem, Wagner z żakiem — tworzą dwie równo­ległe pary: tamci wątpią, ci wierzą w wartość nauki. Wprowadza nas to na nowy trop, na cechy mefistofeliczne w osobowości samego poety.

Wróćmy do Prafausta! Jesteśmy w piwnicy Auerba-cha: do rozbawionych burszów przysiadają się Faust i Mefistofeles, dokonując sztuczek magicznych, dobywając z wywierconej w stole dziury wina. Mogło to, zauważmy, posłużyć rozczytującemu się w Goethem Mickiewiczowi za natchnienie do Pani Twardowskiej. I tutaj bowiem bies

Szewcu w nos wyciął trzy szczutki, Do łba przymknął trzy rureczki, 8


Cmoknął, cmok i gdańskiej wódki Wytoczył ze łba pół beczki.

Po filozoficznej — część erotyczna. Z mózgowca przeobraża się w żarliwego, choć niezbyt stałego, ko-chanka Małgorzaty. I ten motyw jest autobiograficzny: zakochany śmiertelnie we Fryderyce Brion, młody Goe-the — snadź w przeczuciu wyższych przeznaczeń —- w końcu ratował się, jak miał robić niejednokrotnie w przyszłości, ucieczka: wyrzutom sumienia dawał ujście w poezji.

Sensualista kłócił się w nim bowiem z intelektualistą, poeta — z uczonym, romantyk — z klasykiem. Był — niczym biblijny Józef— obdarzony podwójnym „błogo­sławieństwem nieb wysokich, błogosławieństwem den głębokich" (Ks. Rodzaju, XLIX, 25. Przekład A.S.) Bogactwo jego osobowości wywodziło się na równi z wyżyn intelektu, co z głębi instynktu.

Zdobyć się na połączenie podobne — artysty z nau­kowcem — potrafił przed nim tylko Leonardo da Vinci, który znalazł — jak pisze o nim Paul Valery, też poeta i matematyk w jednej osobie — „nową postawę centralną, skąd przedsięwzięcia poznawcze i działania artystyczne są równie możliwe" ( Wprowadzenie do metody Leonarda da Vinci). Epitet Olimpijczyka, który przylgnął do Goethe­go, nie czym innym się tłumaczy. Czy bowiem i bogowie olimpijscy nie łączą namiętności ludzkich z nadludzką mądrością?

W scenach z Małgorzatą przeobraża się Faust z profesora w kochanka. Czyżby „Professorenliebe", z której tak pokpiwają Niemcy? Długo nie znajduje Goethe sposobu, by wyjść z tej sprzeczności-śmieszności, pogo­dzić starca z młodzieńcem; stąd też chyba wieloletnia przerwa w pracy nad Faustem. Dopiero po 15 latach w 1788 r., podczas podróży włoskiej, pisze w Rzymie

9


Kuchnię czarownicy, gdzie poddaje Fausta magicznemu zabiegowi odmłodzenia.

Jest to, zauważmy, mit osobisty. Erupcje poetyckie następowały u niego, pisze Kretschmer, z zadziwiającą regularnością — co lat siedem, związane zawsze z nową namiętnością. Czyż poszczególne dzieła nie stały pod znakiem poszczególnych kobiet? I czyż jeszcze siedem-dziesięcioczteroletni starzec nie zabiegał o rękę siedemna­stoletniej Ulriki von Lewetzow, spodziewając się po niej — kolejnego odmłodzenia?

Młodość to cena, za jaką Faust zapisuje duszę Mefi-stofelesowi. Pozostawały do nakreślenia dzieje tego zapi­su. Nie uzasadnione przedtem pojawienie się Mefistofe-lesa znajduje teraz motywację. Utwór pogłębia się tym samym o nową problematykę: roli diabła (czyli zła) w świecie. Zło — dochodzi do wniosku Goethe — jest nieodzownym elementem życia.

Nie będziemy tu podawać dat powstawania poszcze­gólnych fragmentów, czyli przemiany Prafausta w Fausta właściwego. W ostatniej wersji monolog wstępny nie urywa się już na rozmowie z Wagnerem; po jego odejściu Faust podnosi kielich z trucizną do ust, lecz w ostatniej chwili powstrzymują go od samobójstwa wielkanocne dzwony oraz towarzyszące im chóry.

Powstaje z kolei scena Przed miejską bramą. W Wielką Niedzielę tłum wylęga na podmiejskie łąki; do przecha­dzających się Fausta i Wagnera przyczepia się tajemniczy pudel, z którego — po powrocie do Faustowskiego gabinetu — wyłania się nie kto inny, jak Mefistofeles: znajomość zostaje zawarta, cyrograf w końcu podpisany.

Zogromniały w ten sposób dramat wymagał wprowa­dzenia. Powstaje ich aż trzy: przejmujące Przesianie, które ukazuje dystans czasowy, jaki powstał między tamtymi młodzieńczymi próbami a pięćdziesięcioletnim już bez mała autorem; dalej dwa prologi, jeden „na teatrum", 10


drugi — w niebie. Właśnie ow drugi stawia zagadnienie roli zła na świecie. Jest ono — twierdzi biblijny „Hiob"

— doświadczeniem zesłanym na człowieka; jest ono —
twierdzi Goethe — fermentem, który nie pozwala mu
gnuśnieć w bezczynności.

Naczelną ideologią dramatu staje się teraz — czyn. Wyznaje ją i Faust z części pierwszej, gdy zasiada — wzorem Lutra — do tłumaczenia Pisma Świętego i oddaje zdanie Ewangelisty Jana „Na początku było Słowo" nie przez „słowo", lecz przez „czyn"; wyznaje i Faust z powstałej po latach (1825-1831) części drugiej, gdy kończy życie osuszaniem nadmorskich terenów.

Praca nad częścią pierwszą dobiega w zasadzie końca

W wersji ostatecznej znika właściwa pierwszemu rzu­towi niespójność między partią filozoficzną a erotyczną; zostaje też przerzucony pomost między dwoma aspektami osobowości bohatera-autora. Przypadek ten potwierdza prawdę ogólną: im większe w człowieku sprzeczności, im osiągnięcie harmonii trudniejsze, tym jest ona cenniejsza, gdy zostaje osiągnięta. Właśnie wrodzona dysharmonia zmusza do rozwiązywania sprzeczności na coraz wyższym szczeblu.

Brak równowagi? U Goethego? Ale — czyż nie napomyka on w znanym wierszu o swym dziedzicznym niezrównoważeniu?

Po ojcu roslość mam postawy, Życia poważne branie,

11


A po mateczce — chęć zabawy, W bajdach rozmiłowanie.

(Przekład A.S.)

Właśnie by tej wynikłej z odmienności charakterów rodzicielskich dysharmonii zaradzić, musiał piramidę swej osobowości dźwigać coraz wyżej, kochliwość łącząc z chęcią zachowania swobody, lekkomyślność z pedanterią, fantazję — ze ścisłością. I czyż nie w tell właśnie sposób on, którego „natura pchała — jak sam mówił — z jednej ostateczności w drugą" (Poezja i prawda, ks. 7), potrafił — godząc, co było nie do pogodzenia — osiągnąć pełnię człowieczeństwa?

Artur Sandauer


PRZESŁANIE

Znowu jawicie się, postaci chwiejne, Któreście mgliście nawiedzały mnie. Czy dziś w pewniejszy uścisk was obejmę? Czy dawnym szalem serce moje drgnie? Tłoczycie się? Cóż, odprawujcie sejmy, Wy, narodzone w mroku i we mgle. Pierś odmłodzona natchnień się spodziewa Po tchu czarownym, który was owiewa.

Może uroda starych dni przybędzie I jakiś luby wskrześnie cień sprzed lat? Podobna zapomnianej wpół legendzie, Nuż pierwsza miłość wyjrzy znów na świat? Ożywa ból; żałosna pamięć przędzie Losu labiryntowo kręty ślad I druhów woła, którzy w pięknej chwili, Złudzeni szczęścia snem, mnie opuścili.

Już śpiewem moim nie napawa ucha Ten, komu pierwszy swój nuciłem śpiew. Dokoła — nieznajomych ciżba głucha, Której uznanie nawet ścina krew. Rozwiała na wsze strony zawierucha Tych, których niegdyś mi wtórował zew, A kto moimi się radował tony, Gdy jeszcze żyw, to w świecie jest zgubiony.

I znów, jak niegdyś, mnie tęsknotą mami Ów kraj, gdzie ciche duchy wodzą rej. Pierś znowu, jak Eola harfa, łka mi, jakby kto targnął nagle struny w niej.


Dreszcz mnie ogarnia: płyną łzy za łzami. W stwardniałym sercu już twardości mniej. Co mam, to widzę poprzez dali mglistość, A com postradał — jako rzeczywistość.


PRZYGRYWKA NA TEATRUM

Dyrektor, Poeta, Wesołek

DYREKTOR

Wy obaj, coście nieraz nam W biedzie pomogli i w kłopocie, Powiedzcież, jakich czekać mam Po naszym przedsięwzięciu pociech. U widzów chcę mieć powodzenie, Zwłaszcza że żyją i że dają żyć. Umocowane deski już na scenie I każdy się szykuje brawa bić. W fotelu swym wygodnie się rozgościł I po nas się spodziewa cudowności. Wiem, jak wywabiać uśmiech z jego ust, Lecz nigdym nie był tak zakłopotany. Ma wprawdzie nie najlepszy gust, Ale jest strasznie oczytany. Jak sprawić, aby wrzystko świeże, zgrabne, Pełne znaczenia było i powabne. Miły jest memu oku widok tłumu, Gdy ciągnie do nas gęsty jego nurt I wśród przeraźliwego szumu Do ciasnych się dobija furt. Za dnia białego, już przed czwartą, Idzie przed kasą nieustanny targ. Jak w głodu czas piekarnię gdy otwarto, O bilet każdy gotów skręcić kark. Podziałać może tak na ludzi wielu Poeta; zrób to dzisiaj, przyjacielu! POETA

Na ciżbę tę nie wskazuj mi pstrokatą,

15


Której sam widok jest przeciwny mi.

Nie wabi mnie ów falujący zator,

Co wbrew mej woli i mnie wciąga w wir.

Zaprowadź mnie, gdzie ciche niebios światło:

Jedynie tam poetom szczęście lśni.

Gdzie miłość i gdzie przyjaźń dłonią swoją

Umysły rzeźwią i uczucia koją.

Ach! Rzecz, co się wydarła z głębi łona,

Com ledwo sobie ją mamrotać śmiał,

To nieudana, to znów utrafiona,

Pożarta bywa przez momentu gwałt.

Dopiero lat odległość gdy pokona,

Bywa, że zyska wykończony kształt.

Co błyszczy, tylko chwilę wśród nas gości;

Co jest prawdziwe, dotrwa potomności. WESOŁEK

Obym mniej o potomnych słyszeć miał!

Gdybym j a do potomnych mówić chciał.

Współczesnym któż dostarczałby wesela,

Na które każdy zasłużenie czeka?

Współczesność poczciwego człeka —

To, sądzę, też nie bagatela.

Kto do człowieczych umie trafić rąk,

Tego nie stropi widzów chimeryczność;

Szeroka mu potrzebna jest publiczność,

Aby tym pewniej wzruszać mógł jej krąg.

Do dzieła więc, a śmiało! Wodze puść

Fantazji swej! I niechaj za nią w ślady

Idą rozsądek, rozum, czucie, kunszt,

Ale, uwaga, nie bez błazenady! DYREKTOR

Zwłaszcza — niech wiele dzieje się w teatrze!

Idą oglądać, ale wolą — patrzeć.

Kto widza w zdarzeń wciąga wir,


Że gębę ten z podziwu aż rozdziawia.

Taki do wszystkich serc przemawia,

Taki u wszystkich zyska mir.

Tylko mnogością możesz podbić mnogość;

Każdy dla siebie w niej odnajdzie coś.

Wielością zawsze zaspokoisz kogoś;

Byle się czym zachwyci byle gość.

Dzieło gdy dajesz, to od razu — w działach.

Mieszanka taka zawsze ci poszczęści.

Jak lekko rodzi się, tak lekko działa.

Ha! Nawet gdy jest całość doskonała,

I tak publiczność sieka ją na części. POETA

Nic czujesz, jak niegodna to robota

I jak artysty powołaniu wbrew?

Właściwa jegomościom tym lichota

I tobie, widzę, weszła w krew. DYREKTOR

Wymówka taka nie przeraża mnie.

Ten, kto dokonać czegoś chce,

Musi należne dobrać instrumenta.

Miękkie masz drewno rąbać — to pamiętaj!

Spójrz, komu swe przeznaczasz trudy.

Gdy jeden nas odwiedza z nudy,

To drugi — suty ma za sobą fest

Lub — ze wszystkiego co najgorsze jest —

Dzienników przeczytanych pudy.

Publiczność wali jak na maskaradę.

Sensacja jej przynagla chód.

Panie, co przyszły dla pokazu mód.

Nawet bez gaży grać są rade.

Cóż wam się roi tam, na szczycie?

Co każe głowę wznosić aż do chmur?

Czy swych klientów nie widzicie?

Z tego jest kiep, z tamtego — gbur.


Ów po spektaklu śni karciany stoi,

Inny — na łonie dziewki noc szaloną.

I po cóż jeszcze nękać tu,

Dla takich potrzeb, Muz dostojne grono?

Powtarzam: więcej daj, wciąż więcej, więcej,,

Wtedy się celny twój okaże rzut.

Mąć ludziom w głowach, kręć, przekręcaj.

Ich zadowolić — próżny trud

Cóż cię napadło? Czemuś tak ponury? POETA

Innego sobie szukaj ciury!

Chcesz, by artysta dar swój święty,

Ów najwspanialszy dar natury,

Którym podbija elementy

I którym serca on niewoli,

Niecnie przeputał — tobie gwoli?

Nie z jegoż łona się wyłania ład?

Nie onże wchłania przetworzony świat?

Kiedy natura nić swą nieskończoną

Nawija obojętnie na wrzeciono;

Gdy bytów wszech nieharmonijna rzesza

Tony zgrzytliwie plącze, dźwięki miesza;

Kto czyni tak, że rytmicznymi spady

Pulsuje zdarzeń jednostajny tok?

Podnosi kto Jedyne do Zasady,

Iż brzmi akordem każdy krok?

Namiętność umie wyczuć kto w wichurze?

Powagę kto — w blasku wieczornych zórz?

Przed stopy miłej umie któż

Rozścielić najpiękniejsze róże?

Kto w laurowy wieniec splata

Zielone bezsensownie liście?

Olimp zapełnia? Bogi brata?

Moc ludzka, która pełni się w artyście.

18


WESOŁEK A więc tej mocy użyj teraz I poetycki swój interes Uprawiaj jak kto inny — miłość. Znajomość — najpierw, wnet — zażyłość, Która w uczucie się przeradza; To — w szczęście. Szczęściu coś zawadza, Co do cierpienia musi dowieść. I ot! gotową masz opowieść. Tym nam, panowie, dogodzicie. W zwyczajne wejdźcie ludzkie życie. Każdy przeżywa je, nie każdy zna, ! A gdzie go tknąć, coś ciekawego ma, Z obrazów mgławych coś tam zerka, Z ciemności prawdy lśni iskierka. Najtęższy tak się warzy trunek Na pocieszenie, na frasunek. Młodzieży kwiat wytęży słuch Na spektakl jak na objawienie. Wrażliwy stąd zaczerpnie duch Melancholijne pożywienie. To — jednych, drugich tamto wzruszy, Odnajdą to, co gra im w duszy. A młodzież umie się śmiać, wie, płakać jak Bawi ją złuda, polot słowa. Kto gotów jest, ma trudny smak. Kto staje się, dank wieczny chowa. POETA

Więc najpierw ów mi przywróć czas, Kiedym się jeszcze ja sam stawał, Gdy mnie nawiedzał raz po raz Nieustających natchnień nawał: Gdy świat był jeszcze w mgieł osłonce. Cuda zwiastował każdy pąk,


Gdym zrywał kwiaty dwojgiem rąk,

Kwitnące mi na każdej łące;

Nie miałem nic, a jednak — zadość:

Prawdy pragnienie, złudzeń radość.

Wpierw pęd mi wróć, co wszystko ziści.

Daj mi bolesne szczęście czuć:

Miłości moc i nienawiści.

Najpierw mi młodość moją wróć! WESOŁEK

Młodości trza ci, druhu mój,

Gdy wróg naciera na cię zewsząd,

Kiedy się na twej szyi rój

Uwiesi najpiękniejszych dziewcząt;

Gdy biegu osiągnięty cel

Wieńcem cię wawrzynowym uczci:

Gdy po zawrotnym tańcu chmiel

W głowę uderzy ci na uczcie;

Ale z odwagą i z oddaniem

Uprawiać wielostrunną grę;

Za samorzutnym powołaniem

Do celu iść, co wabi cię;

Wyście to, starcy, czynić winni,

Za co was nie mniej będziem czcić.

Na starość nie stajemy się dziecinni;

Nie przestajemy dziećmi być DYREKTOR

Czas tym fechtunkom kres położyć.

Pora zabierać się do dzieła.

Gdy was szermierka słów zajęła,

Z pożytkiem można by co stworzyć.

Kto się ociąga, ten, niestety,

Na próżno inspiracji szuka.

Jeśli chcesz imię mieć poety,

To dyryguje tobą — sztuka.

Sam to rozumiesz, co masz dać:


Masz tęgi trunek w gardła lać.

Więc do warzenia stań niezwłocznie:

Nie skończy jutro, kto dziś nie rozpocznie.

Rezolut i dnia nie przepuści.

Byle możliwość, co go skusi,

On z miejsca ją za czub i — łap!

I więcej ujść jej nie da z łap.

A dalej działa, bo już musi.

Popisać się w teatrze naszym

Tym każdy chce, na co go stać.

Więc możesz i ty pokaz dać

Prospektów i scenicznych maszyn.

Gwiazd, ile tylko zechcesz, użyj,

Niebiańskich lamp — tej małej, dużej.

Wód, ogni — czego dusza łaknie.

Ptactwa i zwierząt też nie zbraknie.

Po teatralnej krocząc scenie,

Całe zwędrujesz tak stworzenie,

Aż cię przeniesie stopa lekka

Z niebios na ziemię i — do piekła.


PROLOG W NIEBIE

Pan, niebieskie zastępy, potem Mefistofeles. Występują trzej archaniolowie

RAFAEL

Jak od przedwieczy, słońca tony Wtórują sfer siostrzanym grom, A obieg jego wyznaczony Zamyka swym gruchotem grom, Widok ów mocy nam udziela, Chociaż nie zgłębić go do dna. Nieopisanie wzniosłe dzieła Są piękne jak pierwszego dnia.

GABRIEL

Nieopisanie prędko Ziemia

Swój wyznaczony toczy krąg.

Ze światłem rajskim dnia na przemian

Nastaje nocy groźny mrok.

Morze w przypływach i odpływach

Na gruncie skał głębokich wre.

I skały z morzem wraz porywa

W kołowrót bieg potężnych sfer.

MICHAŁ

Pędzą wichury niby w tańcu Z lądu na morza, z mórz na ląd I, rozjuszone, tworzą łańcuch, Działania najgłębszego prąd. Błyskawicowe tchnienie lśniące


Przed uderzeniem gromu gna.

Lecz wielbią, Panie, twoi gońce

Łagodne kroki twego dnia. WSZYSCY TRZEJ

Ten widok mocy nam udziela,

Chociaż nie zgłębić go do dna.

Lecz twoje, Panie, wzniosłe dzieła

Są piękne jak pierwszego dnia. MEFISTOFELES

Skoro znów, Panie, nawiedziłeś nas,

O nasze wywiadując się przypadki,

A chętnie widzisz mnie nie pierwszy raz,

Znalazłem się i ja wśród tej czeladki.

Daruj, nie umiem mówić wzniosłym głosem,

Chociaż wyszydza mnie tych oto trzech.

O śmiech bym cię przyprawił swym patosem,

Gdyby w zwyczaju twoim leżał śmiech.

O słońcu, świecie wiele ci nie powiem.
Wiem tylko jedno: jak się męczy człowiek.
Niebożę to tak samo wciąż się ma

1 tak jest dziwne, jak pierwszego dnia.
Może by mniejsza go nękała bieda,
Gdybyś pozorów mu światłości nie dał.
Służy mu to, co ty rozumem zwiesz,

By bardziej być zwierzęcym niźli zwierz. Rzekłby kto (tu darujesz Wasza Mość!), Że z polnym świerszczem ma wspólnego coś, Który tu frunie, tam się rzuci I znowu starą piosnkę w trawie nuci. Ba! W niej usiedzieć też nie może; W byle zanurza nos bajorze, PAN

Nic więcej nie masz mi do powiedzenia? Wszystkoż ci daje powód do zrzędzenia? Wszystkoż ci złe na ziemi? Nic nie w smak?

23


MEFISTOFELES

Że gorzej być nie może! Właśnie tak!

Samego mnie tak ludzi trapi męka,

Że już mi nawet nie chce się ich nękać. PAN

Wiesz, kto to Faust? MEFISTOFELES

Ów doktor? PAN

Sługa mój! MEFISTOFELES

Ba! Służy ci na sposób swój.

Obce mu ziemskie pożywienie,

Pędzi go nieustanne wrzenie.

We własnym na wpół świadom szale

Najwyższej gwiazdki żąda z nieba,

Z ziemi — najrzadszych darów mu potrzeba.

I nic, pobliża ani dale,

Wrzącego ducha nie ukoi. PAN

Choć jasno służyć mi nie umie,

W jasność go wywieść jestem w mocy.

Rozpozna w młodych liści szumie

Sadownik przyszłych lat owoce. MEFISTOFELES

O zakład idę! Stracisz też

I jego, gdy go dasz w me dłonie,
Bym na manowce wiódł go z lekka.

PAN

Póki po ziemi chodzi, bierz

I czyń, co chcesz z nim; nie zabronię.

Błądzić — to dola jest człowieka. MEFISTOFELES

Serdeczny dank! Do trupów, Panie, 24


0x08 graphic
Niewielkie mam zamiłowanie.

Nie wpuszczam nieboszczyków do dom,

Bom chętny świeżym jest jagodom.

Jak z myszą kot, tak igram ja. PAN

Niechże ci odpuszczony będzie!

Na jego ducha się pokusisz

I będziesz włóczył, gdzie się da,

Po swych manowcach — aż do dna.

Póki ze wstydem przyznać musisz:

Człek zacny — nawet w mroków błędzie —

Drogę właściwą dobrze zna. MEFISTOFELES

Zgoda więc! Potrwa to niewiele,

Zakładu swego pewnym wciąż.

A kiedy swe osiągnę cele,

Pozwól mi śmiać się do rozpuku.

Niech w piachu tarza się na brzuchu

Niby mój kum, biblijny wąż. PAN

Wolność pozorną tylko masz.

Nigdym niechęci do cię nie czuł.

Ze wszystkich duchów, które przeczą,

Najmniej mi uciążliwy — kpiarz.

Człeka moc — łacno wyczerpana.

Rad by w spoczynku się ułożył,

Dlategom przydał mu kompana,

Co gna i zmusza go, by tworzył.

A was, synowie, was, anieli,

Uroda świata niech weseli!

Niechaj mijania gwar i gwałt

Miłości czuciem was obejmą,

I temu, co ma postać chwiejną,

Myśli nadajcie trwały kształt! (niebo się zamyka, archaniołowie rozchodzą)

25


MEFISTOFELES

(do siebie)

Nieraz staruszka spotkać chętkę mam

I nie dopuszczam do zerwania.

To bardzo ładnie, że tak wielki pan

Z diabłem po ludzku mówić się nie wzbrania.


TRAGEDII CZĘŚĆ PIERWSZA

noc

W sklepionej wysoko gotyckiej komnacie niespokojny swym krześle przed pulpitem Faust

FAUST

Ach, filozofii znam sekrety,

Znam medycynę, ustaw huk

I w teologię też, niestety,

Włożyłem sił, com tylko mógł.

A teraz stoję, stary kiep,

I pusty mam, jak dawniej, łeb.

Magistrze! — mówią mi —- Doktorze!

A mija rok dziesiąty może,

Jak w dół i w górę, wprost i w skos

Wodzę studentów swych za nos —

Ciągle ta sama niewiadoma!

Serce rozpęka się nieomal.

Mądrzejszym wprawdzie niż ci wszyscy:

Doktorzy, klechy i magistrzy;

Piekieł ni czarta się nie lękam,

Ni skrupułami się nie nękam,

Za to też mam utrapień dość.

Nie tuszę, abym wiedział coś,

Bym ludzi czegoś uczyć mógł,

Z fałszywych ich zawracał dróg,

Ni majętności, ni pieniędzy,

Zaszczytów nie mam, żyję w nędzy.

Obrzydło mi to życie psie,

Więc praktykom oddałem się.

A nuż duchowa moc nieznana


28

Jakoweś wskaże mi arkana, Bym nie dociekał w pocie czoła, Czegom nie w stanie pojąć zgoła, Bym ów wewnętrzny zgłębił ład, Na którym stoi cały świat; Bym poznał tajną moc działania, Prawdy słowami nie osłaniał.

Obyś, księżycu, rzucał blask Na nędzę mą ostatni raz, O, ty, którego aż do świtu Wypatrywałem znad pulpitu, By znad papierów i znad ksiąg Melancholijny dojrzeć krąg! Gdybym przez leśne mógł polany Kroczyć, światłością twą zalany, Błądzić z marami po gór wierzchu, Majaczyć pośród łąk o zmierzchu, Z gorączki wiedzy się wyzwolić, W twej rosie skąpać się do woli!

Długoż mam jeszcze tkwić w tej dziurze,

Znienawidzony, głuchy murze,

Kędy się mętne światło dnia

Przez malowane sączy szkła,

Stertami książek otoczony,

Które pajęczyn kurz osnował

I które aż do samych pował

Obtyka papier zakopcony:

W tygli i retort krąg ujęty,

W ponastawiane instrumenty,

W poupychany stary grat —

To jest twój świat, to zwie się świat!


Pytaszże jeszcze, czemu zdjęta Pierś ustawicznym niepokojem? Dlaczego trwoga niepojęta Zalega mroczne serce twoje? Miast wyjrzeć w ten żyjący świat, Gdzie Pan Stworzenia cię umieścił, Widzisz wśród kopciu i wśród pleśni Kość ludzką i zwierzęcy gnat.

Dalejże! Na dwór wyjdź i — kłusa! Czyż nie dość, że skrypt tajemniczy — Z samego rąk Nostradamusa — Wędrówce twojej przewodniczy? Niebieskich pojmiesz ciał obroty, Otworzy się na oścież słuch, Byś zyskać mógł pojęcie o tym, Jak z duchem inny mówi duch. Próżno wysiłek myśli suchy Prześwięte znaki zgłębić chce. Odpowiedź dajcie, lotne duchy, Jeśli możecie słyszeć mnie. (otwiera księgę, dostrzega znak makrokosmosu) W tym okamgnieniu jakież szczęście Przepływa mi przez każdy zmysł! Jakby przez żyły i przez mięśnie Rozkoszy żar ożywczy trysł. Czy skreślił znak ten jaki bóg, Co wrzenie me wewnętrzne koi, Radością biedne serce poi I do twórczości tajnych dróg Dotrzeć pozwala myśli mojej? Jest mi tak jasno! Czym ja bóg? Przede mną w czystych swych konturach Czynna rysuje się natura, Bym słowa mędrca pojąć mógł:

29


„Świat duchów wstępu ci nie wzbrania.

Myśl oschłą, martwe serce masz!

Nuże więc, uczniu, bez wahania

Poranną rosą otrzyj twarz!" {przygląda się znakowi)

Jak splata się osnowa cała!

Jak wszystko żyje, wszystko działa!

Jakie krążenie wiecznych potęg!

Jaka wymiana stągwi złotych!

Jak skrzydła, czułą tchnące wonią,

Od nieba lot ku ziemi kłonią!

Jak wszystko dźwięczy ich harmonią!

Ha! Cóż za widok!... Tylko widok przecie!...

Gdzież cię uchwycić, nieskończony świecie?

Was, źródła życiodajne? Was, krynice,

Z których natura moc swą ssie,

Do których pierś uwiędła lgnie?

Tryskacie, a czyż ja mam schnąć na nice? (odwraca niechętnie księgę i dostrzega znak mikrokosmosu)

Ha! Jakaż w znaku tym nowina!

Jakbyś mi krewnym, duchu, był!

Już czuję świeżych przypływ sił,

Już od nowego płonę wina.

Teraz opuścić ważę się mą celę,

By ziemi ból, by ziemi nieść wesele,

Z wichurą iść w zapasy śmiele,

Nie drżeć, gdy statku trzasną bele.

Chmurzy się nade mną —

Księżyc zaciąga się —

Lampa gaśnie!

