Nie boska komedia streszczenie szczegółówe

background image

ZYGMUNT KRASINSKI „NIE–BOSKA KOMEDIA”

Motto:

1. Bezimienny „Do błędów, nagromadzonych przez przodków, dodali to, czego nie znali ich przodkowie – wahanie
się i bojaźń; i stało się zatem, że zniknęli z powierzchni ziemi i wielkie milczenie jest po nich”

2. Hamlet (szekspirowski bohater) „To be or not to be that is the question” (tł. “Być albo nie być, oto jest pytanie”)

Dedykacja: „Poświęcone Marii”

(Zapewne chodzi o Joannę Bobrową, nazywaną przez Krasińskiego Marią, którą poznał w Rzymie w 1834 roku).

Część pierwsza:

a) część epicka – rozbudowana apostrofa do Poety lub Poezji:

Poeta zwraca się bezpośrednio do Poezji, ironizując na jej temat i mówiąc z niemałym przekąsem o wszystkich jej
„dobrodziejstwach”. Do Poezji należy bowiem wszystko na świecie, każde zjawisko może stać się również Jej
udziałem, jeżeli tylko Ta obierze je sobie za swój punkt zainteresowania. Przemawia do Niej: „Chwale twojej niby nic
nie zrówna”. Jednocześnie zwraca uwagę na pewien znaczny dysonans pomiędzy tym, o czym każdy artysta pisze w
danej chwili (a więc mogą to być myśli zupełnie ulotne, w konkretnym momencie nawet mało znaczące) a tym, co
czuje i myśli przez cały czas, wewnątrz siebie. Poeta zarzuca Poezji, że niesie piękno, lecz sama ową pięknością nie
jest; głosi o istnieniu światła, a sama jego nigdy nie widziała. Porównuje Ją do niewiasty, która na zawsze naznaczona
jest swoją ziemskością, lecz chwilami przybiera postać anioła – jest to jednak postać fałszywa, bo aniołem tak
naprawdę nigdy nie będzie. Na końcu poeta wyraża pochwałę stanu, w którym Poezja autentycznie napełnia serce
człowieka i prowadzi go ku dobremu, mieszka w nim jak Bóg (nikt Go nie widział ani nie słyszał, lecz ci, którzy
wierzą w Jego istnienie, oddają Mu cześć i hołd). Potępia natomiast fakt, iż wielu twórców pisze tylko po to, by
dostarczać sobie i innym ludziom przyjemności z tego tytułu, a nie podejmuje się wszczepienia w swą poezję żadnej
szlachetnej idei prowadzącej do „podniesienia życia”.

b) część dramatyczna – akcja właściwa, dialogi:

Nad światem przelatuje Anioł Stróż, który błogosławi wszystkim tym, którym pozostało jeszcze serce, bo tylko tacy
zostaną zbawieni (wg J. Kleinera Krasiński „umyślnie może w początkowej wypowiedzi dramatu nacisk położył na
wyraz ‘serce’, bo ‘Nie-Boska komedia’ będzie poematem o braku serca”). Nad pewnym domem wypowiada
rozkazanie, jakoby obok mężczyzny w nim mieszkającego miała pojawić się „dobra i skromna” żona oraz dziecko.

Pojawia się Chór Złych Duchów, którzy nakazuje widmom nawiedzić ten sam dom – przewodniczyć ma im cień
nałożnicy ubranej w kwiaty i przypominającą dziewicę – natchnienie każdego poety oraz starego orła zdjętego z palu
– pod postacią sławy. Złe Duchy mają zamiar zesłać na poetę wszystkie najgorsze pokusy.

Wewnątrz kościoła odbywa się ślub, a ponad nim „kołysze się” Anioł Stróż, który przepowiada, iż w przypadku, gdy
Mąż dochowa przysięgi małżeńskiej, wówczas zostanie zbawiony, on sam po ceremonii zaślub mówi do żony:
„przeklęstwo mojej głowie, jeśli ją kiedy kochać przestanę” (wg Kleinera romantycy motyw ciążącej nad człowiekiem
klątwy czerpali z idei fatum w starożytności). Potem akcja przenosi do komnaty pełnej osób, w której to odbywa się
przyjęcie – małżonkowie zapewniają siebie nawzajem o wielkim uczuciu.

W nocy Zły Duch pod postacią dziewicy (której to „czarty każą świętą udawać”) przechadza się po ogrodzie, po
cmentarzu i zachodzi do sypialni nowożeńców, przenika przez umysł śpiącego Męża i pojawia się w jego śnie. Ten,
zbudzony, spogląda na swą żonę i szybko przekonuje się, że popełnił błąd, biorąc z nią ślub; że jest tylko dobra, zaś
„tamta” była wszystkim, co kochał i o czym marzył. Kiedy spostrzega, że to nie był tylko sen i ową niewiastę widzi
również na jawie, wyrzuca sobie, że wyrzekł się „kochanki lat młodych”, „duszy swej duszy” (Poezji), a pojął za żonę
inną kobietę, której nie miłuje wcale. Żona jego budzi się i pyta, co się wydarzyło, na co mężczyzna odpowiada jej, iż
musi zaczerpnąć świeżego powietrza, ale sam, bez niej.

