Brzozowski Stanisław ODBYWA SIĘ OSOBLIWY SĄD


Brzozowski Stanisław

ODBYWA SIĘ OSOBLIWY SĄD...

Inteligencja polska ukonstytuowała się w trybunał. Są oskarżyciele i są obrońcy; są sędziowie łaskawi, do wyszukiwania okoliczności łagodzących skłonni, i sędziowie niezłomni, nieprzekupni, w togę wieloletniej obojętności, dostojnej, martwoty udrapowani, za życia już w posągi — o ikonoklastów się dopominające — skamienieli.

Na ławie oskarżonych zasiada bezimienny winowajca. Wylegitymować się właśnie ma z rodu i imienia. Sędziowie i mówcy różne nadają mu nazwy. Nazywa się czasem „obce, napływowe żywioły", kiedy indziej jest „odpadłym od ducha narodowego i tradycji odszczepieńcem"; dla podejrzliwych jest „agentem pruskim", dla wyrozumialszych „ofiarą nierozumnej agitacji"; bardzo łaskawi chrzczą go mianem „zbłąkanego, lecz zasługującego na pobłażanie zapaleńca".

Wśród wielorakości imion, stwierdzenie tożsamości zabezpieczają pewne szczególne i nie dające się zatrzeć oznaki... Oskarżonymi są ci, których rąbało i wystrzeliwało na ulicach Warszawy, Sosnowca, Radomia, Łodzi, Częstochowy — żołdactwo rosyjskie, oskarżonymi są ci, którzy legli gdzieś w nieznanych mogiłach, wśród nocy, ze złodziejskim pośpiechem ręką wrogów grzebani, oskarżonymi są ci, którzy zapełniają dziś cele więzień warszawskich i prowincjonalnych Królestwa Polskiego, oskarżoną jest młodzież, która postawiwszy na kartę całą przyszłość swoją, założyła protest przeciwko systematycznemu zatruwaniu i wynaturzaniu dusz.

Wysoki trybunał obraduje.

Marszczą się wyłysiałe w czci dla „tradycji" czoła, padają słowa ciężkie, patyną zgrzybiałości powleczone. Rozstrzygnąć trzeba, czy polską jest przelana krew, czy polskimi są bezimienne mogiły, czy polską jest samotność więziennych kazamatów, czy polską jest odwaga protestujących dzieci.

Czy wydać oskarżonemu świadectwo w ustanowioną pieczęć polskości zaopatrzone, czy potępić go, czy uznać okoliczności łagodzące i wybaczyć, czy wyprzeć się kategorycznie i pod aktem krwią „bezimiennych żywiołów" spisanym podpisać: „zuchwałe i nietaktowne"?

O! nie po raz pierwszy to odgrywa w podobnych wypadkach inteligencja polska tę tak wyrafinowanie obłudną, choć bezwiednie przyjętą przez sam żywiołowy, „naturalny" bieg zdarzeń ukształtowaną sędziowską rolę.

Każdy akt protestu, każdy objaw rzetelnej społecznej działalności, a więc każdy objaw rzeczywistego społecznego żyda, był w ciągu lat ostatnich coraz bardziej, coraz wyraźniej — dla tzw. ogółu polskiego, dla tych warstw społecznych, które w mniemaniu własnym i niemal powszechnym reprezentują naród, czymś niespodziewanym i nieprzewidzianym.

Stąd w sposób żywiołowo konieczny wprost wyradzała się taka psychologia: dzieje się coś, o czym myśmy nie wiedzieli, czegośmy nie przewidywali, do czegośmy nie przykładali, ręki; dzieje się coś przy rodzeniu się i rozwijaniu czego my, Polacy, byliśmy nieobecni. Czy więc ta rzecz, która się pomimo nas, bez naszej wiedzy i naszego udziału stała, jest polską? Takimi obcymi rzeczami — dla ogółu — była każda manifestacja, wszelka działalność agitacyjna, o której ogół ten dowiadywał się, gdy zwracały na to jego uwagę liczniejsze aresztowania i będące ich konsekwencją modne rauty i odczyty na więźniów, wszelki czyn całość społeczną mający za cel, a poczucie przynależności społecznej za źródło i podstawę.

Tego rodzaju sprawy, to całe i prawdziwe życie społeczeństwa polskiego, jego głucha i podziemna walka — jest dla „inteligentnego ogółu" polskiego dziedziną tajemniczą, w której jest wszystko możliwe i o Której nic pewnego powiedzieć się nie da.

Gdy fakty zmuszają do uwierzenia w istnienie tej dziedziny, do uwierzenia w istnienie łudzi, którzy każdogodzinnym wysiłkiem, nieustającym bohaterstwem robią historię polskiego, społeczeństwa, reprezentujący to społeczeństwo we własnym mniemaniu ogół przyjmuje te wiadomości nieprawdopodobne, tak nie licujące z całym jego na wskroś „prywatnym" w „czterech ścianach zamkniętym" „obywa telskó familijnym" życiem, ze zdumieniem i nieufnością, z pełną wyrafinowanej, choć nie uświadomionej obłudy rezerwą; On — Połaniecki, Podfilipski, on, współczesny obywatel polski, nic o tym nie wiedział, ale gdy przekona się, że ta „robota", o której dowiaduje się w tak niespodziewany sposób, zgadza się z „narodowymi" tradycjami, których jest pieczołowitym stróżem, nie odmówi jej swojego uznania, swojej sankcji.

