Modlitwa do świętego Judy

background image

Paweł Skórzewski

Modlitwa do świętego Judy

30.01.2007

- Muszę się dostać do Rajogrodu! - krzyknął w pewnym momencie

mocnym głosem. - Choćby nie wiem co, muszę!

Zatrzymał się, rozejrzał dokoła. Wszędzie drzewa. Nie pozostawa-

ło nic, jak tylko iść przed siebie. Niepewnie zrobił krok w nieznanym
kierunku. Potem drugi, trzeci.

- Drzewa, drzewa, drzewa - szedł, mrucząc pod nosem. - Nic, tylko

ciągle te drzewa... Muszę się dostać do Rajogrodu!

Słońce przestało przeświecać przez górne konary drzew, przesu-

nęło się jakby bardziej ku dołowi.

- Boże! I co ja mam teraz zrobić?! Święty Judo! Ciebie zwą patro-

nem od spraw beznadziejnych... Poradź coś... Powiedz Mu... Przecież
wiesz, że muszę się dostać... Boże... Jeśli wskażesz mi drogę... Jeśli
wskażesz... to...

Przystanął na chwilę, jakby na mgnienie myśli.
- ...To obiecuję... obiecuję... nie wiem, co obiecuję, ale coś wymy-

ślę... Zrobię coś dobrego... zastanowię się w Rajogrodzie... Częstocho-
wa... no, może to trochę za daleko... Ale będę się starał... być dobrym
i w ogóle... no wiesz... Ale wyprowadź mnie w końcu z tego przeklęte-
go lasu! I daj mi drogę! Prawdziwą drogę... I nie waż się mnie zwodzić
na manowce!... Nie po raz kolejny... Mam już dość... błąkania się...
A nawet jeśli to moja wina... to jak zabłądzę... to zrób wszystko...
wszystko... żeby choćby siłą sprowadzić mnie na prawidłowy szlak...
choćby nie wiem jak mi się wydawało... Dobrze? Zgoda???

1

background image

Wiatr jakby trochę mocniej zaszeleścił gałęźmi drzew. Kropelka

wody skapnęła na czubek nosa. A może tylko złudzenie? Spojrzał
w niebo. Chmurzyło się trochę, ale nie zanosiło się bardzo. Kilka
kolejnych kropel... Nasunął kaptur kurtki na czoło.

Szpaler drzew nagle przerzedził się. O mało nie podskoczył z nie-

spodzianej radości. Alejka! Wąska, ale zawsze. Przecinała las linią
prostą jak tor słonecznego promienia.

- Dzięki Ci, święty Judo!
Zastanowił się chwilę, lecz żaden z kierunków nie wydał mu się

bardziej prawidłowy. Na chybił-trafił poszedł w prawo, radośnie po-
gwizdując. Deszcz tym razem nie zdecydował się padać.

Pokochał ścieżkę od chwili, gdy ją ujrzał przecinającą zniena-

widzoną ścianę lasu. Wydała mu się nagłym darem nieba i jedyną
sojuszniczką w walce z nieprzejednanym żywiołem natury. Tak jak
on zdawała się nie znać do końca swojego kierunku, a mimo to nie
poddawała się, biegła prosto, gwiżdżąc na zielone otchłanie lasu.

Po jakimś czasie zielony mur skończył się i ścieżka z wąskiej leśnej

alejki zmieniła się w poważną drogę polną, która łagodnym łukiem
okalała obfity łan złocistego pszenżyta. Za zakrętem droga rozwidlała
się, a właściwie odchodziło od niej boczne rozgałęzienie. „A co mi
tam, idę prosto” - pomyślał.

Uszedł niewiele, gdy spostrzegł, że z naprzeciwka zbliża się ku

niemu jakaś postać.

- Przepraszam, czy tą drogą dojdę do Rajogrodu? - zapytał prze-

chodnia.

- Do Rajogrodu? A owszem, tędy.
- A można wiedzieć, dokąd tamta droga prowadzi?
- Aaa... Tamta? To na bagna. Panie, dobrze, żeś pan tam nie

poszedł. Tam niebezpiecznie. Niech pan idzie prosto, to pan nie za-
błądzi. A w razie co, niech pan pyta ludzi.

Ucieszył się. „Dzięki Ci, Boże!” - podniósł oczy ku niebu, na któ-

rym filuternie uśmiechało się do niego słońce. „Nie zawiodłaś mnie,
kochana dróżko!”

Szedł dalej pewnym krokiem. Co jakiś czas od drogi odchodziły

różne ścieżyny, lecz nie dbał o to. Po drodze spotkał ze dwie osoby,

2

background image

które upewniły go, że idzie w dobrym kierunku. „Bóg jest ze mną
i prowadzi mnie moją dróżką” - mówił sobie w duchu, pogwizdując
od czasu do czasu.