Mąż przechadza się po ogrodzie i cieszy się tym, że znów ma przy sobie swoją lubą. Prosi, by ta zabrała go ze sobą,
gdziekolwiek przebywa. Dziewica pyta mu się, czy na pewno pójdzie za nią wszędzie i o każdej porze. Otrzymuje
potwierdzenie. Po chwili słychać nawoływanie Żony, aby jej ślubny powrócił do domu, albowiem na dworze jest

background image

zimno.

Mija jakiś czas. Małżonkowie rozmawiają. Żona wyrzuca Mężowi, że od miesiąca się do niej nie odzywa; mówi, iż
poszła do spowiedzi, lecz nie była sobie w stanie przypomnieć żadnych rażących grzechów, na co Mąż odpowiada jej
dwuznacznie: „Czuję, że powinienem cię kochać”. Ona nie rozumie tych słów, woli, żeby powiedział jej, że nie kocha
jej wcale i ją zostawił, aniżeli okazywał obojętność. Prosi jedynie o miłość dla ich dziecka, aby jej ją obiecał. Mąż
obiecuje miłość i dziecku, i jej samej. W tym czasie pojawia się znów duch Dziewicy, która wzywa Męża. Żona od
razu wyczuwa od niej „siarkę i zaduch grobowy”, ale Mąż nie dość, że tego nie słucha, to na dodatek odchodzi za
swoją kochanką. Postanawia opuścić swój dom i rodzinę całą. Żona woła za nim: „Henryku! Henryku!”, po czym
upada na ziemię z dzieckiem, mdlejąc.

Odbywa się chrzest dziecka. Goście zastanawiają się, gdzie jest jego ojciec. Żona podchodzi do małego Orcia i
błogosławi mu, aby stał się poetą, gdyż tylko dzięki temu ojciec go w przyszłości nie porzuci i nie wyrzeknie się go;
wówczas również wybaczy jej samej to, że ona sama nie była i nie będzie nigdy przesiąknięta poezją.

Mąż podąża za Głosem Dziewicy, mija „góry i przepaście ponad morzem”. Po drugiej stronie przepaści stoi owa
Dziewica, która nakazuje mu uwiązać się jej dłoni i wzlecieć. W tym też momencie czar pryska i przed Mężem
pojawia się obskurna postać nałożnicy – taka, jaką ją widziała Żona (kwiaty odpadły na ziemię i zaczęły czołgać się
jak żmije; wiatr zdarł piękną suknię; „deszcz kapie z włosów”, „kości nagie wyzierają z łona”, „błyskawica źrenice
wyżarła”). Chór Duchów Złych pozwala wrócić niewieście do piekła po tym, jak uwiodła „serce wielkie i dumne”.
Wtedy dopiero Mąż zwraca się do Boga; pyta się Go, czy zostanie potępiony za swą naiwność i srogie czyny, jakich
się dopuścił. Złe Duchy urządzają sobie igraszkę z jego losu, wobec czego Mąż chce się rzucić w przepaść. Pojawia
się jednak Anioł Stróż, który nakazuje mu wracać do domu i więcej nie grzeszyć.

Kiedy Mąż wraca do domu, nie zastaje swej żony Marii. Od służącego dowiaduje się, iż trafiła ona do domu wariatów.
Postanawia ją w nim odwiedzić. Tam dowiaduje się od Żony Doktora, że stan chorej jest bardzo poważny. Podczas
rozmowy z Marią Henryk przekonuje się, że postradała ona wszystkie zmysły, albowiem ta wmawia mu, iż
wielokrotnie prosiła Boga o to, by zamienił ją w poetkę, aż w końcu wysłuchał jej próśb, więc odtąd Mąż nie musi nią
pogardzać. Ponadto mówi, że i Orcio zostanie poetą, ponieważ przy chrzcie dodała przekleństwo nad jego imieniem,
że jeśli nim nie będzie, to odda go na stracenie. Odzywają się głosy szaleńców: spod posadzki, z lewej strony, z
prawej ściany, z sufitu, które wyrażają własne wizje końca świata (w stylu Apokalipsy św. Jana – np. „słońce trzecią
część blasku straciło – gwiazdy zaczynają się po drogach swoich – niestety”). Taką wizję roztacza również Żona:
nadejdzie czas, kiedy wszyscy zaczną jednakowo konać, a Chrystus już wówczas nie pomoże, gdyż krzyż swój rzuci
w otchłań; jedyną nadzieją dla ludu jest modląca się Matka Boża. Na końcu Żona umiera z wyczerpania.