Tę maskę sędziowskiej dystynkcji zniszczyć, zedrzeć, przepalić potrzeba.

Stanowisko inteligencji polskiej wobec faktów, w których się wyraża życie społeczeństwa polskiego, ukazać potrzeba w prawdziwym, realnym świetle, objawić w tej postaci, w jakiej przedstawia się, gdy jest ze strony życia widziana.

Ze strony życia; a więc właśnie z tamtej, tajemniczej strony, ze strony tamtej nieprawdopodobnej dziedziny, gdzie życie jest czynem, jest walką, gdzie każda godzina jest wysiłkiem, gdzie miłość i nienawiść nie stały się jeszcze czczym, do dekoracji własnej nicości służącym nastrojem.

Wobec śmiertelnej walki, w której giną najszlachetniejsze jednostki, inteligencja polska odgrywa rolę w togę sędziowską udrapowanego widza. Lecz tajemnicą jej sędziowskiego spokoju — jest jej bierność, bierność wyrażająca prawdziwy, najistotniejszy stan jej ducha.

Z jednej strony rząd rosyjski — z drugiej filistrzy; istoty tajemnicze, umiejące przedziwnie godzić wnętrzny, nieskażony i nieuszczuplony patriotyzm „od morza do morza" godzin świątecznych, wyrażający się we frazesie, toaście w zaufanym kółku — bo nawet nie w marzeniu prawdę jaźni ocalającym — z zewnętrznym, nie mającym granic, gdyż bezwiednym lojalizmem, a raczej z zaparciem się całkowicie instynktownym, całą naturę przenikającym, poczucia jakiegokolwiek bądź prawa.

Taka bezprawna we własnym mniemaniu, pozbawiona kośćca moralnego nicość na odsłaniające się jej w chwilowych przebłyskach widowisko walki — wszechmocnego rządu z niepojętymi śmiałkami — spogląda z uczuciem, w którym strach, aby samemu nie ucierpieć, łączy się ze szczątkowymi sentymentalnymi reminiscencjami: nieśmiały błysk radości, że depcącej po pokornych karkach sile ktoś jednak opór stawia — zlewa się z niechęcią ku tym wyłamującym się z niwelującej wszystkich obroży. Poza tym ciekawość. I oto wszystko. Tak wyczekuje dziewczyna uliczna na rezultat walki, która rozstrzygnie, komu ma przypaść w udziale. Współczesna inteligencja polska pod względem społecznoduchowym jest jedną wielką zbiorową res nullius.

I to jest klucz do całej jej psychologii.

Mówi się o demoralizującym; destruktywnym wpływie „ugodowców". Jest to frazes. Ogół ugodowym nawet nie jest. Nie stać go nawet na takie czynne samookreślenie. Jest czymś gorszym. Jest sentymentalnie i kłamliwie nijakim. Wolałbym, gdyby był świadomie i konsekwentnie ugodowym. Byłby czymś, i pomimo wszystko atmosfera moralna byłaby czyściejsza. Nic bowiem ohydniejszego nad ten systemat obłudnie wyrafinowanych kłamstw, za pomocą którego ogół nasz usiłuje utaić, i utaja istotnie, przed sobą własną prawdę, własne swoje oblicze. Ugodowiec — jest jeszcze czynnym członkiem społeczeństwa i psychologia jego zostaje przez to określona. Współczesny „przeciętny" obywatel polski jest we wszystkich instynktach swoich istotą prywatną, czymś bezkształtnym, nie posiadającym w sobie żadnej zasady ani mocy samostanowienia, bierną miazgą, którą wszystko przekształca i urabia.

Kult przeszłości, patriotyczne „hasła" służą tu tylko jako środki zachowania dla siebie samego tego minimum szacunku, jakie potrzebne jest do życia tak nieodzownie wprost jak powietrze.

Toteż nic wstrętniejszego, jak to nieustanne przetwarzanie haseł, imion i ideałów, które szczerze i naprawdę odczute uwidocznić by się musiały w czynach samozaparcia i męstwa — w m a s k i, poza osłoną których dokonywa się proces przekształcenia duszy polskiej w duszę niewolniczą, nie mającą w sobie żadnego centrum; żadnego ogniska samookreślającej mocy i za jedyną cechę indywidualną mającą bierną i podatną wobec wszelkich wpływów plastyczność.

Młodzież polska zaprotestowała dziś przeciwko wynaturzającemu uciskowi szkoły rosyjskiej; z równą siłą zaprotestować mogłaby i powinna — przeciwko tej kulturze bezwiednych kłamstw, raz na zawsze unicestwiających dusze, jaką jest współczesne polskie rodzinne wychowanie. Gdyby znalazł się artysta, który by potrafił wywołać i narzucić o b r a z współczesnej rodziny polskiej w jej przeciętnym typie, gdyby zdołał ukazać całą jej prawdę — wzdrygnęlibyśmy się z przerażenia. Wychowanie rodzinne jest dziś u nas bezwiednym zaszczepieniem i pielęgnowaniem wszystkich instynktów i wszystkich kłamstw bezwiednych, wszystkich nałogowych wybiegów, jakie niezbędne są niewolnikowi, który ma się łudzić przez całe życie, że jest członkiem społeczeństwa, synem i obywatelem narodu.