Dymi się! — Dokoła głowy

Drgają czerwone błyski — Wieje

Groza z pułapu

I ogarnia mnie!

Czuję, żeś przy mnie, duchu wymodlony.

30


0x08 graphic
Wyjdź zza osłony!

Coś się wyrywa z serca!

Do nowych uczuć

Każdy zmysł się dowierca.

Całą ci zaprzedałem duszę!

Zmuszę cię, choć za cenę życia, zmuszę! (chwyta księgę, wygłasza tajemnicze imię ducha. Czerwony błysk, w płomieniu jawi się duch) DUCH

Kto mnie woła? FAUST (odwraca się)

Przeraźliwa twarz! DUCH

Wszakżeś mnie wzywał z całych sił,

Wszak długoś z mej krynicy pił,

A teraz — FAUST

Wzrok nie do zniesienia masz! DUCH

Usilnie mnie zobaczyć pragniesz,

Ujrzeć twarz, słyszeć głosu dźwięk,

A kiedy mnie prośbami nagniesz

I gdym jest tu: Jakiż to lęk

Ogarnia ciebie, nadczłowiecze? Gdzież wołania?

Gdzie pierś, co z siebie świat wyłania,

Co rodzi go i dźwiga, co otuchą

Dyszy, że możesz nam być równy — duchom?

Tyżeś to, Fauście? Ty, czyj głos mnie wzywał.

Coś z mocą ku mnie się wyrywał?

Co teraz, moim tchnieniem tknięty,

Dygocesz, aż do głębi swej przejęty,

Jak robak wijąc się lękliwie? FAUST

Mamże ustąpić ci, płomienny kształcie?

31


0x08 graphic
Tom ja! Ja — Faust! Jam w ciebie wdał się. DUCH

W burzy działania, w fal przypływie

Tam i sam pędzę,

Przewijam przędzę.

We mnie krążycie —

Od siebie, k'sobie —

Kolebko, grobie,

Żarzące życie.

Na krosnach czasu przędza się wije

I bóstwu szatę żyjącą szyje. FAUST

Ty, co świat cały ogarnąć umiesz,

Jakże ku tobie serce lgnie! DUCH

Równyś duchowi, którego rozumiesz,

Nie mnie! (znika) FAUST (załamany)

Nie tobie?

Więc komuż?

Ja, obraz i podobieństwo Boga?

Nie tobie nawet? (stukanie do drzwi) FAUST

Piekło! Poznaję! To mój sługa!

Cała szczęśliwość ma — na nic.

Że taką mnogość słów i lic

Przerywać nudny ma pleciuga! (Wagner w szlafroku i nocnym czepku, z lampą w ręku Faust niechętnie się odwraca) WAGNER

Słyszałem waszmościny recytatyw.

Tragedię grecką czytasz waf za mość? 32


0x08 graphic
0x08 graphic
Rad bym i ja skorzystał na tym,

W dzisiejszy czas to warte coś.

Umiejętności tej nie ważę sobie lekce.

Brać u aktora klecha mógłby lekcje. FAUST

Szczególnie gdy ma klecha coś z aktora,

Jak to się dzisiaj trafia raz po raz. WAGNER

Ach! Gdy zamknięty człek jest do klasztora,

A widzi świat w odświętny tylko czas,

Lunetą, rzekłby kto, teleskopową,

Jakże podbijać ludzi ma wymową?

UST

Próżno byś słów dobierał waść,

Jeśli skrzydłami nie łopocą.

Jeśli słuchaczom z całą mocą

Na serca się nie będą kłaść.

Wysiaduj wasze, kleć a pleć,

Wyjadki zbieraj i skorupy,

Z popiołu tlejącego kupy

Mizerne swe płomyki nieć!

Dla dzieci stworzysz dziwowiska,

Skoroć zależy na tym już —

Lecz ludzkich nie zdobędzie dusz,

Komu to z duszy nie wytryska. WAGNER

Mówcę — kunszt czyni wysłowienia.

Wiem, ile mam do nadrobienia. FAUST

Za ozdobami asan nie goń

Ani błazeńskim dzwonkiem trzęś!

Rzetelny rozum, zdrowy sens

Bez blichtru się obejdzie pstrego.

Na cóż nadrabiać galanterią,

Gdy masz powiedzieć co na serio?


Oracji twych tandetny szych, Słowa, co puszą się strzeliście, Puste są jak jesienny wichr, Który opadłe miecie liście.

WAGNER

Przeminie życie wnet, Lecz pozostanie sztuka. Nad księgą chylisz grzbiet, A serce trwożnie stuka. Do wiedzy dotrzeć źródła — Rzecz trudna to i żmudna. Nim drogi ujdzie ćwierć, Dogania człeka śmierć.

FAUST

Ma-li pergamin być tym zdrojem, Który pragnienie koi twe? Natchnienie nie nawiedzi cię, Jeśli go nie masz w sercu twoim.

WAGNER

Lecz czyż nie lubo, daruj waść, W ducha się dawnych czasów wkraść, Poznawać zacnych mężów myśli, Skąd myśmy — tacy światli — wyszli?

FAUST

O! Tacy światli, że — do gwiazd! Miniony, przyjacielu, czas Zamknięty jest na siedem zasuw. Co waszmość zowiesz duchem czasów, To własnym duchem jest waszmości, Który zwierciedli się w przeszłości. Wychodzi to nad wyraz marnie, Że — ledwie spojrzysz, szedłbyś precz, Widząc ten lamus, tę graciarnię, Tę niby-historyczną rzecz,

34


W którą maksymy autor wetkał,

Jakie pleść może marionetka. WAGNER

Wszelako — świat! Wszelako — duch!

I o tym chce się człek dowiedzieć! FAUST

Ach! Nasza wiedza — mamy puch!

I cóż w materii tej powiedzieć?

Nielicznych, co widzieli coś,

A w sobie tego nie schowali,

Lecz przekazali głupio dalej,

Na krzyż wysłano i na stos.

Lecz daruj waść! Jest późno dość.

Musimy na tym rzecz ostawić. WAGNER

Dłużej bym pragnął tu zabawić.

Uczenie prawisz wasza mość,

O co we Wielką go Niedzielę,
Jutro, zapytać się ośmielę.
Gorliwiem nad księgami siedział]
Wiem wiele, rad bym wszystko wiedział

(odchodzi)

FAUST

(sam)

Że się w nadziejach nie oszuka, Kto tak się w banialuki wgryzł, Iż ciągle za skarbami szuka, A nie znajduje nic prócz glist!

I że też głos ów tutaj brzmi,

Tu, gdziem się ja z duchami bratał!... Lecz mimo wszystko dzięki ci, Ty, najnędzniejsze z dzieci świata. Dobyłeś mnie z rozpaczy dna, Gdzie się miotałem, nieprzytomny

35


36

Ach! Zwid ów taki był ogromny, Żem sobie karłem zdał się ja; Ja, com się bogom równy czuł, Ja, com był bliski prawdy wiecznej. Świetnej, świetlistej, ostatecznej, Com prawie strząsnął ziemski muł; Ja, cherub, co nadzieję rościł, Że znajdzie drogę do wieczności, Że w sercu świata się rozgości. Jakżem ja pokarany był! Jedno mnie słowo zmiotło w pył. „Na równość nie śmiej się porywać! Stało ci sił, by mnie przyzywać; By mnie zatrzymać, zbrakło sił". Było mi przecie tak już błogo, Tak mały byłem, wielki tak; Tyś mi ukazał ręką srogą Na człowieczego losu szlak. Pójdę, gdzie chcesz; co chcesz, ominę. Gotów-em twym podszeptom ulec. Ach! Nasze czyny, jak i winy, Naszego życia to hamulec. Co tylko duch pięknego doznał, Porasta obco w muł i w szlam. Gdym dobro tego świata poznał, Co lepsze, za złudzenie mam. Com czuł i w co wierzyłem święcie, W życiowym paczy się zamęcie.

Jeśli fantazji śmiały rzut W bezmiar wymierza się najczęściej, To byle jej wystarczy punkt, Gdy zagrożone jest twe szczęście. Zgryzota w sercu się rozmieści, Tajemne rodząc w nim boleści,


Niepokój budząc w nim i gwałt I ciągle odmieniając kształt: Ogień cię trwoży, sztylet, jad. Drżysz o los domu, dziecka, żony, Tym, czego nie ma, przerażony, Nieznanych się lękając strat.

Bogu być równym? Czyżby tyle? Jam robak, co się czołga w pyle, Którego gdy się w prochu wije, Byle krok zmiażdży i zabije.

Czy ścian tych stromych rupieciarnia

Nie zieje pyłem? Każdy grat

Z regałów tych i mnie zagarnia

W molami zaprószony świat.

Czyż tu mam znaleźć, co mi zbywa?

Z tysiąca się dowiedzieć ksiąg,

Jak się męczyli ludzie w krąg,

Jak gdzieś szczęśliwy któryś bywał?

I cóż, czerepie, chce twój wzrok?

Czy — że mózg w tobie był jak we mnie,

Co prawdy szukał nadaremnie

I brnął ku światłu poprzez mrok?

Szydzicie ze mnie, instrumenty:

Zębatka, koło, uchwyt, wał.

Za klucze-m was do bramy miał:

Bram nie otworzą wasze skręty.

Jest sekret, co w naturze tkwi.

Żadne narzędzia go nie wydrą.

Nie dojdziesz mocą śrub i świdrów,

Czego wyjawić nie chce ci.

Oto nietknięty sprzęt ów stary,

Którym się bawił ojciec mój.

A oto zakopcony zwój,

37


38

Nad którym tlił się mdły ogarek. Raczej dziedzictwo to — na wiatr, Niż mu pozwolić sobą władać! Skarb, co po ojcach na cię spadł, Zdobądź go, aby go posiadać! Ciężar, który się nie da użyć, Staje się twój, gdy zacznie służyć.

Lecz czemuż wzrok przyciąga blask, Którym alembik tamten prószy? Czemu tak jasno mi na duszy, Jakbym w księżycu szedł przez las?

Witaj, przezacny ty flakonie,

Który nabożnie biorę w dłonie!

Czaro kunsztowna, co w swym łonie

Zawierasz lubej dar drzemoty,

Wywar śmiertelnie czułych potęg,

Na mistrza swego łaskę zlej!

Widzę cię — już na sercu lżej!

Chwytam cię — niepokoju mniej!

Nurt ducha, rosnąc w swym przyborze,

Wynosi mnie na pełne morze,

Co u stóp pieni się od lśnień.

Nad nowym brzegiem — nowy dzień!

Szybuje uskrzydlony wóz,

Chcąc porwać mnie, co czekam, gotów,

Bym się na nowych torach wzniósł

W dziedzinę pozaziemskich lotów.

Spokój, którego nic nie zmącą,

Uzyskam, pełzający czerw,

Gdy tyłem się odwrócę wpierw

Do tego łaskawego słońca.

Rozewrzeć wrota będę mógł,

Które lękliwie inny minie.


Pora, bym dał świadectwo w czynie,

Że godność ludzka nie zna trwóg;

Że nie odstąpię od tych bram.

Którymi się fantazja dręczy;

Że zdołam dojście znaleźć tam,

Gdzie piekło wije się i jęczy;

Że na ten się odważę krok,

Choćbym miał wejść we wieczny mrok.

Więc, kryształowy, wyjdź na świat,

Ukaż, pucharze, się z oprawy,

Od wielu nie tykany lat,

Wydobywany w czas zabawy,

By grono gości rozweselić,

Co przepijali do się wzajem.

Było pijących obyczajem,

By w rymach twą powierzchnię rytą

Opisać i — wysuszyć kielich.

Noc poniektórą tak przepito.

W sąsiada nie przekażę dłonie

Dziś, ni dowcipu pokaz dam ja.

Napój, co szybko oszałamia,

Mieści się, czarny, w twoim łonie.

Com sam go sycił, sam go warzył,

Ostatni trunek wznoszę w darze,

Wschodzące słońce, w twoje dłonie! (przytyka kielich do ust) Hicie dzwonów. Śpiew chóralny CHÓR ANIOŁÓW

Chrystus zmartwychwstał!

Aby na wieki żyć,

Dał w siebie ćwieki wbić.

Z Boga człowiekiem być

Na ziemi przystał. 1AUST

Ten głuchy brzęk, ten głos perlistych tonów!...

39


Od ust mi szkło odrywa — jaka moc?

Czyżby zapowiadało bicie dzwonów

Zmartwychpowstania Wielką Noc?

Czyż nuta, chóry, z waszych ust podzwania.

Śpiewana przez anioły w noc czuwania,

Zapowiedź rodzącego się Zakonu? CHÓR KOBIET

Aromatami-śmy

Cię namaściły.

W kamiennej jamie-śmy

Cię umieściły.

W szaty przeczyste

Spowiły cię.

Nie masz cię, Chryste,

Na skalnym dnie. CHÓR ANIOŁÓW

Chrystus zmartwychwstał!

Po dniach zbawiennych prób

Wzniósł się promienny słup

Ponad kamienny grób

W wieczystą przystań. FAUST

Czemuście, dzwony, mnie dobiegły

Potężne i łagodne tak?

Wołajcie tego, kto uległy!

Słyszę wasz dźwięk, lecz wiary brak.

Cuda pochodzą tylko z wiary.

Nie wzniosę się ja w te obszary,

Skąd dobra rodzi się Nowina.

Głos jednak wasz mnie zwraca światu.

Dzieciństwo mi on przypomina,

Gdy jak miłosny nieba całus

W ciszy nawiedzał mnie sabatu,

Gdy wieszcze granie dzwonów brzmiało

I do modlitwy przymuszało.

40


Nieopisanie wzniosłe żądze

Kazały brnąć wśród pól i łąk

I przez tysiączne łzy gorące

Czułem, jak świat się rodzi w krąg;

Czułem młodzieńcze upojenie,

Wiosennych świąt swobodny tok.

Dzisiaj mi każe to wspomnienie

Powstrzymać ostateczny krok.

Brzmijcież więc dalej, słodkie tony!

Łza tryska! Światu-m ja wrócony! CHÓR MŁODZIANKÓW

Bogu umarły,

Któryś na krzyżu zwisł,

Lotem mocarnym

Wzbiłeś się wzwyż!

Ciebie nad ziemię

Wydźwignął sławy blask,

Gdy tutaj brzemię

Niedoli dławi nas.

Na sługi swoje

Omdlałe patrz!

Wstąpienie twoje

Ściga nasz płacz. CHÓR ANIOŁÓW

Chrystus zmartwychwstał,

Co w ziemi ziarnem gnił!

Teraz korzysta

Z przypływu sił.

Którzy chylicie się,

Jemu modlicie się,

Strawą dzielicie się.

Słowem cieszycie się,

Dary znosicie swe,

Do stóp padajcie mu!

Dla was jest tu!


pod miejską bramą

Tłumy przechodniów

KILKU CZELADNIKÓW

Dokąd to? Jaki cel wędrówki? INNI

Idziemy w stronę leśniczówki. PIERWSI

A my, gdzie tamten komin dymi. CZELADNIK

My byśmy poszli tam, gdzie rzeka. DRUGI

Niezbyt ta droga mnie urzeka. INNI

A dokąd ty? TRZECI

Ja? Za innymi. CZWARTY

Radziłbym na wieś tamtą drogą.

Moc piwa, dziewcząt moc niebrzydkich:

Okazja do wypitki i wy bitki. PIĄTY

I czyżby cię, zawalidrogo,

Już po raz trzeci swędził grzbiet?

Straszno tam. Po cóż bym tam szedł? SŁUŻĄCA

Nie! Nie! Ja wracam już do miasta. INNA

Pod lipą bywa on najczęściej. PIERWSZA

Niewielkie jest to dla mnie szczęście.

Za tobą on się ciągle szasta


I z tobą tańczy na murawie.

A mnie po twojej cóż zabawie? INNE

Dziś, zdaje się, ma być ich dwóch.

Z nim — jego kędzierzawy druh. UCZNIAK

Zerknij no, brachu, na te dziopy.

Rad bym za nimi poszedł w tropy.

Tabaczny dym i piwa chlust,

I strojna dziewka — to mój gust! Ml .ODA MIESZCZKA

Na tę mi chwacką popatrz brać!

Toż to doprawdy śmiechu warte!

Najlepsze dla nich drzwi otwarte,

A wolą się do dziewek brać. DRUGI UCZNIAK (do pierwszego)

Nie śpiesz tak! Widzisz te dwie w tyle?

Jak obie przyodziane mile.

Ta druga moją jest sąsiadką,

Której i nieba ja przychylę.

Popatrz, jak kroczą wolno, gładko.

W kompanię wejdziem na ostatku. PIERWSZY

Gdy te pannice mieć na względzie,

Tamta się wymknie nam zwierzyna;

Dłoń, co w sobotę miotłę trzyma,

Lepiej w niedzielę pieścić będzie. MIESZCZANIN

Wiele by gadać o burmistrzu:

W pychę i w pierze wciąż porasta.

Czy zrobił kiedy co dla miasta?

Wciąż nowe nas podatki niszczą.

Trzyma, jak może, nas najkarniej,

A w łapy, ile może, garnie.

43


ŻEBRAK

(śpiewa)

Zacni panowie, piękne panie!

Każdy z was strojny i rumiany,

Niech moje wzruszą was łachmany!

Raczcie popatrzeć tylko na nie!

Czy mam za darmo tu rzępolić?

Kto hojnie daje, sam jest rad.

Dzień, który święci cały świat,

I mnie by winien zadowolić. DRUGI MIESZCZANIN

Gdy w krąg pogodnie i spokojnie,

Najchętniej słucha człek o wojnie:

Że tam daleko, w Turcji gdzieś,

Ludzi wysłało się na rzeź.

Szklaneczkę w oknie człek wysuszy,

Popatrzy na sunące łodzie,

A wieczór z całej rad jest duszy,

Że pokój w kraju trwa, jak co dzień. TRZECI MIESZCZANIN

Panie sąsiedzie! Ot i to!

A niechby łeb kto urwał komu,

A niechby wszystko szło na dno,

Byleby po staremu w domu. STARUCHA (do mieszczek)

Aj! Aj! Ileż tu strojnych dam!

A jaka bije z lic uroda!

A jaka pycha! No, już zgoda!

Na co potrzeba, radę dam! MŁODA MIESZCZKA

Agato! Chodźmy stąd! Na gwałt!

Z nią dać się widzieć? Jeszcze czego!

Prawda, że na Andrzejki kształt

Pokazywała mi lubego...


INNA

Pokazywała też i mnie

W krysztale cudo-żołnierzyka. '

Obracam się, rozglądam się,

A żołnierzyka nie spotykam. ŻOŁNIERZE

Murów wyniosłe

Blanki, wykusze,

Dziewcząt wyniosłe,

Prześmiewcze dusze

Zmuszę i skruszę.

To mi mitręga!

Łup, co się zwie!

A trąbki, trąbki

Grają nam rade

To na zabawę,

To na zagładę.

To ci natarcie!

To ci jest życie!

Mury i dziewki,

Ulec musicie!

To ci mitręga!

Łup, co się zwie!

I krok żołnierzy

Oddala się. Faust z Wagnerem FAUST

Od dobroczynnych słońca promieni

Taje skorupa rzek i strumieni.

Nadzieją szczęścia smug się zieleni.

Sił ostatkami sędziwa zima

Surowych szczytów jeszcze się trzyma

I czasem tylko przelotnie śle

Lodowe dreszcze, podmuchy mdłe.

Którymi świeżą niwę zaścieli.

45


Ale nie cierpi słońce tej bieli.
Wszystko ożywa, tworzy się, budzi.
Chce kolorami iskrzyć się wszędzie.
Ale że nie ma kwiatów na grzędzie,
Więc strojnych w zamian przyjmuje ludzi.
Zwróć się za siebie, ogarnij z góry
Ulice, place, zaułki, mury.
Z ludnego miasta, niby z mrowiska,
Przez mroczną bramę tłum się przeciska.
Każdy się dziś na słońce wyłania,
By dzień obchodzić zmartwychpowstania.
Bo też i każdy zmartwychwstał sam.
Porzucił każdy warsztat i kram.

Z niskich izdebek, z przyciasnych klatek, Spod dachów skośnych, z nędznych facjatek, Z ulic zatęchłych, z ludzkiego tłoku, Z uroczystego kościołów mroku Na światło dzienne każdy wylęga. Spójrz tylko, jak się spiesznie rozbiega Tłumek po polu i po ogrodzie; Jak się na rzeki rozlewnej wodzie Rozkołysały wesołe lodzie; Jak przeciążony oddala się Prawie już na dno idący statek; Jak migotanie dolata pstre Ze ścieżyn górskich kobiecych szatek. Wieśniaczych słyszysz hukanie zgraj? Dla tych prostaczków to istny raj. Używa każdy — mały i duży. Jam człowiek: też bym rad sobie użył. WAGNER

Z waszmością spacyjer, doktorze, Korzyść i zaszczyt to nie lada. Sam nie zachodziłbym tu może. Gmin gustom mym nie odpowiada.

46


Stuk kręgli, granie, krzyki, ruch

Niemiłą słuch mój rażą wrzawą,

Jakby ich zły opętał duch!

A oni zowią to zabawą! WIEŚNIACY POD LIPĄ (taniec i śpiew)

Świtka, kapelusz, modny krój,

Paradny przywdział pasterz strój

Bez skazy i bez chybki.

A tam pod lipą ścisk już był

I tańcowali ile sił

Hej! Hoc-hoc-hoc! Hej! Hopsa-sa!

I przygrywały skrzypki.

Więc raźnie w ich się wcisnął tłok, Dziewuchę jakąś trącił w bok, Za stan uchwycił gibki. A ta, gdy mocniej wgarnął ją: „A skąd się taki śwarny wziął?" Hej! Hoc-hoc-hoc! Hej! Hopsa-sa! „Nie bądź mi taki szybki!"

Lecz szedł wciąż raźniej tańca tok.

Na prawo krok, na lewo krok,

Aż wirowały świtki.

Zziajali się, zdyszali, aż

Przy sobie legli twarzą w twarz,

Hej! Hoc-hoc-hoc! Hej! Hopsa-sa!

A łydka obok łydki.

„I mniej mi poufały bądź! Niejeden już potrafił wziąć Dziewczynę na pochlibki. Zaciągnął na ubocze ją". A spopod lipy ciągle grzmią

47


Hej! Hoc-hoc-hoc! Hej! Hopsa-sa! Tupot i granie skrzypki.

STARY WIEŚNIAK

Żeście, doktorze, nie wzgardzili nami, Bardzo to pięknie z waszej strony. I to, że z nami w komitywę Wdaje się człowiek tak uczony. Ten oto, panie, weźcie kielich, W któryśmy świeży wlali trunek. W twoje go zacne wnoszę dłonie. A to — nie tylko poczęstunek! Daj tyle latek Bóg ci w darze, Ile jest kropel w tym pucharze.

FAUST

Trunek ten biorę z waszej ręki I składam zań serdeczne dzięki.

(lud gromadzi się wokół)

STARY WIEŚNIAK

Doprawdy, pięknie to, mospanie, Że zjawiasz się w ten dzień wesela. Bywało wszak, żeś w dzień żałoby Też życzliwości nam udzielał. Takich, co życie twemu winni Są ojcu, znajdziesz wśród nas sporo. Od złej gorączki ich ratował I leczył od czarnego moru. Młodzieńcem byłeś wówczas, panie, Co chadzał z ojcem do szpitali, Skąd nieboszczyków wynoszono; Wyście zaś uchodzili cali. Na próbę życie kto wystawiał, Niebieski go Zbawiciel zbawiał.

WSZYSCY

Sto lat mu! Sto lat, przyjaciele! Lat jeszcze niech nas leczy wiele!

48


FA U ST

Do tego z góry módlcie się, Co zbawia i zbawienie śle!

(oddala się z Wagnerem)

WAGNER

Któż tobie czci nie pozazdrości, Jaka cię w tym otacza tłumie? Szczęśliwy, kto ze swych zdolności

Użytek taki czynić umie!

Dziecku cię ojciec wskaże ręką. Pyta się każdy, tłoczy, bieży, Śpiew milknie, staje krąg tancerzy. Gdzie stąpisz, tam się cisza szerzy. Aż nagle krzyk i czapki w górę! Rzekłbyś nieledwie, że uklękną, ' By przenajświętszą czcić figurę. FAUST

Łatwy do tego głazu dostęp. Spoczniemy po wędrówce tam, Gdzie nieraz siadywałem sam, Modlitwą trapiąc się i postem. W wierze-m to czynił i w otusze, Że mocą modłów, westchnień, łez Na Panu niebios ja wymuszę, By czarnej śmierci nastał kres. Pochwała tłumu? Toż to żart! O! Gdybyż zechciał kto dochodzić, Czy rzeczywiście syn i rodzic U ludzi jest uznania wart! Mój ojciec ciemny był konował, Co w chimeryczny system swój Wkładał rzetelny trud i znój, Gdy nad naturą medytował. On dniem i nocą wśród adeptów Zamknięty w czarnej kuchni był,

49


By nocą krętych dojść receptur Do skojarzenia sprzecznych sił. W kąpieli, bywa, lilię żeni Z esencją czerwonego lwa1 I pod naciskiem je płomieni Z retorty do retorty gna. I oto pstrym kolorem nęci Rzadki eliksir poprzez szkło. Z życiem żegnali się pacjenci. Nie pytaj, czy wyzdrowiał kto. Pośród tych dolin i tych gór Gorzej niżeli czarny mór Srożyliśmy się eliksirem. Ja sam ów rozdawałem lek. Teraz po latach widzi człek, Jakim się zbójcy cieszą mirem.

WAGNER

Czym się tu trapić, wasza mość? Czyż nie uczynił człowiek dość, Rzetelnie gdy wymogom sprostał Sztuki, co ją po ojcach dostał? Kto wiedzę ojca czcią obdarza, Sam też nie będzie byle czym; Wiedzy synowi kto przysparza, Po wyższe laury sięgnie syn.

FAUST

Czy jeszcze kto nadzieję ma, Że z toni błędów się wynurzy? . Czego się nie wie, tego właśnie trza, A co się wie, na nic nie służy. Lecz czyż pogodę takiej chwili Zamącać melancholią złą?

1 Terminy alchemiczne: „lilia" to kwas solny, „czerwony lew" to żywe srebro. 50


Popatrz na słońce, co się chyli, Na chaty, co w zieleni lśnią. Oto znów minął dzień i — mignął, Gdy ono w nowy dąży świat. O! Że też skrzydła mnie nie dźwigną, Abym podążał słońcu w ślad, W światła wieczoru patrzeć mógł, W przestrzeń leżącą u mych nóg, W pożogę szczytów, w cichość zboczy, W strumień, co złotą falę toczy! Ten dziki łańcuch gór swym mrokiem Nie hamowałby lotu już: Wtedy by przed olśnionym wzrokiem Ciepła się głąb rozwarła mórz. Lecz — słońce w zmierzch się zdaje kłonić, A nie ustaje pędu moc. Mknę za nim w ślad, by je dogonić. Przede mną — dzień, poza mną — noc, Wzwyż — niebo, w dole — fali ruch. To — mara! Słońce uleciało! Ach! Jeśli skrzydła miewa duch, Próżno o skrzydła woła ciało. Ale jest w człeka coś naturze, Co się wyrywa, rzekłbyś, zeń, Kiedy zagubionego w górze Słucha skowronka dźwięcznych pień; Kiedy na skrzydłach wyważony Szybuje orzeł pośród gór; Kiedy w ojczyste płynie strony Żurawi nad równiną sznur. WAGNER

Ja też mam chimeryczne chwile, Lecz nigdym nie ulegał tak. Człowiek napatrzy się i — tyle! A cóż stąd, że ma skrzydła ptak?

51


Inne zaiste to delicje — Wędrować poprzez ksiąg stronice. Zimową nocą ciepło, bywa, Napełnia każdy członek twój, Rzekłbyś, że niebo na cię spływa, Kiedy na cenny trafisz zwój.

FAUST

Świadomy jesteś pasji tej. Obyś mógł drugiej obcym zostać! Dwie dusze żyją w piersi mej, A jedna z drugą chce się rozstać. W nieposkromionej jedna chuci Wniknie w zmysłową świata treść; A druga padół ten porzuci, By w górny ojców kraj się wznieść. O! Jeśli istniejecie, wy, Duchy, co w górze tam krążycie, Zlećcież się tu ze złotej mgły, By dać mi nowe, barwne życie! O! Czarodziejski strój mieć wasz, Który przenosi w obce kraje! Nie dałbym go za gronostaje, Nie zmienił na królewski płaszcz.