Część druga:

a) część epicka – apostrofa do Orcia, dziecka Marii i Henryka:

Poeta zadaje pytania retoryczne młodemu dziecięciu, które swoim zachowaniem nie przypomina swych rówieśników
– nie bawi się, tylko wciąż pozostaje smutne, marzące i bujające w obłokach: „wzrastasz i piękniejesz – nie ową
świeżością dzieciństwa mleczną i poziomkową, ale pięknością dziwnych, niepojętych myśli, które chyba z innego
świata płyną ku tobie”.

b) dramat właściwy:

Mąż wraz z Orciem modlą się przy grobie Marii (wątek autobiograficzny: Krasiński również chadzał ze swym ojcem
na grób matki). Orcio wypowiada słowa modlitwy „Zdrowaś Mario” – lecz nie w ten sposób, jaki nakazuje wyuczona
formułka – chłopiec sam wymyśla do niej słowa. Mąż gani go za to. Orcio odpowiada, że w śnie często widuje matkę,
która przepowiada mu, że zbiera dla niego „myśli i natchnienie”, żeby upodobnił się do ojca. Mąż pyta się Marii,
dlaczego nęka ich syna z zaświatów. Mówi, że od dziesięciu lat (a więc tyle czasu minęło od śmierci Marii) nie może
zaznać chwili spokoju.

Mąż spaceruje z Filozofem. Rozmawiają na temat wyzwolenia kobiet i Murzynów, o tym, że właśnie nadchodzi czas
owego wyzwolenia. Filozof jest przedstawicielem stronnictwa ludzi wierzących w postęp i „odrodzenie ludzkości”,
lecz tylko na drodze rewolucji okupionej krwią. Mąż pyta się, czy jego towarzysz widzi drzewo spróchniałe na drodze
– świadczy to o jego niewierze w żadne dobro, Mąż nie wierzy już bowiem w nic, wszystko zdaje się mu
bezużyteczne i bezsensowne. Nawet jego własne życie.

Mąż znajduje się w wąwozie pomiędzy górami, jest sam. Wygłasza monolog, w którym przyznaje się przed sobą, że

background image

nie ma w nim już żadnej wiary, miłości, a jedynie strach o obłąkanie i nieuchronną całkowitą ślepotę Orcia. Otaczają
go: Głos Anioła Stróża oraz Mefisto, pojawia się również Orzeł i żmija.

W pokoju znajduje się Mąż, Lekarz oraz 14-letni już Orcio. Lekarz zapowiada, że dziecko ma postępującą ślepotę, aż
w końcu jego oczy przestaną już widzieć całkowicie (wątek autobiograficzny: Krasiński także miał z nimi problemy).
Mąż pyta wielokrotnie Lekarza, czy nie da się nic zrobić w tej sprawie, że odda pół swego majątku, byle uzdrowić
chłopaka. Medyk odpowiada, iż jest to zaćma i nie da się jej uleczyć. Mąż pyta więc Orcia, czy ten jeszcze cokolwiek
widzi. 14-latek mówi, że teraz widzi już oczami duszy i słyszy głosy – to mu wystarcza. Tymczasem Głos Skądsiś
mówi do Męża: „Twój syn poetą – czegóż żądasz więcej?”.

Którejś nocy Mąż przybiega do Lekarza i z przerażeniem informuje go, że od kilku dni Orcio budzi się o północy i
mówi przez sen. Tej nocy chłopak rozmawia ze swoją matką oraz rzecze: „jam się urodził synem światła i pieśni”.
Orcio budzi się i w ogóle nie jest w stanie sobie przypomnieć, co się z nim przed chwilą działo, ale że tak, jak jest, to
jest dobrze, po czym zasypia na nowo.

Po tym wydarzeniu Mąż wygłasza mowę, skierowaną do pogrążonego już w głębokim śnie syna: „Niech moje
błogosławieństwo spoczywa na tobie - nic ci więcej dać nie mogę, ni szczęściá, ni światła, ni sławy - a dobija godzina,
w której będę musiał walczyć, działać z kilkoma ludźmi przeciwko wielu ludziom. Gdzie się ty podziejesz, sam jeden
i wśród stu przepaści, ślepy, bezsilny, dziecię i poeto zarazem, biedny śpiewaku bez słuchaczy, żyjący duszą za
obrębami ziemi, a ciałem przykuty do ziemi - o ty nieszczęśliwy, najnieszczęśliwszy z aniołów, o ty mój synu!”.

Część trzecia:

a) część epicka – apostrofa do Męża:

„Ktokolwiek jesteś, powiedz mi, w co wierzysz - łatwiej byś życia się pozbył, niż wiarę jaką wynalazł, wzbudził wiarę
w sobie. Wstydźcie się, wstydźcie wszyscy mali i wielcy - a mimo was mimo żeście mierni i nędzni, bez serca i
mózgu, świat dąży ku swoim celom, rwie za sobą, pędzi przed się, bawi się z wami, przerzuca, odrzuca - walcem
świat się toczy, pary znikają i powstają, wnet zapadają, bo ślisko - bo krwi dużo - krew wszędzie - krwi dużo,
powiadam wam”.

Poeta pyta anonimowego odbiorcę, czy widzi tłumy zalegające pod bramami miasta, które zbierają się w grupki,
rozmawiają o czymś tajemniczym, rozbijają namioty, żyją jak jedna wielka wspólnota: „Kubek lata z rąk do rąk - a
gdzie ust się dotknie, tam głos się wydobędzie, groźba, przysięga lub przeklęstwo - On lata, zawraca, krąży, tańcuje,
zawsze pełny, brzęcząc, błyszcząc, wśród tysiąców. - Niechaj żyje kielich pijaństwa i pociechy!”.

Poeta pyta tego samego odbiorcę (a może wielu? – „czy widzicie…?”) o to, czy dostrzega, jak ludzie ci z wielką
niecierpliwością czegoś wyczekują, pragną wzniecić jakiś hałas, zamieszki, szepczą coś sobie wzajemnie, „wszyscy
nędzni, ze znojem na czole, z rozczuchranymi włosy, w łachmanach, z spiekłymi twarzami, z dłoniami
pomarszczonymi od trudu - ci trzymają kosy, owi potrząsają młotami, heblami – patrz - ten wysoki trzyma topór
spuszczony - a tamten stemplem żelaznym nad głową powija; dalej w bok pod wierzbą chłopię małe wisznię do ust
kładzie, a długie szydło w prawej ręce ściska”. Wszyscy są głodni i biedni, noszą obdarte ubrania i na czole mają
wyrytą chęć zemsty.

Nagle między tłumem tym zapanowuje jakiś „szum wielki”, pyta więc poeta o to, czy „to radość czy rozpacz?”, zadaje
pytania retoryczne o to, jakie intencje drzemią w tychże ludziach. Spośród nich wychodzi bowiem jeden, staje na
krześle i przemawia do wszystkich zebranych wokół niego: „Głos jego przeciągły, ostry, wyraźny - każde słowo
rozeznasz, zrozumiesz- ruchy jego powolne, łatwe, wtórują słowom, jak muzyka pieśni - czoło wysokie, przestronne,
włosa jednego na czaszce nie masz, wszystkie wypadły, strącone myślami - skóra przyschła do czaszki, do liców,
żółtawo się wcina pomiędzy koście i muszkuły - a od skroni broda czarna wieńcem twarz opasuje - nigdy krwi, nigdy
zmiennej barwy na licach - oczy niewzruszone, wlepione w słuchaczy - chwili jednej zwątpienia, pomieszania nie
dojrzeć; a kiedy ramię wzniesie, wyciągnie. wytęży ponad nimi, schylają głowy, zda się, że wnet uklękną przed tym
błogosławieństwem wielkiego rozumu - nie serca - precz z sercem, z przesądami, a niech żyje słowo pociechy i
mordu!”.

Wódz ten przyrzeka zebranym, że zapewni im „chleb i zarobek”. Owym władcą tych dusz jest Pankracy. Ludzie
krzyczą wokoło: „chleba nam, chleba, chleba!”, „Śmierć panom, śmierć kupcom - chleba; chleba!”, a także: „Niech
żyje Pankracy!”.

background image

b) część dramatyczna – akcja właściwa, dialogi:

Przechrzta siedzi w swoim szałasie (mianem tym pogardliwie zostają określeni Żydzi, którzy dopatrując się
rozmaitych korzyści osobistych, zmienili swoją wiarę na chrześcijańską). Na jego stole leży księga. Mówi: „Bracia
moi podli, bracia moi mściwi, bracia kochani, ssajmy karty Talmudu jako pierś mleczną, pierś żywotną, z której siła i
miód płynie dla nas, dla nich gorycz i trucizna”. Chór Przechrztów odpowiada mu, iż jedynym ich Panem jest Jehowa,
że nie ma dla nich innego Boga. Przechrzta zapewnia, że wspólnie pomścić i zniszczyć muszą krzyż, który patronuje
chrześcijańskim panom arystokratom. Chór przepowiada im rychłą śmierć – za wszystkie dawne upokorzenia i
konflikty, „po trzykroć przekleństwo im!”. Ich miny sugerują bardzo złowrogie nastawienie, są jakoby samoistną
zapowiedzią przyszłego rozwoju najgorszych wypadków.

Przechrzta zapewnia, że w miejscu tym, gdzie obecnie panuje ogromne bezprawie, gdzie panowie bez skrupułów
wykorzystują swych podwładnych, gdzie szerzy się „rzeź bez końca”, „wolność bez ładu”, dochodzi do zatargów oraz
złości – że właśnie tutaj zostanie osadzona nowa potęga Izraela, nowe państwo narodu wybranego. Aby tego dokonać,
należy bowiem wpierw „tylko tych panów kilku - tych kilku jeszcze zepchnąć w dół- trupy ich przysypać rozwalinami
Krzyża”. Nakazuje po trzykroć splunąć na ziemię Chórowi, aby móc dokonać aktu zemsty, by ta w pełni się
wykonała. Nakazuje więc chwilowo schować świętą księgę, ażeby nie była ona niemym świadkiem wypowiadania
tych jakże znaczących słów.

Do szałasu wchodzi Leonard – jeden z przywódców rozszalałego, gotowego na wszystko tłumu. Wzywa Przechrztę,
aby udał się wraz z nim, bo „ten, który myśli i czuje najpotężniej z nas wszystkich” wezwał go na rozmowę (tj.
Pankracy). Chór przemawia słowa zemsty: „Powrozy i sztylety, kije i pałasze, rąk naszych dzieło, wyjdziecie na
zatratę ím - oni panów zabiją po błoniach - rozwieszą po ogrodach i borach - a my ich potem zabijem, powiesim. -
Pogardzeni wstaną w gniewie swoim, w chwałę Jehowy się ustroją; słowo Jego zbawienie, miłość Jego dla nas
zniszczeniem dla wszystkich. - Pluńmy po trzykroć na zgubę im, po trzykroć przeklęstwo im!”.