Niewolnik! A więc ktoś, co sam przez się jest niczym. I to znowu, powtarzam, jest tajemnicą współczesnej polskiej psychologii. Przeciętna dusza polska zatraciła poczucie rzeczywistości, gdyż sama nie ma jej w sobie. Wszystko, do czego zbliży się ona, staje się wmówieniem i udaniem. Czyn, myśl, przyroda, sztuka...

Ach, gdybyż, gdybyż ta młodzież miała istotnie siłę potargania całej tej chytrej sieci kłamstw, która ją więzi. W społeczeństwie chorym, zanikającym, wszystko jest niebezpieczeństwem. Miłość rodzicielska i przywiązanie do rodziców. Wszystko. Co gdzie indziej jest ostoją, u nas jest pokusą i zaprzepaszczeniem. „Kto się obudzi pośród umarłych", musi mieć odwagę otrząśnięcia z siebie wszelkich związków, jakie go łączą z ginącym światem, musi mieć męstwo wsparcia się na sobie wbrew wszystkim, wbrew własnym uczuciom tkliwym i pozornie najbardziej uprawnionym; nie ufać niczemu, nie ufać uczuciom najbardziej naturalnym i najniewinniejszym; nie ufać własnemu poczuciu winy, gdy się związek z sercami najbliższych potarga i serca te krwawić będą: wszystko to stłumić i przetrwać.

Urodzić się dziś Polakiem — to nie lada dla ducha próba.

O, gdybyż w was — wy młodzi, wy śmiali, wy czyści — którzyście wstąpili na drogę walki, trudność ta, wyjątkowość zadania zapłonęła poczuciem dumy, gdybyście na niej wsparci w duszach własnych wznosić zaczęli nowy ląd życia.

Wy biedne, samotne od urodzenia, wśród niebezpieczeństw i kłamstw, co same siebie nie znają i dlatego z taką piekielną naiwnością i prostotą kuszą — wzrastające — dzieci polskie! Och! gdyby! Gdyby znalazły się głowy siwe, które pochyliłyby się przed tą młodzieżą, choćby i poszły z nią, srebrzyste i niepokalane. Gdyby znaleźli się ojcowie, którzy by uwierzyli, że prowadzić dzieci swe na drogę niebezpiecznej, zgubą grożącej czystości — znaczy najlepiej, najświęciej je kochać. Gdyby dreszcz pokuty, skruchy i miłości przebiegł po kraju, z tych młodych, świętych serc polskich narodzony! O, gdybyż te dni protestu nie stały się dla t e go, pokolenia, jak dla tylu już innych, wspomnieniem czystym, uświęcającym całe życie kłamstw, tchórzliwej obłudy i uśmiechniętego, rozsądnie eksploatowanego jako podłoże cnót rodzinno ekonomicznych samozatracenia duchowego!

Straszliwą siłą jest przyzwyczajenie, wyrównująca i rzeźbiąca duszę moc bezrozumnych wypadków. W niej wyraża się władza faktu nad wartością tego, co jest, i stoi mocą obcego.duszy naszej trwania, urągając wszystkiemu, co jest w nas lub raczej co mogłoby być twórczością.

Życie pojmował Fichte jako urzeczywistnienie wartości, ideału,.obowiązku w materii świata. I to jest jedyne ludzkie jego określenie. Tkwi w nim w formie utajonej poczucie jedności, ideał i świat obejmującej, i tu można by znaleźć jeden; z tych licznych i najważniejszych, gdyż nie wyłącznie abstrakcyjnie logicznych, lecz konkretnie psychicznych, emocjonalnych i myślowych jednocześnie punktów przejścia od fichteńskiego etycznego heroizmu do schellingowskiej Identitätsphilosophie. Świat jest materią, w której realizuje się ideał, wartość. Zawarte w tym jest milczące przypuszczenie, że pomiędzy wartością, ideałem a światem nie istnieje przepaść, że świat zdolny jest przyjąć na się kształt, jaki w tworzącym wartość i ideały duchu się zrodzi. W prometeistyczriej dumnej i twórczej formie ukazuje się nam wątek późniejszej — tak ciasno, reakcyjnie i nędznie pojmowanej myśli Hegla, iż wszystko rzeczywiste jest rozumne.

Lecz, to, co jest metafizycznie słuszne, rzeczowe, jedynie pomyśleć się dające — może wydać się bolesnym naigrawaniem, szyderstwem szatańskim i wyrafinowanym szalbierstwem w zastosowaniu do jakiegoś poszczególnego momentu, w zestawieniu z tym, co konkretną, bezpośrednią, krwią ociekającą treść życia jakiegoś pokolenia ludzkiego lub nawet pokoleń wielu stanowi.

Życie, realizacja wartości, rzeczywistość rozumna, gdyż zdolna do poddania się prawodawstwu rozumu, ducha. Czyi może być coś dalszego, coś mniej zrozumiałego dla duszy polskiej? Życie jako nieustanne kształtowanie świata? Nasze życie? To rozpętanie bezrozumu i niecnoty, które włada nami i urabia każden dzień nasz, to trzęsawisko upodlenia, które wciąga nas dzień za dniem, godzina za godziną — coraz głębiej, coraz beznadziejniej. My prawodawcami świata, my rzeźbiarzami mającymi wykuć z jego bezkształtnej, bryły cud swobody i piękna duchowego? Ależ my gliną się czujemy, którą urabia chaos krzyżujący się przypadkowo, piaskiem miotanym i rozdmuchanym przez wichry. Poczucie to wzmaga się w nas z dniem każdym, przesyca wszystkie myśli nasze i przestajemy rozumieć, że życie czymś innym kiedyś było, i przestajemy czuć straszny, niewypowiedziany bezmiar krzywdy, który uczynił nas, twórców i rzeź biarzów życia, materiałem bezwładnym i lękliwym,w którym kształt swój znaczy władający nami bezrozum: wiru wydarzeń.

Do co nie jest człowiekowi jego twórczą, prawodawczą wolą ani materiałem, w którym pragnie wolę tę ziścić — to jest mu przypadkiem, chaosem. Tam powstaje przypadek, gdzie ustaje twórczość, swoboda i konieczność; to współodpowiedniki —to dwa oblicza jednej i tej samej rzeczy: Podstawą wszelkiej konieczności jest swoboda, która ją stworzyła i dźwiga; znaczenie konieczności — to zdolność być podporządkowaną swobodzie, to mechanizm władzy tej swobody, a raczej jej wszechwładzy.

Toteż objawem na wskroś zrozumiałym jest, że utraciliśmy w zastosowaniu do naszego życia narodowego :zmysł dla obydwóch tych pojęć: nic w życiu nie wydaje się nam. dziełem swobodnej twórczości i nic w nim nie jest koniecznym. Dowolność bezrozumu, zatarcie wszelkich granic, rozpętanie wszelkich możliwości —oto są określenia naszego życia takiego, jakim się nam przedstawia w chwilach, rzadkich chwilach., gdy zdołamy gdzieś na dnie duszy znaleźć jakiś punkt oparcia stały i na nim się wsparłszy wydobyć z chłonącego wszystko bagniska.

Gdy Miciński rozpętuje swą. Noc Rabinową na tle jakichś strasznych zdemonizowa nych bagien pińskich, daje istotnie z wizjonerską nieomylnością krajobraz najwewnętrzniejszy duszy polskiej — scenerię straszliwą, rozumowi i duchowi urągającą, w jakiej rozgrywają się dramaty tych dusz, którym wieszczów tworzące przekleństwo dało zdolność integralnej świadomości. Lecz świadomość praw tych jest dziś właśnie rzeczą najrzadszą i w tym wypowiada się złowroga moc przyzwyczajenia.

By poznać siebie, trzeba już być poza sobą, a my jesteśmy już tylko okruchami piasku, już tylko wilgotną i posłuszną gliną. Skądże więc mogła powstać w nas wiedza upadku, świadomość, iż na początku naszego bezwładnego „dzisiaj" jest tragedia. Przyzwyczajenie tragizm sam czyni martwą wartością. Niewolniczym pokoleniom wydawać się zaczynają kajdany cząstką własnego organizmu, czymś, co jest, bo jest, i nie zastanawia. A jednak odległość i przedział między upodleniem i życiem mającym dostojeństwo w sobie nie zmieniają się z czasem, są wiecznie te same.

Tragedia duszy polskiej — an und für sich — ma wciąż to samo napięcie, jakie miała w pierwszym dniu niewoli.

Psychologicznie konkretnie zdają się tu zachodzić głębokie, zasadnicze różnice. Lecz są to złudzenia tylko człowieka poddanego władzy „okropnego Boga pozorów". W świecie prawdy, jedynym, który jest, ducha, który tworzy, nic nie zmienia odległości pomiędzy życiem i śmiercią, pomiędzy samoutwierdzeniem, samotworzeniem a najstraszliwszym jedynym grzechem — wyparciem się siebie. I ta prawda jedynego idealnego świata objawia się nam, gdy tylko zdołamy spojrzeć w życie duchowo rozwartymi oczyma.

Choć my nie wiemy, że w podstawie naszego życia, które pojmujemy jako bezrozumne następstwo ślepych wydarzeń, w którym dziś nie zrodziło się z wczoraj i nie porodzi jutra, tkwi wina własna; choć my uznajemy bytowanie — ugniatanej wszelką stopą, która ją zdeptać pragnie, gliny — w konieczności za coś niezależnego od nas, a więc obcego wszelkiej możliwości winy —nie zmienia to rzeczy. W podstawie tego życia leży kłamstwo tym straszniejsze, że nie uznawaliśmy go za takie, gdyż już nie mieliśmy w sobie prawdy, co je od świata odgranicza, tym straszniejsze, że raczej ono już nas zrodziło, nie zaś myśmy je wydawali z siebie.

Są warunki, w których śmierć jest życiem, gdyż jest ocaleniem wartości ideału, swobody ducha; życie zaś jest śmiercią. A wieluż z nas urodzonych jest z tych, co umarli dla ducha, umarli dla prawdy, dla siebie, dlatego właśnie, iż w świecie wydarzeń życie zachowali?

Choć nieliczni tylko z nas świadomie przeżyli tragedię Krasińskiego w Genewie, który dramat układał, podczas gdy krew braci się lała — jest on wszystkich nas dramatem, bo o każdej godzinie toczy się walka w Polsce i o Polskę, a każda godzina, o której nie umiemy powiedzieć, iż godziną była borykania, jest godziną hańby, spodlenia i dobrowolnie przyjętej niewoli. Takim bowiem jest położenie duszy polskiej, iż nie ma dla niej pośredniości między niebem a piekłem, bohaterstwem a podłością. Każda chwila przez nas przeżyta, każda myśl nasza, każde drgnienie serca naszego jest walką i wyborem pomiędzy tymi krańcowościami: upadkiem lub wzniesieniem się. Dla dusz naszych nie ma strefy spokoju. Każdy moment, który nie wznosi nas w gwiazdy, w bagnisku nas grzebie. Określeniem ducha jest samotworzenie. Wyrazem tego ostatniego — wartość, a to jest poważnym słowem: zna tylko takinie, i na ostrzu jej miecza nie zmieści się nic, co jest pomiędzy samoustanowieniem w swobodzie a nicością. Ale co nicość wie o bycie, co wiedzą o duchu i jego życiu ci, którzy go się wyparli i stali się mgłą, która jest, póki jej wiatr nie rozpędzi; co wiedzą współczesne przeciętne umysły polskie o duszy polskiej i o jej życiu.

Niewiedza ta jest właśnie potwierdzeniem prawdy dusz: w chwilach błyskawicznych, w chwilach gdy rozchyla się w duszy otchłań sądu, którym samą siebie sądzi; ukazuje się jej w świetle ostatecznym, iż mimo wszystko życie jest zawsze naszym dziełem, naszym tworem i naszą odpowiedzialnością, i rozumie, że skoro podstawą życia stało się wyparcie tego, co życia tego sens, cel i uprawnienie stanowi, wtedy niczym innym ono jak kłamstwem, uwodzącą samą siebie nicością stać się nie mogło.

Życie zaś nasze takim jest, że zanim czuć się sobą zaczynamy, już oddychamy atmosferą kłamstwa, samozaprzedaństwa i tajonej samopogardy, każdy krok bowiem, każdy czyn, który nie jest zaprzeczeniem, podminowaniem i istniejącego „porządku rzeczy", jest już kłamstwem i mści się.

Na takich kłamstwach oparliśmy całe wychowanie młodzieży naszej. Nie można przejść przez szkołę rosyjską i duszy sobie nie poplamić. Nie ma rodziców, co by tego w mniejszym lub większym stopniu nie czuli, którzy by sobie z tego w sposób mniej lub więcej jawny nie zdawali sprawy. Czymże więc stać się musi stosunek pomiędzy rodzicami i dziećmi przez nich wysyłanymi, oddawanymi na zatracenie duszy?

Świadomość lub nieświadomość nie odgrywa tu zasadniczej roli. Rzeczywistość duchowa, stosunek pomiędzy duszami taki, jaki musi powstać, gdy ci, którzy dziecko rodząc wzniosłość poza granicami własnych jaźni tworzyć mieli, wprowadzają je na drogę poniżania i zguby, rozstrzyga tutaj. Na każdym dziecku polskim w szkole rosyjskiej spełnia się straszliwy mord duchowy. Istnienie tej szkoły jest klęską. Póki nie zostało to jeszcze sformułowane, póki krzyk przerażenia, protestu, buntu nie rozlegał się jeszcze jawnie, póki myśl społeczna — społecznie, zbiorowo nie zdała sobie z tego sprawy, można było w sile okoliczności — ciężarze lat przemożnego przyzwyczajenia — szukać własnych usprawiedliwień.

Dziś i to się zmieniło. Gdyby społeczeństwo polskie dziś uległo, gdyby zmarnowało ten święty wybuch sił młodzieńczych, wstąpiłoby na drogę poniżenia, znieprawienia duchowego z całą już świadomością. W życiu inteligencji polskiej pod zaborem rosyjskim z ostatnich lat czterdziestu nie było faktu tak dodatniego, tak czystego, jak ten bunt dzieci. W tych dniach niewypowiedzianie dziwnych, gdy spoza bielidła i szminki, spoza sztucznej, nierządnej wesołości grymasów uśmiechniętej maski Warszawy — wystąpiła jej twarz prawdziwa, posępna i groźna, gdy bełkot i świergot, jakim rozbrzmiewała, zamarł nagle w wielkim jakimś milczeniu, wytrysło i tu czyste źródło, jak gdyby na znak, że istnieje jeszcze kraina przyszłości, że pomimo wszystko poza pustynią życia współczesnych pokoleń czeka nas oaza odrodzenia. Czy zmienimy i ją w pustkę bezpłodną?

Tam, w Warszawie, rozgrywa się wielki duchowy dramat. Pokolenia dojrzałe na sąd zostały powołane przez dzieci, przez przyszłość narodu. Czy wyprą się tej przyszłości, czy uznają, że grzechem przeciwko polskości jest buntować się przeciwko szkole rosyjskiej, skoro i Rosjanie się przeciw niej buntują?

Przecież ci sami ludzie, którzy twierdzili, że społeczeństwo polskie może odwołać się do policji rosyjskiej przeciwko walczącym z rządem rosyjskim robotnikom i nie popełni przez to żadnego grzechu przeciwko narodowi, dziś widzą grzech taki w walce z rządem dlatego, iż jednocześnie i Rosjanie tę walkę prowadzą... Istotnie odbywa się osobliwy sąd. Czy nie wydaje wyroku na siebie dziś każdy — każdym gestem? Sądzi nie znające kłamstwa życie. Na szalę rzuca wszystkie liczmany, sztandary, hasła. Nie wymawiajcie dziś nieopatrznie wielkich słów, którymi uwodziliście jeszcze wczoraj duszę własną. Zmieniła się atmosfera: mogą zabrzmieć pustką i zostawić was z waszą nicością. W imieniu czego wezwiecie młodzież polską, by szła do szkół rosyjskich, w imieniu czego nakażecie robotnikom poddanie się przemocy? Wciąż jedno i to samo słowo — naród? To nienarodowe! I oto wyrok wydany. Lecz wejrzyjmy bliżej. Gdzie jest ta miara, która rozstrzyga, że dany objaw w narodzie wzrósłszy — narodowym nie jest. Gdzie jest ten naród — idea platońska, niezmienna, z którą zestawić się ma życie i rozstrzygać, co w dziełach i czynach narodu jest istotnie jego dziełem. Naród jest tu czymś poza narodem realnym i jego życiem, czymś ciaśniejszym niż zakres życia tego objawów. I rodzi się podejrzenie, czy ten, kto cokolwiek w życiu narodu za nienarodowe uznaje, nie dlatego to czyni, że nie jest w stanie życia tego objąć, zrozumieć, odczuć, że w życiu tym są dla niego zjawiska groźne, niebezpieczne, że swą ciasnotę, ograniczoność czyni normą. Nie ma życia poza życiem i nie ma innych miar dla jego oceny, jak życia tego rozwój i bogactwo. Narodowym jest wszystko, co życie to rozszerza, bogaci, każdy objaw życia ludzkiego, gdyż ułamek indywidualny jest abstrakcją, a jedyną dotychczas ziszczalną formą duchowej twórczości — twórczość narodowa. Właściwą realnością duchowo jest naród, jednostka jest już niejako wypływem i wnioskiem — poszczególnym aktem twórczym w tym ogólnym akcie zawartym. Każda więc siła, która dotychczasowe szranki i formy rozszerza, jest siłą rozwój narodowy wzmagającą. Uczyniono z narodu kategorię przeszłości — jest on kategorią przyszłości, gdyż jest najwyższą i najbardziej natężoną postacią życia, którego równoznaczni kiem jest stwarzanie.

W tym znaczeniu należy pojęcie na rodu i wszystkie z niego wypływające przeistoczyć i przetworzyć.

Że tego rodzaju odwrócenie wartości, przyrównanie narodu i tradycji mogło być dokonane, to łatwo da się wytłumaczyć. To, co żyje, rozwija się, stwarza, nie potrzebuje, by uwierzyć w siebie, żadnych nazw ani usprawiedliwień. Dowodem siły jest dzieło, dowodem życia — tworzenie. Nie pyta się o nazwę swą i miano tworzący, lecz rodzi z siebie czyn. Nazywanie jest dziełem bezpłodnych. Nie szuka oparcia w słowie twórca, ale rzeczą żyje. Lecz na czymże oprze się ten, kto widzi, że życie poza niego wyszło?

Rozwój społeczeństwa dokonywa się poprzez antagonizmy warstw i ukształtowań duchowych w nim powstające, dokonywa się poprzez tych, którzy samą naturą swą, całą istotą swą, każdym pożądaniem, każdym odczuciem poza uświęcone, ustalone formy życia wychodząc — są tych form życia przeciwnikami, mimo woli zwalczają je samym faktem swego istnienia. Lecz jakże odczują istnienie tych nowych, rozsadzających szranki i formy tego, co jest, ci, co są przystosowani do form obecnych lub dawniejszych. Cała myśl ich, wszystkie kategorie, jakimi rozporządzają, są tylko uduchowieniem, zintelektualizowaniem form tego ustroju, z jakim pozostają w harmonii. Gdzie pozostaje coś poza [kręgiem], a więc i granicą stosowalności kategorii tych, tam przestają oni rozumieć, tam zaczyna się dla nich próżnia. Nie ma w tym złej wiary ani złej woli, lecz konieczność. Ponieważ zaś i dla nich naród jest synonimem życia, ponieważ tam, gdzie zaczyna się życie to w formach przez ich pojęcia, przez cały ich ustrój intelektualny ogarnąć się nie dających, tam widzą tylko nicość i zaprzeczenie, więc formy te wydają się im zaprzeczeniem narodu, czymś wrogim. Nienarodowym jest więc zawsze z punktu widzenia wyprzedzonych przez życie każde jego przekształcenie.

Pierwiastki postępowe naród tworzą, wsteczne — imienia jego wzywają nadaremno. To jest prawidło stałe. Stwierdza się ono dziś i u nas. W epoce, gdy coraz jaśniejszą rzeczą się staje, że tylko te narody żyć będą, które dokonają przejścia od ustroju kapitalistycznego do socjalistycznego — ustrój ten i jego istniejące w życiu, realizujące go dążenia i pierwiastki społeczne uchodzą za równoznacznik beznarodowości.