WAGNER

Nie próbuj wywoływać z mgły Tej zgrai, co nad ziemią bieży I przeciw człowiekowi kły Wymierza ze wszech stron i szczerzy. Północne duchy niosą chłód I każdy strzałę w twarz ci rzuca, Zjadliwą suszą dyszy wschód I tchnieniem swym wyżera płuca. Z południa duchy mkną pustyni, Skąd zieje na cię żar i skwar. I tylko zachód wiewy swymi

52


Niwę orzeźwia, bór i jar.

Słyszą nas, byle szkodzić nam.

Słuchają, by tym chętniej mamić.

Niebios się mienią wysłańcami:

Anielski szept, a w ustach kłam.

Lecz — chodźmy! Już poszarzał świat.

Powietrze stygnie, półmrok spadł.

Pod wieczór człowiek dom docenia —

Lecz skądże wyraz ten zdziwienia?

Cóż cię w tym zmierzchu tak uderza? FAUST

Pies czarny, co przez ścierń tu zmierza. WAGNER

Dawno go widzę. Pies — jak pies. •' FAUST

Wpatrz się! Cóż, sądzisz, to za zwierz? WAGNER

Pudel! Natura mu sobacza

Za panem swoim każe biec. FAUST

Widzisz, jak pętle w krąg zatacza,

Wciąż nas w ciaśniejszą biorąc sieć?

I jeśli mnie nie mylą oczy,

Ognisty kłąb się za nim toczy. WAGNER Czarnego widzę tylko psa.

Waść chyba przywidzenia ma. FAUST

Rzekłby kto, że nas w ciche koła

Bierze magiczny jego ruch. WAGNER

Zląkł się. Co począć, nie wie zgoła:

Miast pana obcych widzi dwóch. FAUST

Krąg swój zacieśnia. Już przystaje.

53


WAGNER

Widzisz? To pies, nie żaden duch.

Łasi się, skomle, legł na brzuch.

Merda ogonem. Psie zwyczaje, FAUST

Nie bój się, piesku! Chodź no tu! WAGNER

Tak robi, jak przystoi psu.

Gdy staniesz, on ci będzie służyć.

Zawołasz: on podbiegnie ci.

Do czegokolwiek da się użyć.

Do rzeki rzuci się po kij. FAUST

Racja! W tym rzeczy jest natura.

Nie duch, lecz wszędzie jest tresura. WAGNER

Pies, co uznaje ład i przymus,

Mędrca przychylność zyska też.

Godzien twej łaski jest ten zwierz:

Wśród uczniów byłby z niego — prymus. (wchodzą do miejskiej bramy)


gabinet uczonego

FAUST

(wchodzi z pudlem)

Za mną jest pól i lasów głusza, Nad którą legł głęboki cień. Od dziwnych przeczuć, tajnych drżeń Rzekłbyś, że szlachetnieje dusza. Do nagłych czynów porą nocną Nie gnają namiętności nas. Tkliwe uczucia wnet się ockną — Ku ludziom i ku Bogu wraz.

Czy dokazywań nie za wiele? Czemu tak, piesku, wąchasz próg? W pokoju upatrzyłem róg, W którym poduszkę ci podścielę. Przyznaję, że susami swymi W górach mnie ubawiłeś dość. Więc w zamian mą opiekę przyjmij Jak dobrze wychowany gość.

Gdy tylko w moją celę ciasną Swe światło lampa zdąży wnieść, Na duszy staje mi się jasno I pogodnieje myśli treść. Rozum moc odzyskuje swoją, Nadziei się rozwija kwiat. Na życia trafiam świeży ślad, Tęsknię do życia jak do zdroju.

Pudelku, nie warcz! Do muzyki, Co teraz w moim sercu brzmi,

55


Źle pomruk twój pasuje dziki. Przywykliśmy, że człowiek kpi, Gdy czego pojąć nie jest w stanie, Że widząc piękno, warczy na nie, Bo widok ten zbyt go obarcza. Czy i ty będziesz na mnie warczał?

Ach! Przy najlepszej czuję woli, Że już mnie to nie zadowoli, Jak gdyby wyschły jakie zdroje; Że czegoś łaknie serce moje. Jak dobrze znam to z doświadczenia! Lecz da się to na lepsze zmienić. Wszak umiem, co nadziemskie, cenić. Sięgnijmyż więc do Objawienia, Które najgodniej wtedy płonie, Gdy w Nowym szukać go Zakonie. Kusi mnie księgę tę otworzyć, W pierwotny wejść rzetelnie tekst I jeśli to możliwe jest, Na mój niemiecki go przełożyć. (otwiera księgę i sadowi się)

Więc: „Na początku było Słowo". Staję! Jak dalszą znaleźć drogę? Słowa przeceniać tak nie mogę. Trzeba rozpocząć rzecz na nowo, Jeśli mnie Duch oświeci. Więc Piszę: „Był na początku Sens". Przemyśl raz jeszcze pierwsze zdanie! Niech nad nim pióro twe przystanie! Pisz: „Na początku była Siła". Lecz choć to lepsza tekstu postać, Wolałbym przy niej nie pozostać. Święty Duch wesprze — widzę, w czym. Pisz śmiało: „Na początku — Czyn".

56


Jeśli mam z tobą dzielić pokój.

Warczeniu daj, pudelku, spokój!

Niech będzie cisza!

Tak natrętnego towarzysza

Scierpieć przy sobie nie widzę sposobu.

Jeden z nas obu

Musi się stąd wynosić.

Przykro mi cię wyprosić.

Lecz wolna droga! Dosyć!

Cóż to za dziwy?

Czy kształt to prawdziwy?

Jawy czy mary?

Urasta bez miary.

Zwisa jak chmura wielka,

Ni śladu pudelka.

Z kimże się to szamotam?

Może to hipopotam?

Płomienie z pyska, ogień z ócz.

Już widzę, kto ty. Na smocze pomioty

Salomonowy przyda się klucz. DUCHY (u wejścia)

Jeden z nas

W sidła wlazł!

Kto by z nim

Poszedł wraz,

W sieci uwięźnie,

W żelazie ugrzęźnie.

Wyciągajta!

Wiśta! Hajta!

Naprzeć z boków!

Wyjdzie z oków.

Ile mocy,

Do pomocy!

57


Nam to wszystkim Będzie z zyskiem. FAUST

By dać ci radę, zmoro, Potrzebnych jest — czworo: Salamandra — w płomieniu, Wodnica — w strumieniu, Sylf — w żywiole, Kobold — w kole.

Na te elementy

Kto zostanie obojętny,

Na ich cnoty

I przymioty,

Będzie głuchy

I na duchy.

W ogniu spłońcie,

Salamandry!

Spłyńcie, wodnice,

W rzeczne meandry!

Na meteorów grzywie

Gnaj, Sylfie!

Służyć mus,

Incubus! Incubus!

I na tym punctum! Szlus!

Dać rady zmorze

Żadne nie może.

Oto leży, szczerzy kły.

Snadź mój cios był nazbyt mdły.

Większymi wyzwę

Cię egzorcyzmy.

Czyś ty z piekła,

Zmoro, zbiegła?

58


Znak poznajesz ten czy nie, Przed którym huf się czarny gnie? Patrz, jak się zżyma, Szczeć jak nadyma!

A czy, niecnoto, Poznajesz, kto to? On, Niepoczęty, On, Niepojęty, Z niebios Zesłany, Srodze Zadźgany?

Zasłonięty przez ognisko,

Nadyma się jak słonisko.

Już napełnia pokój,

Rozpływa się w obłoku.

Nie urastaj pod stropy!

Legnij u mistrza stopy!

Widzisz, nie grożę po próżnicy.

Chcesz, bym cię w świętej

Zmiótł błyskawicy?

Bym cię trzykrotną

Jasnością dotknął?

Czy najmocniejszej ze sztuk mam użyć? MEFISTOFELES

(z którego opadła mgła, wychodzi zza pieca przebrany za wędrownego bakałarza)

I o cóż rwetes?

Czym mogę służyć? FAUST

A zatem w skórze pudla gościł

Wędrowny (śmiać się chce) bakałarz? MEFISTOFELES

Podziw dla sztuki mam waszmości.

Oj, dała mi się w znaki, dałaż!

59


FAUST

Zwiesz się? MEFISTOFELES

Cóż wdawać się w drobnostki,

Gdy kto dla słów pogardę ma

I gdy, nieczuły na błahostki,

O sedno rzeczy tylko dba? FAUST

O każdym z was się wszystko wie,
Gdy który poda imię swe.

Co też najlepiej widać w tym,

Że zwie się Lichem, Kusym, Złym.

A zatem ktoś ty? MEFISTOFELES

Siła ta,

Co dobro czyni, pragnąc zła.

Jam część jej. FAUST

Cóż to ma do rzeczy? MEFISTOFELES

Jam duch jest, który ciągle przeczy,

I z racją! Bowiem co się rodzi,
Temu się też umierać godzi,
Więc lepiej się nie rodzić było.
Dlatego właśnie wszystko to,
Co się Zniszczenie zwie czy Zło,
Moją domeną jest i silą.

FAUST

Częścią się zwiesz, a całyś oto!

MEFISTOFELES

Bom arcyskromną jest istotą. Gdy człowiek, ta żałosna małość, Za pełnię ma się i za całość, Jam części część, co Wszystkim była, Część owej ćmy, co blask zrodziła,

60


Ów butny blask, co Matce-Ćmie

Należną przestrzeń odbić chce.

Lecz nadaremnie pragnie tego,

Bowiem do ciała zawsze lgnie,

Z ciała wypływa, zdobi je,

Ciało go też hamuje w biegu

I długo to nie potrwa snadnie,

Razem z ciałami w nicość spadnie. FAUST

Rozumiem już, co twym zamiarem.

Na wielką psuć nie umiesz miarę,

Więc rozpoczynasz od małego. MEFISTOFELES

I mało co wychodzi z tego.

To Coś, ten świat, ten pył, ten kurz,

Co przeciwstawia się Niczemu,

Ilem się napracował już

I nigdym rady dać mu nie mógł.

Pożar czy powódź, deszcz czy grad,

Nienaruszony stoi świat!

A rody, ludzki czy zwierzęcy,

Nie wiem, co z nimi począć trzeba.

Ilem się już ich nie nagrzebał,

A ich przybywa coraz więcej.

Tak ciągle dalej, choć oszalej:

Z powietrza, z wiatru, z wody, z fali,

Z wilgoci, z ciepła, z chłodu, z suszy

Tysiąc się rozpowija ziarn

I gdyby nie płomieni żar,

Niczego nie miałbym przy duszy. FAUST

Przeciw zbawiennej sile tej,

Przeciw tej mocy wiecznie twórczej

Chcesz użyć chłodnej dłoni swej, Co się na próżno w kułak kurczy?

61


Jakiejś się innej jąć roboty

Chaosu zdałoby synowi. MEFISTOFELES

Chaosu syn się zastanowi.

Następnym razem więcej o tym.

Czy odejść da mi już jegomość? FAUST

Nie wiem, dlaczego pytasz się.

Skoro zawarliśmy znajomość,

Możesz, gdy chcesz, odwiedzać mię.

Tutaj jest okno, a tu — drzwi.

Znasz pewno i przez komin drogę? MEFISTOFELES

Chcesz wiedzieć, czemu wyjść nie mogę?

Drobna przeszkoda broni mi:

Na progu twoim znak kopyta. FAUST

Więzi cię pentagramu znak?

Lecz skoro więzi, pozwól spytać:

Do domu tego wszedłeś jak,

Jak w tej znalazłeś się kabale? MEFISTOFELES

Bo znak skreślony jest niedbale.

Zamknięty z tamtej strony kąt

Otwiera się nieznacznie stąd. FAUST

A to szczęśliwie los wydarzył,

Że w moją się dostałeś sieć.

Na ten się raz udała rzecz. MEFISTOFELES

Wbiegając, pies nie zauważył.

A teraz — na bok wszelki żart! —

Nie może się wydostać czart. FAUST

A więc przez okno ruszaj w kłus! 62


MEFISTOFELES

Prawa się tego trzyma piekło: „Jak weszło się, tak też uciekło". Wejście — dowolne; wyjście — mus. FAUST

A więc i piekło ma swe prawa? Dość mi ta odpowiada sprawa, By z ichmościami zawrzeć pakt.

MEFISTOFELES

Słowo jest dla nas rzeczą świętą. Żadnego u nas krętu-wętu. Lecz nie da się to streścić tak; Następnym razem o tym więcej. A teraz proszę najgoręcej Na wolny mnie odpuścić trakt. FAUST

Jeszcze na chwilę zostań acan I ucho powiastkami ciesz!

MEFISTOFELES

Na razie puść! Niebawem wracam,

A wtedy pytaj, o co chcesz! FAUST

Nie stawiam sideł ja czartowi.

Sam się wplątałeś w moją sieć.

Niech trzyma diabła, kto go złowił

Niełatwo drugi raz go mieć. MEFISTOFELES

Gdy chcesz, na krótko będę mógł

Dotrzymać tobie towarzystwa —

Wszelako z tym, że wykorzystam

Czas dla pokazu swoich sztuk. FAUST

Chętnie się godzę, mości Kusy,

Byłeś ucieszne miał psikusy.

63


MEFISTOFELES

Figlami swymi przez tę chwilę

Lepiej ci, sądzę, czas umilę

Niżeli kto przez cały rok.

Kiedy się duszki czułą zgrają

W jedno połączą, stańczą, zgrają,

Nie omam to, co myli wzrok:

Raduje nim się powonienie,

Nasyca nim się podniebienie,

Ba! każdy w nim gustuje zmysł.

Zbyteczne wstępy i przedmowy.

Każdy na miejsce! Bądź gotowy! DUSZKI

Niechaj deszczowej

Ustąpi chmury

Pułap ponury,

By promień z góry

Słoneczny trysł;

Niech się obłoki

Mroczne rozpierzchną,

By gwiazd wysokich

Mignął o zmierzchu

Trójkątny błysk.

Duchy niebiosów,

Piękni synowie!

Chwiejnym zakosem,

Mglistym pustkowiem

W gwiazd labiryncie

Płyńcie i gińcie!

Szat waszych kraje

Rozlopotane

Odkryją kraje,

Skryją altanę.

Szepce wyznanie

W każdej altanie

64


Gotowych przysiąc Kochanków tysiąc. Rozkwitłe szczepy! Sączą się męty Z gron wyciśniętych W podziemne sklepy. Płyną pieniste Wina strumienie Poprzez przejrzyste, Czyste kamienie. Za nimi wyże Wyniosłe leżą. One się niżej W jeziora szerzą. Pagórki wokół, Ptactwo w obłoku Radośnie leci Słońcu naprzeciw; W skrzydeł zamieci Leci naprzeciw Wyspom szczęśliwym I chybotliwym; Gdzie pieśń echową Słychać z wybrzeży, Gdzie się korowód Snuje tancerzy; Aż na swobodzie Zejdą się w pląsie, Płyną po wodzie, Na szczyty pną się. Wszyscy się niosą Za zewem losu, Za zewem dali, Gdzie gwiazd się pali Wieczysty blask.

65


MEFISTOFELES

Ukołysany jako trzeba.

Dzięki wam, czułe dzieci nieba!

Waszych mi nie zapomnieć łask.

Uwodźcież wy go widziadłami!

Niech senna go ułuda mami!

Niełatwo diabłu przytrzeć rogów!

Lecz aby czar przełamać progu,

W sam raz by ząb się przydał szczurzy..

Nie trzeba już zaklinać dłużej.

Ot! Jeden drepce, co mnie słyszy.

Najwyższy władca szczurów, myszy, Pan much i ropuch, pluskiew, pcheł, Każe ci, miast się kryć w tej dziurze, W tę oto deskę wbić swój kieł, Gdziem ja oleju kapkę strącił! Ot i wyłazi! Hyc! Hyc! Hyc! Ten, co mi wyjść nie daje, szpic Znajduje się w tym drugim kącie. Do dzieła! Ugryź! Jeszcze raz! — Śpij, Fauście! Wnet spotkania czas.

FAUST

(budzi się)

Czyżbym się znowu dał oszukać?-I tym się miała kończyć sztuka, Że zjawił mi się we śnie bies I że wyśniony umknął pies?


pracownia Fausta

Faust, Mefistofeles (stukanie do drzwi)

FAUST

Wejść! Kto tam znowu śmie mnie nużyć? MEFISTOFELE.0

Ja! FAUST

Wejdź! MEFISTOFELES

Masz trzykroć to powtórzyć. FAUST

Wejdźże więc! MEFISTOFELES

To mi się podoba.

Pewno się dogadamy oba.

Aby poprawić humor twój,

Włożyłem kawalerski strój —

Czerwony, bramowany złotem,

Na to — z jedwabnym płaszcz wylotem*

W kapelusz kilkam piór powpinał,

Do bokum ostry wziął puginał.

Więc krótko ci a węzłowato

Takąż się radzę okryć szatą.

Dopiero nosząc to okrycie

Zrozumieć zdołasz, czym jest życie. FAUST

Nie przezwycięży żadna szata

Ludzkiego losu niedogody:

Za starym, by używać świata;

By już nie pragnąć nic — za młody.
67


I cóż mnie jeszcze może czekać?

„Wyrzekać masz się! Masz wyrzekać!" —

Oto jest refren uprzykrzony,

Co mi do uszu wciąż dobiega,

Który mi chrapliwymi tony

Powtarza nieustannie zegar.

Poranka lękam się każdego,

Oburącz ściskam głowę biedną:

Czy dojrzę dzień, co w swym przebiegu

Życzenie spełni mi — choć jedno?

Dzień, gdzie się sączyć zwątpień jad

Nie będzie w każdą z mych radości?

Dzień, gdzie rozgardiasz codzienności

Pod stopy kłód nie będzie kładł?

Gdy skłania głowę człek do snu,

Zawczasu już go łoże lęka;

Spokoju nie da zaznać mu

Noc, która koszmarami nęka.

Ów Bóg, co wnętrzem jego włada,

Co wstrząsać może nim do dna,

Bóg, który nad nim władzę ma,

Nad światem władzy nie posiada.

Stąd życie — uciążliwe zbyt,

Śmierć — miła, nienawistny — byt.

MEFISTOFELES

Lecz tak naprawdę nie chce śmierci nikt.

FAUST

Szczęśliwy, kto w bitewnej chwale Krwawymi wieńczy skroń wawrzyny; Albo kto po tanecznym szale W ramionach znajdzie ją dziewczyny! O! Czemuż Ducha mnie potęga W tę noc nie pozbawiła życia?

MEFISTOFELES

Lecz komuś, co po napój sięgał,

68


Odwagi zbrakło do wypicia.

FAUST

Wszystkoś wywęszył, daję słowo.

MEFISTOFELES

Nie wszystko; wie się to i owo.

FAUST

Jeśli z dusznego wyjść zamętu Ów dzwonów głos pozwolił mi, Jeżeli to radosne święto Wskrzesiło pamięć dawnych dni; To niechaj będzie moc przeklęta, Której nas trzyma tu przynęta I która swymi widziadłami W głąb czarnej nas pieczary mami! Przeklęty niechaj będzie wprzódy Próżności samochwalczy blask! Przeklęte niechaj będą złudy, Których olśniewa urok nas! Przeklęty — tryumfalny łuk Rozgłosu, który nam się marzy! Przeklęte szczęście, którym darzy Obecność żony, dzieci, sług! Przeklęty Mamon2, gdy dla zysku Porywać każe się na czyn I kiedy miękkie legowisko Podściela mym rozkoszom czczym! Przeklinam wino, pite z czar! Przeklinam też miłości czar! Przeklęta — wiara i gorliwość, Przeklęta głównie zaś cierpliwość.

CHÓR DUCHÓW

(niewidzialny) Ach! Ach!

2 Mamon — fenicki bóg skarbów.

69


Na części Rozniosły świata Cudowny gmach Mocarnej pięści Razy-olbrzymy! Ruiny nosimy W nic

I łzy ronimy Z lic

Nad utraconą urodą. Ty, coś największy Z ludzkiego rodu, Niezwłocznie Od nowa Życie rozpocznij, A nowa zadźwięczy ci pieśń. MEFISTOFELES To są skrzatki Z mej gromadki. Przemądrzałych słuchaj rad: „Czynny bądź i życiu rad!" W świat szeroki Ich uroki

Chcą wywabić cię z pustelni, Gdzie się ziębnie tak piekielnie. Smakować przestań w swym strapieniu, Co jak sęp dziobie w twej wątrobie. W najgorszym będąc otoczeniu, Jesteś wśród ludzi równych sobie. Ale nie chodzi przecie o to, By się z innymi zrównać tak. Niewysokiego-m ptak ja lotu, Lecz jeśliby ci poszło w smak, Abym był twoim towarzyszem,

70


Chętnie i ja się na to piszę.

Będziemy wszędzie iść we dwóch —

Gdzie ty mnie druh, ja tobie druh.

A jeślim niezbyt tym cię urzekł,

Twój sługa będę i podnóżek. FAUST

Lecz czymże mam zapłacić tobie? MEFISTOFELES

Ba! Wiele na to czasu jest. FAUST

Nie, nie! Jest samolubem bies

I za Bóg zapłać nic nie zrobi,

Co mogłoby się przydać komu.

Jasno warunki ze mną omów.

Nieszczęściem taki sługa w domu. MEFISTOFELES

Do twoich tutaj stanę posług.

Zrobię, co chcesz i co chcesz, dam.

Lecz gdy się odnajdziemy tam,

Ty masz mi dać z kolei posłuch. FAUST

Mało mnie tamten świat obchodzi.

Kiedy ten zmienisz w rumowiska,

Dopiero tamten niech się rodzi.

Z tej ziemi radość moja tryska,

To słońce mym cierpieniom błyska.

Gdy z nimi przyjdzie mi się rozstać,

Może, co chce czy nie chce, powstać

A to mi nic, czy tam cierpienie

Lub uniesienie będę czuł,

Albo czy w tamtej się domenie

Góra odróżnić da i dół. MEFISTOFELES

Lecz tak czy owak waż się na to!

71


Zawrzyj pakt! Będzie ci zapłatą, Że się przyglądać będziesz mógł Najucieszniejszym z moich sztuk.

FAUST

I czymże, czarcie ty nasienie, Możesz obdarzyć mnie? Czy znasz Ducha wysokie uniesienie? Masz pokarm, co nie syci; masz Czerwone złoto, co jak żywa Kropelka rtęci się rozpływa; Masz grę, gdzie nic się nie wygrywa, Masz dziewkę, co gdy przy mnie jest, Innym kuszący czyni gest; Ukażesz blask próżności czczy, Co niby meteor się skrzy. Owoce daj mi, co nie gniją, Drzewa, co kwieciem wciąż się kryją.

MEFISTOFELES

Ten rozkaz nie przeraża mnie. Do takich usług jestem gotów. Lecz czas, mój druhu, nadszedł oto, By dobrym czym posilić się.

FAUST

Jeżeli kiedy spocznę, leń,

Na laurach, będzie to mój kres!

Gdy na zapiecek zdoła bies

Mnie wciągnąć, bym nie schodził zeń;

Gdy na to zgodzę się, co jest,

Ostatni niech to będzie dzień.

To zastaw mój!

MEFISTOFELES

Przyjmuję!

FAUST

Dłoń o dłoń! Gdy tak mnie znęci czar momentu,

72


Że „Przystań w biegu!" powiem doń.

Narzucić możesz mi swe pęto,

Dam chętnie wtedy nura w toń!

Żałobne dzwonów zabrzmi granie,

A tyś zwolniony ze swych służb.

Wskazówka zegarowa stanie

I dla mnie czas się skończy już. MEFISTOFELES

Nie zapominaj o tym! Zważ! FAUST

Pełne do tego prawo masz.

Nie jest to sobiepańskim gestem.

Czy tak, czy siak, niewolnik jestem —

Wszystko mi jedno — twój czy wasz. MEFISTOFELES

I ja też będę bez ochyby

Najposłuszniejszym z twoich sług.

Ale, przez zmiłowanie, gdybym

Poprosić o podpisik mógł! FAUST

Na piśmie coś, pedancie, chcesz?

A czym jest męskie słowo, wiesz?

Czyż nie dość, że co rzekłem raz,

Nade mną ma sprawować rządy?

Że mają biec wieczyste prądy,

A ja — na miejscu trwać jak głaz?

Nieprzemożony w swym objęciu

Każdego z ludzi trzyma szał:

„Wierny bądź słowu, któreś dał!

Wierny bądź swemu przedsięwzięciu!"

Ale przed lakiem i pieczęcią

Jak przed upiorem będzie drżał.

Zaledwie wyraz strząsnął z pióra,

Rządzi nie on, lecz wosk i skóra.

Słowa to wiatr! Umowę spisz!

73


Materiał — papier, marmur, spiż;

Narzędzia — pióro, dłuto, rylec.

Na równi masz to do wyboru. MEFISTOFELES

I czyż z przesadną tą perorą

Przeciw mnie trzeba było wylec?

Toć byle kartki starczy mi;

Podpiszesz ją kropelką krwi. FAUST

Jeśli to ważnym zda się tak,

Niech zadość stanie się tej bredni! (podpisuje) MEFISTOFELES

Krew jest to likwor niepowszedni. FAUST

Nie lękaj się, że złamię pakt!

By spełnić go, dołożę sił,

Przysięgę na to składam świętą.

Zanadtom ja się w pychę wzbił,

Choć tylko twego jestem rzędu.

Jeden mnie gest wielkiego ducha

Odtrącił od natury bram;

Pękł myślowego ciąg łańcucha,

Dla wiedzy wzgardę tylko mam.

Niech więc zmysłowych uciech żar

Ukoi namiętności wrzące;

Niech wciąż mnie nowy nęci czar,

Co się w cielesnej skrył osłonce.

Runę, jak w głąb spienionych rzek,

W strumień wydarzeń, w czasów bieg.

Niechaj uciechy i cierpienia,

Wygrane i niepowodzenia

Luzują we mnie się nawzajem:

Żyjem, gdy w ruchu nie ustajem.

74


MEFISTOFELES

Ni meta czeka cię, ni kres.

Czego zapragniesz, chwytaj w locie!

Sięgaj, po jakie chcesz łakocie!

Co wzrok raduje, twoim jest.

Każdej zachciance uczyń zadość! FAUST

Toć słyszysz! Chodzi nie o radość.

W oszołomienie chcę, w opiłość,

W znudzoną rozkosz, w gorzką miłość.

Wolny od wiedzy, której chciałem,

Gotów-em wszelkie znieść katusze.

Całej ludzkości co udziałem,

Przeżyć na swój rachunek muszę.

W najwyższe sięgnę i w najgłębsze.

Jej zło i dobro w piersi spiętrzę,

By jaźń rozszerzyć do jej granic,

Aż z nią pospołu — pójdę na nic. MEFISTOFELES

Wierz mnie, co już niejeden wiek

W owej zabawie maczam palce:

Jeszcze się nie nadarzył człek,

By się nie zatkał tym zakalcem.

Wierząj mi! Wszystkim, co jest wokół,

Bóg jeden niepodzielnie włada:

W świetle wieczystym On zasiada,

Umieścił nas w głębokim mroku,

Gdy dla was — dzień i noc się nada. FAUST

Ale ja chcę! MEFISTOFELES

Cóż, znakomicie!

Nie chciałbym rzucać słów na wia

Sztuka jest długa, krótkie życie.

75


Myślę, że mych usłuchasz rad:

Wejdź w komitywę ty poety,

Którego niebosiężny duch,

Gdzie tylko jakie zna zalety,

Tymi na głowę twoją — buch!

Byś był

Z odwagi lew,

Z szybkości chart.

I miał

Południa krew,

Północy hart.

Może go nie utrudzi zbyt

Z wielkodusznością łączyć spryt

I tego jeszcze może dopnie,

Byś się zakochać mógł — roztropnie.

Takiemu gdyby dać nazwisko,

Trza by nań wołać: „Panie Wszystko!"

FAUST

Czymże więc jestem, gdym nie w stanie Wejść w owej pełni posiadanie, Co dążeń mych stanowi kres?

MEFISTOFELES

Tym jesteś w końcu — czymeś jest. Perukę nałóż z włosów masy, Wznieś na łokciowe się obcasy, Zostajesz zawsze, czymeś jest.

FAUST

Na próżno wchłonął umysł mój Ludzkiego ducha skarbów tyle. Jeśli przysiądę choć na chwilę, Nie tryska twórczych mocy zdrój. O jeden włos nie jestem wyżej, O cal — nieskończoności bliżej.

MEFISTOFELES

Waść właśnie tak na rzeczy patrzy,

76


Jak człek na rzeczy patrzeć zwykł.

Musimy zrobić to inaczej,

Zanim aromat życia znikł.

U licha! Rękę masz i nogę,

I łeb, i jaja: twoje są.

Czyż wszystko, czego użyć mogę,

Nie staje się własnością mą?

Gdym posiadaczem koni dwóch,

Czyż ich nie rozporządzam siłą?

Dopiero wtedy jestem zuch,

Jakby mnie osiem nóg nosiło!