Pankracy pyta Przechrztę, czy ten zna przypadkiem hrabiego Henryka, ponieważ chciałby, aby się do niego udał i
przyprowadził przed jego oblicze na ważną rozmowę, która ma się odbyć pojutrze w nocy, zupełnie potajemnie.
Przechrzta pyta, ilu dostanie w tym celu ludzi do pomocy, na co otrzymuje natychmiastową odpowiedź, iż udać ma się
tylko i wyłącznie sam, gdyż jego strażą ma być imię Pankracego, zaś jego plecami „szubienica, na której powiesiliście
Barona zawczoraj”. A jeśli Henryk go zamknie w więzieniu albo zabije, wówczas Przechrzta zostanie męczennikiem
za Wolność Ludu.

Leonard dziwi się Pankracemu, że ten chce rozmawiać z wrogiem, podczas gdy wokoło szaleje dziki tłum, który
domaga się natychmiastowej zemsty, przelewu krwi i nastania zupełnie nowych rządów – rządów należących do
prostych ludzi, nie zaś do arystokracji, jak też było do tej pory. Wychodzi również na jaw, iż panowie ukrywają się w
okopach Świętej Trójcy i oczekują na przybycie rewolucjonistów „jak noża gilotyny”. Przez Pankracego przemawia
pycha, albowiem jest pewien zwycięstwa swoich zwolenników, arystokratom zwiastuje zatem rychłą klęskę:
„Wszystko jedno - oni stracili siły ciała w rozkoszach, siły rozumu w próżniactwie - jutro czy pojutrze legnąć muszą”.
Leonard pyta więc, co jest powodem wstrzymania się od ostatecznego ataku, na co Pankracy odpowiada krótko, że
jego własna, niczym nie przymuszona wola, od której przecież nie powinno być żadnego odwołania. Leonard zarzuca
mu zdradę, przestaje wierzyć w jego szczere intencje, ażeby doprowadzić lud do zwycięstwa, później jednak
opamiętuje się, lecz mówi: „Uniosłem się, przyznaję - ale nie boję się kary. - Jeśli śmierć moja za przykład służyć
może, sprawie naszej hartu i powagi dodać, rozkaż”. Widząc ten gorliwość, główny przywódca nie chce mu zrobić
krzywdy, albowiem dostrzega w swym rozmówcy rzeczywistego bojownika o wolność i sprawiedliwość, pragnie więc
pozostawić go zupełnie nietkniętym. Godzą się i zaczynają rozmowę na temat wszelkich przygotowań do ostatecznej
walki: „Czy posłałeś do magazynu po dwa tysiące ładunków?”, „A składka szewców oddana do kasy naszej?”. Po
chwili temat ten schodzi na hrabiego Henryka, o którego ponownie dopytuje się Pankracy. Leonard odpowiada, iż nie
obchodzi go los panów, zatem również i los Henryka, który należy do warstwy obecnie rządzących. Pankracy
przyznaje, że interesuje go ta postać, ponieważ – tak jak i on sam – jest wodzem, tyle że obozu wrogów. Z tego tytułu
pragnie się z nim spotkać osobiście, spojrzeć w oczy i próbować namówić na przejście na ich stronę, zrzeczenie się
swoich przekonań, swego szlachectwa. Pankracy dostrzega w Henryku nie tylko „zabitego arystokratę”, ale również
poetę. Leonard przy odejściu pyta raz jeszcze, czy jego pochopne podejrzenie zostaje mu wybaczone, na co wódz
rzecze mu: „Zaśnij spokojnie - gdybym ci nie przebaczył, już byś zasnął na wieki”. Zastrzega sobie jednak, że ma się
on wybrać wraz z nim na potajemne spotkanie z Henrykiem. Oboje rozstają się.

Pankracy zostaje sam. Myśli o równorzędnym sobie wodzu. Czuje, że to nie jest zwyczajny wróg, którego mógłby po
prostu pokonać. Zanim to uczyni, chciałby go wpierw przekonać do swoich racji i w miarę, gdyby przystał na takie
rozwiązanie, darowałby mu dawne winy. Z tego też względu wygłasza monolog: „Dlaczegóż mnie, wodzowi
tysiąców, ten jeden człowiek na zawadzie stoi? - Siły jego małe w porównaniu z moimi- kilkaset chłopów, ślepo

background image

wierzących jego słowu, przywiązanych miłością swojskich zwierząt... To nędza, to zero. - Czemuż tak pragnę go
widzieć. omamić? - Czyż duch mój napotkał równego sobie i na chwilę się zatrzymał? - Ostatnia to zapora dla mnie
na tych równinach - trza ją obalić, a potem... Myśli moja, czyż nie zdołasz łudzić siebie jako drugich łudzisz - wstydź
się, przecię ty znasz swój cel; ty jesteś myślą – panią ludu - w tobie zeszła się wola i potęga wszystkich - i co zbrodnią
dla innych, to chwałą dla ciebie. - Ludziom podłym, nieznanym nadałaś imiona - ludziom bez czucia wiarę nadałaś -
świat na podobieństwo swoje - świat nowy utworzyłaś naokoło siebie - a sama błąkasz się i nie wiesz, czym jesteś. -
Nie, nie, nie - ty jesteś wielką!”. Po tych słowach siada na krześle i rozpoczyna dalsze rozmyślania.