Wydaje się niejednemu, że dostateczną jest rzeczą stwierdzić, że zaburzenia warszawskie pozostają w związku z ruchem socjalistycznym, są jednym z jego objawów, aby dowieść, że są one dla narodu czymś obojętnym, sprawie narodowej obcym lub nawet wrogim. Z tą szacherką pojęciową raz skończyć już potrzeba. Zrozumieć i wyjaśnić trzeba, że ruch robotniczy jest wynikiem postępu i rozwoju, że w nim mamy do czynienia z zapowiedzią i pierwszą fazą przekształcenia, jakiemu wszystkie społeczeństwa kulturalne ulegają i ulegać będą coraz w wyższym stopniu. Ludzkość wchodzi w okres wielkiego, ostatecznego wykształcenia, które czynić ma człowieka nie tylko panem przyrody i jej sił, lecz panem stosunków i sił społecznych, pomiędzy nim a przyrodą tą w ciągu rozwoju kultury wytworzonych. Każdy naród wyższy i rozwijający się bierze i brać musi udział w tym wielkim przetworzeniu, i udział ten jest właśnie rękojmią i sprawdzianem jego życia. Objawem naturalnym i koniecznym wprost jest to, że te fakty, w których to właśnie, co jest dziś najistotniejszym sprawdzianem i najgłębszym wyrazem życia narodowego, wydaje się życia tego zaprzeczeniem tym, których cała psychika jest wytworem stosunków dotychczasowych i obecnych; poza tę granicę organicznie przejść już jest niezdolna. U nas tylko wskutek anormalnych warunków politycznych objawia się w formie nieco zmienionej i przez to bałamutnej. Mam tu na myśli tak zwane stronnictwo narodowo demokratyczne. Paradoksalność jego stanowiska w tym się wyraża, że pragnie ono abstrakcyjnie tego, przed czym się cofa, gdy napotka je w konkretnej, życiowo możliwej formie. Pragnie niezawisłości i swobody narodowej, a odrzuca wszystko to, co jedynie jest i stać się może swobody tej czynnikiem. Klasy społecznie, ekonomicznie przystosowane, konserwatywne są zawsze takimi i politycznie. U nas te dwie strony jednolitej psychicznej organizacji występują jeszcze oddzielnie, przynajmniej w aspiracjach. Ale aby aspiracje stać się mogły czynem, trzeba, aby opierały się na siłach historycznych i społecznych, istotnie do tego czynu, do czynnego stanowiska zdolnych. Takimi siłami zaś są, gdy idzie o z m i a n ę obecnego status quo, dokonać tego mogą wyłącznie i jedynie te pierwiastki społeczne, którym w obrębie istniejącego ustroju, istniejących stosunków społecznych jest zbyt ciasno.

Takimi pierwiastkami jest u nas i u wszystkich społeczeństw obecnych proletariat. Jest on jedyną siłą czynną. Narodowa demokracja teoretycznie dąży do celu, który może być ziszczony jedynie przez tę siłę. Gdy jednak działać ona rozpoczyna, stronnictwo narodowo demokratyczne cofa się z lękiem i wstrętem. To określa jego charakter: jest to stronnictwo społecznie reakcyjne, reakcyjny charakter maskujące pierwiastkami politycznego utopizmu.

Domieszka tych pierwiastków jest szczególniej szkodliwa, pozwala ona bowiem stronnictwu skupiać koło siebie pewną ilość pierwiastków społecznych, które przy uświadomieniu stać się mogłyby rzetelnie opozycyjnymi i wzmacniać bo jowniczą armię społeczeństwa. Stronnictwo narodowo demokratyczne znajduje się w tym dziwnym położeniu, że może przed samym sobą i przed opinią społeczną zasłaniać własną swą reakcyjność za pomocą faktu posiadania w swoim gronie tych pierwiastków opozycyjnie nastrojonych, a więc do poświęceń i ofiarności zdolnych. Jest to niewątpliwie okoliczność przyjazna dla stronnictwa, lecz posiada ono też swoje niebezpieczeństwo. Im mniejszą jest bowiem domieszka czystego entuzjazmu, czynnego idealizmu w jakimś stronnictwie, tym bardziej potrzebuje ono wysiłków intelektualnych, aby znaleźć dla siebie jakieś uzasadnienie. Owa idealistyczna domieszka pozwala stronnictwu narodowo demokratyeznemu nie dostrzegać przed sobą tego zadania. Rzadko też można znaleźć grupę ludzi zrzeszonych w imię jakichś wspólnych, społecznych [celów], która byłaby pod względem umysłowym i duchowym tak bezwzględnie nieprodukcyjną. Umysłowy dorobek stronnictw reakcyjnych społecznie posiada niemniej wagę pierwszorzędną. U nas, gdy społecznie ślad stańczyków już zaginie, ich prace z historii polskiej będą gorliwie i z korzyścią studiowane. Po stronnictwie narodowo demokratycznym nie pozostanie pod tym względem nic. Książki bowiem pp. Dmowskiego i Studnickiego, broszurka p. Z. Balickiego nie wytrzymują porównania nawet z produktami współczesnego francuskiego nacjonalizmu. Stronnictwo narodowo demokratyczne, pozostawiając po sobie pod względem narodowo społecznym tę smutną pamięć, iż bałamuciło opinię publiczną w chwili dla niej najważniejszej — nie będzie miało na swoje usprawiedliwienie żadnego dorobku umysłowo kulturalnego. Miarą kulturalności jakiegoś środowiska społecznego jest stopień rozwoju i wysubtelnienia tych ideologii reakcyjnych, jakie w nim powstają.