Daj pokój rozmyślaniom! A nuż!

Czym prędzej w toń się życia zanurz!

Nadmiernie kto zachodzi w łeb,

Jest niby zwierzę, co przez step,

Pędzone mocą złą, się błąka,

Gdy w krąg soczysta kwitnie łąka. FAUST

Cóż czynić? MEFISTOFELES

Chodźmy stąd czym raźniej!

Długoż ci jeszcze tkwić w tej kaźni?

Długoż ci jeszcze tak się trudzić?

Siebie i młodych długoż nudzić?

Tym niech się kum, pan Brzuchacz, zajmie!

I po cóż pustą młócić słomę?

Najlepszym z tego, coć wiadome,

I tak się dzielić możesz najmniej.

Ot! U drzwi czeka ktoś w sam raz — FAUST

Teraz nie zdążę z nim się sprawić MEFISTOFELES

Chłopiec już długi czeka czas.

Nie można z niczym go odprawić.

Podaj no biret mi i płaszcz!

77


A resztę, tuszę, na mnie zdasz. (przebiera się)

Bardzo w tym stroju mi do twarzy.

Tylko kwadransik będę bawić.

Ty się przygotuj do wojaży! (Faust odchodzi) MEFISTOFELES (w długim płaszczu Fausta)

Rozum i wiedzę miej w pogardzie,

To, czym się szczyci człek najbardziej.

Gdy mamidłami cię oszuka

Kuglarsko-cudotwórcza sztuka,

Wtedyś się dostał w moją moc —

Takiego ducha dał ci los,

Że gdy przed siebie przesz na wprost,,

Co tylko spotkasz, jest przeszkodą;

Więc z rzeczy mijasz się urodą.

W przygód cię wciągnę korowody,

W arcybanalne epizody.

Będziesz się miotał, wił, trzepotał.

Nienasyconych powab żądz

Wciąż będzie oczom twym migotał.

O napój będziesz błagał, drżąc.

I cóż, żeś mi zaprzedał duszę?
W ręce i tak cię dostać muszę.

(wchodzi żak)

ŻAK

Goszczę w tym mieście dni niewiele I oto stawiam się nieśmiele, Ażeby z kimś móc dyskurs wieść Kogo ogólna wieńczy cześć.

MEFISTOFELES

Wielcem za grzeczność tę powinny Choć ze mnie człek jak każdy inny Czy rozejrzałeś się już gdzie?

78


ŻAK

W opiekę, panie, weźcie mnie!

Z niewielką tu przychodzę schedą:

Mam dobre chęci, skromny grosik

Od matki się wyrwałem z biedą;

Chciałbym się tu poduczyć cosik. MEFISTOFELES

Miejsce, rzec trzeba, jest w sam raz. ŻAK

A już bym nogi wziął za pas!

Warowne mury, gmachy, sale

Nie podobają mi się wcale.

Ni tu zieleni, ni tu drzew.

Ścina mi to zamknięcie krew.

Tych ulic cieśń, tych murów mrok

Zapiera dech, zabiera wzrok. MEFISTOFELES

Wszystko to sprawa jest nawyku.

Tak dziecko, gdy mu piersi dać,

Niechętnie wpierw ją będzie ssać,

Później przywyknie i — po krzyku.

I tobie poznawanie nauk

Stopniowo wejdzie w krew i w nałóg..

ŻAK

U piersi wiedzy chcę zawisnąć. Lecz, panie, jak się tam docisnąć?

MEFISTOFELES

Zdecyduj, zanim pójdziesz dalej, Na jakim uczyć się wydziale.

ŻAK

Istotę bym przeniknąć chciał I ziemskich, i niebieskich ciał. Nauki też bym poznał rad, Natury zgłębił tajny ład.

79


MEFISTOFELES

Nie lada dowcip masz i spryt. Byłeś się nie rozpraszał zbyt!

ŻAK

Nauce oddam duszę całą, Lecz przy okazji by się zdało W jakiś dzień letni a pogodny Wesoło spędzić czas swobodny.

MEFISTOFELES

Używaj chwili! Szybko mija. Porządek wszakże chwili sprzyja, Więc radzę bez przydługich dum Wybrać Collegium Logicum. W mocne tam ducha wezmą wnyki, Hiszpańskie wzują mu trzewiki, Byś się nauczył kroczyć w takt Poprzez myślowy wąski trakt, A nie jak świętojański czerw Miotał się tam i sam bez przerw. Tam też wyuczą cię od razu, Że to, coś dotąd bez rozkazu Uprawiać zwykł, jak jeść czy pić, Ćwiczeniem ma i musztrą być. Gdy tak pracuje ludzki duch, Maszynę przypomina tkacką: Krok jeden wątek wprawia w ruch, Czółenko się uwija gracko, Nitka się niewidzialnie plącze, Sto daje każdy splot połączeń. Filozof rozsupłuje nić Wywodząc, że tak musi być: Po pierwsze — tak, po drugie — siak, Po trzecie i po czwarte — wspak. A gdy pierwszego z drugim nie ma, Z trzecim i z czwartym też problema.

80


Wielce zachwyca to słuchaczy, Lecz nie wychodzą wciąż na tkaczy. Bo kto chce zgłębić co żywego, Najpierw wygania ducha z niego. Ma wtedy w ręku każdą część, A tylko mu umyka więź. Encheiresin naturae3 chemia to zwie, Czy nie kpi, sama ledwo wie. ŻAK

Rozumiem waści coraz mniej.

MEFISTOFELES

Za chwilę pójdzie jednak lżej, Gdy się nauczysz redukować I należycie klasyfikować. ŻAK

Słabo od tego mi i mdło, Jakby mi koło we łbie szło.

MEFISTOFELES

Z kolei wszystko inne rzuć,

Ku metafizyce się zwróć,

Byś swym umysłem rzeczy ujął,

Które doń z gruntu nie pasują.

Bo wszystko, co nie wchodzi w głowę,

Da pięknym się określić słowem.

Porządku się poduczyć jeszcze

W pierwszym powinieneś semestrze.

Codziennie godzin będzie pięć.

Na dzwonka głos do ławki pędź,

Jeśliś się dobrze przygotował

I paragrafów nastudiował,

I jeśliś temu oddał cześć,

Co zapisane w księgach jest,

3 „Siła władcza natury".

81


Notując wszystko jak najęty,

Jakby ci Duch dyktował Święty! ŻAK

Korzyści takiej w pełni świadom,

Chcę być posłuszny waści radom.

Bo co ma czarno człek na białym,

Na wieki jego jest udziałem. MEFISTOFELES

Fakultet jednak najprzód obierz! ŻAK

Niechętnie bym studiował prawa... MEFISTOFELES

I, moim zdaniem, słusznie robisz.

Z prawem, wiadomo, kiepska sprawa.

Cały po dziadach kram prawniczy

Jak ta choroba się dziedziczy.

Wlecze się to przez pokolenia,

Niepostrzeżenie się przemienia:

Rozsądek — w głupstwo, prawda — w kłam,.

Późno zrodzone wnuki! Biada!

0 prawie, przynależnym wam,

1 mówić nawet nie wypada.
ŻAK

Wciąż więcej we mnie jest niechęci. Szczęśliw, kto waści słucha rad. Na teologię pójść bym rad... MEFISTOFELES

I cóż ci się po głowie kręci? W nauce owej, szczerze wyznam, Trudno na błędny nie wpaść ślad; Taki w niej tkwi ukryty jad. Sam nie wiesz, lek to czy trucizna. Za panią matką pacierz mów! Słuchaj słów mistrza, głoś to samo!' I trzymaj się w ogóle słów!

82


Wtedy otwartą na ścież bramą

Przenikniesz do pewności chramu. ŻAK

Pojęcie wszakże słowom odpowiada. MEFISTOFELES

Nie warto się przejmować tak.

Bo właśnie gdzie pojęcia brak,

Tam się akurat słowo nada.

Słowami można dysputować,

Ze słów da system się zbudować,,

Ze słów ułożysz przysiąg roty,

Ze słów nie ujmiesz ani joty. ŻAK

Daruj waść, że go trudzę znów

I że kłopotu mu przyczynię.

Lecz czyżbyś paru złotych słów

Nie raczył rzec o medycynie?

Nim się rozejrzę w tej dziedzinie,.

Trzyletni okres szybko minie,

Wskazówkę daj mi, wasza mość,

A sam już drogi się domacam. MEFISTOFELES (do siebie)

Oschłego tonu teraz dość.

Znowu do roli czarta wracam. (głośno)

Sens medycyny poznasz sam.

Przebadasz ją we wszystkich częściach,,

Wreszcie na końcu cały kram

Zdasz na los szczęścia.

Cóż w chmurach bujać naukowo?

Wszystko już wiesz, co wiedzieć da się.

Lecz we właściwym gdy co zrobisz czasie,

Dopieroś wtedy chłop jest z głową.

Gładkiś na twarzy, kawalerze,

83


Więc śmiało się do rzeczy bierz.

Jeśli sam w siebie nie uwierzę,

Kto inny nie uwierzy też.

Zwodzić się zwłaszcza ucz kobiety.

Ich wieczne „achy", ich „niestety",

Wszystko raz-dwa

Jednym się lekiem wykurować da.

Uprzejmy z nimi bądź — od biedy,

A w ręku swoim masz je wtedy.

Błyśnij tytułem dla poręki,

Żeś arcymistrzem wszelkich sztuk.

Po czym odważnie łap za wdzięki,

O co by kto przez wiek zabiegać mógł.

Za puls ją delikatnie weź,

Namacaj też z płomieniem w oku

(Kształtny kuperek biorąc wokół),

Czy dobrze sznurowana jest. ŻAK

To lepiej już! Do tegom bardziej skory. MEFISTOFELES

Szarzyzna w każdej jest teorii,

Gdy drzewo życia wiecznie się zieleni. ŻAK

Od tego mi się w oczach mieni.

Czy jeszcze mogłoby się zdarzyć,

Bym waszej mógł mądrości zażyć? MEFISTOFELES

Służyć, czym mogę, jestem gotów. ŻAK

Nie myślę stąd odchodzić tak.

Sztambuch przedkładam waści oto,

By życzliwości zyskać znak. MEFISTOFELES

Dobrze! (pisze i oddaje)

84


ŻAK

(czyta)

Eritis sicut Deus, scientes bonum et malum. * (zamyka z szacunkiem i oddala się) MEFISTOFELES

Usłuchaj, co rzekł wąż, mój kum nadobny,

Nie pożałujesz, bogom żeś podobny. (wchodzi Faust) FAUST

Dokądże droga? MEFISTOFELES

Gdzie byś tylko rad.

Zwiedzimy mały, potem duży świat.

Ileż ci dadzą satysfakcji

Koleje tej peregrynacji! FAUST

Jakże mi jednak z taką brodą

Cieszyć się życiem i swobodą?

Próżna nadzieja — w moje lata

Zażywać jeszcze uciech świata.

Przy innych czuję się tak mały,

Wobec nich jestem tak nieśmiały... MEFISTOFELES

Jakoś to będzie, druhu miły.

Żyje, kto ufa w swoje siły. FAUST

A jakże stąd się wydostaniem?

Gdzie konie, wóz, woźnica nasz? MEFISTOFELES

Wystarczy, że rozpostrę płaszcz.

W przestwory się wzbijemy na nim

I polecimy w dal pospołu.

4 Słowa węża do Ewy (Ks. Rodzaju, III, 5): „Będziecie jako Bóg, znający dobro i zło".

85


Ni zawiniątka, ni tobołu. Powietrza trochę dość rozniecić, Aby bez trudu w górę wzlecieć. Im lżejszy kto, tym lżej mu wzbić się. Więc powodzenia! W nowe życie!


piwnica Auerbacha w Lipsku

Bractwo wesołych kompanów

FROSCH

Nikt wypić, pośmiać się nie waży?

Dość mi tych wydłużonych twarzy!

Siedzicie tu jak zmokłe kury.

Ejże! Jak dawniej! Nos do góry! BRANDER

A toć i tobie się udawał

Niejeden żart, niejeden kawał. FROSCH (wylewa mu wino na głowę)

Wedle życzenia! BRANDER

Kwadratowy osieł! FROSCH

Sam tegoś chciał. Masz, o coś prosił! SIEBEL

Fora ze dwora! Chcesz mieć chryję?

Łby w górę! Żyje, kto użyje! " Tra-la-la! ALTMAYER

Kija mi do ręki!

Waty do uszu! Pękną wnet bębenki. SIEBEL

Gdy trzęsie się sklepienia głaz,

Dopiero wtedy dudni bas. FROSCH

Słusznie! Wynocha, kto chce wojny!

Tra-la-la!

87


ALTMAYER

Brawo!

FROSCH

Głos już strojny. (śpiewa)

Święte Cesarstwo Rzymskie, hej, Że się też nie rozpada...

BRANDER

To pieśń plugawa! Polityczna pieśń!

Psu to na buty! Łaska boska,

Że o cesarstwo się nie troskam.

Zysk upatruję w tym nie lada,

Że na cesarza się nie nadam.

Lecz i tak wodza wnet obierzem;

Zamianujemy go papieżem.

Jakiej kandydat ma zalecie

Zawdzięczać wybór, sami wiecie. FROSCH (śpiewa)

Słowiczku mój, a leć, a piej!

Zanieś ukłony miłej mej! SIEBEL

Żadnych tam ukłonów! Nie lubię się kłaniać. FROSCH

I ukłony, i pokłony. Nie śmiej mi zabraniać!. (śpiewa)

Ej! Uniosła się zasuwa.

Ciemna nocka! Miły czuwa.

Na zasuwę drzwi! Już brzask. SIEBEL

Tak, tak! Raduj się z jej łask!

Do rozpuku bym się śmiał,

Żeś się w pole wywieść dał.

Raczej wiecheć niech chocholi

88


Na rozstaju z nią swawoli;

Kozioł-brodacz z Łysogórza

Niech swą miłość jej wynurzat

Tęgie chłopisko z krwi i kości

Za dobre jest do tej miłości.

Zamiast pozdrowienia słać,

Kamieniami będę prać! BRANDER (waląc pięścią w stół)

Cichajta! Dajcież posłuchanie!

Że umiem żyć, jest o mnie wieść.

Siedzą tu ludzie zakochani.

Zamierzam przeto na ich cześć

Piosenkę miast toastu wznieść.

Uwaga! Niechaj milczy chór,

A podchwytuje tylko wtór. (śpiewa)

W piwnicy szczur żył sobie raz

Jak pszczoła w leśnej barci

I duży kałdun sobie spasł

Jak doktor Luter Marcin.

Kuchta nań zastawiła jad,

Aż wnet mu obrzydł cały świat,

Jakby był zakochany. CHÓR (wtóruje)

Jakby był zakochany. BRANDER

Tu susa dał, tam susa dał

I z każdej pił kałuży.

Na ściany się wy drapać chciał.

Na nic mu to nie służy.

I głową próżno walił w mur,

I z życiem chciał się rozstać szczur,

Jakby był zakochany.

89


CHÓR

(wtóruje)

Jakby był zakochany. BRANDER

Aż zatrwożony w biały dzień

Przybiega szczur na kuchnię.

U rusztu spoczął pełen drżeń.

To zipnie, a to dmuchnie.

A wtedy trucicielka w śmiech:

Ostatni już wyzionął dech,

Jakby był zakochany. CHÓR (wtóruje)

Jakby był zakochany, SIEBEL

I z czegóż się raduje bractwo?

Nie lada to uciecha snadź,

Gdy jadu nażre się biedactwo. BRANDER

Chcesz szczurzy ród w obronę brać? ALTMAYER

Ten łysy łeb z kałdunem dużym

Nad dolą swą rozczula się.

Dostrzega chyba w padle szczurzym

Obraz i podobieństwo swe. (wchodzą F a u s t i Mefistofeles) MEFISTOFELES

W ochoczą najpierw, miły panie,

Wprowadzić pragnę cię kompanię,

Byś dojrzał, jak się łatwo żyje,

Jak lud raduje się i pije.

Niewyszukanie a wesoło

W zawrotnym tańcu krążą w koło,

Jak psiak, co łapie własny ogon. —

Póki na kredyt dostać mogą,

90


A łeb nie boli akurat,

Każdy beztroski jest i rad. BRANDER

Pewno z daleka tu przybyli;

Spójrz tylko na podróżny strój.

Snadź od niedługiej są tu chwili. FROSCH

Masz rację! Lipsk ten lubię swój.

Znać mały Paryż po ogładzie. SIEBEL

Kim ci się zdają te przybłędy? FROSCH

Pozwólcie no! Przy pełnym szkle

W mig jeden na jaw wydobędę,

Co w każdym z nich ukrywa się.

To szlachetnego rodu znak,

Że nic nie zdaje im się w smak BRANDER

Założę się, że wróżą z kart. FROSCH

Czekaj! Wnet do nich się dobierzem. MEFISTOFELES (do Fausta)

Nie zwęszy ludek, że to czart,

Choćby mu siedział za kołnierzem. FAUST

Kłaniam się. SIEBEL

Od nas też ukłony. (cicho, patrząc na M efi s t ofe lesa z boku)

Jakby utykał z jednej strony. MEFISTOFELES

Wolnoż się przysiąść do ichmości?

Że zacnych tu kordiałów brak,

Kompania wasza nas ugości.

91


ALTMAYER

Masz waszmość pan wybredny smak. FROSCH

Droga na pewno z Pipidówki?

Łysy was czart sprowadził tu? MEFISTOFELES

Spotkaliśmy go w czas wędrówki,

A kiedy siedliśmy za stół,

Pociotków swoich nam wymieniał,

Którym śle niskie pozdrowienia. {ukłon w stronę Froscha) ALTMAYER (po cichu)

Ale też cięty! SIEBEL

Licho szczwane! FROSCH

Czekajcie! Zaraz go dostanę! MEFISTOFELES

Jeśli nie mylę się, słyszelim

Śpiewaków wyćwiczone chóry.

Pięknie od murów i od szczelin

Głos się odbijał poniektóry. FROSCH

Czyżby był waszmość pan tenorem? MEFISTOFELES

. Słabe mam siły, chęci spore. ALTMAYER

Co żywo więc piosenkę daj! MEFISTOFELES

Co tylko chcecie! SIEBEL

Jak spod igły! MEFISTOFELES

Zwiedziliśmy hiszpański kraj,

92


W winie i w pieśni niedościgły. (śpiewa)

Był brzuchacz raz, królisko,

Co duże pchlisko miał — FROSCH

Słuchajta! Rozumiecie wszak:

Pchlisko, pchli samiec, pchlak czy wszak. MEFISTOFELES (śpiewa)

Był brzuchacz raz, królisko,

Co duże pchlisko miał.

Kochał je nade wszystko

I jak o syna dbał.

Za krawcem się obziera

I rzecze: „Krawcze, zmierz

Kurtę dla kawalera

I pludry zmierz mu też" BRANDER

A niech też zadba należycie

O elegancki kurty kształt

I, jeśli miłe jest mu życie,

By pludry nie rzucały fałd. MEFISTOFELES

W jedwabie i w brokaty

Odziany wszerz i wzwyż,

Kapelusz miał rogaty,

Na piersi — złoty krzyż.

A na znak dostojeństwa —

Ze złotą gwiazdą sznur,

Dla jego zaś rodzeństwa

Otworem stanął dwór.

Dworaków zaś i panie

Próżna trapiła chęć —

Wyzwolić się drapaniem

93


Od ukłuć i od cięć.

Ani go kto przepędzi,

Ani go łapać śmie.

A przecie kogo swędzi,

Ma prawo drapać się. CHÓR (wtóruje)

A przecie kogo swędzi,

Ma prawo drapać się. FROSCH

Brawo! Brawo! O, to to!

Bodajby każdej pchle tak szło! BRANDER

W dwa palce ujmij ją i — łaps!

Pijmy za wolność! Wiwat sznaps! MEFISTOFELES

Ja bym też wypił za nią kielich,

Gdybyście lepsze wina mieli. SIEBEL

Dwakroć waść tego nie powtarzaj! MEFISTOFELES

Kogo się boję, to — szynkarza.

Inaczej tych przezacnych gości

Przedniej szym winem bym ugościł. SIEBEL

Dawać je! Reszta — moja głowa!

Za tęgi trunek dank zachowam,

Byłeś mi sporo ulał waść.

Bo słuszną miarą muszę brać,

Jeśli mam słuszny osąd dać. ALTMAYER (cicho)

Z brzegów są Renu, klnę się Bogiem. MEFISTOFELES

Dajcie mi świdra!

94


BRANDER

Cóż to będzie?

Wszak nie ma beczek wciąż za progiem. ALTMAYER

Tu ma gospodarz swe narzędzie. MHFISTOFELES (bierze świder. Do Froscha)

Jakiegoż chciałbyś waszmość winka? FROSCH

Dajesz nam prawo do wyboru? MHFISTOFELES

Wybieraj! Jest gatunków sporo. ALTMAYER (do Froscha)

Aha! Już do ust ciecze ślinka. FROSCH

Na reńskie bym najchętniej przystał.

Najlepsza z winnic to — ojczysta. MEFISTOFELES (wierci dziurę w stole w miejscu, gdzie siedzi F r o s c n)

Teraz ulepić czopy z wosku! ALTMAYER

Sztuczki swe robi po mistrzowsku. MEFISTOFELES (do Brandera)

A waści co dać? BRANDER

Mnie? Szampana.

Byle wysoko biła piana. (Mefistofeles świdruje; tymczasem ktoś zrobił czopy t zatkał nimi otwory) BRANDER

Choć za swojszczyzną człek przepada.

Nie zawsze kiepskie, co w oddali.

95


Nie lubi Niemiec żabojada,

A jego winka sobie chwali. SIEBEL {do zbliżającego się Mefistojelesa)

Cierpkiego, szczerze mówiąc, nie chcę.

Może waść co słodkiego masz? MEFISTOFELES {świdrując)

Tokajem gębę ci połechcę. ALTMAYER

Spójrzcie mi ichmościowie w twarz!

Was się trzymają, widzę, żarty MEFISTOFELES

Któż by zaś wobec zacnych gości

Takiej dopuszcza! się śmiałości?

Żwawo! W otwarte grajmy tarty!

Ichmościom jakim winem służyć? ALTMAYER

Czymkolwiek łaska! Cóż tu dłużyć? (otwory są wywiercone i zatkane) MEFISTOFELES (z cudacznymi gestami)

Grona winny niesie szczep.

Rogi niesie capi łeb.

Z drewna — winne latorośle.

Stół drewniany winem rośnie.

W głąb natury wejść się staraj.

Cudów dokonuje wiara.

Patrz, czy ci to pójdzie w smak. (wyjmują czopy, wino tryska do kielichów) WSZYSCY

Ha! Jakiż zdrój zaczyna strzelać! MEFISTOFELES

Uwaga tylko, by nie przelać! {piją na umór) 96


WSZYSCY

(śpiewają)

Uchlaliśmy się diablo, jak

Nie przymierzając wieprze. MEFISTOFELES

Na ludek spójrz ten, jaki rad! FAUST

Ujść stąd czym prędzej chęć mnie bierze. MEFISTOFELES

Wnet ujrzysz, jak z nich wyjdzie zwierzę

W okazałości swej na świat. SIEBEL

(czyni nieopatrzny krok, wylewa wino, które zajmuje się płomieniem)

Na pomoc! To piekielne siły! MEFISTOFELES (zaklina płomień)

Uspokój się, żywiole miły! (do Siebla)

Nic to! To z czyśćca ognia trocha. SIEBEL

Drogo mi za to zapłacicie!

Poznacie wy nas należycie. FROSCH

Radziłbym pokój dać figlikom. ALTMAYER

A czyby nie rzec im: „Wynocha!"? SIEBEL

Że też waść masz czelności dosyć,

By tutaj sztuczki swe przynosić! MEFISTOFELES

Cichaj, beczułko! SIEBEL

Chuda tyko!

Śmiesz jeszcze czelnie odpowiadać?

97


BRANDER

Wnet kije na grzbiet zaczną spadać! ALTMAYER (wyciąga czop ze stołu. Z otworu bucha płomień)

Goreję! Płonę! SIEBEL

To są czary!

Bić! Na takiego nie ma kary. (wyciągają noże i rzucają się na Mefistofełesa) MEFISTOFELES (tonem rozkazującym)

W zapasie mam

Zwid i kłam.

Bądźcie tu i tam! (stają w osłupieniu i patrzą na siebie) ALTMAYER

Gdzież jestem? Aż się w oezach mieni... FROSCH

Winnice... SIEBEL

Grona wśród zieleni.. BRANDER

Spójrz na tamtego wzgórza skłon!

Jaka latorośl! Ile gron! (chwyta za nos Siebla. Inni robią to samo i wznoszą noże) MEFISTOFELES (tonem rozkazującym)

Niech z was opadnie dziw i kłam!

Patrzcie, czart jakie żarty stroi! (znika z Faustem. Kompani odskakują od siebie) SIEBEL

Co? ALTMAYER Jak?

98


FROSCH

Czy nos twój w ręku mam? BRANDER (do Siebla)

Twój — czyżbym trzymał w dłoni swojej? ALTMAYER

Ciarki po całym biegną ciele!

Ej! Krzesło mi! Sił mam niewiele. FROSCH

Daremnie się rozglądam w krąg. SIEBEL

Gdzież on? Niech trafię na ulicy,

Nie ujdzie cało z moich rąk! ALTMAYER

Widziałem, jak ku drzwiom piwnicy

Na beczce wznosił się okrakiem.

W nogach mi, rzekłbyś, ciąży ołów. (Spogląda na stół)

Wino nie tryska już ze stołu? SIEBEL

Tb złudą było i majakiem. FROSCH

Czyśmy uchlali się pospołu? BRANDER

Gronam rękami rwał obiema... ALTMAYER

I gadaj tu, że cudów nie ma!


kuchnia czarownicy

Na niskim palenisku duży sagan: w oparach ukazują się rozmaite postaci. Siedząca przy kotle koczkodanica odszu-mowuje wrzątek, uważając, by nie przelać. Obok grzeje się koczkodan z malpiątkami. Ściana i powała obwieszone dziwnym sprzętem czarodziejskim Faust, Mefistofeles

FAUST

A cóż mi to za czary-mary?

Mamże z szumowin tych i wiru

Czekać młodości eliksiru?

Mam słuchać guseł wiedźmy starej?

Czy lat trzydzieści spadnie z barów

Od przyrządzanych tu wywarów?

Nadzieja ma przystaje — niema.

Biada, gdy nic ponad to nie ma!

Natura albo światła głowa

Może co zacniej szego chowa? MEFISTOFELES

Rozumnie rzekłeś, panie bracie.

Natura lepszy chowa lek.

W jej to doszukasz się traktacie,

Jak by zawrócić czasu bieg. FAUST

Chcę wiedzieć, jak. MEFISTOFELES

Dowiesz się łatwo

Bez kruczków, bez magicznych sztuk,

Byłeś niezwłocznie wyszedł na dwór

I kopał ziemię, głazy tłukł.

Na każdy dzień zachowaj sobie 100


Tych samych zajęć ciasny krąg.

Zdobywaj pokarm pracą rąk.

Wraz z bydlętami wychodź na wieś

Pole zaoraj, sam je nawieź.

Obyczaj mając ten i narów

Lat osiemdziesiąt zrzucisz z barów. FAUST

Lecz nijak mi się przysposobić,

Aby łopatą w ziemi robić.

Żyć w ciasnym kręgu też się wzdragam. MEFISTOFELES

Zostaje wiedźma i jej sagan. FAUST

Na cóż po trunek iść do baby?

Nie mogłeś sam go zwarzyć aby? MEFISTOFELES

Robota dla mnie to w sam raz!

Sto mostów wzniósłbym przez ten czas.

Nie tylko kunsztu doskonałość;

Potrzebna jeszcze jest wytrwałość.

Długo w cichości duch zajęty

Dobiera rzadkie elementy

Tudzież sposobne im przyprawy.

Bardzo zawiłe to są sprawy.

Choć w ich sekrety czart wprowadzi,,

To czart ich zrobić nie uradzi. (spostrzega zwierzęta)

Spójrz, jaka to ponętna parka.

Tu kucharz, a tam znów kucharka. (do zwierząt)

Czym zastał waszą gospodynię? ZWIERZĘTA

W kominie, W przestrzeni, Gdzie diabeł się żeni.

101


MEFISTOFELES

A długoż jej tak z wiatrem gnać? ZWIERZĘTA

Póki my łapki będziem grzać. MEFISTOFELES (do Fausta)

Jak ci się zdają te zwierzaki? FAUST

Plugawszych nie widziałem ja. MEFISTOFELES

Lecz, prawdę rzekłszy, dyskurs taki

Najwięcej czaru dla mnie ma. (do zwierząt)

Mówcie, przeklęte kreatury!

Co gotujecie w kuchni tej? ZWIERZĘTA

My? Dla żebraków chude lury. MEFISTOFELES

Klientów będzie, że aż hej! (koczkodan łasząc się podchodzi do M efi s t ofe lesa)

W kostki grajmy ano!

A w ślad za wygraną

Przyjdzie i rozsądek.

Nie sztymuje cosik.

Ale kto ma grosik,

We łbie ma porządek. MEFISTOFELES

Szczęśliwy pewno byłby zwierz,

By na loterii zagrać też. (tymczasem małpiątka, bawiące się małą kulą, toczą ją do przodu) KOCZKODAN

Taki jest świat:

To wzlot, to spad.

Dokoła — lustra. 102


Łamliwe to:

Dźwięczy jak szkło,

A w środku — pustka.

Patrz, jak to lśni,

Słysz, jak to grzmi:

Nie może ustać-

Miły mój synu,

Bacz, byś ominął,

Bo padniesz trupem.

Kula jest gliną.

Będą skorupy! MEFISTOFELES

Po cóż rzeszoto? KOCZKODAN (zdejmuje je ze ściany)

Rzeszoto — po to,

By dojść, kto łobuz. (podbiega do koczkodanicy, podaje jej sito, by spojrzała przez nie)

Popatrz w rzeszoto!

Czy widzisz oto

Łobuzów obu? MEFISTOFELES (zbliża się do paleniska)

A po cóż sagan? KOCZKODAN Z KOCZKODANICĄ

We łbie bałagan.

Nie wie, co sagan,

Nie wie, co kocioł! MEFISTOFELES

Nieznośny zwierz! KOCZKODAN

Kropidło bierz

I w krześle spocznij! (zmusza Mefistofelesa, by siadł. W tym czasie Faust

103


staje przed zwierciadłem, to przybliżając się, to oddalając) FAUST

Przebóg! Niebiańska jakaż zjawa

W zwierciadle tym przede mną stawa!

Miłości! Skrzydła swe mi daj

I w czarodziejski unieś kraj!

Lecz choćbym w lustra wniknął tło,

Aby jej swym dotykiem dostać,

Zawsze ta czarodziejska postać

Zasnuta pozostanie mgłą.

Czyż jest do pomyślenia to,

By rozpostarte jedno ciało

Tyle urody w sobie miało?

Jestże takiego coś na świecie^ MEFISTOFELES

Gdy Bóg dni sześć się trudzi sprawą,

A potem bije sobie brawo,

Coś z sensem musi wyjść mu przecie.

Wzrok paś widokiem tego cuda

Znajdę ci co takiego gdzieś.

Szczęśliwy ten, komu się uda

Podobny skarb do domu wnieść. (Faust wciąż się wpatruje w lustro. Mefistofeles, rozpierając się w krześle i bawiąc kropidłem, ciągnie dalej)

Tak siedzę właśnie — król na tronie.

Mam berło, myślę o koronie. ZWIERZĘTA

{które dotychczas wykonywały jedno przez drugie dziwacz­ne gesty, przynoszą z wielkim krzykiem koronę Mefisto-felesowi)

Ej! Ty, nicpotem!

Juchą i potem

Zlepiają się korony.

104


{niezgrabnie przerzucając się koroną, łamią ją na dwa kawałki, z którymi tańczą)

My gadu-gadu,

Bez ładu-składu

Rymujemy androny. FAUST (przed zwierciadłem)

Biada! Nieomalże szaleję. MEFISTOFELES {wskazując na zwierzęta)

I mnie się także we łbie chwieje. ZWIERZĘTA

A jeśli się da

I szczęście kto ma,

Powstają — idee. FAUST (jak wyżej)

Tuż w piersi mi goreje, nieba!

Umykać by czym prędzej stąd! MEFISTOFELES (jak wyżej)

Lecz tak czy owak przyznać trzeba,

Wieszcze to z Bożej laski są. (kocioł, na który koczkodanica nie zwracała dotąd uwagi, wykipiał; buchają płomienie, sięgając komina. Przez pło­mienie zjeżdża czarownica ze straszliwym wrzaskiem.) CZAROWNICA

Au! Au! Au! Au!

Któż to mu się przelać dał?

Wykipiał, ja sparzyłam się!

Przeklęta suko! Wściekły psie! (zauważa Fausta i Mefistofełesa)

Skąd znów tych dwu?

Co chcecie tu?

Do diabłów stu!

105


Kto się tu wkradł!

Piekielny jad

Prosto wam w gnat! (zanurza kopyść w kotle i bryzga płomieniem na Fausta, Mefistofelesa i zwierzęta. Zwierzęta skamlą) MEFISTOFELES (odwraca kropidło drugą stroną, rozbija szkła i gary)

I bęc! I lu!

Lura jest tu!

A tu jest szkło!

Żarcik był to,

To, ścierwo ty,

Był wstęp do gry. (czarownica w gniewie i przerażeniu cofa się)

Poznajesz? Zgręzie! Kościotrupie!

Czy wiesz, żem panem twym i mistrzem?

Słóweczko, a cię ukatrupię,

Z małpami twymi ciebie zniszczę. (wskazując na swój czerwony kaftan i kogucie pióra)

Nie respektujesz tej czerwieni?

Ni o kogucie pióra dbasz?

Chcesz, bym ci imię swe wymienił,

Prawdziwą bym ukazał twarz? CZAROWNICA

Daruj mi szorstkość mych powitań!

Końskiego braknie ci kopyta.

A gdzież są, panie, kruki dwa? MEFISTOFELES

Tym razem ci się to upiekło.

Sporo wód w rzekach już uciekło,

Gdym cię ostatnio widział ja.

Kultura na świat rozpostarta

Ogarnia dzisiaj też i czarta.

Nordycki upiór — przetrzebiony;

Utracił ogon, kły i szpony.

106


Kopyto może razić kogoś.

Atrybut to na dzisiaj brzydki.

Więc, niby salonowy goguś,

Sztucznem przyprawił sobie łydki. CZAROWNICA (tańczy)

W zawrotnym będę krążyć tanie,

Żeś gościem moim jest, szatanie MEFISTOFELES

Wypraszam sobie to nazwanie. CZAROWNICA

A w czymże to przeszkadza ci? MEFISTOFELES

Ja sam je między bajki włożę.

Ludziom też wiele nie pomoże.

Odszedł Zły, pozostali źli.

Tytułem mnie barona zwij!

Taki, jak każdy, jam kawaler.

Nie wątp o mej szlachetnej krwi!

A herbem — tym się oto chwalę! {czyni nieprzystojny gest) CZAROWNICA (śmieje się do rozpuku)

Cha! Cha! Poznałabym cię po tym.

Zostałeś, jak i byłeś, trzpiotem MEFISTOFELES

Fausta)

Właściwa to, mój drogi, wiedz,

Metoda traktowania wiedźm. CZAROWNICA

Jakiż to was sprowadza cel? MEFISTOFELES

Przyszliśmy po sławetny chmiel —

Byleby jak najstarszy był.

Z latami to nabiera sił.

107


CZAROWNICA

Chętnie! Ot! Tu jest butelczyna —

Z tych, co je co dzień napoczynam.

Nie śmierdzi nawet już — nic a nic.

Mogę wam odlać to do szklanic. (szeptem)

Lecz kto znienacka się upije,

Ani godziny nie pożyje. MEFISTOFELES

Przyjacielowi służyć ma to.

Z najlepszych daj mu preparatów.

Zaklęcia powiedz, zakreśl krąg!

Niech weźmie trunek z twoich rąk! CZAROWNICA

(czyni cudaczne gesty, zakreśla koło, dokąd wstawia różne przedmioty. Tymczasem szkła dzwonią i grają. Przynosi wreszcie wielką księgę, umieszcza w kręgu koczkodany, które mają jej służyć za pulpit oraz trzymać pochodnię. Daje Faustowi znak, by podszedł) FAUST (do Mefistofelesa)

Lecz powiedz, co to znaczyć ma:

Te wściekle ruchy i ta gra,

Cały ten oszukańczy kram.

Znam wszystko to i za nic mam. MEFISTOFELES

Po cóż facecje serio brać?

Czemuś tak wielce się oburzył?

Musi swych sztuczek pokaz dać,

Aby ci trunek dobrze służył. (zmusza Fausta do wejścia w krąg) CZAROWNICA (zaczyna z wielką emfazą recytować z księgi)

Zrozumiej to!

Jedno przez sto. 108


Dwa bokiem szło.

Gdy dodasz trzy,

Bogatyś ty.

Przez cztery, pięć

Galopem pędź!

Z sześciu zrób siedm —

To rada wiedźm.

Przebij na skroś:

Będziesz miał ośm.

A dziewięć gna,

A dziesięć trwa.

Czarownic to — dwa razy dwa! FAUST

Staruszka gada jak w obłędzie. MEFISTOFELES

I jeszcze długo gadać będzie.

Znam to, tak cała księga brzmi.

Sporom ja na nią czasu zużył,

Co sensu nie ma ani krzty.

Pociąga małych, jak i dużych.

Wynika jak na dłoni stąd,

Że z dawna rzeczą jest przyjętą

Poprzez wszelakie krętu—wetu,

Miast prawdy rozpowszechniać błąd.

Gadanie trwa niejeden wiek.

T któż z głuptakiem w dyskurs wda się?

Gdy słyszy słowa, sądzi człek,

Że przy nich coś pomyśleć da się. CZAROWNICA (ciągnie dalej)

Wychodź na skraj

Prawiecznych tajń,

Skrytych przed okiem łudu;

Nie myśli kto,

Dostaje to

109


Bez troski i bez trudu. FAUST

Ileż to nagadała bzdur,

Od których pęka łeb nieomal,

Jak gdyby stutysięczny chór

Rozległ się w stu wariackich domach. MEFISTOFELES

Dość, zacna wróżko, gadki tej!

Daj szybko napój tu i lej

Do czary, by ją wzniósł do ust.

Zaszkodzić mu nie możesz w niczym.

To człowiek wielu wtajemniczeń,

Co ciągle w siebie chlust a chlust! (po wielu ceremoniach czarownica wlewa trunek do kieli­cha; kiedy Faust przykłada go do ust, bucha lekki płomień) MEFISTOFELES

Nuże, a żwawo! Sypcie, skry!

Wnet ci się w duszy rozpromieni.

Kto z czartem bowiem jest na ty,

Nie musi lękać się płomieni. (czarownica otwiera koło; Faust wychodzi) MEFISTOFELES (do Fausta)

Teraz zaś trzeba sił swych użyć CZAROWNICA (do Fausta)

Niech waści wyjdzie to na zdrowie! MEFISTOFELES (do czarownicy)

A jeśli czym ci mogę służyć,

Na Łysej Górze to mi powiesz. CZAROWNICA (do Fausta)

Tu piosnkę masz! Gdy ją zaśpiewasz, 110


Zaraz poczujesz jej działanie. MEFISTOFELES (do Fausta)

W drogę! Spoczywać mi się nie waż!

Gdy członki dobrze się przepocą,

Przejdą na wskroś napoju mocą.

Potem — szlachetne próżnowanie

Docenisz; a gdy przyjdzie pora,

Strzała dosięgnie cię Amora. FAUST

Pozwól mi jeszcze w lustra wody

Zajrzeć, na luby zerknąć kształt.., MEFISTOFELES

Nie! Wnet kobiecej wzór urody

Ucieleśniony będziesz miał. (szeptem)

Dostrzeżesz z takim trunkiem w sobie

Ideał w każdej wnet osobie.


ulica

Faust. Przechodzi Małgorzata

FAUST

Czyżbym kompanię swą i ramię

Mógł ofiarować pięknej damie? MAŁGORZATA

Anim ja piękna, ani dama.

Mogę do domu wracać sama. {uwalnia się i odchodzi) FAUST

O nieba! Co za śliczne dziecię!

Nie znam takiego nic na świecie.

Jak obyczajna! Jak cnotliwa!

A przy tym trochę i wzgardliwa.

Tych jagód róż, usteczek kwiat

Spamiętam, póki światem świat.

Jak skromnie na dół wzrok podaje,

Że serce niemal w piersi taje.

A przepasana jak wysoko,

Że człek wypatrzy sobie oko. {zjawia się Mefistofełes) FAUST

Załatw mi, słuchaj, to stworzenie! MEFISTOFEŁES

Tak, które? FAUST

To, co tam przechodzi. MEFISTOFEŁES

Tę tam? A właśnie ksiądz dobrodziej

Dał jej przed chwilą rozgrzeszenie,

Gdym ja pod spowiednicą śledził.

112


Zupełnie to niewinny skrzat,

Co przyszedł z niczym do spowiedzi. FAUST

Ma przecie już czternaście lat. MEFISTOFELES

Rozpustny gada tak gagatek,

Któremu luby każdy kwiatek.

Gdzie cnota, pyta, albo cześć,

Którą podstępnie mógłbym zwieść?

Nie pójdzie łatwo to wszelako. FAUST

Miły magistrze mój, Pokrako!

Skończmy nareszcie z tym gadaniem!

Bo to przyrzekam waści święcie:

Jeśli nie spocznę z tym dziewczęciem

Dziś, kołysany jej objęciem,

To o północy się rozstaniem. MEFISTOFELES

Lecz kapkę czasu to mi zajmie.

Toć dni czternaście trzeba najmniej,

Aby okazję gdzie wymacać. FAUST

Gdybym miał godzin wolnych sześć,

Trzebaż by się do czarta zwracać,

Aby stworzenie takie zwieść? MEFISTOFELES

Prawie jak Francuz mówisz waść,

Nie przyjmuj tego waść z urazą!

Lecz po cóż kwapić się od razu?

Mniej to uciechy musi dać,

Niż gdy kto przez okólne dróżki Przez fatałaszki, faramuszki Dziewkę ugniecie i upieści, Jak w italiańskiej opowieści.

113


FAUST

Tak czy siak — na nią mam apetyt.

MEFISTOFELES

Teraz bez obelg i bez kpin Powiem ci, że z dziewczęciem tym Nie pójdzie łatwo rzecz, niestety. Siłą tu nie osiągniesz wiele; Musimy działać przez fortele.

FAUST

W anielskich skarbach daj smakować! Do jej alkowy mnie zaprowadź! Rąbek chociażby daj jej chusty, Pończoszkę — abym przylgnął usty...

MEFISTOFELES

Na dowód mojej dobrej woli I aby ulżyć twej niedoli Wnoszę, nie tracąc ani chwili. Byśmy ją dzisiaj odwiedzili.

FAUST

Dziś? Mieć ją?

MEFISTOFELES

Pili tak waszmości? Gdy do sąsiadki pójdzie w gościa Zysk ciągnąc z tej nieobecności W jej aurze duszę możesz waść Nadzieją przyszłych uciech paść.

FAUST

Więc chodźmy prędzej!

MEFISTOFELES

Nie tak szparko!;

FAUST

A myśl zawczasu o podarku!

{odchodzi)

114


MEFISTOFELES

Dar? To zapewnia powodzenie.

Niejedno ziemne znam sklepienie

I skarb niejeden znam ukryty.

Muszę dokonać tam wizyty. {odchodzi)


wieczór

Skromna, schludna izdebka. Małgorzata plecie i upina warkocze

MAŁGORZATA

Wiele bym za to mogła dać,

By imię tego pana znać.

Było to widać z jego miny,

Że ze szlachetnej jest rodziny.

Każdy by łatwo to zobaczył.

Czyżby tak śmiały był inaczej? (odchodzi)

Mefistofeles, Faust MEFISTOFELES

Wejdźmyź do środka! Cicho! Sza! FAUST {po krótkim milczeniu)

Sam chciałbym tu pozostać raczej. MEFISTOFELES (pociąga nosem)

O dom swój tak nie każda dba. (odchodzi) FAUST (rozgląda się)

Witaj, łagodny ty półmroku,

Którego świętość dnieje tu,

W sercu miłosny mam niepokój,

Co żyje nadziejami stu.

Jak wszystko to nastraja mile —

Ład, cisza i zadowolenie.

Ubóstwo to ma skarbów ile!

Przestworu ile — to więzienie!

116


(siada na skórzanym zydlu przy łóżku)

Tu siedział rodzic, w uścisk swój,

Co, było, śmiech lub boleść garnie.

Jak często tu do kolan rój

Swawolnej tulił się dzieciarni.

A może do praojca rąk,

By podziękować za opłatek,

Garnął się buziak twój pyzaty.

Odczuwam tu, dzieweczko, w krąg

Ducha porządku, ducha pełni,

Roztropnych co nie skąpi rad,

Na stole lniany ścieli płat,

Ba, pod stopami piasek wełni.

Za twoją sprawą, cudna ręko,

Rajem się chatka mogła stać.

A tu! (unosi zasłonę łoża)

W rozkoszy pełnym lęku

Tu godzinami mógłbym trwać.

Natura w swym łańcuchu wcieleń

Uformowała cię, aniele,

W kolebce tej, podany życiu,

Trzepotał delikatny twór.

Tutaj w przeczystym upowiciu

Leżał ów boski kształt i wzór.

A ja? W jakiem konszachty wdał się?

Jak mocno mnie ten widok wzruszył!

Czego chcę? Ciężko mi na duszy!

Nie poznałbym cię, biedny Fauście!

Jakiż padł na mnie dziwny czar!

Chciałem rozkoszy łatwej zażyć,

A czuję, że zacząłem marzyć.

Czym ja igraszką lotnych mar?

Widząc ją, jak przekracza próg,

117


Skruszony, łzami bym się zalał.

Ja, wielki człowiek, jakżem zmalał!

Jak bym się czołgał u jej nóg! MEFISTOFELES

Szybko! Jest w dole! Odejść czas! FAUST

Ostatni tutaj jestem raz. MEFISTOFELES

Mam tu szkatułkę — ciężką raczej.

W innym ją miejscu jam wypatrzył.

Postaw ją tu, w tej oto szafie.

Ręczę, że urzec ją potrafi.

Takie błyskotki w środku są,

Że żadna im się nie ostanie.

Cóż! Dziecko dzieckiem, gra jest grą. FAUST

Nie wiem, czy mogę. MEFISTOFELES

Też pytanie!

Chcesz sobie wziąć tych skarbów zasób?

Twej lubieżności wówczas radzę

Mieć mą cierpliwość na uwadze

I nie marnować mego czasu.

Nie sądzę, byś tak skąpy był.

Zacieram ręce, w łeb się skrobię... (wstawia szkatułkę do szafy, przekręca klucz)

Wiejmyż! Co sił!

Wszystko, co tylko mogę, robię,

By tę ślicznotkę oddać tobie,

A waszeć stronisz, waść się boczysz.

Rzekłby kto, że na salę kroczysz,

Gdzie twój się wykład odbyć ma:

„Z fizyką — metafizyka"

Chodźmyż! (odchodzą)

118


MAŁGORZATA

(z lampą w dłoni)

Jak duszno, parno w tej komorze! (otwiera okna)

Nie jest tak ciepło wszak na dworze.

Czuję się tak, że — nie wiem sama.

Żeby to już wróciła mama!

Dreszcz mnie przebiega! Takam słaba!

Ależ to głupia ze mnie baba! (rozbiera się i zaczyna nucić)

Był sobie król na tronie.

Pan wierny aż po grób,

Co z lubą przy jej zgonie

Pucharem zawarł ślub.

Ów puchar — złoty cały —

Ozdobą biesiad był.

Z oczu mu łzy się lały,

Ilekroć z niego pił.

A tuż przed samą śmiercią Przeliczył miasta swe. Wszystko dał spadkobiercom, Wszystko, lecz puchar — nie! Więc zasiadł do wieczerzy W najparadniejszej z sal. Dokoła krąg rycerzy Na brzegu morskich fal.

Powstał biesiadnik stary, Ożywczy łyknął żar I cisnął tym pucharem W morskiej topieli war.

Wciąż patrzył, jak się toczy, Jak tonie w głębi mórz.

119


Zawarły mu się oczy, Nie pijał nigdy już.

(otwiera szafę, by włożyć do niej suknię, i spostrzega szkatułkę)

Jakimże to się wzięło trafem? Przeciem na klucz zamknęła szafę. I któż to tam podrzucić mógł? Może kto mamie przyniósł zastaw, Aby zaciągnąć u niej dług. Tu na wstążeczce klucz się szasta. Chyba mi go przekręcić trzeba. A to co znowu? Wielkie nieba! Coś podobnego mieć na sobie! Największa dama w tej ozdobie Na święto się pokazać waży. Jak mi w łańcuszku tym do twarzy? Czyjeż to mogą być klejnoty? (stroi się w nie i przystaje przed lustrem) Gdybyż był mój ten kolczyk złoty! Wygląda zaraz człek inaczej. Młodość, uroda nie pomoże. Wszystko to się podobać może, Ale to wszystko nic nie znaczy. Każdy politowaniem darzy. Do złota lgnie, Za złotem mknie Każdy! Ach! My, nędzarze!


promenada

Faust przechadza się, zamyślony. Podchodzi Mefistofeles

MEFISTOFELES

Na odtrąconą miłość! Na moce nieczyste! Na piekło!

I jeśłi co jest gorszego, abym także je przeklął! FAUST

I cóż to na wątrobie masz?

Pierwszy raz widzę taką twarz. MEFISTOFELES

Czarcich katuszy byłbym wart,

Gdyby nie to, żem i ja czart. FAUST

Czy ci też piątej klepki brak?

I czemuż to szalejesz tak? MEFISTOFELES

Wszystkie, com przyniósł jej, klejnoty

Porwał od razu jakiś klecha.

Matce, gdy córka rzekła o tym,

Rzecz ta się wcale nie uśmiecha.

A baba ma nie lada nosa,

W książkach do nabożeństwa siedzi,

Każdy mebelek bacznie śledzi,

Czy nań święcona padła rosa.

Z miejsca też węchem to wyczuła,

Że nie święcona jest szkatuła.

„Kto boskiej woli idzie wbrew,

Ten paczy duszę, truje krew.

Obdarzmy, córko, Świętą Pannę,

Ta nam niebieską spuści mannę"

Dziewka na ręku wsparła skroń.

121


To darowany, myśli, koń.

Czyż godzien odrzucenia jest,

Ktokolwiek dał go — bies nie bies?

Mama sprowadza w mig księżula.

Nie zwlekający ten przybywa.

Wielce ów widok go rozczula.

„Kto zrzec się umie, ten wygrywa.

Chwali się — mówi — wasz rozsądek.

Kościół pojemny ma żołądek.

Choć całe państwa zje i kraje,

Do syta nigdy się nie naje.

Jedynie Kościół, miłe panie,

Może jeść krzywdę na śniadanie" FAUST

Jest to w ogólnym obyczaju.

I Żyd, i król też tak śniadają. MEFISTOFELES

Łańcuszek, kolię wziął do ręki,

Jakby to był miedziany grosz.

Ani „Bóg zapłać!" ani „Dzięki"!

Jakby orzechów dostał kosz.

O łasce niebios je zapewnił,

Czym obie aż do łez rozrzewnił. FAUST

A cóż z Małgosią jest? MEFISTOFELES

rozterce

Chwieje się umysł jej i serce.

Wiele rozmyśla o prezencie,

O tym, kto dał go, jeszcze więcej. FAUST

Bardzo mnie martwi jej zgryzota.

O innych pomyśl też klejnotach!

Toć tamto wszystko była fraszka.

122


MEFISTOFELES

Dla jegomości to igraszka. FAUST

Zrób wszystko po mej myśli gładko!

Wpierw się dogadaj z jej sąsiadką!

Niech waść nie będzie ciapą, biesie,

Lecz nowe kosztowności niesie! MEFISTOFELES

Tak, jaśnie panie! (Faust odchodzi)

Cały świat

Kiep taki puszcza ci na wiatr,

Roztrwoni słońca, gwiazdozbiory

Dla ukochanej na ubiory. (odchodzi)


dom sąsiadki

MARTA

(sama)

Mężowi memu odpuść, Panie,

To niegodziwe zachowanie!

Wyruszy! w świat, gdzie oczy niosą,

A mnie na pastwę wydal losu,

A toć przykładem byłam żony.

Na rękach przecie był noszony. (płacze)

Może go zgoła uśmiercono?

Żeby choć mieć świadectwo zgonu! (wchodzi Małgorzata) MAŁGORZATA

Ach! Pani Marto! MARTA

I co znowu? MAŁGORZATA

Ustać na nogach nie potrafię.

Oto znalazłam w swojej szafie

Drugą szkatułę hebanową.

Klejnoty — że aż razi blask —

Cudniejsze niż ostatni raz. MARTA

Tylko przed mamą nie wygadaj,

Bo znów się księdzu wyspowiada! MAŁGORZATA

Jakie cudowne, śliczne toto! MARTA (stroi ją)

Błogosławiona ty istoto!

124


MAŁGORZATA

Wyjść tak się na dwór nie ośmielę,

Ani pokazać się w kościele. MARTA

Co częściej przychodź do mnie w gości.

Paradny włóż na siebie strój,

Przed lustrem chadzaj, kręć się, stój,

Wiele mieć będziesz przyjemności.

Raz-drugi potem przy niedzieli

Wyjdziesz, by ludzie cię widzieli.

Raz włożysz kolczyk, a raz — broszkę,

Mamie zamydlisz oczy troszkę... MAŁGORZATA

Któż mógł te skrzynki przynieść obie?

Nie jest to sprawa taka sobie. (stukanie do drzwi)

Boże! Stukanie — mojej mamy... (Marta wygląda przez firankę) MARTA

Nie! To ktoś obcy! Proszę wejść! (wchodzi Mefistofeles) MEFISTOFELES

Nie lada jaka dla mnie cześć

Tak znamienite poznać damy. (cofa się z respektem przed Małgorzatą)

Pytać o Martę Schwerdtlein śmiem. MARTA

To ja! A waszmość do mnie — z czem? MEFISTOFELES (szeptem)

Poznałem panią; na tym dość.

Jest u niej, widzę, zacny gość.

Śmiałości mojej, pani, przebacz!

Przyjść mi raz jeszcze będzie trzeba.

125


MARTA

(do M algorzą ty)

To nie do wiary, moje dziecię!

Pan cię za damę bierze przecie. MAŁGORZATA

Ach! Nazbyt to wysokie progi.

Zbyt waszmość łaskaw dla niebogi.

Co mam na sobie, to nie moje. MEFISTOFELES

Nie tylko chodzi tu o stroje.

Ten wzrok waćpanny, cała postać —

Rad jestem, że tu mogę zostać. MARTA

Coś mam usłyszeć od waszmości. MEFISTOFELES

Chciałbym mieć lepsze wiadomości.

Nie miej mi za złe, coć przekażę:

Nieboszczyk ci się kłaniać każe. MARTA

Nie żyje! Złoto moje! Biada!

Mój mąż nie żyje! Och! Upadam! MAŁGORZATA

Współczuję, pani, twej boleści. MEFISTOFELES

Wysłuchaj smutnej opowieści! MAŁGORZATA

Nigdy nie chciałabym miłować,

By po utracie nie żałować MEFISTOFELES

W boleści — radość, ból — w radości... MARTA

Mów waść, jaki miał życia kres! MEFISTOFELES

On w Padwie pochowany jest,.

Gdzie Antoniego leżą kości.

126


Tam poświęcone ma posłanie,

Wieczyste mu odpoczywanie. MARTA

Przyniosłeś jakie waść zlecenie? MEFISTOFELES

Żonie w przedśmiertnej zlecił skrusze

Dać na mszy trzysta za swą duszę,

Poza tym — puste mam kieszenie. MARTA

Żeby choć klejnot jaki — szych,

Co każdy zwykł rzemieślnik chować

W sakiewce dla najbliższych swych,

Choćby miał żebrać i głodować. MEFISTOFELES

Madame, niezmiernie przykro mi,

Lecz nie roztrwonił swych pieniędzy.

Żałował bardzo swoich win,

Najbardziej zaś — że kona w nędzy MAŁGORZATA

Ileż wśród ludzi jest nieszczęścia.

Daj mu odpoczywanie wieczne. MEFISTOFELES (do Małgorzaty)

Warta waćpanna jest zamęścia.

Arcypowabne z niej jest dziewczę. MAŁGORZATA

Na to nie nadszedł jeszcze czas. MEFISTOFELES

Jeśli nie mąż, niech amant będzie!

Najwyższa to z niebieskich łask,

Coś tak miłego wziąć w objęcia. MAŁGORZATA

Nie leży w naszym to zwyczaju MEFISTOFELES

Ech! Wszyscy go i tak uznają.

127


MARTA Mów więc!

MEFISTOFELES

Gdy konał, byłem z nim. Łoże — nie lepsze od śmietnika — Ze słomy. Wezwał spowiednika, By dał mu rozgrzeszenie z win. „Jakaż mnie — wołał — chęć poniosła, By zrzec się żony i rzemiosła! Ta myśl przywodzi do rozpaczy! Czy opuszczona mi wybaczy?"