Następuje zmiana miejsca akcji. Mąż przebrany w czarny płaszcz idzie w towarzystwie Przechrzty. Przemierza bór, w
którym znajduje się kilka szałasów, namiotów, jest tam także łąka, szubienica, ludzie rozpalają ogniska i skupiają się
wokół nich. Mąż, idąc, obserwuje wszystko to, co się w tym miejscu dzieje. Henryk nakazuje Przechrzcie, żeby nie
dawał po sobie poznać, że prowadzi wroga, obcego człowieka – ma z nim rozmawiać jak z dawnym znajomym, a przy
okazji odpowiadać na wszystkie zadane przez niego pytania, ponieważ w przeciwnym razie zabije go, gdyż w gruncie
rzeczy nie dba o jego życie wcale. Pierwszą rzeczą, która zwraca jego szczególną uwagę, jest tajemniczy taniec.
Przechrzta odpowiada, iż jest to „taniec wolnych ludzi”. Taniec ten wygląda w ten sposób, iż kobiety i mężczyźni
szaleją wokół szubienicy, śpiewają przy tym złe, szatańskie pieśni: „Chleba, zarobku, drzewa na opał w zimie,
odpoczynku w lecie! - Hura - hura ! Bóg nad nami nie miał litości - hura - hura! Królowie nad nami nie mieli litości -
hura - hura! Panowie nad nami nie mieli litości - hura! My dziś Bogu, królom i panom za służbę podziękujem - hura -
hura!”.

Mąż zwraca się do pewnej Dziewczyny, iż raduje go widok takiej wesołej, rumianej niewiasty. Na to ona reaguje tymi
oto słowami: „A dyć tośmy długo na taki dzień czekały. - Juści, ja myłam talerze, widelce szurowała ścierką, dobrego
słowa nie słyszała nigdy - a dyć czas, czas, bym jadła sama - tańcowała sama - hura!”. Mąż odpowiada jedynie:
„Tańcuj, Obywatelko”.

Pod dębem siedzi kilkoro lokajów, którzy nawzajem chwalą się, że dopiero co zabili swoich panów. Cieszą się także,
że dopiero podczas morderczej pracy u ludzi z wyższych sfer, pucując ich buty, ścinając im włosy, w pocie czoła to
czyniąc – dopiero wówczas poznali swe rzeczywiste prawa i postanowili je wyegzekwować, bez tego wyzysku nie
mieliby pewnie o tych prawach najprawdopodobniej bladego pojęcia.

W dalszej kolejności Mąż natrafia na Chór Rzeźników, który wykrzykuje: „Obuch i nóż to broń nasza - szlachtuz to
życie nasze.- Nam jedno czy bydło, czy panów rznąć. Dzieci siły i krwi, obojętnie patrzym na drugich, słabszych i
bielszych - kto nas powoła, ten nas ma - dla panów woły, dla ludu panów bić będziem. Obuch i nóż broń nasza -
szlachtuz życie nasze - szlachtuz - szlachtuz – szlachtuz”.

Kiedy Mąż wita się z pewną kobietą per „pani”, Przechrzta zwraca mu uwagę, by używał raczej innych słów, tj.
„obywatelka” albo „wolna kobieta”. Na to Kobieta odpowiada mu: „Jestem swobodną jako ty, niewiastą wolną, a
towarzystwu za to, że mi prawa przyznało, rozdaję miłość moją (…) Nie, te drobnostki zdarłam przed wyzwoleniem
moim - z męża mego, wroga mego, wroga wolności, który mnie trzymał na uwięzi”. Henryk jest zatem świadkiem
zepsucia moralnego, totalnego wyniszczenia zasad nawet u tak czystych istot, jakimi powinny być kobiety.

Kolejną postacią, która przewija się w obozie i którą dostrzega Mąż, jest Bianchetti – „dziwny żołnierz - oparty na
szabli obosiecznej, z główką trupią na czapce, z drugą na felcechu, ż trzecią na piersiach”, „sławny Bianchetti, taki
dziś kondotier ludów, jako dawniej bywali kondotiery książąt i rządów”. Mąż pyta mu się, nad czym się tak zadumał.
Bianchetti wskazuje na „lukę między jaworami”, gdzie dojrzeć można osadzony na górze zamek, a wokół niego
„mury, okopy i cztery bastiony” i poczyna zdradzać, jak ma zamiar zdobyć ów zamek, ale powstrzymuje go przed tym
Przechrzta.