Tymczasem dotarł do kolejnego rozwidlenia, które różniło się od

poprzednich tym, że stał przy nich stary słup z tabliczką. Rajogród -
odczytał z trudem zamazane litery i mocniej zabiło mu serce. Obok
napisu była strzałka, która wskazywała... no właśnie, w tym tkwił
problem: drogowskaz był nieco przekrzywiony, „chyba z powodu tej
niedawnej wichury” - pomyślał, a może po prostu na skutek działań
wandali. Przyjrzał się strzałce. Mimo wszystko zdawała się wskazy-
wać drogę na wprost. „No pewnie! Tyle razy mnie nie zawiodłaś,
dróżko, to i tym razem mnie nie zawiedziesz.” Ruszył dalej. Ledwie
uszedł kilka kroków, gdy usłyszał głośne:

- Eeeej!
Głos dobiegł tak niespodzianie, że aż się wzdrygnął. Obrócił się

szybko, żeby zobaczyć, kto wydał z siebie ów okrzyk, gdy wtem je-
go stopa zahaczyła o coś i runął jak długi na matkę ziemię. Zaklął
cicho pod nosem, wytrącony z równowagi - dosłownie i w przenośni
- i z niepocieszoną miną zaczął powoli gramolić z podłoża obolałe
części ciała.

- Panie, a dokąd to? - głos dobiegł go ponownie. Głos okazał

się należeć do nieznajomego, który stał teraz nieopodal z rękami
w kieszeniach i jakby nigdy nic przypatrywał się całemu wydarzeniu.

- A bo co? - odburknął wściekły temu, który był sprawcą (cóż

z tego, że niezamierzonym) jego podziurawionych spodni i poobija-
nych kończyn. „I jeszcze się tak bezczelnie gapi, zamiast pomóc.”

- Bo, panie, do Rajogrodu to tamtędy, a nie tędy!
- Drogowskaz mówi co innego.
- Panie! Drogowskaz co się skrzywił, to się skrzywił, a co wie stary

Józwa, to wie!

Nie ufał nieznajomemu. Józwa może być stary, może być i głupi.

A że złośliwy jest, to pewne. Spojrzał na boczną drogę. Iść w takie
błocko? „Ach tak: chce, żebym się jeszcze raz wykopyrtnął, ubaw
będzie miał. Po moim trupie!”

3

background image

- W takie błoto!? Sam sobie pan idź, jeśliś pan taki mądry. Ja idę

normalną drogą.

- A idź se pan, idź! Choćby i do piekła!
„Cham!” - pomyślał. „I prostak” - dodał w myślach po chwili.

I ruszył naprzód, nawet nie spojrzawszy na nieznajomego. W głowie
mu wrzało. Droga była prosta i wygodna. Szybko wrócił mu dobry
humor. Tym bardziej, że było lekko z górki, więc szło się naprawdę
przyjemnie. „Dobrze, że go nie posłuchałem. Ciekawe, w jakie maliny
by mnie wyprowadził!”

Po dłuższej chwili droga stała się bardziej kamienista. „Mogli

ją czymś innym utwardzić, a nie tym gruzem... Ale przynajmniej
jest utwardzona. Pewnie zbliżamy się do jakiejś miejscowości.” Ale
żadnych zabudowań nie było widać. Zamiast tego na drodze pojawiła
się przeszkoda: dokładnie w poprzek traktu leżało olbrzymie drzewo,
prawdopodobnie powalone przez ostatnią wichurę. Chwilę zawahał
się:

- Może jednak się wrócić?
Ale inna myśl przesłoniła tę w mgnieniu oka:
- No co! Przecież to tylko drzewo!
Przeszedł na drugą stronę z niemałym wysiłkiem, bo drzewo było

rozłożyste i miało grube konary. Również jego odzienie nie pozostało
bez szwanku. Poczuł mimo wszystko jakiś rodzaj satysfakcji. I przy-
bliżało go to bądź co bądź do Rajogrodu. „Dobra nasza. Idziemy.”

Droga jednak nie była już tak dobra, jak wydawała się na po-

czątku. W dodatku deszcz znowu zaczął padać. Kamienie zrobiły się
przez to nieco śliskie. Lekki spadek terenu, który z początku zdawał
się być sprzyjającą okolicznością, teraz zaczął przeszkadzać. A za
którymś z kolei zakrętem ukazało się jego oczom kolejne utrudnienie.