MARTA

(płacze)

Ach! Wybaczyłam mu już dawno.

MEFISTOFELES

„Lecz żoną była niepoprawną".

MARTA

Kłamczuch! Tak kłamać nad mogiłą'-

MEFISTOFELES

Jeśli nie całkiem jestem kiep, Moc w tym, co mówił, kłamstwa było. „Z wielkim mi żyło się kłopotem. Wpierw dzieci, chleb dla dzieci potem; A mało co uszczknąłem zeń"

MARTA

Że też miłości mej zapomniał, Mojej mordęgi w noc i w dzień!

MEFISTOFELES

Serdecznie o waćpani wspomniał: „Żeglując z Malty, właśniem modły Wznosił za zdrowie jej i dziatek, Kiedy pod zasięg dział przywiodły Niebiosa otomański statek, Co wiózł sułtana skarby liczne. Męstwu mojemu Bóg poszczęścił,

128


Że panem stałem się zdobycznej, Należnej mi z podziału części".

MARTA

(lo? Może ją zakopał gdzie?

MliFISTOFELES

Kto wie, gdzie wiatr to nosi w polu?

Gdy błąkał się po Neapolu,

Ślicznotka nim zajęła się

1 serca okazała tyle,

Że mile miał ostatnie chwile.

MARTA

Szelma, co dzieci swe wywłaszczył, Co wiódł, niepomny boskich kar, Do końca życia tryb hulaszczy.

MliFISTOFELES

I za to właśnie teraz zmarł. Gdybym, waćpani, ja był tobą, Obnosiłbym się rok z żałobą, A przez ten się rozejrzał czas...

MARTA

Jaki był on, mój poślubiony, Nie znaleźć mi już drugi raz. Cóż to za dusza była szczera! Tyle że się po świecie terał, Że lubił wino, cudze żony I że był karciarz i kostera.

MEFISTOFELES

Gdybym na tyle ze swej strony Mógł liczyć ja pobłażliwości, Ile on teraz — od jejmości, Gdyby to mogło być, powtarzam, Sam bym z nią stanął do ołtarza.

MARTA

Żartować pan wielmożny łaskaw

129


MEFISTOFELES

(do siebie)

Wiejmyż zawczasu stąd i — duszkiem!

Gotowa wziąć za słowo diaska. (do Małgorzaty)

A co z waćpanny jest serduszkiem? MAŁGORZATA

Co waszmość pan rozumiesz przez to? MEFISTOFELES (do siebie)

Ty dobre, ty niewinne dziecię! (głośno)

Adieu! MAŁGORZATA

Szczęść Boże! MARTA

Powiedz przecie —

Chciałabym dostać jaki znak,

Kiedy chowany, gdzie i jak!

Porządek nade wszystko w świecie.

Śmierć jego winna być w gazecie. MEFISTOFELES

Niezbite aby mieć dowody,,

Dwóch świadków na to trzeba zgody.

Mam ja kompana — dobra dusza!

Poświadczy też u notariusza.

Sprowadzę wam go! MARTA

Wielkie dzięki! MEFISTOFELES

Nie zbraknie chyba tej panienki?

To miły chłopiec, co zna świat.

Pannom grzeczności świadczyć rad. MAŁGORZATA

Ze wstydu bym spłonęła przecie. 130


MEFISTOFELES

Niewart jest tego nikt na świecie. MARTA

W ogrodzie panów poza dworem Czekać będziemy dziś wieczorem.


ulica

Faust, Mefistofeles

FAUST

I cóż? I jak tam z naszą sprawą? MEFISTOFELES

Widzę, żeś cały w ogniu. Brawo!

Gosia wnet podda się twej woli.

Spotkasz ją dzisiaj u sąsiadki,

U baby, co jak raz do roli

Rajfurki nada się i swatki. FAUST

Dobra! MEFISTOFELES

Lecz płać i ty usługą! FAUST

Cóż, jedna ręka myje drugą. MEFISTOFELES

Świadectwo złożyć nam należy,

Że jej małżonka sztywne ciało

Na świętym miejscu w Padwie leży. FAUST

Do Padwy więc ruszajmy śmiało! MEFISTOFELES

O naiwności! O cóż chodzi"

Bez jazdy poświadcz to dobrodziej! FAUST

Jeżeli tak, to z nami kwita! MEFISTOFELES

Świątobliwości niespożyta!

Czyś w swoim życiu ani razu

Kłamstw oczywistych nie zeznawał?

132


Z wielkim nadęciem i emfazą Czyś definicji ty nie dawał O świecie — co w nim gna i drga, O człeku — co mu w duszy gra, Choć było rzeczą oczywistą, Że o tym wiesz akurat tyle, Co o małżonka jej mogile?

FAUST

Zawsześ był łgarzem i sofistą.

MEFISTOFELES

Ba! Spójrzmy nieco głębiej na to! A czy zaufać mam waszmości, Gdy będziesz dziś przed Małgorzatą O swej zaklinać się miłości?

FAUST

Toć z serca płynie to!

MEFISTOFELES

W porządku! A gdy — o jaźni prapoczątku, O wiecznym duszy prapopędzie, Czy też to z serca płynąć będzie?

FAUST

Daj spokój! Będzie! Gdy wre we mnie, Dla tego waru, dla wirwaru Gdy nazwy szukam nadaremnie, Gdy w świat unoszę się zmysłowo, Gdy po wysokie sięgam słowo, Gdy to uczucie, którym płonę, Wieczne mi zda się, nieskończone Czy złudą mam to zwać i marą?

MEFISTOFELES Lecz rację ja mam!

FAUST

Słuchaj więc! Proszę cię tylko, płuc mych szczędź

133


Kto chce mieć rację i jęzorem mleć, Będzie ją mieć.

Chodźmy! Straciłem do gadania gust. Ty rację masz, mnie pędzi mus.


ogród

Małgorzata pod ramię z Faustem,

Marta z M efi s t ofe lesem przechadzają się

MAŁGORZATA

Wiem, że mnie waszmość pan oszczędza,

Zniża się, by mi sprawić wstyd,

I że rozmowy mojej nędza

Zdać mu się może nudna zbyt.

Lecz człowiek tak bywały w świecie

Darować wiele zdoła przecie. FAUST

Spojrzenie, słowo z ust twych więcej

Warte niż innych sto tysięcy. (całuje ją w rękę) MAŁGORZATA

Że raczysz waść całować ją.

Skórę mam szorstką i nieładną.

Niejednej pracy człek się jął.

Matkę mam ostrą i dokładną. (przechodzą) MARTA

Więc wciąż wojaże i wojaże? MEFISTOFELES

Cóż, tam się jedzie, gdzie los każe.

Z bólem odjeżdża nieraz człek,

A miejsca zagrzać wciąż nie zdoła. MARTA

Póki mu służy jeszcze wiek,

Po świecie błąka się dokoła.

Lecz gdy nadejdzie czas niemiły,

By się szykować do mogiły,

Wojaż nie cieszy już nikogo.

135


MEFISTOFELES

Tej chwili oczekuję z trwogą. MARTA

Przemyśl to waćpan swoją drogą! (przechodzą) MAŁGORZATA

Kiedy precz z oczu, z serca precz!

Uprzejmość to zwyczajna rzecz.

Rozumnych masz przyjaciół mnóstwo,

Którym ustąpi me ubóstwo. FAUST

Nieraz, co kto za rozum ma,

To próżność i tępota. MAŁGORZATA

Jak? FAUST

Że też niewinność czysta tak

Swą własną wartość mało zna;

Że co najszczytniejszego tylko

Natura chowa w swym udziale... MAŁGORZATA

Wspomnij mnie waszmość wolną chwilką!

Ja — czasu mam aż nadto wiele. FAUST

Zdarza się być waćpannie samej? MAŁGORZATA

Tak. Gospodarstwo małe mamy,

A jednak trzeba o nie dbać.

Sługi nie mamy: zamieść, prać,

Szyć, łatać, pomyć, zacerować,

Wyjść, pozałatwiać spraw bez liku.

Matka jest w każdym szczególiku

Tak drobiazgowa.

Nie, żeśmy biedni akurat.

Można by, owszem, żyć w dostatku.

136


Ojciec nam coś zostawił w spadku: Domeczek i za miastem sad. Czas teraz ciszej mi upływa: We wojsku — brat, Siostrzyczka — już nieżywa Choć ciężko było chodzić za nią, Jeszcze bym się podjęła przecie: Takie to było miłe!

FAUST

Anioł Podobny tobie!

MAŁGORZATA

Moje dziecię! Przyszło, gdy ojca już nie było. Matkęśmy za straconą mieli, Tak nędzna zdała się w pościeli. Aż z wolna zdrowie jej wróciło. Trudno jej było, wstawszy z łóżka, Myśleć o dziecku i pieluszkach. Sama, bywało, karmię, poję Mlekiem i wodą: ono — moje. U moich kolan, na mym ręku Dzieweczką się stawało piękną.

FAUST

Czyste to być musiało szczęście.

MAŁGORZATA

Lecz utrapienie — jeszcze częściej. Nocą, bywało, śpi w kolebie Przy moim łóżku. Ledwo drgnie, Słyszę we śnie: Przewijam, biorę je do siebie. Gdy nie ucicha, znów się zrywam, Przejdę się z nim, kołyską kiwam, A rano znowu — piorę, zmywam. Wtedy na targ i do dom pora.

137


I tak codziennie: dziś jak wczora.

Niełatwy tryb jest życia ten.

Lecz — smaczna strawa, smaczny sen. (przechodzą) MARTA

Trudno kobiecie skłonić was,

By kawalerski stan porzucić. MEFISTOFELES

Waćpani nada się w sam raz,

Aby na lepsze mnie nawrócić. MARTA

Szczerze: czyś oddał serce komu?

Czy szukasz jeszcze wciąż przedmiotu? MEFISTOFELES

Od żony i własnego domu

Lepszego nie masz ci klejnotu. MARTA

Nie zdjęła waści gdzie oskoma? MEFISTOFELES

Chętnie mnie przyjmowano w domach... MARTA

Chcę rzec: czyś uczuć serio zaznał? MEFISTOFELES

Z paniami wara stroić błazna! MARTA

Nic nie chcesz pojąć! MEFISTOFELES

Trudna sprawa!

To wiem — że pani zbyt łaskawa. (przechodzą) FAUST

Czyżbyś, aniele mój uroczy,

Od razu rozpoznała mnie? MAŁGORZATA

Toć widział waść! Spuściłam oczy... 138


0x08 graphic
FAUST

Czy dobroć twa wybaczyć zdoła,

Żem tak nachalnie naszedl cię,

Gdyś od spowiedzi szła z kościoła? MAŁGORZATA

Pierwszy mnie raz zaczepił ktoś.

O mnie — nic nie da się powiedzieć.

Czy w mym obejściu — myślę — coś

Nieprzystojnego mógł wyśledzić?

Taka go, widać, chętka zdjęła,

By żwawo zabrać się do dzieła.

Poczułam, szczerze, że coś z dna

Skłania się we mnie i dojrzewa.

Jednak na siebie byłam zła,

Że na waćpana się nie gniewam. FAUST

Miła! MAŁGORZATA

Chwileczkę! (zrywa kwiat i kolejno odrywa płatki) FAUST

Wianek pleciesz? MAŁGORZATA

To gra! FAUST

Co? MAŁGORZATA

Et! Wyśmiejesz przecie. (zrywa i mruczy) FAUST

Co mruczysz? MAŁGORZATA (półgłosem)

Kocha — nie kocha —

139


FAUST

Ach! Głowo ty anielska! MAŁGORZATA

(powtarza)

Kocha nie kocha — kocha — nie...

(zrywa ostatni płatek i woła z wyrazem szczęścia)

Kocha mnie! FAUST

Tak, dziecko! Niech to słowo kwietne

Boską wyrocznią będzie! Kocha cię!

Rozumiesz, co to znaczy? Kocha cię! (chwyta ją za dłonie) MAŁGORZATA

Dreszcz mnie przebiega! FAUST

Nie drżyj! Niech to spojrzenie me,

Niech uścisk dłoni ten wypowie,

Co niewymowne jest:

Oddać się całkiem, upojenie

Odczuwać, które wieczne musi być!

Wieczne! — Kres jego rozpacz by oznaczał.

Lecz kresu nie ma! Nie ma! (Małgorzata oddaje mu uścisk, uwalnia się i odbiega. Faust stoi przez chwilę w zadumie, po czym idzie za nią) MARTA (nadchodzi)

Zapada noc. MEFISTOFELES

I trza by odejść stąd. MARTA

Waści wstrzymałabym z ochotą.

Ale to jest niedobry kąt,

Gdzie każdy dba jedynie o to,

To ma na oku,

By śledzić cię na każdym kroku

140


I wziąć na język cię o swoim czasie. A nasza parka? MEFISTOFELES

Gdzieś w obłokach pływa. Swawolne ptaszki! MARTA

Ku niej ma się. MEFISTOFELES

Ona — ku niemu. Tak to bywa.


ogrodowa altana

Małgorzata wbiega, ukrywa się za drzwiami. Patrzy z palcem przy ustach przez szparę

MAŁGORZATA

Idzie! FAUST (nadchodzi)

Szelmutko, drażnisz mnie? Tuś mi! (całuje ją) MAŁGORZATA (obejmuje go i oddaje pocałunek)

Serdecznie kocham cię! (stukanie do drzwi) FAUST

Kto tam? MEFISTOFELES Druh! FAUST

Bydlę! MEFISTOFELES

Czas już w drogę! MARTA (wchodzi)

Późno już! FAUST

Z tobą pójść nie mogę? MAŁGORZATA

Matka! Bądź zdrów! FAUST

Więc na mnie czas? Bądź zdrowa! 142


MARIA

Z Bogiem! MAŁGORZATA

Na następny raz!

(Faust i Mefistofeles odchodzą)

MAŁGORZATA

Cóż taki człowiek, miły Boże, O mnie pomyśleć sobie może! Toć zawstydzona przed nim stoję, Samych się jego spojrzeń boję. Że też coś we mnie widzi przecie! Toć biedne ze mnie, głupie dziecię!

(odchodzi)


las i jaskinia

FAUST

(samotny)

Dałeś mi, wzniosły duchu, dałeś wszystko,

O com cię prosił. I nienadaremnie
Zwróciłeś ku mnie swą płomienną twarz.
Dałeś mi za królestwo świat przyrody

I moc, bym ją przeżywał. Lecz nie tylko
Na chłodne mi zezwalasz odwiedziny;
Dopuszczasz, abym w głębie łona jej,
Jak w duszę przyjaciela, mógł przeniknąć.
Sprawiłeś, że przede mną istot szereg
Przeciąga i że w nich poznaję braci

W cichym zagaju, w wodzie i w powietrzu.

A kiedy w lesie burza wre i trzeszczy,

Kiedy padając świerka pień ogromny

Miażdży sąsiednie pniaki i konary

I upadkowi odpowiada wzgórze;

Wtedy w bezpieczną grotę wiedziesz mnie,

Gdzie widzę siebie i gdzie się przede mną

Głębokie, tajne otwierają dziwy.

A kiedy przed mym okiem czysty księżyc

Łagodnie wschodzi, wtedy mi majaczą,

Surową umilając kontemplację,

Ze ścian skalistych i z wilgotnych krzewów

Srebrzyste kształty niepamiętnych czasów.

Lecz człowiekowi pełnia nie jest dana;

Oto co czuje. Bo do tej rozkoszy.

Która mnie bogom niemal równym czyni,

Przydałeś towarzysza, bez którego

Obejść nie mogę się, gdy, chłodny i bezczelny,

144


We własnych oczach mnie poniża, w nic Dary twe jednym słowem obracając. To on roznieca we mnie płomień dziki, Bym za mamidłem cudnym się uganiał, Bym się od żądzy słaniał do uciechy I w pełni uciech pragnień bym pożądał.

(wchodzi Mefistofeles)

MEFISTOFELES

Czy tego życia masz już dość? Jak długo myślisz je prowadzić? Czas jakiś można jeszcze ładzić I w drogę! — po nowego coś.

FAUST

Inny byś znalazł sobie trud, Niżeli w biały dzień mnie nękać.

MEFISTOFELES

Toć daję ci spokoju w bród. Nie masz narzekać co i kwękać. Z tobą, mój chimeryczny panie, Wielki interes, mały zysk. Nie lada głowy mam urwanie: Zgadywać muszę, patrząc w pysk, Co robić „na tak", a co „na nie".

FAUST

Więc bym powinien, zdaniem twym, Wdzięcznym ci być, żeś mnie zanudził?

MEFISTOFELES

Jakże beze mnie byś się trudził,

Padołu tego nędzny syn!

Ze strachów próżnych jam twą myśl

Wyzwolił wszak i wykurował.

I gdyby nie ja, dawno byś

Z padołu tego wyszorował.

I czemuż waszmość tak się chowa •

Po szparach skalnych niby sowa?

145


Zbutwiałym mchem i nocną rosą Myślisz odżywiać się jak wąż? Miły, zaiste, życia sposób! Z doktora coś tkwi w tobie wciąż

FAUST

Czyś pojąć w stanie, ile sił

Daje ów pobyt w samotności?

A gdybyś nawet w stanie był,

Czy byłbyś czartem — bez zazdrości?

MEFISTOFELES

Rozkosz nad wszelkie to pojęcie Po rosie iść przez górską noc, Czuć w sobie Bogu równą moc, Niebo i ziemię brać w objęcie,

Wnikać przeczuciem w świata treść. Mieć w sobie dni stworzenia sześć, Swą siłę dumnie w świat przesączyć, Miłośnie z wszystkim się połączyć, Tak że zanika prawie człek, By wreszcie cały natchnień bieg

(z nieprzystojnym gestem)

— Lepiej nie mówić, jak — zakończyć.

FAUST

A tfu, paskudo!

MEFISTOFELES

Powodzenia Dla moralnego obrzydzenia! Wielce niewinne razi uszy, Czego się chce niewinnej duszy. Ale nic złego, że dobrodziej Sam okłamuje się i zwodzi. Nie wytrwać ci w tym interesie. Startyś nieomal już na miał. Nim się obejrzysz, to cię zniesie W lęk, w przerażenie, w grozę, w szał.

146


Cóż! Miła siedzi w swej komorze.

Wszystko się jej wydaje czcze,

Zapomnieć waści wciąż nie może,

A przede wszystkim — kocha cię.

Wpierw rwał miłości twojej nurt

Jak strumień wiosną z śnieżnych gór.

Aż w serce jej się dostał,

A sam wyschnięty został.

Myślę, że miast po lasach brodzić.

Godziłoby się jegomości

Mieć trochę względów dla młodości

I wzajemnością ją nagrodzić.

Okropnie dłuży jej się dzień.

Stoi przy oknie, widzi chmury

Ciągnące nad miejskimi mury.

„Gdybyż być ptakiem!" Głos tych pień

Dolata w noc, dolata w dzień.

To śmieje się, to znowu zła,

To oczy ma łaskawsze,

To po policzkach ścieka łza,

Lecz zakochana — zawsze.

FAUST

Wężu! Wężu!

MEFISTOFELES

{do siebie)

Poczekaj, już cię mam!

FAUST

Na inny się wybieraj łów, Lecz nie wymieniaj jej imienia! Tego, co trawi mnie, pragnienia Nie przywódź mi na pamięć znów!

MEFISTOFELES

Żeś się jej wymknął, jest w obawie I przyznaj, że ma rację prawie.

147


FAUST

Jam przy niej, choćby jak daleko. Czyżbym zapomnieć o niej mógł? Ba! Budzi moją zazdrość Bóg, Wargami jej muśnięty lekko.

MEFISTOFELES

Bliźniaczej parze częstom ja się Dziwował, co się w różach pasie.

FAUST

Rajfurze, precz!

MEFISTOFELES

Ty klniesz, mnie chce się śmiać.

Bóg, który płci ulepił obie,

Pomyślał także o sposobie,

Jak by to im okazję dać.

A teraz z tej skorzystaj gratki!

Wal waćpan wprost do jej komnatki!

Nie pora myśleć ci o zgonie.

FAUST

Czym są rozkoszne jej objęcia?

Czy — kiedy spocznę na jej łonie —

I tak nie będę czuć nieszczęścia?

Czym nie bezdomny zbieg? Nie duch,

Co do spoczynku nie dopuści,

Jak potok, co go wieczny ruch

Pcha pośród głazów do czeluści?

A tu na skraju — ta dziecina,

Na którą cień od turni padł,

I ta uboga krzątanina,

Co nie wykracza za jej świat.

A ja, niemiły Bogu,

Nie zadość jeszczem miał,

Że gnam ze skalnych progów

I kruszę je na miał,

Trza było jej zakłócić spokój.

148


Toś, piekielniku, miał na oku! Pozwól mi skrócić lęku czas! Niech będzie, co ma być, niezwłocznie! Niech na mnie cała wina spocznie, A ona zginie ze mną wraz! MEFISTOFELES

A jak to kipi! Jak to wre! Idźże i pociesz ją, ty kpie! Gdzie taki wyjścia nie wypatrzy, Od razu ginąć chce z rozpaczy. Niech żyje, kto się mocno trzyma! I z ciebie czart nie lada jest. Głupszego nic na świecie nie ma Niżeli zrozpaczony bies.


izdebka Małgorzaty

Małgorzata przy krosnach, samotna

Serce me ciężkie, Mój spokój znikł. Nic go nie odda, Nie zwróci nikt.

Gdy nie ma go, Rozpaczy dno. Cały mój świat Zatruwa jad.

W mej biednej głowie Zamęt i lęk. Mój biedny rozum Na dwoje pękł.

Serce me ciężkie, Mój spokój znikł. Nic go nie odda, Nie zwróci nikt.

Jego wyglądam Przez mętne szkło. Gdy na dwór wyjdę, Chcę ujrzeć go.

Smukła postawa, Sprężysty krok, Pogodny uśmiech, Łagodny wzrok. 150


I jego mowy Upojny czar, I uścisk dłoni, I płomień warg.

Serce me ciężkie. Mój spokój znikł. Nic go nie odda, Nie zwróci nikt.

Wszystko, co we mnie, Do niego lgnie. Do niego rwie się, W siebie wziąć chce.

Ściskać go, ile Jest we mnie sił, Od tych uścisków Rozpaść się w pył.


ogród Marty

Małgorzata, Faust

MAŁGORZATA

Henryku, przyrzecz! FAUST

Miła! Co? MAŁGORZATA

Z religią jak u ciebie? Powiedz!

Serdecznie dobry z ciebie człowiek,

Ale nie bardzo wierzysz w to. FAUST

Wiesz, serca mam dla ciebie ile.

Wiesz, że ci nieba rad przychylę:

Każdy ma prawo do swych przeżyć. MAŁGORZATA

Nie o to chodzi! Trzeba wierzyć! FAUST

Trzeba? MAŁGORZATA

Ton taki obojętny.

Ale czcisz święte sakramenty? FAUST

Czczę. MAŁGORZATA

Lecz nie czujesz ich potrzeby

I u spowiedzi dawnoś nie był.

Czy wierzysz w Boga? FAUST

Tylko się zastanów!

Pytaj się mędrców i kapłanów!

W ich odpowiedzi czujesz cień

Szyderstwa...

152


MAŁGORZATA

Więc nie wierzysz w Boga? FAUST

Zrozumże mnie, głowino droga!

Któż powie:

Jam człowiek,

Co wierzy weń?

Kto waży

Się zarzec:

Nie wierzę weń?

Ów wszechżywiciel,

Ów wszechkarmiciel,

Czyż on nie żywi, czy nie karmi

Ciebie i mnie, i siebie sam?

Czy się nie sklepia niebo w górze,

A mocno ziemski padół trwa?

I czy przyjaźnie nam nie mruga

Wschodzących gwiazd wieczysty blask?

Czy ci nie patrzę twarzą w twarz

I czy to wszystko się nie wciska

W głowę i w serce,

Majacząc w wiecznej tajemnicy

Widzialnie-niewidzialnie wokół?

Napełnij serce tym po brzegi,

A gdyś uczuciem pochłonięta,

Zwij je, jak chcesz:

Szczęściem! Miłością! Sercem! Bogiem;

To nie ma nazwy.

Uczucie — to wszystko,

Nazwa — to dźwięk i dym,

Co je okrywa kłębem swym. MAŁGORZATA

Zapewne, jest w tym prawdy wiele.

To samo mówi ksiądz w kościele

Mniej więcej — choć innymi słowy.

153


FAUST

To samo ludzie powtarzają

W każdym klimacie, każdym kraju,

Choć innej używają mowy.

Czyż swojej nie mam użyć ja? MAŁGORZATA

Człek wierzyć ci ochotę ma,

A jednak jest w tym coś nie tak:

Chrześcijańskości tobie brak. FAUST

Miła dziecino! MAŁGORZATA

Boli mnie,

Że z takim druhem widzę cię.

W człeku, co go przy sobie masz,

Wstrętne mi wszystko — nawet twarz.

Ma coś takiego w rysach swych,

Że jakby w serce wbił mi sztych.

Drażni mnie nawet jego strój. FAUST

Nie lękaj się, aniele mój! MAŁGORZATA

Tociem życzliwa jest dla ludzi,

A jego widok krew mi studzi.

Tęsknie spotkania z tobą czekam,

A tego boję się człowieka,

Co i łajdakiem pewno będzie.

Daruj mi, Panie, jeślim w błędzie! FAUST

Być tacy muszą też na świecie. MAŁGORZATA Przykro przebywać z nimi przecie, Ilekroć jawi się u drzwi,

Powiedziałbyś, że na wpół drwi,

A na wpół jest niechętny, 154


Na wszystko obojętny. Żadnej nie kocha on istoty. Sam jego wygląd świadczy o tym. Tak błogo mi, gdy jesteś ze mną, Wiernie, swobodnie i zacisznie, A jego wzrok mi serce ściśnie...

FAUST

Ty, mój aniele, widzisz w ciemno!

MAŁGORZATA

I taką bywam zdjęta trwogą,

Że do nas gdy się zbliżyć śmie,

Nie wiem, czy jeszcze kocham cię,

Czy zdołam się pomodlić Bogu.

I to mnie dławi, to mnie dusi.

Z tobą też pewno tak być musi. FAUST

Ot, co się zowie antypatia. MAŁGORZATA

Muszę już odejść. FAUST

Jak bym rad ja

Dłużej u twoich ust zawisnąć

I do twej piersi pierś przycisnąć! MAŁGORZATA

Ach! Gdybym tylko spała sama!

Drzwi bym na rygiel nie zaparła.

Lecz sen ma lekki moja mama.

Jeśliby nas przyłapać miała,

Chyba ze strachu bym umarła. FAUST

O to, kochanie, troska mała.

Tu masz butelkę! Z tej butelki

Usącz wszystkiego trzy kropelki,

A wnet się snem głębokim zdrzemnie.

155


MAŁGORZATA

Zyskasz, co tylko chcesz, ode mnie.

Zdrowiu to chyba nie zawadzi?... FAUST

Czyżbym inaczej ci to radził? MAŁGORZATA

Nie wiem, jaka mi siła duszna

Zachciankom każe ulec twym.

Tylekroć byłam ci posłuszna,

Że prawie nie mam więcej w czym. (odchodzi)

(wchodzi M efi s t ofe l es) MEFISTOFELES

Co? Zniknął świerszczyk? FAUST

Znowuś śledził? MEFISTOFELES

Przysłuchiwałem się rozmowie.

Pan doktor był dziś u spowiedzi.

Niech waści wyjdzie to na zdrowie!

Dziewczętom na tym wszak zależy,

By być pobożnym jak należy:

Kto wierzy w Boga, żonie wierzy. FAUST

A czy nie widzisz ty, potworze,

Jak święte, wierne to stworzenie,

Pełne tej wiary, która może

Jej szczęście dać, drży i się trwoży,

Że jej miłego czeka potępienie? MEFISTOFELES

Zmysłowo-nadzmysłowy gach!

Dajesz się wodzić za nos dziewkom. FAUST

Gówna nad ogniem ty prześmiewco!

156


MEFISTOFELES

Fizjonomistka z niej, aż strach!

Dziwnie jej, mówi, przy mnie jest,

Skrytego coś przeczuwa dusza.

Ma mnie na pewno za geniusza.

A może ze mnie zgoła bies?

Więc w nocy — FAUST

Wara jegomości! MEFISTOFELES

Ma się te swoje przyjemności!


przy studni

Małgorzata i Elżbietka z dzbanami

ELŻBIETKA

To o Barbarze — czy już wiesz? MAŁGORZATA

Nie! Między ludzi chodzę mało. ELŻBIETKA

Z Sybillą dzisiaj się zgadało.

No, i Basieńka wpadła też.

Z fumami dość! MAŁGORZATA

A co? ELŻBIETKA

A pstro!

Dla dwojga musi starczyć to,

Co zjada. MAŁGORZATA Ach! ELŻBIETKA

Za miarkę miarka.

Jakaż urocza była parka!

Cóż ci to było za chodzenie

I po zabawach prowadzenie!

Wszędzie na czoło ją wysuwa,

Wszędzie kieliszek jej podsuwa,

Wszędzie ją w pierwszy upchnie rząd:

Ciasteczka — stamtąd, winko — stąd!

W urodzie — żeby dojrzał błąd!

A ta znów! Jakież to nadęte!

Jakie to łase na prezenty!

158


Same zalotki i pieszczotki.

I cóż? I — nie ustrzegła cnotki. MAŁGORZATA

Żal mi jej! ELŻBIETKA

Że ci też nie wstyd!

Gdy nas trzymała matka w izbie,.

Gdy harowałyśmy przy krośnie,

Jej — w ciemnej sionce czy na przyzbie —

Czas długi się nie zdawał zbyt,

Aby migdalić się miłośnie.

Niech wreszcie się wyrzeknie buty!

Nuże w koszuli do pokuty! MAŁGORZATA

Teraz się pewno z nią ożeni. ELŻBIETKA

Głupi by był! Morowy gość

Wszędzie okazji znajdzie dość.

Ulotnił się też. MAŁGORZATA

To nieładnie. ELŻBIETKA

Źle będzie z nią, gdy go dopadnie.

Chłopaki zerwą jej wianuszek,

My pode drzwi sypniemy suszek. {odchodzi) MAŁGORZATA (wraca do domu)

Jak łatwo było o prześmiewki

Nad przewinieniem innej dziewki!

I język łatwo było strzępić,

Ażeby cudzy grzech potępić.

Nieraz, bywało, tak wygarnę,

Że aż przeczerniam to, co czarne.

159


I żegnam się, i miny stroję. Dziś sama się pomówień boję. Lecz siła, która mnie skusiła, Jak słodka była! Ach! Jak miła!


baszta

We wnęce posążek Matki Bolesnej, przed nim dzbany z kwiatami

MAŁGORZATA

(wtyka do dzbanów świeże kwiaty) Ach, zechciej, Matko Boleści, Nad mą niedolą schylić skroń!

Z sercem przeszytym, Wzrokiem przybitym Spoglądasz wzwyż na Syna zgon.

Wzdychasz i płaczesz,

Ku Ojcu patrzysz

I korne modły wznosisz doń.

Kto umie

Zrozumieć,

Co w moim wnętrzu drży?

Jak serce się lęka,

Co trapi je, co nęka,

Wiesz jedna, jedna ty!

Gdy oczy otworzę, Górze mi, górze, górze. Sroży się we mnie ból. Czym jeszcze sama jedna? Ach! Biednam, biedna, biedna! Rwie się me serce w pół!

161


Kiedym o szarym świcie Zrywała tobie bzy, Krzaki bzów pod oknami Skropiły moje łzy.

Zaledwie blask w komorze Zalśni porannych zórz. Budzę się i swe łoże Polewam łzami już.

Oddal ode mnie wstyd i zgon!

Ach! Zechciej,

Matko Boleści,

Nad mą niedolą schylić skroń!


noc

ulica przed domem Małgorzaty

Walenty, żołnierz, brat Małgorzaty

WALENTY

Gdy się o lepsze szło przy uczcie,

Kto swą dziewczynę godniej uczci,

I gdy żeńskiego rodu kwiat

Wielbił w swej miłej każdy chwat,

Przy pełnym gdy rozparty szkle

Wdziękami jej zachwycał się;

Tych wszystkich wysłuchawszy blag,

Ja, było, niewzruszony, tak

Z uśmiechem się za brodę chwycę

I mówię, biorąc w garść szklenicę:

„Bajaniom czas położyć kres!

Bo czy choć jedna wśród nich jest,

Która jest warta mej siostrzyczki,

Godna zawiązać jej trzewiczki?"

Tutaj — ogólna aklamacja!

I brzęk! I brzdęk! I „Święta racja!

Lepszej — wołają wszyscy — nie ma!"

A chwalców brać siedziała niema.

A dziś — choć rwałbym włosy z głowy

I choćbym łbem o ścianę tłukł,

Dokuczać kąśliwymi słowy

Byle mi szuja będzie mógł?

A dziś — jak winny siedzieć mam

I bać się każdej złośliwości?

A choć mu porachuję kości,

Jakże mu zdołam zadać kłam?

163


Jeżeli mnie nie myli słuch, Ktoś tutaj idzie — może dwóch. Niech go dostanę w swoje ręce, A żywym mi nie ujdzie więcej.

Faust, Mefistofeles

FAUST

Jak z tamtej ot! zakrystii okien Ogarka migotliwy blask Nagle przyciemnił się i zgasł I wszystko się zasnuło mrokiem, Tak w sercu mym wygląda mroczno

MEFISTOFELES

A mnie, jak kociakowi, skoczno, Kiedy na daszek się wybiera I z lekka się o mur ociera. Czuję się jak na benefisie: Rozbiera trochę, trochę ckni się. Tak dziś już każda z moich kości Walpurgisową noc przeczuwa, Co zjawi się pojutrze w gości. Czart choć wie wtedy, po co czuwa.

FAUST

Czy wyjdzie także skarb na wierzch, Co, widzę, miga tam przez zmierzch?

MEFISTOFELES

Otrzymasz od podziemi dań: Na jaw dobędziesz dzban pękaty. Z ukosam wczoraj zerknął nań: Zacne leżały tam dukaty.

FAUST

A żaden pierścień, klejnot żaden, By weń przystroić moją miłą?

MEFISTOFELES

Coś mimochodem mi zalśniło Jak drogocennych pereł diadem.

164


FAUST

To dobrze! Bo goreję wstydem, Gdy bez prezentu do niej idę. MEFISTOFELES

Teraz bądź łaskaw mi wybaczyć, Prezentem daj się sam uraczyć. Dziś, gdy od świateł niebo pęka, Mogę ci czymś wybornym służyć: Moralistyczna to piosenka, Aby tym pewniej ją odurzyć. (śpiewa do gitary)

Brzask szary ćmi.

I po cóż ci

U cudzych drzwi

Warować, Katarzyno?

Wpuści cię on

Dziewczyną w dom,

Ale już stąd

Nie da ci wyjść dziewczyną.

Zaklęciom wierz, Lecz cnoty strzeż! Nie ufaj też

Swemu biednemu sercu! To skarb jest wasz. Ani się waż Oddać go, aż Staniecie na kobiercu.

WALENTY (wypada z ukrycia)

Ach! Szczurołapie ty przeklęty!

Kogóż to myślisz skusić graniem?

Precz mi, po pierwsze, z instrumentem!

Precz z tym, po wtóre, kto gra na nim!

165


MEFISTOFELES

Poszła gitara ot! na dwoje. WALENTY

0 głowę teraz pójdą boje.
MEFISTOFELES

(do Fausta)

Doktorze! Ani kroku wstecz!

Trzymaj się mnie, jak ci wskazuję!

Nuże! Wydobądz z pochwy miecz!

Atakuj! Ciosy ja paruję! WALENTY

Odparuj ten! MEFISTOFELES

To dla mnie żart! WALENTY

1 ten!
MEFISTOFELES

A ot!

WALENTY _ . . .

To chyba czart!

A to — co? Dłoń mi obumiera.

MEFISTOFELES

(do Fausta)

Sztychem go!
WALENTY
(pada) Ach,

MEFISTOFELES

Już ścichł, przechera.

A teraz w drogę! Już nas nie ma!

Wnet krzyk podniesie się od bram.

Z policją sobie radę dam.

Gorsza jest znacznie anatema. MARTA (w oknie)

Wychodzić! Na dwór! 166


MAŁGORZATA

(w oknie)

Poświeć no! MARTA (jak wyżej)

Klną, wyzywają, sieką, rżną. (iŁOSZTŁUMU

A tu już jeden w bójce padł! MARTA (wychodzi)

Mordercy — czyżby uszli może? MAŁGORZATA (wychodzi)

Kto leży tutaj? GŁOS Z TŁUMU

To twój brat. MAŁGORZATA

Co za nieszczęście! Wielki Boże! WALENTY

Umieram! Lekko to powiadać.

A zrobić — jeszcze lżej.

I po cóż, baby, stać i biadać?

Słuchajcież mowy mej! (wszystkie go okrążają)

Młodaś ty jeszcze, Małgorzatko.

Mało rozumu, mało statku.

Rzec w konfidencji mogę:

Kiepską obrałaś drogę.

Niezgorszaś ty kurewka!

Ot, i skończona śpiewka. MAŁGORZATA

Bracie! Co mówisz? Miły Boże! WALENTY

Na nic to Boga przyzywanie.

Co stało się, to nie odstanie.

167


A dalej pójdzie, jak pójść może. Jednemu się dostaniesz w ręce, Potem ich będzie coraz więcej, A gdy cię będzie mieć dwunastu, Całe mieć w końcu będzie miasto.

Gdy się dopiero hańba rodzi, Wstydzi się, że na świat przychodzi. Zasłoną zaciągnięta mroku, Ludzkiemu niedostępna oku, Pod korzec by się skryła snadnie. Lecz gdy dojrzewa i dorasta, Nago przechadza się wśród miasta, A nie wygląda przez to ładniej.

Czekać, zaprawdę, już niewiele, Że wszyscy cni obywatele, Niczym od zadżumionych zwłok, Od ciebie, dziewko, ujdą w bok. Serce odmówi posłuszeństwa, Gdy oczu ich poczujesz dotyk. Nie nosić ci łańcuchów złotych Ni wysłuchiwać nabożeństwa, Ni w koronkowym kołnierzyku Stawać wśród par tanecznych szyku! Wraz z kalekami, żebrakami W ciemnej ci się ukrywać jamie. Jeżeli Bóg darować raczy, To świat na pewno nie wybaczy.

MARTA

Miast się na łaskę Boga zdać,

Chcesz grzech bluźnierstwa na się brać'

WALENTY

Gdybym mógł dobrać się do skóry Takiej maciory i rajfury,

168


Może bym to uzyskać mógł, By grzechy mi odpuścił Bóg.

MAŁGORZATA

Straszna to męka, bracie, jest!

WALENTY

Mówię: płakaniu połóż kres! Gdyś cześć swą odrzuciła precz, Wbiłaś mi w samo serce miecz. Odchodzę poprzez sen śmiertelny Do Boga jako wojak dzielny.

(umiera)


katedra

Msza, organy i śpiew chóralny

W dużej ciżbie Małgorzata. Za nią zły duch

ZŁY DUCH

Jakże inaczej było ci, Małgorzato

Gdyś, jeszcze niewinna,

Zbliżała się do ołtarza

I z książki wytartej

Modlitwy szczebiotała,

Ni to w zabawie,

Ni to z Bogiem w sercu!

Małgosiu!

Co z głową twoją?

Na jakiż to ważysz się

Występek?

Czy modlisz się za duszę matki, która

Przez ciebie po długich cierpieniach usnęła?

Czyj aż na twoim progu krew?

— A pod twym sercem

Czy już nie rusza się coś, nie kwili,

Nie trwoży ciebie i siebie

Swą obecnością przeczutą? MAŁGORZATA

Biada mi! Biada!

Gdybyż to pozbyć się myśli,

Które po głowie chodzą

Tam i sam,

A przeciw mnie! CHÓR

Dies irae, dies Illa

Solvet saeclum in favilla.

170


(organy) ZŁY DUCH

Nad tobą gniew!

Puzony grzmią!

Mogiły drżą!

A serce twe,

Z ciszy popiołów

Dla mąk piekielnych

Znowu stworzone,

Budzi się! MAŁGORZATA

Gdyby stąd ujść!

Czuję, jakby organy

Dech mi zaparły,

A śpiew

Pierś mi rozsadzał. CHÓR

Iudex ergo cum sedebit,

Quidquid latet, adparebit,

Nil inultum remanebit. MAŁGORZATA

Tak mi ciasno!

Filary

Uciskają mnie!

Sklepienie

Ciąży mi! — Tchu! ZŁY DUCH

Skryj się! Hańba i grzech

Nie mogą się skryć.

Tchu? Światła?

Biada ci! CHÓR

Quid sum miser tunc dicturus?

Quem patronum rogaturus?

Cum vix iustus sit securus.

171


ZŁY DUCH

Błogosławiony odwraca

Od ciebie twarz.

Podać ci dłoń

Brzydzi się czysty.

Biada! CHÓR

Quid sum miser tunc dicturus? MAŁGORZATA

Sąsiadko! Flakonik! — (mdleje)


0x08 graphic
noc Walpurgi

Góry Harzu, okolice Schierke i Elend Faust, Mefistofeles

MHFISTOFELES

Może byś tak na miotłę wlazł?

Ja — capa chwyciłbym za rogi

Spory przed nami kawał drogi. FAUST

Dopóki jeszcze służą nogi,

Starczy ten kostur mi w sam raz.

A po cóż brać by nam na skrót?

Iść, jak prowadzi ta ścieżyna,

Co wije się, na skały wspina —

To radość, to dopiero cud!

Wiosna już w brzozach przędzę snuje.

Odmłodniał nawet stary buk.

Jakżebym nie odmłodnieć mógł? MEFISTOFELES

Tej twojej wiosny ja nie czuję;

Mnie zima wciąż na wskroś przenika,

Śniegiem się zda okryty las.

Jakże na niebie smętnie blask

Zapóźnionego tli młodzika!

Tak słabo tli, że każdy krok

Na głaz, na drzewo się natyka.

Na pomoc wezwę więc świetlika,

Co lśni radośnie poprzez mrok.

Ejże! Bądź łaskaw, przyjacielu!

Zamiast się żarzyć tak bez celu,

Oświeć no drogę nam ku górze!

173


ŚWIETLIK

Szacunek, sądzę, możność da mi,

By zadać przymus swej naturze:

Zazwyczaj lecę zygzakami. MEFISTOFELES

Chcesz ludziom upodobnić się?

Prowadźże prosto! Na szatana!

Bo zdmuchnę życie twoje mdłe. ŚWIETLIK

W tobie poznaję miejsc tych pana.

Jak mi rozkażesz, zrobię tak.

Lecz w górach czarcie dziś wesele.

A gdy ma świetlik wskazać szlak,

Nie trza wymagać nazbyt wiele. Faust, Mefistofeles, świetlik (śpiewają na przemiany)

Weszliśmy do czarów kraju,

Do złud kraju i pozorów.

Prowadźże, świetliku, nas!

Daj nam dotrzeć rychło w czas

Do pustynnych tych przestworów.

Popatrz, jak się przesuwają Drzewa za drzewami w pląsie I na turnie patrz, jak gną się, Jak długachne, skalne nosv Zadzierają pod niebiosy. Przez murawę, przez kamyki Za strumykiem mkną strumyki. Słyszę szumy, słyszę głosy, W nich miłości skargi rzewne, Rajskich dni wspomnienia śpiewne; Com czuł, czegom się spodziewał; A tu echo, jak podanie Dawnych czasów, mi odbrzmiewa.

174


Uhu! Puhu! Słychać granie Głuszców, kruków i puchaczy. Usnąć żadne z nich nie raczy. A tam w krzakach czy ropuchy? Krzywe nogi, duże brzuchy. A korzenie, niby żmije, I na głazach, i na piachu Każdy skręca się i wije, Aby nam napędzić strachu; Z ciemnych gąszczy, jak z zasadzki, Polip swe wyciąga macki Po wędrowca. No, a myszy Różnobarwne w wielkiej ciszy Przemykają wśród komyszy. Świętojańskich zaś świetlików Rój bez szyku i bez liku Majaczliwie towarzyszy.

Powiedz, czyśmy w miejsce wrośli Lub też może dalej poszli? Wszystko zda się w kołowrocie: Drzewa, głazy, co grymasy Stroją, i świetlików masy, Co się mnożą, rosną w krocie.

MEFISTOFELES

Weź mój harcap w mocny chwyt! Oto jest środkowy szczyt. Z dziwem ktoś tu zauważy, Że się w środku Mamon żarzy.

FAUST

Jakie cuda! Świt różany Mętnie się dobywa z dna! Majaczliwa blasków gra Na przepastne pada ściany. Wstaje mgłą i pełznie smugą,

175


Tryska jak kryniczny zdrój.

Żar leniwą płynie strugą,

Bucha niby iskier rój.

Długi szmat się wije stąd,

W żył tysiące się rozdrobni;

Aż się w jeden zamknie kąt,

Zewrze się i wyosobni.

I znów płoną iskier smugi —

Rozsypany złoty piach.

Spójrz, co dzieje się! Jak długi

W blasku stanął skalny gmach. MEFISTOFELES

Czyżby w jedną noc ze stu

Mamon wielki bankiet dawał?

Szczęście, żeś się znalazł tu;

Groźnych gości idzie nawał. FAUST

Jak to się rozszalał wiatr!

Jak mi się do skóry dobrał! MEFISTOFELES

Mocniej skałę chwyć pod ziobra!

W przepaść byś inaczej wpadł'

Oćma być nie może gęstszą.

Słuchaj no, jak drzewa chrzęszczą!

Jak w popłochu krążą sowy

I pałaców jak wiekowych

Uginają się filary!

Jak się łamią pnie, konary!

Jak wydarty korzeń ziewa!

Drzewa walą się na drzewa!

Jakiż zamęt w ich upadku,

Kiedy się na siebie natkną!

Śladem ruin tych i zniszczeń

Jak powietrze drży i świszczę!

Słuchaj głosów — tych, co wyżej,

176


Tych, co niżej, tych, co bliżej!

Teraz już ze wszystkich gór

Dziki brzmi czarownic chór. CHÓR CZAROWNIC

Na Łysą Górę z Babą Jagą

Cwałuje cap przez ziemię nagą,

Przez ruń zieloną, żółte ściernie.

To baba bździ, to kozioł pierdnie.

Aż cała zejdzie się gromada:

Na czele jej Boruta siada. GŁOS

Lecz kto się z Baubo równać może,

Co jedzie wierzchem na maciorze? CHÓR

Więc komu honor, temu cześć!

Na czoło panią Baubo wieść!

Gdy na maciorze jest maciora,

Kto z taką parą się upora? GŁOS

Którędyś przyszła? GŁOS

Przez Pustkowie.

W gniazdo zajrzałam pewnej sowie.

Ależ oczyska! GŁOS

Idź do piekła!

Cóż to za galopada wściekła! GŁOS

A toż mi dała się we znaki!

Na całym ciele mam siniaki. CHÓR CZAROWNIC

Droga na przełaj jest i w bok.

A cóż to za szalony tłok!

Widłami kłuć! Cepami prać!

Dusi się dziecko! Pęka mać!

177


CZAROWNICY. PÓŁCHÓR PIERWSZY

Ruszamy się ot! aby-aby.

Ale przodują ciągle baby.

Bo w drodze do przybytku zła

Baba pierwszeństwo zawsze ma. PÓŁCHÓR DRUGI

By dojść tam — wierzcie czy nie wierzcie —

Tysiąca kroków trza niewieście.

Lecz chociaż ona drepce wciąż,

Jednym to susem robi mąż. GŁOS (z góry)

Wy, coście tam, gdzie Skalny Staw,

Podejdźcież no! GŁOSY (z dołu)

A choćby wpław!

Wciąż się kąpiemy — czyste — chłodne —

Lecz właśnie przez to — i bezpłodne. OBA CHÓRY

Ucieka gwiazda, cichnie wiatr.

Między obłoki miesiąc wpadł.

Wielotysięczne skry ze złota

Chór czarodziejski w przepaść miota. GŁOS (z dołu)

Stójże! Ach, stój! GŁOS (z góry)

Skądże to głos dochodzi twój? GŁOS (z dołu)

Ach! Weźcie z sobą! Weźcież mnie!

Sto lat się wspinam nadaremnie.

178


0x08 graphic
Chciałabym z wami być na szczycie.

Żem równa wam, czyż nie widzicie? OBA CHÓRY

Miotłę lub kij od miotły łap!

Dźwigają widły! Dźwiga cap!

Który się dziś nie dźwignie człek,

Zgubiony jest po wieków wiek. PÓŁCZAROWNICA (w dole)

Drepcę i drepcę przez lat tyle,

A przecież wciąż się wlokę w tyle.

Ani mi zagrzać miejsca w domu,

Ani dorównać krokiem komu. CHÓR CZAROWNIC

Baba tą maścią się naciera,

By wzleciec: zamiast żagla — ściera,

Koryto służy zamiast kutra.

Wzleciec trza dziś, nie — czekać jutra. OBA CHÓRY

Okrążamy wierzchy kołem,

Gdy wy przemykacie dołem.

Wzdłuż i wszerz czarownic plemię

Całą tę obsiędzie ziemię. (opadają na ziemię) MEFISTOFELES

To tryska, błyska, kwacze, kracze;

To stęka, kwęka, miauczy, kwiczy;

To mamle, skamle i skowyczy.

Istny to żywioł czarowniczy!

Chodź tu! Zgubimy się inaczej.

Gdzieś ty? FAUST (z daleka)

Hej!

179


MEFISTOFELES

Zniosło cię aż tam?

Czy władzy zwierzchniej użyć mam?

Ustąpcież panu, ej, wisusy!

Doktorze! Rękę! We dwa susy

Jakoś się z tego tłoku wydrzem!

I ja nie wytrwam w tym harmidrze.

W te krzaki wejść mi się chce żywnie.

Popatrz no, jak łyskają dziwnie!

Nie lada nęcą tam pokusy. FAUST

Prowadźże, duchu ty przeczenia!

Choć nie zda się sensowne zbyt

Wspinać się dla osamotnienia

W sabat na Łysej Góry szczyt. MEFISTOFELES

Patrz no, jak pstre ogniki płoną.

Ochocze się zebrało grono.

Gdzie kilku jest, jużeś nie sam. FAUST

Mnie chce się w górę — choćby tam!

Ogień się żarzy, bucha dym.

Przed Złego tron to wszystko dąży;

Moc on zagadek im rozwiąże. MEFISTOFELES

Lecz nowych moc napyta im.

Niech szumi wielki świat i gwarzy,

My żyjmy sobie, jak się zdarzy!

Wypadek przecie to nierzadki:

We wielkim świecie małe światki.

Młoda obnaża kształtów cud,

Gdy stara kryje je starannie.

Bądź miły dla nich, zrób to dla mnie!

Uciecha duża, mały trud.

Słyszysz? Już muzyka rzępoli. 180


Nawykać do niej trza powoli.

Podejść ci, przyjacielu, radzę.

Wejdę sam, ciebie też wprowadzę

I nowe ci kontakty stworzę.

No i jak? Ledwo widać kres.

Spójrz, ile tu przestrzeni jest,

Ile płomieni tutaj górze.

Gotuj! Jedz! Tańcuj! Kochaj! Gwarz!

Czy co lepszego w świecie masz? FAUST

Jak występować chcesz dobrodziej?

Czy jako czart, czy jak czarodziej? MEFISTOFELES

Incognito przestrzegam stale.

Ordery nosi się na galę.

Nie kolanowych wstąg zaszczytem,

Lecz końskim chlubię się kopytem.

Przypatrz się temu ślimaczysku!

Macającego coś ma w pysku.

Pewno już co wywęszył we mnie.

Ukryć tu chciałbym się daremnie. (do paru postaci siedzących przy gasnącym zar

Cóżem to was na skraju spotkał?

Iść starszym panom by do środka,

Gdzie uczty gwar, biesiady grom.

Samotność własny da wam dom. GENERAŁ

Jakże polegać na narodzie,

Cokolwiek się zrobiło dlań?

Toć u narodu, jak u pań,

Pierwszeństwo zawsze miewa młodzież. MINISTER

Mocno się dziś popsuły sprawy.

Żałuje starych czasów człek:

Gdym siedział ja u steru nawy,

181


To był dopiero zloty wiek. PARWENIUSZ

Niekiepsko-śmy się obłowili

I żaden z nas nie bywał kiep.

Lecz dziś w łeb wszystko bierze — w chwili

Gdy myśmy chcieli wziąć za łeb. LITERAT

I po cóż księgą głowę psuć,

Która ze sensu jest wyprana?

Gdy chodzi zaś o lubą młódź,

Ta nigdy tak nie była szczwana. MEFISTOFELES (który nagle wygląda na starca)

Snadź ostateczna to godzina:

Ostatni raz tu bawię ja.

Gdy widać dno mojego wina,

Wszystko się ku końcowi ma. CZARO WNICA-HANDLARKA STAROCI

Czemuż mijacie mnie, panowie,

I przepuszczacie rarytasy?

Na mych towarów spójrzcie mrowie

Różności tu znajdziecie masy.

Ale wśród wszystkich eksponatów

(Mój sklep ich pod dostatkiem ma)

Nie ma takiego, co by światu

Nie był przyczynił dotąd zła:

Sztyletu, co krwią by nie broczył,

Kielicha, skąd by wrzący jad

Do żywych żył się nie przetoczył.

Klejnotu, co by nie był skradł

Cnoty, ni miecza, co przymierza

Nie złamał, w plecy nie uderzał... MEFISTOFELES

Nie taki jest dzisiejszy czas.

Dosyć się starociami bawić!

182


Na nowość trzeba się nastawić,

Bo tylko to pociąga nas. FAUST

Byle nie zgubić się w tym ścisku.

To ci dopiero zbiegowisko. MEFISTOFELES

Końca to nie ma ani kraju.

Myślisz, że pchasz, a ciebie pchają. FAUST

A to kto? MEFISTOFELES

Baczniej spójrz! To ona!

Lilith, Adama pierwsza żona.

Włosy jej na uwadze miej,

Którymi się najbardziej szczyci.

Gdy raz młodzieńca w sieć uchwyci,

Więcej go nie wypuści z niej. FAUST

Dwie tutaj siedzą: z młodą stara.

Te tańcowały co niemiara. MEFISTOFELES

Już końca temu dziś nie będzie.

Zaczyna się! Stajemy w rzędzie. FAUST (tańczy z młodą)

W nocnych rojeniach gdym się błąkał,

Zwidziała mi się cud-jabłonka.

Dwa jabłka przynęciły mnie,

Więc wspiąłem się, by zerwać je. DZIEWCZYNA

Wciąż jabłka panów przyciągają.

To pamiętamy jeszcze z raju.

I jam jest rada, i tyś rad,

Że jabłka mój przynosi sad.

183


MEFISTOFELES

(tańczy ze starą)

W nocnych rojeniach gdy się błąkam,

Śni rosochata się jabłonka,

W jabłonce śni się wielka dziura,

W tę dziurę chętnie dałbym nura. STARA

Rycerz Końskiego niech Kopyta

Ode mnie przyjmie moc powitań.

Kutasa niech nie wiąże w supeł,

Jeśli szeroką lubi dupę. PROKTOFANTASMISTA5

Na cóż, nędzoty, się ważycie?

Wykazywałem wszak niezbicie:

Na nogach się nie trzyma duch,

A tańczy każdy z was za dwóch DZIEWCZYNA (tańczy)

Cóż robi on na tej zabawie? FAUST

Wszędzie się pokazuje prawie.

Każdy taneczny krok oceni,

Choć, bywa, kroku nie wymieni,

Gdy nie odbyty z jego zgodą,

A zwłaszcza gdy jest krok do przodu.

Byśmy się w miejscu kręcić chcieli,

Jak czyni on w swej karuzeli,

Od biedy uznałby to może,

Byleby — jego mieć w honorze. PROKTOFANTASMISTA

Jeszczeście tu? A to problema!

5 Chodzi o przeciwnika Goethego i Schillera, Friedricha Nicolai, i płaskiego racjonalistę, który — jakby przez zemstę negowanego przezeń j świata duchów — popadł w chorobę psychiczną. Był autorem Opisu j

podróży po Niemczech i Szwajcarii. ;

184


Toć wykazałem, że was nie ma!

Nie słucha świat komendy naszej.

Choć mądrzyśmy, to w Tegel straszy6

Przesądy, od lat wymiatane,

Wracają. Nie, to niesłychane! DZIEWCZYNA

A niechże nudzić waść przestanie!
PROKTOFANTASMISTA ~~

Mówię wam, duchy, prosto w pysk:

Pod duchów poddać się tyranię

Dla mego ducha — żaden zysk. (taniec trwa nadal)

Dziś nic mi nie chce wyjść, niestety.

Lecz jeszcze podróż mam przed sobą

I zanim zbliżę się do mety,

Diabłom i wieszczom zadam bobu. MEFISTOFELES

Teraz w kałużę zrobi siad.

Może mu ulży w samej rzeczy,

Bo gdy pijawki wpiją mu się w zad,

Z duchów i z ducha się uleczy. (do Fausta, który wystąpił z kręgu)

I czemużeś się rozstał z dziewą,

Której śpiew tańcom towarzyszył? FAUST

Wypsnęło jej się podczas śpiewu

Z ust coś na kształt czerwonej myszy. MEFISTOFELES

I cóż za pedantyczna miara?

Czy ci nie dość, że mysz nie była szara?

I któż dba w czułej chwili o drobiazgi? FAUST

A jeszcze —

6 Goethe natrząsa się z notatki prasowej Friedricha Nicolai o straszą­cych w miejscowości Tegel duchach.

185


MEFISTOFELES Cóż?

FAUST

Czy widzisz to

Bledziuchne dziewczę na uboczu,

Co jakby z wolna naprzód szło

Na nogach, co bez ruchu kroczą?

Jak ulał jest to, szczerze wyznam,

Mojej Małgosi podobizna. MEFISTOFELES

Zostaw! To omam, martwa zjawa.

Czyż lękiem wzrok jej nie napawa?

Niedobrze jest jej stanąć wbrew.

Od jej spojrzenia stygnie krew.

Człek w kamień prawie się zamienia.

Znasz wszak Meduzę ze słyszenia? FAUST

Tak, to są umarłego oczy,

Których nie zwarła miłująca dłoń.

To ciałom ramionami tłoczył,

Ten tors — wargami lgnąłem doń. MEFISTOFELES

Za czarów jest to, głupcze, siłą,

Że widzi każdy w niej swą miłą. FAUST

Ha! Cóż za rozkosz i męczarnia.

Człek'od niej wzroku nie oderwie.

Tak dziwnie szyję tę ogarnia

Wąziutka naszyjnika czerwień,

Nie szersza niźli noża grzbiet. MEFISTOFELES

Gdy wzrok wytężę, dojrzę wnet.

Pod pachą może nosić głowę swą,

Co niegdyś ją Perseusz ściął.

Wciąż chęć ją do tych figlów bierze. —

186


0x08 graphic
Lecz chodźmy dalej, wśród tych zboczy!

Tak tu wesoło jak w Praterze

I jeśli mnie nie mylą oczy,

Zaszliśmy przed teatru próg.

Cóż tam? SERVIBILIS7

Zaczniemy znów za chwilę

Nową, ostatnią z siedmiu sztuk,

Bo zwyczaj każe grać nam tyle.

Sztuka — autora-amatora.

Jest amatorem — każdy z nas.

Ale darujcie! Na mnie pora!

Kurtynę podnieść nadszedł czas. MEFISTOFELES

Że was spotykam na sabacie,

To dobrze; tu swe miejsce macie.

7 „Usłużny pan"


0x08 graphic
sen nocy Walpurgi8 1

czyli

złote gody Oberona i Tytanii

Intermezzo

DYREKTOR

Dziś pracowników naszych chór

Zwolniony jest od pracy. .i

Nie trzeba nam — prócz gór i chmur —

Scenicznych dekoracyj. i

HEROLD i

Aby złotymi gody zwać, i

Pół wieku minąć musi.

Lecz gdy małżonków mija waśń9,

To złoto bardziej kusi. OBERON

Rozpierzchłe duszki z łąk i z pól,

Pokażcie nam się znowu!

Po pięćdziesięciu latach król

Odnawia ślub z królową. PUCK10

Jeśli sam Puck się zjawia tu,

By podrygiwać nóżką,

To za nim w ślad nie zbraknie stu

Tysięcy innych duszków. ARIEL11

Słuchajcie, jaki z lutni ton

8 Sen..., napisany w 1797 r., a przeznaczony dla „Musenalmanach"
Schillera, nawiązuje do Snu nocy letniej Szekspira. Ponieważ druk się
odwlekł, Goethe włączył utwór ten do wydanego dopiero w 1808 r.
Fausta (cz. I). Z jego właściwą akcją nie ma on nic wspólnego: jest to
zwietrzała dziś satyra, gdzie każdą z postaci charakteryzuje czterowiersz.

9 Aluzja do kłótni króla elfów Oberona z Tytanią.

10 Elf ze Snu nocy letniej.

" Duszek z Burzy Szekspira, 188


Dochodzi dźwięków cudnych!

Moc pięknych lic przywabi on.

Przywabi moc — paskudnych. OBERON

Niech stadło, co żyć w zgodzie chce,

Z nas przykład bierze właśnie!

Kto chce serdecznie kochać się,

Niech się serdecznie waśni! TYTANI A

Gdy żona szlocha, zrzędzi mąż,

Za łeb chwyć z całej mocy

I umieść na Południu ją,

A jego — na Północy! ORKIESTRA (tutti, fortissimo)

Brzęczenie much, buczenie os

I świerszczy chór, co bzyka,

Żab rechotanie, ptaków głos —

To nasza jest muzyka. SOLO

Popatrzcie! Kobziarz zmierza fu,

Kobzę na brzuchu trzyma.

Słuchajcie, jakim tru-tu-tu

Policzki swe nadyma! DUCH w trakcie kształtowania się

Kreciego brzuszka, żabich ud,

Skrzydełek dla potworka!

Wyniknie stąd utworek-cud,

Choć nie ma wciąż autorka12. PARKA

Fertyczny krok i w górę skok

Po łące czy po lesie!

12 Złośliwość pod adresem jakiegoś pisarza. Sen... powstał w okresie pisania (wespół z Schillerem) satyrycznych Ksenij (podarków).

189


0x08 graphic
Chociaż drepcemy w przód i w bok,

W powietrze się nie wzniesieni13. CIEKAWY PODRÓŻNY

Czyżby nie pora stracić mi

Do zmysłów zaufania?

A może mi się tylko śni

Oberon i Tytania?l4 ORTODOKSA

Brak mu pazurów, brak i kłów.

Ale — to śmiechu warte —

Jak cały greckich bogów huf,

Tak jest Oberon czartem15. PÓŁNOCNY ARTYSTA16

Z kapustą to na razie groch,

Co w szkicowniku rzucę.

Ale wybieram się do Włoch.

Tam się wykształcę w sztuce. WYKWINTNIŚ

Przywiodło tu nieszczęście mnie,

Gdzie idzie bój na udry,

A z wiedźm czeredy tylko dwie

Mają na włosach pudry17. MŁODA CZAROWNICA

Pudry na włosach starych bab

Z kiecką się godzą całkiem.

Mnie — za wierzchowca służy cap

I gołym świecę ciałkiem.

13 Aluzja niejasna.

14 Aluzja do Friedricha Nicolai.

15 Aluzja do krytyki poematu Schillera Bogowie Grecji, którą prze­
prowadził z pozycji religijnych niejaki zu Stolberg.

16 Podróż do Włoch od chwili, gdy odbył ją sam Goethe, stalą się
modna wśród niemieckich artystów.

17 Aluzja do jakiegoś elegancika.
190


MATRONA

Zbyt duży mam życiowy taktj \

Aby wsiąść na was z pyskiem.

Lecz chociaż wyście młode tak,

I wam też — zgnić ze wszystkim18. KAPELMISTRZ

Nie brzęczcie, roje much i os,

Wokół tych kształtów bieli!

Niech żabi rechot, ptasi głos

Włączy się do kapeli! CHORĄGIEWKA na lewo

Pannice, jakich by kto chciał,

Źe lepszych z świecą szukaj!

Każdy kawaler — chłop na schwał,

Nie lada jaka sztuka! CHORĄGIEWKA na prawo

Jeśli nie pęknie aż do dna,

By ich pochłonąć, ziemia,

To rzucę się w podskokach ja

Natychmiast do podziemia19. KSENIE

I Ksenie przyfrunęły też,

Kłujących rój insektów.

Niech się raduje papa-bies!

Nie szczędzą mu respektu20. HENNINGS

Patrzcie, jak to dokuczać chcej

Jak żądłem tnie na umór!

A jeszcze wmówić chce nam, że

Ma dobroduszny humor. MUZAGETA

Ja także pragnę miejsce mieć

18 Aluzje niejasne.

19 Aluzje do jakiejś postaci o zmiennych poglądach.

20 Zob. przyp. 12.

191


We wiedźm tych korowodzie.

Łatwiej rej wodzić pośród wiedźm

Niż żyć z Muzami w zgodzie. CI-DEVANT „DUCH CZASU"

W dobrej socjecie — dobry ton,

Harcapu mego chwyć się!

Tak Łysa Góra jak Helikón

Dość miejsca ma na szczycie21. CIEKAWY PODRÓŻNY

A cóż to za dostojny mąż?

Snadź ktoś wielkiego ducha.

Patrzcie, jak kręci nosem wciąż:

„Już jezuitów zniuchal"22. ŻURAW

W przejrzystej wodzie ryby łów!

A w mętnej — także warto.

Dlatego mąż nabożny ów

Wszedł w środowisko czartów. ŚWIATOWIEC

Dla nabożnisiów byle co

Jako okazja służy.

Stąd taka ćma ich, że aż pstro,

Bywa na Łysej Górze23. TANCERZ

Ot i kapela! Słyszę ją,

Jak ciągnie tu z hałasem.

„To nic! To tylko w trzcinie brzmią

Bąki grające basem!"

21 August von Hennings, tradycjonalista literacki, przeciwnik Goe­
thego i Schillera. Atakował ich w pismach „Muzageta" („Przewodnik
Muz") oraz „Duch czasu". Owego „Ducha czasu" Goethe określa
jako „ci-devant" (były) z uwagi na jego konserwatyzm.

22 Aluzja do antyklerykalizmu Friedricha Nicolai.

23 Obie zwrotki nawiązują do twórcy fizjonomiki, Lavatera, którego
Goethe gdzieś porównuje do żurawia; Goethe atakuje tu m.in. jego
klerykalizm.

192


TANCMISTRZ

Każdy prostuje się co sił,

Większym się zrobić żąda.

Da susa w przód, da susa w tył

I nie dba, jak wygląda. SKRZYPEK

Ten by tamtego w kaszy zjadł.

Ważne ich dzielą kwestie.

Do tańca gna ich kobzy takt,

Jak gna Orfeusz bestie. DOGMATYK

Stropić się nie dam — tak czy siak —

Przez krytykę czy żarty.

Że czarty są, wiadomo wszak.

Inaczej skąd by czarty?24 IDEALISTA

Zbyt wiele siły dusza ma

Przyznaje wyobraźni.

Jeśli tym wszystkim jestem ja,

To znaczy, żem się zbłaźnił2S. REALISTA

Na rwetes ten, na gwałt i wrzask

Trudno mi się nie zżymać.

I nie wiem — pierwszy w życiu raz —

Jak się na nogach trzymać. SUPERNATURALISTA

Wielcem zadowolony jest

I z wami rad pospołu,

Bo przecie swym istnieniem bies

Wskazuje na aniołów.

24 Satyra zmienia kierunek i dotyczy odtąd prądów filozoflcznych:
tak np. „dogmatyk" to religiant.

25 Filozof Fichte głosił solipsystyczny idealizm: świat to subiektywne
przeżycie jednostki.

193


SCEPTYK

Pędzę za myślą niby chart

Za tropem, sztuka szczwana!

Do „czarta" rym najlepszy „żart".

Więc moja w tym wygrana. KAPELMISTRZ

Brzęczenie much, buczenie os

I świerszczy chór, co bzyka,

Żab rechotanie, ptaków glos,

Najlepsza to muzyka26. SPRYTNI

Sans-souci — tak się nasze zwie

Beztroskie bezhołowie.

Na nogach nie trzymamy się,

Chodzimy więc na głowie. NIEPORADNI

I jadło się, i piło dość,

Lecz dziś — z pomocą boską! —

Buty stańczylo się na wskroś

I trza pochodzić boso. BŁĘDNE OGNIKI

Prosto tu przychodzimy z błot,

Gdzie urodziliśmy się.

Dzisiaj najlepsi są z nas — ot! —

Pocieszni wykwintnisie. METEOR

Runąłem tu spomiędzy gwiazd,

Świetlisty wlokąc ogon.

26 Zwrotka kapelmistrza zapowiada kolejną zmianę problematyki: wystąpi teraz kilka postaci wyłonionych na tle sytuacji powstałej po Rewolucji Francuskiej: „sprytni" dają sobie radę; „nieporadni" to zagrożeni przez przewrót arystokraci; „błędne ogniki" skorzystały na przełomie; „meteor" to ktoś, kto na nim stracił; „idący przebojem" to ludzie z łokciami.

194


Ni ręką mi, gdym legł na płask,

Nie ruszyć, ani nogą. IDĄCY PRZEBOJEM

Przed nami niech się wzdłuż i wszerz

Pokotem kładą łąki.

Duchy nadchodzą! Duchy też

Masywne mają członki. l'UCK

Czegóż się tłoczyć ciężko tak

Niby słoniątek stada?

Dnia bohaterem jest dziś Puck;

On się najlepiej nada. ARIEL

Ten, kto zawdzięcza skrzydła swe

Duchowi i naturze,

Niechaj pośpieszy w ślady me

Na to różane wzgórze! ORKIESTRA (pianissimo)

Opadły mgły; obłoków szczyt

Goreje coraz jaśniej.

W sitowiu wiatr już ucichł — cyt!

I wszystko z wolna gaśnie.


chmurny dzień. Pole

Faust, Mefistofeles

FAUST

W niedoli! To przerażające! Długo błądziła żałośnie po świecie, aż ją uwięziono. Zamknięto to urocze, biedne stworzenie jako zbrodniarkę — na męki okrutne. — Do tego doszło! — I tyś to, zdradziecki, nikczemny duchu, zataił! Stoisz tu, stoisz, toczysz wściekle dia­belskimi oczyma! Stoisz i urągasz mi swą nieznośną obecnością! — W więzieniu! W nieodwołalnym nie­szczęściu! Na pastwę oddana złym duchom i ludziom nieczułym, którzy ją sądzą! — A tyś mnie tymczasem w jałowych zabawach kołysał, krył przede mną jej rosnącą niedolę i pozwalał jej ginąć bezradnie!

MEFISTOFELES Nie ona pierwsza!

FAUST

Psie! Potworze ohydny! Przywróć mu, duchu nieskoń­czony, przywróć robakowi psią postać, w której zwykł był nocą biec przede mną, koziołkować u nóg spokoj­nego wędrowca lub, gdym się pochylał, wieszać mi się u ramion! Przywróć mu kształt ulubiony, by czołgał się przede mną w piachu, ja zaś deptał nikczemnika stopami! Nie ona pierwsza! Zgrozo, niepojęta zgrozo, że nie pierwsza istota popada w to nieszczęście, że nie dość było jednej, by odpokutować za winę wszystkich następnych, że w oczach Wszechwybaczającego nie wystarczyły skurcze jej agonii! Mnie nieszczęście tej jednej przeszywa do szpiku kości; ty szczerzysz zęby niedbale nad losem tysięcy!

196


MEFISTOFELES

Jesteśmy tu u kresu naszego rozsądku — tam gdzie wy, ludzie, go tracicie. Czemużeś wszedł z nami w spółkę, jeśli jej znieść nie potrafisz? Czy myśmy się tobie narzucili, czy ty nam?

FAUST

Nie zgrzytajże na mnie tak żarłocznie! Brzydzisz mnie! — Wielki, wspaniały duchu, któryś jawić mi się raczył, duchu, co znasz me serce i duszę, czemużes skuł mnie w jedno z tym nikczemnikiem, który złem się karmi i zagładą syci?

MEFISTOFELES Kończysz?

FAUST

Ocal ją! Albo biada ci! Przeklnę cię straszliwie na tysiąclecia!

MEFISTOFELES

Pęt mściciela rozwiązać nie umiem, zasuw jego odsu­nąć nie potrafię. „Ocal ją!" — Któż ją strącił na dno nieszczęścia? Ja czy ty?

(Faust rozgląda się dziko)

Po grom chcesz sięgnąć? To dobrze, że wam, nędznym śmiertelnym, on nie służy. Miażdżyć byle niewinnego, spotkanego na drodze to zwyczaj tyrana, który folguje sobie w kłopocie.

FAUST

Zaprowadź mnie tam! Ma wolna być!

MEFISTOFELES

A ryzyko, na jakie się narażasz? Wiesz: nad miastem ciąży wciąż wina za krew przelaną! Nad miejscem zabójstwa krążą mściwe duchy, czyhające na powrót mordercy.

FAUST

Tegoż mam jeszcze słuchać? Morderstwo i śmierć na

197


0x08 graphic
głowę twą, potworze! Zaprowadź mnie tam, mówię, i uwolnij ją!

MEFISTOFELES

Zaprowadzę, lecz słuchaj, co jestem w stanie zrobić! Czyżem wszechmocny na niebie i ziemi? Zamroczę umysł strażnika, ty zabierzesz mu klucze i wyprowa­dzisz ją człowieczą ręką. Ja czuwać będę! Czarodziej­skie rumaki — gotowe, na których was uprowadzę. To mogę.

FAUST

Ruszajmyż! W drogę!


noc. Otwarte pole

Faust i Mefistofeles pędzą na czarnych rumakach

FAUST

Cóż snuje się tam przy Kruczej Skale? MEFISTOFELES

Nie wiem, co piehcą, co szykują. FAUST

To w dół, to wzwyż, to gną się, to rwą się. MEFISTOFELES

Czarownic stada. FAUST

Coś sieją, coś wieją. MEFISTOFELES

Dalej! Dalej!


więzienie

Faust przed żelaznymi drzwiami, ż lampką i pąkiem kluczy

Nie znany z dawna lęk mnie zdjął,

Lęk całej, rzekłby kto, ludzkości.

Zbrodniarka jest za ścianą tą;

Całą jej winą grzech miłości.

I czemu z wejściem jeszcze zwlekam?

By ją zobaczyć, na co czekam?

Śmierć ociąganiem swym przywlekam. (wkłada klucz do zamka. W środku słychać śpiew)

Kurwa moja mać!

Ta mnie wykończyła!

A tatulo mój

Złodziej był i zbój!

U siostry-niebogi

Rozwarły się nogi

W chłodnym zagajniku —

Ptaszyną jam dziką.

A lećże! A leć! FAUST (otwiera drzwi)

To szelest słomy, pęt, co brzęczą.

Nie wie, żem jest w tej celi wnętrzu. (wchodzi) MAŁGORZATA (chowa twarz w słomę)

Ach! Już mnie biorą na stracenie! FAUST

Cicho! Otwieram ci więzienie. 200


MAŁGORZATA

(rzuca mu się do stóp)

Zmiłuj się, jeśli serce masz! FAUST

Ucisz się! Bo obudzisz straż. (chwyta za kajdany, by je otworzyć) MAŁGORZATA (na kolanach)

Dopiero jest w połowie noc.

Czas egzekucji jest o świcie.

Ulituj się! Daruj mi życie!

I któż ci, kacie, dał tę moc,

Abyś mógł na mnie gwałt wywierać? (wstaje z klęczek)

Jam przecie taka młoda, młoda!

Nie pora mi umierać.

Wszystkiemu winna ta uroda!

Blisko był miły, uszedł w świat.

Stargany wianek, usechł kwiat.

Oszczędź! Zbyt wielka jest twa siła.

Cóżem ci złego wyrządziła?

Czyż cię daremnie błagać muszę?

Czymże twe srogie serce skruszę? FAUST

Ach! Jak wytrzymać te katusze? MAŁGORZATA

Całkiem w twej mocy jestem przecie.

Wpierw jeszcze daj nakarmić dziecię!

Przez noc je, było, dłoń ma pieści.

Że je zabiłam, poszły wieści

I nigdy już nie będę rada.

Dzisiaj się pieśni o mnie składa.

Ze strony ludzi to nikczemnie.

Tak stara kończy się ballada.

Któż im pozwolił szydzić ze mnie?

201


FAUST

(klęka)

Klęka przea tobą ukochany.

Pozwól mu rozkuć swe kajdany! MAŁGORZATA (pada obok niego na kolana)

Klęknijmy oboje przed Bogiem!

Tam, pod tym progiem

Burzą zaciekłą

Szaleje piekło.

Tam Zły

Wyszczerza kły,

Zgiełk czyni srogi! FAUST (głośno)

Małgosiu! Małgosiu! MAŁGORZATA (natęża słuch)

Ten głos tak drogi! (zrywa się. Kajdany opadają)

Czyżbym miłego słyszała wołania?

Jam wolna! Nikt mi wyjść nie wzbrania.

Na szyi zawisnę,

Do piersi przycisnę.

„Małgosiu!" — wolał. Poznałam! To on!

Ponad łańcuchów piekielnych grzechot,

Ponad szatanów szyderczy rechot

Błogiego głosu doleciał mnie ton. FAUST

To ja! i

MAŁGORZATA

To ty? Mów jeszcze raz! (obejmuje go)

To on! To on! Spadł z serca głaz!

Z więzienia tego, z tej niedoli 202


Ocali on mnie i wyzwoli.

Jam ocalona! —

Oto uliczka przed kościołem,

Gdzieś pierwszy raz mi w oko wpadł,

A oto wesolutki sad,

Gdzieśmy się spotykali społem. FAUST (nagli ją)

Chodźże! Chodź prędzej! MAŁGORZATA

Nie, poczekaj!

Tak lubo z tobą stać i czekać! (pieści go) FAUST

Nie zwlekaj!

Gdy zwlekać,

Gorzko nam przyjdzie pożałować. MAŁGORZATA

Cóż to? Nie umiesz już całować?

Czy trwał aż tyle czas rozstania,

Żeś się oduczył całowania?

Jakie to dreszcze mną wstrząsają?

Dawniej zetknięcie naszych ciał

Błogością napawało raju,

Gdyś mnie w ramionach zdusić chciał.

Pocałuj mnie!

Bo zacałuję! (obejmuje go)

Zimna twa warga i wybladła.

Tyś niemy!

Już się miłować nie umiemy.

Gdzie miłość twa? Przepadła! (odwraca się od niego) FAUST

Chodź! Zdobądź się na tyle siły!

203


Tkliwą otulę cię pieszczotą.

Chodź ze mną! Proszę tylko o to. MAŁGORZATA (zwraca się ku niemu)

Tyżeś to? Czyś to ty, mój miły? FAUST

Chodźże! To ja! MAŁGORZATA

Zwalniasz mnie z pęt.

Tak mnie do piersi ciśniesz błogo.

Że też cię nie wstrzymuje wstręt!

A wiesz ty, wyswobadzasz kogo? FAUST

Chodźże czym prędzej! Chodź! Już świta. MAŁGORZATA

Matka przeze mnie jest zabita.

Przeze mnie — utopione dziecię.

Twoje i moje było przecie.

Tak, także twoje. — Nie do wiary!

Toś ty! Daj rękę! To nie mary.

Lecz cóż to? Zdaje się wilgotną.

Wytrzyj tę dłoń, którąś mnie dotknął.

Krew zdaje się na sobie mieć.

Cóżeś się ważył zrobić?

Schowaj ten miecz!

Proszę ogromnie! FAUST

Co stało się, zapomnij!

Czy chcesz mnie dobić? MAŁGORZATA

Nie! Ty przeżyjesz, miły.

Pozwól! Opiszę ci mogiły,

Które — już jutro czy pojutrze —

Opiece twej poruczę.

Najlepszy daj matuli grób!

204


Przy niej zaś — bratu miejsce zrób!

A dla mnie — ot! tak trochę z boku,

Nie za daleko — parę kroków.

Przy prawej piersi mej — maleństwo.

A więcej nic — nikogo blisko!

Do ciebie tulić się w uścisku

To byłoby błogosławieństwo.

Lecz marzyć o tym nadaremnie.

Choć czule się wpatrujesz we mnie,

Jest tak, jak gdybyś mnie odtrącał,

Jam była zaś twych łask prosząca. FAUST

Skórom to ja, to krok ten zrób! MAŁGORZATA

Z tej celi wyjść? FAUST

Na wolność! MAŁGORZATA

Jeśli grób

I śmierć jest tam, to chodź!

Z celi do grobu!

Ni kroku dalej!

Idziesz, Henryku? O! Gdybyż z tobą! FAUST

Chciej tylko! Wolną dam ci drogę. MAŁGORZATA

Nie ma nadziei! Wyjść nie mogę.

Uciekać — gdzie? Czyhają na mnie.

Mamże o chleba prosić kawał,

Aby kto z łaski mi go dawał?

O kiju chodzić mam po świecie?

A chcę czy nie chcę, złapią przecie. FAUST

Zostaję z tobą.

205


MAŁGORZATA

Śpiesz się! Zdąż!

Tą drogą wciąż,

Pod rzeki prąd,

Przez trakt i w las,

Na lewo, gdzie most,

Tam wprost,

Tam — w staw!

Ratuj je! Zbaw!

Wypływa jeszcze!

Jeszcze dygoce!

Pomocy!

W wodę się rzuć! FAUST

Do siebie wróć!

Na wolność — jeden tylko krok! MAŁGORZATA

Byleby tamten minąć stok!

Tam siedzi mama na kamieniu,

Serce mi dreszcz przeszywa,

Tam siedzi mama na kamieniu,

Siedzi i głową kiwa,

Nie mrugnie, skinie ani drgnie,

Od dawna pogrążona w śnie,

Śpi, by ucieszyć nas.

Ach! Dobry był to czas! FAUST

Jeżeli prośbą nie uradzę,

To gwałtem stąd cię wyprowadzę. MAŁGORZATA

Zostaw mnie! Sprzeciw budzi siła.

Dłonią brutalną mnie nie chwytaj!

Toć zawszem ci uległą była. FAUST

Miła! Najmilsza! Patrz! Już świta. 206


MAŁGORZATA

Świta! Nastaje dzień! To dzień.

Gdy miały być me zaślubiny.

Nie mów, żeś wyszedł od dziewczyny!

Nie ma cię więcej,

Wianku dziewczęcy! (do Fausta)

Jeśli się zobaczymy,

To już nie w tańcu.

Tłoczą się ludzie ze wszech stron.

Milczenie. Tyle tego w mieście,

Że już na placu się nie mieści.

Laska trzasnęła. Bije dzwon.

Związali mnie, ponieśli,

Sadowią w straceń krześle.

Czują ponad karkami nóż.

Ja — w karku go czuję już.

Milczy świat cały snem mogiły. FAUST

Bodajbym był się nie narodził!

MEFISTOFELES

(zjawia się z zewnątrz)

W drogę, jeśli ci żywot miły!

Zbyt się ociągasz, zwlekasz zbyt.

Drżą me rumaki. Wstaje świt. MAŁGORZATA

I cóż to się wvłania z dna?

To ten! To ten! Ach! Pędź go stąd!

Czegóż on w świętym miejscu chce?

Chce mnie! FAUST

Masz żyć! MAŁGORZATA

Pod boski się oddaję sąd.


MEFISTOFELES

(do Fausta)

Za mną! Lub tu cię pozostawię. MAŁGORZATA

Ty, Ojcze, osądź mnie łaskawie!

Wy, święci Pańscy, wy, anieli!

Obyście mnie w opiece mieli! (do Fausta)

Boję się ciebie tak ogromnie! MEFISTOFELES

Skazana jest! GŁOS (z góry)

Zbawiona jest! MEFISTOFELES (do Fausta)

Ej! Do mnie! (znika wraz z Faustem) GŁOS (z wnętrza, cichnie)

Henryku! Henryku!


SPIS TREŚCI

Narodziny Fausta (przedmowa) 7

Przesłanie 13

Przygrywka na teatrum 15

Prolog w niebie 22

Tragedii część pierwsza 27


Obwolutę i okładkę projektowała

ELŻBIETA KOŁĄCZKOWSKA-FRAŃCZUK

Redaktor

BARBARA TABORSKA

Redaktor techniczny WANDA ZARYCHTOWA

Printed in Poland

Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987 Wyd. I. Nakład 20000 + 283 cgz. Ark. wyd. 8. Ark. druk. 13,25 Oddano do składania 17 U 1986 Podpisano do druku 29 V 1987 Zam. nr 148/86 A-14-83 Drukarnia Narodowa, Zakład Nr 1, Kraków, ul. Manifestu Lipcowego 19



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Johann Wolfgang Goethe Faust tragedia część druga
Johann Wolfgang Goethe Faust (opracowanie)
107 lektur streszczenia - podstawowa,gimnazjum,liceum, Cierpienia młodego Wertera - Johann Wolfgang
LEKTURY, Cierpienia młodego Wertera, Cierpienia młodego Wertera to powieść epistolarna Johanna Wolfg
Cierpienia młodego Wertera (2) , Cierpienia młodego Wertera - Johann Wolfgang Goethe
Johann Wolfgang Goethe Cierpienia Młodego Wertera
Johann Wolfgang Goethe
Charakterystka Wertera Johanna Wolfganga Goethego
Werter bohater Cierpien mlodego Wertera Johanna Wolfganga Goethego
Johann Wolfgang Goethe Cierpienia młodego Wertera
Listy Miłosne Johann Wolfgang Goethe E book
Johann Wolfgang Goethe Bliskość ukochanego
Johann Wolfgang Goethe 2
Johann Wolfgang Goethe Cierpienia młodego Wertera
Johann Wolfgang Goethe Cierpienia młodego Wertera
johann wolfgang goethe lotte buff

więcej podobnych podstron