Mąż jest świadkiem dalszych obrazów ogromnej nędzy, rządzy zemsty, rozpusty i zepsucia obyczajów. Nie ma
podziałów na ludzi czystych, niewinnych i na tych złych, wszyscy wydają się być równi w swym opętaniu i
szaleństwie, nawet dzieci i kobiety śpiewają szatańskie pieśni, domagają się przemocy i przelewu krwi. Szczególnie
agresywnie wypowiada się Chór Chłopów, który w zastraszającym tempie zbliża się do obozu rewolucjonistów:
„Naprzód, naprzód, pod namioty, do braci naszych - naprzód, naprzód, pod cień jaworów, na sen, na miłą wieczorną
gawędkę - tam dziewki nas czekają - tam woły pobite, dawne pługów zaprzęgi, czekają nas. (…)Wróć mi wszystkie
dni pańszczyzny. (…)Wskrzesz mi syna, Panie, spod batogów kozackich. (…)Upiór ssał krew i poty nasze - mamy
upiora - nie puścim upiora - przez biesa. przez biesa, ty zginiesz wysoko, jako pan, jako wielki pan, wzniesion nad
nami wszystkimi. - Panom tyranom śmierć - nam biednym, nam głodnym. Nam strudzonym jeść, spać i pić. - Jako
snopy na polu, tak ich trupy będą - jako plewy w młockarniach, tak perzyny ich zamków - przez kosy nasze, siekiery i
cepy, bracia, naprzód!”.

background image

Mąż zwraca się do Przechrzty: „Wasze pieśni, ludzie nowi, gorzko brzmią w moich uszach - czarne postacie z tyłu, z
przodu, po bokach się cisną, a pędzone wiatrem blaski i cienie przechadzają się po tłumie jak żyjące duchy”. Po
drodze widzi i słyszy jeszcze Chór Zabójców, Chór Filozofów(„My ród ludzki dźwignęli z dzieciństwa . My prawdę z
łona ciemności wyrwali na jaśnią. - Ty za nią walcz, morduj i giń”), Chór Artystów („Na ruinach gotyckich świątynię
zbudujem tu nową - obrazów w niej ni posągów nie ma - sklepienie w długie puginały, filary w osiem głów ludzkich,
a szczyt każdego filara jako włosy, z których się krew sączy - ołtarz jeden biały - znak jeden na nim - czapka wolności
- hurracha!”) oraz Chór Duchów („Strzegliśmy ołtarzy i pomników świętych - odgłos dzwonów na skrzydłach
nosiliśmy wiernym - w dźwiękach organów były głosy nasze - w połyskach szyb katedry, w cieniach jej filarów, w
blaskach pucharu świętego, w błogosławieństwie Ciała Pańskiego było życie nasze. Teraz gdzie się podziejemy?”).

Mąż porównuje tę chwilę niepewności, w której oczekuje na nieznanego sobie zupełnie człowieka, do momentu, w
którym Brutusowi-zdrajcy ukazał się niegdyś duch Cezara: „Za chwilę stanie przede mną człowiek bez imienia, bez
przodków, bez anioła stróża.- co wydobył się z nicości i zacznie może nową epokę, jeśli go w tył nie odrzucę nazad,
nie strącę do nicości. Ojcowie moi, natchnijcie mnie tym, co was panami świata uczyniło - wszystkie lwie serca wasze
dajcie mi do piersi- powaga skroni waszych niechaj się zleje na czoło moje.- Wiara w Chrystusa i Kościół Jego, ślepa,
nieubłagana, wrząca, natchnienie dzieł waszych na ziemi, nadzieja chwały nieśmiertelnej w niebie, niechaj zstąpi na
mnie, a wrogów będę mordował i palił, ja, syn stu pokoleń, ostatni dziedzic waszych myśli i dzielności, waszych cnót
i błędów”. Nadchodzi godzina dwunasta, wówczas Henryk zapowiada, iż jest już gotowy do odbycia konfrontacji z
drugim wodzem.

Dochodzi do spotkania Pankracego z Henrykiem. Ten pierwszy wyśmiewa się z wiary Męża, mówi, że jego własna
jest lepsza i silniejsza. Arystokrata zapewnia, że nie wyrzeknie się wiary jego ojców, którzy przekazali mu „w
spadku” panowanie i władzę nad ludem, że wszystko, co czyni, czyni w imieniu Boga, w którego wierzy. Pankracy
próbuje przekonać Henryka i zmusić do przejścia na swoją stronę. Nie udaje mu się to, ponosi w tym druzgocącą
klęskę. Co więcej – Henryk broni swej klasy, lecz raczej nie tego, jak ona wygląda w tej chwili, ale tego, jak wyglądać
powinna, a więc szlachetnej arystokracji, której powierzone zostało opiekowanie się ludem, gdyż tylko taki porządek
rzeczy może zagwarantować stałość i zgodę na świecie. Oboje rozstają się, każdy w swoim kierunku, każdy coraz
bardziej zdeterminowany do walki.

