konferencje bereza czy medytacja moze byc chrzescijanska

background image

Janusz Salamon SJ: Tytuł dzisiejszego spotkania w Krakowskim Centrum Medytacji

Chrześcijańskiej brzmi: „Czy medytacja może być chrześcijańska?” Takie pytanie ma

sens dlatego, że wiadomo, iż niektórzy chrześcijanie mają wątpliwości, czy medytacja

jako praktyka duchowa, która wielu kojarzy się dziś głównie z religiami Wschodu, może

być uprawiana przez chrześcijanina w harmonii z jego wiarą. Zacznijmy może tę

dyskusję od pytania jeszcze bardziej fundamentalnego: czy istnieje coś takiego, jak

„medytacja jako taka”, tzn. jedna praktyka, taka sama w różnych tradycjach

religijnych? Czy też może powinniśmy od początku mówić o tym, że są różne medytacje,

czasem bardzo różniące się od siebie i że to, co daną medytację naprawdę definiuje to

jest ten przymiotnik, który jej towarzyszy: medytacja chrześcijańska, medytacja

buddyjska…

Jan Bereza OSB (mnich benedyktyński z opactwa w Lubiniu): Słowo medytacja ma

rzeczywiście wiele znaczeń i jest wiele praktyk, które określane są jako medytacja. Ale na

pewno już u początków chrześcijaństwa, a nawet w tradycji starotestamentalnej medytacja

jest obecna. Myślę, że to ostatni nowożytny okres i wpływ filozofii pozytywistyczej i

neopozytywistycznej sprawił, że słowo medytacja zniknęło z naszego słownika. Dzisiaj w

różnych zgromadzeniach, klasztorach tą samą rzecz nazywa się jako modlitwa serca,

modlitwa myślna, modlitwa skupienia, itp. W regule św. Benedykta jest słowo „medytacja”,

łacińskie meditare, pochodzi od greckiego słowa melete, a to oznacza między innymi:

„powtarzanie”. W Biblii to słowo melete pojawia się w greckim przekładzie pierwszego

Psalmu: ”Błogosławiony człowiek, który medytuje nad prawem Pańskim dniem i nocą”. Na

język polski ten fragment jest najczęściej tłumaczony jako: „Błogosławiony człowiek, który

rozważa nad prawem Pańskim dniem i nocą”, co nie oddaje tego źródłowego znaczenia. Taka

forma medytacji, która polega na powtarzaniu jakiegoś słowa czy frazy jest spotykana w

różnych tradycjach religijnych i rzeczywiście jest obecna od początku także w tradycji

chrześcijańskiej. Najlepszym świadkiem tej praktyki są konferencje starożytnego mnicha Jana

Kasjana, którego św. Benedykta uznawał za swojego mistrza. Jan Kasjan nauczył się

medytacji polegającej na powtarzaniu jednego słowa czy zdania modlitwy od tzw. Ojców

pustyni, czyli mnichów chrześcijańskich żyjących w pustelniach Egiptu. Potem przywędrował

na teren dzisiejszej Francji i tę tradycję medytacji zaszczepił przeniósł mnichom Zachodu,

która później przez klasztory benedyktyńskie została spopularyzowana w całym Kościele

rzymskim. Późniejsze ślady obecności tej tradycji medytacyjnej w chrześcijaństwie

zachodnim widać w „Obłoku niewiedzy”, sławnym angielskim traktacie mistycznym z XIV

background image

wieku, gdzie zalecane jest powtarzanie jednego słowa modlitwy. Podobnie w „Ćwiczeniach

Duchownych” autorstwa św. Ignacego Loyoli, założyciela zakonu jezuitów, mamy

przedstawiony jako jeden ze sposobów modlitwy powtarzanie w rytm oddechu Imienia Jezus.

Oczywiście, w chrześcijaństwie wschodnim ta tradycja tak rozumianej medytacji była

znacznie bardziej żywa niż na Zachodzie.

Jacek Prusak SJ (krakowski jezuita, psychoterapeuta): Gdy się zastanawiałem nad

tytułowym pytaniem: czy medytacja może być chrześcijańska, to przyszło mi do głowy inne

pytanie: czy hatha joga może być gimnastyką? Z pewnością hatha joga może być traktowana

jako gimnastyką, ale wszyscy, którzy wiedzą czym w swojej istocie jest hatha joga, zdają

sobie sprawę, że ma ona inny cel i nie w tym celu powinna być praktykowana. Podstawowe

pytanie z punktu widzenia teologii chrześcijańskiej to chyba pytanie, czy medytacja, która nie

jest dyskursywna, nie polega na rozmyślaniu, jest modlitwą? A nawet jeśli jest to czy to

słowo, które medytujący chrześcijanin można traktować jako chrześcijańską „mantrę”, czy

może odgrywa ono zupełnie inną rolę w kontekście chrześcijańskim? Na pewno można

powiedzieć, że medytacja chrześcijańska nie byłaby chrześcijańska, gdyby nie była modlitwą.

Ale czy, żeby być modlitwą to musi mieć charakter relacyjny? No bo istotnie w

chrześcijaństwie modlitwę uznaje się za wyraz relacji z Bogiem. Obojętnie czy to będzie

litania, czy to rozmyślanie, czy adoracja, jest ten aspekt relacyjny. Ale moja teza jest taka, że

niedyskursywna medytacja chrześcijańska, nawet kiedy nie towarzyszy mu powtarzanie

jakiegokolwiek słowa czy wezwania, może być modlitwą, gdyż u podstaw objawienia judeo-

chrześcijańskiego leży samoobjawienie się Boga, który mówi: „Jestem, Który Jestem”. To

”Jestem, Który Jestem” wyprzedza wszystkie inne określenia, pojęcia i definicje Boga. „Ten,

Który Jest” nie daje się uprzedmiotowić. I teraz jeśli chrześcijanin potrafi być uważny na tego

typu Obecność Boga to moim zdanie uprawia właśnie medytacje chrześcijańską i ten stosunek

do takiej Obecności Boga może być relacyjny i dlatego może być modlitwą.

Dr Piotr Sikora (wykładowca teologii w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie):

Odnosząc się do pytania: czy jest jedna medytacja, czy jest ich wiele, wydaje mi się, że aby

na nie odpowiedzieć potrzeba by mieć doświadczenie wielu różnych praktyk, w różnych

kontekstach religijnych. Mam osobiście zastrzeżenia do osób, które zbyt szybko generalizują i

mówią: jeśli coś jest podobne w różnych tradycjach, to pewnie to jest to samo; albo na

odwrót: jeśli wiadomo, że to jest coś, co występuje w innej tradycji, to musi być całkiem coś

innego, niż praktyka duchowa w mojej tradycji.

background image

JS: Wróćmy może jeszcze do tego podstawowego pytania o ewentualne wątpliwości co do

tego, czy taka niedyskursywna medytacja jest właściwą praktyką duchową dla

chrześcijanina? Jakie są te ewentualne wątpliwości? I czy są uzasadnione?

PS: Ja się spotkałem z dwoma głównymi rodzajami zarzutów pod adresem tak rozumianej

medytacji. Jeden zarzut wiąże się z tym, co przed chwilą powiedziałem: ponieważ niektórym

ludziom medytacja kojarzy się z religiami Wschodu, albo wydaje się podobna do praktyki

znanej w religiach Wschodu, zatem wnioskują, że taka praktyka nie może być chrześcijańska.

Jakkolwiek taka reakcja jest zrozumiała, to nie wydaje mi się, żeby dobrym wyjściem było

budowanie własnej tożsamości na odróżnianiu się od innych. To jest cecha zrozumiała u

kogoś, kto ma słabą jeszcze własną tożsamość. Być może u nowicjuszy jezuitów albo

benedyktynów. Jezuici i benedyktyni, tacy bardziej ugruntowani w swojej tożsamości

jezuickiej i benedyktyńskiej, nie zajmują się już tak bardzo, czym się różnią od innych.

Podobnie powinno być z dojrzałymi chrześcijanami. Aby zobaczyć czy dana praktyka

duchowa, jak np. medytacja, jest chrześcijańska, nie jest dobrze zaczynać od zastanawiania

się czy jest ona podobna do jakiejś praktyki w innej religii. Nawet gdyby się okazało, że jest

bardzo podobne, to i tak by z tego nie wynikało, że to jest coś złego. Chrześcijaństwo przez

całą swoją historię przejmowało bardzo wiele rzeczy, które początkowo było w pewnym

sensie były poza jego pierwotną tradycją. Np. jako katolicy powtarzamy co niedziela, że „Syn

jest współistotny Ojcu”. Tymczasem greckie słowo oznaczające „współistotność” nie jest

słowem biblijnym i św. Atanazy Wielki, który je wprowadził do liturgii dostawał za to po

głowie od swoich współbraci biskupów. A dzisiaj to jest oczywiste i można powiedzieć, że

gdyby chrześcijaństwo pewnych pierwotnie zewnętrznych wobec swej tradycji rzeczy nie

zasymilowało, przekształcając je jednocześnie, to nie mielibyśmy dzisiejszego

chrześcijańskiego Credo w takiej formie, w jakiej je powtarzamy. To samo dotyczy pewnych

uświęconych już przez tradycję chrześcijańskich praktyk, także duchowych praktyk.

Natomiast jeśli chodzi o drugi rodzaj zarzutów, to odnosi się on do tego niedyskursywnego

charakteru medytacji. Sugeruje się, że chrześcijański stosunek do Boga zakłada, że na

modlitwie powinniśmy z Bogiem rozmawiać, mówić, myśleć, rozważać, słuchać (choć z tym

bywa już gorzej). No więc jak się ma do tego praktyka, która polega na powtarzaniu w koło

jednego słowa? Ta obawa opiera się na teologicznym nieporozumieniu, co do tego jaka ma

być nasza relacja z Jezusem. Ponieważ taką relację wyobrażamy sobie na obraz relacji z

innymi ludźmi jakich znamy, pojmujemy Jezusa jako Kogoś z przeszłości, jak w piosence

background image

religijnej „Kiedyś o Jezu chodził po świecie”, tyle tylko, że traktujemy Go jako kogoś, kto

żyje nadal, ale gdzieś dalej, nie ma Go, ale za to ma swoich namiestników, zastępców i kiedyś

przyjdzie z powrotem, żeby być tak blisko, jak wówczas „kiedy chodził po świecie”. Takie

podejście do relacji z Jezusem jest może naturalne, ale nie ma oparcia w opisach spotkania

Apostołów z Jezusem po Zmartwychwstaniu. Ta relacja ma już inną naturę, niż przed

Zmartwychwstaniem. Św. Paweł mówi o tej przemianie, że nawet jak według kiedyś

poznaliśmy Jezusa wg ciała (gdy chodził po świecie), to teraz nie znamy Go już w ten sposób.

Zmartwychwstały Chrystus jest obecny w naszym życiu na zupełnie inny sposób, taki sposób,

że aby mieć z nim głęboką relację, nie musimy zwracać się do niego, tak jak do sąsiada. Sam

Jezus zapewnia już wcześniej Apostołów, że taka przemiana ich relacji nastąpi i że jest ona

zarówno konieczna, jak i korzystna. Mówi do nich mniej więcej tak (wg Ewangelii św. Jana):

Gdybyście mnie miłowali, to byście się cieszyli, że idę do Ojca. Pożyteczne jest dla Was moje

odejście. Jak nie odejdę, nie poślę Ducha, a jeśli Duch nie przyjdzie, nie dojdziecie do pełni

prawdy.

JB: Na pewno są różne formy chrześcijańskiej modlitwy i różne formy medytacji. Warto

pamiętać, że w tradycji chrześcijańskiej jest też termin „kontemplacja”. W tradycji

benedyktyńskiej mówi się o jakby trzech poziomach modlitwy: lectio, meditatio,

contemplatio. Już meditatio nie jest tu rozumiane jako myślenie o Bogu, ani wyobrażanie

sobie Boga, ale przede wszystkim „bycie z Bogiem”. Jan Kasjan mówi, że trzeba odrzucić

całe bogactwo myśli, jeśli chcemy wejść w głęboką relację z Bogiem. Św. Jana od Krzyża

mówiąc jako praktyk zapewnia, że wyobraźnia się tutaj do niczego nie przyda. Żeby to

zrozumieć, dobrze się jest odwołać do tego czym jest „słowo” czy w ogóle „język” w

rozumieniu hebrajskim, tzn. biblijnym. We współczesnych językach europejskich słowo

oznacza zazwyczaj coś konkretnego. W języku hebrajskim słowo raczej „uobecnia”, w taki

sposób, że jeśli wymawiamy imię Boga, to Bóg przychodzi, wkracza w rzeczywistość. Stąd

ogromna waga przykazania, aby nie wzywać imienia Boga do czczych rzeczy, bo Bóg

wezwany przychodzi. W rozumieniu biblijnym, jeśli powtarzamy Imię Boga, to nie chodzi o

przywoływanie jakiegoś znaczenia, ani o analizowanie znaczenia, ale o coś znacznie bardziej

doniosłego, o „uobecnianie Boga”. Słowo jest tu związane z energią, ponieważ jest związane

z oddechem. Tutaj otwiera się następny wymiar teologiczny, biblijnej teologii oddechu.

Oddech rozumiany jest w Biblii jako energia życia. Bóg daje człowiekowi życie, tchnął w

jego nozdrza dech ożywczy. Ponieważ słowo ma moc, Bóg stwarza świat przez słowo, przez

słowo we Mszy świętej jest uobecniana ofiara Jezusa, przez słowo w medytacji uobecniany

background image

jest Jezus w nas i między nami. Dlatego myślę , że to jest dobre rozumienie medytacji

chrześcijańskiej, że my uobecniamy Boga w nas i miedzy nami jeśli wzywamy Jego Imienia.

Ale też trzeba dodać, ze powtarzanie Imienia, czy jakiejś formuły modlitewnej, to nie

koniecznie jest ostatni etap. Potem następuje contemplatio, które jest całkowitym zatopieniem

się w Bogu, kiedy struktura podmiot-przedmiot zostaje jakby zapomniana. U św. Jana od

Krzyża tez tak jest, że w tych stanach mistycznych człowiek jakby nie wie, gdzie był, bo to

się dzieje poza świadomością refleksyjną. Tak więc zarówno w medytacji, jak i kontemplacji

chodzi o obecność, o praktykę która ma nas doprowadzić do spotkania z Bogiem, do

doświadczenia Jego obecności. Na początku słowo jest potrzebne, ale potem ta potrzeba

często zanika.

PS: To wspomnienie św. Jana od Krzyża nasunęło mi jeszcze jedną ważną wątpliwość, która

towarzyszy niektórym chrześcijanom, gdy słyszą o medytacji, kontemplacji czy mistyce.

Chodzi o to, że takie praktyki prowadzą rzekomo do doświadczenia, kiedy znika rozróżnienie

podmiot-przedmiot. Tego chrześcijanie się boją. Ale chyba niepotrzebnie, ponieważ kiedy

mówimy o relacyjności chrześcijańskiej modlitwy, to trzeba pamiętać, że kiedy mówimy o

naszej relacji z Bogiem, to język się załamuje. Kiedy mówimy o relacji o naszej relacji z

Bogiem jako międzyosobowej relacji Ja-Ty, to wyobrażamy sobie ją zazwyczaj na sposób

relacji międzyludzkiej, w której oczywiście dwie osoby pozostają zawsze całkowicie

oddzielne. Ale przecież, gdy mówimy, że Bóg jest osobą to niepodobieństwo między Osobą

Boską a osobą ludzką jest większe, niż podobieństwo. Zaświadcza o tym cała tradycja

chrześcijańska, biblijna, wielu Ojców Kościoła, a bardziej oficjalnie Sobór Laterański IV. To

dlatego chrześcijanie mówią o Bogu coś paradoksalnego, że Bóg nie jest jedną Osobą tylko

jest Jeden, ale jest Trójcą Osób. Ale z tego wynikają też konsekwencje dla relacji między

człowiekiem a Bogiem. Bo zupełnie inaczej wygląda relacyjność pomiędzy dwiema osobami

skończonymi, a inaczej między osobą skończoną a Osobą Boską. Św. Paweł mówi: „Dzieci w

bólach was rodzę, aż Chrystus w Was się ukształtuje”. I to jest właśnie powołanie

chrześcijanina, o którym potem św. Augustyn powie, że to nie jest naśladowanie Chrystusa,

tylko stawanie się Chrystusem. Relacja między chrześcijaninem a Chrystusem nie jest relacją

zewnętrzną jaką znamy między każdą inną osobą, ale relacją wewnętrzną. Oczywiście, trudno

to opisać ludzkim językiem, ale to że doświadczenie oddzielności przedmiotu i podmiotu

może w relacji między człowiekiem i Bogiem może w jakimś sensie zanikać jest jak

najbardziej zrozumiałe w kontekście teologii chrześcijańskiej, skoro sam św. Paweł mówi, że

„Nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”. Nic dziwnego, że św. Paweł pisze, że nie

background image

poznajemy Chrystusa według ciała, bo według ciała poznajemy coś czy kogoś zewnętrznego.

Ewangeliści w znamienny sposób kończą opis swej ziemskiej drogi z Jezusem. Otóż kiedy po

śmierci Jezusa, w poranek Wielkanocny, niewiasty szły do grobu, aby wspominać Jezusa, aby

pielęgnować kontakt z nim taki, jak mamy ze zmarłymi, tzn. wspominamy jak to było,

ozdabiamy grób. Tymczasem Anioł odwodzi ich od takiego podejścia: „Czego szukacie

żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj”. A później, gdy uczniowie idący do Emaus

spotkali Jezusa, to dopóki postrzegali Go jako kogoś trzeciego, zewnętrznego,

rozpoznawalnego, dopóty go nie rozpoznawali. Nie widzieli, że to Jezus. W momencie kiedy

Go rozpoznali, stał się dla nich niewidzialny! Właśnie w tych biblijnych obrazach można

zobaczyć, że nasz kontakt z Chrystusem nie jest kontaktem tak zewnętrznym, żeby to

doświadczenie zjednoczenia jako zaniku oddzielenia podmiot-przedmiot musiało chrześcijan

niepokoić.

JB: Ja bym chciał teraz odwrócić to pytanie, które dzisiaj zostało nam postawione jako temat

naszego spotkania. Dlaczego ludzie właśnie stawiają takie pytania: „czy medytacja może być

chrześcijańska”, albo „czy chrześcijanin może praktykować medytację”? Otóż w Ewangelii

jest taka celna uwaga narratora komentująca pytanie, które zadał pewien młodzieniec, który

przyszedł do Jezusa i zapytał go, co ma czynić aby się zbawić. Kiedy Jezus wyjaśnia mu, że

aby się zbawić potrzebuje wypełniać przykazanie Boga i bliźniego, ten młodzieniec pyta: „A

kto jest moim bliźnim?” I Ewangelista dodaje wtedy: „Zapytał o to, aby się usprawiedliwić”;

żeby się usprawiedliwić, że nie miłuje bliźniego, bo niby trudno jest ustalić do kogo to

określenie się odnosi. Obawiam się, że z medytacją jest podobnie. Wielu ludzi zadaje pytanie,

czy medytacja może być chrześcijańska, w podtekście mając już przygotowaną negatywną

odpowiedź, a czynią to po to, aby się usprawiedliwić, że nie medytują, bo niby nie jest jasne,

czy chrześcijanin powinien się taką podejrzaną praktyką zajmować. Po tej linii tłumaczyłbym

też ten lęk, o którym wspomniał mój przedmówca: lęk przed rzekomym zaniknięciem

struktury podmiot-przedmiot w przeżyciach, do których medytacja może prowadzić. Myślę,

że to jest lęk przed utratą ego, czyli lęk, który jest powodowany ego-izmem, miłością samego

siebie. Nic dziwnego, że we wszystkich tradycjach medytacyjnych, pouczeniach duchowych,

ciągle powraca problem „ja” jako głównej przeszkody w postępie duchowym. W

chrześcijaństwie mówi się o konieczności śmierci naszego „ja”, obumierania „starego

człowieka”, że tylko ziarno, które obumrze wyda owoc, a które nie obumrze, zostanie samo.

Podobnie jest w innych tradycjach duchowych. Człowiek broni się przed medytacją, bo to

nasze ego walczy o przetrwanie i boi się podjąć takich praktyk, które może je zniwelować czy

background image

unicestwić. Ale dowcip polega na tym, że jeśli jednocześnie pragniemy zjednoczenia z

Bogiem, to musimy mieć świadomość, że Bóg jako Nieskończoność, może zjednoczyć się

tylko z „nicością” i dopóki ego istnieje, Bóg musi czekać. Pamiętamy, że Bóg zbliżył się do

Izraela i wyzwolił Izraela właśnie wtedy, gdy Izrael był w niewoli, bo być niewolnikiem

znaczyło być nikim. Można powiedzieć, że Bóg powołał Izraela to istnienia „z niczego”.

Wtedy kiedy człowiek jest nikim, kiedy jest pusty, wtedy może zostać napełniony, kiedy jest

nikim, wtedy może połączyć się z nieskończonością. Skończoność nie może połączyć się z

Nieskończonością i dlatego musimy coś stracić, musi stracić siebie. Chrystus mówi: „Kto

straci swoje życie, ten zachowa je”. Ale my boimy się stracić to, co często budujemy z

wielkim wysiłkiem przez całe życie, a co ostatecznie jest fałszywym ja. Boimy się śmierci.

Stąd te lęki przed medytacją. Tymczasem, jak powiedział jeden z mistyków chrześcijańskich:

„Kto umrze zanim umrze, nie umrze, gdy umrze.” Podobny zwrot jest też w Apokalipsie św.

Jana: „Kto umrze, tego druga śmierć nie dosięgnie.”

JS: To tytułowe pytanie, „czy medytacja może być chrześcijańska”, kryje jeszcze jeden

motyw, który warto tutaj poruszyć. Otóż niektórzy twierdzą, że chrześcijanin nie

powinien się czymś takim jak medytacja bawić, bo to może być bardzo groźne, jak

zabawa dziecka zapałkami. Niewątpliwie medytacja uruchamia proces schodzenia

gdzieś głębiny psychiki i duchowości człowieka. I tutaj właściwie są i wątek duchowy i

psychologiczny. W większości tradycji duchowych Wschodu i Zachodu mówi się na

przykład o pewnych siłach demonicznych, różnie rozumianych, ale zawsze ukazywanych

jako wyzwanie na ścieżce postępu duchowego. Czy z medytacją wiążą się rzeczywiście

jakieś zagrożenia i czy w związku z tym prawdą jest to, o czym mówią niektórzy

mistycy, że nie powinno się medytować bez mistrza, że konieczne jest tutaj kierownictwo

duchowe.

JB: Ja bym może zaczął od Pana Jezusa. Pan Jezus gdy wyszedł na pustynię, pościł

czterdzieści dni i czterdzieści nocy. Spotkał szatana, który go kusił. Myślę, że to spotkanie z

jakimś złym duchem jest jakoś wpisane w każdy rozwój duchowy. Można powiedzieć wręcz,

że to jest pewien znak, że rzeczywiście na tej drodze duchowej postępujemy. I na każdej

drodze są niebezpieczeństwa, bo gdy przechodzimy przez jezdnię to może nas przejechać

samochód. Ale to nie oznacza, że nie powinniśmy wychodzić z domu, chociaż są tacy ludzie,

którzy tak panicznie boją się wyjść z domu, bo może im się coś złego przydarzyć. Ale takich

nie traktujemy jako zdrowych osobników. Myślę, że podobnie jest na ścieżce duchowej.

background image

Istnieją niebezpieczeństwa, ale musimy się uczyć również je przezwyciężać i w tym pomocny

jest oczywiście jakiś kierownik duchowy. I tak to było rozumiane od samego początku

również w chrześcijaństwie. Uczniowie przychodzili do „starców”, pytali się o różne rzeczy,

otrzymywali wskazówki, zadawano im odpowiednie praktyki duchowe, praktyki dostosowane

do ich możliwości czy predyspozycji. Dziś istnieje tendencja, żeby wszystkich zrównywać.

Zresztą to chyba wieczny problem, bo już św. Jan od Krzyża i św. Teresa z Avila też, skarżyli

się, że są tacy przewodnicy duchowi którzy wszystkich wciskają w jedną obręcz. Św. Jan od

Krzyża i św. Teresa byli też oskarżani o błędy i to też jest motyw, który towarzyszy każdej

duchowej. Ale to są wszystko niebezpieczeństwa, które można przezwyciężać. Trwanie w

lęku, żeby nie wyjść z domu i nie wyruszyć w drogę, to nie jest to żadne rozwiązanie.

JP: Może ja jako praktykujący terapeuta poruszę wątek psychologiczny. Przeczytam Państwu

kilka danych. W Stanach Zjednoczonych medytację uprawia ponad 10 milionów osób,

dwukrotnie więcej, niż przed dziesięciu laty. Ponad 240 szpitali i klinik w USA stosuje

programy redukcji stresu w oparciu o trening medytacji. Amerykański Narodowy Instytut

Zdrowia zaleca medytację w przypadku łagodnego nadciśnienia, jeszcze przed

zastosowaniem środków farmakologicznych. Wykazano też, że medytacja wyostrza

percepcję, zmniejsza roztargnienie, powoduje, że medytujący wykazują zwiększona

niezależność od sytuacji, co wskazuje na silniejsze poczucie kontroli, są bardziej

spontaniczni, mają większą zdolność do bliższego kontaktu, bardziej akceptują siebie, mają

większy szacunek wobec siebie i wykazują mniejszy lęk przed śmiercią. Medytujący

porównani z tymi, którzy nie medytują, są znacznie mniej niespokojni, rzadziej donoszą o

dolegliwościach psychosomatycznych, mają bardziej pozytywne nastroje i są mniej

neurotyczni. Z powyższych powodów medytacja jako technika relaksacji, jako praktyka

uważności, kojarzona dziś z tradycją Vipasany czyli medytacji areligijnej, jest bardzo

popularna i propagowana. Pewne strategie psychoterapii poznawczo-behawioralnej stosują

tak rozumianą medytację, ale jest ona wyciągnięta z kontekstu duchowego, jest, że tak

powiem, zoperacjonalizowana do pewnych wymiernych celów. Taka medytacja stosowana

pod kierunkiem terapeuty jest pewnie bezpieczna. Problem pojawia się wówczas, gdy traktuje

się medytację jako formę autoterapii. Tymczasem, proszę pomyśleć, co się dzieje, kiedy

przychodzi osoba, która jest mocno skonfliktowana ze sobą i jest poleci się jej, żeby sama

medytowała, co w praktyce znaczy, żeby została sama z tym, co w niej jest, nie oceniając

tego, nie uciekając przed tym, nie starając się tego analizować. Jeśli taka osoba zostanie sama

bez właściwego wsparcia ze strony nauczyciela, który ją wprowadzi w medytację i będzie jej

background image

towarzyszył, jeśli jednocześnie jej traumatyczne doświadczenie wewnętrzne nie będzie

rozpoznane, to w momencie dłuższej i intensywniejszej medytacji takie osoby padają ofiarą

dekompensacji, czyli załamanie się mechanizmów obronnych, które utrzymywały ją w

równowadze psychiczne pomimo traumy. Czy to jest niebezpieczne? Owszem, jest bardzo

niebezpieczne, bo w większości wypadków takie osoby lądują z ostra psychozą w klinice. Nie

mówię o tym, żeby odstraszać od medytacji, tylko żeby zwrócić uwagę, że czasem trudność

medytacji jest banalizowana w idealistyczny sposób, gdy mówi się, że skoro ego jest jedynym

problemem, to jeżeli „wyeliminujemy” ego, to nie będzie żadnych problemów. Tymczasem z

medytacją trzeba uważać w tym sensie, że medytacja, obojętnie w jakiej tradycji, ma

pozytywne skutki, ale nie jest lekarstwem. To znaczy, medytacja jest dobra dla człowieka

zdrowego psychicznie, ale nie jest dobra dla człowieka, który ma problemy. Ja miewam

ostatnio wiele kontaktów z praktykującymi zen. Oni wiedząc, że jestem terapeutą, sami

mówią mi o tym, jak na własnych bolesnych błędach się uczyli. Wniosek jest taki, że jeśli

mam problemy w rodzinie, to nie oznacza od razu, że nie mogę medytować, ale nie

powinienem mieć nadziei, że jak będę medytował to te problemy znikną. Nie wolno

traktować medytacji jako ucieczki od problemów. Z tego powodu dziś często nauczyciele

medytacji, obojętnie w jakiej tradycji, selekcjonują kandydatów na dłuższe odosobnienia

medytacyjne i nie dopuszczają osób, o których wiedzą, że są słabe psychicznie. Trzeba też,

żeby ci, którzy chcą praktykować medytacje byli samokrytyczni i szczerzy wobec siebie, żeby

przyznali, że może potrzebna jest im oprócz medytacji także inna, fachowa,

psychoterapeutyczna forma pomocy, bo bez tego medytacja może być drogą do nikąd. Zatem

nie jest prawdą to, o czym pisał jakieś rok temu tygodnik „Wprost”, że medytacja to od strony

skutków jest jedno wielkie oszustwo. Jest wystarczająco dużo badań psychologii empirycznej,

żeby potwierdzić, że medytacja, szczególnie jako forma relaksacji, jest jak najbardziej

wskazana. Ale medytacja jest pracą z tym, co mamy w świadomości. Jeśli ta świadomość jest

straumatyzowana, to będzie to zawsze trudne doświadczenie. Ostatnio wyszła książka

znanego polskiego buddysty o nazwisku Karłowicz, który przeszedł z od buddyzmu zen do

buddyzmu tybetańskiego. On pisze o tym, że był rozczarowany tymi latami praktyki zen, bo

przez lata medytował, a jego problemy emocjonalne nie znikały. Szukał w zenie pewnych

technik pracy z umysłem na poziomie emocji, ale one są zbyt ubogie w porównaniu z

buddyzmem tybetańskim, który oferuje wiele innych technik pracy nad emocjami. Ale on sam

podkreśla, że medytacja to nie jest autoterapia.

background image

JS: Może wróćmy jeszcze do wątku duchowego, do pytania o siły demoniczne.

Chrześcijańska tradycja duchowi mówi o tym, że krocząc po ścieżce rozwoju duchowego

właściwie cały czas poruszamy się w rzeczywistości walki duchowej między siłami dobra

i siłami zła. To znaczy, nawet jeśli załóżmy, że ktoś kto kroczy ścieżką medytacji jest

okazem zdrowia psychicznego, to czy nie jest tak, że kierownictwo duchowe jest tutaj

potrzebne ze względów pozapsychologicznych, bo na tym poziomie duchowym też może

się w pewnym momencie zacząć coś niebezpiecznego „dziać”?

JB: Ja się tutaj odwołam do dzieła pewnego uczonego radzieckiego, pod tytułem „Obrona

psychiczna”. Książka wydana swego czasu w Moskwie, autor jest nieznany, podejrzewam, że

to jakiś odprysk z badań KGB, ponieważ oni prowadzili szeroko zakrojone badania nad

zjawiskami parapsychicznymi. W tej książce autor zebrał różne „przepisy”, jak się bronić

przed demonami, złymi siłami, itp. Jeden ze sposobów jaki przytacza, podając na poparcie

wiele cytatów z Pisma Świętego, to oddać się Bogu w opiekę. Jeśli medytacji nie odrywa się

od właściwego dla niej kontekstu religijnego, to tym, co „zabezpiecza” przed

niebezpieczeństwami duchowymi jest w pierwszym rzędzie oddanie się Bogu w opiekę. Jeśli

medytując powtarzamy Imię Jezusa czyli Boga i jeśli rozumiemy, że w tradycji

judeochrześcijańskiej Bóg wzywany jest „obecny w swoim Imieniu”, jest uobecniany, gdy go

przyzywamy w Jego Imieniu, to tak rozumiana medytacja jest jakby pod ochroną Boga.

Oczywiście, to wszystko zależy od tego, czy my w tego Boga wierzymy. Bo ta ochrona

duchowa na ścieżce medytacji jest proporcjonalna do naszej wiary w Boga.

JP: Ja myślę, że trzeba uważać, żeby nie umiejscowić medytacji chrześcijańskiej w

manichejskim kontekście, bo to jest herezja. Oto biedny chrześcijanin medytuje, a tutaj za

jego plecami diabeł z Bogiem się sprzecza o to, kto to wygra. To nie jest chrześcijaństwo.

Tradycja chrześcijańska mówi, że na drodze praktyki duchowej można wejść w

rzeczywistość, który wykracza poza jednostkowa świadomość, poza psychikę, bo umysł to

jest cos więcej niż psychika. Natomiast trzeba zwrócić uwagę na jeden szczegół. Rzadko się

zdarza, żeby chrześcijanin który praktykuje medytację polegającą na powtarzaniu jakiejś

mantry ma przeżycia, które można by nazwać kontaktem demonicznym. Natomiast sytuacje

problematyczne tego rodzaju pojawiają się wówczas, gdy chrześcijanie zaczynają uprawiać

wizualizacyjne techniki wschodnie, związane na przykład z buddyzmem tybetańskim, które

są osadzone w kontekście dla chrześcijan zazwyczaj obcym. Podobnie problemy mają czasem

chrześcijanie, którzy praktykują intensywnie medytację zen, liczą oddechy i popadają czasem

background image

we frustrację, a jeśli sobie z nią nie radzą to w depresję, bo są przyzwyczajeni do relacyjnego

przeżywania i rozumienia rzeczywistości duchowej, a tymczasem w zazen ta relacyjność jest

programowo dekonstruowana, nie niszczona, ale dekonstruowana. Bez właściwego

nauczyciela chrześcijańscy adepci zen często sobie z tym problemem nie radzą.

PS: Co do tej wizualizacji i stosunku tradycji chrześcijańskiej do wizualizacji w kontekście

praktyk duchowych to mnie się wydaje, że rzeczywiście wizualizacja jest obca tradycji

biblijnej. Szczyt Objawienia starotestamentowego, Objawienie Boga na Synaju zawiera

między innymi przekaz prawdy, że nie należy tworzyć ani używać obrazów Boga. Człowiek

ma naturalną tendencję, żeby w kontakcie z Bogiem pomagać sobie obrazami i Lud Izraela tej

tendencji do wizualizacji poddaje się właśnie w tym samym momencie, gdy Mojżesz

otrzymuje Objawienie na Synaju. Jego ziomkowie u podnóża Synaju tworzą sobie złotego

cielca i nazwali go Bogiem. Chrześcijaństwo dziedziczy tą tradycję Izraela i również mówi o

tym, ze wszelkiego typu obrazy, wizualizacje, to jest raczej przeszkoda niż pomoc w

kontakcie z Bogiem. Św. Jan od Krzyża mówi, w którymś miejscu: „strzeż się obrazów”.

JS: Ale czy ostatecznie nie jest tak, że medytacja chrześcijańska to jest po prostu

medytacja chrześcijanina, czyli medytacja, w którą chrześcijanin wchodzi jako człowiek

wierzący w Boga Jezusa Chrystusa, otwierając się świadomie na relację, na spotkanie z

Bogiem. Chrześcijanin nie zaczyna medytować z nastawieniem: będę liczył oddechy i o

niczym innym nie myślał, aż coś się wydarzy. Chrześcijanin chyba już w punkcie wyjścia

sytuuje tę swoją praktykę duchową w określonym kontekście wyznaczonym przez jego

wiarę w Chrystusa i na przykład przed rozpoczęciem medytacji powierza wprost Bogu

tę czynność jako zamierzony wysiłek otwarcia się na Obecność Boga.

PS: No tak, ale tutaj powstaje pytanie: co to jest wiara? Piętnastowieczny kardynał Mikołaj z

Kuzy, wybitna postać ówczesnego Kościoła i jeden z czołowych katolickich zwolennik tzw.

teologii negatywnej, napisał taki dialog między poganinem a chrześcijaninem. W pewnym

momencie poganin mówi do chrześcijanina: „Widzę, że kłaniasz się z wielką czcią, obfite łzy

lejesz. Kogo tak czcisz?” Chrześcijanin na to: „Nie wiem.” Poganin: „Jakże możesz czcić, nie

wiedząc kogo?” Chrześcijanin: „Czczę, bo nie wiem”. Bóg, który jest Bogiem Ukrytym,

Tajemnicą, to jest też pewien trwały element chrześcijańskiej tradycji duchowej, dzisiaj

trochę zapomniany. Mamy chyba to poczucie, że chrześcijaństwo wydaje się takie

zbanalizowane przez to, ze wydaje się, że wszystko wiadomo. Wszystko jest ujęte w takie

background image

regułki do nauczenia się przez dzieci przed pierwszą komunią: sześć prawd wiary, 5

przykazań kościelnych, itd. Wszystko jest jasne, a właśnie to co ludzi pociąga w zen to

podkreślanie tajemnicy. Niewątpliwie chrześcijanie stali się w teologii trochę

bałwochwalcami na skutek przejęcia się zbytnio pewnym oświeceniowym modelem

poznania. Św. Augustyn, największy klasyk teologii katolickiej sugeruje właśnie, że jeśli

wydaje nam się nam, że w pełni rozumiemy Boga, to jest zły znak. Pisze: „O Bogu mowa.

Nie rozumiesz? To dobrze, bo jak byś rozumiał, to by nie było o Bogu”. Bóg jest zawsze

większy, znacznie większy niż nasze rozumienie, niż nasze wizualizacje. I to jest chyba

teologiczny fundament praktyki medytacji chrześcijańskiej jako modlitwy niedyskursywnej,

w trakcie której nie myślimy, nie roztrząsamy, nie analizujemy.

JS: Warto może jeszcze zadać pytanie o stosunek hierarchii Kościoła do praktyk

medytacyjnych. Czy można mówić o jakimś oficjalnym stanowisku Kościoła w kwestii

zgodności medytacji z wiarą chrześcijańską?

JB: Historycznie rzecz biorąc, mistycy chrześcijańscy mieli często wielkie problemy

przełożonymi kościelnymi, zwłaszcza Ci uchodzący dziś za największych, jak św. Jan od

Krzyża, św. Teresa z Avila, także św. Ignacy Loyola był sądzony przez hiszpańską

Inkwizycję. Ale wiemy, że z czasem zostali ogłoszeni świętymi, więc ten pewien niepokój o

prawowierności ich nauki został z czasem przezwyciężony. Natomiast myślę, że istnieje

pewien ogólny problem, że chrześcijaństwo zachodnie za bardzo jest związane z ściśle

logicznym myśleniem greckiej filozofii, co powoduje pewne trudności w zrozumieniu właśnie

mistyków, którzy w swoich doświadczeniach właśnie wykraczają poza to logiczne myślenie.

Trudno mówić o jakimś oficjalnym stanowisku Kościoła sformułowanym jednoznacznie

odnośnie praktyki medytacji niedyskursywnej. Taka medytacja jest po prostu obecna od

początku w tradycji chrześcijańskiej. Ostatnio został wydany dokument watykańskiej

Kongregacji Nauki Wiary, gdy jeszcze na jej czele stał kardynał Ratzinger. Dokumenty tej

kongregacji z reguły służą ostrzeżeniu przed niebezpieczeństwem błędu, więc również ten

dokument zajmuje się przede wszystkim koniecznością podkreślenia różnic między medytacją

chrześcijańską a niechrześcijańskimi praktykami medytacyjnymi, podkreślając specyficznie

chrześcijańskie rozumienie medytacji i modlitwy. Ja natknąłem się na przynajmniej kilka

znaczących wypowiedzi Jana Pawła II o medytacji chrześcijańskiej. On używał w tym

kontekście określenia „modlitwa serca” albo „modlitwa Jezusowa”, mówiąc właśnie o

niedyskursywnych formach medytacji chrześcijańskiej. Przed niedzielna modlitwa „Anioł

background image

Pański” w dniu 3 listopada 1996 roku, Jan Paweł II mówił o medytacji zwanej „modlitwą

serca, która poprzez powtarzanie inwokacji: Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade

mną grzesznym, staje się jakby oddechem duszy. Wypowiadana w głębi serca, posiada jakby

tajemnicze odniesienie wspólnotowe. Mała modlitwa, jak ja nazywali Ojcowie, jest wielkim

skarbem, jednoczy w obliczu Chrystusa wszystkich modlących się”. Papież podkreślił, że ta

modlitwa, zwana modlitwą Jezusową, rozpowszechniona została także na zachodzie, dzięki

„Opowieściom pielgrzyma”. Może warto wspomnieć w jakich okolicznościach ten tytułowy

„rosyjski Pielgrzym” nauczył się tej formy medytacji jaką jest modlitwa Jezusowa. Otóż

usłyszał w kościele słowa o tym, że trzeba się modlić nieustannie. Zainspirowało go to do

poszukania odpowiedzi na pytanie: jak w praktyce można się modlić nieustannie? Znalazł

„starca”, czyli duchowego mistrza, który mu zalecił powtarzanie najpierw trzy tysiące razy

dziennie „Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną grzesznikiem”, potem sześć tysięcy, potem

dwanaście tysięcy razy. Początkowo wydawało mu się to absurdalną praktyką, ale posłuszny

starcowi wypełnił jego polecenie, aby z czasem zauważyć, że potem bez względu na to, czy

śpi, czy je, czy robi cokolwiek innego, ta modlitwa niejako sama rozbrzmiewa w jego sercu. I

wówczas zrozumiał, że można się modlić nieustannie. W podobnym duchu pisał kardynał

Ratzinger, obecny papież Benedykt XVI: „Nie działamy przecież jedynie przez to, co robimy.

Działamy nie mniej przez to, kim jesteśmy. Jeśli stajemy się dojrzali, autentyczni i wolni,

zapuszczając korzenie naszego bytu w twórczej kontemplacji Boga, jeśli szczerze

wymawiamy te słowa „Panie, zmiłuj się”, jeśli naprawdę z głębi naszej nędzy wołamy do

Boga, to uznajemy kim my jesteśmy i kim On jest. Jest to modlitwa uwielbienia Bożej

Obecności”. Dzisiaj to pragnienie modlitwy kontemplacyjnej jest wśród chrześcijan coraz

żywsze. Również biskupi zaczynają dostrzegać wagę kontemplacji w Kościele. Dwa lata

temu Arcybiskup Poznański Stanisław Gądecki, wiceprzewodniczący Konferencji Episkopatu

Polski, zaprosił przeora dominikanów i karmelitów, aby ich zachęcić do tworzenia grup

medytacyjnych w Poznaniu. Oni niestety nie odpowiedzieli na to zaproszenie, toteż bardzo się

ucieszył, gdy w końcu powstała grupa medytacyjna przy poznańskim klasztorze jezuitów.

Wysłał na tę okazję taki list dziękczynny. Tak, że widzimy, że w Polsce też w końcu coś z tą

medytacja ruszyło, jeśli tak można powiedzieć. To jest odpowiedź na duchowy głód

dzisiejszych czasów, na cały ten hałas, zabieganie, które budzą w nas tęsknotę za ciszą,

skupieniem, medytacją.

JP: Wspomniano tutaj o tym, że watykańska deklaracja zwracała uwagę na różnice między

medytacją chrześcijańską i niechrześcijańską. Ja bym jeszcze chciał zwrócić uwagę na to, że

background image

na niższym niż watykański poziom życia Kościoła mamy już od kilkudziesięciu lat bardzo

intensywne zaangażowanie chrześcijańskich duchownych w dialogu na płaszczyźnie

medytacji z tradycjami niechrześcijańskimi. Z tego zaangażowania wyłania się na ogół

zachęta do praktykowania przez chrześcijan medytacji niedyskursywnej. Wyrażają tę zachętę

już same tytuły książek o medytacji, np. „Dar zen dla chrześcijan”, autorstwa amerykańskiego

jezuity R. Kennedy’ego. To właśnie benedyktyni i jezuici są pionierami tego monastycznego

dialogu międzyreligijnego. Co ciekawe, pierwszym „autoryzowanym” nauczycielem zen w

Indiach jest jezuita, Amisan. W Japonii działa inny jezuita, który jest autoryzowanym

nauczycielem Zen. W Stanach Zjednoczonych działa mistrz zen, jezuita, rosi Robert

Kennedy, w Szwajcarii jest dwóch jezuitów, mistrzów zen. Warto mieć świadomość tego, że

w Kościele katolickim pewne pozytywne nastawienie do medytacji nie jest tylko owocem

teoretycznych rozważań, ale płynie z głębi praktyki wielu osób, którzy pozostając

chrześcijanami zanurzyli się w praktykę medytacji niechrześcijańskiej odkrywając, że

medytacja jako taka nie musi stać w sprzeczności z wiarą chrześcijańską.

JB: Ten dialog najlepiej wychodzi właśnie z buddyzmem, ponieważ buddyzm jest najbardziej

monastyczna religią Wschodu. Mówiąc trywialnie, mnichom z mnichami jest się najłatwiej

dogadać. Istnieje też powszechne przekonanie, że dialog między różnymi religiami łatwiej

jest nawiązać na bazie doświadczenia, bo przecież różnice doktrynalne są często nie do

przezwyciężenia. Jeśli już mówimy o zen, to warto przypomnieć to, co powiedział znany

nauczyciel zen, rosi Yamada, który był nauczycielem zen dla wielu chrześcijan i zakonników

chrześcijańskich, między innymi tych jezuitów, o których wspomniał mój przedmówca. Otóż

rosi Yamada studiując tradycję chrześcijańską, szczególnie „Dialogi” św. Grzegorza o życiu

św. Benedykta, doszedł do wniosku, że św. Benedykt, „ojciec” wszystkich mnichów

Zachodu, osiągnął oświecenie (satori).

JS: Może warto jeszcze pogłębić wątek modlitwy Jezusowej, bo ta forma modlitwy ma za

sobą tak długą tradycję, że trudno tutaj chyba mieć jakieś wątpliwości, co do jej

„prawowierności”. Zapytajmy, jak modlitwa Jezusowa ma się do medytacji

chrześcijańskiej? Czy można powiedzieć, że modlitwa Jezusowa jest jedną z form

niedyskursywnej medytacji chrześcijańskiej? Czy można używać tych różnych określeń

zamiennie: medytacja chrześcijańska, modlitwa serca, modlitwa prostoty, modlitwa

Jezusowa, itp.?

background image

JB: Tak, ja myślę, że inwokacja Imienia Jezus może przybierać różne formy: może to być

wprost powtarzanie jednego słowa-imienia: „Jezus”, można wołać: „Kyrie Eleison” (czyli

„Panie, zmiłuj się”, albo „Maranatha” (czy „Przyjdź, Panie”), itd. Jest taka książka

zatytułowana „Różaniec - modlitwa Jezusowa Zachodu”, w której pokazuje się, że w

przeszłości różaniec był zachodnim odpowiednikiem modlitwy Jezusowej praktykowanej na

chrześcijańskim Wschodzie, to znaczy był bardziej modlitwą medytacyjną, niźli

„rozmyślaniem”. Różaniec pojawił się na Zachodzie w XII wieku. Dlaczego? Bo przynieśli tę

praktykę ze Wschodu krzyżowcy. Ale już znacznie wcześniej św. Benedykt w swojej regule

mniszej przeszczepił na zachodni grunt tę wschodnią praktykę medytacji niedyskursywnej, bo

przejął ją od Jana Kasjana, który spędził wiele lat na chrześcijańskim Wschodzie i połączył

doświadczenia mnichów egipskich, syryjskich i zachodnich.

Warto też pamiętać, że na chrześcijańskim Wschodzie do dziś istnieją pewne klasztory,

których tradycja modlitewna sięga IV wieku! Tradycja Ojców Pustyni istnieje do dzisiaj i w

jej przekazie jest ciągłość. Dzisiaj możemy sięgać do źródeł, bez zapośredniczenia. Istnieje

klasztor Św. Makarego, założony ok. roku 390, w którym tradycja mnisza nie została

przerwana. Klasztor św. Pawła w Egipcie i cała tradycja kościoła koptyjskiego w Etiopii to

kolejny przykład ciągłości. Wydawnictwo tynieckie wydało taką książeczkę o. Matta el-

Maskine z klasztoru św. Makarego. Oczywiście, nie można nie wspomnieć o Górze Athos i

całej tradycji modlitwy tam przechowanej przez wieki, która opiera się właśnie głównie na

modlitwie Jezusowej, na praktyce powtarzania bez ustanku Imienia Jezus, czy tego w bardziej

rozbudowanej formie: „Panie Jezus Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzesznym”.

JS: Czy mamy jakieś pytania z sali?

PYTANIE Z SALI: Ja mam pytanie do o. Jacka. Nie wiem czy dobrze zrozumiałem, ale

jak była mowa o ego, powiedział Ojciec, że w kontekście medytacji może się pojawić lęk

u chrześcijan, który polega na tym, że gdy już unicestwiliśmy ego, to już nie jesteśmy

tacy pewni, czy to co przeżywamy to jest kontakt z Bogiem, czy to jest po prostu jakiś

szczególny stan świadomości, który nie jest kontaktem z Bogiem…

JP: Ego to jest w ogóle pewien skrót myślowy. Trzeba sobie zdawać sprawę, że w

psychologii nie używa się już takiego terminu jak ego, chyba, że jako metaforę. Tutaj

mówimy o samoświadomości i o umyśle w sensie aparatu psychicznego. Lęki rejestrujemy w

tym aparacie, więc mówiąc tak w uproszczeniu mechanistycznie, te wszystkie lęki nie mogą

być gdzie indziej, tylko w naszym umyśle. Ale lęki mam tak długo, jak długo jestem

background image

samoświadomy. Jeśli ma się takie pojęcie, że rozwój duchowy polega na spotkaniu z Bogiem,

to w praktykę wchodzi się z pewnym aparatem pojęciowym: czy to będzie mowa o „stopieniu

się” z Nim, czy wejściu w najbardziej intymną relację jaka jest możliwa zwana „zaślubinami

duchowymi”, „małżeństwem duchowym”, itp. I teraz jeśli praktyka medytacyjna jest praktyką

niedyskursywną to ona zakłada rezygnację z nazywania, definiowania. I chrześcijanin może

mieć lęk czy mam do tego prawo? Bo czy ja jako chrześcijanin nie marnuję wówczas życia na

jakąś technologię umysłu, zamiast spotykać się z Bogiem? W wielkim uproszczeniu można

zadać pytanie: no dobrze, w rezultacie długotrwałej praktyki medytacyjnej osiągnę

„oświecenie”, ale jaką ono ma wartość, czy ono mnie zbawi w sensie soteriologii

chrześcijańskiej? A jeśli to jest tylko najwyższy możliwy stan ludzkiej świadomości i nic

więcej? Może to jest stan, w którym wie się coś więcej o rzeczywistości, ale nie o Bogu? To

może jako chrześcijanin powinienem z pokorą zając się inną formą modlitwy, niż medytacja

niedyskursywna? To są takie przykłady chrześcijańskich lęków. Ale ja myślę, że one są

nieuzasadnione. Mistycy chrześcijańscy, a są wśród nich Doktorzy Kościoła, jak św. Teresa z

Avila, mówią: nie bój się tego. Św. Paweł też mówi o jakimś „zniknięciu” ego: „żyję ja, ale

już nie ja, żyje we mnie Chrystus”. Ale czujemy, że on mówi o czymś jednoznacznie

pozytywnym, a nie negatywnym, czego trzeba się bać. Jeśli umrze moje ego, zostanie Jezus.

Pozwolić na śmierć ego to znaczy także pozwolić, że to co jest źródłem lęku we mnie i

pokarmem dla tego lęku, przestanie być.

Z SALI: To mi się wydaje z lekka niekonsekwentne z Ojca strony, dlatego, że z jednej

strony pokazał Ojciec, że ten lęk spełnia taka pozytywną rolę, że chroni nas przed tym,

żebyśmy nie poszli w jakimś złym kierunku, czyli odchodząc od Boga w kierunku jakieś

techniki. A z drugiej strony Ojciec mówi, że ten lęk trzeba usunąć…

JP: Powiem Panu tak: Duch wieje kędy chce. Nie każdy musi medytować. Rozumieją to ci,

którzy czują w sobie impuls czy wręcz przymus, żeby to robić. Innym jest to dane w swoim

czasie. Jeśli coś budzi w Panu głęboki niepokój, to niech się Pan zajmie tym, co daje Panu

duchowy pokój. Tę odpowiedź znajdzie Pan we wszystkich tradycjach, a w chrześcijaństwie

szczególnie. Św. Paweł mówi, że oznakami obecności Ducha, czy owocami Ducha, jest

pokój, radość, itd. Pewna forma duchowego lęku jest w chrześcijaństwie rozpoznawana jako

tzw. strapienie duchowe czyli stan generalnie niepożądany. Jeśli jakaś praktyka duchowa na

dłuższą metę rodzi w Panu duchowy lęk, to albo Pan ją źle praktykuje, albo to nie jest dla

Pana. Pamiętajmy też, że według nauki chrześcijańskiej, doświadczenie Boga jest niezależne

background image

od formy modlitwy, jest darem. Żadnymi formami modlitwy nie jesteśmy w stanie wymusić

tego, żeby doświadczyć Boga. Jeśli byśmy się skupili na formach modlitwy, które budzą w

nas lęk, to by nam to tylko przeszkadzało w spotkaniu z Bogiem, koncentrując nas na sobie,

na naszych lękach.

JS: Można też dodać do tego, że czasami nasze lęki mogą wypływać z naszego błędnego

rozumienia doktryny chrześcijańskiej. Wówczas mój lęk, np. przed medytacją, to może być

lęk wynikający z tego, że zostałem jakoś wychowany w tradycji, która tak, a nie inaczej

rozumie doktrynę chrześcijańską, a rozumie ją błędnie. Zatem oprócz praktyki potrzeba też

sięgnąć głęboko do tradycji chrześcijańskiej, czytać właściwą literaturę przedmiotu, którą

można znaleźć choćby na stronie internetowej Krakowskiego Centrum Medytacji

Chrześcijańskiej:

www.medytacja-chrześcijańska.pl/czytelnia

:).


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Czy miłość może być kłamstwem, Dla kobiet, Lektury obowiązkowe dla każdej kobiety!!!
CZY PAŃSTWO MOŻE BYĆ ETYCZNE esej
Czy lit może być sumieniem ludzkośc1
Wojna, Czy literatura może być sumieniem ludzkości, Czy literatura może być sumieniem ludzkości
Czy konsumpcja może być proekologiczna
Czy medytacja może pomóc
medycyna chińska czy pożywienie może być lekiem cz VIII
Czy literatura może być sumieniem ludzkości, Czy literatura mo˙e by˙ sumieniem ludzko˙ci
Czy medytacja może pomóc
9. Czy każdy może być twórczy- jakie cechy osobowości sprzyjają aktywności twórczej.
CZY WRÓŻBIARSTWO MOŻE BYĆ ZABAWĄ, 2 PRZEDSZKOLE, ANDRZEJKI
CZY GRZECH?ORCJI MOŻE BYĆ ODPUSZCZONY
Czy lit może być sumieniem ludzkośc2
Czy Lalka może być obrazem współczesnego nam świata
Czy promieniowanie może być zdrowe
Czy choroba może być wybawieniem

więcej podobnych podstron