Z tego punktu widzenia stronnictwo narodowo de mokratyczne wydaje społeczeństwu polskiemu jak najsmutniejsze świadectwo. Tylko w okresie ostatecznego upadku ducha, zaniku myśli krytycznej i tylko w społeczeństwie ciemnym tego rodzaju donkiszoteria cynizmu mogła powstać, rozwinąć się, być traktowana poważnie i spowodować tragiczne następstwa. Nigdy nie łudziłem się, aby nasz szlachecko mieszczański ogół zdolny był zdobyć się na jakąś akcję polityczną, która by przekraczała granice jego stanowych interesów. Niewątpliwe istnienie w nim jednak patriotycznych reminiscencji i sentymentów kazałoby przypuszczać, że przynajmniej w obrębie tych interesów potrafi on zająć stanowisko opozycyjne względem rządu. Tymi reminiscencjami właśnie i sentymentami zawładła narodowa demokracja, aby następnie w ich imieniu i na ich podstawie narzucić społeczeństwu taktykę — nie różniącą się niczym od przepisywanej przez tzw. stronnictwo ugodowe. Jednym też z najmniej wątpliwych, najbardziej ustalonych punktów wyroku — przez rzeczywisty sąd życia w dniach ostatnich wydanego — jest całkowite wykreślenie stronnictwa narodowo demokratycznego z liczby nie tylko już społecznie, ale i politycznie opozycyjnych pierwiastków naszego ogółu. Jest ono jedną z wielorakich postaci, jakie przybiera psychika mieszczaństwa wobec dokonywającego się wielkiego przetworzenia ludzkości, jest przy tym formą lichą i kulturalnie bezwartościową, a raczej posiadającą znaczną wartość negatywną.

Zmieniły się dziwnie role. Jak miraż rozwiali się sędziowie i trybunał. Pozostał sam oskarżony tylko: naród polski w jego żywych pierwiastkach. On sam nie zna jeszcze swego dostojeństwa. Nie rozmyśla nad nim, nie potrzebuje usprawiedliwienia, gdyż ma w sobie wielki pęd życia. Dla niego być narodem to nie znaczy okurzać jakieś drogocenne pamiątki świetnej przeszłości, nie naruszać pewnych pragnących pozostać nienaruszonymi interesów, ale żyć, żyć całą pełnią. Robotnicy polscy, proletariat polski pragnie tylko życia, i ma w sobie jego moc i dążenie do niego; dlatego to on jest wyłącznie i jedynie życia tego u nas godłem. Bo życie narodowi dać mogą tylko żywe, historyczne, a więc w przyszłość rwące się żywioły i siły.

Dziś na pierwszym planie stoi dla tych sił zdobycie nowych warunków owego ujawnienia i rozwoju, lecz gdy je posiądą, ukażą się, czym są: narodem polskim; bo naród, narodowość to nic innego, jak życie samo w swym największym natężeniu, największej głębokości i pełni.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
w jachrance odbywa się sympozjum na temat CD6ZE7PEZCBKJJZY4OCOCZQEFTRUVRKYGG56JXY
Ustalanie jaki genotyp ma osobnik moze odbywac sie poprzez
Krążenie wody w przyrodzie, KRĄŻENIE WODY W PRZYRODZIE, obieg wody w przyrodzie, zamknięty cykl obie
Poznanie odbywa się na dwoch poziomach - folia, Poznanie rzeczywistości dokonuje się na dwu poziomac
Tranzystor polowy, Tranzystor polowy, tranzystor unipolarny, FET - tranzystor, w którym sterowanie p
fiz-ruch drgaj2, Ruch odbywający się wokół pewnego punktu zwanego położeniem równowagi nazywamy ruch
Wytwarzanie myślokształtów odbywa się według następujących zasad
Obróbka plastyczna może odbywać się
Nowa Rewolucja odbywająca się na Ziemi1, DUCHOWA WIEDZA, Wyższe Wymiary SWIATŁA - Przekazy
FIZJOLOGIA gablota, Uwaga1, Uwaga: Ćwiczenia odbywają się w systemie rotacyjnym
Referaty, EKSPERYMENT LABORATORYJNY P, Eksperyment laboratoryjny polega na tym, że badanie odbywa si
Fwd pedagogika resocjalizacyjna - zagadnienia. Ci, 13b, Resocjalizacja pozainstytucjonalna obejmuje
Eichelberger Wojciech Dobre rozmowy które powinny odbywać się w każdym domu
Brzozowski Stanisław MEDYCEUSZE
Brzozowski Stanisław ETYKA SPENCERA
Brzozowski Stanisław Pamiętnik
Brzozowski Stanisław legenda mlodej polski

więcej podobnych podstron