Część czwarta:

a) opis:

Następuje tutaj „odautorski” opis okopów zamku Świętej Trójcy, gdzie też gromadzi się obóz arystokracji, której
przewodzi Henryk: „Od baszt Świętej Trójcy do wszystkich szczytów skał, po prawej, po lewej, z tyłu i na przodzie
leży mgła śnieżysta, blada, niewzruszona, milcząca, mara oceanu , który niegdyś miał brzegi swoje, gdzie te
wierzchołki czarne, ostre, szarpane, i głębokości swoje, gdzie dolina, której nie widać, i słońce, które jeszcze się nie
wydobyło. Na wyspie granitowej, nagiej, stoją wieże zamku, wbite w skałę pracą dawnych ludzi i zrosłe ze skałą jak
pierś ludzka z grzbietem u centaura . - Ponad nimi sztandar się wznosi, najwyższy i sam jeden wśród szarych
błękitów”.

b) dramat właściwy:

Arcybiskup oficjalnie mianuje Henryka przodownikiem, wodzem obozu arystokratów, powierza mu misję obrony
przed obcą religią, aby zachował ciągłość tradycji chrześcijańskiej w swoim narodzie. Obarcza go więc
odpowiedzialnością za cały lud. Wszyscy popierają Henryka i przysięgają mu wierność oraz posłuszeństwo do
samego końca trwania walk (początkowo proponują mu pertraktacje z drugim obozem, lecz Mąż grozi im za to
śmiercią na miejscu).

Mąż pyta, gdzie jest jego syn. Jakub odpowiada, iż zamknął się w celi w wieży północnej i że śpiewa tam prorockie
pieśni. Orcio przepowiada ojcu rychłą klęskę jego wojska, albowiem słyszy jęki i widzi oczyma wyobraźni rozlewy
krwi. Mężowi wydaje się, że jego syn oszalał i że to tylko omamy, nie wierzy w jego proroctwa, boi się tego słuchać.
Odzywają się rozmaite głosy, które wieszczą tragiczny koniec Henrykowi: „Za to, żeś nic nie kochał, nic nie czcił
prócz siebie, prócz siebie i myśli twych, potępion jesteś - potępion na wieki” – ten zaś nie widzi nikogo, ale głosy te
wciąż odbijają się w jego uszach, co potęguje jego zdezorientowanie. Orcio mówi ojcu, że widział właśnie matkę,
która kazała mu coś powiedzieć, lecz w tej chwili mdleje i nie zdąża dokończyć słowa. Mąż przeklina Marię, iż znowu
nachodzi ich dziecko.

Klęska obozu arystokratów jest nieunikniona, Henryk chce jednak umrzeć z godnością, wraz ze wszystkimi. Co
więcej – zaczyna wytykać rozmaite błędy ludziom z własnej klasy, np.: „A ty, czemu przepędziłeś wiek młody na

background image

kartach i podróżach daleko od Ojczyzny?” lub „A ty, czemu uciskałeś poddanych?”. Na te słowa poddani chcą go
wydać Pankracemu, lecz Mąż przypomina, że mimo wszystko jest jednym z nich i że wiele wspólnie razem zrobili do
tej pory, np.: „Z wami rozbiłem się na skałach Dunaju - Hieronimie, Krzysztofie, byliście ze mną na Czarnym
Morzu”, po czym pyta: „Wyście uciekli do mnie od złego pana. - A teraz mówcie - pójdziecie za mną czy zostawicie
mnie samego, ze śmiechem na ustach, żem wpośród tylu ludzi jednego człowieka nie znalazł?”.

Mąż prosi Boga o odwagę. W pewnym momencie słychać przeraźliwy strzał – okazuje się, że od strzału tego padł
trafiony kulą sam Orcio. Na widok ten Henryk postanawia rzucić się w przepaść, lecz zanim to czyni, wypowiada
znaczące słowa: „Poezjo, bądź mi przeklęta, jako ja sam będę na wieki! - Ramiona, idźcie i przerzynajcie te wały!”.
Nadchodzi Pankracy i Leonard, ten pierwszy na wiadomość o samobójstwie Henryka, mówi do arystokratów: „on
jeden spośród was dotrzymał słowa. - Za to chwała jemu, gilotyna wam”. Oboje dostrzegają bardzo jasne,
przeszywające wzrok promienie słońca. Pankracy dostrzega w tych promieniach samego Chrystusa: „Jak słup śnieżnej
jasności stoi ponad przepaściami - oburącz wsparty na krzyżu, jak na szabli mściciel. - Ze splecionych piorunów
korona cierniowa”. Prosi o odrobinę ciemności, po czym krzyczy: „Galilaee vicisti!” („Galilejczyku, zwyciężyłeś”).
Po tych słowach, w objęciach Leonarda, Pankracy umiera.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Nie Boska Komedia streszczenie szczegółowe
Nie Boska komedia streszczenie szczegółowe
Nie Boska Komedia streszczenie szczegółowe
Nie boska komedia streszczenie szczegółowe
Nie boska komedia streszczenie, Lektury matura
nie-boska komedia, streszczenia, analizy i interpretacje
Nie-Boska komedia streszcz, Streszczenia
Nie-boska komedia, Streszczenia
nie-boska streszczenie, NIE-BOSKA KOMEDIA streszczenie
Nie-boska komedia, Streszczenia lektur
Nie Boska komedia streszczenie
Nie boska komedia Streszczenie klp
Nie Boska komedia Krasinski streszcz
Nie boska komedia, Lektury streszczenia wypracowania, wypracowania i streszczenia
107 lektur streszczenia - podstawowa,gimnazjum,liceum, Nie-boska komedia - Zygmunt Krasiński, CZĘŚĆ
MATURA, NIE-boska komedia, NIE - BOSKA KOMEDIA - opracowanie, streszczenie
Streszczenie Nie boska komedia Zygmunt Krasiński

więcej podobnych podstron