W pewnym momencie gładka dotąd wstęga drogi urywała się

i opadała w dół stromym zboczem, w niektórych miejscach można by
było je określić nawet mianem urwiska. Spojrzał w dół. Nie wyglądało
zbyt bezpiecznie. Powróciła myśl: „wrócić się, pójść tą drugą drogą”;
odegnał ją szybko jak natrętną muchę. „Przełazić jeszcze raz przez to
drzewsko?...” Odwrócił się. Droga powrotna była ewidentnie pod gó-
rę. „Taki kawał przeszedłem... Nawet jeśli do Rajogrodu tamtą drogą

4

background image

miało być bliżej, to teraz już chyba i tak w sumie wszystko jedno,
jeśli doliczyć powrót do rozwidlenia...” Popatrzył w górę, popatrzył
w dół... W dole wydawała się płynąć jakaś rzeka... „Rajówka!” -
przeszło mu przez głowę. „A więc już niedaleko!” Tylko Rajówka
była chyba trochę mniejsza... „Widać tu jest bliżej ujścia... Tak czy
owak, w dobrą stronę. A jednak miałem rację!” Iskra nowej nadziei
wbiła mu się w głowę i już był zdecydowany iść dalej w zaparte tą
drogą, tą, która go tu doprowadziła, mimo iż stromizna wydawała
się wołać: „nie tędy!” On wiedział; wiedział, że nie może zabłądzić,
bo z nim jest święty Juda; bo z nim jest Bóg!

Zejście na dół sprawiło mu niemałą trudność, ale udało mu się

tym razem uchronić od upadku dzięki jakiejś cudownej łasce losu, czy
może raczej Opatrzności. Przed nim znowu toczyła się kamienista
połać drogi, prowadząc w stronę rzeki, a właściwie... mostu. Tak,
mostu! W miejscu, w którym droga krzyżowała się z rzeką, widać
było wyraźnie jakąś konstrukcję, która musiała być mostem. „Jest
droga, jest rzeka - to logiczne: musi być most.”

Dotarcie na drugi brzeg rzeki wydało mu się nagle jakimś upra-

gnionym kresem, zupełnie jakby tam, po drugiej stronie, widać już
było zabudowania Rajogrodu. To nagłe wrażenie dodało mu skrzy-
deł, więc dziarsko ruszył dalej, mimo że był już porządnie zmęczony,
zwłaszcza po tej ostatniej stromiźnie. Rzeka przybliżyła się, i teraz
było już widać, że nie jest to raczej mała Rajówka; była wyraźnie
potężniejsza. Nie zwracał jednak na to uwagi, zaślepiony tą ostatnią
myślą, że musi koniecznie dostać się na drugi brzeg.

Most rzeczywiście stał w miejscu, w którym stać powinien. Most,

a raczej - musiał to przyznać z ogromnym bólem - to, co z niego zo-
stało. Przyczółki były w dobrym stanie, ale tam, gdzie powinno stać
główne przęsło, ziała przerażająca dziura. Wściekły i zrezygnowany
usiadł przy brzegu, nie wiedząc, co myśleć. „Wracam” - przeszło mu
przez głowę. „Wracam, wracam, wracam, wracam!!!” - krzyczało mu
wewnątrz mózgu. „Mam już dość drzew, stromizn i mostów, któ-
re nie są mostami! Wracam!!!” I już wstał i zawrócił, i zaczął iść
w przeciwnym kierunku, ale inna myśl zaczęła tłuc mu się po głowie.
„Jeszcze raz przez te błota i pod górę, i przez drzewo?... Po co, po

5

background image

co?... A jeśli tamta droga też okaże się zdradliwa? Późno jest, a tu tak
niewiele zostało... Skoro On mnie tu doprowadził, to dlaczego teraz
mam wracać??? Przecież obiecał, ze będzie mnie prowadzić, to musi
być właściwa droga, On mi ją wskazał, tak musi być... Na pewno idę
dobrze... Przecież mnie prowadzi... Tam już blisko... Jeszcze tylko
ta rzeka... A co mi szkodzi przepłynąć... Dotarłem już tak daleko...
Teraz mam się cofać?... Tam Rajogród...”

Odwrócił się, spojrzał na rzekę. Podjął decyzję.

Wyczołgał się z wody cały zziębnięty i kompletnie wyczerpany.

Dopiero za drugim razem udało mu się przepłynąć rzekę - za pierw-
szym prąd zmusił go do powrotu na wyjściowy brzeg. „Przeklęta
rzeka!” Usiadł, aby odpocząć, zdyszany. „Boże, gdzie jesteś?!!!” Usły-
szał jakieś kroki. Jakiś głos zawołał. Niezrozumiałe słowa w obcym
języku najwyraźniej skierowane były do niego.

- Ej ty! Poljak! Tu nie wolno być! Granica państwowa! Dokumen-

ty! - usłyszał łamaną polszczyznę.

- Ja tylko... do Rajogrodu...
- Rajogrod nie tu! Rajogrod tam - umundurowany człowiek po-

kazał ręką na drugą stronę rzeki. - Ładnieście... zabłądzili - strażnik
spojrzał na niego spode łba, najwyraźniej niepewny, na ile może za-
ufać słowom wędrowca.

- To nie... Rajogród?
„Przeklęta rzeka! Przeklęta droga! A miał mnie chronić i cofnąć...

ze złej drogi... przymusem nawet...”

- A ta rzeka?... Jak się nazywa?
- Bug.
Nagle zrozumiał.
Nie mógł wydusić z siebie myśli.

6


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron